ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

sobota, 26 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴅᴢɪᴇᴡɪᴀ̨ᴛʏ – ᴍᴏ́ᴊ sᴏᴋᴏʟᴇ

 

[21 grudnia 2016 — środa]
Czas mijał, a ja zyskałam święty spokój. Autentycznie. Zachowałam obiecany sobie wcześniej dystans, a Francja też nie wymagał ode mnie nie wiadomo czego. I nadmienić również należy, że molestowanie się skończyło. Tak jakby. Widziałam doskonale, że zżerało go poczucie winy i bardzo często używał wazeliny, by mi się przypodobać. A ja zawsze miałam mentalność typowej atencjuszki, więc w sumie mnie to tam pasowało.

Tego dnia wróciłam ze szkoły i już na samym progu powitał mnie Francis z dość poważną miną. Zdusiłam drżenie serca, gdy spojrzałam na niego obojętnie.

— Cześć, Francis. Coś się stało?

Ma chérie, muszę wyjechać.

— Jak to? — Zdziwiłam się i na moment zapomniałam, że miałam być twarda jak żelek z biedronki. — Jak to… wyjechać? Gdzie wyjechać? Po co WYJECHAĆ?

Zreflektowałam się, gdy zobaczyłam dziwny błysk w jego oczach.

— Zbliżają się święta, ma chérie. — Uśmiechnął się delikatnie. — Muszę więc wrócić do siebie. Ale wrócę. — Podszedł do mnie i przyłożył mi dłoń do policzka, a ja rozszerzyłam oczy. — Obiecuję.

Odsunęłam się jak oparzona i burknęłam:

— Mam nadzieję, durniu.

Tego samego dnia Francja spakował się i wyjechał. Pożegnałam go sztywno i gdy zostałam sama, zaklęłam pod nosem. Ponieważ zrozumiałam, że tak łatwo wyrzucić z serca miłości się nie da.

 

***



[27 grudnia 2016 — wtorek]
Był już wieczór, kiedy siedziałam w salonie sama i w otępieniu oglądałam mój ulubiony film świąteczny – „Grinch świąt nie będzie” z dwutysięcznego roku. Zawsze mnie bawił, ale dziś patrzyłam na ten film z zupełnie innej strony. Jako dziecko nie dostrzegałam, że ta zielona cholera była w chuj nieszczęśliwa. Uwielbiałam go za cięty język i gburowatość, ale dziś oglądałam go z narastającym smutkiem.

Święta minęły mi bardzo dobrze, mimo, że niczym filmowy Grinch, nienawidziłam Świąt Bożego Narodzenia. Dla mnie były zbyt komercyjne i sztuczne. I te pieprzone czekoladowe Mikołaje w sklepach od października. Osobiście wolałam Wielkanoc, czyli czas, gdzie wszystko budziło się do życia, a nie umierało z zimna, psia jego mać.

Dodatkowo drażniły mnie głupie ozdoby oraz kolędy. Nie mówiłam, że kolędy były złe, wręcz przeciwnie! Były piękne, ale ja zawsze na nich zaczynałam płakać, a coroczny reset mojej rodziny sprawiał, że od dziesięciu lat padało to samo zmartwione pytanie: „Dlaczego, Natalko, płaczesz nad mintajem?”.  „Bo Bóg się rodzi i noc truchleje!” odpowiadałam, na co Matik zazwyczaj dodawał w takt: "Ja pierdolę, co się dziejeee?". Moja rodzina zawsze cedziła po nogach ze śmiechu.

Wigilię i pierwsze święto spędziłam u dziadków, natomiast wczoraj byłam u kuzynów. Rodzice wyjechali do Warszawy już z samego rana, bo tata rozpoczynał służbę od jutra. Niestety nie zdążyłam się nacieszyć mamą przez te kilka dni. Trudno mi było utrzymywanie tajemnicy, ale do tej pory nie popełniłam żadnego błędu. Jeszcze, bo doświadczenie mi mówiło, że to spierdolę.

Westchnęłam przeciągle i spojrzałam czule na Aresa. Spał sobie spokojnie w moich nogach, ale nagle gwałtownie podniósł łeb.

— Ares?

Ale pies podniósł się i pobiegł do przedpokoju, szczekając jak oszalały. Ocknęłam się, gdy drzwi mieszkania otworzyły się i usłyszałam radosny głos Francisa:

— Ares, ja też tęskniłem!

Wstałam powoli z kanapy, zapaliłam światło w przedpokoju i przytuliłam się do progu salonu, obserwując z uśmiechem blondyna, który głaskał mojego psa. W końcu przybysz spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.

Ma chérie. Miło cię widzieć.

— Ciebie też. — Uśmiechnęłam się, ale uśmiech mi zrzedł, kiedy zza drzwi do przedpokoju wszedł jakiś nieznany mi chłopak. Również jak Francis posiadał długie do ramion blond włosy, tyle że były one proste. Nieznajomy prawdopodobnie był mojego wzrostu, może trochę ciut wyższy, jednak wciąż niższy od Francuza. Kiedy jego wzrok spoczął na mnie, to ze zdziwieniem spostrzegłam, że oczy miał identyczne jak ja – jasnozielone.

Ma chérie! Poznaj proszę Feliksa!

Podeszłam do nich i podrapałam się ze po głowie.

— Cześć, jestem Natalia.

— Wiesz — powiedział blondyn z dziwnym grymasem — tak jakby totalnie wiem, kim jesteś, bo Francja innego tematu niż ty nie miał.

— Yyyy… — Spojrzałam na Francisa z mordem w oczach. — To już cały świat o mnie wie?!

— Kochanie, wiesz, kto to jest? — Wskazał ucieszony palcem na Feliksa, który ciekawsko rozglądał się po przedpokoju.

— Pewnie zaraz się dowiem — wycedziłam, puszczając mimo uszu te jego „kochanie”.

— Polska! — Ucieszył się, a mnie wyjebało oczy na sprężynkach.

— POLSKA?! — krzyknęłam, łapiąc się za twarz. — To TY jesteś Polska?!

— A nie widać? — żachnął się.

— Widać! Słowianin jak się patrzy! — Podbiegłam do niego i skłoniłam się przed nim z szacunkiem. — Tak się cieszę! Odkąd znam prawdę, to chciałam pana poznać!

— „Pana”? — Zdziwił się Francis. — Do mnie nigdy nie powiedziałaś per pan.

— Cicho bądź! — warknęłam do niego, po czym z uśmiechem odwróciłam się do Feliksa. — Rozgość się, proszę.

Polska pogwizdując ruszył w głąb mieszkania, a za nim Ares, który był wręcz wpatrzony w nowego gościa.

— Sprowadziłeś go dla mnie? — zapytałam cicho, odwracając się do Francji.

Oui, ma chérie. Taki mój mały prezent dla ciebie.

— Dziękuję! — Przytuliłam się mocno do mężczyzny. W nozdrza wbił mi się ostry zapach perfum, a moje nogi zadrżały. Oderwałam się szybko i radośnie ruszyłam do salonu, zostawiając uchachanego Francję w przedpokoju.

— Niesamowite! — zaszczebiotałam na wstępie zachwycona. — Podać coś do picia? Do jedzenia? A może się napijemy?!

— Generalnie, to ja nie mam nic przeciwko.

Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja poczułam się dziwnie. Wlazłam do kuchni zadumana i podskoczyłam, gdy usłyszałam głos Francisa przy uchu.

— Coś się stało?

— Chyba mnie nie lubi. — Zmarkotniałam na myśl, że nawet moja Ojczyzna nie jest w stanie mnie polubić.

— Daj mu się rozkręcić.

Kiwnęłam niepewnie głową i zaczęłam znosić na stół jedzenie i alkohol.

 

***


— MÓJ SOKOLE! GROMOWŁADNY! — śpiewałam razem z Feliksem dwie godziny później, obejmując go ramieniem, a on obejmował mnie. — PYTAJ O MNIE! STEPÓW SŁAWNYCH!

Nasze słowa ni chuj nie pasowały do lecącego w tle karaoke, ale nam to w ogóle nie przeszkadzało. Francja siedział przy stole i, z pewnym DAFUQ wymalowanym na twarzy, zastygł ręką w powietrzu, trzymając lampkę wina.

Piosenka się skończyła, a ja i Feliks wybuchliśmy śmiechem. Francis miał rację, Polska musiał się po prostu rozkręcić.

— Dobra jesteś. — Feliks poczochrał mnie po czuprynie. — Widać, że po mnie!

— No pewnie! — Wstałam i lekko się zatoczyłam. — Najwspanialszy z najwspanialszych, czy życzysz sobie kolejny kawałek?

— Natalia, nie przesadzaj — burknął Francis mrużąc oczy i krzyżując ręce na piersi.

— Cichoooo! — Machnęłam ręką. — Jest nas dwoje na ciebie jednego! Drogą demokracji, która notabene jest chujowa, mamy większe prawo głosu!

Feliks przybił mi piątkę i sięgnął po paluszki. Francisowi natomiast opadły ręce.

— Wiedziałem, że tak będzie…

— Na mocy Polskiego Prawa nadanej mnie przez mnie, oświadczam wszem i wobec, że idę do Kauflanda. — Ucieszyłam się na samą myśl. — Alkohol się skończył.

— Pójdę z tobą. — Francis westchnął, ale Feliks zmrużył oczy i wstał.

— JA z nią pójdę. — Wskazał na niego placem w uśmiechu. — A ty tak generalnie, możesz tu posprzątać, koleś!

— Super! — Ucieszyłam się. — Idę z Polską!

Złapałam blondyna pod ramię i wyszliśmy razem do przedpokoju. Ares, myśląc, że to czas na jego spacer, zaczął wyć ze zniecierpliwienia, ale nasza dwójka już zniknęła za drzwiami.

W sklepie nabraliśmy wszystko, co nam wpadło w ręce, co więcej, oboje nie potrafiliśmy się nagadać. Zauważyłam, że ludzie dziwnie reagowali na Feliksa. Tak jakby CZULI, że jest on dla nich kimś bliskim, kimś ważnym, kimś… po prostu KIMŚ. Widząc, jak kasjerki oraz ludzie uważnie mu się przyglądali z błędnym uśmiechem na twarzy, mnie przypomniała się kwestia z Harry’ego Pottera i Więźnia Azkabanu.

„— A co jeśli mugole nas zobaczą?
— Mugole? Oni nie potrafią patrzeć!”

I coś w tym rzeczywiście było. Ludzie czuli, ale nie wiedzieli dokładnie, co czuli. Widzieli Feliksa, ale nie potrafili zajarzyć, dlaczego go widzą i co konkretnego czują na jego widok. Dziwne to było. Ja sama przy Feliksie czułam się tak, jakbym była z kimś, za kogo oddałabym życie. Bo oddałabym, wiedziałam to. Od dzieciństwa dziadkowie oraz rodzicie wpajali mi wartości oraz mój obowiązek wobec Ojczyzny, która kiedyś może upomnieć się o mnie lub o moje dzieci.

— Feliks — powiedziałam cicho, gdy wracaliśmy przez parking do domu.

— Tak? — przerwał swój monolog o swojej stajni w Warszawie i spojrzał na mnie ciekawsko.

— Kocham cię, wiesz? — Zatrzymałam się i wbiłam w niego wzrok. Blondyn również się zatrzymał i obserwował mnie w ciszy. — Naprawdę cię kocham. Dziękuję, że mogłam cię poznać. Teraz mogę umrzeć szczęśliwa — dodałam z uśmiechem.

— Ej, chwilunia, lalka! — Wytknął mnie palcem. — Żadnego umierania, czaisz? Masz żyć, jak żyjesz, czaisz? Ty musisz żyć i jak gdyby musisz przekazywać tę miłość dalej, czaisz? Wiesz dlaczego mówią, że odradzam się jak Feniks z popiołów?

— Bo jesteś silny — powiedziałam pewnie.

— BŁĄD. — Oparł ręce o biodra i uśmiechnął się niczym chochlik. — To WY jesteście silni. Co by się nie działo, WY jesteście przy mnie do końca. Nawet jak zniknąłem, WY nie straciliście nadziei, czaisz? Dalej walczyliście. Walczyliście od takich brzdąców po dziadków, czaisz lalka? To WY, ludzie, macie w sobie siłę i światło, które nas prowadzą. Więc normalnie nie pierdol mi tu o szczęśliwym umieraniu w wieku osiemnastu lat, bo masz żyć, masz kochać i masz walczyć niezależnie od tego, czyj but wyląduje na twoich plecach. Czaisz?

— Czaję! — Uśmiechnęłam się szeroko i zasalutowałam.

— Bo oprócz ciężkiej przeszłości, jest też ważna teraźniejszość!

— Przysięgłam kiedyś, że będę ci wierna — wypaliłam nagle, nie wiedząc w sumie dlaczego.

— Harcerka?

— Nie. — Pokręciłam głową. — Rodzice mnie nie puścili… Ale w gimnazjum, kiedy byłam na samym dnie, szukałam czegoś, co dałoby mi siłę przetrwać piekło. TY mi ją dałeś, Polsko. Zainteresowałam się historią. Poczułam ducha Polski w sobie, zaczęłam być niezwykle dumna z tego, że jestem Polakiem. Dźwignęłam się z kolan, bo stałam się silniejsza. Mówiłam sobie, że skoro nie dawałam sobie rady ze swoimi oprawcami, to jak miałabym dać radę z prawdziwym wrogiem? — Poczułam, że pieką mnie oczy, ale ciągnęłam dalej. — Nigdy nie należałam do harcerstwa, a na wojsko byłam zdecydowanie za młoda. Nie należę też już do kościoła katolickiego. Ale trzy lata temu złożyłam przysięgę, dla samej siebie, że co by się nie działo, ja wierzyć będę w Wolną Polskę.

Polska patrzył na mnie chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż wreszcie zapytał:

— Jak przysięgałaś?

— Z prawą ręką na sercu i lewą skierowaną ku niebu. „Przyrzekam być wierną Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polsce, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli i walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary życia mego”.

— Przysięga Armii Krajowej… — szepnął Feliks.

— Przepraszam. — Spuściłam zażenowana głowę. — Może nie powinnam…

— Generalnie, to mnie teraz słuchaj. Jeżeli wierzysz w to całym sercem, to tak jakby nie ma w tym niczego złego!

— Dziękuję, Feliks. — Uśmiechnęłam się, podeszłam do niego i przytuliłam się mocno.

 

***


Weszliśmy do mieszkania i przekazaliśmy reklamówki z zakupami Francisowi.

— Długo was nie było — mruknął.

— Bylibyśmy szybciej, ale totalnie wyznawaliśmy sobie miłość po drodze. — Feliks rzucił złośliwe spojrzenie Francji, a ten zdumiony upuścił reklamówkę, w której na szczęście były tylko przekąski.

— ŻE JAK?!

— To chyba logiczne. — Wzruszyłam ramionami. — Feliks jest moją Ojczyzną, a ja kocham go z całego serca!

— Kochasz go? — Zamrugał zaskoczony.

— Oczywiście, że tak — prychnęłam, przewracając oczami. — „Kimś Ty dla niej? Wierne dziecię. Coś jej winien? Oddać życie!”.

Francja przymknął oczy i wypuścił powietrze z płuc.

— A. Taka miłość.

— Jak brat z siostrą! — Feliks objął mnie ramieniem za szyję i poczochrał po włosach. — Natalia to od dzisiaj moja mała siostrzyczka, więc dbaj o nią, skoro tu jesteś. A jak się dowiem, że…

— Dobra, dobra — przerwałam mu szybko czując, że rozmowa zmierza w bardzo złym kierunku. — Kochani, to co teraz robimy? Wracamy do stołu, co nie? — Uśmiechnęłam się szeroko.

 

***

 

[28 grudnia 2016 — środa]
Nie wiem, kiedy zasnęłam. Wiem tylko, że obudziłam się następnego dnia rano z głową na kolanach Polski i Francją przyklejonym do mojego boku. Po kilku sekundach dotarło do mnie, że Ares szczekał. Szczekał na drzwi, do których ktoś dobijał się jak pojebany.

Uwolniłam się z objęć Francisa i szybko uspokoiłam psa. Zastanawiając się, KTO do cholery dobija się do mnie o ósmej rano, zajrzałam przez kutloka. Widząc białą czuprynę, przewróciłam oczami i otworzyłam drzwi.

Do przedpokoju wpadł Prusy we własnej osobie.

— Siemka, kuzynko.

— Czego tu? — burknęłam.

— Słyszałem, że Francja już wrócił!

Minął mnie ucieszony i skierował się do salonu, a ja podążyłam za nim z kwaśną miną. Wciąż pamiętałam, jak radośnie odwalał rolę szpicla i obserwował, jak wiję się ze stresu jak mrówka palona pod lupą gówniaka.

— A TY CO TU ROBISZ?!

Jego wrzask tak mnie wystraszył, że aż podskoczyłam. I nie tylko ja w sumie. Feliks i Francis też szybko się obudzili, a Gilbert natomiast wpatrywał się z wściekłością w Polskę. Jego ptak Gilbird natomiast szaleńczo zataczał kółka wokół jego głowy.

— Ooo, Gilbert! Kopę lat! — Feliks wstał i rzucił mu złośliwe spojrzenie. — Ile to już czasu, odkąd Wrocław pokazał ci faka?

Prychnęłam ze śmiechu, a czerwone oczy Prusaka spoczęły na mnie.

— A ty z czego się, babo, śmiejesz?!

— Z ciebie, heheheee! — Zrobiłam minę typu Cartman iks de*.

— A chcesz tego pożałować? — warknął, stając naprzeciw mnie, a mnie samej się zjeżyły kudły na głowie.

— Dawaj, próchniaku! Się nie podoba w moim domu, to wypad do siebie, szwabie! — odwarknęłam, a chłopina wytrzeszczył na mnie oczy. — Jesteś w Polsce, udupie! To chyba logiczne, że Feliks jest tu mile widziany! I to o wiele, wiele bardziej niż jakiś były Teuton, który…


— Natalia, uspokój się — warknął Francis, ale było już za późno.

Prusak spojrzał na mnie wściekły, a ja zadrżałam w duchu czując jego morderczą aurę.


— Wyjaśnijmy sobie coś, Polaczku — wysyczał, celując we mnie palcem. — TY akurat masz tutaj najmniej do gadania. Po drugie, zamknij gębę, jak nikt nie pyta cię o zdanie, babo!

Zapowietrzyłam się.

— Gilbert — powiedział spokojnie Feliks — jeszcze chwila, a skopię ci dupsko. Ponownie.

— „PONOWNIE”?!

— Nie drzyj mordy w moim domu! — ryknęłam na szarogłowego.

— Nie będziesz mówiła mnie, zagilbistemu Prusy, co mam robić!

— Feliks — powiedziałam, nie spuszczając wzroku z Gilberta. — Co mi grozi prawnie, jak zajebię tego zasrańca na miejscu?

— Tak generalnie to nic — Polska wyszczerzył ząbki w uśmiechu. — Zresztą i tak jakby jest martwy.

— Gilbert — wysyczałam niczym żmija. — Wynoś się z mojego domu! NATYCHMIAST!

— Jeszcze chwila, a nie dożyjesz następnej gwiazdki! — ostrzegł mnie albinos, zbliżając się do mnie z mordem w oczach. Nagle między mną, a nim stanął Feliks.

— Koleś, bo jeszcze chwila, a na mocy Polskiego Prawa Bawaria będzie przyłączona do Rzeczpospolitej!

WAS?!

— Gilbert — powiedział spokojnie Francis, stając przy kumplu i kładąc mu dłoń na ramieniu — może lepiej będzie, jak wyjdziesz.

— I TY przeciw mnie?! Słyszysz, co ta twoja suka do mnie mówi?!

Gilbert, proszę cię…

— ŻE KTO?! — Wściekłam się. — Bo chyba się przesłyszałam!

Feliks uśmiechnął się szeroko i z całej siły pieprznął Gilberta z pięści w nos. Zaskoczony albinos cofnął się i złapał za twarz. Francja niewiele myśląc, złapał Prusaka za szmaty i wytargał szamoczącego się Gila z mieszkania.

— Generalnie, to ja go tak za bardzo nigdy nie lubiłem — mruknął Feliks, patrząc na zamknięte drzwi wejściowe.

— Wyhodowałeś sobie żmiję na piersi — mruknęłam, przypominając sobie z historii hołd pruski. — Dzięki, że stanąłeś po mojej stronie. — Ucieszyłam się.

— Młoda, myślę, że jeszcze trochę, a normalnie sama będziesz trzaskać go po ryjcu aż miło. — Zaśmiał się.

— Myślisz? — Zdziwiłam się.

— Ja to wiem.

Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Byłam miękką pipą, jakoś nie wyobrażałam sobie spuszczać komuś legitnego wpierdolu niczym Sebek z osiedla. Momentalnie w mojej wyobraźni pojawiłam się ja sama odziana w zbroję z ortalionu, czapką wpierdolką oraz butelką Harnasia w jednej ręce. Słowami Człowieka Wargi:

„Masz jakiś problem?
Polska, kraj w którym nikt nie ma problemu.
A jak ma, to wpierdol.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...