Gdy otworzyłam drzwi z pokoju i ujrzałam moje książki na
ziemi, to przez chwilę nie ogarnęłam, o co chodziło. Lecz gdy zobaczyłam na
środku pokoju Gilberta z zerwaną ze ściany moją flagą Polski w rękach, wtedy
momentalnie wytrzeźwiałam.
— C-Co ty robisz? — wysapałam.
— Biało-czerwony. — Splunął Gil i zatoczył się lekko do tyłu. — Podobno lubisz
drugą wojnę światową. Opowiedzieć ci, co robiliśmy z takimi szmatkami~?
Kesesese!
— ODŁÓŻ JĄ! — wydarłam się i ruszyłam w jego stronę, ale potknęłam się o
rozsypane książki i pacnęłam jak długa na podłogę. Lekko mnie zamroczyło, ale
Francis uklęknął obok mnie i spojrzał ostrzegawczo na kumpla.
— Gilbert, zostaw to i wyjdź z pokoju.
— Niesamowite — Zaśmiał się Prusy. — Że w tych czasach to właśnie tacy jak TY
są nazywani faszystami. Całkiem wygodne, kesesese!
Szarak wsadził rękę do kieszeni i wyjął coś małego. Trochę zajęło, zanim skumałam,
że była to zapalniczka.
— NIE! — Spróbowałam się dźwignąć, ale zakręciło mi się w głowie.
— Gilbert! — zagrzmiał Ludwig, który stanął obok mnie i Francji. — Zwariowałeś
do reszty? Jesteś tu w gościach!
— Tylko spróbuj, a cię ZABIJĘ! — krzyknęłam.
— Przykro mi, Polaczku. — Prusak uśmiechnął się złośliwie. — Ale twoja Polska
istnieje tylko na papierku. A kiedyś nadejdzie czas, że spotkamy się w zupełnie
innych okolicznościach niż wspólne picie przy stole. Mam ogromną nadzieję, że
wtedy po drugiej stronie barykady spotkam ciebie osobiście, albo chociaż twoje
bachory, ale patrząc na Francisa mała szansa w tym, że doczekasz się potomstwa.
Może to i lepiej, kesesese!
— Słuchaj no mnie! — warknęłam, wstając na równe nogi. —
Może i Polska nie jest pieprzonym Landem za górami, za lasami, ale kocham go,
rozumiesz? I wiesz co jeszcze? Możesz wraz z braciszkiem, kuzynem i Ivanem
wycinać nasz las do woli, PROSZĘ BARDZO! Ale MY ten las obudujemy i będziemy
żyć długo i szczęśliwie, bez waszych szwabskich mord nad karkiem!
— Ej, chłopaki! Ona serio w to wierzy! — Zaśmiał się
głośno.
— Bracie, uspokój się! — Ludwig ruszył w jego stronę, ale Gil wyszczerzył się
od ucha do ucha.
— West, jeszcze jeden krok, a podpalę tę szmatę do podłogi~.
Brat zatrzymał się, a ja spojrzałam na Francję.
— No weźże coś zrób!
Zanim jednak Francuz się ocknął, Gilbert czknął i odpalił zapalniczkę, przez co
flaga bardzo szybko zajęła się ogniem.
— GILBERT! — krzyknęłam i sztartnęłam do szarowłosego jednocześnie z Ludwigiem.
Gilbert dość brutalnie odepchnął mnie ręką, przez co
zaskoczona użytą wobec mnie przemocy wylądowałam na ziemi, uderzając plecami o
wyrko.
Niemcy wydarł mordę na brata w języku niemieckim, a ja
spojrzałam na strzępy popalonej flagi.
I wtedy chuj mnie jasny strzelił. Wstałam obolała i
wrzasnęłam na braci:
— RAUS! Schnella!
Lu wyprowadził szarego idiotę z pokoju, a następnie usłyszałam trzask drzwi
wejściowych. Dyszałam wściekle, a przez alkohol zaczęłam czuć się coraz gorzej.
Szumiało mi w głowie i coraz trudniej było utrzymać mi równowagę.
— Zabija. Godom, że zabija… (Zabiję. Mówię, że zabiję…)
— Ma chérie, proszę…
— Zawrzyj pysk. (Zamknij się.)
— Natalia.
Rozejrzałam się po zdemolowanym pokoju i rozrzuconych tomiszczach na podłodze.
W końcu odwróciłam się do Francji i zmrużyłam oczy.
— Szlus. Godom ci, niy chca go tu wincyj widzieć. (Koniec. Mówię ci, nie
chcę go tu więcej widzieć.)
— Co tylko zechcesz — powiedział spokojnie.
— Ale nie robisz mie w ciula? (Ale nie okłamujesz mnie?)
— Emm…
— Co jo godom… Ty durś mie w ciula robisz — burknęłam. (Co ja mówię… Ty
wciąż mnie okłamujesz.)
Wyszłam z pokoju potykając się o bałagan i nie wiem jak,
ale dotarłam do salonu, gdzie siedział jeszcze Romano i Feliciano. Spojrzeli na
mnie lekko przerażeni.
— A wy?
— Ja już będę się zbierać! — Feliciano wstał i rzucił mi przerażone spojrzenie.
— Niemcy pewnie mnie potrzebuje.
— Ja, ja, natürlich. — Przeniosłam
wzrok na Romano. — A ty co? Bier Antonia do izby i do pryka. Koniec fajeru! (Tak,
tak, naturalnie. A ty co? Bierz Antonia do pokoju i do łóżka. Koniec imprezy!)
— Natalia, uspokój się. — Francis stanął obok mnie i położył mi dłoń na
ramieniu. — Już dość.
— Łostow mie! — Machnęłam łapami, a Romano, widząc to, szybko wypadł z salonu. (Zostaw
mnie!)
— Uważaj, bo zaraz…!
Ale ja zatoczyłam się potężnie i wylądowałam na plecach na kanapie . Wszystko wirowało. Mrużąc ślepia wbiłam wzrok w sufit, by jakoś opanować tą wewnętrzną karuzelę. Na próżno.
— Ty pieronie… — sapnęłam. — Czymu jo ci przaja…? (Idioto…
Dlaczego ja cię kocham…?)
— Co robisz? — zapytał niepewnie i podrapał się po głowie
.
— Tyś je Guchy? Abo ainfach gupi? (Jesteś głuchy? Albo po prostu głupi?)
— Wybacz, ale tak nie będziemy rozmawiać.
Ostatnimi siłami intelektu zarejestrowałam, że Francja podszedł do mnie i
złapał mnie mocno za łokieć, by postawić mnie na nogi.
— Pitej! Bo ci ciulna! (Odejdź! Bo cię uderzę!)
— Wstań, idziesz się położyć. — Dźwignął mnie, a świat zawirował. — Do spania, ma
chérie.
— Skończ fanzolić. Podej flaszka. — Machnęłam oczekująco
ręką w stronę stołu. — Obalimy halba! (Skończ gadać głupoty. Podaj butelkę.
Wypijemy półlitra!)
— Czy ty jesteś poważna?!
— A pieron wiy! — Wzruszyłam ramionami, aż poczułam, że
niebezpiecznie zbliża się bełt. — Jo to dupca… (A cholera wie! Ja
pierdzielę…)
— Spójrz na siebie! Jesteś kompletnie pijana!
— W rzyci to mom! (W dupie to mam!)
— Idziemy! — Pociągnął mnie, a ja jak kukła poleciałam za nim.
— Oooooo, bo bydzie larmo! Godom, łostow mie! — Zaprotestowałam, ale po chwili
zahaczyłam barkiem o ścianę, przez co wysapałam ze łzami w oczach. — Dobra,
mosz recht… Chyć się mie, cisnymy do pryka! (Ooooo, bo będzie awantura!
Mówię, zostaw mnie! Dobra, masz rację… Chwyć się mnie, idziemy do łóżka!)
Francja ewidentnie tracił cierpliwość, ale miałam to w
nosie. Wpadłam do pokoju wraz z chłopakiem i psem, który próbował na mnie
skakać z radości, nie do końca czając, że ledwo trzymam się na nogach. Po
chwili znalazłam się na miękkim łóżku i zaśmiałam się głośno.
— A ty kaj?! — warknęłam nagle, przez co biedny Francuz podskoczył w miejscu. —
Kaj pitasz?! Legej, a nie! No! — ponagliłam go. — Puć sam ino! (A ty gdzie?!
Gdzie uciekasz?! Połóż się, a nie! No! Chodź no do mnie!)
— Natalia…
— Zawrzyj się i legaj! — Ciężko przesunęłam się na bok, a po chwili kompletnie przestałam rejestrować
co się dzieje. (Zamknij się i połóż!)
***
[3 stycznia 2017 — wtorek]
Obudziłam się rano z ogromnym bólem głowy, klejem pod
oczami i suchymi jak pustynia ustami.
Kac morderca nie ma
serca, jak to powtarzają co poniedziałek w szkole znajomki z klasy, kiedy
to korzystając ze swojego adekwatnego wieku upoważniającego na legalny zakup
alkoholu, napierdalali się na weekendach jak świnie. Do co najmniej trzeciej
lekcji licytują się kto ile wypił, kto ile wyrzygał i komu pierwszemu urwał się
film.
Ja przyznać musiałam, że też lubiłam alkohol. Miałam
osiemnaście lat, a młodość rządziła się własnymi prawami, więc bycie raz na
jakiś czas pijanym było fajne. Przynajmniej dopóki następnego dnia rano nie
zaczynało się zdychać.
— Bożeee… — wysapałam ciężko w ścianę, kiedy poczułam dyskomfort w żołądku. —
Nigdy więcej… Przynajmniej w tym miesiącu…
— Obudziłaś się?
Wrzasnęłam ze strachu, gdy usłyszałam męski głos za plecami. Obróciłam się i
zobaczyłam Francisa w moim łóżku.
— A ty co tu robisz? — Złapałam się za serce.
— Powiedziałaś, że mam się z tobą położyć, więc spełniłem tylko twoje życzenie.
— Musiałam naprawdę dużo wypić… — mruknęłam i nieznacznie odsunęłam się od
niego pod ścianę.
— Wiesz, że mówisz w gwarze po alkoholu?
— Wiem — mruknęłam. — Często kuzyni i Nela specjalnie mnie denerwują, bym
puszczała wiązanki po śląsku po pijaku. A czemu mówiłam po śląsku?
— A potrafiłabyś teraz coś powiedzieć?
— No richtig, że ja! — Ułożyłam głowę na poduszce i zachichotałam. — Niech
zgadnę, nie czaiłeś połowy z tego co mówiłam. (No pewnie, że tak!)
— Ma chérie, dzięki mojej niesamowitej dedukcji
oraz wrodzonemu intelektowi bez problemu mogłem cię zrozumieć. Jednakże
zastanawia mnie znaczenie kilku słów. Na przykład „durś”.
— „Wciąż” — odparłam lekko rozmarzona w stronę sufitu leżąc na wznak.
Jakoś nie przejmowałam się tak obecnością Francji. W
końcu obiecał, że nie zrobi mi krzywdy, prawda? A ja tej obietnicy trzymałam
się jak tonący zardzewiałej brzytwy dziadka.
— Myhym. A „Przaja”?
Zamarłam. Miałam wrażenie, że nawet moje serce
przeraźliwe ucichło.
— W jakim sensie?
— Zapytałaś, dlaczego mnie przajasz.
— Aaaaa… Tłumacząc, zapytałam dlaczego mnie tak drażnisz.
— Wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu.
— A drażnię? — Zdziwił się.
— A nie? — Skrzywiłam się, kiedy odwróciłam w jego stronę głowę. — Ryjesz mi
psychikę, dokładasz coraz to nowszą traumę i często wyprowadzasz mnie z
równowagi. Kiedyś byłam oazą spokoju, aniołem wręcz, a dziś… — Pokręciłam
smutno głową, ale po chwili się roześmiałam.
— Czyli żałujesz, że mnie poznałaś? — Podparł głowę dłonią i podniósł brew.
— Nie żałuję. — Uśmiechnęłam się szeroko do niego. — Głupi jesteś, ale cię
lubię. Za bardzo się do was przyzwyczaiłam i przywiązałam, jesteście dla mnie
jak przyjaciele. Więc jak dojdzie kiedyś do pożegnania to pewnie dostanę
depresji, czy coś w tym stylu. — Skrzywiłam się. — Kurde. Kiedyś to nadejdzie,
prawda?
— Niekoniecznie — powiedział pogodnie. — W ogóle, już drugi dzień nie idziesz
do szkoły. Ciekawe, kto ci to usprawiedliwi.
— Oczywiście, że ty! — Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po telefon.
— Miałem usprawiedliwić ci dzień wczorajszy, nie było mowy o dniu dzisiejszym.
— Co ci szkodzi dołożyć ten jeden dzień? — Zwróciłam na niego zdziwiony wzrok.
— Usprawiedliwię cię — powiedział, a ja się wyszczerzyłam — ale skarbie, nie ma
nic za darmo.
Uśmiech zszedł mi z twarzy w trybie natychmiastowym.
Zapomniałam, że Francis nie działał charytatywnie. Założę
się, że jakby zapytali go o zbiórkę na biedne dzieci, to odpowiedziałby: „Pomoc
dla dzieci? A co te dzieci zrobiły dla mnie?”.
Oczywiście to żart, bo dobrze wiedziałam, że Francis
posiadał serce we właściwym miejscu. Gorzej z mózgiem…
— Czyli?
— Pomyślmy, czego bym od ciebie chciał — zamruczał,
wbijając we mnie głodny wzrok, a ja w swoim podkoszulku i spodenkach nie
poczułam się zbytnio bezpiecznie.
— Śniadania do łóżka, kilka czułych słówek i buziaka w
policzek, zwiastujący szybko postępujący syndrom sztokholmski w mojej psychice?
— zapytałam rozpaczliwie, a brwi Francisa wyjechały do Chorwacji.
— Ma chérie, właśnie dobiłaś targu! — Zaśmiał się.
— Co mi zrobisz na śniadanie~?
— Zobaczę, co mam w lodówce… — Westchnęłam nie wierząc, że tak łatwo dałam się
sprzedać. Mogłam z nim chociaż negocjować.
Wygrzebałam się z wyra i gdy lekko się zatoczyłam,
dotarło do mnie, że prawdopodobnie wciąż byłam pod wpływem. No cóż…
Łeb bolał mnie, jakby robotnik na placu Wolności w Katowicach orał chodnik
młotem pneumatycznym, ale mimo to dokulałam się do kuchni i otworzyłam wrota
mojej odwiecznej przyjaciółki. Po krótkim resecie mózgu postanowiłam zaszaleć i
zrobić mu tosty z jajkiem, bekonem i serem, które tak uwielbiał mój brat.
Wyciągnęłam więc wszystko, co potrzebne i zaklęłam.
Zapomniałam, że Pan Idealny nie jadł tłustych rzeczy na śniadanie. Klnąc pod
nosem, wyciągnęłam warzywa, ser i szynkę i postanowiłam zrobić kanapki na
bogato. Do tego herbata z cytryną i miodem. Postawiłam jajka na gazie,
pokroiłam rzodkiewki, pomidor, ogórek i cebulkę zieloną i jakoś dotrwałam do
końca mojego gastronomicznego dzieła roku.
W pewnym momencie zamarłam, bo coś mnie olśniło. Po tym
wszystkim, jak zachowywał się Francis, to dawno powinnam go zajebać gołymi
rękami, ewentualnie spieprzać od niego jak najdalej. A mnie ciągnęło do niego,
jak cygana do ruskiego czołgu.
Ja pierdolę, przecież mi się rozwija syndrom
sztokholmski.
Zajebiście, tego mi właśnie brakowało. Mój były
psychiatra na bank by się ucieszył, że może radośnie władować we mnie kolejne
leki.
Pieprzony konował…
Położyłam wszystko na tacę i ostrożnie zaniosłam gotowe
śniadanie do mojego pokoju. Przechodząc koło pokoju brata, zauważyłam, że
Antonio i Romano wciąż spali. Może to i lepiej. Jakby się zorientowali, że
zrobiłam żarcie, to bym nawet nie dotrwała z talerzem do Francji.
Gdy weszłam do siebie, zobaczyłam, że mężczyzna dalej
leżał w moim łóżku, z rękoma za głową i moim psem przy wyrku. Widać było gołym
okiem, jak się gnój w moim azylu szybko zadomowił.
Ten to ma życie…
— Smacznego. — Podałam mu tacę nachmurzona, a Francis podniósł brew. — Co?
— Nie zapomniałaś o czymś~?
Spojrzałam podejrzliwie na kanapki. Wyglądały normalnie.
Tak samo jak herbata.
Francis widząc mój zawias westchnął:
— Zapomniałaś obdarować mnie pocałunkiem.
Przekręciłam oczami i nachyliłam się do chłopaka. Ujęłam
go delikatnie dłonią za policzek i cmoknęłam go subtelnie.
— Smacznego, kochanie! — Uśmiechnęłam się szeroko, a Francja zamrugał
zaskoczony. — Czułe słówka też można już odfajkować — dodałam po chwili już
normalnym, jadowitym tonem Skalmara Obłynosa.
— Spokojnie — dodał z przekąsem. — Kiedyś będziesz mi tak mówić codziennie.
— Nie dożyjesz tej chwili — odparowałam.
— Och… — Zwrócił wzrok na swoje kanapki. — Chyba miałem ci dzisiaj
usprawiedliwić dzień, prawda? Nie ładnie tak grozić Papie, bo się Papa
rozmyśli.
— Przepraszam — wycedziłam, starając się utrzymać miły ton i uśmiech, chociaż
czułam, że ciśnienie w mojej czaszce zaraz rozsadzi pół osiedla z wkurwienia. —
Mam nadzieję, że mi wybaczysz ten nagły zryw emocjonalny.
— Jak zawsze. — Posłał mi złośliwy uśmiech, a ja dostałam tiku nerwowego w oku.
Zanim zdążyłam coś odwarknąć, Ares dźwignął się na cztery łapy i popędził pod
drzwi szczekając jak doberman na złodzieja gruzu. Szybko podążyłam za psem,
próbując go uspokoić, ale na próżno. Akceptując swoją porażkę, zerknęłam przez
kutloka w drzwiach i zamarłam.
Na klatce schodowej stał Niemcy.
A tego co tu
przywiało?
— Spokój, Ares! — burknęłam groźnie, a pies usiadł na tyłku i zawył
niecierpliwie. Przewróciłam oczami i otworzyłam drzwi wejściowe.
— Dojczland, Dojczland, yber ales — powiedziałam ironicznie na powitanie.
Ludwig tutaj, w
moim domu. Brakowało jeszcze, kurwa, Lady Gagi, Gargamela i dwóch bobrów do
kompletu.
Mimo to odsunęłam się, przytrzymując szalejącego z
radości psa, a żywa kupa mięśni niepewnie wgramoliła mi się do mieszkania.
— A twój braciszek gdzie? — burknęłam dość niemiło, zanim Ludwig otworzył usta.
— Kto przyszedł? — Usłyszałam głos Francisa z pokoju.
— Przyszedłem sam — powiedział powoli Lu. — Chciałem przeprosić za
zachowanie brata, oraz…
— Przeprosić? — powtórzyłam głucho, nie bardzo kumając, o co typowi chodziło. —
Nie musisz mnie przepraszać, od dawna wiem, że twój brat to ćwierćmózg. Mimo to
doceniam, że jako jego brat jesteś świadomy jego niedojebania umysłowego. Niestety nasza medycyna nie jest na tyle rozwinięta, żeby mu pomóc, lecz jako przyszły fizjoterapeuta mogę poradzić, żeby po prostu go oddać do zakładu opieki. Albo rozstrzelać.
Ludwig momentalnie stracił wątek i zamilkł, a ja widząc
to, skumałam, że coś było nie tak. Próbowałam odnaleźć w mózgu cokolwiek, co by
pasowało do tej układanki, ale zanim puzzle zdążyły się połączyć, do
przedpokoju przybył Francis. Blondyn oparł się nonszalancko o framugę z mojego
pokoju i zmierzył nas wzrokiem.
Może coś wczoraj
się odwaliło?
Tak właściwie… to dlaczego, do cholery, mówiłam gwarą?
— Czekaj, bo nie do końca mi dzwoni — powiedziałam
powoli, ignorując Francuza. — Przepraszasz mnie za Gilberta, a my tylko
wznieśliśmy toast za Tatry i Alpy.
— Naprawdę TO jako ostatnie pamiętasz? — Francis zdziwił się, a ja czując na
sobie wzrok obu panów, wystraszyłam się nie na żarty.
— Matko Boska, co się wczoraj stało?! — zawołałam z rozpaczą. — Nie mówcie mi,
że ja znowu coś z Francją…
— Nie — przerwał mi szybko zdezorientowany Ludwig, podczas gdy Francis się
nachmurzył. — Nie, absolutnie! Chyba… Ale Gilbert… On niezbyt stosownie się
wczoraj wobec ciebie zachował. Myślę, że to ci odświeży pamięć.
Podał mi pakunek, który trzymał cały czas w ręce. Złapałam, oderwałam papier i
moim oczom ukazał się poskładany materiał w kolorach biało-czerwonych. Ze
zdziwieniem zobaczyłam po jego rozwinięciu, że była to polska flaga.
— Dzięki? — powiedziałam do szwaba. — Ale ja już przecież…
Zamilkłam.
Oczy otworzyły mi się szeroko, a ja z bijącym sercem ruszyłam do swojego
pokoju. Minęłam Francisa i zaklęłam siarczyście, gdy zobaczyłam, że MOJA flaga
zniknęła ze ściany. I wtedy przed moimi oczami zawirowało wspomnienie
uśmiechniętej mordy Prusaka i jego pieprzonej zapalniczki, chwilę przed próbą
podpalenia mi mieszkania.
— GIIIILBEEEEEEEEEEERT…! — ryknęłam potężnie jak ranne zwierzę i zacisnęłam
pięści, czując, jak zaczynałam się telepać z wkurwienia.
— Ma chérie, spokojnie…
— NIE CHCĘ GO TU WIĘCEJ WIDZIEĆ! TEN JEBANY PIROMAN MA ZAKAZ WSTĘPU DO MOJEGO
MIESZKANIA! BASTA!
Ludwig wytrzeszczył na mnie oczy, a Francis spróbował mnie jakoś uspokoić.
— Ma chérie, nie przesadzasz? Przecież nic się…
— JAK NIC SIĘ NIE STAŁO?! — Wskazałam na niego palcem wściekła. — OD KIEDY TO W
GOŚCIACH ROBI SIĘ TAKIE RZECZY, A TY….
Tu odwróciłam się do Niemca i koniuszek swojego palucha wycelowałam w szwaba.
— A ty, do cholery jasnej, nie potrafisz wychować swojego brata?! Ile on ma
lat? Zatrzymał się, kurwa, intelektualnie na poziomie gimnazjum?!
— Natalia… — zaczął Francuz, ale ja się już tak uruchomiłam, że ciśnienie
skoczyło mi na bank do dwustu, co zwiastowało nieuchronnie zbliżający się
wylew. Cóż, śmierć z wkurwienia niekoniecznie było moją wymarzoną wizją zejścia
z tego padołu…
— Ja pierdolę! — krzyknęłam w sufit
totalnie rozzłoszczona. — Dorośli ludzie! CO z wami jest nie tak?!
— Zdziwiłabyś się. — Francja zachichotał, a mój
wewnętrzny Cartman podpowiedział, żeby zajebać hipisa na miejscu.
— Francis — powiedziałam cicho — jak nie przestaniesz mnie nakręcać, to
osobiście połamię ci gnaty.
— To może ja już pójdę — wtrącił Ludwig, a ja zmierzyłam go wzrokiem.
— Dzięki. — Wskazałam na flagę. — Szkoda tylko, że idiota nie przyszedł
osobiście, tylko wysłał młodszego brata.
— Gilbert nic nie wie — powiedział Niemcy. — Nie pamięta. Przyszedłem sam z
własnej woli.
— Cóż, to tylko świadczy o tym matole — burknęłam.
Skinęłam sztywno głową w stronę Ludwiga i zniknęłam swoim pokoju. Trochę
zaskoczył mnie fakt, że szkop pofatygował się osobiście do kogoś takiego jak
ja, ale i to tak nie zmieniało to mojego stanowiska w jego sprawie.
Może, jakby mi życie uratował czy na kebsa pożyczył, to
wtedy bym mogła spojrzeć na niego przychylniejszym okiem.
A co do Gilberta… Tu nawet żarcie nie pomoże.
— Debil — skwitowałam cicho pod nosem postać albinosa i ruszyłam w stronę
nagiej ściany, by zawiesić nową flagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz