Nie czułam zimna. Byłam tak zdenerwowana, że było mi
wręcz gorąco. Krew pulsowała w moich żyłach w takim tempie, że serce nie
nadążało ze swoją pompką. Czy chciałam tego czy nie, musiałam się jakoś
uspokoić, bo jeżeli emocje sięgną zenitu, niechybnie zejdę na udar z
wkurwienia.
A przyznaję, że nie była to śmierć pełna chwały.
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Neli. Po kilku
sygnałach usłyszałam poirytowany głos przyjaciółki:
— Jezu, Dibu! Jest dziewiąta rano! Spać
nie możesz?!
— Nela, masz czas?
— Obudziłaś mnie, WIĘC JAK MYŚLISZ?!
— Dałam Francji po mordzie — wydyszałam do telefonu.
— Coooo? Zwariowałaś? Dlaczego?!
Myślałam, że czujecie coś do siebie!
— Zasłużył na to! ... Zaraz, że co?! — warknęłam do telefonu. — Ja i ten
zboczeniec? Zwariowałaś?! Zaciągnął mnie do pokoju i prawdopodobnie wymacał
gdzie się dało! I jeszcze wcisnął mi rano kit, że ja z nim... No wiesz…
— Ty żartujesz teraz, prawda…?
— Chciałabym — burknęłam. — Spieprzyłam stamtąd.
— Złamałaś mu chociaż nos?!
— Nie wiem. Mam nadzieję, że jesteś ze mnie dumna. To był mój pierwszy sierpowy
w życiu. — Zachichotałam nerwowo. — Myślisz, że bardzo będzie się za to mścić?
— To mu przylejesz po raz drugi —
warknęła. — A jak nie zadziała, to JA z
nim porozmawiam.
Westchnęłam.
— Kończę.
— Gdzie ty jesteś?
— Niedaleko parku. Muszę się przewietrzyć, bo kompletnie nie ogarniam sytuacji,
w której się znalazłam.
— Uważaj na siebie, Dibu.
Rozłączyłam się i zatrzymałam koło starej wierzby, pod którą w podstawówce
bawiłam się z przyjaciółmi. Oklapłam na starą, drewnianą ławkę i podrapałam się
po skroni. Z zachmurzonego nieba powoli zaczął kropić deszcz, bo przecież nie
mogło być normalnie.
***
Siedział na kanapie i przykładał worek z lodem do
policzka. Musiał przyznać, że kompletnie nie spodziewał się po dziewczynie
takiej siły, a tym bardziej tego, że go uderzy. Jedyne, co kobiety podnosiły
przy jego osobie, to albo nogi, albo biodra.
Ale nie pięść…
Zdawał sobie sprawę z tego, że poniekąd na to zasłużył.
Niepotrzebnie zadrwił z niej rano, ale gdyby powiedział jej prawdę, że sama się
rozebrała i śpiewała przy tym zmienioną (i w dodatku dość wulgarną) wersję piosenki Konika na biegunach, to myślał, że oberwałby jeszcze mocniej.
Chrystusie, ona
jest niereformowalna.
Porywało go, że pod skorupą miała w sobie wiele
niewinności i miał wrażenie, że jej niedostępność tylko go bardziej nakręcała.
Kusiło go, kiedy przechodziła obok, żeby wziąć ją w ramiona…
Nie ukrywał, że chciałby zerwać ten kwiat.
Tylko jak?
— Lubię ją. — Zaśmiał się Romano, wytracając go z zamyślenia. — Dostałeś to, na
co zasłużyłeś, draniu.
— Możesz przestać? — mruknął w odpowiedzi. — Nie spodziewałem się tego po niej.
— Mam nadzieję, że przypieprzy ci jeszcze niejeden raz. Laska ci przypieprzyła,
ale z ciebie ciotaaaa!
— Myślę, że powinieneś ją przeprosić — powiedział wesoło Antonio.
— Niesamowite — mruknął niezadowolony. — Nie tak to sobie wyobrażałem.
Myślałem, że po maksymalnie miesiącu wpadnie mi w ramiona. A ona jest głucha,
ślepa i jeszcze ma siłę jak słoń...
— Z kobietami trzeba inaczej — prychnął Włochy Południowe. — A ty jesteś
obleśny i natarczywy.
— Dobra, dosyć tych uwag — warknął poirytowany. — Idę do niej.
Poirytowany wstał, poprawił włosy i pewnym krokiem ruszył w stronę pokoju
dziewczyny. Zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Był na to przygotowany.
Sięgnął po śrubokręt i pogrzebał chwilę w zamku.
— Ma chérie, słuchaj, musimy
porozmawiać. Ja...
Zamarł, gdy zobaczył pusty pokój i otwarte na oścież okno.
— Natalia... — szepnął przerażony. — Antonio! Romano! Mamy problem!
Dziewczyna uciekła, niczym kanarek znajdujący ujście i frunący w nieznane, jak
najdalej od swojej bezpiecznej klatki.
***
Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Siedziała tam i była sama. Zatrzymał samochód na
pobliskim parkingu, poprawił szalik i ruszył powoli w jej stronę. Nie widziała
go, ani nie słyszała. Po prostu siedziała na ławce i patrzyła prosto w niebo.
Całe szczęście, że postanowił zostać tutaj dłużej po
spotkaniu z Polską. Zdawał sobie sprawę, że Feliks nie był zadowolony z jego
obecności tutaj, ale sprawy państwowe były ważniejsze, niż uprzedzenia jego
byłego podwładnego.
— Dzień dobry.
Drgnęła i odwróciła powoli głowę w jego stronę. Zmierzyła go wzrokiem, ale
odpowiedziała grzecznie:
— Cześć.
— Mogę? — Wskazał na miejsce obok niej.
Zawahała się, widział to, ale mimo to kiwnęła głową i
przesunęła się. Usiadł więc ciężko obok niej i zapadła cisza. Nie była ona
jednak przytłaczająca jak ta, gdy znajdował się wśród personifikacji. Była
przyjemna, bo nie wyczuwał od dziewczyny ani strachu, ani wrogości.
— Dziękuję — powiedziała po chwili. Zdziwił się, a ta widząc to, dodała: — Za
słonecznika. Teraz to do mnie dotarło. Znaczy, chyba.
Uśmiechnął się.
— Stało się coś, da? — Zauważył, że
była jakaś zamyślona.
Zmarszczka na jej czole pogłębiła się jeszcze bardziej,
ale w końcu odwróciła w jego stronę głowę.
— Mogę o coś zapytać? — Kiedy kiwnął głową, zapytała cicho: — Długo znasz
Francję?
No tak…
— Wystarczająco. — Lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Jego stosunki z Francuzem nie były napięte, choć
przyznawał, że lubił wprowadzać mężczyznę w smutek.
— Zawsze jest takim idiotą?
— Ughh…
Nie wiedział co miał odpowiedzieć. Zazwyczaj to jego
niesłusznie brali za idiotę myśląc, że nie słyszał tych wszystkich przykrych
słów na swój temat.
— Rozumiem. — Skrzywiła się, po czym znów na niego spojrzała.
Nie rozumiał tego. Widziała go po raz drugi w życiu, a zachowywała się tak,
jakby byli dobrymi znajomymi od lat. Nie bała się go, a był przyzwyczajony, że
przecież ludzie instynktownie go unikali. To tylko potwierdzało to, co pomyślał
przy pierwszym spotkaniu. Dziewczyna zdecydowanie miała w sobie zbyt wiele
ufności do obcych.
— Co ty tu właściwie robisz? — zapytała nagle.
— Przejeżdżałem. Ale zobaczyłem cię i postanowiłem cię poznać.
— Dlaczego?
— Jesteś dziwna.
Popatrzyła na niego z rozszerzonymi oczami, po czym wybuchła szalonym śmiechem.
— Cudownie — powiedziała ze śmiechem, kręcąc głową. — Nawet ktoś taki jak ty
uważa mnie za dziwaka! Co za świat.
— Ktoś taki, jak ja?
— Nie jesteś człowiekiem. — Otarła łzę z oka. — Ty, Hiszpania i ten debil
jesteście ostatnimi osobami na świecie, o których bym powiedziała, że są
normalni. Jak to w ogóle jest?
Spojrzał wprost do jej roześmianych zielonych oczu. Miał wrażenie, że ten kolor
był znajomy, aż po chwili dotarło do niego, kogo Polka poniekąd mu
przypominała.
— Masz oczy jak Feliks — stwierdził, ignorując jej pytanie.
Nie wiedział, czy to dobrze czy źle. Lubił Feliksa i czasami
zdarzało się, że wspólnie się napili. Kiedy jednak robiło się gorąco, to Polska
stawał się niczym insekt, którego należało zdeptać zanim zdąży się rozleźć. Miał nadzieję, że ta zasada nie tyczyła się Słonecznika. Taki opór bywał z początku dość zabawny, ale jak mówiło stare porzekadło – co za dużo to nie zdrowo, więc z czasem stawał się upierdliwy i niepożądany.
Z doświadczenia jednak wiedział, że każdego można złamać,
blondyna jednak było bardzo ciężko i w momencie, kiedy był tego bliski, ten
odradzał się niczym feniks z popiołu.
Frustrujące.
— Kto?
— Polska.
— Naprawdę? — Wstała podekscytowana i stanęła naprzeciw niego, jeszcze bardziej
go zaskakując. — Znasz Polskę? Pewnie, że znasz. Opowiedz mi! Proszę, opowiedz
mi wszystko!
— S-Spokojnie…
— Wiesz, jest trochę zimno — mruknęła, nie zwracając na niego uwagi. — Jesteś
głodny? Albo zjesz coś słodkiego? Możemy iść do jakieś kawiarni… Wiem!
Niedaleko stąd jest herbaciarnia! Znaczy… — przystopowała. — Jeżeli oczywiście
chcesz. Tak w ogóle, nawet się dobrze nie poznaliśmy. Jestem Natalia! —
Wyciągnęła do niego rękę. — Natalia Żylińska!
— I-Ivan — Złapał ją za rękę, która była zimna jak lód. — Chodźmy do tej…
— Herbaciarni! — Ucieszyła się, a on z ulgą przyjął, że nie była taka wobec niego uprzedzona. Mimowolnie
zaczęła mu przypominać szczeniaka. Tyle, że bez instynktu samozachowawczego.
W powietrzu rozległ się głośny dźwięk telefonu, a dziewczyna podskoczyła
wystraszona. Szybko wyjęła telefon z kieszeni i zerknęła na wyświetlacz.
Przekręciła oczami.
— Czego? — warknęła do słuchawki tak ostro, że po raz kolejny go zaskoczyła. —
Wyszłam na spacer do parku, ośle! Co?! Ani mi się śni wracać do tego cyrku!
TAK, wciąż jestem na ciebie zła, patafianie! Tak, dokładnie, żebyś wiedział. A
najlepiej, jakbyś wrócił z powrotem na drzewo dokończyć ewolucję. Nic mnie to
nie obchodzi. Czyżby? W takim razie powodzenia.
Rozłączyła się wściekła i zaklęła pod nosem. Właściwie to puściła soczystą
wiązankę przekleństw i epitetów. Po chwili jednak zorientowała się, że wciąż
stał obok niej.
— Sorki — burknęła i odgarnęła brązowe włosy z twarzy. — Musimy się zmywać, bo
papie Francji włączył się pies tropiący.
— Jesteś pewna, że chcesz iść ze mną do tej herbaciarni?
Spojrzała na niego raz jeszcze i zmierzyła go wzrokiem.
— Wyglądasz na najbardziej normalnego z tej całej bandy debili. Poza tym, żeby
była jasność. Doskonale wiem i jestem świadoma, co TWÓJ naród wyprawiał z MOIM.
Ale nie będę cię oceniać na podstawie tego wszystkiego. Sama wyrobię sobie
opinię, czaisz? — Dźgnęła palcem w powietrzu w jego stronę. — A teraz się
zmywajmy.
***
Było przyjemnie ciepło, a w powietrzu unosił się zapach
kadzidełek. Lubiłam naszą herbaciarnię, bo była przytulna i osłaniała przed
ciekawskim wzrokiem ludu, dając trochę prywatności. Nie wybrałam jednak pokoiku
z poduszkami jak zawsze, bo chyba musiałoby mnie popierdolić. Usiedliśmy po
prostu przy stoliku znajdującym się przy zaciemnionym oknie.
Zerkałam znad karty na mojego towarzysza. Siedział
naprzeciwko mnie i w skupieniu wertował propozycję herbat w lokalu.
Kłamałam mówiąc, że wydawał się najnormalniejszy. Rosja
nie miał prawa być normalnym Państwem, a bycie popularnym memem w Internecie
mówiło samo przez się. Jednak Ivan kojarzył mi się z zagubionym, nieszczęśliwym
dzieckiem, a mnie włączył się pieprzony instynkt macierzyński o który nigdy
siebie nie podejrzewałam.
— Masz coś na oku? — mruknęłam.
— Niet… — Westchnął.
— Mogę ci polecić „Smocze serce” albo „Ambrozję Bogów”.
— Nie ma w składzie wódki.
— Kolejny alkoholik…
— Słucham?
— Nic, nic — powiedziałam szybko czując, jak atmosfera gęstnieje.
Zanim herbata została podana, nasza rozmowa niezbyt się kleiła, jednak gdy
minęło kolejne dziesięć minut, czułam się już na tyle swobodnie, że zaczęłam
być sobą. Czyli totalnym przegrywem bez jakiejkolwiek perspektywy w
społeczeństwie i w przyszłości. Polubiłam Ivana i zauważyłam, że jemu po prostu
tego brakowało. Takiego zwykłego spotkania z kimś, z kim mógłby porozmawiać czy
się pośmiać.
Z zadowoleniem zobaczyłam, że Rosję bawiły moje żarty, co
więcej, słuchał mnie uważnie, co mam do powiedzenia. W ciągu tego czasu
robienia z siebie klauna na oczach nowo poznanego przyjaciela, Francja dobijał
się do mnie co najmniej kilkanaście razy. Miałam to w nosie. Nie był moim
ojcem, bratem ani kochankiem. Nie będzie mnie kontrolował.
Na zewnątrz robiło się coraz zimniej, a ja w końcu odważyłam się zadać pytanie,
które chodziło mi już jakiś czas po głowie.
— Ivan, jak to jest być Państwem? — Wbiłam w niego uważny wzrok. Ten zamyślił
się chwilę, po czym zadał kontrpytanie:
— A jak to jest być człowiekiem?
Zaskoczyło mnie to. To był kolejny raz, kiedy Mother Russia, chociaż w tym
przypadku Big Brother Russia, miał w dupie moje pytanie i zmieniał kierunek
rozmowy na taki, który go interesował.
— Bycie człowiekiem jest jak bycie kwiatem — powiedziałam po chwili namysłu. —
Nawet nie wiesz, kiedy tak szybko rośnie. Jest delikatny i czasami nawet
wystarczy dotyk, by zrobić mu krzywdę. Łatwo go zaniedbać i łatwo go zniszczyć.
No i bez wody zdycha w męczarniach. Tak serio… Bycie człowiekiem ma więcej
minusów. Chociaż plusy też swoje posiadał.
— Jakie?
— Hmmm… „A my żyjemy każdą chwilą, życiem
naszym taniec, miłość. Nie umiemy być ostrożni, mamy prawo szukać, błądzić.
Chcemy brać co los nam daje, wciąż nie rezygnując z marzeń. Wolno nam żyć tak,
jak chcemy, wolno, bo to my jesteśmy Królami Świata”* — zanuciłam w
odpowiedzi. Widząc jego zaskoczoną minę, dodałam: — Każda chwila jest dla nas
wyjątkowa, bo nigdy się już nie powtórzy. Nigdy nie wiesz, kiedy cię ciul
strzeli.
— Co strzeli?
— Ciul.
— Nie rozumiem.
Okey, ta rozmowa zmierza w bardzo złym kierunku.
— Czemu nazwałeś mnie Słonecznikiem? — zapytałam szybko, próbując zmienić
temat.
— Bo mi się z nim kojarzysz. — Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na czarkę w
swoich dłoniach.
Zapadła cisza.
Słyszałam wiele określeń na swój temat, ale bycie
Słonecznikiem miało ten pozytywny wydźwięk, co bardzo mi się podobało.
Miałam do niego tak wiele pytań. O wojnę, o Sybir, o
Anastazję, Carycę Katarzynę, o przepis na barszcz… Nie wiedziałam w sumie od
czego zacząć i czy w ogóle był sens zaczynać, bo nie chciałam wkurwić Federacji
Rosyjskiej, a będąc Asem, byłabym do tego zdolna.
— O czym myślisz, Słoneczniku? — zapytał zaintrygowany, a
ja przyznałam w duchu, że piękniejszego koloru oczu niż jego, to nigdy nie
widziałam.
Na biologii babka mówiła, że fioletowe tęczówki były
efektem albinizmu, ale Ivan wcale nie wyglądał jak Gilbert. Może miał tylko
lekką odmianę? Czyli wychodziło na to, że Prusy miał nie tylko ciężki stopień
debilizmu, ale i albinizmu.
Ciekawe, czy obrzucali go w średniowieczu kamieniami?
— Słoneczniku.
Drgnęłam i zamrugałam. Lekko się zarumieniłam, kiedy dotarło do mnie, że
gapiłam się przez chwilę nieprzytomnie w jego stronę jak jakiś niepełnosprawny
umysłowo.
— Przepraszam, zresetowałam się… Czasami tak mam! —
dodałam panicznie, bo ten już otwierał usta. — Po prostu jest to moja naturalna
ochrona przed przegrzaniem, ponieważ mam swój limit przyjmowanych informacji do
świadomości, a odkąd was wszystkich poznałam, to wiesz… Szok to dla mnie był,
czy coś. — Podrapałam się po głowie, po czym sięgnęłam po dzbanek, by nalać
sobie naparu. — Dobra ta herbata, uwielbiam mango. A właśnie… To jakie było
pytanie?
Ale Ivan wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczami tak,
jakby nie wiedział, czy mi pierdolnąć, czy wstać i wyjść z lokalu, czy może
zignorować.
— Już mi odpowiedziałaś.
Po jego tonie wywnioskowałam, że udało mi się go i
rozbawić, i zaskoczyć jednocześnie.
— Ivan, mogę o coś zapytać?
— Da! —
Ucieszył się, a ja nie kumałam, dlaczego był personifikacją Rosji. Ze swoim
usposobieniem to powinien być personifikacją jebanego Ponyville, tylko mu
znaczka na dupie brakowało.
A może miał, ja nie wnikałam, wszyscy byli na swój sposób
powaleni, więc nie zdziwiłabym się, jakby se strzelił znaczek sierpa i młota na
lewym boczku.
— Ile masz lat?
— N-Nie wiem. — Zamrugał. — Nie liczę.
— Pewnie około tysiąca, co nie? — zaczęłam drążyć. —
Super, wiecznie młody! Ej, a potrafisz prowadzić czołg? — Podjarałam się.
— D-Da, ja…
— Ekstra. — Spojrzałam na niego z zachwytem. — Trudne to?
— Nie. Całkiem proste. Chciałabyś kiedyś spróbować? —
zapytał, a mnie zabłysły oczy.
Ja… w czołgu?
— Jeszcze pytasz? — Wychyliłam się do niego z ogromnym
bananem na twarzy. — To jedno z moich licznych marzeń! Nawet nie wiesz, ile
razy sobie wyobrażałam, jak zapierdalam czołgiem na Berlin!
Śmiech Rosji był uroczy. Nie sądziłam tylko, że aż tak go
tym rozśmieszę.
— Jesteś dość dziwna, da?
— Ta, i co z tego? — burknęłam. — Laski w moim wieku
marzą o perfekcyjnych paznokciach, dobrych studiach i melanżach. Mnie marzy się
Berlin. Wiesz jak to mówią u nas? Jeden lubi czekoladę, drugi jak mu nogi
śmierdzą.
— Jesteś zabawniejsza niż Litwa, Słoneczniku. — Uśmiech,
jakim mnie obdarzył zapalił mi małą żaróweczkę nad głową. Był przyjazny, ale
kryło się pod nim coś niepokojącego.
— A co, ona też robi z siebie błazna?
— Nie, ale jest zabawny, da?
— W takim razie muszę go kiedyś poznać — powiedziałam,
kiedy skumałam, ze Ivan wypowiedział się o Litwie w męskiej osobie.
— Poznasz, Słoneczniku.
Co to za uczucie…?,
pomyślałam ze zdziwieniem, kiedy kolana zaczęły mi się lekko trząść.
— Poznam Litwę — mruknęłam. — Trochę mu współczuję.
Nie odezwał się, tylko patrzył na mnie z podniesionymi
brwiami, a ja skumałam, że to czas się ulotnić, bo zaczęłam się jedynie
pogrążać.
Było skromnie i miło, ale się rozpierdoliło.
— Wiesz, chyba będę się już zbierać — mruknęłam, gdy
zobaczyłam godzinę trzynastą na wyświetlaczu. — Zgłodniałam.
— To zjedzmy coś. — Uśmiechnął się, a ja zaczęłam przeszukiwać w mózgu
pobliskie restauracje.
— Do kiedy tu jesteś, tak właściwie?
— Dziś wyjeżdżam.
— Myhym. W takim razie możemy iść coś zjeść razem kiedy indziej. Nie wzięłam
torebki i mam tylko awaryjną dychę na herbatę. — Wstałam i wygrzebałam drobne z
kieszeni.
— Ja zapłacę. — Wstał i nie oglądając się za mną wyszedł. W tym momencie znowu
mój telefon oznajmił, że Francis ponownie próbował się do mnie dodzwonić. Ścisnęło mnie
w sercu, ale postanowiłam być twarda.
Gdy Ivan wrócił, to wyciągnęłam w jego stronę dłoń z odliczoną sumą za herbatę.
— Oddaję. — Wydęłam usta w geście oślego uporu.
— Nie przyjmę. — Wziął mój płaszcz do ręki i podał mi. — Odprowadzę cię, da?
— Jeżeli chcesz, to proszę bardzo. — Uśmiechnęłam się szeroko.
Wyszliśmy na zimne powietrze, a z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu.
***
Trzeba uważać, czego się życzy od losu.
Zawsze miał jedno pragnienie – spędzić jeden spokojny
dzień w otoczeniu słoneczników.
Życzenie spełniło się, dzień był spokojny, przyjemny, a
on pierwszy raz od dawna w towarzystwie nie czuł się jak wybrakowany potwór.
Słonecznik zaakceptowała go takim, jakim był, a to dało mu pewność, że musiała
wrócić z nim do Moskwy, żeby wprowadzić do jego samotnego życia trochę więcej
światła.
Serce zabiło mu szybciej, kiedy zobaczył w oddali
Francję. Słonecznik też go zauważył, bo soczyście zaklęła pod nosem. Blond
mężczyzna ruszył szybko w ich stronę, a on z lekkim zadowoleniem zauważył, że
tamten był wściekły i przerażony zarazem. Dodatkowo miał sińca pod okiem.
Słonecznik…?
— Witaj, Francis — przywitał się
grzecznie.
— Ivan! Co ty tu robisz?!
— Ej, a dzień dobry to gdzie?! — Upomniała go dziewczyna, czym zbiła Francję z tropu.
Uśmiechnął się pod nosem. — I co ci się, do cholery, stało?!
— Natalia. — Francja starał się zachować spokój. — Gdzie ty byłaś?
— Na zlocie gumisiów w Liechtensteinie —
burknęła, krzyżując ramiona na piersi.
W tym momencie niebieskie oczy spotkały się z jego fioletowymi.
— Natalia — powiedział Francuz, nie odrywając od niego wzroku. — Wróć, proszę,
do domu. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
— Dziękuję za dziś. — Dziewczyna ostentacyjnie zignorowała blondyna i odwróciła
się do niego, uśmiechając promiennie. — Do następnego!
Pomachała mu i wspięła się szybko po schodach, znikając w bloku. Przez chwilę
oboje za nią patrzyli, po czym Francja dodał cicho:
— Nie będzie następnego razu.
— Ale jesteś samolubny, Francjo. — Westchnął ze smutkiem. — Masz pod dachem kogoś
tak zabawnego i nawet nie chcesz się podzielić, da?
— Trzymaj się od niej z daleka.
— Nie muszę — odpowiedział spokojnie. — Sama do mnie przyjdzie. A im bardziej
będziesz ją zamykać w złotej klatce, tym szybciej się z niej uwolni.
— Mówię poważnie, Rosjo. Masz się do niej nie zbliżać.
— Bo TY tak mówisz? — Cały dobry humor, który miał przez ten czas, w jednym
momencie ulotnił się bezpowrotnie. — Przepraszam Francjo, ale nie rozumiem, o
co ci chodzi.
— Nie wiem, co planujesz — warknął Francis, a On zmiażdżył go wzrokiem. — Ale
nie pozwolę ci zrobić jej krzywdy, rozumiesz? Nie jej! Więc odejdź stąd!
— Myślę — odrzekł i odwrócił się na pięcie — że do jej charakteru bardziej
pasuje Moskwa, niż Paryż.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w swoją stronę.
★★★
*Piosenka, którą śpiewa Natalka, to polski cover pt "Królowie Świata" w wykonaniu Studia Accantus.
https://www.youtube.com/watch?v=NohCfUB4-Z8&ab_channel=StudioAccantus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz