Patrzyłam na nią z podniesioną brwią, bo nie zrozumiałam kontekstu jej wypowiedzi.
— Jak to PAŃSTWA?
— Dokładnie to, co
słyszysz — powiedziała cicho. — A dokładniej ich personifikacje. Gilbert to
Prusy Książęce. A jego brat to Niemcy. Antonio to Królestwo Hiszpanii. Francis
jest Francją.
Zaśmiałam się głośno.
— Ćpaliście coś razem? Też chcę!
— Natalia, posłuchaj mnie — powiedziała poważnie, a ja zdębiałam. Nela używała
mojego imienia tylko wtedy, kiedy absolutnie na sto procent była poważna. Albo
jak była wściekła. — Podsłuchałam ich. Ludwig pouczał Gilberta, żeby zachowywał
się jak człowiek, bo mogę stać się podejrzliwa i odkryć ich tajemnicę. Żyją
setki lat. Rozumiesz? Gilbert powiedział wyraźnie do Ludwiga „Co ty się
martwisz, choćbym jej pomachał ręką przed oczami, to i tak nie zrozumie, że
jesteśmy Prusy i Niemcy. Indoktrynacja plebsu działa jak ta lala”. I to po
polsku! Żeby udowodnić mu, że ma rację!
— Daj spokój — żachnęłam się. — Takie coś nie jest możliwe nawet biologicznie.
Ani fizycznie. Zapomnij o tym. Został im tydzień, a potem się wyniosą...
— Natalia, Gil przy mnie zaciął się wczoraj nożem w palec podczas kolacji! Dziś
nie ma ani śladu!
— Widocznie nie było to nic poważnego. — Wzruszyłam ramionami.
— Oboje noszą żelazny krzyż.
— Widocznie to pamiątka rodzinna, albo zwyczajna podróbka z AliEkspressu. Nela,
nie popadaj w paranoję.
— Natalia, do cholery, on nie nazywa kumpli po imieniu tylko mówi per „Francja”
i per „Hiszpania”! A na brata woła „West”! ZACHÓD! Rozumiesz?
— To ksywki. My też swoje mamy, kretynie. — Zaczęłam się irytować.
— A jak wyjaśnisz to?! — warknęła i wcisnęła mi w dłonie jakieś coś.
Przekręciłam oczami i spojrzałam na… fotografię? Stara, czarno-biała fotografia
przedstawiała obu braci w mundurach niemieckich. Na odwrocie była data 1940.
— Kurwa, ja pierdolę, to przecież mundury Schutzstaffel! — krzyknęłam.
— Mówiłam ci! — powiedziała triumfalnie. — Oni nie są ludźmi.
— Grzebałaś im w rzeczach?
— Bo byli podejrzani!
— Świetnie! — warknęłam i oddałam jej zdjęcie. — TY odkryłaś ich tajemnicę,
podzieliłaś się nią ze mną i teraz obie, kurwa mać, zginiemy! — Złapałam się
panicznie za włosy i zawyłam: — JA CIERPIĘ DOLĘĘĘ!
— Musimy to zatrzymać w tajemnicy — kontynuowała spokojnie— i przy tym
zachowywać się normalnie. Rozumiesz?
— Popieprzyło cię? Jak po tym, co usłyszałam, mam się zachowywać normalnie?!
— Bądź sobą po prostu! Zrób z siebie debila jak
zwykle, czy coś. A jak w ogóle twoi lokatorzy?
— Całkiem spoko. — Wbiłam wzrok w Aresa, który dorwał jakiś patyk i zaczął go
ślinić. — Antonio… Hiszpania jest bardzo radosny i optymistyczny. A Francis…
Kurde, Nela. Lubię go. Bardzo fajny gościu. Ale masz rację. W rozmowach ze mną
często uważali na to, co mówią. I bardzo dobrze mówią po polsku. Jest jeszcze
coś…
— Co?
— Rozmawiają między sobą w swoich językach. Hiszpan mówi po hiszpańsku, a
Francis odpowiada mu po francusku — powiedziałam cicho.
— No widzisz…
— Ale przez te kilka dni bardzo ich polubiłam. Dodatkowo Francis bardzo dobrze
gotuje. I jest w porządku.
— Tylko się nie zakochaj — parsknęła śmiechem, a ja usiadłam ciężko na huśtawce
obok niej.
— Daj spokój. Zresztą, ktoś taki jak on i tak by nawet na mnie nie spojrzał.
Poczułam ogromne zmęczenie materiału. Gapiłam się w ciszy na chmury na niebie,
póki głos Neli nie sprowadził mnie na ziemię.
— Brałaś dzisiaj leki? Nie wyglądasz za dobrze.
— Przestałam je brać miesiąc temu — burknęłam.
— Zwariowałaś? — Wściekła się. — Depresja nie jest grypą, do kurwy nędzy! Jak
nie będziesz brać leków, to znowu coś sobie zrobisz! Dziwne, że w ogóle rodzice
zostawili cię samą!
— Nie mam depresji, jeżeli o to ci chodzi — warknęłam czując, że rośnie mi
ciśnienie. — Ani myśli samobójczych. A teraz lecę, bo zaczyna mi być chłodno.
— I znowu uciekasz! I co zrobisz po powrocie? Znowu będziesz wegetować w łóżku
kilka dni jak ostatnio?
— Byłam zmęczona. Nela, nie jesteś moim psychiatrą — powiedziałam twardo,
wstając z huśtawki. Gwizdnęłam na psa, a ten machając ogonem, usiadł koło mnie.
— Nic mi nie ma i nie będzie. A teraz: do jutra!
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu. W ostatniej
chwili jednak skręciłam w stronę małego parku, by móc w spokoju przetrawić
wszystko, co usłyszałam.
***
Gdy wróciłam do domu, dwójka podejrzanych wciąż siedziała na kanapie w salonie.
Zamknęłam cicho drzwi i odpięłam Aresa. Gdy ten doskoczył do miski z wodą, na
palcach podeszłam do salonu, lustrując obu chłopaków wzrokiem.
— Dlaczego się skradasz? — zapytał zdziwiony Francis nie odwracając wzroku od
programu w TV, a ja podskoczyłam.
— Nie skradam się! — Potrząsnęłam głową i usiadłam pewnie między nimi na
kanapie. — Co oglądacie?
— Program historyczny o kolaboracji francuskiej podczas drugiej wojny
światowej.
Zaśmiałam się.
— Co cię tak bawi? — zapytał Francis, patrząc na mnie z ukosa.
— Słowo „kolaboracja” w połączeniu ze słowem „francuska” w znaczeniu drugiej
wojny.
Natalia, wat are u doin?
— Przecież każdy wie, że
takowa nie istniała. — Wzruszyłam ramionami.
Natalia…
— Mylisz się — powiedział zimno Francuz, a mnie przeszedł dreszcz po plecach.
— A skąd możesz o tym wiedzieć? Byłeś tam czy jak? — mówiąc to zauważyłam, że
Hiszpan wymienił szybkie spojrzenie z Francuzem.
Natalia, staph!
— A jakbym ci powiedział, że tak?
Zapadła cisza, którą po chwili przerwałam:
— Ależ to
niemożliwe — zachichotałam nienaturalnie czując, że tracę nad sobą kontrolę. —
Musiałbyś mieć więcej niż te dwadzieścia sześć lat, prawda? Chyba, że jesteś
wampirem. Albo Republiką Francuską we własnej osobie, to już by było bardziej
prawdopodobne, prawda? A jeżeli to prawda, to Antonio jest Hiszpanią, a tamta
dwójka szwabami. Niemcy? Okey, ale ten drugi? Czekaj, czekaj… Skoro są braćmi,
to jeden z nich to Prusy, prawda? Dalej ma ból dupy, że zabraliśmy mu jego
ziemię po wojnie?
Zapadła cisza.
Patrzyłam prosto w telewizor, aczkolwiek głos lektora właściwie do mnie nie
docierał. Poczułam kroplę potu na skroni i po kilku ciężkich sekundach
odważyłam się spojrzeć na Francisa. Wpatrywał się we mnie oniemiały, a mnie
zaczęły odbijać się głowie echem słowa Neli.
„Zachowuj się normalnie.”
— I tak właśnie — przerwałam ciszę — się zdradziłam i skazałam na wyrok
śmierci. Świat jest popierdolony.
***
Siedziałam na
kanapie i od dobrych kilka minut lustrowałam swoje trampki pod każdym możliwym
kątem. Mimo, że Francja i Hiszpania przestali się kłócić dobre kilka minut temu
i stali nade mną jak kaci, to między nami panowała cisza niczym w grobie.
Atmosferę można było kroić nożem, a w moim mózgu kotłowały się różne
scenariusze tego, jak cała sprawa mogła się zakończyć.
W pewnym momencie w
akcie odwagi dźwignęłam wzrok na Francisa, ale widząc, że mężczyzna opierał się
plecami o ścianę z założonymi na piersi rękoma i wpatrywał się wprost na mnie,
spuściłam głowę.
Zabiją mnie, no nie ma opcji w opcjach. Najpierw się między sobą naradzą, po
czym dojdą do zaskakującej ich konkluzji. Zwiążą i wywiozą, potem zajebią i
zakopią pod jakąś marną topolą w jakimś polskim lesie obok miejsca, gdzie
Janusz z Pipidowa Dolnego wyrzucał swoje śmieci.
Drgnęłam, gdy usłyszałam trzask drzwi wejściowych, a po chwili do salonu
wparował Ludwig i Gilbert, przy czym ten drugi po niemiecku zaczął wrzeszczeć
na moich lokatorów. Próbowałam cokolwiek wyłapać, ale nie rozumiałam nic. Po
raz pierwszy w życiu żałowałam, że nie przykładałam się na lekcjach do tego
zasranego języka.
W pewnym momencie Gil
odwrócił się w moją stronę, pieprznął dłońmi o stolik tak głośno, że
podskoczyłam i krzyknął w języku barbarzyńców:
— Skąd wiesz?!
— Po pierwsze primo: Nie znam niemieckiego. Po drugie primo: Nie drzyj mordy w
moim domu.
Chłopak chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo wciągnął ze świstem
powietrze i najzwyczajniej w świecie się zapowietrzył.
— Czy to ważne, skąd wie? — zapytał Francis. — Jeżeli wie, to już nic z tym nie
zrobimy. Jedyne co możemy zrobić, to mieć pewność, że nie rozpowie tego dalej,
prawda?
Całą czwórka spojrzała na mnie, a ja podniosłam dłonie w obronnym geście.
— Spoko, spoko, nikomu nie wygadam. Moi rodzice są w Warszawie i nigdy nie
traktowali mnie poważnie. Moi dziadkowie, co prawda, mieszkają miasto obok, ale
oni nawet nie wierzą w to, że ja kiedyś spoważnieję. Nie mam znajomych, bo
jestem dziwna. W szkole jestem uważana za jebniętą w dekiel, a Nela cały czas
bije mnie po głowie, jeszcze bardziej pogarszając mój stan. Jedynie co, to
rozmawiam czasami z Aresem lub przedmiotami codziennego użytku, ale oni
trzymają buzię na kłódkę. Wasz sekret jest bezpieczny, przysięgam.
Zapadła cisza.
Już po mnie.
— Jesteś na naszej łasce, a tobie zebrało się na żarty? — Zdziwił się Gilbert.
— Ja wcale nie żartuję! — żachnęłam się.
— Mam pomysł — powiedział Francis. — Poczekajcie chwilę.
Wyszedł z salonu, a ja usłyszałam, że wszedł do pokoju obok i odpalił komputer
mojego brata. Między nami natomiast zapanowała cisza. Czułam na sobie wzrok
całej trójki. Może by tak rozładować atmosferę?
— Wiecie co, w radiu mówili, że szukają mordercy cyganów. Wysłałam więc swoje
CV i list motywacyjny.
DAFUQ na twarzach zebranych potwierdził, że żarty na wiele się tu nie
przydadzą. Usłyszałyśmy zgrzyt mojej starej drukarki i po chwili wrócił do nas
Francis z jakimiś papierami w ręku.
— Posłuchaj mnie — powiedział do mnie poważnie, wskazując palcem na papiery. —
TO jest umowa.
— Umowa czego? — Zdziwiłam się.
— Umowa najmu — odpowiedział spokojnie. — Skoro i tak wiesz kim jesteśmy, to to
wykorzystamy. Wystarczy, że to podpiszesz, a nic ci z naszej strony nie grozi.
Wzięłam do ręki dwie kartki A4 i wczytałam się w tekst. Poza typową formułką
umowy oraz punkcie o nietykalności mojej osoby, w oczy rzucił mi się
wytłuszczony tekst:
6.
Lokal mieszkaniowy zostaje oddany do wynajmu na czas nieokreślony z
brakiem możliwości wypowiedzenia przez wynajmującego, bez względu na
okoliczności.
Patrzyłam w milczeniu na to jedno jedyne zdanie czując, jak robi mi się
niedobrze.
— Nie rozumiem punktu szóstego. — Popatrzyłam na Francisa.
— Doskonale rozumiesz.
— A co, jeżeli tego nie podpiszę?
— Wtedy JA coś wymyślę. — warknął Gilbert pochylając się nade mną. — A myślę,
że mamy u siebie na tyle burdeli, że znalazłoby się tam dla ciebie miejsce.
Chwyciłam szybko długopis i trzęsącą się dłonią złożyłam swój podpis.
— Merci~ — zamruczał Francis, zabierając mi papiery
sprzed nosa. — Teraz jesteśmy na siebie skazani, honhonhon~
— Zwariowałeś? — warknął białowłosy
po niemiecku do kumpla. — Chcesz tu zostać Bóg wie ile?
— Oooo tak, żebyś wiedział — zamruczał
i oboje popatrzyli na mnie. — Poza tym, co mamy innego do roboty?
Zakopią mnie, jak nic.
— To człowiek — powiedział spokojnie Niemcy. — Naprawdę chcesz się angażować?
— Tak. Myślę, że to będzie ciekawe
doświadczenie~.
— Emmm… Przepraszam
bardzo — kulturalnie przypomniałam o swojej obecności tutaj. — Jeżeli mówicie o
moim losie, to bardzo proszę, aby to było po polsku. Chciałabym wiedzieć, jak
bardzo mam przerąbane na dzielnicy… W końcu prawo ulicy jest bezlitosne.
— Wszystko zostało uzgodnione. — Gilbert zaśmiał się i usiadł koło mnie i objął
mnie ramieniem. — Robisz, dziecinko, za nasz hotel tak długo, jak tylko
będziemy chcieli, kesesese~.
Zarumieniłam się z powodu bliskości, na jaką bez skrępowania pozwolił sobie
Gilbert.
— Myślę, że nie będzie tak źle, jak ci się wydaje — wtrącił Francis i usiadł po
mojej drugiej stronie.
— Oczywiście — wypaliłam, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. — Nie ma
to jak dwóch szwabów, którzy ciemiężyli mój naród przez setki lat oraz koleś,
który wraz z Anglią zdradził nas, gdy Hitler na nas napadł. Cudowne
towarzystwo.
— Słucham? — Zamrugał zdziwiony Francis.
— To, co słyszałeś. — Wstałam z kanapy. — A teraz przepraszam, idę się położyć.
Nadmiar wrażeń o mało mnie dzisiaj nie zabił.
Sięgnęłam po telefon leżący na stole, ale Francis był szybszy.
— Skąd mamy wiedzieć, że nie poinformujesz Kornelii? — zapytał zimno.
— Z kartki na węgiel — burknęłam niemiło, czując że zaraz rozsadzi mi głowę. —
Oddawaj telefon, bo ci rewolucję przypomnę.
Ale blondyn zezował chwilę na mnie po czym wstał i minął mnie. Wziął do ręki
czyste kopie umowy i podał Ludwigowi.
— Myślę, że wasza dziewczyna też już wie. Radzę więc się wam na to przygotować.
— R-Rozumiem — powiedział Ludwig ze zrezygnowaniem.
On chyba jako
jedyny nie cieszył się z terroru, jaki zasiali jego kumple i brat. Wycofałam
się z salonu i weszłam do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi,
moje nogi ugięły się i oklapłam na podłogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz