Po dwóch
dniach spędzonych w szpitalu, Gilbert zaczął normalnie przemieszczać się po
szkole przy akompaniamencie dźwięków Gilbirda, kiedy ten zataczał radosne koła
nad jego głową, tworząc cudną aureolę szczęścia.
Jego
obecność napawała mnie niepokojem. Nie było tajemnicą, że były Teuton nie
darzył mnie sympatią, a fakt, że byłam dzieciata, mój niepokój był jeszcze
większy. Skąd miałam wiedzieć, że gnój nie zaszkodzi mojemu synowi? Nie miałam
tej pewności.
Będę
musiała go mieć na oku.
Schodząc
z Feliksem na śniadanie byłam pełna obaw, a żołądek podchodził mi do gardła.
Gilbert miał się pojawić w końcu na stołówce, a to znaczyło, że dowie się o
Felku. Oczywiście, o ile Francis nie zdążył mu już wypaplać wesołej nowiny.
Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Przy
stole siedział już Ludwig w dość dobrym humorze oraz Nela, która wręcz
promieniowała szczęściem.
—
Cześć — mruknęłam pod nosem, siadając na swoim stałym miejscu przy oknie i
usadzając syna na kolanach, obejmując go mocno.
Rozwalę
każdego, kto go dotknie.
— Co
ty taka ponura? — zapytała Nela szczerząc się wesoło, a ja z miną kasztana
odparłam:
—
Szary minionek nie jest wart mego zaufania, oj nie, nie, nie. — Pokręciłam
głową, rozglądając się na boki. — Jebać drugoplanowy plebs.
—
Natalia — powiedział Ludwig poważnie — mówisz o moim bracie.
—
Gdyby Gilbert był kucykiem Pony, to jego znaczkiem na boku byłoby logo pizzerii
Doughboys.
—
Czego? — zapytali jednocześnie Nela z Lu, patrząc na mnie dziwnie.
—
Taka pizzeria kiedyś postanowiła zatrudnić grafika, by im logo ogarnął —
zaczęłam wyjaśniać ponuro. — Nie wiem, co mieli na myśli, ale w dużym skrócie,
logo przypomina penisa. Co jest dość adekwatne, bo moim zdaniem Lu, twój brat
jest totalnym fiutem.
Nela
prychnęła śmiechem, a Ludwig poczerwieniał ze złości. Nie zdążył jednak wlepić
mi szlabanu, bo do jadalni wkroczyli roześmiani Francis i Gilbert, z czego ten
ostatni na mój widok zatrzymał się w pół kroku, a jego wzrok powędrował w
stronę krzyczącego dziecka w stronę Francji:
—
Papa! Papaaa! —Wyciągnął rączki do rozpromienionego Francisa siadającego przy
mnie, a ja pomyślałam ze smutkiem, że nawet własny kaszojad rył mi mózg.
Z
ostrzeżeniem w oczach obserwowałam Gilberta, który patrzył na dzieciaka jak
drapieżnik na ofiarę. Jego czerwone tęczówki rozszerzyły się, a on ze
zdumieniem wymalowanym na twarzy okrążył stół, by usiąść naprzeciw mnie.
—
Dziecko — powiedział takim tonem, jakby zobaczył ducha. — Tu siedzi dziecko.
—
Brawo, Gilbert — mruknęłam, przytulając syna do piersi i nie spuszczając wzroku
z gamonia. — Jak to się stało, że ty nie pracujesz jeszcze w NASA?
—
Leżałem dwa dni w klasie szpitalnej — powiedział spokojnie, patrząc prosto na
Feliksa. — Dlaczego nikt z was nie przygotował mnie psychicznie?
— Bo
to nie było ważne? — Wzruszyła ramionami Nela.
— To
nie jest moja sprawa — dodał Ludwig spokojnie.
—
Niespodzianka, przyjacielu! — Wyszczerzył się Francis, a Gil spojrzał na niego
zdegustowany.
—
Skąd je macie? — zapytał zafascynowany Prusak, uśmiechając się szeroko, a mnie
wyjebało mózg w inne uniwersum. — West, przypomina nawet ciebie, tylko, że ma
zielone oczy, kesesesese! Zaraz, zaraz… — Zmrużył nagle oczy i spojrzał na
mnie, przez co jeszcze mocniej przycisnęłam dziecko do piersi z kamienną
twarzą. — Nie. Nie, nie uwierzę. — Roześmiał się, a na jadalni zrobiło się
cicho.
W tym
momencie do pomieszczenia weszli Petro i Deidara. Dopiero, kiedy dwójka
spóźnionych usiadła i złapała za półmiski z płatkami i wodę w dzbanku, Gil
zwrócił się do brata:
— To
jest żart, tak?
— Nie
— odpowiedział wymijająco Niemcy.
—
Tak, kurwa, urodziłam dziecko dla jebanego żartu — warknęłam w końcu, a on
powoli odwrócił głowę w moją stronę, zaciskając nerwowo szczękę. — Zwykłe
pranki przestały mi wystarczać, więc postanowiłam zajść w ciążę, żeby cię
strolować. Ta daaaaaaaaam!
Zapadła
cisza. Deidara przekręcił oczami i nie zwracając na nas uwagi zajął się
jedzeniem ze znudzoną miną, a Ukrainiec wbił zaciekawiony wzrok w naszą dwójkę.
Zwłaszcza, że Gilbert wybuchł głośnym śmiechem. Czułam, jak moje policzki robiły
się purpurowe, zwłaszcza, że szaraczek popłakał się ze śmiechu.
— I z
czego się śmiejesz, bałwanie? — żachnęłam się jak kotka.
— Z
tego, że znalazł się ktoś inny, niż Francja, że chciał cię dotknąć — brechnął
śmiechem prosto w moją twarz.
—
Słucham?!
—
Wyjaśnię ci to, kuzyneczko! — zawołał rozpromieniony, wstał od stołu i mijając
brata, który siedział z facepalmem, wskazał na kaktusa w doniczce stojącego na
parapecie. — Spójrz. To jest kaktus. Nikt nie chce go dotknąć. Tak samo, jak
ciebie! Kesesesesese!
Nela
wybuchła szalonym śmiechem, a Dei zakrztusił się kawałkiem czerstwej bułki.
— Nie
mierz mnie swoją miarą. — Zazgrzytałam zębami.
—
Możecie się uspokoić? — warknął Ludwig, kiedy Prus już otwierał usta. — Czasy
się zmieniły i czas wreszcie odłożyć wszelkie niesnaski na bok. Musimy działać
razem! Zrozumiano?!
—
Jedna grupa! Jedna szkoła! Jeden szef!* — zawołałam, a Feliks, podnosząc obie
rączki, dodał swoje dziecięce:
—
Kulwa!
Zapadła
cisza, gdzie Prusakowi, Francji i Neli oczy zaszły łzami i z całej siły
powstrzymywali się od śmiechu.
Natomiast,
gdyby wzrok Ludwiga umiał zabijać, ja padłabym martwa na ziemię w ułamek
sekundy.
— Co?
— spytałam głupkowato. — Problem?
—
Natalia — zaczął Niemcy, choć na jego czole żyła dość niebezpiecznie zaczynała
już pulsować — jesteś najbardziej niereformowalną osobą, jaką kiedykolwiek
spotkałem na swojej drodze.
— Nie
komplementuj mnie tak, bo się w tobie zakocham — burknęłam, a Nela zmrużyła na
mnie oczy.
—
Spróbuj! — syknęła do mnie jak żmija.
—
Wciąż nie mogę uwierzyć, że masz bachora — mruknął Gilbert, po czym spojrzał na
Francję, podnosząc brew. — A ty co na to?
— Jak
to co? — mruknął rozmarzony Francis, biorąc mojego syna na swoje kolana, przez
co dzieciak ucieszył się i przytulił się do niego, mrucząc coś dziwnego pod
noskiem. — Jest dla mnie jak syn~.
To
stwierdzenie tak mnie uderzyło, że mój mózg się wyłączył. Zerknęłam tylko
zdumiona na Francuza, który zabawiał Feliksa, a moja mina była identyczna, co
mina Prusa i Niemca.
Jedynie
Nela prychnęła pod nosem.
— Syn
— powtórzyła. — Biedny dzieciak.
— Nie
interesuje mnie twoje zdanie, Kornelio~ — zamruczał melodyjnie Francis nie
zaszczycając jej nawet spojrzeniem. — Prawda, Feliksie~?
Sposób,
w jaki Francis patrzył na Felka, sprawił, że moje serce zabiło tak mocno, że aż
wystraszyłam się, że wszyscy to usłyszą.
Rozejrzałam
się szybko dla pewności, czy ktokolwiek nie zwrócił na mnie uwagi, ale Nela
mordowała wzrokiem Francisa, Deidara miał na nas wyjebane, a Gilbert patrzył na
moje dziecko z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy.
Już
prawie odetchnęłam z ulgą, gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Petro.
Zbladłam,
gdy zobaczyłam w jego oczach czystą rządzę mordu. Zamrugałam i wrażenie
zniknęło. Petro uśmiechnął się do mnie sympatycznie i dźwignął kubek z gorącą
herbatą, mając w miodowych tęczówkach jedynie ciepłe rozbawienie.
Zdecydowanie
byłam zestresowana i rozkojarzona.
Wstałam
więc od stołu, zabrałam dzieciaka na ręce i omijając ciepły wzrok Francji, po
prostu dałam drapaka z jadalni.
Kolana
drżały mi jak pojebane, a wchodząc po schodach na górę, po mojej głowie tłukła
się tylko jedna myśl.
Feliks miałby ojca.
***
Tego
samego dnia po obiedzie siedziałam z Nelą w moim pokoju. Ja leżałam na wyrku z książką „Bestie Bandery”, a przyjaciółka
siedziała na podłodze i czytała mangę. Feliks drzemał sobie smacznie w
łóżeczku.
—
Wiesz co, Nela? — mruknęłam, przewracając stronę.
— Hm?
—
Chyba wolałabym bardziej wojnę, niż Apokalipsę Zombie. — Westchnęłam.
— Bo?
— zapytała bez cienia zainteresoania.
— Bo
wiesz, z kim walczysz. Wiesz za co walczysz. Nie chcesz walczyć za Kraj?
Uciekasz. Tu nie ma ucieczki — dodałam smętnie. — Nieważne, który kierunek
obierzesz, wszędzie zombie. A tak podczas wojny, mogłabym strzelać do Niemców.
—
Yhym — mruknęła. — A jakby Niemcy strzelali do ciebie?
— Do
mnie? A za co?
Nie
odpowiedziała, tylko przekręciła oczami.
— Dużo
ostatnio myślałam i tak sobie wymyśliłam... — zaczęłam powoli, marszcząc czoło.
— Może byśmy skoczyły do naszych domów?
— Po
co? — burknęła. Już w jej tonie słychać było, że była na NIE.
—
Byśmy wzięły nasze mangi. A raczej ich pozostałości...
Nela
dźwignęła się gwałtownie z zacieszem na japie.
— Mów
dalej!
— Ciszej!
—
Sorry…
—
Nasze rzeczy osobiste, nie tylko mangi — dodałam z ożywieniem. — Laptop!
—
Jakbyś jeszcze nie zauważyła… NIE MA PRĄDU! A Ludwig nie pozwoli ci skorzystać
z agregatu, bo „to marnotrawstwo”.
— Bez
prądu mój laptop będzie działać około dwóch godzin, wystarczy, żeby sprawdzić,
może coś się dzieje! Chociaż nie... Nie mamy Internetu... Ale pograć można.
Przez te dwie godziny... W pasjansa…
—
Taaak, zakładając oczywiście, że jeszcze działa. — Przekręciła oczami blondynka.
—
Szkice! Mogłybyśmy znowu szkicować! I wzięłabym sobie kilka książek... —
dodałam zamyślona.
— Po
cholerę ci książki?
—
Wiesz, książki się czyta. — Przekręciłam teatralnie oczami, kręcąc przy tym
głową.
—
Masz całą szkolną bibliotekę! Starczy ci książek do końca życia!
— Ale
tu jest tak mało o drugiej wojnie… — Westchnęłam.
—
Skoro chce ci się to tachać, to proszę. Na mnie nie licz, nie będę nosić twoich
zasranych woluminów — mruknęła opryskliwie.
—
Świetnie, czyli ustalone! — Ucieszyłam się. — ... Bierzemy Deidarę, co nie?
— A
do czego nam ten kretyn jest potrzebny?
—
Jego bomby mogą nam pomóc w pozbyciu się zombiaków. Dodatkowo... Przyda się nam
ktoś, kto będzie nam tachał rzeczy. — Zamachałam brwiami.
— Ty
masz rację! — Mina zdumienia, jaką przy tym wyraziła, lekko mnie obraziła. — Ty
jednak masz mózg! A nie... Wciąż nie, ty się tylko do mnie podpinasz.
— Ha,
ha, ha. — Przekręciłam oczami.
— No.
— Wstała z podłogi. — To idziemy poinformować Lu o naszym pomyśle.
—
Chyba MOIM — burknęłam, ale zebrałam zwłoki z łóżka i podążyłam za nią. —
Zapytamy i wracajmy, żeby Felek nie obudził się sam w pustym pokoju.
Wyszłyśmy
na korytarz, po czym skierowałyśmy się w stronę drabiny na dach, która była
zamontowana po prawej stronie, tuż przy schodach. Był czas warty Lu.
Wartę na dachu pełniliśmy co jakiś czas na zmianę, rano, popołudniu i wieczorem
po kilka minut, żeby obserwować, czy nic niepokojącego nie działo się w
okolicy. Sam dach został przerobiony przez nas, w sumie głównie przez Lu, że
rzeczywiście szkoła wyglądała na fortece. Dorobiliśmy barierki, a także
wnieśliśmy krzesła, coby nam wygodniej było. Większość dachu zajmowały jednak
zrobione przez nas grządki z warzywami. Sadziliśmy wszystko co się dało i gdzie
się dało.
Ludwig stał przy barierkach i swoim czujnym okiem omiatał okolice. Nela
zaświergotała w jego stronę:
—
Luuu~.
Germańskie
nasienie wzdrygnęło się i obróciło w naszą stronę zdziwione.
—
Tak?
— Chcemy jechać na wyprawę — powiedziała stanowczo blondynka.
Mentalnie
wyczułam kropkę nienawiści na końcu zdania. Sam odbiorca wyglądał na
zdziwionego tą informacją.
— Ale po co? Przecież mamy zapasy.
— To nie o zapasy tu chodzi —
wtrąciłam się. Lepiej przejmę pałeczkę, nim Nela na widok Ludwiga i jego
rozwianej grzywki zapomni po co tu przyszłyśmy. — Chodzi nam o nasze prywatne
rzeczy. Chcemy wrócić… do domu.
Zgodzi się, nie ma opcji. On też jest
człowiekiem, prawie, i posiada jakieś ludzkie odczucia i sentymentalizm
społeczny oraz indywidualny.
— Nie zgadzam się.
...
Cofam to.
— Czemu? — Nela wydawała się być nieco
bardziej zdziwiona odmową niż ja.
— A jak wam się coś stanie?
— Przecież weźmiemy Deidarę! —
mruknęła dość ofensywnie.
— Przecież wiecie, że wyprawy są tylko
wtedy, kiedy to konieczne.
— A moja wyprawa z Deidarą za karę? —
Przypomniałam mu spokojnie. — To wtedy też było konieczne? Czy raczej chciałeś
się nas pozbyć?
Niemcy nie dał się wytrącić z
równowagi. Zmarszczył czoło i odpowiedział spokojnie:
— Wyprawa była konieczna. Dobrze
wiesz, że Deidara jest na tyle niebezpieczny, że wyprawa z nim we dwójkę nie
przynosi takiego ryzyka.
— No widzisz. — Przytaknęłam. — A teraz będziemy my dwie i jeszcze Deidara. Nic
złego nam się nie stanie u jego boku. Ludwig, my naprawdę chcemy do domu…
— To nie jest dobry pomysł, Natalia. —
Spojrzał na mnie uważnie, jakby zapominając, że Nela była tuż obok. — To nie
jest konieczność, tylko wasz kaprys. Nie warto kusić losu.
— Ludwig – powiedziałam cicho – co
innego nam zostało?
Nie odpowiedział, tylko zmarszczył
czoło. Nela w milczeniu przenosiła wzrok to na mnie, to na Niemcy, choć powoli
rosło w niej niecierpliwienie.
— Natalia…
— Ludwig, proszę cię… Będziemy
ostrożne. Deidara będzie nas chronić, w końcu jest rangi S, czy jakoś tak. Jako
dzieciak miał bardziej niebezpieczne misje w Japonii, niż transport dwójki
dziewczyn z punktu A do punktu B.
— Minęły dwa lata. Dlaczego teraz? —
Niemcy zadał to pytanie zaskoczony.
— Nie potrafię ci na to odpowiedzieć —
odrzekłam zgodnie z prawdą.
Chłopak milczał przez moment, aż w
końcu, widząc moją poważną minę, zwrócił się bezpośrednio do mnie:
— Uważajcie na siebie.
— Danke! — Nela w ekstazie rzuciła
się na szyję Niemca, przez co ten zarumienił się lekko. Teatralnie pociągnęłam
nosem na znak wzruszenia po to, by obydwoje nie zabili mnie po chwili wzrokiem.
—
Skończ robić z siebie debila i rusz dupsko do Deidary. — Czerwona jak burak
puściła Lu i zwróciła krok do wyjścia.
Wyszczerzyłam
zęby i podążyłam za dziewczyną do włazu, by zejść z powrotem do szkoły. Znajdując
się znów na korytarzu wciąć się szczerzyłam, przez co przyjaciółka obrzuciła
mnie jadowitym spojrzeniem. Nie odezwała się jednak, tylko ruszyła przodem w
kierunku klasy biologicznej. Do sali Deidary wparowałyśmy standardowo bez
pukania, co tylko wywołało złość w shinobi.
— Hej! Się puka, un!
—
Zaraz ja cię puknę — mruknęłam, a Nela trąciła mnie łokciem. — Znaczy...
Wybacz, Dei, ale mamy do ciebie prośbę.
W tym momencie odezwał się leżący na łóżku Francis:
— Czemu do niego, a nie do mnie?
— Do
ciebie w sumie też mam prośbę, ale to zaraz. Jedziemy na wyprawę i cię
potrzebujemy, Dei.
— Nigdzie z wami nie idę, un — burknął i wrócił do swojego zajęcia, czyli do nic
nie robienia.
—
Cooo? — wybuchła Nela. — Przekonałyśmy Ludwiga, a to graniczy z cudem, a ty się
nie zgadzasz? Dlaczego?!
— Nie
mam zamiaru pakować się znowu w jakieś gówno, un.
—
Mieszkasz z nami w szkole. W większe gówno wdepnąć nie mogłeś — zauważyłam
logicznie.
Dei
chyba przyznał mi rację, gdyż pokiwał smutno głową. Zdecydowałam się więc na
klasyczną wazelinę.
— No proszę — jęknęłam. — Potrzebujemy cię, jesteś niezastąpiony!
Francja
słysząc to prychnął, a Nela spojrzała na niego z pogardą.
— Co
będę z tego miał, un?
Następny, rrrrwa mać. Nic, by
tylko brali, a robić nie ma komu!
— Nie
obetniemy ci włosów jak będziesz spać — burknęłam. — Ewentualnie użyję swojej
siły perswazji — mruknęłam, unosząc prawą pięść. — Pamiętaj, moja prawa tylko
ogłusza, ale lewa to już może zabić.
— Nie
zrobiłabyś tego, un! — wysyczał.
— Ona może nie, ale JA obetnę tobie coś więcej niż włosy, jeżeli zaraz nie
skończysz wydziwiać! — Nela straciła cierpliwość. Widząc wściekłość na twarzy
małego terminatora, Dei westchnął przeciągle. Chyba dotarło do niego, że z nami
nie wygra.
—
Kiedy wyruszamy, un?
—
Teraz — warknęła. — Ruszaj dupę i na dół, póki jeszcze możesz.
Jedno
zdanie i tyle agresji. Zastraszony Deidara nawet zbytnio nie oponował, tylko
zgarnął zwłoki i lekko zgarbiony wyszedł z pokoju, a Nela ruszyła za nim
pilnując go, żeby się nie wykręcił.
Kiedy
drzwi się za nimi zamknęły, spojrzałam na Francisa i rzekłam:
—
Wiesz... Wydaje mi się, że jesteśmy najbardziej popieprzoną grupą ocalałych na
planecie.
— Nie
wątpię, ma chérie. — Zaśmiał się. — Wnioskując po waszych planach,
prośba dotyczy opieki nad Feliksem?
—
Dokładnie.
—
Bardzo chętnie — zamruczał w odpowiedzi, po czym wstał i głośno się
przeciągnął. — Nie ma co marnować czasu, lepiej już chodźmy. Feliks na pewno
się stęsknił za papą~.
—
Wujkiem — poprawiłam go, choć nie byłam już tego taka pewna.
— Ma
chérie — zamruczał melodyjnie, że aż przeszły mnie ciarki na plecach —
otwórz w końcu oczy. Feliks potrzebuje pełnej rodziny do prawidłowego rozwoju,
wiesz o tym — szepnął, zbliżając się do mnie i dotykając dłonią mojego
policzka. — Nie odbieraj szczęścia jemu i sobie przez własną dumę.
Nie
odpowiedziałam.
Francis
natomiast mrugnął do mnie zaczepnie i ruszył w stronę schodów na górę, zostawiając
mnie na korytarzu z burzą myśli w mózgu i plasteliną w kolanach.
Syndrom
się wybudzał, byłam tego w stu procentach pewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz