ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

sobota, 26 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ sᴢᴇsɴᴀsᴛʏ – ᴡʀᴏ́ɢ ɴᴜᴍᴇʀ ᴊᴇᴅᴇɴ

 

Gdy otworzyłam drzwi z pokoju i ujrzałam moje książki na ziemi, to przez chwilę nie ogarnęłam, o co chodziło. Lecz gdy zobaczyłam na środku pokoju Gilberta z zerwaną ze ściany moją flagą Polski w rękach, wtedy momentalnie wytrzeźwiałam.

— C-Co ty robisz? — wysapałam.

— Biało-czerwony. — Splunął Gil i zatoczył się lekko do tyłu. — Podobno lubisz drugą wojnę światową. Opowiedzieć ci, co robiliśmy z takimi szmatkami~? Kesesese!

— ODŁÓŻ JĄ! — wydarłam się i ruszyłam w jego stronę, ale potknęłam się o rozsypane książki i pacnęłam jak długa na podłogę. Lekko mnie zamroczyło, ale Francis uklęknął obok mnie i spojrzał ostrzegawczo na kumpla.

— Gilbert, zostaw to i wyjdź z pokoju.

— Niesamowite — Zaśmiał się Prusy. — Że w tych czasach to właśnie tacy jak TY są nazywani faszystami. Całkiem wygodne, kesesese!

Szarak wsadził rękę do kieszeni i wyjął coś małego. Trochę zajęło, zanim skumałam, że była to zapalniczka.

— NIE! — Spróbowałam się dźwignąć, ale zakręciło mi się w głowie.

— Gilbert! — zagrzmiał Ludwig, który stanął obok mnie i Francji. — Zwariowałeś do reszty? Jesteś tu w gościach!

— Tylko spróbuj, a cię ZABIJĘ! — krzyknęłam.

— Przykro mi, Polaczku. — Prusak uśmiechnął się złośliwie. — Ale twoja Polska istnieje tylko na papierku. A kiedyś nadejdzie czas, że spotkamy się w zupełnie innych okolicznościach niż wspólne picie przy stole. Mam ogromną nadzieję, że wtedy po drugiej stronie barykady spotkam ciebie osobiście, albo chociaż twoje bachory, ale patrząc na Francisa mała szansa w tym, że doczekasz się potomstwa. Może to i lepiej, kesesese!

— Słuchaj no mnie! — warknęłam, wstając na równe nogi. — Może i Polska nie jest pieprzonym Landem za górami, za lasami, ale kocham go, rozumiesz? I wiesz co jeszcze? Możesz wraz z braciszkiem, kuzynem i Ivanem wycinać nasz las do woli, PROSZĘ BARDZO! Ale MY ten las obudujemy i będziemy żyć długo i szczęśliwie, bez waszych szwabskich mord nad karkiem!

— Ej, chłopaki! Ona serio w to wierzy! — Zaśmiał się głośno.

— Bracie, uspokój się! — Ludwig ruszył w jego stronę, ale Gil wyszczerzył się od ucha do ucha.

— West, jeszcze jeden krok, a podpalę tę szmatę do podłogi~.

Brat zatrzymał się, a ja spojrzałam na Francję.

— No weźże coś zrób!

Zanim jednak Francuz się ocknął, Gilbert czknął i odpalił zapalniczkę, przez co flaga bardzo szybko zajęła się ogniem.

— GILBERT! — krzyknęłam i sztartnęłam do szarowłosego jednocześnie z Ludwigiem.

Gilbert dość brutalnie odepchnął mnie ręką, przez co zaskoczona użytą wobec mnie przemocy wylądowałam na ziemi, uderzając plecami o wyrko.

Niemcy wydarł mordę na brata w języku niemieckim, a ja spojrzałam na strzępy popalonej flagi.

I wtedy chuj mnie jasny strzelił. Wstałam obolała i wrzasnęłam na braci:

RAUS! Schnella!

Lu wyprowadził szarego idiotę z pokoju, a następnie usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Dyszałam wściekle, a przez alkohol zaczęłam czuć się coraz gorzej. Szumiało mi w głowie i coraz trudniej było utrzymać mi równowagę.

— Zabija. Godom, że zabija… (Zabiję. Mówię, że zabiję…)

Ma chérie, proszę…

— Zawrzyj pysk. (Zamknij się.)

— Natalia.

Rozejrzałam się po zdemolowanym pokoju i rozrzuconych tomiszczach na podłodze. W końcu odwróciłam się do Francji i zmrużyłam oczy.

— Szlus. Godom ci, niy chca go tu wincyj widzieć. (Koniec. Mówię ci, nie chcę go tu więcej widzieć.)

— Co tylko zechcesz — powiedział spokojnie.

— Ale nie robisz mie w ciula? (Ale nie okłamujesz mnie?)

— Emm…

— Co jo godom… Ty durś mie w ciula robisz — burknęłam. (Co ja mówię… Ty wciąż mnie okłamujesz.)

Wyszłam z pokoju potykając się o bałagan i nie wiem jak, ale dotarłam do salonu, gdzie siedział jeszcze Romano i Feliciano. Spojrzeli na mnie lekko przerażeni.

— A wy?

— Ja już będę się zbierać! — Feliciano wstał i rzucił mi przerażone spojrzenie. — Niemcy pewnie mnie potrzebuje.

Ja, ja, natürlich. — Przeniosłam wzrok na Romano. — A ty co? Bier Antonia do izby i do pryka. Koniec fajeru! (Tak, tak, naturalnie. A ty co? Bierz Antonia do pokoju i do łóżka. Koniec imprezy!)

— Natalia, uspokój się. — Francis stanął obok mnie i położył mi dłoń na ramieniu. — Już dość.

— Łostow mie! — Machnęłam łapami, a Romano, widząc to, szybko wypadł z salonu. (Zostaw mnie!)

— Uważaj, bo zaraz…!

Ale ja zatoczyłam się potężnie i wylądowałam na plecach na kanapie . Wszystko wirowało. Mrużąc ślepia wbiłam wzrok w sufit, by jakoś opanować tą wewnętrzną karuzelę. Na próżno.

— Ty pieronie… — sapnęłam. — Czymu jo ci przaja…? (Idioto… Dlaczego ja cię kocham…?)

— Co robisz? — zapytał niepewnie i podrapał się po głowie
.
— Tyś je Guchy? Abo ainfach gupi? (Jesteś głuchy? Albo po prostu głupi?)

— Wybacz, ale tak nie będziemy rozmawiać.

Ostatnimi siłami intelektu zarejestrowałam, że Francja podszedł do mnie i złapał mnie mocno za łokieć, by postawić mnie na nogi.

— Pitej! Bo ci ciulna! (Odejdź! Bo cię uderzę!)

— Wstań, idziesz się położyć. — Dźwignął mnie, a świat zawirował. — Do spania, ma chérie.

— Skończ fanzolić. Podej flaszka. — Machnęłam oczekująco ręką w stronę stołu. — Obalimy halba! (Skończ gadać głupoty. Podaj butelkę. Wypijemy półlitra!)

— Czy ty jesteś poważna?!

— A pieron wiy! — Wzruszyłam ramionami, aż poczułam, że niebezpiecznie zbliża się bełt. — Jo to dupca… (A cholera wie! Ja pierdzielę…)

— Spójrz na siebie! Jesteś kompletnie pijana!

— W rzyci to mom! (W dupie to mam!)

— Idziemy! — Pociągnął mnie, a ja jak kukła poleciałam za nim.

— Oooooo, bo bydzie larmo! Godom, łostow mie! — Zaprotestowałam, ale po chwili zahaczyłam barkiem o ścianę, przez co wysapałam ze łzami w oczach. — Dobra, mosz recht… Chyć się mie, cisnymy do pryka! (Ooooo, bo będzie awantura! Mówię, zostaw mnie! Dobra, masz rację… Chwyć się mnie, idziemy do łóżka!)

Francja ewidentnie tracił cierpliwość, ale miałam to w nosie. Wpadłam do pokoju wraz z chłopakiem i psem, który próbował na mnie skakać z radości, nie do końca czając, że ledwo trzymam się na nogach. Po chwili znalazłam się na miękkim łóżku i zaśmiałam się głośno.

— A ty kaj?! — warknęłam nagle, przez co biedny Francuz podskoczył w miejscu. — Kaj pitasz?! Legej, a nie! No! — ponagliłam go. — Puć sam ino! (A ty gdzie?! Gdzie uciekasz?! Połóż się, a nie! No! Chodź no do mnie!)

— Natalia…

— Zawrzyj się i legaj! — Ciężko przesunęłam się na bok,  a po chwili kompletnie przestałam rejestrować co się dzieje. (Zamknij się i połóż!)



***


[3 stycznia 2017 — wtorek]

Obudziłam się rano z ogromnym bólem głowy, klejem pod oczami i suchymi jak pustynia ustami.

Kac morderca nie ma serca, jak to powtarzają co poniedziałek w szkole znajomki z klasy, kiedy to korzystając ze swojego adekwatnego wieku upoważniającego na legalny zakup alkoholu, napierdalali się na weekendach jak świnie. Do co najmniej trzeciej lekcji licytują się kto ile wypił, kto ile wyrzygał i komu pierwszemu urwał się film.

Ja przyznać musiałam, że też lubiłam alkohol. Miałam osiemnaście lat, a młodość rządziła się własnymi prawami, więc bycie raz na jakiś czas pijanym było fajne. Przynajmniej dopóki następnego dnia rano nie zaczynało się zdychać.

— Bożeee… — wysapałam ciężko w ścianę, kiedy poczułam dyskomfort w żołądku. — Nigdy więcej… Przynajmniej w tym miesiącu…

— Obudziłaś się?

Wrzasnęłam ze strachu, gdy usłyszałam męski głos za plecami. Obróciłam się i zobaczyłam Francisa w moim łóżku.

— A ty co tu robisz? — Złapałam się za serce.

— Powiedziałaś, że mam się z tobą położyć, więc spełniłem tylko twoje życzenie.

— Musiałam naprawdę dużo wypić… — mruknęłam i nieznacznie odsunęłam się od niego pod ścianę.

— Wiesz, że mówisz w gwarze po alkoholu?

— Wiem — mruknęłam. — Często kuzyni i Nela specjalnie mnie denerwują, bym puszczała wiązanki po śląsku po pijaku. A czemu mówiłam po śląsku?

— A potrafiłabyś teraz coś powiedzieć?

— No richtig, że ja! — Ułożyłam głowę na poduszce i zachichotałam. — Niech zgadnę, nie czaiłeś połowy z tego co mówiłam. (No pewnie, że tak!)

Ma chérie, dzięki mojej niesamowitej dedukcji oraz wrodzonemu intelektowi bez problemu mogłem cię zrozumieć. Jednakże zastanawia mnie znaczenie kilku słów. Na przykład „durś”.

— „Wciąż” — odparłam lekko rozmarzona w stronę sufitu leżąc na wznak.

Jakoś nie przejmowałam się tak obecnością Francji. W końcu obiecał, że nie zrobi mi krzywdy, prawda? A ja tej obietnicy trzymałam się jak tonący zardzewiałej brzytwy dziadka.

— Myhym. A „Przaja”?

Zamarłam. Miałam wrażenie, że nawet moje serce przeraźliwe ucichło.

— W jakim sensie?

— Zapytałaś, dlaczego mnie przajasz.

— Aaaaa… Tłumacząc, zapytałam dlaczego mnie tak drażnisz. — Wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu.

— A drażnię? — Zdziwił się.

— A nie? — Skrzywiłam się, kiedy odwróciłam w jego stronę głowę. — Ryjesz mi psychikę, dokładasz coraz to nowszą traumę i często wyprowadzasz mnie z równowagi. Kiedyś byłam oazą spokoju, aniołem wręcz, a dziś… — Pokręciłam smutno głową, ale po chwili się roześmiałam.

— Czyli żałujesz, że mnie poznałaś? — Podparł głowę dłonią i podniósł brew.

— Nie żałuję. — Uśmiechnęłam się szeroko do niego. — Głupi jesteś, ale cię lubię. Za bardzo się do was przyzwyczaiłam i przywiązałam, jesteście dla mnie jak przyjaciele. Więc jak dojdzie kiedyś do pożegnania to pewnie dostanę depresji, czy coś w tym stylu. — Skrzywiłam się. — Kurde. Kiedyś to nadejdzie, prawda?

— Niekoniecznie — powiedział pogodnie. — W ogóle, już drugi dzień nie idziesz do szkoły. Ciekawe, kto ci to usprawiedliwi.

— Oczywiście, że ty! — Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po telefon.

— Miałem usprawiedliwić ci dzień wczorajszy, nie było mowy o dniu dzisiejszym.

— Co ci szkodzi dołożyć ten jeden dzień? — Zwróciłam na niego zdziwiony wzrok.

— Usprawiedliwię cię — powiedział, a ja się wyszczerzyłam — ale skarbie, nie ma nic za darmo.

Uśmiech zszedł mi z twarzy w trybie natychmiastowym.

Zapomniałam, że Francis nie działał charytatywnie. Założę się, że jakby zapytali go o zbiórkę na biedne dzieci, to odpowiedziałby: „Pomoc dla dzieci? A co te dzieci zrobiły dla mnie?”.

Oczywiście to żart, bo dobrze wiedziałam, że Francis posiadał serce we właściwym miejscu. Gorzej z mózgiem…

— Czyli?

— Pomyślmy, czego bym od ciebie chciał — zamruczał, wbijając we mnie głodny wzrok, a ja w swoim podkoszulku i spodenkach nie poczułam się zbytnio bezpiecznie.

— Śniadania do łóżka, kilka czułych słówek i buziaka w policzek, zwiastujący szybko postępujący syndrom sztokholmski w mojej psychice? — zapytałam rozpaczliwie, a brwi Francisa wyjechały do Chorwacji.

Ma chérie, właśnie dobiłaś targu! — Zaśmiał się. — Co mi zrobisz na śniadanie~?

— Zobaczę, co mam w lodówce… — Westchnęłam nie wierząc, że tak łatwo dałam się sprzedać. Mogłam z nim chociaż negocjować.

Wygrzebałam się z wyra i gdy lekko się zatoczyłam, dotarło do mnie, że prawdopodobnie wciąż byłam pod wpływem. No cóż…

Łeb bolał mnie, jakby robotnik na placu Wolności w Katowicach orał chodnik młotem pneumatycznym, ale mimo to dokulałam się do kuchni i otworzyłam wrota mojej odwiecznej przyjaciółki. Po krótkim resecie mózgu postanowiłam zaszaleć i zrobić mu tosty z jajkiem, bekonem i serem, które tak uwielbiał mój brat.

Wyciągnęłam więc wszystko, co potrzebne i zaklęłam. Zapomniałam, że Pan Idealny nie jadł tłustych rzeczy na śniadanie. Klnąc pod nosem, wyciągnęłam warzywa, ser i szynkę i postanowiłam zrobić kanapki na bogato. Do tego herbata z cytryną i miodem. Postawiłam jajka na gazie, pokroiłam rzodkiewki, pomidor, ogórek i cebulkę zieloną i jakoś dotrwałam do końca mojego gastronomicznego dzieła roku.

W pewnym momencie zamarłam, bo coś mnie olśniło. Po tym wszystkim, jak zachowywał się Francis, to dawno powinnam go zajebać gołymi rękami, ewentualnie spieprzać od niego jak najdalej. A mnie ciągnęło do niego, jak cygana do ruskiego czołgu.

Ja pierdolę, przecież mi się rozwija syndrom sztokholmski.

Zajebiście, tego mi właśnie brakowało. Mój były psychiatra na bank by się ucieszył, że może radośnie władować we mnie kolejne leki.

Pieprzony konował…

Położyłam wszystko na tacę i ostrożnie zaniosłam gotowe śniadanie do mojego pokoju. Przechodząc koło pokoju brata, zauważyłam, że Antonio i Romano wciąż spali. Może to i lepiej. Jakby się zorientowali, że zrobiłam żarcie, to bym nawet nie dotrwała z talerzem do Francji.

Gdy weszłam do siebie, zobaczyłam, że mężczyzna dalej leżał w moim łóżku, z rękoma za głową i moim psem przy wyrku. Widać było gołym okiem, jak się gnój w moim azylu szybko zadomowił.

Ten to ma życie…

— Smacznego. — Podałam mu tacę nachmurzona, a Francis podniósł brew. — Co?

— Nie zapomniałaś o czymś~?

Spojrzałam podejrzliwie na kanapki. Wyglądały normalnie. Tak samo jak herbata.
Francis widząc mój zawias westchnął:

— Zapomniałaś obdarować mnie pocałunkiem.

Przekręciłam oczami i nachyliłam się do chłopaka. Ujęłam go delikatnie dłonią za policzek i cmoknęłam go subtelnie.

— Smacznego, kochanie! — Uśmiechnęłam się szeroko, a Francja zamrugał zaskoczony. — Czułe słówka też można już odfajkować — dodałam po chwili już normalnym, jadowitym tonem Skalmara Obłynosa.

— Spokojnie — dodał z przekąsem. — Kiedyś będziesz mi tak mówić codziennie.

— Nie dożyjesz tej chwili — odparowałam.

— Och… — Zwrócił wzrok na swoje kanapki. — Chyba miałem ci dzisiaj usprawiedliwić dzień, prawda? Nie ładnie tak grozić Papie, bo się Papa rozmyśli.

— Przepraszam — wycedziłam, starając się utrzymać miły ton i uśmiech, chociaż czułam, że ciśnienie w mojej czaszce zaraz rozsadzi pół osiedla z wkurwienia. — Mam nadzieję, że mi wybaczysz ten nagły zryw emocjonalny.

— Jak zawsze. — Posłał mi złośliwy uśmiech, a ja dostałam tiku nerwowego w oku.

Zanim zdążyłam coś odwarknąć, Ares dźwignął się na cztery łapy i popędził pod drzwi szczekając jak doberman na złodzieja gruzu. Szybko podążyłam za psem, próbując go uspokoić, ale na próżno. Akceptując swoją porażkę, zerknęłam przez kutloka w drzwiach i zamarłam.

Na klatce schodowej stał Niemcy.

A tego co tu przywiało?

— Spokój, Ares! — burknęłam groźnie, a pies usiadł na tyłku i zawył niecierpliwie. Przewróciłam oczami i otworzyłam drzwi wejściowe.

— Dojczland, Dojczland, yber ales — powiedziałam ironicznie na powitanie.

Ludwig tutaj, w moim domu. Brakowało jeszcze, kurwa, Lady Gagi, Gargamela i dwóch bobrów do kompletu.

Mimo to odsunęłam się, przytrzymując szalejącego z radości psa, a żywa kupa mięśni niepewnie wgramoliła mi się do mieszkania.

— A twój braciszek gdzie? — burknęłam dość niemiło, zanim Ludwig otworzył usta.

— Kto przyszedł? — Usłyszałam głos Francisa z pokoju.

— Przyszedłem sam — powiedział powoli Lu. — Chciałem przeprosić za zachowanie brata, oraz…

— Przeprosić? — powtórzyłam głucho, nie bardzo kumając, o co typowi chodziło. — Nie musisz mnie przepraszać, od dawna wiem, że twój brat to ćwierćmózg. Mimo to doceniam, że jako jego brat jesteś świadomy jego niedojebania umysłowego. Niestety nasza medycyna nie jest na tyle rozwinięta, żeby mu pomóc, lecz jako przyszły fizjoterapeuta mogę poradzić, żeby po prostu go oddać do zakładu opieki. Albo rozstrzelać.

Ludwig momentalnie stracił wątek i zamilkł, a ja widząc to, skumałam, że coś było nie tak. Próbowałam odnaleźć w mózgu cokolwiek, co by pasowało do tej układanki, ale zanim puzzle zdążyły się połączyć, do przedpokoju przybył Francis. Blondyn oparł się nonszalancko o framugę z mojego pokoju i zmierzył nas wzrokiem.

Może coś wczoraj się odwaliło?

Tak właściwie… to dlaczego, do cholery, mówiłam gwarą?

— Czekaj, bo nie do końca mi dzwoni — powiedziałam powoli, ignorując Francuza. — Przepraszasz mnie za Gilberta, a my tylko wznieśliśmy toast za Tatry i Alpy.

— Naprawdę TO jako ostatnie pamiętasz? — Francis zdziwił się, a ja czując na sobie wzrok obu panów, wystraszyłam się nie na żarty.

— Matko Boska, co się wczoraj stało?! — zawołałam z rozpaczą. — Nie mówcie mi, że ja znowu coś z Francją…

— Nie — przerwał mi szybko zdezorientowany Ludwig, podczas gdy Francis się nachmurzył. — Nie, absolutnie! Chyba… Ale Gilbert… On niezbyt stosownie się wczoraj wobec ciebie zachował. Myślę, że to ci odświeży pamięć.

Podał mi pakunek, który trzymał cały czas w ręce. Złapałam, oderwałam papier i moim oczom ukazał się poskładany materiał w kolorach biało-czerwonych. Ze zdziwieniem zobaczyłam po jego rozwinięciu, że była to polska flaga.

— Dzięki? — powiedziałam do szwaba. — Ale ja już przecież…

Zamilkłam.

Oczy otworzyły mi się szeroko, a ja z bijącym sercem ruszyłam do swojego pokoju. Minęłam Francisa i zaklęłam siarczyście, gdy zobaczyłam, że MOJA flaga zniknęła ze ściany. I wtedy przed moimi oczami zawirowało wspomnienie uśmiechniętej mordy Prusaka i jego pieprzonej zapalniczki, chwilę przed próbą podpalenia mi mieszkania.

— GIIIILBEEEEEEEEEEERT…! — ryknęłam potężnie jak ranne zwierzę i zacisnęłam pięści, czując, jak zaczynałam się telepać z wkurwienia.

Ma chérie, spokojnie…

— NIE CHCĘ GO TU WIĘCEJ WIDZIEĆ! TEN JEBANY PIROMAN MA ZAKAZ WSTĘPU DO MOJEGO MIESZKANIA! BASTA!

Ludwig wytrzeszczył na mnie oczy, a Francis spróbował mnie jakoś uspokoić.

Ma chérie, nie przesadzasz? Przecież nic się…

— JAK NIC SIĘ NIE STAŁO?! — Wskazałam na niego palcem wściekła. — OD KIEDY TO W GOŚCIACH ROBI SIĘ TAKIE RZECZY, A TY….

Tu odwróciłam się do Niemca i koniuszek swojego palucha wycelowałam w szwaba.

— A ty, do cholery jasnej, nie potrafisz wychować swojego brata?! Ile on ma lat? Zatrzymał się, kurwa, intelektualnie na poziomie gimnazjum?!

— Natalia… — zaczął Francuz, ale ja się już tak uruchomiłam, że ciśnienie skoczyło mi na bank do dwustu, co zwiastowało nieuchronnie zbliżający się wylew. Cóż, śmierć z wkurwienia niekoniecznie było moją wymarzoną wizją zejścia z tego padołu…

— Ja pierdolę!  — krzyknęłam w sufit totalnie rozzłoszczona. — Dorośli ludzie! CO z wami jest nie tak?!

— Zdziwiłabyś się. — Francja zachichotał, a mój wewnętrzny Cartman podpowiedział, żeby zajebać hipisa na miejscu.

— Francis — powiedziałam cicho — jak nie przestaniesz mnie nakręcać, to osobiście połamię ci gnaty.

— To może ja już pójdę — wtrącił Ludwig, a ja zmierzyłam go wzrokiem.

— Dzięki. — Wskazałam na flagę. — Szkoda tylko, że idiota nie przyszedł osobiście, tylko wysłał młodszego brata.

— Gilbert nic nie wie — powiedział Niemcy. — Nie pamięta. Przyszedłem sam z własnej woli.

— Cóż, to tylko świadczy o tym matole — burknęłam.

Skinęłam sztywno głową w stronę Ludwiga i zniknęłam swoim pokoju. Trochę zaskoczył mnie fakt, że szkop pofatygował się osobiście do kogoś takiego jak ja, ale i to tak nie zmieniało to mojego stanowiska w jego sprawie.

Może, jakby mi życie uratował czy na kebsa pożyczył, to wtedy bym mogła spojrzeć na niego przychylniejszym okiem.

A co do Gilberta… Tu nawet żarcie nie pomoże.

— Debil — skwitowałam cicho pod nosem postać albinosa i ruszyłam w stronę nagiej ściany, by zawiesić nową flagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...