— Jak dobrze wiesz — zaczął powoli — po przegranej kampanii w czterdziestym roku, północna połowa moich ziem trafiła pod okupację Niemiec, natomiast południowa została wolna. Właśnie na tej „wolnej” od okupantów części zostałem Państwem Francuskim szerzej znanym jako Francją Vichy. Nie będę się tu rozwodził nad ówczesną sytuacją polityczną, ponieważ dobrze wiem, ze ciebie interesuje coś bardziej okrutnego, niźli polityka. Nastroje antysemickie rosły z każdym dniem, a Żydzi często bali się wyrażać swoje poglądy, gdyż ogólnie przyjmowało się, że to właśnie problem żydowski był przyczyną całego napięcia międzynarodowego. Najgorsze było to, że mój rząd bardzo zaangażował się w kampanie antyżydowską, mimo że Trzecia Rzesza na to nie naciskała. W krótkim czasie wychodziło wiele ustaw, które ograniczały wolność ludności żydowskiej. To wszystko przechodziło przez moje ręce i moje ręce te ustawy musiały podpisywać, czy tego chciałem, czy nie. — Przerwał na chwilę i patrzył w okno zamyśleniem, po czym ocknął się i zamrugał, mówiąc. — Przygotowania do obławy trwały, a ja zostałem przydzielony jako przełożony około dziewięciu tysięcy policjantów, którzy wzięli udział w tym zdarzeniu. Gdy nadszedł szesnasty lipca, wkroczyliśmy na ulice zamieszkałych przez tych biednych ludzi. Do dziś pamiętam krzyki kobiet czy płacz dzieci. Próbowałem zaprowadzić spokój tam, gdzie byłem. Nie pozwalałem szarpać kobiet, nie strzelałem do uciekających dzieci jak mi kazano, ale i tak aresztowano około trzynastu tysięcy niewinnych ludzi. Mieliśmy aresztować wszystkich powyżej szesnastego roku życia, ale zarządziłem, żeby brać wszystkich. Żeby nie rozdzielać tych biednych rodzin. Teraz wiem, że był to ogromny błąd, bo przecież tyle dzieci zginęło przez moją decyzję… Ale ja nie chciałem ich rozdzielać…
Przerwał na chwilę i zawiesił wzrok na ścianie. Po chwili
westchnął i ciągnął dalej, a ja słuchałam z kamienną twarzą.
— Wszystkich ich zgromadzono i zamknięto na pięć długich dni na Velodrome
d’Hiver. Bez jedzenia, bez wody, z pięcioma toaletami i jednym kranem. To było
przerażające, nigdy nie byłem świadkiem czegoś podobnego. Pamiętam, że panował
wtedy upał, a słońce dodatkowo grzało w ten cholerny szklany dach. Niemcy pozamykali wszystkie drzwi i okna. Smród i zaduch
był nie do wytrzymania. Krzyki, zawodzenia, do dziś potrafię je przywołać, gdy
zamknę oczy. W końcu wszystkich zabrano do obozów przejściowych i finalnie do
obozów zagłady. To ogromna zbrodnia, którą zapłaciłem za spokój moich
rodaków. Nikt nie został za to
rozliczony. Dopiero w dziewięćdziesiątym piątym roku mój ówczesny prezydent
powiedział Światu, że „zbrodnicze szaleństwo okupanta było wspierane przez
Francuzów. Przez Państwo Francuskie”. Przeze mnie…
Nie miałam wyrzutów sumienia, że zepsułam atmosferę tym tematem. Miałam
wrażenie, że Francja wstydził się tej części swojej historii zapisanej na
czarnych kartach.
— „Od zła, kiedy się je widzi jedynie, można odwrócić
oczy. Ale kiedy widzisz je i przeżywasz, nie ma od niego ucieczki”* —
zacytowałam spokojnie.
— Ta, powiedzmy…
— Nic nie mogłeś zrobić, prawda? — odezwałam się w końcu.
— Jestem zależny od głowy mojego rządu. Kiedy trwa wojna, walczę, kiedy trwa
pokój, jestem w stagnacji. Jedynie mogę doradzić, oferując przy tym swoje
doświadczenie. Ale zazwyczaj rządzący myśli, że wie więcej niż ja. Każdy z nas
ma taki sam problem. — Zaśmiał się gorzko pod nosem. — Demokracja…
— … to najgorsza rzecz pod słońcem — dokończyłam, a Francis podniósł brew. — A
demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd potrafi przekupić lud ich własnymi
pieniędzmi.
— Dobra, wyzwanie wykonałem. — Sięgnął po kartę, a ja zaraz po nim. — Moja
kolej — mruknął, gdy pokazaliśmy sobie nominały.
— Prawda! — powiedziałam szybko.
— Dlaczego tak się tym interesujesz? — Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie. —
Skąd wzięła się ta cała obsesja?
Zamrugałam i zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Chociaż byłam dumna ze
swojego pochodzenia oraz korzeni, to gdy wspomniałam o tym na lekcjach w
gimnazjum, to wyśmiano mnie, że byłam gorolem* ze wschodu. Nikomu postronnemu
nic już więcej na ten temat więcej nie powiedziałam, bo ludzie nie rozumieli. A
niezrozumienie często doprowadzało do wyszydzania.
Widząc ponaglający mnie wzrok Francisa, odparłam pewnie:
— Rodzina mojej babci pochodzi z Kresów Wschodnich. Póki ruskie ich nie
wygnali, mieli swój dworek w mieścinie leżącej teraz na terenie Białorusi. Mój
prapradziadek był ułanem i zginął na wojnie. Od tej informacji zaczęłam
interesować się wojną, to była czwarta klasa podstawówki. Dowiedziałam się, że
część mojej rodziny walczyła w Powstaniach Warszawskich, a dziadkowie mojego
taty, który jest rodowitym Ślązakiem, brali czynny udział w Powstaniach
Śląskich. Oczywiście po stronie Polaków. Nie wiem jednak dlaczego tak bardzo
interesuję się sprawą holocaustu. Może w poprzednim życiu byłam Żydówką?
— Patrząc na ciebie mam wrażenie, że byłaś w Hitlerjugend — mruknął.
— Ej, bez takich mi tu! — Rzuciłam w niego poduszką. — Wiem, że to niezdrowe
zainteresowanie, ale nic na to nie poradzę. Lubię ten temat, interesuje mnie i
tyle. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jestem jak głodny sęp, który… który…
— Który CO?
— Który żywi się tym cierpieniem — dodałam cicho, po czym odchrząknęłam i
powiedziałam nieco głośniej: — Oczywiście to, że interesuję się tym nie znaczy,
że popieram tę ideologię. To ważne, zapamiętaj. Jedno z drugim nie ma nic
wspólnego.
— Całe szczęście! — Wzniósł ręce w górę, a mnie wyjebało żyłkę na czole.
— Graj. — Sięgnęłam po kartę. — Dziewiątka!
— Dwójka!
— Łuhuhu! — Ucieszyłam się. — Prawda czy wyzwanie?
— Prawda.
— Możesz mieć dzieci?
Chyba zaskoczyłam Francisa tym pytaniem, bo aż zamrugał. Jednak uśmiechnął się
szeroko.
— Odpowiedź brzmi nie. Nie możemy, bo nie jesteśmy jako tako ludźmi, chociaż
zdarzają się matki, na przykład Brytania ma czworo synów, Starożytna Egipt i
Antyczna Grecja również doczekały się synów. Nie była to jednak ciąża
biologiczna, tylko dzieciaki zostały przez nie znalezione. Tak — dodał, widząc
moją minę — niektórzy z nas pojawiają się jako dzieci i dorastają do pewnego
wieku. Dzieje się tak w przypadku młodego, rozwijającego się Państwa. Ja też
kiedyś byłem dzieckiem. Czasami jednak zdarza się, że pojawia się
personifikacja już dojrzała, lub dziecko, które nigdy nie dojrzeje. Nie wiemy
jednak na jakiej zasadzie oparte jest nasze istnienie. Nikt nigdy nie był
świadkiem powstania personifikacji. Wracając jednak do pytania… Możesz spać spokojnie,
gdy pęknie nam prezerwatywa. Ja tam wolę jednak bez.
— Durniu, nie o to mi chodziło! — warknęłam, czując że się rumienię. — Jestem
ciekawa tego i tyle!
To wszystko było… dziwne. Przecież Państwa nie brały się
z powietrza.
— Oh ma chérie, co ja mam ci rzec? — powiedział
rozmarzony, patrząc na swoją nową kartę. — Chyba jednak tyle, że wygrałem~.
Z przerażeniem spojrzałam na uśmiechniętego Jokera na karcie. Drżącą dłonią
odłożyłam swoją i westchnęłam.
— Dobra, co mam zrobić?
— I zrobisz wszystko? — Upewnił się.
— Jeżeli będzie to wykonalne, to tak. — Wzruszyłam ramionami.
— Ale wszystko, WSZYSTKO?
— Głuchy jesteś? — Zdenerwowałam się. — Mam ci to narysować?
— Honhonhon~. Coś wymyślę~.
— Świetnie…
— Wiem! Daj mi jeden swój dzień. — Uniósł palec wskazujący w górę. — Jeden
dzień.
— Nie czaję — burknęłam. — Mam ci kalendarz stworzyć?
Czułam, że rośnie we mnie ciśnienie poprzez
zniecierpliwienie, a dodatkowo nienawidziłam owijania w bawełnę.
— Przez jeden dzień zachowuj się tak, jakbyś była moja. — Wskazał dłonią na
siebie z uśmiechem, a mnie wyjebało oczy, mózg, serce i żołądek do góry nogami.
— Czekaj, ja... Co?!
— Żadnego bicia, deptania, wyzywania czy bronienia się.
— Jak mam się nie bronić, kiedy wsadzasz mi łapę pod bluzkę…? — Zadrżałam.
— Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. Po prostu chcę, byś była dla mnie
miła tak, jak dzisiaj do ciebie. — Wzruszył ramionami. — Jeden dzień się na
mnie otwórz. Tylko o tyle proszę.
— Niech ci będzie. — Odwróciłam wzrok i wgapiłam się w okno. — Kiedy?
— Jutro, ma chérie. Jutro.
Westchnęłam. A mogłam wybrać do zabawy bierki lub łapki. Mniej skomplikowane w
finale.
— Tak z ciekawości… — Zaczął po chwili Francja, zezując na mnie podejrzliwie. —
Jakie zadanie bym dostał, gdybyś ty wygrała?
— Kazałabym ci wyznać Neli miłość. — Uśmiechnęłam się złowieszczo. — Najlepiej
wierszem lub piosenką. Pod drzwiami jej mieszkania.
— Monstre! — zawył z udawanym przerażeniem.
Wybuchłam głośnym śmiechem, a po chwili poduszka wylądowała na mojej głowie.
Otrzepałam się i wyszczerzyłam się szeroko.
***
Do domu wróciliśmy w czwórkę późnym popołudniem. Feliks
jako tako nie zdążył wytrzeźwieć, więc do domu zawiózł nas Litwa, który, w
przeciwieństwie do przyjaciela, jeździł bardzo przepisowo i bardzo powoli, co
wzbudzało irytację wśród męskiej części pasażerki. Mnie to tam pasowało, bo po
ostatniej podróży z Feliksem dla mnie taka wolna jazda była przepełniona
bezpieczeństwem jak nigdy wcześniej.
Zanim jednak wróciliśmy do domu, odebraliśmy Aresa od
cioci. Pies na mój widok wpadł w szaleństwo uciechy, ja natomiast wcisnęłam kit
o kolegach z klasy. Na szczęście Litwa wyglądał dość młodo, więc przeszło bez
echa. Pogadałam chwilę z Mateuszem, moim kuzynem, po czym zabrałam wciąż
piszczącego ze szczęścia psa i zeszłam na dół. Podróż do domu minęła spokojnie,
wysadzili nas pod domem i Polska wraz z Litwą zawrócił w stronę Warszawy.
***
[2 stycznia 2017 — poniedziałek]
Obudził mnie budzik do szkoły. Otworzyłam leniwie oczy i z całej siły
pieprznęłam pięścią w zdemolowany już przyrząd, służący jedynie do denerwowania
mnie o poranku. Umilkł. Nie mogłam mieć budziku w telefonie, bo pięknego dnia
dwa lata temu półsenna ja pieprznęła swoim Samsungiem o ścianę. Cóż, to nie był
dla mnie dobry dzień wtedy. Od tamtej pory mam zwykły stary budzik, na którym
mogłam się rano wyżywać dowoli. I o dziwo, wciąż działał.
Nie idę dziś do szkoły, pomyślałam
sennie, i tak nikogo pewnie będzie.
Obróciłam się więc na drugi bok i już miałam zasnąć, gdy drzwi mojego pokoju
otworzyły się gwałtownie, a nagłe zapalenie światła uruchomiło syrenę alarmową.
— Wyłąąąąąącz toooooo…! — zawyłam, chowając głowę pod poduszkę. — Mamoooo, ja
nie chcę iść do szkoły, dziś jest matematykaaaa!
Podniosłam głowę, gdy usłyszałam śmiech.
— Francis, nigdzie nie idę, jestem zmęczona, robię sobie dziś dzień wolnego —
zakomunikowałam uroczyście, nie wychodząc przy tym spod pościeli.
— A kto ci to usprawiedliwi? — mruknął, przy okazji odsuwając zasłony w oknie.
— Ty!
— Ja?
— Tak. — Uniosłam się na łokciach nieprzytomnie. — Dziś mój dzień jest twoim
dniem, więc mi to usprawiedliwisz. Chyba, że chcesz bym siedziała do szesnastej
w szkole i wróciła zmęczona? Wtedy jedyne miłe słowa do ciebie brzmiałyby
„Jestem głodna”. A tak będziesz mnie musiał znosić cały dzień w domu, będziesz
rzygać od tej miłości, przysięgam ci.
Francis patrzył chwilę na mnie zaskoczony, po czym z uśmiechem zasłonił zasłony
z powrotem.
— Śpij. — Podszedł i pogłaskał mnie po czuprynie.
Przyłożyłam głowę do poduszki i
momentalnie zasnęłam.
***
Obudziłam się i pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam po
telefon, by sprawdzić, która była godzina. Była już dziesiąta. Przeciągnęłam
się mocno i ziewnęłam w głos, a drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich
Francis z talerzem w dłoni, a mnie na zapach jedzenia pociekła ślinka.
Ten to zawsze miał
wyczucie czasu…
— Czy to jedzenie? — Ucieszyłam się, a blondyn podszedł do mnie i położył mi na
kolanach talerz z kilkoma tostami z masłem i jajecznicą na pomidorach.
— Ma chérie, smacznego.
— Wow… — Wgapiłam się w talerz. — Aż żałuję, że to tylko jeden dzień.
— Natalia. — Nachylił się do mojej twarzy i powiedział poważnie: — Zawsze masz
wybór.
— Francis, wybieram cię! — powiedziałam równie poważnie.
Bo niby dlaczego ja zawsze mam mieć brudną robotę przydupasa? A walić to, bo
jak to mówili, kto się pokemonem urodził, ten trenerem nie umrze.
Francis westchnął i usiadł naprzeciwko mnie. Nie potrafiłam odgadnąć jego
wzroku, właściwie to mężczyzna był dla mnie jedną, wielką zagadką.
— Będziesz patrzeć jak jem? — Zdziwiłam się. — A jak się obślintam albo
uświnię?
— O nic się nie martw. Po prostu jedz.
— Jakie plany na dzisiaj? — Napchałam do ust pełen widelec i rozpłynęłam się.
Nawet pieprzona jajecznica spod jego rąk, to dzieło sztuki gastronomicznej.
— Przychodzi Gilbert oraz Antonio z…
— Antonio?! — Podjarałam się. — Antonio przyjeżdża?!
— Tak, wraz z braćmi Włochami.
— Ale super! — Ucieszyłam się. — Czyli biba?! Dam znać Neli, niech przy… —
przerwałam nagle. — A może jednak nie.
— Dlaczego?
— Francis, jak mam ci dzisiaj być niczym Julia dla Romeo, to Nela zrobi mi
krzywdę. — Zadrżałam. — Niech się lepiej uczy…
— Dla mnie to lepiej. — Wzruszył ramionami. — Im ona dalej, tym lepiej dla
niej.
— To lepiej dla ciebie czy dla niej, bo już nie rozumiem? — Uśmiechnęłam się
złośliwie, a ten tylko przewrócił oczami.
***
Bycie miłym wcale nie było takie złe.
Czas do obiadu minął bardzo spokojnie i miło, a jako że
na dworze było całkiem przyjemnie, wybraliśmy się na spacer z Aresem, a potem
już sami na spacer do parku. Pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że
spędzałam czas z normalnym facetem, na którego moje serce przyśpieszało jak
pojebane, a nie z zidiociałym na stare lata seksoholikiem z niezdrowym
zamiłowaniem do tanich win i śmierdzących serów. I kiślem w gaciach na słowo
Napoleon.
Gdy wróciliśmy na obiad, to idealnie wtedy przyjechała
uśmiechnięta Trójca Zasrańców Południa. O ile zaliczyć grymas Romano do
uśmiechu, oczywiście. W moim domu znów zrobiło się gwarno i wesoło, a ja
ponownie czułam się najszczęśliwsza pod słońcem. Dodatkowo całkowicie nie
odczuwałam, że przegrałam wczorajszą partię w karty. Przynajmniej do godziny
osiemnastej, kiedy to do mojego przybytku spokoju i szczęścia wbił Prusak z
bratem.
Nie byłam zbyt zadowolona. Tak, jak obecność Prusaka mnie
wkurwiała ponad wszystko, tak obecność jego brata… Borze zielony, nie mogłam
zdzierżyć Ludwiga w progach mojego domu. On chyba to wyczuwał, ale brat idiota
ciągnął go przeważnie ze sobą. Na szczęście Ludwig nie pił i rzadko kiedy się
odzywał, a ja zgrabnie ignorowałam jego osobę.
— Cześć, kuzyneczko! — Prusak złośliwie zmierzył mnie wzrokiem. — Tęskniłaś za
mną?
— Nie — burknęłam, ale po chwili przybrałam na twarz
uśmiech, bo u mojego boku pojawił się Francis. Bez problemu wszczepiłam się w
jego bok jak miś Koralgol i utkwiłam koci wzrok w szaraku, któremu na ten widok
otworzyły się szeroko oczy.
— O proszę, proszę — mruknął. — A co to się stało?
— Kocha mnie! — Wyszczerzył się Francis.
— Przegrałam w karty — wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wciąż się uśmiechając.
— Przegrałaś w karty cnotę — skwitował Gilbert gdy nas minął, a Ludwig przybił
facepalma. — Tak właśnie myślałem, że wyglądasz głupiej niż zwykle, a ty po
prostu nie możesz ustać na nogach, kesesese!
— Mogę go zabić? — wysyczałam jak żmija, gdy śmiech Teutona wciąż było słychać
z salonu. — Błagam, pozwól mi go zabić gołymi rękami.
— Nie, mon amour. Masz być grzeczna.
Westchnęłam głośno i poczłapałam za blondynem do salonu. Usiadłam koło Romano,
ale wtedy usłyszałam Francję:
— Ma chérie, pozwól. — Pomachał na mnie sugerująco dłonią. — Będziesz
siedziała ze mną.
— Niby gdzie? — Zdziwiłam się. — Nie mam już więcej krzeseł, musiałby ktoś…
— Non, non. — Zaśmiał się wrednie. — Na kolanach.
— W sensie twoich?! — Wcisnęłam się w oparcie kanapy, a w pomieszczeniu zapadła
cisza. — Chyba cię…!
— Ma chérie, przegrałaś.
Zacisnęłam zęby, wstałam i posadziłam tyłek tam, gdzie sobie Republika
żabojadów życzyła. Wszechobecną ciszę przerwało gwizdnięcie Prusa.
— Gilbert… — zaczęłam ostrzegawczo, ale Francis mi przerwał:
— Cóż, muszę chyba częściej grać z nią w karty. — Zaśmiał się, a jego
niedorozwinięci intelektualnie kumple oraz Feliciano wybuchli śmiechem. Jedynych, których to nie rozśmieszyło, to Niemcy i Romano.
— Graj, graj — powiedziałam, siląc się na miły ton. — Ale pamiętaj, MON
AMOUR, że przyjdzie chwila, że TY też przegrasz. A wtedy się zemszczę.
— Nie pora teraz na słowne gierki, kochana~. Wygodnie ci?
— Tak.
Byłoby mi wygodniej na twoim grobie.
— Tak myślałem, honhonhon~.
Się złośliwy, kurwa, zrobił.
— I ona musi być tak dla ciebie miła, kochająca i
posłuszna? — dopytywał ciekawsko Prusak.
— Tak, cały czas~!
— Tylko do północy. — Uśmiechnęłam się przerażająco do albinosa, jednocześnie
czule odgarniając kosmyk włosów z twarzy Francji. — A potem magia znika i
wracam JA, cała na biało! Ale teraz… Teraz jestem Julią. Francis, czy będziesz
moim Romeo~?
— Uuuuuuuuuuuu~. — Zamachał brwiami Gil, a Hiszpan zachichotał.
— Oczywiście, ma chérie~. — Mężczyzna wydawał się
być przeszczęśliwy moją propozycją.
— Nie wiem czy wiesz, durniu — warknął Romano, którego najwyraźniej zaczęła
drażnić ta cała sytuacja — ale Romeo popełnia samobójstwo na końcu sztuki!
— Ja proponuję wersję współczesną — zamruczałam, głaszcząc blondyna po
policzku. — Gdzie to właśnie Julia zabija ukochanego.
Z przyjemnością zarejestrowałam fakt, że Francis zbladł, podczas gdy Gilbert
wybuchł głośnym śmiechem.
— Romeo i Julia to piękny dramat i nawet do was pasuje! — Feliciano rozmarzył
się wizją dramatu z pięknej Werony. — Symbol kochanków, których miłość jest z
góry skazana jedynie na niepowodzenie… Och… — Posmutniał, gdy zrozumiał, co powiedział.
— Jak miło — wycedził Francis w jego stronę, a ja
westchnęłam.
— Nie przesadzaj, Feliciano — powiedziałam wesoło. — We współczesnej wersji
miłość nabiera nowego znaczenia! Jest to miłość NA ZABÓJ.
Zaśmiałam się z własnego żartu, po czym zeskoczyłam z kolan mężczyzny.
— A ty gdzie idziesz?
— Do toalety. — Podniosłam brew. — Chyba, że mam ci się zsikać na kolana?
— Idź, idź…
Gdy znalazłam się w przedpokoju, odetchnęłam z ulgą. Zapowiadał się ciężki
wieczór, więc może lepiej by było, jakbym napiła się razem z nimi. Skoro
Francja popisywał się przed kumplami, to w końcu stracę cierpliwość. A tak
przynajmniej się rozluźnię.
A co!
***
Wystarczyły cztery godziny, bym była pijana w równym
stopniu, co reszta.
— Ty chyba nie wiesz, co mówisz! — Czknęłam i wytknęłam Gilberta palcem. —
Bawaria jest piękna, owszem, ale ty chyba nigdy polskich Tatr nie widziałeś!
— Widziałem — żachnął się. — Ale ty widocznie potrzebujesz okularów o grubości
denka od słoików, żeby zrozumieć różnicę między Alpami, a tymi pagórkami, o
których mówisz.
— Ja różnicę znam! — Oparłam się ramieniem o Romano. — Chodzi mi tylko o to, że
nie tylko wy macie piękne miejsca u siebie! Ja idę w myśl zasady: cudze
chwalicie, lecz swego nie znacie!
— Alpy, kobieto! — ryknął Gilbert, wznosząc kieliszek w górę. — A-L-P-Y!
— Niech żyją Tatry! Alpy! Sudety i Karpaty! — Zaśmiałam się głośno. — Niech
żyją szlaki górskie, sekwoje ogromne, i misie brunatne, oraz…
— Kobieto, weź się uspokój! — Południowiec zmierzył mnie krytycznie wzrokiem,
ale ja go nie słuchałam.
— TOAST! ZA TATRY! — Wstałam chwiejnie, łapiąc za opróżnioną do połowy flaszkę.
— ZA APLY! — Gilbert również dźwignął się na nogi i podstawił mi kieliszek.
— ZA PRZYJAŹŃ ALPEJSKO-TATRZAŃSKĄ! HEJ HO!
Stuknęłam się z chłopakiem szkłem i oboje wypiliśmy na raz. Reszta towarzystwa
obserwowała nas w ciszy, a sam Ludwig od dobrych kilku minut siedział na
kanapie chowając twarz w dłoni z zażenowania. Hiszpania natomiast chrapał sobie
w najlepsze.
— Czas do kibla — zaskrzeczał Gil i chwiejąc się, opuścił nasze zacne
towarzystwo.
— Natalia — zaczął ostrożnie Francis — nie uważasz, że starczy już alkoholu na
dzisiaj?
— Ale dlaczego, skarbie? Przecież dobrze się bawię!
— Za dobrze — skwitował Romano, a Feliciano patrzył na
mnie z czystym przerażeniem.
— Bella, masz zaróżowione policzki…
— Kochany, na to mówimy tutaj bałałaje. Nie ma to jak wieczorna gorączka!
— Ma chérie…
Podniosłam dłoń, by uciszyć sprawcę moich problemów sercowych, po czym wstałam
i okrążyłam stół. Stanęłam nad Francją, chwilkę mierzyłam go wzrokiem i w końcu
oparłam się dłońmi o jego kolana, nachylając przy tym swoją twarz do jego.
— Mon amour — wymruczałam, jeszcze bardziej zbliżając swoje usta do
jego. — Jest dopiero dwudziesta druga. Masz jeszcze dwie godziny. Zamiast się
dąsać, po prostu korzystaj z mojego dobrego humoru~.
Odsunęłam się chwiejnie z uśmiechem w momencie, kiedy ten spróbował wbić mi się
w usta. Widząc mnie uśmiechniętą od ucha do ucha, złapał mnie za przedramię i
usadził mnie sobie na kolanach.
Alkohol wbił mi się do głowy tak mocno, że wszczepiłam
się w mężczyznę, oparłam brodę o jego ramię i zamknęłam oczy. Sens rozmów i
śmiechy przestały docierać do mojego mózgu, a mnie samej się zrobiło miło,
ciepło i wygodnie.
Zanim jednak zasnęłam, do moich uszu dobiegł hałas z
głębi domu. Dźwignęłam wystraszona głowę i obróciłam się do gości.
— Co to było? — Czknęłam, ale reszta nasłuchiwała zdziwiona.
Znów dotarł do nas głuchy dźwięk, a przez moje pijane
zwoje mózgowe przewinęła się myśl, że te dziwne odgłosy dobywają się z mojego pokoju.
Wstałam chwiejnie i ruszyłam w stronę swojego kąciku zabaw, a za mną podążył
zaciekawiony Francis.
★★★
*„Od zła, kiedy się je widzi jedynie, można odwrócić oczy. Ale kiedy widzisz je i przeżywasz, nie ma od niego ucieczki” – cytat z filmu: "Karol, człowiek, który został papieżem"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz