ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

piątek, 25 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ sᴢᴏ́sᴛʏ – ᴋʀᴏ́ʟᴏᴡɪᴇ śᴡɪᴀᴛᴀ

 

Nie czułam zimna. Byłam tak zdenerwowana, że było mi wręcz gorąco. Krew pulsowała w moich żyłach w takim tempie, że serce nie nadążało ze swoją pompką. Czy chciałam tego czy nie, musiałam się jakoś uspokoić, bo jeżeli emocje sięgną zenitu, niechybnie zejdę na udar z wkurwienia.

A przyznaję, że nie była to śmierć pełna chwały.

Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Neli. Po kilku sygnałach usłyszałam poirytowany głos przyjaciółki:

Jezu, Dibu! Jest dziewiąta rano! Spać nie możesz?!

— Nela, masz czas?

Obudziłaś mnie, WIĘC JAK MYŚLISZ?!

— Dałam Francji po mordzie — wydyszałam do telefonu.

Coooo? Zwariowałaś? Dlaczego?! Myślałam, że czujecie coś do siebie!

— Zasłużył na to! ... Zaraz, że co?! — warknęłam do telefonu. — Ja i ten zboczeniec? Zwariowałaś?! Zaciągnął mnie do pokoju i prawdopodobnie wymacał gdzie się dało! I jeszcze wcisnął mi rano kit, że ja z nim... No wiesz…

Ty żartujesz teraz, prawda…?

— Chciałabym — burknęłam. — Spieprzyłam stamtąd.

Złamałaś mu chociaż nos?!

— Nie wiem. Mam nadzieję, że jesteś ze mnie dumna. To był mój pierwszy sierpowy w życiu. — Zachichotałam nerwowo. — Myślisz, że bardzo będzie się za to mścić?

To mu przylejesz po raz drugi — warknęła. — A jak nie zadziała, to JA z nim porozmawiam.

Westchnęłam.

— Kończę.

Gdzie ty jesteś?

— Niedaleko parku. Muszę się przewietrzyć, bo kompletnie nie ogarniam sytuacji, w której się znalazłam.

Uważaj na siebie, Dibu.

Rozłączyłam się i zatrzymałam koło starej wierzby, pod którą w podstawówce bawiłam się z przyjaciółmi. Oklapłam na starą, drewnianą ławkę i podrapałam się po skroni. Z zachmurzonego nieba powoli zaczął kropić deszcz, bo przecież nie mogło być normalnie.

***


Siedział na kanapie i przykładał worek z lodem do policzka. Musiał przyznać, że kompletnie nie spodziewał się po dziewczynie takiej siły, a tym bardziej tego, że go uderzy. Jedyne, co kobiety podnosiły przy jego osobie, to albo nogi, albo biodra.

Ale nie pięść…

Zdawał sobie sprawę z tego, że poniekąd na to zasłużył. Niepotrzebnie zadrwił z niej rano, ale gdyby powiedział jej prawdę, że sama się rozebrała i śpiewała przy tym zmienioną (i w dodatku dość wulgarną) wersję piosenki Konika na biegunach, to myślał, że oberwałby jeszcze mocniej.

Chrystusie, ona jest niereformowalna.

Porywało go, że pod skorupą miała w sobie wiele niewinności i miał wrażenie, że jej niedostępność tylko go bardziej nakręcała. Kusiło go, kiedy przechodziła obok, żeby wziąć ją w ramiona…

Nie ukrywał, że chciałby zerwać ten kwiat.

Tylko jak?

— Lubię ją. — Zaśmiał się Romano, wytracając go z zamyślenia. — Dostałeś to, na co zasłużyłeś, draniu.

— Możesz przestać? — mruknął w odpowiedzi. — Nie spodziewałem się tego po niej.

— Mam nadzieję, że przypieprzy ci jeszcze niejeden raz. Laska ci przypieprzyła, ale z ciebie ciotaaaa!

— Myślę, że powinieneś ją przeprosić — powiedział wesoło Antonio.

— Niesamowite — mruknął niezadowolony. — Nie tak to sobie wyobrażałem. Myślałem, że po maksymalnie miesiącu wpadnie mi w ramiona. A ona jest głucha, ślepa i jeszcze ma siłę jak słoń...

— Z kobietami trzeba inaczej — prychnął Włochy Południowe. — A ty jesteś obleśny i natarczywy.

— Dobra, dosyć tych uwag — warknął poirytowany. — Idę do niej.

Poirytowany wstał, poprawił włosy i pewnym krokiem ruszył w stronę pokoju dziewczyny. Zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Był na to przygotowany. Sięgnął po śrubokręt i pogrzebał chwilę w zamku.

Ma chérie, słuchaj, musimy porozmawiać. Ja...

Zamarł, gdy zobaczył pusty pokój i otwarte na oścież okno.

— Natalia... — szepnął przerażony. — Antonio! Romano! Mamy problem!

Dziewczyna uciekła, niczym kanarek znajdujący ujście i frunący w nieznane, jak najdalej od swojej bezpiecznej klatki.

***


Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

Siedziała tam i była sama. Zatrzymał samochód na pobliskim parkingu, poprawił szalik i ruszył powoli w jej stronę. Nie widziała go, ani nie słyszała. Po prostu siedziała na ławce i patrzyła prosto w niebo.

Całe szczęście, że postanowił zostać tutaj dłużej po spotkaniu z Polską. Zdawał sobie sprawę, że Feliks nie był zadowolony z jego obecności tutaj, ale sprawy państwowe były ważniejsze, niż uprzedzenia jego byłego podwładnego.

Dzień dobry.

Drgnęła i odwróciła powoli głowę w jego stronę. Zmierzyła go wzrokiem, ale odpowiedziała grzecznie:

— Cześć.

— Mogę? — Wskazał na miejsce obok niej.

Zawahała się, widział to, ale mimo to kiwnęła głową i przesunęła się. Usiadł więc ciężko obok niej i zapadła cisza. Nie była ona jednak przytłaczająca jak ta, gdy znajdował się wśród personifikacji. Była przyjemna, bo nie wyczuwał od dziewczyny ani strachu, ani wrogości.

— Dziękuję — powiedziała po chwili. Zdziwił się, a ta widząc to, dodała: — Za słonecznika. Teraz to do mnie dotarło. Znaczy, chyba.

Uśmiechnął się.

— Stało się coś, da? — Zauważył, że była jakaś zamyślona.

Zmarszczka na jej czole pogłębiła się jeszcze bardziej, ale w końcu odwróciła w jego stronę głowę.

— Mogę o coś zapytać? — Kiedy kiwnął głową, zapytała cicho: — Długo znasz Francję?

No tak…

— Wystarczająco. — Lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Jego stosunki z Francuzem nie były napięte, choć przyznawał, że lubił wprowadzać mężczyznę w smutek.

— Zawsze jest takim idiotą?

— Ughh…

Nie wiedział co miał odpowiedzieć. Zazwyczaj to jego niesłusznie brali za idiotę myśląc, że nie słyszał tych wszystkich przykrych słów na swój temat.

— Rozumiem. — Skrzywiła się, po czym znów na niego spojrzała.

Nie rozumiał tego. Widziała go po raz drugi w życiu, a zachowywała się tak, jakby byli dobrymi znajomymi od lat. Nie bała się go, a był przyzwyczajony, że przecież ludzie instynktownie go unikali. To tylko potwierdzało to, co pomyślał przy pierwszym spotkaniu. Dziewczyna zdecydowanie miała w sobie zbyt wiele ufności do obcych.

— Co ty tu właściwie robisz? — zapytała nagle.

— Przejeżdżałem. Ale zobaczyłem cię i postanowiłem cię poznać.

— Dlaczego?

— Jesteś dziwna.

Popatrzyła na niego z rozszerzonymi oczami, po czym wybuchła szalonym śmiechem.

— Cudownie — powiedziała ze śmiechem, kręcąc głową. — Nawet ktoś taki jak ty uważa mnie za dziwaka! Co za świat.

— Ktoś taki, jak ja?

— Nie jesteś człowiekiem. — Otarła łzę z oka. — Ty, Hiszpania i ten debil jesteście ostatnimi osobami na świecie, o których bym powiedziała, że są normalni. Jak to w ogóle jest?

Spojrzał wprost do jej roześmianych zielonych oczu. Miał wrażenie, że ten kolor był znajomy, aż po chwili dotarło do niego, kogo Polka poniekąd mu przypominała.

— Masz oczy jak Feliks — stwierdził, ignorując jej pytanie.

Nie wiedział, czy to dobrze czy źle. Lubił Feliksa i czasami zdarzało się, że wspólnie się napili. Kiedy jednak robiło się gorąco, to Polska stawał się niczym insekt, którego należało zdeptać zanim zdąży się rozleźć. Miał nadzieję, że ta zasada nie tyczyła się Słonecznika. Taki opór bywał z początku dość zabawny, ale jak mówiło stare porzekadło – co za dużo to nie zdrowo, więc z czasem stawał się upierdliwy i niepożądany.

Z doświadczenia jednak wiedział, że każdego można złamać, blondyna jednak było bardzo ciężko i w momencie, kiedy był tego bliski, ten odradzał się niczym feniks z popiołu.

Frustrujące.

— Kto?

— Polska.

— Naprawdę? — Wstała podekscytowana i stanęła naprzeciw niego, jeszcze bardziej go zaskakując. — Znasz Polskę? Pewnie, że znasz. Opowiedz mi! Proszę, opowiedz mi wszystko!

— S-Spokojnie…

— Wiesz, jest trochę zimno — mruknęła, nie zwracając na niego uwagi. — Jesteś głodny? Albo zjesz coś słodkiego? Możemy iść do jakieś kawiarni… Wiem! Niedaleko stąd jest herbaciarnia! Znaczy… — przystopowała. — Jeżeli oczywiście chcesz. Tak w ogóle, nawet się dobrze nie poznaliśmy. Jestem Natalia! — Wyciągnęła do niego rękę. — Natalia Żylińska! 

— I-Ivan — Złapał ją za rękę, która była zimna jak lód. — Chodźmy do tej…

— Herbaciarni! — Ucieszyła się, a on z ulgą przyjął, że nie była taka wobec niego uprzedzona. Mimowolnie zaczęła mu przypominać szczeniaka. Tyle, że bez instynktu samozachowawczego.

W powietrzu rozległ się głośny dźwięk telefonu, a dziewczyna podskoczyła wystraszona. Szybko wyjęła telefon z kieszeni i zerknęła na wyświetlacz. Przekręciła oczami.

— Czego? — warknęła do słuchawki tak ostro, że po raz kolejny go zaskoczyła. — Wyszłam na spacer do parku, ośle! Co?! Ani mi się śni wracać do tego cyrku! TAK, wciąż jestem na ciebie zła, patafianie! Tak, dokładnie, żebyś wiedział. A najlepiej, jakbyś wrócił z powrotem na drzewo dokończyć ewolucję. Nic mnie to nie obchodzi. Czyżby? W takim razie powodzenia.

Rozłączyła się wściekła i zaklęła pod nosem. Właściwie to puściła soczystą wiązankę przekleństw i epitetów. Po chwili jednak zorientowała się, że wciąż stał obok niej.

— Sorki — burknęła i odgarnęła brązowe włosy z twarzy. — Musimy się zmywać, bo papie Francji włączył się pies tropiący.

— Jesteś pewna, że chcesz iść ze mną do tej herbaciarni?

Spojrzała na niego raz jeszcze i zmierzyła go wzrokiem.

— Wyglądasz na najbardziej normalnego z tej całej bandy debili. Poza tym, żeby była jasność. Doskonale wiem i jestem świadoma, co TWÓJ naród wyprawiał z MOIM. Ale nie będę cię oceniać na podstawie tego wszystkiego. Sama wyrobię sobie opinię, czaisz? — Dźgnęła palcem w powietrzu w jego stronę. — A teraz się zmywajmy.

***

 

Było przyjemnie ciepło, a w powietrzu unosił się zapach kadzidełek. Lubiłam naszą herbaciarnię, bo była przytulna i osłaniała przed ciekawskim wzrokiem ludu, dając trochę prywatności. Nie wybrałam jednak pokoiku z poduszkami jak zawsze, bo chyba musiałoby mnie popierdolić. Usiedliśmy po prostu przy stoliku znajdującym się przy zaciemnionym oknie.

Zerkałam znad karty na mojego towarzysza. Siedział naprzeciwko mnie i w skupieniu wertował propozycję herbat w lokalu.

Kłamałam mówiąc, że wydawał się najnormalniejszy. Rosja nie miał prawa być normalnym Państwem, a bycie popularnym memem w Internecie mówiło samo przez się. Jednak Ivan kojarzył mi się z zagubionym, nieszczęśliwym dzieckiem, a mnie włączył się pieprzony instynkt macierzyński o który nigdy siebie nie podejrzewałam.

— Masz coś na oku? — mruknęłam.

— Niet… — Westchnął.

— Mogę ci polecić „Smocze serce” albo „Ambrozję Bogów”.

— Nie ma w składzie wódki.

— Kolejny alkoholik…

— Słucham?

— Nic, nic — powiedziałam szybko czując, jak atmosfera gęstnieje.

Zanim herbata została podana, nasza rozmowa niezbyt się kleiła, jednak gdy minęło kolejne dziesięć minut, czułam się już na tyle swobodnie, że zaczęłam być sobą. Czyli totalnym przegrywem bez jakiejkolwiek perspektywy w społeczeństwie i w przyszłości. Polubiłam Ivana i zauważyłam, że jemu po prostu tego brakowało. Takiego zwykłego spotkania z kimś, z kim mógłby porozmawiać czy się pośmiać.

Z zadowoleniem zobaczyłam, że Rosję bawiły moje żarty, co więcej, słuchał mnie uważnie, co mam do powiedzenia. W ciągu tego czasu robienia z siebie klauna na oczach nowo poznanego przyjaciela, Francja dobijał się do mnie co najmniej kilkanaście razy. Miałam to w nosie. Nie był moim ojcem, bratem ani kochankiem. Nie będzie mnie kontrolował.

Na zewnątrz robiło się coraz zimniej, a ja w końcu odważyłam się zadać pytanie, które chodziło mi już jakiś czas po głowie.

— Ivan, jak to jest być Państwem? — Wbiłam w niego uważny wzrok. Ten zamyślił się chwilę, po czym zadał kontrpytanie:

— A jak to jest być człowiekiem?

Zaskoczyło mnie to. To był kolejny raz, kiedy Mother Russia, chociaż w tym przypadku Big Brother Russia, miał w dupie moje pytanie i zmieniał kierunek rozmowy na taki, który go interesował.

— Bycie człowiekiem jest jak bycie kwiatem — powiedziałam po chwili namysłu. — Nawet nie wiesz, kiedy tak szybko rośnie. Jest delikatny i czasami nawet wystarczy dotyk, by zrobić mu krzywdę. Łatwo go zaniedbać i łatwo go zniszczyć. No i bez wody zdycha w męczarniach. Tak serio… Bycie człowiekiem ma więcej minusów. Chociaż plusy też swoje posiadał.

— Jakie?

— Hmmm… „A my żyjemy każdą chwilą, życiem naszym taniec, miłość. Nie umiemy być ostrożni, mamy prawo szukać, błądzić. Chcemy brać co los nam daje, wciąż nie rezygnując z marzeń. Wolno nam żyć tak, jak chcemy, wolno, bo to my jesteśmy Królami Świata”* — zanuciłam w odpowiedzi. Widząc jego zaskoczoną minę, dodałam: — Każda chwila jest dla nas wyjątkowa, bo nigdy się już nie powtórzy. Nigdy nie wiesz, kiedy cię ciul strzeli.

— Co strzeli?


— Ciul.

— Nie rozumiem.

Okey, ta rozmowa zmierza w bardzo złym kierunku.

— Czemu nazwałeś mnie Słonecznikiem? — zapytałam szybko, próbując zmienić temat.

— Bo mi się z nim kojarzysz. — Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na czarkę w swoich dłoniach.

Zapadła cisza.

Słyszałam wiele określeń na swój temat, ale bycie Słonecznikiem miało ten pozytywny wydźwięk, co bardzo mi się podobało.

Miałam do niego tak wiele pytań. O wojnę, o Sybir, o Anastazję, Carycę Katarzynę, o przepis na barszcz… Nie wiedziałam w sumie od czego zacząć i czy w ogóle był sens zaczynać, bo nie chciałam wkurwić Federacji Rosyjskiej, a będąc Asem, byłabym do tego zdolna.

— O czym myślisz, Słoneczniku? — zapytał zaintrygowany, a ja przyznałam w duchu, że piękniejszego koloru oczu niż jego, to nigdy nie widziałam.

Na biologii babka mówiła, że fioletowe tęczówki były efektem albinizmu, ale Ivan wcale nie wyglądał jak Gilbert. Może miał tylko lekką odmianę? Czyli wychodziło na to, że Prusy miał nie tylko ciężki stopień debilizmu, ale i albinizmu.

Ciekawe, czy obrzucali go w średniowieczu kamieniami?

— Słoneczniku.

Drgnęłam i zamrugałam. Lekko się zarumieniłam, kiedy dotarło do mnie, że gapiłam się przez chwilę nieprzytomnie w jego stronę jak jakiś niepełnosprawny umysłowo.

— Przepraszam, zresetowałam się… Czasami tak mam! — dodałam panicznie, bo ten już otwierał usta. — Po prostu jest to moja naturalna ochrona przed przegrzaniem, ponieważ mam swój limit przyjmowanych informacji do świadomości, a odkąd was wszystkich poznałam, to wiesz… Szok to dla mnie był, czy coś. — Podrapałam się po głowie, po czym sięgnęłam po dzbanek, by nalać sobie naparu. — Dobra ta herbata, uwielbiam mango. A właśnie… To jakie było pytanie?

Ale Ivan wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczami tak, jakby nie wiedział, czy mi pierdolnąć, czy wstać i wyjść z lokalu, czy może zignorować.

— Już mi odpowiedziałaś.

Po jego tonie wywnioskowałam, że udało mi się go i rozbawić, i zaskoczyć jednocześnie.

— Ivan, mogę o coś zapytać?

Da! — Ucieszył się, a ja nie kumałam, dlaczego był personifikacją Rosji. Ze swoim usposobieniem to powinien być personifikacją jebanego Ponyville, tylko mu znaczka na dupie brakowało.

A może miał, ja nie wnikałam, wszyscy byli na swój sposób powaleni, więc nie zdziwiłabym się, jakby se strzelił znaczek sierpa i młota na lewym boczku.

— Ile masz lat?

— N-Nie wiem. — Zamrugał. — Nie liczę.

— Pewnie około tysiąca, co nie? — zaczęłam drążyć. — Super, wiecznie młody! Ej, a potrafisz prowadzić czołg? — Podjarałam się.

D-Da, ja…

— Ekstra. — Spojrzałam na niego z zachwytem. — Trudne to?

— Nie. Całkiem proste. Chciałabyś kiedyś spróbować? — zapytał, a mnie zabłysły oczy.

Ja… w czołgu?

— Jeszcze pytasz? — Wychyliłam się do niego z ogromnym bananem na twarzy. — To jedno z moich licznych marzeń! Nawet nie wiesz, ile razy sobie wyobrażałam, jak zapierdalam czołgiem na Berlin!

Śmiech Rosji był uroczy. Nie sądziłam tylko, że aż tak go tym rozśmieszę.

— Jesteś dość dziwna, da?

— Ta, i co z tego? — burknęłam. — Laski w moim wieku marzą o perfekcyjnych paznokciach, dobrych studiach i melanżach. Mnie marzy się Berlin. Wiesz jak to mówią u nas? Jeden lubi czekoladę, drugi jak mu nogi śmierdzą.

— Jesteś zabawniejsza niż Litwa, Słoneczniku. — Uśmiech, jakim mnie obdarzył zapalił mi małą żaróweczkę nad głową. Był przyjazny, ale kryło się pod nim coś niepokojącego.

— A co, ona też robi z siebie błazna?

— Nie, ale jest zabawny, da?

— W takim razie muszę go kiedyś poznać — powiedziałam, kiedy skumałam, ze Ivan wypowiedział się o Litwie w męskiej osobie.

— Poznasz, Słoneczniku.

Co to za uczucie…?, pomyślałam ze zdziwieniem, kiedy kolana zaczęły mi się lekko trząść.

— Poznam Litwę — mruknęłam. — Trochę mu współczuję.

Nie odezwał się, tylko patrzył na mnie z podniesionymi brwiami, a ja skumałam, że to czas się ulotnić, bo zaczęłam się jedynie pogrążać. 

Było skromnie i miło, ale się rozpierdoliło.

— Wiesz, chyba będę się już zbierać — mruknęłam, gdy zobaczyłam godzinę trzynastą na wyświetlaczu. — Zgłodniałam.

— To zjedzmy coś. — Uśmiechnął się, a ja zaczęłam przeszukiwać w mózgu pobliskie restauracje.

— Do kiedy tu jesteś, tak właściwie?

— Dziś wyjeżdżam.

— Myhym. W takim razie możemy iść coś zjeść razem kiedy indziej. Nie wzięłam torebki i mam tylko awaryjną dychę na herbatę. — Wstałam i wygrzebałam drobne z kieszeni.

— Ja zapłacę. — Wstał i nie oglądając się za mną wyszedł. W tym momencie znowu mój telefon oznajmił, że Francis ponownie próbował się do mnie dodzwonić. Ścisnęło mnie w sercu, ale postanowiłam być twarda.

Gdy Ivan wrócił, to wyciągnęłam w jego stronę dłoń z odliczoną sumą za herbatę.

— Oddaję. — Wydęłam usta w geście oślego uporu.

— Nie przyjmę. — Wziął mój płaszcz do ręki i podał mi. — Odprowadzę cię, da?

— Jeżeli chcesz, to proszę bardzo. — Uśmiechnęłam się szeroko.

Wyszliśmy na zimne powietrze, a z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu.

 

 

***


Trzeba uważać, czego się życzy od losu.

Zawsze miał jedno pragnienie – spędzić jeden spokojny dzień w otoczeniu słoneczników.

Życzenie spełniło się, dzień był spokojny, przyjemny, a on pierwszy raz od dawna w towarzystwie nie czuł się jak wybrakowany potwór. Słonecznik zaakceptowała go takim, jakim był, a to dało mu pewność, że musiała wrócić z nim do Moskwy, żeby wprowadzić do jego samotnego życia trochę więcej światła.

Serce zabiło mu szybciej, kiedy zobaczył w oddali Francję. Słonecznik też go zauważył, bo soczyście zaklęła pod nosem. Blond mężczyzna ruszył szybko w ich stronę, a on z lekkim zadowoleniem zauważył, że tamten był wściekły i przerażony zarazem. Dodatkowo miał sińca pod okiem.

Słonecznik…?

Witaj, Francis — przywitał się grzecznie.

Ivan! Co ty tu robisz?!

— Ej, a dzień dobry to gdzie?! — Upomniała go dziewczyna, czym zbiła Francję z tropu. Uśmiechnął się pod nosem. — I co ci się, do cholery, stało?!

— Natalia. — Francja starał się zachować spokój. — Gdzie ty byłaś?

— Na zlocie gumisiów w Liechtensteinie  — burknęła, krzyżując ramiona na piersi.
W tym momencie niebieskie oczy spotkały się z jego fioletowymi.

— Natalia — powiedział Francuz, nie odrywając od niego wzroku. — Wróć, proszę, do domu. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.

— Dziękuję za dziś. — Dziewczyna ostentacyjnie zignorowała blondyna i odwróciła się do niego, uśmiechając promiennie. — Do następnego!

Pomachała mu i wspięła się szybko po schodach, znikając w bloku. Przez chwilę oboje za nią patrzyli, po czym Francja dodał cicho:

— Nie będzie następnego razu.

— Ale jesteś samolubny, Francjo. — Westchnął ze smutkiem. — Masz pod dachem kogoś tak zabawnego i nawet nie chcesz się podzielić, da?

— Trzymaj się od niej z daleka.

— Nie muszę — odpowiedział spokojnie. — Sama do mnie przyjdzie. A im bardziej będziesz ją zamykać w złotej klatce, tym szybciej się z niej uwolni.

— Mówię poważnie, Rosjo. Masz się do niej nie zbliżać.

— Bo TY tak mówisz? — Cały dobry humor, który miał przez ten czas, w jednym momencie ulotnił się bezpowrotnie. — Przepraszam Francjo, ale nie rozumiem, o co ci chodzi.

— Nie wiem, co planujesz — warknął Francis, a On zmiażdżył go wzrokiem. — Ale nie pozwolę ci zrobić jej krzywdy, rozumiesz? Nie jej! Więc odejdź stąd!

— Myślę — odrzekł i odwrócił się na pięcie — że do jej charakteru bardziej pasuje Moskwa, niż Paryż.

Nie czekając na odpowiedź ruszył w swoją stronę.


★★★

*Piosenka, którą śpiewa Natalka, to polski cover pt "Królowie Świata" w wykonaniu Studia Accantus.


https://www.youtube.com/watch?v=NohCfUB4-Z8&ab_channel=StudioAccantus 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...