ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

piątek, 25 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴡᴀʀᴛʏ – ɢᴏśᴄɪᴇ, ɢᴏśᴄɪᴇ

 W sumie nie było tak źle, pomyślałam, wracając z powrotem na ziemię.

Mieszkanie z Francisem wcale nie było takie złe.

Oczywiście nie licząc imprez, głupich komentarzy, komplementów z dupy, chlania i zjeżdżania się czasami do domu mojego lub Neli, która nawiasem została uwiązana tą samą umową. Ale było… fajnie.

Był inteligentnym mężczyzną z pewnymi skrzywieniami, ale czego wymagać od człowieka, który żył tak długo?

Neli się to najbardziej podobało. Z tego co zdążyłam zauważyć, to blond czubaka zakochała się w Niemcu, także… Tym bardziej taki układ był jej na rękę.

— Jak nauka?

Wrzasnęłam ze strachu podrzucając przy tym długopis do góry. Złapałam się za serce i spojrzałam z wyrzutem na uśmiechniętego Francję, który siedział na łóżku po mojej prawej.

— Skąd ty tu…?!

— Siedzę przy tobie już jakiś czas. — Zaśmiał się. — Byłaś tak skupiona, że mnie nie zauważyłaś.

— Ja dostanę kiedyś zawału przez ciebie — mruknęłam pod nosem, czując, jak serce cholernie szybko mi przyśpieszyło, prawdopodobnie przez doznany przed chwilą stres.

— Może masz coś na sumieniu?

— Ciebie będę miała, jak nie dasz mi się w spokoju uczyć — mruknęłam w książkę.

— Planujesz coś konkretnego po maturze?

Wyprostowałam się na krześle i zamyśliłam.

— Kiedyś chciałam być weterynarzem. Ale nie mam takiej psychiki. Myślę, że pójdę na fizjoterapię. Podoba mi się ten kierunek.

— A co myślisz o studiach za granicą?

— Chcę zostać w Polsce. — Potrząsnęłam grzywą i spojrzałam na dużą polską flagę zawieszoną nad moim łóżkiem. — To moja Ojczyzna. Ona skacze, to i ja skaczę.

— Wiesz, to że wyskoczyłaś z macicy akurat w tym kraju nie znaczy, że jest on twoją jedyną alternatywą.

— Owszem, ale nie widzę siebie za granicą, na przykład w Anglii. — Westchnęłam.

— A to tylko Anglia jest za granicą? — Skrzywił się blondyn.

— A co ty proponujesz?

— Chciałabyś wiedzieć, jak widzę twoją przyszłość? — Podjarał się, a ja przybrałam kamienną twarz.

— Pewnie w kamieniołomach…

— Co powiesz na Paryż? — Wstał i stanął za mną, opierając dłonie na oparciach mojego krzesła. Zamarłam, gdy poczułam jego ciepły oddech na karku. — Widok z okna na wieżę Eiffla…

— Nie znam języka. — Dźwignęłam się szybko z krzesła i przeszłam na drugi koniec pokoju, udając, że szukam czegoś na regale z książkami. — Więc nie znalazłabym tam pracy. Nie utrzymałabym się, zwłaszcza w Paryżu.

— A kto powiedział, że musiałabyś pracować?

Kątem oka zauważyłam, jak blondyn zaczął się do mnie zbliżać, ale zanim ogarnęłam co i jak, drzwi z pokoju otworzyły się gwałtownie, a na progu stanął uradowany Hiszpania.

— Nie uwierzycie, kto przyjeżdża!

— Święty Mikołaj?! — pisnęłam ze zdenerwowania.

— Romano!

— Kto? — Zrobiłam głupią minę. — NIE ZGADZAM SIĘ NA ŻADNYCH ROMÓW W MOIM MIESZKANIU!

— Włochy Południowe, ma chérie — sprostował szybko Francis, widząc mój wybuch rasizmu.

— Ach.

Świetnie, kolejny koleś ze skrzywieniem.

Chwila, chwila…

— Włochy?! — zawołałam, gdy dotarło do mnie, KTO przyjedzie. — W sensie… Prawdziwy Włochy, taki jak wy?!

— Mój mały Romano! — Ucieszył się Hiszpania. — Dawno go nie widziałem!

Stanęłam koło Francisa i widząc, jak Hiszpania się podnieca, zapytałam go cicho:

— Oni są parą?

— Nie. — Zaśmiał się. — Hiszpania wychowywał go, jak Włochy był taki malutki. Ale chciałbym zobaczyć jak oboje… — Rozmarzył się, a ja stwierdziłam, że czas się ewakuować z pokoju.

***

 

[21 listopada 2016 — poniedziałek]

Siedziałam pod klasą na ławce i czułam, że przysypiam. Próbowałam przed snem się jeszcze trochę pouczyć, ale za Chiny Ludowe nie potrafiłam się skupić.

— Paryża się, kurwa, zachciało — mruknęłam pod nosem.

— Co ty taka nie w sosie?

Dźwignęłam głowę i zobaczyłam Monikę oraz Aleksandrę, moje dwie bliskie kumpele, z którymi chodziłam do klasy. Z Monią jakoś tak się skumplowałyśmy w drugiej klasie liceum, natomiast z Olą trzymałam sztamę już dawno. Tak czy owak, na tym padole pełnym patologii i siedziałyśmy razem na lekcjach.

Monia była prześliczna, ładniejsza nawet od Neli. Miała wielkie, brązowe oczy, wystające kości policzkowe, pełne usta oraz pieprzyk tuż pod lewym okiem na policzku. Dodatkowo jej ciemnobrązowe włosy opadały delikatnymi falami na ramiona.

Alex natomiast miała najwspanialsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałam. Bujne, długie i rude. Zawsze chciałam mieć rude włosy, co w porównaniu z moimi zielonymi oczami naprawdę nieźle by się komponowało. Olka co prawda zielonych oczu nie miała, ale miała szare tęczówki, piegowatą twarz i szeroki uśmiech. 

Obie mogły śmiało startować w konkursach piękności, podczas gdy ja mogłam jedynie sprzątać po całej tej imprezie. Życie było, kurwa, niesprawiedliwe. 

Wyglądałam przy nich jak żona lumpa Staśka z Raciborza. Z moich przyjaciółek, gdzie Kaśka, Alex, Monia i Nela wyglądały serio na mocne 8/10, ja musiałam ratować się jedynie poczuciem humoru. 

— Nie wyspałam się. — Ziewnęłam potężnie. — Poniedziałki zawsze dają w kość. A dziś jeszcze mamy do szesnastej. Pojebani ludzie.

Podskoczyłam, gdy po korytarzu rozniósł się dzwonek oznajmiający koniec przerwy.  Zaklęłam pod nosem, zebrałam swoje łaskawe cztery litery i wraz z ludem wkulałam się do klasy dwudziestej ósmej. Usiadłam jak zwykle w ostatniej ławce pod oknem i mozolnie wyciągnęłam podręcznik i zeszyt.

Nienawidzę was wszystkich.

— Dzień dobry!

Blond nauczycielka polskiego wkroczyła do klasy niczym gestapo do lokum mieszkalnego.  Przechodząc koło mnie rzuciła na wstępie:

— Pani Natalia, do odpowiedzi.

Jęknęłam i uderzyłam czołem w ławkę, wzbudzając tym salwę śmiechu wśród rówieśników.

— No, szybko, szybko, pani Natalio.

Wstałam i doczłapałam do pierwszej ławki, tuż przy biurku pani Wiciewicz.

— Dobrze — powiedziała nawet na mnie nie patrząc, tylko kartkowała podręcznik w poszukiwaniu pytania, które nie pozwoli mi ukończyć semestru. — O. Co pani powie o poezji w dwudziestoleciu międzywojennym?

Nic a nic.

— Emmm… W poezji występowało przeważnie wskazanie codzienności oraz sprawy zwyczajne dla szarego człowieka. — Zamyśliłam się. — No i pojawiała się pochwała cywilizacji oraz zachwyt nad nowymi mediami, typu kino.

— Niech pani będzie. Proszę opisać postawę podmiotu lirycznego utworu „Lewa kieszeń”  Wierzyńskiego.

— Yyyyyy…

— A tak ładnie pani zaczęła — mruknęła Wiciewicz. — Ostatnie pytanie. Jaką rolę w życiu literackim dwudziestolecia odgrywała kawiarnia literacka?

— Yyyy… Czysto-kulturalną? — Zestresowałam się.

— Co to znaczy „Czystą-kulturalną” ? — Nauczycielka wbiła we mnie spojrzenie jastrzębia.

— Noo… Ploteczki, kawka i ciastko. Najlepiej takie z galaretką. Czy w dwudziestoleciu mieli galaretkę? Pewnie mieli, wie pani, dr. Oetker wspierał nazistów, a mimo to jak widzimy jego kopiec kreta, to nawet się podzielić nim nie chcemy. Do czego to wszystko doszło, żeby kopiec kreta okruszony był bananem i krwią niewinnych ludzi. — Pokręciłam smutno głową, a klasa parsknęła śmiechem.

Do moich uszu dotarło określenie „ona jest walnięta”, przez co lekko się w sobie skuliłam.

— No niestety, pani Natalio, słaba dwójka z odpowiedzi. 
Proszę wrócić na miejsce.

Odetchnęłam z ulgą, bo lepsze to niż pała. Wstałam mozolnie i ze spuszczoną głową minęłam chłopaków pod ścianą.

— W zeszłym roku była pani pilną uczennicą, bardzo się pani opuściła w nauce. A matura już za pasem — dodała bezlitośnie. 

Usiadłam ciężko na swoim miejscu i wbiłam wzrok w okno.

— Natala, tyś jest dupno*. — Zaśmiała się Olka. — Jednorazowa! 

— Wolałabym być normalna. — Westchnęłam.

Nienawidzę was wszystkich.

 

***

[25 listopada 2016 – piątek]

Dzień w szkole przeleciał mi dość szybko, tak samo jak następne kilka dni. Dopiero, gdy nastał piątek, dwudziesty piąty listopada, dostałam super ważny telefon od mamy, że przyjadą w sobotę rano, by uczestniczyć radośnie tego samego dnia na mojej osiemnastce w wynajętej knajpie, mimo, że kończyłam osiemnaście lat dopiero w niedzielę. Zestresowałam się tą wiadomością, więc po szkole wpadłam do mieszkania jak smok.

— Szybko! — krzyknęłam, ignorując cieszącego się psa na mój widok. — Pakować się! Moi rodzice jutro tu będą!

Hiszpania i Francja spojrzeli na mnie z podniesioną brwią, po czym skierowali wzrok na trzeciego chłopaka. Dopiero teraz go zauważyłam. Albo ich. Potarłam oczy.

Co tu się odjebało?

Ma chérie! — Francis ucieszył się na mój widok, po czym podszedł i objął mnie ramieniem. — Kochanie, poznaj proszę Włochy!

— „Kochanie”? — Spaliłam buraka i wyrwałam się temu przyczepowi. — A skoczyć ci do gardła?

Mimo to spojrzałam na dwóch podobnych do siebie kolesi. Jeden był nieco wyższy od tego drugiego, posiadał rozczochrane brązowe włosy, dodatkowo miał odstający loczek. Poza tym posiadał tak ogromny uśmiech na twarzy, że nawet lekko mnie przerażał. Drugi natomiast był podobny do tego pierwszego, jednak włosy miał ciemniejsze, również z odstającym loczkiem. Minę miał niezbyt zadowoloną. Coś jak personifikacje radości i wkurwienia.

— Yyy… Cześć. — Uśmiechnęłam się nieśmiało.

Bella, ciao! — Doskoczył do mnie ten „radosny” i złapał za rękę. — Ciao, ciao! Jestem Feliciano! Veneziano! Od Wenecji! Byłaś w Wenecji? Nie? To musisz koniecznie do mnie przyjechać! Pójdziemy na spacer! I zjemy pastę! Tak! Pasta, PASTA!

Opadła mi kopara.

— Wybacz mojemu bratu. — Drugi stanął po mojej stronie i chwycił za drugą rękę. — Jestem Romano. Mam nadzieję, że ten idiota panienki nie wystraszył.

— Wystraszył? — Zamrugałam, po czym trąciłam go łokciem. — Mieszkam z Francją.

— No tak. — Włoch pokiwał głową ze zrozumieniem. — Ten blond zasraniec potrafi zaleźć za skórę.

Zaśmiałam się głośno, a Włosi mi zawtórowali. Czułam, że szybko nawiążę z nimi coś na kształt przyjaźni zrodzonej na fundamentach wspólnego dissowania Francuza. 

— Ej, fajni są. — Uśmiechnęłam się szeroko do skrzywionego Francisa.

— Nie wątpię — wycedził.

— Jesteście Włochami? Serio? — Podekscytowałam się i spojrzałam na chłopaków. — Wyglądacie dużo młodziej niż Francja i Hiszpania.

— Oficjalnie mam dwadzieścia dwa lata — powiedział Romano. — Jestem Włochy Południowe.

— Północne. — Feliciano jarał się jak pochodnia. — Wyjdziemy gdzieś?

— Tak — powiedziałam. — Wy wyjdziecie. Wszyscy.

— Nie rozumiem. — Feliciano zasmucił się, kiedy dostał odpowiedź nie mieszczącą się w kadrach jego planów na wieczór.

— Słuchajcie, moi rodzice będą tu jutro. Musicie się ulotnić na dwa dni.

— Ja też? — Francis szczerze się zdziwił, a ja podniosłam brew.

— ZWŁASZCZA TY! — Wycelowałam w niego palcem, żeby czasem nie miał wątpliwości, że chodziło o niego.

— Wiesz~ — Podszedł i odepchnął Romano, znajdując się tuż przy mnie. — Zawsze mogę udawać, że jestem hydraulikiem i przyszedłem przepchać rury~.

— Wiesz~ — zanuciłam, choć oblałam się szkarłatnym rumieńcem. — Zawszę mogę udawać, że mam czarny pas karate i wgnieść ci nos w czaszkę.

— Czy ty bywasz czasem romantyczna? — Westchnął, a ja przeszłam pod jego ramieniem, kierując się do kuchni.

— A czy ty bywasz czasem normalny? — rzuciłam za siebie.

— A czy ty...?

— Możecie się uspokoić? — warknął Romano. — Gdzie niby mamy iść? Dopiero przyjechaliśmy!

— Zadzwonię do Neli. — Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer. — Nela? Mam pytanko. Są twoi rodzice w domu? Nie? To świetnie! ... Czy masz miejsce na dodatkowe cztery gęby do wykarmienia? Tylko na dwa dni... No błagaaaaam — jęknęłam. — Rodzina mi się zjeżdża. Myhym. Nela~. Mówiłam ci już, jak bardzo cię kocham?

Zachichotałam, jak wyzwała mnie od kretynów i rozłączyła się. Widocznie nie przetrawiła jeszcze informacji o czterech ludziach. Odwróciłam się uszczęśliwiona do Francisa i Romano, którzy stali w kuchni i patrzyli na mnie wyczekująco. Z salonu dobiegał mnie natomiast rozentuzjazmowany głos Feliciano i Antonia.

— Nela was przyjmie na te dwa dni. — Odetchnęłam z ulgą.

— Nigdzie nie idę — powiedział stanowczo Francuz.

— Idziesz! — syknęłam jak żmija. — To tylko dwa dni. Rodzice wyjadą w niedzielę rano, więc wrócisz przed południem, skoro tak bardzo będziesz tęsknił.

Francja westchnął, a ja wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu.


***


Media społecznościowe to jedna z największych broni w tych czasach. Zbiór informacji podany jak na tacy. Miał wrażenie, że z wiekiem ludzie robili się coraz głupsi, bo wrzucali do Internetu wszystko, co im pod palce się nawinęło.
Ona była wyjątkiem. Znalazł bardzo szybko jej profil na facebooku, chociaż miał nadzieję, że da mu trochę więcej zabawy. Nie miała jednak zamieszczonych żadnych zdjęć, czy informacji. Nie oznaczała się jak jej rówieśnicy. Jej profil był praktycznie martwy.

Z lekkim problemem odnalazł jej szkołę i kilka razy widział ją, jak wracała do domu, lub szła rano na lekcje. Czasami była sama, a czasami towarzyszyła jej niska blondynka. Wolał, kiedy była sama. Wtedy była prawdziwa. Była sobą.

Samotnym Słonecznikiem wśród chwastów.

***


[27 listopada 2016 — niedziela]
Obudziłam się koło dziesiątej rano. Głowa mnie bolała, a nogi śpiewały istny rockowy protest song. Kiedy wróciliśmy z lokalu dziś o drugiej w nocy, gdzie odbywała się impreza dla mojej rodziny z powodu mojej osiemnastki, padłam jak trup. Byłam wymęczona tańcem, śpiewem, wódką oraz gwarem.

Przyznać się jednak musiałam, że bawiłam się niesamowicie. Lawirowałam na parkiecie z kuzynostwem oraz z Kasią, moją przyjaciółką oraz dziewczyną mojego najstarszego z kuzynów, Mateusza. On sam był dla mnie niczym brat, a młodszy był jedynie ode mnie o dwa lata. Ja sama byłam najstarsza z naszej małej gromady czworga wnucząt.

Ja i Matik, bo tak na niego wołałam, wychowywaliśmy się praktycznie razem, bo nasze matki były siostrami, a dokładniej bliźniaczkami. Kasia, jego dziewczyna, przyjaźniła się ze mną swego czasu, ale na wzgląd obecności paranormalnych idiotów, zdystansowałam się od niej. Wiedziałam, że ją to bolało, ale ja nie widziałam innego wyjścia. Rozżalona Kasia zwalała winę na Nelę, bo dziwnym trafem ta jej szczerze nie lubiła.

Pozwalałam jej na te oskarżenia, ponieważ nie chciałam nikogo mieszać do spraw personifikacji. Wystarczająco, że ja musiałam żyć ze świadomością, że ktoś taki jak oni istnieli, walczyli na wojnach, czy… czy coś. Nie chciałam nikogo bezmyślnie narażać, a przynajmniej tak sobie wmawiałam, żeby uspokoić sumienie.

Większym problemem dla mnie było zdystansowanie się od Moniki oraz Oli, w końcu chodziłyśmy razem do klasy. Na początku często do mnie dzwoniły i próbowały wyciągnąć, ja jednak rzadko się na to zgadzałam, wymigując nauką do matury. One samy wiedziały, jak bardzo przecież miałyśmy przejebane na macie czy polskim. 

Ale ja chciałam je tylko chronić...

Mimo tych szlachetnych pobudek, miałam ogromne wyrzuty sumienia i zamykałam się na innych, nawet na nie, zawężając swój świat jedynie do wkurwiającej mnie czasami Neli oraz personifikacji.


Usłyszałam, jak mama kręciła się już po kuchni, więc wstałam szybko z wyrka i popędziłam do niej jak szalona.

— Już nie śpisz? — zapytała zaskoczona, ale ja chwyciłam mamę w ramiona i mocno się do niej przytuliłam.

— Dziękuję, mamuś.

— Podobało się chociaż?

— Pytasz, czy podobało mi się, jak cała nasza rodzina się zebrała? — Wyszczerzyłam się jak w ekstazie. — No pewnie, że tak! I lokal też całkiem spoko, a jedzenie jakie dobre. Dobrze, że mieli swoje pojemniki, nie musiałam ładować żarcia do taśki. — Zaśmiałam się.

— Tyś jest ciulnięta. — Zachichotała rodzicielka.

— Szkoda, że musicie już wracać... — mruknęłam całkiem szczerze pod nosem.

— Jeszcze tylko rok, wytrzymasz.

— O rok za długo — burknęłam, gdy otworzyłam lodówkę.

— Radzisz sobie jakoś? Niczego ci nie brakuje?

Świętego Spokoju mi brakowało, ale nie uzyskałam na tyle kuponów promocyjnych od życia.

— No pewka! — Wyjęłam sok pomarańczowy i upiłam potężny łyk. — Czasami jest smutno, ale mam Aresa i nowych przyjaciół, którzy są równie pojebani jak ja. A może nawet bardziej… — Zastanowiłam się chwilę i wzruszyłam ramionami. — Tak, są pojebani do potęgi.

— Słownik! — warknęła mama, ale uśmiechnęła się po chwili rozbawiona. — To nie będzie tak długo trwało, obiecuję.

— A jak młody w nowej szkole?

— W porządku — powiedziała mama. — Od razu się zaaklimatyzował.

— To dobrze. — Odetchnęłam z ulgą. — Ja bym miała z tym problem.

Zachichotałyśmy cicho, by nie obudzić taty i Patryka, i wzięłyśmy się za robienie śniadania. Gdy te pół roku temu rodzice poinformowali mnie, że muszą wyjechać na maksymalnie półtora roku do Warszawy, to szczerze się ucieszyłam. Kłótnie z apodyktycznym i surowym ojcem oraz rozpieszczonym bratem były na porządku dziennym, więc odetchnęłam z ulgą.

Mama natomiast była inna. Zawsze była opiekuńcza i mnie wspierała, przez co bardzo mi jej brakowało, a rozmowy telefoniczne to było dla mnie zdecydowanie za mało. Rodziny zaczęło brakować mi już po dwóch tygodniach, kiedy dotychczas w pełnym gwaru domu zapanowała przerażająca cisza.

Cisza, kiedy się budziłam towarzyszyła mi aż do momentu kładzenia się spać, a nie oszukujmy się, puszczanie muzyki na pełnych głośnikach nie wypełniało pustki po rozmowach, kłótniach czy śmiechach.

„Samotność to taka straszna trwoga”, jak to śpiewał nieoceniony Rysio z Dżemu.
Ale teraz nie byłam już sama i czas leciał mi o wiele szybciej. Nie powiedziałabym tego głośno, ale dobrze wiedziałam, że przyzwyczaiłam się do obecności Francji i Hiszpanii. I chociaż czasami działali mi na system, to wiem, że gdy dojdzie kiedyś do pożegnania, to będzie ciężko mi się z tym pogodzić.

Nawet nie zauważyłam kiedy, ale zaczęłam żyć ich życiem.

Trochę cykałam się na początku, że rodzice magicznym sposobem odkryją ślady moich współlokatorów, ale niepotrzebnie. Chłopaki dobrze po sobie posprzątali i nie zostawili po sobie nawet włosa. Gdyby moi rodzice dowiedzieliby się, że trzymam w domu dwójkę obcokrajowców z najstarszymi peselami świata, to pewnie nie przeżyłabym tego starcia. Myślę, że ojciec nawet nie zdążyłby mnie zajebać, tylko mama wjechałaby mi kolanami na twarz i zrobiła taki kołowrotek, że cofnęłabym się, kurwa, do przedszkola.

Koło dwunastej w południe byłam już sama w mieszkaniu. Rodzice i jedenastoletni braciszek wyściskali mnie, złożyli życzenia raz jeszcze i odjechali w stronę stolicy, a ja znów zostałam sama. Usiadłam na kanapie i podkuliłam nogi pod siebie. Ares przyczłapał do mnie z przedpokoju i bucząc, położył się koło mnie na ziemi. Skulałam się na podłogę i przytuliłam się mocno do psiaka, czując narastające z każdą chwilą przygnębienie.

Paręnaście minut potem drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do mojego mieszkania wbiło od cholery luda. Wstałam szybko na równe nogi, a biedny Ares zgłupiał całkiem, ponieważ nie wiedział z kim najpierw ma się przywitać. Po dosłownie sekundzie otoczyli mnie wszyscy moi lokatorzy, ci stali i tymczasowi, szwaby i Nela, przekrzykując się nawzajem i wciskając mi do rąk różne dziwne pakunki oraz ogromny bukiet czerwonych róż.

— Ej, zamknąć ryje! — wrzasnęła przyjaciółka i wszyscy magicznie się uspokoili. — Dibu, najlepszego! Życzę ci…

— Wesołego pożycia seksualnego! — zawołał Francis, a ja zmiażdżyłam gnoja wzrokiem. Hiszpan i Prusak wybuchli śmiechem, a Romano skrzywił się i odsunął od Francji jeszcze bardziej.

— Prezenty! — Ucieszyła się Nela i popchnęła mnie na kanapę za mną. Usiadłam na tyłku, a radosny pies lawirował między gośćmi, żeby się do mnie dostać.

— Prezenty? — Zdziwiłam się. — Nie musieliście przecież…

— Otwieraj, a nie gadaj! — burknął Romano.

Odłożyłam róże na bok i sięgnęłam po pierwsze płaskie pudełko. Ręce mi się trzęsły, bo wszyscy stali nade mną jak oprawcy. W pudełku znajdował się srebrny naszyjnik z piękną literką „N”.

— Piękne! — Wyjęłam delikatny naszyjnik.

— Cieszę się~ — zamruczał Francuz i usiadł obok mnie. Przejął łańcuszek i pewnym ruchem zapiął mi go na szyi. Poczułam przyjemny chłód zawieszki na swoim dekolcie. Zauważyłam, że Nela puściła do mnie oko, a mnie zrobiło duszno.

— A to od nas! — Hiszpan ucieszył się, gdy zobaczył w moich dłoniach podłużne pudełko w kolorach czerwono-żółtych.

Gdy otworzyłam podarunek, moim oczom ukazały się dwie butelki z alkoholem oraz piękny wachlarz.

— Wachlarz? — Wyjęłam go delikatnie i rozłożyłam. Był niezwykle delikatny, błękitny z wizerunkiem pięknego pawia oraz obszyty czarną koronką.

— Wachlarz Abanico — rzekł Antonio. — Ręcznie robiony. A ta butelka to oryginalne wino musujące Cava, wytwarzane…

— Dobra, zamknij się, ośle — warknął Romano i odepchnął Hiszpana. — Jebać tą twoją Cavę. TO jest rarytas! — Złapał za drugą butelkę i przytknął mi ją pod twarz. — Viberti Carlo, wino z trzydziestego szóstego roku. Hehehe! Prosto z mojej piwniczki!

— I pasta! — Feliciano znowu się podjarał, wisząc przy okazji na Ludwigu. — Oraz nasze słynne czekoladki Gianduiotti z Turynu!

— Zwariowaliście? — Wytrzeszczyłam oczy. — Nie musieliście się…

Zwłaszcza, że znacie mnie dopiero kilka dni…!

— Och zamknij się, Dibu — Nela sprowadziła mnie na ziemię i rzuciła mi duże pudło na kolana.— A to od nas.

— „Nas”?

— No, NAS! — Stanęła między Ludwigiem i Gilbertem, po czym objęła ich ramionami za szyję.

— A, od WAS. — Szwabów, dodałam w myślach, ale wolałam zamknąć na ten temat ryj.

W pudle znajdowały się mangi oraz różnorakie niemieckie piwa.

— Dziękuję wam. — Westchnęłam i wyszczerzyłam zęby. — Jesteście wspaniali!

— IMPREZA! — ryknął Gilbert, a Ludwig przekręcił oczami. Zauważyłam, że Nela mordowała wzrokiem Feliciano, który wciąż szczebiotał coś do Niemca, mimo że ten miał go kompletnie w dupie.

— Ta jest! — krzyknęłam i przybiłam z białym piątkę. — Dobra, słońca wy moje. Potrzebuję kogoś z dowodzikiem, żeby iść do Kaufa na zakupy. Ktoś chętny?

— Oczywiście, że z tobą pójdę~. — Francis zatarł rączki.

— A ktoś inny? — Z rozpaczliwą nadzieją rozejrzałam się po zgromadzonych.

— Idźcie, idźcie. — Uśmiechnęła się Nela, puszczając mi oko.

— Kochana, nikt się nie zgłosi na ochotnika, gdy JA tu jestem. — Zachichotał wrednie Francis i wyciągnął mnie do przedpokoju.

Gdy wyszliśmy na klatkę schodową, mój wzrok przyciągnął samotny słonecznik leżący na wycieraczce z dołączoną kartką do łodygi.

— Ty, a to co?

Schyliłam się po kwiat, po czym otworzyłam mini karteczkę, na której zapisane było krótkie zdanie, napisane równym pismem.

— Co tam jest napisane? — Rzucił od niechcenia Francis, zaglądając mi przez ramię.

— „Najlepszego, Słoneczniku”. Słoneczniku? — Zdziwiłam się — Że w sensie to o mnie?

Ale gdy spojrzałam na Francję, zauważyłam, że lekko zbladł. Wpatrywał się w napis na karteczce z przymrużonymi oczami.

— A tobie co? — Wystraszyłam się.

— Nie, nic. — Uśmiechnął się. — Zamyśliłem się. Zaniosę kwiat do domu, poczekaj tu na mnie.

Wyrwał z moich rąk słonecznika i trzasnął za sobą drzwiami, zostawiając mnie samą na klatce schodowej.



★★★

*Natala, tyś jest dupno - (z gwary śląskiej) Natalia, jesteś zabawna.
Słowo DUPNY ma na Górnym Śląsku dwa znaczenia.
1) Coś zabawnego, jak w powyższym przykładzie.
2) Coś dużego, ogromnego, np: Idę ulicą, a tu budują taki dupny sklep! - W tym kontekście "budują duży sklep".

Ugułem to zauważyłam, że u nas wszystko kręci się wokół dupy. "Dupny"; "Wydupiej stąd, bo ci nadupia"; "A wdupić ci?"; "Ale bym se wdupiła hamburgera", itp... 

Górny Śląsk ¯\_(ツ)_/¯

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...