ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

piątek, 25 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴅʀᴜɢɪ – ᴊᴀᴋ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ᴅᴏsᴢᴌᴏ? ɴɪᴇ ᴡɪᴇᴍ.

 

— Słyszałaś to? — Nadstawiłam ucha.

Ktoś darł mordę jak pojebany, a Nela spojrzała na mnie z podniesioną brwią.

— Czy ty wiesz, KIM jesteśmy?! JAK ŚMIESZ NAS WYRZUCAĆ NA BRUK?!

Było już dwanaście minut po godzinie dwudziestej drugiej, a my wracałyśmy z kina. Przechodząc niedaleko czterogwiazdkowego hotelu przy parku, usłyszałyśmy kłótnię. Jako, że obie lubiłyśmy dramy, skierowałyśmy krok w stronę zadymy, żeby jak prawilny tłumek poobserwować bójkę, podopingować, a następnie uciec albo przed policją, albo przed agresorami, bo mogło się zdarzyć tak, że niechcący bym kogoś obraziła.

— Tędy! — Niska blondynka złapała mnie za ramię i pociągnęła na tyły hotelu. Ukryłyśmy się za zakrętem i wyjrzałyśmy incognito, by zobaczyć, co się dzieje.

Przy wejściu stało czterech młodych i, o mój Boże, przystojnych mężczyzn w wieku może od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Ten, który darł się jak niepełnonormalny, miał jasnoszare (lub białe?!) włosy i prawdopodobnie był pod wpływem alkoholu. Przytrzymywany był przez wysokiego i umięśnionego blondyna, który próbował awanturnika jakoś uspokoić.

Obok stało dwóch chłopaków, wyglądających na bardziej rozbawionych, niż przejętych sytuacją.  Jeden z nich był ciemnowłosy z pogodnym uśmiechem na twarzy. Ramię w ramię z nim stał przystojny blondyn, z lekko falowanymi włosami do ramion i zarostem.

Jezus Maria, cała czwórka wyglądała jak top model z czasopism dla nastolatek.

— ZAPŁACIŁEM ZA TEN POBYT, DO CHOLERY! Rozumiesz, co mówię?! — Chłopak uparcie darł się na kogoś z personelu hotelowego.

— Gilbert, spokojnie! — warknął umięśniony chłopak do białowłosego.

Pracownik hotelu jednak głuchy był na jego krzyki. Wyrzucił kilka waliz na chodnik i trzasnął szklanymi drzwiami, grożąc przy tym rychłym wezwaniem służb mundurowych.

— Świetnie! — Chłopak zwany Gilbertem wyrwał się blondynowi i kopnął w torbę, wciąż krzycząc na drzwi. — Co to za pojebany kraj?! I niby gdzie mamy teraz mieszkać według ciebie, co?! Mamy być bezdomni przez dwa tygodnie?! Wracaj tutaj!

Uspokój się, bracie, bo jak wezwą służby porządkowe, to będziemy mieli jeszcze większe problemy.

Zaskoczyło mnie, że blondyn zwrócił się do niego po niemiecku. Wychwyciłam słowo bruder, czyli jednak sześcioletnia nauka szwabskiego w szkole nie poszła w las.

— Znajdziemy coś innego — odezwał się wesoło ciemnowłosy chłopak. — Nie potrzebujemy do tego Arsenal Palace. I tak mieli niskie standardy. — zawołał radośnie w stronę drzwi.

Widocznie zdenerwowany pracownik wciąż tam sterczał i musiał wysłuchiwać wyeksmitowanego towarzystwa.

— Niby GDZIE?! — warknął Gilbert, wciąż machając pięścią w stronę wejścia. — To był jedyny hotel w tej pieprzonej dziurze, co miał wolne pokoje! Wpuszczaj nas!

Już chciałam odejść, gdy Nela złapała za moją rękę, spojrzała na mnie i szepnęła uradowana:

— Dibu. Wiesz, o czym myślę?

— Wiem. I popieram.

— Naprawdę? — Zdziwiła się.

— Tak. Spierdalamy! Szybko!

Obróciłam się na pięcie i już miałam dać w długą, gdy ta złapała mnie za łokieć i szarpnęła. Nela, nieprzeciętnej aryjskiej urody blondynka, pomimo bycia szczupłej i niskiej, miała siłę jak samica hipopotama. Straciłam równowagę i zatrzymałam się twarzą na ścianie budynku, przez co ta uśmiechnęła się diabelnie.

— JAK MOŻNA WYRZUCIĆ MNIE, ZAGILBISTE PRUSY, NA BRUK?!

Ciszej!

— JESTEŚMY, DO CHOLERY, WASZYM SĄSIADEM! ŻĄDAM, BY NAS WPUŚCIĆ!

Gilbert umilkł, gdy jego kompan złapał go mocno za ramię i posadził siłą na murku obok.

— Zaproponujemy im nocleg — szepnęła do mnie przyjaciółka. — Zarobimy na nich.

— Czyś ty oszalała? Nela, ty masz piętnaście lat, a ja jestem od ciebie tylko dwa lata starsza! — syknęłam. — Chcesz zaprosić obcych facetów do domu?! I to czterech?! Nie znasz ich! … Ja myślę, że to są jacyś psychopaci. Jeden mówił po niemiecku, wiesz co to znaczy? Że musimy go zastrzelić, bo turystyka niemiecka niebezpiecznie wzrosła w ostatnich czasach!

— Oj, przestań — jęknęła Nela, przekręcając oczami. — I tak rodzice chcieli wynająć pokój, by trochę zarobić, więc im tylko w tym pomogę. Co tamci mogą mi zrobić?

  ZGWAŁCIĆ cię mogą, a nawet zabić! To nierozważne, to nieodpowiedzialne! Dodatkowo drą mordę po nocy, więc można śmiało dzwonić po gliny za naruszanie ciszy nocnej!  

— Dibu, nie wiem, o co ci chodzi. Będę pod opieką rodziców.

— Tak, będziesz. — Pokiwałam głową ironicznie. — Twoich starych częściej nie ma, jak są.

— Nie przesadzaj. — Przekręciła oczami.

— Jak zmieścisz czwórkę facetów w dwóch pokojach? — kontynuowałam oburzona.

— Jak czterech? Dwóch ty bierzesz do siebie.

— ŻE CO?!

— Cichooo! — Zatkała mi buzię i spojrzała za ścianę. Widząc, że tamci wciąż się wykłócali, odetchnęła z ulgą. — Masz do dyspozycji dwa pokoje! Co ci szkodzi?

— Słuchaj. — Spróbowałam się uspokoić, chociaż strach mnie paraliżował na samą myśl. — To, że moi starzy mieszkają i pracują w Warszawie i mieszkam tutaj sama, nie znaczy, że będę brała obcych pod swój dach! Boję się ich, nie chcę ładować się w bagno! Mam siedemnaście lat…!

— Ostatnio narzekałaś, że starzy mogliby ci wysyłać więcej kasy, bo brakuje ci na mangi!

— TAK, ale na pewno nie będę udostępniać mieszkania podejrzanym typom! Nie bez powodu wyjebali ich z hotelu! Czasy są niebezpieczne, chuj wie co mają we łbach!

Dziewczyna chwilę na mnie patrzyła, po czym rzekła spokojnie:

— Jeszcze mi za to podziękujesz.

— Nela, nie! — pisnęłam, ale było już za późno. Blondyna zarzuciła długie włosy za siebie i wyszła im na spotkanie. Chłopaki umilkli i podejrzliwie zmierzyli ją wzrokiem. Westchnęłam i błagając w duchu, żeby nas nie zgwałcili, wyszłam za nią. Skrzyżowałam ręce na piersiach i nerwowo przebiegłam im wzrokiem po twarzach.

Nie wolno robić takich rzeczy… Nie bez powodu mamusia i tatuś ostrzegali nas przed obcymi.

— Cześć! — zaczęła krzywo Nela. — Słyszałam, że potrzebujecie noclegu. Mamy dla was propozycję nie do odrzucenia.

Nie odezwali się, tylko spojrzeli po sobie zaskoczeni.

— Za małą opłatą mam do wynajęcia pokój. To samo koleżanka obok. — Wskazała na mnie, a ja zmiażdżyłam ją wzrokiem. — Jeżeli jesteście w złej sytuacji, możemy spisać umowę i…

— Ile za nocleg? — burknął Gilbert, unosząc brew. Prawą, tak dla jasności.

— Dwie dychy za głowę. — Wyszczerzyła się, a ja prychnęłam w duchu z kamienną twarzą.

Sprzedała nasze cnoty za dwie dychy. Ja pierdolę…

— A skąd pewność, że nie jesteśmy seryjnymi mordercami? — zapytał błyskotliwie.

— A stąd, że prawdopodobieństwo spotkania się sześciu seryjnych morderców w jednym miejscu o tym samym czasie jest wręcz zerowe. — Spróbowałam wnieść coś do rozmowy. Uśmiechnęłam się przy tym pewnie, mrużąc oczy. Nela cofnęła się do mnie i przyłożyła rękę do twarzy tak, aby mężczyźni jej nie słyszeli.

— Dibu, jak mówisz sześciu, to wliczasz też w to nas – szepnęła. – Jak nie są, to tylko ich odstraszasz!

Lol, czyli robiłam to, co potrafiłam najlepiej! Odstraszałam facetów, których ledwo co poznałam. Znając moje szczęście, moim mężem zostanie ten, którego mentalnie nie rozpierdolę na samym wstępie. To będzie ktoś wyjątkowy, ktoś kto zaakceptuje mnie w stu procentach taką, jaką jestem i dodatkowo weźmie sobie moje przypały na klatę.

Ocknęłam się, gdy Nela szturchnęła mnie niecierpliwie łokciem w żebra.

— Sorry, pomyłka. Miałam na myśli PIĘCIU seryjnych morderców — sprostowałam sympatycznie, pokazując swoje pięć palców u lewej dłoni. — Zapomniałam, że Nela zalicza się jeszcze pod pedofilię, ale to z racji młodego wieku. — Nela wybałuszyła na mnie oczy i wykonała zgrabnego facepalma, a ja radośnie ciągnęłam dalej: — Radzę tylko uważać, bo jest nieco agresywna i… Ała…

Przerwałam i stęknęłam, gdy wściekła przyjaciółka wbiła mi pięść między żebra.

— Ty debilu! — warknęła. — Stracę, kurwa, klientów przez ciebie!

— Kesesesesese! — Gilbert zanosił się śmiechem. Czej, on autentycznie cisnął z nas bekę! — Zabawne, dziołchy, jesteście! — Uśmiechnął się i przedstawił się po niemiecku: — Jestem Gilbert. A wy?

Czyli jednak szwab… Ale dobrze mówił po polsku.  Może szwab polskiego pochodzenia, albo Polak szwabskiego pochodzenia, albo kryminalista-nekrofil-gwałciciel, który nas zajebie, gdy nadarzy się na to okazja.

— Kornelia, ale wolę Nela. — Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo. Kiedy wzrok Gilberta spoczął na mnie, zauważyłam, że koleś miał czerwone oczy.

Że ten tego… Albinos?!

— Natala.

— To mój młodszy brat, Ludwig! Jesteśmy…  eee… z Niemiec. Francis. — Blondwłosy chłopak kiwnął głową na powitanie i nie spuszczał z nas wzroku. — A to Antonio.

Hola!— Antonio wyszczerzył się szeroko.

Bonjour~. — Francis puścił nam oczko.

Zajebiście, pół Europy w jednym miejscu…

— Ulicę dalej jest pizzeria — powiedziałam szybko — więc możemy tam wejść i omówić szczegóły, oczywiście, jeśli jesteście zainteresowani.

Błagam, oby nie.

Nie miałam takich stalowych jaj, żeby się teraz postawić.

— Jasne! — Ucieszyła się cała czwórka.

Wszystko we mnie krzyczało.

Zajebię Nelę, przysięgam.

Przeszliśmy w milczeniu wzdłuż ulicy i weszliśmy do
Da Grasso, gdzie zajęliśmy stolik na uboczu. Siedziałam między Nelą i Francisem, czy jak mu tam było. Od razu wbił mi się w nozdrza zapach męskich perfum, które były… bardzo przyjemne. Odsunęłam się trochę od mężczyzny i wbiłam wzrok pełen pretensji w przyjaciółkę.

Lojalność przede wszystkim.

— Dobra — powiedziała oficjalnie blondyna, wyjmując z plecaka teczkę. — Tutaj mam umowę o wynajem pokoju.

— Jesteś przygotowana? — zapytał zdziwiony mięśniak o imieniu popularnego płynu do naczyń.

— Nela to chodzący organizer. — Spróbowałam rozładować atmosferę. — Dodatkowo objazdowy cyrk, wróżka i jasnowidz. A jak założy czapkę wpierdolkę, to biada temu, kto stanie jej na drodze. Co prawda słowiański przykuc średnio jej wychodzi, ale nadrabia siłą perswazji i przymusem bezpośrednim, zwanym potocznie przemocą fizyczną.

— Natalia — warknęła oburzona Nela, gdy trójka chłopaków zachichotała — zamknij się i daj mi mówić.

Przewróciłam oczami.

Słuchałam chwilkę jej wywodu o mieszkaniu i warunkach, które były dosyć surowe. Rzeczywiście, jej rodzice szukali kogoś na wynajem i akurat dzisiaj byłyśmy skserować u mnie kilka kopii przykładowych umów.

Jak to się wszystko ładnie łączyło…

— Dobra — powiedziałam, gdy ta zamilkła i rozdała chłopakom umowę — co powiesz starszym? Że znalazłaś ich przy hotelowym śmietniku?

— Nie. Powiem, że to twoi kuzyni.

— Ale super. — Oklapłam na fotel.— Czyli jak coś spierdolą, to i ja za to odpowiem. Genialne w swojej prostocie…

— Kto bierze moje warunki? — Olała mnie i spojrzała z przymrużeniem oczu na chłopaków.

— My — powiedział szybko Gilbert. Odniosłam dziwne wrażenie, że gościu wolał surowe warunki Neli, niż jakiekolwiek moje. — W sensie ja i Ludwig. A ta dwójka może iść do Natalii.

— Widzę, że mam tu gówno do gadania… — mruknęłam.

— Czyli jak zawsze — skwitowała wesoło blondynka. — Podpisać się. Już! I dawać mi tu dowody osobiste.

Bracia drgnęli, ale podali dowody i złożyli podpisy.

— A jakie ty masz warunki? — Antonio spojrzał na mnie ciekawie.

— Zacznijmy od tego, że mam psa. Chyba wam to nie przeszkadza? — zapytałam modląc się o to, by jednak Ares im przeszkadzał i w końcu zeszli mi z oczu. Osobiście otworzę im drzwi pizzerii z wesołym „zapraszam wypierdalać na ustach.

— Ależ skąd, mademoiselle~ — mruknął blondyn siedzący koło mnie, mierząc mnie przy tym ciekawskim spojrzeniem.

— Dobra. Warunki mam dwa. Nie włazić do mojego pokoju i nie syfić w mieszkaniu. Boże, co ja wyprawiam… — Załamałam nad sobą ręce.

— A umowa?

— Sporządzę jutro. Muszę to dobrze przemyśleć, więc…  Jeżeli PRZEŻYJĘ, to jutro spiszemy umowę najmu. Tak jest bezpieczniej. Prawda?

— Ech, to tak nie działa — zaczął Antonio — nie jestem w stanie zamieszkać u kogoś bez podpisania umowy. Zawsze uczyłem Romano, żeby uważał, co kto mu wciska.

Wymieniłam się spojrzeniami z Nelą.

To ich było więcej?

— Umowa jest dokumentem prawnym, zabezpieczającym między innymi przed bezprawnym wywaleniem z mieszkania bez powodu — powiedziała Nela, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.

— I po ostatniej desce ratunku… — mruknęłam dość sarkastycznie.

Czyli dzięki Neli nie wyjebię ich następnego dnia…

— Dibu — zaczęła spokojnie przyjaciółka, choć widziałam, że traciła już do mnie cierpliwość — taka umowa zabezpiecza również CIEBIE. Ale spokojnie, mam kilka egzemplarzy. Po prostu wpisz swoje dane adresowe w te wykropkowane miejsce. — Wskazała palcem na umowę. — I niech podpiszą.

Cała procedura nie trwała długo. Ustaliliśmy wszystko – w tym, ile mają lat oraz dodatkowe informacje. Nie musiałam chyba mówić, jak tępo wpatrywałam się w ich dowody osobiste. Moje oczy skanowały każdy fragment ich dowodu tożsamości żeby mieć pewność, że nie byli zagrożeniem.

— Skąd mam mieć pewność, że nie jesteście niebezpieczni? — mruknęłam, gdy oddałam im dowody osobiste, a Nela przekręciła oczami. Chłopaki spojrzeli po sobie, po czym Antonio odpowiedział:

— Na razie musisz nam uwierzyć na słowo. Z nami jest całkiem wesoło.

— W to jestem skłonna uwierzyć. — Zerknęłam na zegarek. — Słuchajcie, jest już późno. Załatwmy to szybko, bo muszę jeszcze wyjść z Aresem.

— Głodna jestem — mruknęła Nela — zamówmy pizzę na wynos.

Czwórka nowych lokatorów zgodziła się od razu i po złożeniu zamówienia, Nela zajęła się rozmową z chłopakami, a ja tylko czasem się odezwałam. Nie podobał mi się ten pomysł. Niby umowę mamy spisaną, która bezpiecznie była schowana w mojej torebce, ale…

Ale to tylko dwa tygodnie, dam radę. Oby się tylko moi starzy nie dowiedzieli, bo mnie zajebią na pniu.
Gdy przyniesiono nam gotową pizzę, ruszyliśmy w szóstkę do domu. Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu i Nela poszła w górę ulicy z braćmi, wesoło z nimi rozmawiając tak, jakby znała się z nimi od lat, a ja z pozostałą dwójką ruszyłam do swojego mieszkania. Ares przywitał nas na progu, od razu przy tym obskakując i wylizując chłopaków na dobry wieczór. Pokazując na szybko, gdzie mogą się rozgościć, wzięłam smycz i wyszłam z psem na spacer.

Co też nie było dobrym pomysłem, bo dałam im prostą drogę do okradzenia mieszkania.

Gdy chodziłam dookoła domu, pilnując wejścia do bloku, zadzwoniła Nela. Pokrótce powiedziała, że wszystko było w porządku, bracia byli mili i jako „moi kuzyni” zrobili bardzo dobre wrażenie na jej rodzicach. Sama Nela dostała od nich pochwałę za dojrzałe zachowanie i udzielenie pomocy rodzinie przyjaciółki, chociaż byli nieco zdenerwowani na początku, że nie dostali wcześniej znać.

Zapłakałam w duchu nad tą absurdalną sytuacją i wróciłam do domu, powłócząc przy tym nogami ze zniechęcenia.

 

***

 

Następnego dnia w niedzielę obudził mnie zapach śniadania. Byłam zaspana, bo ze stresu praktycznie nie spałam przez większą część nocy. Profilaktycznie siedziałam na łóżku z nożem kuchennym, bo panicznie bałam się tych chłopaków i sytuacji, w jakiej się znalazłam.

Miałam do siebie ogromny żal, że nie przeciwstawiłam się temu debilnemu pomysłowi i poddałam się, wprowadzając nieznajomych z Erasmusa pod swój dach. To było głupie, nieodpowiedzialne i wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż znajdą moje ciało w rzece.

Przez ten negatywny natłok myśli i czarnych scenariuszy udało mi się zdrzemnąć dopiero koło piątej rano. Przetarłam więc oczy i wyszłam w piżamce do przedpokoju. W kuchni stał Francis i coś gotował.

Szybko się, gnój, zadomowił.

Bonjour, mademoiselle. Śniadanie?

Spojrzałam na talerz, na którym znajdowały się dwa tosty francuskie. Momentalnie do ust napłynęła mi ślina.

— Ch-chętnie.

Chłopak minął mnie, nucąc pod nosem jakąś melodię, po czym postawił na stole talerz z ciepłymi tostami oraz sok pomarańczowy. Zaskoczyło mnie, że odsunął przede mną krzesło niczym prawdziwy dżentelmen. Usiadłam więc z krótkim „
dziękuję” na ustach, a ten zajął miejsce naprzeciwko mnie i wbił we mnie ciekawskie spojrzenie błękitnych oczu.
Jako, że sama byłam przysłowiowo „półdupnięta”, to sama patrzyłam na niego bez słowa. Nie wiem, ile tak gapiliśmy się na siebie, wiem tylko, że ocknęłam się, gdy ten powiedział z uśmiechem:

— Wystygnie ci.

Sorry — mruknęłam. — Myślałam, że dalej śpię. — Wzięłam kęsa i sama zdziwiłam się, jakie to było pyszne. — Ej! Pychaaa!

Momentalnie się ożywiłam. Uwielbiałam jeść, choć moja sylwetka tego nie pokazywała. Cóż, można powiedzieć, że całe żarcie szło mi idealnie w cycki. Ale to był tylko jedna z dwóch zalet mojego wyglądu.

— Gdzie ten drugi? — mruknęłam, rozpływając się nad śniadaniem.

— Śpi jeszcze. Antonio lubi się wylegiwać. — Nie spuszczał ze mnie wzroku, co zaczynało mnie lekko peszyć.

— A ty jak spałeś? 

Jebać per pan. Jesteśmy w moim domu na moich zasadach.

— Wyśmienicie. Ile ty właściwie masz lat?

— Siedemnaście.

— I mieszkasz sama?

— Chwilowo. Mój ojciec z powodów służbowych musiał przenieść się do Warszawy. Moja mama i młodszy brat pojechali wraz z nim, ja natomiast z powodu matury i Aresa zostałam tutaj. No i żeby mieszkanie nie stało puste tak długo, wiadomo. Podobno mają wrócić za około półtorej roku.

— Rozumiem. Pracujesz gdzieś, żeby opłacić rachunki?

— Nie muszę pracować. — Wzruszyłam ramionami. — Rodzice co miesiąc przelewają mi na konto sumkę na rachunki i życie. Moi dziadkowie też czasem sypną jakimś groszem. Nie ma źle. A czemu pytasz tak w ogóle? — zapytałam podejrzliwie.

— Z ciekawości.

— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

— Przykro mi, ale nigdy do piekła nie trafię. — Mrugnął do mnie przyjacielsko.

— Do nieba pewnie też nie.

— Dokładnie. — Zaśmiał się, po czym widząc moją podniesioną brew dodał: — Jestem ateistą.

— O, jak miło poznać kogoś, kto ma podobne poglądy na świat. — Uśmiechnęłam się szeroko.

— Naprawdę?

— Tak. Miałam kłopoty podczas bierzmowania, ksiądz nie chciał mnie dopuścić do sakramentu przez niewystarczającą dla niego ilość podpisów w indeksie. Chorowałam — dodałam szybko, widząc jego pytającą minę — ale zaproponował, że przymknie oko, jak damy „co łaska”.

— I jak to się skończyło?

— Kazałam pocałować mu się w dupę — powiedziałam z kamienną twarzą, czym zaskoczyłam blondyna. — Bierzmowanie co prawda mam, bo ksiądz z innej parafii mnie przyjął, ale od tamtego czasu zaczęłam grzebać. A jak człowiek grzebie tam gdzie nie powinien, tam spotyka kwiatki. Wiedziałeś, że podziemna biblioteka Watykanu ma…

— Ponad siedemdziesiąt kilometrów? Wiem — dodał, a ja poczułam ogromną sympatię do gościa. — Dodatkowo mordowanie ludzi w imię Boga. Tylko nie wspominaj tego tematu przy Gilbercie, jest bardzo religijny i wyczulony na ten temat. Zwłaszcza na temat Zakonu Krzyżackiego.

— Nie ma problemu. Czekam, aż skończę osiemnaście lat i składam akt apostazji.

— Aż tak? — Uśmiechnął się z zaskoczeniem. — Kontrowersyjna decyzja.

— Ochrzczono mnie wbrew mojej woli. W Biblii nie ma sakramentów. Nie podoba mi się, jak działa Instytucja Kościoła Katolickiego. Modlić mogę się wszędzie. Nieważne, czy ktoś jest szarym człowiekiem, politykiem, czy księdzem. Wszyscy zostaniemy rozliczeni. Wszyscy staniemy przed Stwórcą jako równi.

Zapadła cisza.

— Nie spodziewałem się takich słów od siedemnastolatki — mruknął z uznaniem.

— Cóż… „Nie daj sobą sterować i myśl samodzielnie”. — Uśmiechnęłam się szeroko. W tej chwili podszedł do mnie Ares i przeciągnął się potężnie. Usiadł naprzeciwko mnie i zabuczał. — Tak wiem, wiem. Spacerek.

Wstałam od stołu i kucnęłam przy Aresie, przytulając się do niego.

— Dzięki za śniadanie. — Mrugnęłam przyjacielsko do Francisa. — Było pycha.

Wstałam i gwiżdżąc na psa, ruszyłam w stronę swojego pokoju, żeby się ogarnąć.


***


Minęło kilka dni w względnym spokoju, gdy dostałam pamiętny telefon od Neli.

Jesteś w domu?

— Tak, bo co? — odparłam ze zdziwieniem, gdy oglądałam jakiś program historyczny z Antoniem i Francisem. Był to chyba pierwszy dzień, gdzie nie wychodzili załatwiać „swoich spraw”, tylko mieli wolne. Jako, że dobrze się z nimi dogadywałam, postanowiłam spędzić z nimi te wolne chwile.

Wyłaź. Czekam tam, kaj zawsze.

Zdziwiłam się. Wstałam z kanapy i przeciągnęłam się mocno.

— Idę z psem.

— Iść z tobą~? — zamruczał Francis, a ja machnęłam grabią.

— Nie, umówiłam się z Nelą.

Ogarnęłam się szybko, zapięłam Aresa i wyszliśmy na zewnątrz. Było w miarę ciepłe popołudnie, jak na ostatnie dni wakacji. Ruszyłam z Aresem w stronę opuszczonego placu zabaw, który mieścił się w małym parku za moim osiedlem. Blondyna siedziała na huśtawce i z niecierpliwością zagryzała wargi.

— Co jest? — Stanęłam nad nią.

— Nikt cię nie śledził?

— Yyyyy… Sąsiad szedł wyrzucić śmieci, ale tak to raczej nikt.

— Słuchaj. — Rozejrzała się wokół, po czym spojrzała na mnie. — Cała czwórka. Nie są tymi, za kogo się podają.

— Nie czaję. — Czułam, jak serce podeszło mi do gardła. — To jacyś przestępcy?

— Gorzej — powiedziała lekko blada. — Państwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...