ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

piątek, 25 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢᴇᴄɪ – ᴛᴀᴊᴇᴍɴɪᴄᴀ ᴅʀᴏᴢ̇sᴢᴀ ɴɪᴢ̇ ᴢᴌᴏᴛᴏ

 Patrzyłam na nią z podniesioną brwią, bo nie zrozumiałam kontekstu jej wypowiedzi.

— Jak to PAŃSTWA?

— Dokładnie to, co słyszysz — powiedziała cicho. — A dokładniej ich personifikacje. Gilbert to Prusy Książęce. A jego brat to Niemcy. Antonio to Królestwo Hiszpanii. Francis jest Francją.

Zaśmiałam się głośno.

— Ćpaliście coś razem? Też chcę!

— Natalia, posłuchaj mnie — powiedziała poważnie, a ja zdębiałam. Nela używała mojego imienia tylko wtedy, kiedy absolutnie na sto procent była poważna. Albo jak była wściekła. — Podsłuchałam ich. Ludwig pouczał Gilberta, żeby zachowywał się jak człowiek, bo mogę stać się podejrzliwa i odkryć ich tajemnicę. Żyją setki lat. Rozumiesz? Gilbert powiedział wyraźnie do Ludwiga „Co ty się martwisz, choćbym jej pomachał ręką przed oczami, to i tak nie zrozumie, że jesteśmy Prusy i Niemcy. Indoktrynacja plebsu działa jak ta lala”. I to po polsku! Żeby udowodnić mu, że ma rację!

— Daj spokój — żachnęłam się. — Takie coś nie jest możliwe nawet biologicznie. Ani fizycznie. Zapomnij o tym. Został im tydzień, a potem się wyniosą...

— Natalia, Gil przy mnie zaciął się wczoraj nożem w palec podczas kolacji! Dziś nie ma ani śladu!

— Widocznie nie było to nic poważnego. — Wzruszyłam ramionami.

— Oboje noszą żelazny krzyż.

— Widocznie to pamiątka rodzinna, albo zwyczajna podróbka z AliEkspressu. Nela, nie popadaj w paranoję.

— Natalia, do cholery, on nie nazywa kumpli po imieniu tylko mówi per „Francja” i per „Hiszpania”! A na brata woła „West”! ZACHÓD! Rozumiesz?

— To ksywki. My też swoje mamy, kretynie. — Zaczęłam się irytować.

— A jak wyjaśnisz to?! — warknęła i wcisnęła mi w dłonie jakieś coś.

Przekręciłam oczami i spojrzałam na… fotografię? Stara, czarno-biała fotografia przedstawiała obu braci w mundurach niemieckich. Na odwrocie była data
1940.

— Kurwa, ja pierdolę, to przecież mundury Schutzstaffel! — krzyknęłam.

— Mówiłam ci! — powiedziała triumfalnie. — Oni nie są ludźmi.

— Grzebałaś im w rzeczach?

— Bo byli podejrzani!

— Świetnie! — warknęłam i oddałam jej zdjęcie. — TY odkryłaś ich tajemnicę, podzieliłaś się nią ze mną i teraz obie, kurwa mać, zginiemy! — Złapałam się panicznie za włosy i zawyłam: — JA CIERPIĘ DOLĘĘĘ!

— Musimy to zatrzymać w tajemnicy — kontynuowała spokojnie— i przy tym zachowywać się normalnie. Rozumiesz?

— Popieprzyło cię? Jak po tym, co usłyszałam, mam się zachowywać normalnie?!

— Bądź sobą po prostu! Zrób z siebie debila jak zwykle, czy coś. A jak w ogóle twoi lokatorzy?

— Całkiem spoko. — Wbiłam wzrok w Aresa, który dorwał jakiś patyk i zaczął go ślinić. — Antonio… Hiszpania jest bardzo radosny i optymistyczny. A Francis… Kurde, Nela. Lubię go. Bardzo fajny gościu. Ale masz rację. W rozmowach ze mną często uważali na to, co mówią. I bardzo dobrze mówią po polsku. Jest jeszcze coś…

— Co?

— Rozmawiają między sobą w swoich językach. Hiszpan mówi po hiszpańsku, a Francis odpowiada mu po francusku — powiedziałam cicho.

— No widzisz…

— Ale przez te kilka dni bardzo ich polubiłam. Dodatkowo Francis bardzo dobrze gotuje. I jest w porządku.

— Tylko się nie zakochaj — parsknęła śmiechem, a ja usiadłam ciężko na huśtawce obok niej.

— Daj spokój. Zresztą, ktoś taki jak on i tak by nawet na mnie nie spojrzał.

Poczułam ogromne zmęczenie materiału. Gapiłam się w ciszy na chmury na niebie, póki głos Neli nie sprowadził mnie na ziemię.

— Brałaś dzisiaj leki? Nie wyglądasz za dobrze.

— Przestałam je brać miesiąc temu — burknęłam.

— Zwariowałaś? — Wściekła się. — Depresja nie jest grypą, do kurwy nędzy! Jak nie będziesz brać leków, to znowu coś sobie zrobisz! Dziwne, że w ogóle rodzice zostawili cię samą!

— Nie mam depresji, jeżeli o to ci chodzi — warknęłam czując, że rośnie mi ciśnienie. — Ani myśli samobójczych. A teraz lecę, bo zaczyna mi być chłodno.

— I znowu uciekasz! I co zrobisz po powrocie? Znowu będziesz wegetować w łóżku kilka dni jak ostatnio?

— Byłam zmęczona. Nela, nie jesteś moim psychiatrą — powiedziałam twardo, wstając z huśtawki. Gwizdnęłam na psa, a ten machając ogonem, usiadł koło mnie. — Nic mi nie ma i nie będzie. A teraz: do jutra!

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu. W ostatniej chwili jednak skręciłam w stronę małego parku, by móc w spokoju przetrawić wszystko, co usłyszałam.


***


Gdy wróciłam do domu, dwójka podejrzanych wciąż siedziała na kanapie w salonie. Zamknęłam cicho drzwi i odpięłam Aresa. Gdy ten doskoczył do miski z wodą, na palcach podeszłam do salonu, lustrując obu chłopaków wzrokiem.

— Dlaczego się skradasz? — zapytał zdziwiony Francis nie odwracając wzroku od programu w TV, a ja podskoczyłam.

— Nie skradam się! — Potrząsnęłam głową i usiadłam pewnie między nimi na kanapie. — Co oglądacie?

— Program historyczny o kolaboracji francuskiej podczas drugiej wojny światowej.

Zaśmiałam się.

— Co cię tak bawi? — zapytał Francis, patrząc na mnie z ukosa.

— Słowo „kolaboracja” w połączeniu ze słowem „francuska” w znaczeniu drugiej wojny.

Natalia, wat are u doin?

— Przecież każdy wie, że takowa nie istniała. — Wzruszyłam ramionami.

Natalia…

— Mylisz się — powiedział zimno Francuz, a mnie przeszedł dreszcz po plecach.

— A skąd możesz o tym wiedzieć? Byłeś tam czy jak? — mówiąc to zauważyłam, że Hiszpan wymienił szybkie spojrzenie z Francuzem.

Natalia, staph!

— A jakbym ci powiedział, że tak?

Zapadła cisza, którą po chwili przerwałam:

— Ależ to niemożliwe — zachichotałam nienaturalnie czując, że tracę nad sobą kontrolę. — Musiałbyś mieć więcej niż te dwadzieścia sześć lat, prawda? Chyba, że jesteś wampirem. Albo Republiką Francuską we własnej osobie, to już by było bardziej prawdopodobne, prawda? A jeżeli to prawda, to Antonio jest Hiszpanią, a tamta dwójka szwabami. Niemcy? Okey, ale ten drugi? Czekaj, czekaj… Skoro są braćmi, to jeden z nich to Prusy, prawda? Dalej ma ból dupy, że zabraliśmy mu jego ziemię po wojnie?

Zapadła cisza.

Patrzyłam prosto w telewizor, aczkolwiek głos lektora właściwie do mnie nie docierał. Poczułam kroplę potu na skroni i po kilku ciężkich sekundach odważyłam się spojrzeć na Francisa. Wpatrywał się we mnie oniemiały, a mnie zaczęły odbijać się głowie echem słowa Neli.

„Zachowuj się normalnie.”

— I tak właśnie — przerwałam ciszę — się zdradziłam i skazałam na wyrok śmierci. Świat jest popierdolony.

***

 

 

Siedziałam na kanapie i od dobrych kilka minut lustrowałam swoje trampki pod każdym możliwym kątem. Mimo, że Francja i Hiszpania przestali się kłócić dobre kilka minut temu i stali nade mną jak kaci, to między nami panowała cisza niczym w grobie. Atmosferę można było kroić nożem, a w moim mózgu kotłowały się różne scenariusze tego, jak cała sprawa mogła się zakończyć.

W pewnym momencie w akcie odwagi dźwignęłam wzrok na Francisa, ale widząc, że mężczyzna opierał się plecami o ścianę z założonymi na piersi rękoma i wpatrywał się wprost na mnie, spuściłam głowę.

Zabiją mnie, no nie ma opcji w opcjach. Najpierw się między sobą naradzą, po czym dojdą do zaskakującej ich konkluzji. Zwiążą i wywiozą, potem zajebią i zakopią pod jakąś marną topolą w jakimś polskim lesie obok miejsca, gdzie Janusz z Pipidowa Dolnego wyrzucał swoje śmieci.

Drgnęłam, gdy usłyszałam trzask drzwi wejściowych, a po chwili do salonu wparował Ludwig i Gilbert, przy czym ten drugi po niemiecku zaczął wrzeszczeć na moich lokatorów. Próbowałam cokolwiek wyłapać, ale nie rozumiałam nic. Po raz pierwszy w życiu żałowałam, że nie przykładałam się na lekcjach do tego zasranego języka.

W pewnym momencie Gil odwrócił się w moją stronę, pieprznął dłońmi o stolik tak głośno, że podskoczyłam i krzyknął w języku barbarzyńców:

Skąd wiesz?!

— Po pierwsze primo: Nie znam niemieckiego. Po drugie primo: Nie drzyj mordy w moim domu.

Chłopak chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo wciągnął ze świstem powietrze i najzwyczajniej w świecie się zapowietrzył.

— Czy to ważne, skąd wie? — zapytał Francis. — Jeżeli wie, to już nic z tym nie zrobimy. Jedyne co możemy zrobić, to mieć pewność, że nie rozpowie tego dalej, prawda?

Całą czwórka spojrzała na mnie, a ja podniosłam dłonie w obronnym geście.

— Spoko, spoko, nikomu nie wygadam. Moi rodzice są w Warszawie i nigdy nie traktowali mnie poważnie. Moi dziadkowie, co prawda, mieszkają miasto obok, ale oni nawet nie wierzą w to, że ja kiedyś spoważnieję. Nie mam znajomych, bo jestem dziwna. W szkole jestem uważana za jebniętą w dekiel, a Nela cały czas bije mnie po głowie, jeszcze bardziej pogarszając mój stan. Jedynie co, to rozmawiam czasami z Aresem lub przedmiotami codziennego użytku, ale oni trzymają buzię na kłódkę. Wasz sekret jest bezpieczny, przysięgam.

Zapadła cisza.

Już po mnie.

— Jesteś na naszej łasce, a tobie zebrało się na żarty? — Zdziwił się Gilbert.

— Ja wcale nie żartuję! — żachnęłam się.

— Mam pomysł — powiedział Francis. — Poczekajcie chwilę.

Wyszedł z salonu, a ja usłyszałam, że wszedł do pokoju obok i odpalił komputer mojego brata. Między nami natomiast zapanowała cisza. Czułam na sobie wzrok całej trójki. Może by tak rozładować atmosferę?

— Wiecie co, w radiu mówili, że szukają mordercy cyganów. Wysłałam więc swoje CV i list motywacyjny.

DAFUQ na twarzach zebranych potwierdził, że żarty na wiele się tu nie przydadzą. Usłyszałyśmy zgrzyt mojej starej drukarki i po chwili wrócił do nas Francis z jakimiś papierami w ręku.

— Posłuchaj mnie — powiedział do mnie poważnie, wskazując palcem na papiery. — TO jest umowa.

— Umowa czego? — Zdziwiłam się.

— Umowa najmu — odpowiedział spokojnie. — Skoro i tak wiesz kim jesteśmy, to to wykorzystamy. Wystarczy, że to podpiszesz, a nic ci z naszej strony nie grozi.

Wzięłam do ręki dwie kartki A4 i wczytałam się w tekst. Poza typową formułką umowy oraz punkcie o nietykalności mojej osoby, w oczy rzucił mi się wytłuszczony tekst:


6.  Lokal mieszkaniowy zostaje oddany do wynajmu na czas nieokreślony z brakiem możliwości wypowiedzenia przez wynajmującego, bez względu na okoliczności.


Patrzyłam w milczeniu na to jedno jedyne zdanie czując, jak robi mi się niedobrze.

— Nie rozumiem punktu szóstego. — Popatrzyłam na Francisa.

— Doskonale rozumiesz.

— A co, jeżeli tego nie podpiszę?

— Wtedy JA coś wymyślę. — warknął Gilbert pochylając się nade mną. — A myślę, że mamy u siebie na tyle burdeli, że znalazłoby się tam dla ciebie miejsce.

Chwyciłam szybko długopis i trzęsącą się dłonią złożyłam swój podpis.

Merci~ — zamruczał Francis, zabierając mi papiery sprzed nosa. — Teraz jesteśmy na siebie skazani, honhonhon~

Zwariowałeś? — warknął białowłosy po niemiecku do kumpla. — Chcesz tu zostać Bóg wie ile?

Oooo tak, żebyś wiedział — zamruczał i oboje popatrzyli na mnie. — Poza tym, co mamy innego do roboty?

Zakopią mnie, jak nic.

To człowiek — powiedział spokojnie Niemcy. — Naprawdę chcesz się angażować?

Tak. Myślę, że to będzie ciekawe doświadczenie~.

— Emmm… Przepraszam bardzo — kulturalnie przypomniałam o swojej obecności tutaj. — Jeżeli mówicie o moim losie, to bardzo proszę, aby to było po polsku. Chciałabym wiedzieć, jak bardzo mam przerąbane na dzielnicy… W końcu prawo ulicy jest bezlitosne.

— Wszystko zostało uzgodnione. — Gilbert zaśmiał się i usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem. — Robisz, dziecinko, za nasz hotel tak długo, jak tylko będziemy chcieli, kesesese~.

Zarumieniłam się z powodu bliskości, na jaką bez skrępowania pozwolił sobie Gilbert.

— Myślę, że nie będzie tak źle, jak ci się wydaje — wtrącił Francis i usiadł po mojej drugiej stronie.

— Oczywiście — wypaliłam, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. — Nie ma to jak dwóch szwabów, którzy ciemiężyli mój naród przez setki lat oraz koleś, który wraz z Anglią zdradził nas, gdy Hitler na nas napadł. Cudowne towarzystwo.

— Słucham? — Zamrugał zdziwiony Francis.

— To, co słyszałeś. — Wstałam z kanapy. — A teraz przepraszam, idę się położyć. Nadmiar wrażeń o mało mnie dzisiaj nie zabił.

Sięgnęłam po telefon leżący na stole, ale Francis był szybszy.

— Skąd mamy wiedzieć, że nie poinformujesz Kornelii? — zapytał zimno.

— Z kartki na węgiel — burknęłam niemiło, czując że zaraz rozsadzi mi głowę. — Oddawaj telefon, bo ci rewolucję przypomnę.

Ale blondyn zezował chwilę na mnie po czym wstał i minął mnie. Wziął do ręki czyste kopie umowy i podał Ludwigowi.

— Myślę, że wasza dziewczyna też już wie. Radzę więc się wam na to przygotować.

— R-Rozumiem — powiedział Ludwig ze zrezygnowaniem.

On chyba jako jedyny nie cieszył się z terroru, jaki zasiali jego kumple i brat. Wycofałam się z salonu i weszłam do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, moje nogi ugięły się i oklapłam na podłogę.

Niech szlag trafi moment, w którym narzekałam na monotonię w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...