Podążając ścieżką, która najpierw okrążała dworek,
spotkaliśmy na placu dzieciaka, który zaglądał do środka przez okno.
— Hej, co ty robisz? — Zdziwiłam się i przestraszyłam zarazem. — Gdzie masz
rodziców?
Chłopczyk mający na oko lat dwanaście, obrócił się przestraszony w moją stronę
i zmierzył mnie wyzywającym spojrzeniem.
— A pani to kto? Nie kojarzę pani. — Dźwignął wzrok ponad mnie, zbladł i cofnął
się o krok. — Ojej, pan Rosja…
— JESTEŚ KRAJEM?! — Zdumiałam się, kiedy połączyłam kropki. — Matko Boska, ty
jesteś jeszcze dzieckiem! J-Jak…?
To było szaleństwo, że nawet dzieci były
personifikacjami. Wojna to nie była zabawa na drewniane miecze, a ten tutaj nie
wyglądał na takiego, co miał siłę utrzymać nawet taki oręż. Chociaż w sumie Łotwa
nie wyglądał na wiele starszego, a z historii pamiętałam, że Rosja lubił sobie
na niego najechać raz na jakiś czas z wizytacją.
Jeżeli Bóg istniał, to uczynienie z dzieci personifikacji
było okrutną grą, czyniącą z ich losu pasmo nieszczęść i traum.
Za żadne skarby świata nie chciałabym być taka jak
oni. Ni chuja, już wolałabym zdechnąć pod płotem.
— Jestem Sealandia! — Uśmiechnął się nerwowo, nie spuszczając wystraszonego
wzroku z Rosji, a ja wróciłam z impetem na ziemię.
— Czemu nie wejdziesz do środka? Jest zimno jak cholera! — Wściekłam się. —
Chcesz być chory? Nawet szalika nie masz!
Są kalesonki, są? przeszło mi przez
myśl, ale ugryzłam się w język.
— Ja… Ja nie zostałem zaproszony… — powiedział po chwili, spuszczając głowę. —
Nie uznają mnie.
— Przecież istniejesz, prawda? Więc dlaczego nie chcą cię uznać? — dopytywałam,
bo kompletnie nie rozumiałam w czym tkwił problem. Normalnym, ludzkim odruchem
jest pomoc mniejszym i słabszym, a nie wbijanie im na chatę z karabinem czy
ignorowanie.
— Bo nie mam ziemi. Tylko platformę przeciwlotniczą.
— Wiesz, co to znaczy? — spytałam, widząc nietęgą minę
Sealandii. — To, że jesteś wyjątkowy! Zresztą… Co za różnica, jaką kto ma
ziemię? Jeden ma czarnoziem, drugi lodowiec, a jeszcze inny platformę.
Istniejesz, żyjesz, rozmawiasz. Tego nikt nie jest w stanie zanegować. A co do Sylwestra…
W takim razie MY cię zapraszamy, co nie, Ivan?
— Da? — Rosja chyba dostał potężnego laga mózgu, ale ja już podeszłam do
dzieciaka.
— Jestem Natalia i jestem człowiekiem — przedstawiłam się
radośnie. — Miło mi cię poznać, Sealandio!
— Peter! Peter Kirkland! — Dzieciak wyszczerzył się w
uśmiechu i skłonił lekko przede mną, a ja głowę bym dała, że gdzieś słyszałam
już to nazwisko.
— Ivan, zaprosimy go do środka. — Spojrzałam z dołu na
popielato-blond chłopaka, który nie wydawał się być zadowolony z tej
propozycji.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, Słoneczniku…
— Ivan, do kurwy nędzy, to jeszcze dziecko! — Wskazałam poirytowana dłonią na
Sealandię, przez co mój towarzysz zamrugał. — Niech chociaż coś zje i się
ogrzeje! Co ci szkodzi, ty płacisz za ten bankiet czy Polska?
— H-Haraszo… — Rosja westchnął i posłał mi delikatny uśmiech, chociaż
coś mi wewnątrz mówiło, że żywa do lokalu już na pewno nie wrócę.
— No widzisz — zwróciłam się wesoło do Sealandii, ignorując zagęszczającą się
atmosferę. — Ciś szybko do środka. A jakby ktoś pytał, to każ mu się odjebać,
bo ja i Rosja ci pozwoliliśmy. Kapujesz, młody?
— Dziękuję! — Ucieszył się i przytulił się do mnie mocno.
Znów poczułam ciepło w sercu. Również dzieciaka przytuliłam i odprowadziłam
wzrokiem, póki nie zniknął za rogiem. W pewnym momencie naszło mnie pewne
pytanie, którego sens mnie nawet trochę przeraził.
Skąd, do kurwy nędzy, ten kurdupel znał polski...? I
czemu nie wydało mi się to dziwne już na samym początku?
Ten świat oszalał do reszty...
***
Spacerowaliśmy spokojnie. Wieczór był mroźny, ale przy
tym jakoś taki rześki. Czułam się dobrze w jego towarzystwie. Jako, że przez
moment panowała cisza, postanowiłam jakoś zacząć rozmowę.
— Ivan, jak jest piękny wieczór po rosyjsku?
— Prekrasny vecher.
— Prekrasny wieczer. — Ucieszyłam się. — Lubię rosyjski. Ale niestety na Śląsku
uczymy się głównie niemieckiego. A tam nawet piękny wieczór brzmi niczym rozkaz
rozstrzelania.
— Ach tak…
— Poza tym — ciągnęłam niewzruszona — nie wiem, po cholerę mamy się uczyć
niemieckiego. Chyba po to, by w razie inwazji móc powiedzieć „wskaż pozycję
swego sztabu, inaczej cię zabiję”.
Zapadła cisza, a do mnie dotarło, że muszę mieć dwie zardzewiałe komórki
mózgowe, skoro zaczynam TAKI temat, kurwa, z ROSJĄ.
Selekcjo naturalna, jakim cudem jeszcze zostawiłaś mnie
przy życiu, skoro z każdą sytuacją narażam się na brutalne zajebanie w krzakach
na jakimś wygwizdowie?
— A tak w ogóle, to co tam u ciebie, co? — Zrobiłam minę typu iks de, starając
się zachować spokój.
— Tak, jak zawsze. — Uśmiechnął się smutno.
— No popatrz, to tak, jak u mnie!
Kurwa, zaraz zginę. Zmień temat!
— Masz może rodzeństwo?
— Da, mam dwie siostry…
— Ooooo! Ja mam młodszego brata. — Ucieszyłam się, że w końcu trafiłam z dobrym
tematem. — A twoje siostry są tutaj?
— Niet, Ukraina nie chciała przyjechać, a Białoruś… Ughhh… — Zamarłam
widząc jego minę.
Dobra, cofam to. Wcale nie trafiłam z tematem. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo
i przystanęłam.
— Wiesz… Nawet nie sądziłam, że idealnie widać tutaj niebo.
Rosja popatrzył na mnie i po chwili sam spojrzał w górę. Z nieba uleciał mały
płatek śniegu, a ja wyciągnęłam do niego rękę.
— Lubię zimę. To dziwne, prawda? — powiedziałam cicho, czując przyjemny chłód
na dłoni w miejscu, w którym roztopił się delikatny kryształek.
— Ja lubię ciepło — powiedział po chwili namysłu Ivan. — Zawsze chciałem
spędzić chociaż jeden dzień wśród słoneczników.
— Ooo, to mamy coś wspólnego. — Uśmiechnęłam się. — Też bym chciała przeżyć
jeden spokojny dzień. Słoneczniki — wymówiłam to słowo wyraźnie i powoli. —
Naprawdę lubisz te kwiaty, prawda?
— Da. W moim Domu jest bardzo zimno, czasami
zamiecie są tak duże, że zdawają się kreślić bazgroły na księżycu, da? Więc
kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy przejeżdżałem konno przez Krasnodar… niegdyś
miasteczko nazywało się Jekaterynodar… zauważyłem ogromne pole kwitnących
słoneczników. Wyruszałem na wojnę, a one wyglądały tak radośnie, da?
Wznosiły swoje głowy w stronę słońca. Bardzo im tego wtedy zazdrościłem, da?
— Co to była za wojna? — zaciekawiłam się, chociaż
domyślałam się, że pewnie z Polską. No bo czego innego mogłam się po nim
spodziewać.
— Z Francją — odpowiedział zadowolony, a ja poczułam
dziwne szarpnięcie w żołądku.
Myśl, że Francis i Ivan toczyli dwieście lat temu ze sobą
wojnę, była dla mnie zbyt przytłaczająca.
— Francja miał wtedy duży konflikt z Wielką Brytanią —
ciągnął zamyślony — więc wpadł na pomysł załamania brytyjskiej gospodarki, da?
Jego szef wprowadził blokadę kontynentalną dla Anglii i nam ją narzucił…
— Co za zarośnięta małpa! — Zdenerwowałam się,
przerywając mu. Miałam przed oczami Anglię, który wcale nie był taki zły, wręcz
przeciwnie! Nie rozumiałam więc, dlaczego…
Jak Francis mógł…
Pokręciłam głową.
Natalia, uspokój się. Taka jest cena bycia marionetką
rządu.
— Wszystko w porządku, Słoneczniku? — zapytał lekko
podekscytowany, a ja pokiwałam blada głową. — Nie wyglądasz za dobrze, da?
— Kontynuuj. Jak skończyła się ta cała blokada?
— Rykoszetem dla Francji — odparł tak ucieszonym tonem,
jakby fakt problemów Francisa radował go do tej pory. — I moim załamaniem
rubla, więc otworzyłem porty dla Wielkiej Brytanii, da? Doprowadziło to
do wojny z Francją. Napoleon na mnie najechał i był to początek jego końca, da!
Ale on się tym jarał.
Zaraz… To DLATEGO Francis kazał mi się trzymać z dala od
Ivana. Jego żabie serduszko wciąż przepełniał żal i obraza majestatu, że
Napoleon przegrał Inwazję na Rosję. To by się zgadzało, wszak przez te kilka
miesięcy znajomości wiedziałam, że Bonaparte wciąż był mokrym snem Francuza.
Rosja pokonał go z palcem w dupie, więc dla mnie było
oczywiste, że właśnie dlatego nie życzył sobie mojej znajomości z Ivanem.
Jakie to egocentryczne…
— No tak, słyszałam na historii w szkole, że kurdupla
wykończył twój klimat. — Pokiwałam głową, z każdą chwilą upewniając się co do
motywów Francji. — Przynajmniej tej jeden plus ma ta buda. Lekcje historii z
człowiekiem, który potrafi ją poprowadzić.
— Aż tak jest źle, da?
Zrównałam z nim krok i chwilę się zastanowiłam nad odpowiedzią.
— Teraz już nie.
— Zawsze możesz zmienić szkołę, da? — podsunął
wesoło. — W Moskwie mam dużo dobrych placówek, da?
Zaśmiałam się głośno, bo żart mnie w sumie rozbawił. Miał
lepsze poczucie humoru niż Francis.
— Dzięki, ale postawię jednak na polskie szkolnictwo. —
Wyszczerzyłam się. — Nie znam języka rosyjskiego — dodałam szybko widząc, jak
mojemu towarzyszowi spełzł uśmiech z twarzy. Nie chciałam mu zrobić przykrości.
— Nauczę cię — zaoferował się. — Nauczyłem już Łotwę,
Litwę, Estonię, Czechy…
— Stań w kolejce — burknęłam, bo skumałam w jakich
okolicznościach ich uczył. — Ostatnio na ten wspaniały pomysł nauki języka
wpadł Francja.
Szliśmy chwilę w milczeniu, a miękki blask latarni co
jakiś czas padał na nasze twarze. Byłam już zmęczona i zaczęłam się poniekąd
zastanawiać, czy dociągnę do powrotu do hotelu.
— Nie wydajesz się zadowolona z towarzystwa Francji, da?
— Usłyszałam i poczułam gęsią skórkę na karku, bo jego głos dobiegał
niemalże tuż przy moim uchu.
Odsunęłam się nieznacznie i odpowiedziałam w miarę
normalnym głosem:
— Owszem, często na niego narzekam. Ale cieszę się, że
Francis ze mną jest. Nie czuję tej dotkliwej samotności, którą czułam przez
bardzo długi czas. Mimo, że czasami mam ochotę mu tak pierdolnąć, żeby go,
kurwa, zabić.
Ku mojemu zdziwieniu Rosja zaśmiał się głośno. Coraz bardziej miałam wrażenie,
że on miał większą bekę ze mnie, niż myślałam wcześniej.
Zimno mi już…
— Opowiedz mi o sobie — powiedział tak nagle, że aż się zresetowałam.
— Dlaczego? — wymamrotałam.
— Chcę wiedzieć i cię zrozumieć, da?
— Tu nie ma nic do zrozumienia. — Wzruszyłam ramionami. — Posiadam już żółte
papiery, więc to kwestia czasu, zanim wymorduję pół wsi doprowadzona do
ostateczności. Szukam tylko pozwolenia na broń, broni, amoku i najlepszego
adwokata w Polszy. Często też gadam bez sensu, a najgorzej, jak się zestresuję.
Uwielbiam drugą wojnę światową i pizzę hawajską, co według memów z urzędu dyskwalifikuje
mnie na margines społeczeństwa. Czarno widzę swoją przyszłość.
— Jesteś bardzo zabawna — stwierdził dość dobitnie, ale przyjacielsko.
— Ta, zabawna jak stepujący bolszewik bez ręki. Wiesz, chyba już wiem, dlaczego
tak bardzo cię lubię.
— Da?
— Jesteś ogromny, ale nie znam nikogo, kto by na kontynencie był aż tak
samotny. Wiem jak cię nazywają, Bestią ze Wschodu. Ale ty z bestią moim zdaniem
nie masz nic wspólnego.
Wydawał się być zaskoczony moimi słowami, a ja ciągnęłam
swoją złotą myśl:
— Mam nawet wrażenie, że oboje jesteśmy do siebie
poniekąd podobni. Ja jestem odludkiem wśród ludzi. I w sumie to jest dziwne.
Tutaj, między wami, czuję się dobrze i swobodnie. I mam wrażenie, że personifikacje
z jakiegoś nieznanego powodu mnie lubią. Ale w szkole… W szkole jestem taką
Rosją.
— Rozwiń to — rozkazał.
— Unikają mnie, trzymają się ode mnie z daleka — powiedziałam cicho. — Jestem
dla nich dziwna, inna, zjebana. Śmieją się ze mnie. Wytykają palcami na
korytarzu. Nie chcą mnie tam.
— Ode mnie też ludzie uciekają — powiedział spokojnie Ivan, a mnie chyba
pogięło w momencie, kiedy wzięłam go pod ramię. Chłopak spojrzał na mnie
zdziwiony, ale ja tylko się wyszczerzyłam.
— Wiesz — ciągnęłam czując, że gęsta atmosfera się rozrzedza — wolę jednak,
kiedy mnie unikają, niż jakby mieli mnie gnoić. Mimo, że ignorowanie boli, tak
przynajmniej nie boję się już, że moja głowa na przerwie wyląduje w kiblu.
— A wylądowała?
— Tak. Raz.
— Dlaczego? — zapytał, a ja wiedziałam, że tak łatwo tego tematu nie ominę.
— W drugiej klasie gimnazjum stanęłam w obronie niepełnosprawnej dziewczyny. Była
na wózku, ale to nie przeszkadzało chłopakom z mojej klasy się z niej
naśmiewać. Do tamtej pory nigdy się nie wychylałam, bo mnie tolerowali. Wiesz —
dodałam — miałam okulary korekcyjne, aparat na zębach i byłam cicha oraz
wyalienowana. Po prostu się bałam, jak to dziecko. Ale pewnego dnia zobaczyłam
w jej oczach bezsilność i postanowiłam, że stanę w jej obronie. I wiesz, co się
stało? Wszyscy się ode mnie odwrócili. Podkładanie nóg, niszczenie rzeczy,
przezwiska i opluwanie było na porządku dziennym. — Zadrżałam na samo
wspomnienie, przez co mocniej zacisnęłam uchwyt na ramieniu Ivana. — Myślałam,
że jak będę ich ignorować, to się znudzą i dadzą mi spokój. Tylko, że to nie
działało, a oni wymyślali coraz brutalniejsze zabawy, żeby jeszcze bardziej
mnie upokorzyć. W pewnym momencie przegięli, a ja postanowiłam targnąć na swoje
życie. Jak widzisz nie udało mi się, przeżyłam, a ja stałam się silniejsza…
Przerwałam, bo Ivan złapał mnie mocno za podbródek i odwrócił gwałtownie w
swoją stronę.
— Boisz się — powiedział po chwili, zaciskając palce nieco mocniej na mojej
skórze i przybliżając swoją twarz z uśmiechem. — Wciąż widzę strach w twoich
oczach, da?
***
Rozejrzał się zdezorientowany po sali i gdy nie znalazł
Natalii, poczuł narastającą irytację.
Zawsze tak było. Zawsze się gubiła, wychodziła czy
uciekała i to w najmniej odpowiednim momencie.
Zerknął na zegarek i zobaczył, że zostało dwadzieścia minut do północy. Zaklął
pod nosem i ruszył w stronę Matta, stojącego samotnie przy ścianie.
— Matthiew, nie widziałeś Natalii?
— Umm… Nie…
— Cholera… — Poczuł
lekki niepokój.
— A co? Już ją zgubiłeś?
Przymknął oczy i
obejrzał się na Anglię, który był już pod wpływem alkoholu. Nie podobało mu
się, że dziewczyna tak swobodnie z nim rozmawiała, chociaż znał rywala już na
tyle dobrze, że poznał, że ten wcale nie był zainteresowany rozmową z małolatą.
Przynajmniej, póki na tapecie nie pojawił temat Harry’ego Pottera.
— Bzdury. Pewnie poszła do toalety. Ona ma pęcherz jak wiewiórka.
— HAHA! Nawet nie potrafisz jej dobrze upilnować, debilu! — Zatoczył się
potężnie. — Pewnie zwiała przy lepszej okazji.
— Zamknij się! — Zdenerwował się i prychnął. — Co ty możesz wiedzieć?
— Więcej niż ci
się wydaje!
Pijany
Brytyjczyk był iście upierdliwą i męczącą personą.
— S-Spokojnie… — odezwał się cicho Kanada, ale nie zwrócili na niego uwagi.
— Przyprowadzasz tutaj laskę, która tajemniczo znika, gdy na chwilę schodzisz
jej z oczu! To chyba logiczne, że od ciebie uciekła, haha! Ale jaja!
Zgrzytnął zębami i sztartnął w jego stronę, gdy Anglia nagle przestał się
śmiać i wybałuszył oczy. Koło nich szedł akurat Sealandia z talerzem pełnym
jedzenia i zmierzający do pierwszego wolnego stolika. Obserwował, jak
zdenerwowany Arthur łapie go za ramię i wściekły syczy:
— A ty co tu robisz?! Chyba zabroniłem ci tutaj przychodzić!
— Tak się
składa, dupku Anglio, że dostałem zaproszenie!
— Tak? —
prychnął Brytol, przekręcając oczami. — Ciekawe od kogo!
— Od pana Rosji
i tej miłej dziewczyny.
— Zaraz, jakiej miłej dziewczyny? — wtrącił się, czując, jak serce podchodzi mu
do gardła. — Takiej w wiśniowej sukience i trampkach?
— T-tak — zająknął się niepewnie Sealandia, po czym spojrzał na brata. — Kazała
również przekazać, żebyś się ODJEBAŁ, bo mam zaproszenie, dupku!
Dzieciak pokazał
zdumionemu Anglikowi język i pobiegł ze śmiechem przed siebie.
— Co za
niewychowany bachor! — wycedził i przyłożył dłoń do czoła.
— Cholera jasna! — zaklął, bo kiedy się rozejrzał, to faktycznie nigdzie nie zauważył
Rosji. — Mogłem jej nie zostawiać samej!
— Tak, to twoja
wina! — Rywal wskazał na niego palcem.
Czuł, jak powoli
panika opanowywała jego umysł, a jego zaskoczyło, że tak bardzo się o nią bał.
Miał tylko zerwać kwiat, więc dlaczego czarne scenariusze przedstawiające jej
zakrwawione ciało tak bardzo go paraliżowały?
— Nie
rozumiesz?! — Złapał Anglika za kołnierz w przypływie emocji.
— H-Hej! Puszczaj mnie, zboczeńcu!
— Rosja upatrzył ją sobie, rozumiesz? — Podenerwowany zaczął potrząsać
blondynem jak szmacianą kukiełką. — On ją zabije! Dla własnej satysfakcji!
— To nie mój problem! — Wściekł się mężczyzna i wyrwał się z jej kleszczowego
zacisku. — Skoro tak bardzo się o nią boisz, to dlaczego, do cholery, tutaj
jeszcze jesteś?!
— Racja, racja!
Musimy ją znaleźć!
— MY?!
— Tak!
Nie czekając na zgodę, złapał blondyna za rękaw i pociągnął mocno w stronę
wyjścia, nie reagując na protest tego drugiego.
***
Serce zaczęło bić mi w piersi tak szybko i mocno, że byłam na sto procent
pewna, że Rosja słyszał je bez problemu. Atmosfera stała się nie do zniesienia,
a aura która biła od niego była wręcz przerażająca, zwalała mnie z nóg. Nigdy
wcześniej chyba nie czułam takiego przerażenia jak w tym momencie, a w oczach
Ivana nie widziałam już tej dziecinnej niewinności i radości.
Jego źrenice zwężały się, a fiolet tęczówek w świetle
latarni zdawał się emanować niezdrowym blaskiem.
Zamarłam przeczuwając, że zaraz stanie się coś
strasznego, ale ten tylko patrzył mi prosto w oczy, po czym mnie puścił.
— Tylko głupi się nie boi… — burknęłam, rozmasowując podbródek i starając się
przy okazji jakoś uspokoić. — Która jest właściwie godzina?
Rosja zerknął na zegarek, a ja w tym czasie się rozejrzałam. Byliśmy w środku
parku i w sumie wypadałoby wracać. Zwłaszcza, że zaraz zesikam się ze strachu.
— Za dziesięć minut wybije północ.
— O nie! Wracajmy! — Wystraszyłam się. — Francja się wścieknie!
— O to, że jesteś ze mną, mój Słoneczniku? — Uśmiechnął się przerażająco, a moje
serce zamarło.
Ten koleś…
— O to nie ma prawa być wściekły — powiedziałam twardo, choć moje plecy były
już całe mokre. — Nie mam wobec niego żadnych zobowiązań. Chociaż nie…
Zapomniałam, że jego to nie interesuje.
Zawróciliśmy w stronę dworku. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę
powrotną. Wciąż czułam tą gęstą atmosferę, przez co moje zajęcze serce o mało
nie wyłamało mi żeber, by spieprzyć stąd jak najdalej. Byliśmy już prawie przy
dworku, gdy usłyszeliśmy gwar.
To personifikacje wyszły na zewnątrz, by wspólnie
odliczyć czas do Nowego Roku oraz zobaczyć pokaz fajerwerków. Że ich to jeszcze
po tylu wiekach nie nudziło… Ja miałam osiemnaście lat i już mnie to wszystko
wkurwiało i napawało zażenowaniem.
— Dziękuję za spacer — powiedział uprzejmie Rosja, a ja poczułam z ulgą, jak
atmosfera stała się normalna. Szybko zdjęłam z siebie jego płaszcz i oddałam.
— Ja też — powiedziałam zestresowana, uśmiechając się niepewnie. — Mimo, że
mnie pod koniec wystraszyłeś, sukinkocie, jak cholera. Zacznij się w końcu
kontrolować, bo trafisz kiedyś na właściciela paralizatora i się zesrasz, jak
cię nim potraktuje…
— Słucham?
Brawo, Natalia. Ugryź się czasami w
język.
— Natalia!
Odwróciłam się w stronę tłumu i mrużąc oczy, dostrzegłam przeciskających się w
naszą stronę Francję i Anglię. Poczułam niesamowitą ulgę, jak po chwili
znalazłam się w objęciach Francji, a ja pacnęłam swoim policzkiem w jego szyję.
Jak cudownie, jak bezpiecznie…
Czując, jak moje nogi miękną, a ja
się rozpływam, synapsy w mózgu podesłały mi zgrabny obraz znaku stopu.
— Chwila! — Zarumieniona oderwałam się od niego i wtedy zobaczyłam, że ten był
cały blady. — A tobie co się stało?
— Natalia, nie rób tak nigdy więcej! — Złapał dłońmi za
moją twarz, żeby obejrzeć ją z każdej strony tak, jakby upewniał się, że byłam
cała i zdrowa.
— Poszliśmy tylko na spacer…
— Zniknęłaś mi z oczu! A ty… — Spojrzał na Rosję ze
złością. — Możesz ją w końcu zostawić w spokoju?!
— Hej, nie krzycz po nim! — Zdenerwowałam się i wyrwałam, żeby stanąć między
nimi. — To ja zaproponowałam, by wyjść! Ivan niczym nie zawinił, żebyś tak na
niego naskakiwał!
— Głupia! — warknął nagle Anglia, wychylając się zza
pleców Francisa. — Głupia! Głupia!
— Nie życzę sobie, byś zadawała się z tym psychopatą — powiedział głośno i
wyraźnie Francis.
Zapowietrzyłam się, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, tłum ryknął.
— A im co?! — Podskoczyłam.
— Odliczają — odpowiedział spokojnie Ivan, wpatrując się w niebo z pewnym
smutkiem.
— Chodź, znajdziemy dobre miejsca! — Francja złapał mnie za nadgarstek i
odciągnął od Rosji.
Popatrzyłam na Ivana i zanim zniknęłam w tłumie,
pomachałam mu na do widzenia.
Ledwie przystanęliśmy, gdy w niebo wystrzeliły
różnokolorowe fajerwerki. Zapatrzyłam się w nostalgii na ten piękny widok i
nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Francja objął mnie z tyłu i przytulił do
siebie kurczowo.
Pomimo wszystkiego, z tyłu głowy wciąż byłam myślami przy
Rosji, który na ten sam widok musiał po raz kolejny patrzeć w samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz