[20 listopad 2016 — niedziela]
Zobaczył ją po raz pierwszy pewnego jesiennego i deszczowego popołudnia, gdy palił papierosa na parkingu pobliskiego supermarketu. Nie wiedział, co bardziej zwróciło jego uwagę. Czy to były jej kolorowe ubrania, tak odmienne od szarego tłumu, czy to, że ledwo potrafiła utrzymać na smyczy ogromnego Goldena Retrievera. W sumie to nie było aż takie ważne. Jednak miała w sobie coś tak dziwnego i odmiennego, że rzucił niedopalonego malboro na trawnik i przydeptał go obcasem, by móc jak najszybciej dogonić dziewczynę, która powoli znikała mu z pola widzenia.
Przeszedł szybkim krokiem przez parking i ruszył w kierunku uliczki za małym
osiedlem, próbując odnaleźć ją wzrokiem, nigdzie jednak jej nie widział.
Poirytowany przyspieszył więc kroku i gdy mijał potężne kasztanowce rosnące
wzdłuż małej, osiedlowej uliczki, w końcu ją zobaczył.
Ze swoimi zielonymi jeansami i jasnożółtą koszulką
mimowolnie przypominała mu wielkiego, chodzącego słonecznika. W tej chwili
jednak, polski Słonecznik zapierał się piętami, by odciągnąć psa od porzuconej
w krzakach papierowej torebki z jedzeniem.
— Ares, zostaw to! — Usłyszał jej poirytowany głos. — Nie wolno! Nie wiadomo,
kto to żarł!
Ale zwierzak był uparty. Zaparł się czterema łapami i bucząc, próbował
przeciągnąć dziewczynę na swoją stronę.
— Ares, nie uruchamiaj mje, nie uruchamiaj! — Stanowczo pokiwała palcem w jego
stronę, ale nic tym nie osiągnęła. — Ja z tobą po weterynarzach znowu nie będę
biegać!
Słonecznik rozmawiający z psem wydawał mu się trochę absurdalny, zaśmiał się
więc w głos, zwracając tym samym na siebie uwagę. Dziewczyna obróciła
gwałtownie głowę w jego stronę i widząc go, oblała się szkarłatnym rumieńcem.
Co więcej pies postawił na swoim i rzucił się łakomo na frytki.
— Szlag! — warknęła, po czym przeniosła wzrok na niego i zmrużyła oczy. — A pan
czegoś potrzebuje? Godzinę podać? Kierunek do biedronki wskazać? Czy po prostu
chciał się pan ze mnie pośmiać?
— Przepraszam. — Uśmiechnął się niemal przyjaźnie. — Ładny pies.
— Dzięki! — Wyszczerzyła się szeroko i odciągnęła Goldena. — Nazywa się Ares.
— Jest dość stary, da? —
zauważył. Faktycznie, zwierzę posiadało siwe obwódki wokół oczu oraz na pysku.
— Tak… — Zdziwiła się i zamrugała. — Ma już jedenaście lat. Dość sporo jak na
te rasę, no i jest też przy tym bardzo chory, bo…
— A ty ile masz lat, dziewczyno? — przerwał jej. Był swoiście zaskoczony
faktem, że Polka dalej z nim rozmawiała, zamiast wystraszona uciec. Intrygowało
go to. Ludzie przecież instynktownie go unikali, a ona gawędziła z nim jak z
przyjacielem.
Zdecydowanie miała w sobie zbyt wiele zaufania do obcych.
— Ja? Osiemnaście. Prawie — dodała po chwili cicho. — Za tydzień skończę.
Dziewczyna odrzuciła w tył burzę brązowych włosów sięgających ramion i wbiła w
niego niezwykle zielone oczy. Była
przeciętnej urody, ale coś jej z twarzy biło takiego, czego nie potrafił
zidentyfikować. Przysiągłby, że jej aura była biała i czysta jak światło, a to
w pewien sposób zaczęło go przyciągać.
— Ja pana chyba skądś znam.
— Naprawdę? — zapytał uprzejmie rozbawiony i poprawił jasny szalik.
— Tak. Coś mi świta.
Zdziwił się, gdy podeszła do niego i z uwagą przyjrzała się jego twarzy. Była
wysoka, ale mimo to i tak była niższa od niego o około dziesięć centymetrów. Co
więcej, wpatrywała się w niego z taką uwagą, jakby zależało od tego jej życie.
— Wiem! — Pstryknęła palcami wyglądając na bardzo z siebie zadowoloną. —
Jesteś Ivan! Rosja!
Wytrzeszczył na nią oczy i nie przychodziło mu do głowy nic sensownego.
Jakim cudem ona…?
— Zdziwiony co? — Zaśmiała się uradowana, po czym rozejrzała uważnie na boki.
Byli sami. Pies natomiast usiadł koło jej nogi i patrzył na nich ciekawsko. —
Widziałam cię na zdjęciach.
— Jakich zdjęciach? — zapytał w swoim
ojczystym języku zapominając, że dziewczyna mogła go nie rozumieć.
— Nie… Nie znam rosyjskiego… — Podrapała się po głowie. Czuł, jak rosło w
nim lekkie rozdrażnienie, dodatkowo zauważył, że pies zaczął nerwowo węszyć w
powietrzu.
— Jakich zdjęciach? — powtórzył tym razem po polsku, nie zdejmując uśmiechu z
twarzy.
— Francis mi pokazywał. — Cofnęła się o krok. Wydawało mu się, czy przez sekundę
zobaczył błysk strachu w jej oczach?
— Francja?
Nic nie rozumiał. Co miał wspólnego Francja z tym
człowiekiem?
— Tak. Świadczę usługi hotelarskie dla Francji i Hiszpanii — dodała szybko,
jakby myślała, że miało jej to w jakimś
stopniu pomóc. — Do tej pory nie wiem jak do tego doszło, że banda kretynów z
zachodu codziennie rujnuje mi wiarę w ludzi. Och, to już ta godzina? — Spojrzała
na swój telefon. — Francja się wścieknie, miałam jechać z nim… gdzieś. Miło
było poznać!
Skłoniła się lekko przed nim i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, popędziła
szybkim krokiem przed siebie.
***
Idiotka!
Pędziłam przed siebie jak maratończyk, czując, jak pot powoli oblewał mi
całe plecy. Nie chciałam kusić losu i patrzeć za siebie. Horrory upewniły mnie,
że takich rzeczy się nie robiło, bo zaraz wyskakiwała jakaś straszna twarz,
doprowadzając tym samym człowieka do zawału.
Co mnie, do cholery, opętało, żeby zdradzać coś takiego
nieznajomemu. Nawet, jeśli trafiłam z personą, to i tak nie było to bezpieczne.
Rosja. Tutaj w Chorzowie. I co jeszcze?
Ufoporno?!
Wpadłam do mieszkania z Aresem i szybko zdjęłam mu szelki. Pies pomerdał
ogonem i potruchtał do miski z wodą, będąc spragnionym jak smok po zeżarciu
smardzy.
— Ta, zeżarło się frytki i teraz suszy co? — zabuczałam, ale mimo to
spojrzałam na niego z czułością. Ares był już starym psem rasy Golden Retriever
i niestety posiadał dość ciężką arytmię serca. Jak to powiedział raz
weterynarz, jego serducho biło jak chciało.
— Ktoś powiedział "frytki"?
Zerknęłam przez ramię na mężczyznę stojącego w progu salonu. Był to przystojny mężczyzna
z lekko falowanymi blond włosami sięgającymi do ramion, błękitnymi oczami i delikatnym
zarostem na brodzie. Na ustach błądził mu delikatny, acz nieco złośliwy
uśmiech, a ja poczułam w podbrzuszu znajome ukłucie.
— Tak. Jak masz smak, to pewnie jeszcze leżą na trawniku koło boiska. O ile
Ares wszystkich nie wymiótł. — Wskazałam oskarżycielsko palcem na psa, a
blondyn zachichotał.
— Dobrze, że wróciłaś, bo zaraz się zbieramy.
Jęknęłam.
— Francis, mam jutro sprawdzian z polskiego! Wiciewicz mnie zabije, jak go
obleję! Mam maturę! Naprawdę, nie możemy przełożyć tego kina na kiedy indziej?
Jest niedziela, pewnie będzie pełno ludzi… Popcorn jest drogi, a cola
niezdrowa. Będą korki na ulicach, w końcu to zasrane Katowice. Układ planetarny też nam nie sprzyja, a
koniunkcja Marsa w zodiaku Skorpiona zaprzecza jakiemukolwiek wyjściu…
— Ale ty marudzisz~. — Francis przekręcił oczami. — Poza tym, skoro
jesteśmy już przy Astrologii, to wiedz, że Mars w Skorpionie oznacza brak
kompromisu oraz nie uznaje sprzeciwu. Także, ma chérie, przykro mi, planety jednak mi sprzyjają.
Cudownie…
Zapomniałam, że Francis był nie tylko żyjącą
personifikacją, ale również objazdową wróżką i jasnowidzem.
— A na co w ogóle idziemy?
— To niespodzianka!
— Świetnie… Znając ciebie, to reszta doskonale wie, na co idziemy z wyjątkiem
mnie — zaburczałam, ale mimo to sięgnęłam po torebkę. Postanowiłam nie mówić o
spotkaniu z Rosją, wolę oszczędzić sobie wykładów i nerwów.
— A tak nawiązując jeszcze do Marsa w Skorpionie —
zaznaczył, kiedy wychodziliśmy na klatkę schodową. — To taka ciekawostka, ma
się wtedy bardzo duże potrzeby seksualne oraz namiętność, honhonhon!
— Trzy ulice dalej jest sex-shop — odparłam czerwona.
Ten jednak uśmiechnął się do mnie promiennie pokazując mi garnitur równych,
śnieżnobiałych zębów. Zignorowałam lekkie ukłucie w okolicy żołądka i wyszliśmy
z mieszkania.
***
Jesteś Ivan, Rosja!
Siedział w samochodzie już od dziesięciu minut i nie ruszał się z miejsca. Jej
słowa odbijały się echem w jego głowie. Nigdy mu się to nie zdarzyło, żeby
zwykły szary człowiek, dodatkowo innej narodowości, go rozpoznał. Ta sprawa nie
dawała mu spokoju, zwłaszcza, że był w to zamieszany Francja i Hiszpania.
Odpalił kolejnego papierosa i wtedy właśnie zobaczył ją ponownie. Wychodziła z
bloku, który znajdował się po przeciwnej stronie ulicy, oddzielający parking od
osiedla. Przeskakiwała wesoło schody, a jej włosy radośnie tańczyły na wietrze.
Tuż za nią spokojnie szedł Francja. Obserwował ich aż do momentu, kiedy mężczyzna
otworzył przed nią drzwi swojego czerwonego Chevroleta Camaro. Następnie
zniknęli mu z oczu.
Nie myśląc zbyt długo, wysiadł z samochodu i wolnym krokiem skierował się w
stronę budynku mieszkalnego dziewczyny.
To wszystko zbyt mocno go intrygowało, żeby zostawić tę
sprawę w spokoju.
***
Patrzyłam w okno na świat zewnętrzny, a moje myśli wciąż
piętrzyły się wokół Rosji. Gościa, który ciemiężył nasz Kraj tyle lat. Wydawał
się być w sumie całkiem normalny, póki w pewnym momencie nie poczułam od niego
takiej aury, że byłam gotowa spieprzyć na księżyc i to bez rakiety.
Cóż… W tych czasach niewiele już mogło mnie zdziwić, zwłaszcza, że cztery
miesiące temu wraz z Nelą, moją młodszą o dwa lata przyjaciółką, poznaliśmy
prawdę o Świecie. O tym, że istniały nieśmiertelne personifikacje Państw we
własnej osobie, a jedna dodatkowo prowadziła teraz auto i nuciła Édith Piaf pod
nosem, wywołało u mnie pewne załamanie nerwowe. O syndromie wyparcia nawet nie
wspominając.
Po prostu świat to jedno wielkie, pieprzone kłamstwo. A
według tego przemiłego pana obok mnie, to i tak podobno to tylko wierzchołek
góry lodowej.
— Nad czym tak myślisz, ma chérie?
— O mojej osiemnastce. — Zmyśliłam na poczekaniu. — Mam nadzieję, że niczego
nie planujesz.
— Planuję.
— Francis! — zawyłam. — Człowieku, zlituj się. Pewnie zjedzie się moja rodzina,
więc będziecie musieli się ulotnić.
— Damy radę. — Zachichotał. — Zawsze możemy powiedzieć, że jesteśmy twoim
haremem~.
— Po pierwsze patrz, do cholery, na drogę! Jeździsz jak szaleniec! A po drugie,
jeżeli miałabym kiedyś harem, to nie było by tam żadnego z was — prychnęłam.
Francis nie zdążył się odgryźć, ponieważ za nami rozległa się syrena policyjna.
— Świetnie! — warknęłam. — Mówiłam, że masz uważać…
Francis zaklął pod nosem i zatrzymał samochód na poboczu. Puścił mi oczko i
wyszedł do policjantów z bananem na twarzy. Obserwowałam ich chwilę w lusterku
i modliłam się, żeby nas nie zgarnęli na komisariat. Nie umknęło mojej uwadze
to, że Francuz wyciągnął z kieszeni skórzany portfel, przez co momentalnie
zbladłam.
Jeszcze nas zamkną
za łapówkę!
Ukryłam twarz w dłoniach i tkwiłam tak w tej pozycji, póki nie usłyszałam
dźwięku otwieranych drzwi.
Zerknęłam przerażona w lewo i ze zdziwieniem zobaczyłam Francisa zapinającego
pasy i odpalającego silnik. W lusterku natomiast zobaczyłam, jak dwójka
uchachanych policjantów wsiadło do radiowozu i odjeżdża.
— Ile im dałeś w łapę?! — Wytrzeszczyłam oczy.
— Po pięć stów na głowę.
— To kupa kasy! … I co to w ogóle za policjanci?! — Oburzyłam się.
— Nie wszyscy są służbistami jak ty, ma chérie.
Przekręciłam oczami, ale już się nie odezwałam. W głębi duszy cieszyłam się na
ten wypad do kina, może w końcu się zrelaksuję. Od jutra zaczynał się nowy
tydzień męki w szkole. I tak do matury. Wciąż jednak nie potrafiłam wymazać
sprzed oczu wyobraźni wysokiego, postawnego chłopaka o popielato-blond włosach
i fiołkowych oczach, którego spotkałam niecałe pół godziny wcześniej.
Rosja. Śmieszne…
***
Mieszkała na parterze. Nie trudno było znaleźć jej
mieszkanie, zwłaszcza, że intensywny zapach perfum Francji prowadził prosto pod
lokal z numerem jeden. Rzeczywiście, naciskając na klamkę zobaczył, że
mieszkanie było zamknięte, a zza drzwi dobiegło go głośne szczekanie psa. Tak
samo nie nastręczyło mu trudności otworzenie zamku w drzwiach.
Wydawało mu się, że największym problemem będzie pies,
ale kiedy ten przyniósł mu w pysku na powitanie buta, odetchnął z ulgą.
Mieszkanie było średniej wielkości. Posiadało w układzie trzy pokoje, kuchnię
oraz łazienkę i toaletę. W powietrzu wciąż unosił się znany mu zapach perfum
Francji, Euphoria Intense Calvina Kleina.
Wszedł do pierwszego pokoju po lewej stronie i od razu
poznał, że należał on do dziewczyny. Ściany były koloru lawendy, a duża kanapa
i szkolne biurko nie były czymś nadzwyczajnym w pokoju nastolatki. To, co
zwróciło jednak jego uwagę było kilkadziesiąt (jak nie kilkaset) książek oraz
japońskich komiksów poupychanych, gdzie tylko się dało. Podszedł do regału i
sięgnął po pierwszą z nich, starając się przy tym ignorować wielką polską flagę
powieszoną tuż nad łóżkiem.
„Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało
wyzwolenie Polski?”
Poczuł narastającą w nim irytację. Sięgnął po drugą książkę.
„Dziewczyny z Wołynia”
Patrzył chwilkę na okładkę, po czym obie książki zrzucił na ziemię. Ich los
podzieliły po chwili tytuły takie jak „Holocaust
— zapomniane głosy”, „Dymy nad Birkenau” oraz „Anus Mundi” .
„Katyń”.
Nie wiedział w sumie jakich informacji szukał. Wiedział jedynie, że Słonecznik
go zaintrygowała i nie odpuści, póki nie dowie się o niej czegoś więcej. Fakt
obecności Francji i Hiszpanii dodawał do tego dziwny zastrzyk adrenaliny,
którego dawno nie czuł.
W biurku nie znalazł niczego ciekawego, dopiero w ostatniej szufladzie znalazł
zdjęcie. Na zdjęciu znajdowały się trzy uśmiechnięte dziewczyny. Dwie blondynki
i Słonecznik. Od razu poznał ją po burzy brązowych włosów oraz po niezwykle
zielonych, błyszczących jak szmaragdy oczach. Bez zastanowienia przerwał
fotografię, chowając do kieszeni jedną część, drugą natomiast, przedstawiającą
dwie nieznane dziewczyny, wyrzucił niedbale na podłogę.
Nie przejmował się tym, że zostawił bałagan w jej pokoju.
Jakby się nad tym miał zastanowić, to przyznałby, że zostawił go specjalnie.
Dodatkowo był ciekawy, jak zareaguje Francja, kiedy dowie się o jego obecności
tutaj.
Jeśli się dowie.
Zamknął za sobą jej pokój i wyszedł z mieszkania, nie
dbając o to, że drzwi nie zostały zamknięte z powrotem na zamek.
***
Próbowałam wypatrzeć w tłumie Antonia, Gilberta i Nelę,
jednak bezskutecznie. Zaczęłam się denerwować, bo do filmu zostało niecałe pięć
minut, a my dalej staliśmy jak dwa cepy przy popcornie.
— Francis — mruknęłam i odwróciłam się do niego — jesteś pewny, że przyjadą?
— Teraz już nie.
Nie wyglądał na zmartwionego. Odwróciłam się z powrotem w stronę ruchomych schodów
i znów wytężyłam wzrok. Na próżno.
— To bez sensu. — Francis westchnął. — Gilbert nie odbiera. Dzwoniłaś do
Kornelii?
— Tylko kilkaset razy.
— Ich strata. Zaraz zacznie się film. — Złapał mnie pod łokieć i pociągnął w
stronę bramek. — Nie będę przez nich tkwić na holu pół seansu.
— Myślę, że jak usłyszeli, że nas zabierasz na romans, to nie dość, że
zrezygnowali, to jeszcze cię zablokowali. Tylko ja dałam się wpuścić w kanał,
jak zwykle zresztą.
— W sumie — zamruczał, gdy podeszliśmy do bramki, gdzie bilety sprawdzała
blondynka niewiele starsza ode mnie — możemy to potraktować jako randkę,
prawda?
Nie odezwałam się, a gdy ten podawał bilet wysokiej blondynce, ta na widok
Francisa spłonęła rumieńcem i nerwowo zachichotała. Następnie laska obcięła mnie
wzrokiem, co wywołało we mnie lekki wkurw. Spojrzała na nasze bilety w swojej
dłoni, po czym znowu zawiesiła wzrok na Francji, któremu to najwyraźniej nie
przeszkadzało.
— Długo będę jeszcze czekała na bilet, czy się pani zresetowała? — zapytałam
uprzejmie, uśmiechając się szeroko.
Blondi zmiażdżyła mnie wzrokiem, oddała nam bilety, a ja złapałam mężczyznę za
rękę i pociągnęłam za sobą. Po kilku sekundach, gdy dotarł do mnie śmiech
Francisa, puściłam go.
— Widziałeś to? — burknęłam. — Jakby mogła, to by mi kopa sprzedała, a ciebie
zaciągnęła do kibla na szybki numerek! Co za świat!
— Z tobą bym poszedł do toalety~.
— Zapomnij! — Spaliłam buraka. — Jestem niepełnoletnia.
— Jeszcze. Poza tym… Nie przeszkadza mi to~.
— Czemu mnie to nie dziwi? — wycedziłam pod nosem.
Zasiedliśmy na swoich miejscach na sali akurat w momencie, gdy na ekranie
pojawiły się pierwsze reklamy. Sam film nie był taki zły, jak myślałam na
początku. Był okropny. I to na tyle, że najzwyczajniej w świecie zasnęłam.
Gdy mężczyzna obudził mnie na końcówce filmu, radośnie
oznajmił mi, że koniecznie musimy iść coś zjeść. Z uwagi na to, że w moim
żołądku znajdowała się rodzina tasiemców, czarna dziura i tolerancja laktozy,
poparłam ten pomysł całym swoim serduszkiem.
Także sporo czasu spędziliśmy w restauracji, a gdy
wróciliśmy do domu, z przerażeniem zobaczyłam, że wychodząc, nie zamknęłam
drzwi na klucz. Dotarło do mnie, że zostawiłam na tyle godzin otwarte
mieszkanie. Wbiegłam do środka, próbując ignorować cieszącego się na mój widok
Aresa, ale na szczęście wszystko było na swoim miejscu.
Dopiero gdy weszłam do swojego pokoju i zobaczyłam
porozrzucane książki i pootwierane szafki z szufladami zrozumiałam, że jednak
nie wszystko było w porządku. Mój wzrok natomiast zatrzymał się na podartej fotografii,
leżącej koło kanapy. Gdy podniosłam ją z podłogi zobaczyłam, że były na niej
Nela i Kaśka, część ze mną natomiast została oderwana.
Patrzyłam w ciszy na przerwane zdjęcie, czując w mózgu
taki error, jak nigdy dotąd.
— Francis!
— Oui? — Blondyn wszedł do mojego pokoju z uśmiechem na twarzy.
Odwróciłam się do niego, pokazując mu przerwaną fotografię.
— Tyle razy cię prosiłam, abyś nie grzebał mi w rzeczach. A teraz nie dość, że
po sobie nie posprzątałeś, to jeszcze zniszczyłeś jedyne zdjęcie, na którym nie
wyglądam jak człowiek-kciuk!
Francis podrapał się zdziwiony po głowie i podszedł do mnie.
— Ale ja nic nie zrobiłem.
— Ach, samo się zrobiło? — Uśmiechnęłam się ironicznie, czując, że zaraz trafi
mnie szlag i skończy się Dzień Dziecka. Po chwili jednak westchnęłam, żeby się
uspokoić.
— Ma chérie, uwierz, nie potrzebuję twoich zdjęć. — Francis wyszczerzył
się szeroko, zbierając książki z podłogi i chowając je na swoje miejsce na
regałach. — Porobiłem ich już mnóstwo!
— CO?! — Wystraszyłam się nie na żarty. — JAK TO?!
— Tak to. — Puścił mi oczko i wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą.
— Cz-czekaj! — Wyszłam za nim, czując w kolanach galaretkę. — A co z bałaganem
i tym zdjęciem?
— Może Ares buszował ci po pokoju. Przecież nie zrobiły
tego krasnoludki.
— Drzwi z pokoju były zamknięte. — Uparłam się. — Zdjęcie było przerwane, a nie
pomamlane przez psa. Ktoś był w moim pokoju!
Ktoś jadł z mojej miseczki!, przeszło
mi szybko przez mój chory umysł.
— Natalia. — Westchnął, a ja drgnęłam na dźwięk swojego imienia. — Czytasz za
dużo wojennych książek, popadasz już w paranoję. Chodź, papa zrobi ci herbatkę
z melisą~.
Cycki mi opadły. Po chwili podskoczyłam, gdy zagrzmiał dzwonek mojego telefonu.
Zerknęłam na wyświetlacz i zobaczyłam, że tym, kto się do mnie dobija, jest
Nela.
— Nela! — rzuciłam na wstępie z wyrzutem. — Nie pojawiliście się w kinie!
— Ty chyba nie myślisz, że poszłabym na
jakiś zjebany romans? — Usłyszałam jej zdziwiony głos i westchnęłam.
— Jest coś takiego, jak solidarność — prychnęłam.
— Ta, chciałabyś — parsknęła
śmiechem. — Jak randka z Francisem~?
— To nie randka — powiedziałam cicho, tak, by Francja nie słyszał — tylko
przyjacielskie spotkanie.
— Jasne, jasneeee. — Śmiała się. — Właśnie! Na którą jutro masz?
— Na ósmą, a co?
— Super. Rano tam, kaj* zwykle?
— Yasss. — Ucieszyłam się i usłyszałam, jak przyjaciółka się rozłącza. —
Francis, idę się uczyć!
— Dobrze, potem zrobię kolację.
Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam do swojego pokoju. Zasiadłam przy biurku,
wyciągnęłam podręcznik do języka polskiego i otworzyłam na ostatnio omawianym
temacie. Nie potrafiłam się jednak skupić, gdyż w głowie miałam jeden wielki
splot słuchawek.
Za każdym razem, gdy analizowałam to wszystko od nowa i
od nowa, nie potrafiłam zrozumieć, co pchnęło mnie, by się zgodzić na taki
układ. Kurde… Byłam normalną dziewczyną, w sensie szkolnym odludkiem, ale wciąż
preferującą normalne, spokojne życie, które teraz zostało wywrócone do góry
nogami.
★★★
*Kaj – (z gwary śląskiej) Gdzie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz