ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

wtorek, 10 stycznia 2023

Rozdział Piąty – Jedna grupa, jeden szef

 

Po dwóch dniach spędzonych w szpitalu, Gilbert zaczął normalnie przemieszczać się po szkole przy akompaniamencie dźwięków Gilbirda, kiedy ten zataczał radosne koła nad jego głową, tworząc cudną aureolę szczęścia.

Jego obecność napawała mnie niepokojem. Nie było tajemnicą, że były Teuton nie darzył mnie sympatią, a fakt, że byłam dzieciata, mój niepokój był jeszcze większy. Skąd miałam wiedzieć, że gnój nie zaszkodzi mojemu synowi? Nie miałam tej pewności.

Będę musiała go mieć na oku.

Schodząc z Feliksem na śniadanie byłam pełna obaw, a żołądek podchodził mi do gardła. Gilbert miał się pojawić w końcu na stołówce, a to znaczyło, że dowie się o Felku. Oczywiście, o ile Francis nie zdążył mu już wypaplać wesołej nowiny. Wcale by mnie to nie zdziwiło.

Przy stole siedział już Ludwig w dość dobrym humorze oraz Nela, która wręcz promieniowała szczęściem.

— Cześć — mruknęłam pod nosem, siadając na swoim stałym miejscu przy oknie i usadzając syna na kolanach, obejmując go mocno.

Rozwalę każdego, kto go dotknie.

— Co ty taka ponura? — zapytała Nela szczerząc się wesoło, a ja z miną kasztana odparłam:

— Szary minionek nie jest wart mego zaufania, oj nie, nie, nie. — Pokręciłam głową, rozglądając się na boki. — Jebać drugoplanowy plebs.

— Natalia — powiedział Ludwig poważnie — mówisz o moim bracie.

— Gdyby Gilbert był kucykiem Pony, to jego znaczkiem na boku byłoby logo pizzerii Doughboys.

— Czego? — zapytali jednocześnie Nela z Lu, patrząc na mnie dziwnie.

— Taka pizzeria kiedyś postanowiła zatrudnić grafika, by im logo ogarnął — zaczęłam wyjaśniać ponuro. — Nie wiem, co mieli na myśli, ale w dużym skrócie, logo przypomina penisa. Co jest dość adekwatne, bo moim zdaniem Lu, twój brat jest totalnym fiutem.

Nela prychnęła śmiechem, a Ludwig poczerwieniał ze złości. Nie zdążył jednak wlepić mi szlabanu, bo do jadalni wkroczyli roześmiani Francis i Gilbert, z czego ten ostatni na mój widok zatrzymał się w pół kroku, a jego wzrok powędrował w stronę krzyczącego dziecka w stronę Francji:

— Papa! Papaaa! —Wyciągnął rączki do rozpromienionego Francisa siadającego przy mnie, a ja pomyślałam ze smutkiem, że nawet własny kaszojad rył mi mózg.

Z ostrzeżeniem w oczach obserwowałam Gilberta, który patrzył na dzieciaka jak drapieżnik na ofiarę. Jego czerwone tęczówki rozszerzyły się, a on ze zdumieniem wymalowanym na twarzy okrążył stół, by usiąść naprzeciw mnie.

— Dziecko — powiedział takim tonem, jakby zobaczył ducha. — Tu siedzi dziecko.

— Brawo, Gilbert — mruknęłam, przytulając syna do piersi i nie spuszczając wzroku z gamonia. — Jak to się stało, że ty nie pracujesz jeszcze w NASA?

— Leżałem dwa dni w klasie szpitalnej — powiedział spokojnie, patrząc prosto na Feliksa. — Dlaczego nikt z was nie przygotował mnie psychicznie?

— Bo to nie było ważne? — Wzruszyła ramionami Nela.

— To nie jest moja sprawa — dodał Ludwig spokojnie.

— Niespodzianka, przyjacielu! — Wyszczerzył się Francis, a Gil spojrzał na niego zdegustowany.

— Skąd je macie? — zapytał zafascynowany Prusak, uśmiechając się szeroko, a mnie wyjebało mózg w inne uniwersum. — West, przypomina nawet ciebie, tylko, że ma zielone oczy, kesesesese! Zaraz, zaraz… — Zmrużył nagle oczy i spojrzał na mnie, przez co jeszcze mocniej przycisnęłam dziecko do piersi z kamienną twarzą. — Nie. Nie, nie uwierzę. — Roześmiał się, a na jadalni zrobiło się cicho.

W tym momencie do pomieszczenia weszli Petro i Deidara. Dopiero, kiedy dwójka spóźnionych usiadła i złapała za półmiski z płatkami i wodę w dzbanku, Gil zwrócił się do brata:

— To jest żart, tak?

— Nie — odpowiedział wymijająco Niemcy.

— Tak, kurwa, urodziłam dziecko dla jebanego żartu — warknęłam w końcu, a on powoli odwrócił głowę w moją stronę, zaciskając nerwowo szczękę. — Zwykłe pranki przestały mi wystarczać, więc postanowiłam zajść w ciążę, żeby cię strolować. Ta daaaaaaaaam!

Zapadła cisza. Deidara przekręcił oczami i nie zwracając na nas uwagi zajął się jedzeniem ze znudzoną miną, a Ukrainiec wbił zaciekawiony wzrok w naszą dwójkę. Zwłaszcza, że Gilbert wybuchł głośnym śmiechem. Czułam, jak moje policzki robiły się purpurowe, zwłaszcza, że szaraczek popłakał się ze śmiechu.

— I z czego się śmiejesz, bałwanie? — żachnęłam się jak kotka.

— Z tego, że znalazł się ktoś inny, niż Francja, że chciał cię dotknąć — brechnął śmiechem prosto w moją twarz.

— Słucham?!

— Wyjaśnię ci to, kuzyneczko! — zawołał rozpromieniony, wstał od stołu i mijając brata, który siedział z facepalmem, wskazał na kaktusa w doniczce stojącego na parapecie. — Spójrz. To jest kaktus. Nikt nie chce go dotknąć. Tak samo, jak ciebie! Kesesesesese!

Nela wybuchła szalonym śmiechem, a Dei zakrztusił się kawałkiem czerstwej bułki.

— Nie mierz mnie swoją miarą. — Zazgrzytałam zębami.

— Możecie się uspokoić? — warknął Ludwig, kiedy Prus już otwierał usta. — Czasy się zmieniły i czas wreszcie odłożyć wszelkie niesnaski na bok. Musimy działać razem! Zrozumiano?!

— Jedna grupa! Jedna szkoła! Jeden szef!* — zawołałam, a Feliks, podnosząc obie rączki, dodał swoje dziecięce:

— Kulwa!

Zapadła cisza, gdzie Prusakowi, Francji i Neli oczy zaszły łzami i z całej siły powstrzymywali się od śmiechu.

Natomiast, gdyby wzrok Ludwiga umiał zabijać, ja padłabym martwa na ziemię w ułamek sekundy.

— Co? — spytałam głupkowato. — Problem?

— Natalia — zaczął Niemcy, choć na jego czole żyła dość niebezpiecznie zaczynała już pulsować — jesteś najbardziej niereformowalną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem na swojej drodze.

— Nie komplementuj mnie tak, bo się w tobie zakocham — burknęłam, a Nela zmrużyła na mnie oczy.

— Spróbuj! — syknęła do mnie jak żmija.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że masz bachora — mruknął Gilbert, po czym spojrzał na Francję, podnosząc brew. — A ty co na to?

— Jak to co? — mruknął rozmarzony Francis, biorąc mojego syna na swoje kolana, przez co dzieciak ucieszył się i przytulił się do niego, mrucząc coś dziwnego pod noskiem. — Jest dla mnie jak syn~.

To stwierdzenie tak mnie uderzyło, że mój mózg się wyłączył. Zerknęłam tylko zdumiona na Francuza, który zabawiał Feliksa, a moja mina była identyczna, co mina Prusa i Niemca.

Jedynie Nela prychnęła pod nosem.

— Syn — powtórzyła. — Biedny dzieciak.

— Nie interesuje mnie twoje zdanie, Kornelio~ — zamruczał melodyjnie Francis nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. — Prawda, Feliksie~?

Sposób, w jaki Francis patrzył na Felka, sprawił, że moje serce zabiło tak mocno, że aż wystraszyłam się, że wszyscy to usłyszą.

Rozejrzałam się szybko dla pewności, czy ktokolwiek nie zwrócił na mnie uwagi, ale Nela mordowała wzrokiem Francisa, Deidara miał na nas wyjebane, a Gilbert patrzył na moje dziecko z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy.

Już prawie odetchnęłam z ulgą, gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Petro.

Zbladłam, gdy zobaczyłam w jego oczach czystą rządzę mordu. Zamrugałam i wrażenie zniknęło. Petro uśmiechnął się do mnie sympatycznie i dźwignął kubek z gorącą herbatą, mając w miodowych tęczówkach jedynie ciepłe rozbawienie.

Zdecydowanie byłam zestresowana i rozkojarzona.

Wstałam więc od stołu, zabrałam dzieciaka na ręce i omijając ciepły wzrok Francji, po prostu dałam drapaka z jadalni.

Kolana drżały mi jak pojebane, a wchodząc po schodach na górę, po mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl.

Feliks miałby ojca.

 

 

***

 

Tego samego dnia po obiedzie siedziałam z Nelą w moim pokoju. Ja leżałam na wyrku z książką „Bestie Bandery”, a przyjaciółka siedziała na podłodze i czytała mangę. Feliks drzemał sobie smacznie w łóżeczku.

— Wiesz co, Nela? — mruknęłam, przewracając stronę.

— Hm?

— Chyba wolałabym bardziej wojnę, niż Apokalipsę Zombie. — Westchnęłam.

— Bo? — zapytała bez cienia zainteresoania.

— Bo wiesz, z kim walczysz. Wiesz za co walczysz. Nie chcesz walczyć za Kraj? Uciekasz. Tu nie ma ucieczki — dodałam smętnie. — Nieważne, który kierunek obierzesz, wszędzie zombie. A tak podczas wojny, mogłabym strzelać do Niemców.

— Yhym — mruknęła. — A jakby Niemcy strzelali do ciebie?

— Do mnie? A za co?

Nie odpowiedziała, tylko przekręciła oczami.

— Dużo ostatnio myślałam i tak sobie wymyśliłam... — zaczęłam powoli, marszcząc czoło. — Może byśmy skoczyły do naszych domów?

— Po co? — burknęła. Już w jej tonie słychać było, że była na NIE.

— Byśmy wzięły nasze mangi. A raczej ich pozostałości...

Nela dźwignęła się gwałtownie z zacieszem na japie.

— Mów dalej!

— Ciszej!

— Sorry…

— Nasze rzeczy osobiste, nie tylko mangi — dodałam z ożywieniem. — Laptop!

— Jakbyś jeszcze nie zauważyła… NIE MA PRĄDU! A Ludwig nie pozwoli ci skorzystać z agregatu, bo „to marnotrawstwo”.

— Bez prądu mój laptop będzie działać około dwóch godzin, wystarczy, żeby sprawdzić, może coś się dzieje! Chociaż nie... Nie mamy Internetu... Ale pograć można. Przez te dwie godziny... W pasjansa…

— Taaak, zakładając oczywiście, że jeszcze działa. — Przekręciła oczami blondynka.

— Szkice! Mogłybyśmy znowu szkicować! I wzięłabym sobie kilka książek... — dodałam zamyślona.

— Po cholerę ci książki?

— Wiesz, książki się czyta. — Przekręciłam teatralnie oczami, kręcąc przy tym głową.

— Masz całą szkolną bibliotekę! Starczy ci książek do końca życia!

— Ale tu jest tak mało o drugiej wojnie… — Westchnęłam.

— Skoro chce ci się to tachać, to proszę. Na mnie nie licz, nie będę nosić twoich zasranych woluminów — mruknęła opryskliwie.

— Świetnie, czyli ustalone! — Ucieszyłam się. — ... Bierzemy Deidarę, co nie?

— A do czego nam ten kretyn jest potrzebny?

— Jego bomby mogą nam pomóc w pozbyciu się zombiaków. Dodatkowo... Przyda się nam ktoś, kto będzie nam tachał rzeczy. — Zamachałam brwiami.

— Ty masz rację! — Mina zdumienia, jaką przy tym wyraziła, lekko mnie obraziła. — Ty jednak masz mózg! A nie... Wciąż nie, ty się tylko do mnie podpinasz.

— Ha, ha, ha. — Przekręciłam oczami.

— No. — Wstała z podłogi. — To idziemy poinformować Lu o naszym pomyśle.

— Chyba MOIM — burknęłam, ale zebrałam zwłoki z łóżka i podążyłam za nią. — Zapytamy i wracajmy, żeby Felek nie obudził się sam w pustym pokoju.

Wyszłyśmy na korytarz, po czym skierowałyśmy się w stronę drabiny na dach, która była zamontowana po prawej stronie, tuż przy schodach. Był czas warty Lu.
Wartę na dachu pełniliśmy co jakiś czas na zmianę, rano, popołudniu i wieczorem po kilka minut, żeby obserwować, czy nic niepokojącego nie działo się w okolicy. Sam dach został przerobiony przez nas, w sumie głównie przez Lu, że rzeczywiście szkoła wyglądała na fortece. Dorobiliśmy barierki, a także wnieśliśmy krzesła, coby nam wygodniej było. Większość dachu zajmowały jednak zrobione przez nas grządki z warzywami. Sadziliśmy wszystko co się dało i gdzie się dało.
Ludwig stał przy barierkach i swoim czujnym okiem omiatał okolice. Nela zaświergotała w jego stronę:

— Luuu~.

Germańskie nasienie wzdrygnęło się i obróciło w naszą stronę zdziwione.

— Tak?
— Chcemy jechać na wyprawę — powiedziała stanowczo blondynka.

Mentalnie wyczułam kropkę nienawiści na końcu zdania. Sam odbiorca wyglądał na zdziwionego tą informacją.

— Ale po co? Przecież mamy zapasy.

— To nie o zapasy tu chodzi — wtrąciłam się. Lepiej przejmę pałeczkę, nim Nela na widok Ludwiga i jego rozwianej grzywki zapomni po co tu przyszłyśmy. — Chodzi nam o nasze prywatne rzeczy. Chcemy wrócić… do domu.

Zgodzi się, nie ma opcji. On też jest człowiekiem, prawie, i posiada jakieś ludzkie odczucia i sentymentalizm społeczny oraz indywidualny.

— Nie zgadzam się.

...

Cofam to.

— Czemu? — Nela wydawała się być nieco bardziej zdziwiona odmową niż ja.

— A jak wam się coś stanie?

— Przecież weźmiemy Deidarę! — mruknęła dość ofensywnie.

— Przecież wiecie, że wyprawy są tylko wtedy, kiedy to konieczne.

— A moja wyprawa z Deidarą za karę? — Przypomniałam mu spokojnie. — To wtedy też było konieczne? Czy raczej chciałeś się nas pozbyć?

Niemcy nie dał się wytrącić z równowagi. Zmarszczył czoło i odpowiedział spokojnie:

— Wyprawa była konieczna. Dobrze wiesz, że Deidara jest na tyle niebezpieczny, że wyprawa z nim we dwójkę nie przynosi takiego ryzyka.
— No widzisz. — Przytaknęłam. — A teraz będziemy my dwie i jeszcze Deidara. Nic złego nam się nie stanie u jego boku. Ludwig, my naprawdę chcemy do domu…

— To nie jest dobry pomysł, Natalia. — Spojrzał na mnie uważnie, jakby zapominając, że Nela była tuż obok. — To nie jest konieczność, tylko wasz kaprys. Nie warto kusić losu.

— Ludwig – powiedziałam cicho – co innego nam zostało?

Nie odpowiedział, tylko zmarszczył czoło. Nela w milczeniu przenosiła wzrok to na mnie, to na Niemcy, choć powoli rosło w niej niecierpliwienie.

— Natalia…

— Ludwig, proszę cię… Będziemy ostrożne. Deidara będzie nas chronić, w końcu jest rangi S, czy jakoś tak. Jako dzieciak miał bardziej niebezpieczne misje w Japonii, niż transport dwójki dziewczyn z punktu A do punktu B.

— Minęły dwa lata. Dlaczego teraz? — Niemcy zadał to pytanie zaskoczony.

— Nie potrafię ci na to odpowiedzieć — odrzekłam zgodnie z prawdą.

Chłopak milczał przez moment, aż w końcu, widząc moją poważną minę, zwrócił się bezpośrednio do mnie:

— Uważajcie na siebie.
Danke! — Nela w ekstazie rzuciła się na szyję Niemca, przez co ten zarumienił się lekko. Teatralnie pociągnęłam nosem na znak wzruszenia po to, by obydwoje nie zabili mnie po chwili wzrokiem.

— Skończ robić z siebie debila i rusz dupsko do Deidary. — Czerwona jak burak puściła Lu i zwróciła krok do wyjścia.

Wyszczerzyłam zęby i podążyłam za dziewczyną do włazu, by zejść z powrotem do szkoły. Znajdując się znów na korytarzu wciąć się szczerzyłam, przez co przyjaciółka obrzuciła mnie jadowitym spojrzeniem. Nie odezwała się jednak, tylko ruszyła przodem w kierunku klasy biologicznej. Do sali Deidary wparowałyśmy standardowo bez pukania, co tylko wywołało złość w shinobi.
— Hej! Się puka, un!

— Zaraz ja cię puknę — mruknęłam, a Nela trąciła mnie łokciem. — Znaczy... Wybacz, Dei, ale mamy do ciebie prośbę.
W tym momencie odezwał się leżący na łóżku Francis:
— Czemu do niego, a nie do mnie?

— Do ciebie w sumie też mam prośbę, ale to zaraz. Jedziemy na wyprawę i cię potrzebujemy, Dei.
— Nigdzie z wami nie idę, un — burknął i wrócił do swojego zajęcia, czyli do nic nie robienia.

— Cooo? — wybuchła Nela. — Przekonałyśmy Ludwiga, a to graniczy z cudem, a ty się nie zgadzasz? Dlaczego?!

— Nie mam zamiaru pakować się znowu w jakieś gówno, un.

— Mieszkasz z nami w szkole. W większe gówno wdepnąć nie mogłeś — zauważyłam logicznie.

Dei chyba przyznał mi rację, gdyż pokiwał smutno głową. Zdecydowałam się więc na klasyczną wazelinę.
— No proszę — jęknęłam. — Potrzebujemy cię, jesteś niezastąpiony!

Francja słysząc to prychnął, a Nela spojrzała na niego z pogardą.

— Co będę z tego miał, un?

Następny, rrrrwa mać. Nic, by tylko brali, a robić nie ma komu!

— Nie obetniemy ci włosów jak będziesz spać — burknęłam. — Ewentualnie użyję swojej siły perswazji — mruknęłam, unosząc prawą pięść. — Pamiętaj, moja prawa tylko ogłusza, ale lewa to już może zabić.

— Nie zrobiłabyś tego, un! — wysyczał.
— Ona może nie, ale JA obetnę tobie coś więcej niż włosy, jeżeli zaraz nie skończysz wydziwiać! — Nela straciła cierpliwość. Widząc wściekłość na twarzy małego terminatora, Dei westchnął przeciągle. Chyba dotarło do niego, że z nami nie wygra.

— Kiedy wyruszamy, un?

— Teraz — warknęła. — Ruszaj dupę i na dół, póki jeszcze możesz.

Jedno zdanie i tyle agresji. Zastraszony Deidara nawet zbytnio nie oponował, tylko zgarnął zwłoki i lekko zgarbiony wyszedł z pokoju, a Nela ruszyła za nim pilnując go, żeby się nie wykręcił.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, spojrzałam na Francisa i rzekłam:

— Wiesz... Wydaje mi się, że jesteśmy najbardziej popieprzoną grupą ocalałych na planecie.

— Nie wątpię, ma chérie. — Zaśmiał się. — Wnioskując po waszych planach, prośba dotyczy opieki nad Feliksem?

— Dokładnie.

— Bardzo chętnie — zamruczał w odpowiedzi, po czym wstał i głośno się przeciągnął. — Nie ma co marnować czasu, lepiej już chodźmy. Feliks na pewno się stęsknił za papą~.

— Wujkiem — poprawiłam go, choć nie byłam już tego taka pewna.

Ma chérie — zamruczał melodyjnie, że aż przeszły mnie ciarki na plecach — otwórz w końcu oczy. Feliks potrzebuje pełnej rodziny do prawidłowego rozwoju, wiesz o tym — szepnął, zbliżając się do mnie i dotykając dłonią mojego policzka. — Nie odbieraj szczęścia jemu i sobie przez własną dumę.

Nie odpowiedziałam.

Francis natomiast mrugnął do mnie zaczepnie i ruszył w stronę schodów na górę, zostawiając mnie na korytarzu z burzą myśli w mózgu i plasteliną w kolanach.

Syndrom się wybudzał, byłam tego w stu procentach pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...