ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

sobota, 26 marca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ sᴢᴇsɴᴀsᴛʏ – ᴡʀᴏ́ɢ ɴᴜᴍᴇʀ ᴊᴇᴅᴇɴ

 

Gdy otworzyłam drzwi z pokoju i ujrzałam moje książki na ziemi, to przez chwilę nie ogarnęłam, o co chodziło. Lecz gdy zobaczyłam na środku pokoju Gilberta z zerwaną ze ściany moją flagą Polski w rękach, wtedy momentalnie wytrzeźwiałam.

— C-Co ty robisz? — wysapałam.

— Biało-czerwony. — Splunął Gil i zatoczył się lekko do tyłu. — Podobno lubisz drugą wojnę światową. Opowiedzieć ci, co robiliśmy z takimi szmatkami~? Kesesese!

— ODŁÓŻ JĄ! — wydarłam się i ruszyłam w jego stronę, ale potknęłam się o rozsypane książki i pacnęłam jak długa na podłogę. Lekko mnie zamroczyło, ale Francis uklęknął obok mnie i spojrzał ostrzegawczo na kumpla.

— Gilbert, zostaw to i wyjdź z pokoju.

— Niesamowite — Zaśmiał się Prusy. — Że w tych czasach to właśnie tacy jak TY są nazywani faszystami. Całkiem wygodne, kesesese!

Szarak wsadził rękę do kieszeni i wyjął coś małego. Trochę zajęło, zanim skumałam, że była to zapalniczka.

— NIE! — Spróbowałam się dźwignąć, ale zakręciło mi się w głowie.

— Gilbert! — zagrzmiał Ludwig, który stanął obok mnie i Francji. — Zwariowałeś do reszty? Jesteś tu w gościach!

— Tylko spróbuj, a cię ZABIJĘ! — krzyknęłam.

— Przykro mi, Polaczku. — Prusak uśmiechnął się złośliwie. — Ale twoja Polska istnieje tylko na papierku. A kiedyś nadejdzie czas, że spotkamy się w zupełnie innych okolicznościach niż wspólne picie przy stole. Mam ogromną nadzieję, że wtedy po drugiej stronie barykady spotkam ciebie osobiście, albo chociaż twoje bachory, ale patrząc na Francisa mała szansa w tym, że doczekasz się potomstwa. Może to i lepiej, kesesese!

— Słuchaj no mnie! — warknęłam, wstając na równe nogi. — Może i Polska nie jest pieprzonym Landem za górami, za lasami, ale kocham go, rozumiesz? I wiesz co jeszcze? Możesz wraz z braciszkiem, kuzynem i Ivanem wycinać nasz las do woli, PROSZĘ BARDZO! Ale MY ten las obudujemy i będziemy żyć długo i szczęśliwie, bez waszych szwabskich mord nad karkiem!

— Ej, chłopaki! Ona serio w to wierzy! — Zaśmiał się głośno.

— Bracie, uspokój się! — Ludwig ruszył w jego stronę, ale Gil wyszczerzył się od ucha do ucha.

— West, jeszcze jeden krok, a podpalę tę szmatę do podłogi~.

Brat zatrzymał się, a ja spojrzałam na Francję.

— No weźże coś zrób!

Zanim jednak Francuz się ocknął, Gilbert czknął i odpalił zapalniczkę, przez co flaga bardzo szybko zajęła się ogniem.

— GILBERT! — krzyknęłam i sztartnęłam do szarowłosego jednocześnie z Ludwigiem.

Gilbert dość brutalnie odepchnął mnie ręką, przez co zaskoczona użytą wobec mnie przemocy wylądowałam na ziemi, uderzając plecami o wyrko.

Niemcy wydarł mordę na brata w języku niemieckim, a ja spojrzałam na strzępy popalonej flagi.

I wtedy chuj mnie jasny strzelił. Wstałam obolała i wrzasnęłam na braci:

RAUS! Schnella!

Lu wyprowadził szarego idiotę z pokoju, a następnie usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Dyszałam wściekle, a przez alkohol zaczęłam czuć się coraz gorzej. Szumiało mi w głowie i coraz trudniej było utrzymać mi równowagę.

— Zabija. Godom, że zabija… (Zabiję. Mówię, że zabiję…)

Ma chérie, proszę…

— Zawrzyj pysk. (Zamknij się.)

— Natalia.

Rozejrzałam się po zdemolowanym pokoju i rozrzuconych tomiszczach na podłodze. W końcu odwróciłam się do Francji i zmrużyłam oczy.

— Szlus. Godom ci, niy chca go tu wincyj widzieć. (Koniec. Mówię ci, nie chcę go tu więcej widzieć.)

— Co tylko zechcesz — powiedział spokojnie.

— Ale nie robisz mie w ciula? (Ale nie okłamujesz mnie?)

— Emm…

— Co jo godom… Ty durś mie w ciula robisz — burknęłam. (Co ja mówię… Ty wciąż mnie okłamujesz.)

Wyszłam z pokoju potykając się o bałagan i nie wiem jak, ale dotarłam do salonu, gdzie siedział jeszcze Romano i Feliciano. Spojrzeli na mnie lekko przerażeni.

— A wy?

— Ja już będę się zbierać! — Feliciano wstał i rzucił mi przerażone spojrzenie. — Niemcy pewnie mnie potrzebuje.

Ja, ja, natürlich. — Przeniosłam wzrok na Romano. — A ty co? Bier Antonia do izby i do pryka. Koniec fajeru! (Tak, tak, naturalnie. A ty co? Bierz Antonia do pokoju i do łóżka. Koniec imprezy!)

— Natalia, uspokój się. — Francis stanął obok mnie i położył mi dłoń na ramieniu. — Już dość.

— Łostow mie! — Machnęłam łapami, a Romano, widząc to, szybko wypadł z salonu. (Zostaw mnie!)

— Uważaj, bo zaraz…!

Ale ja zatoczyłam się potężnie i wylądowałam na plecach na kanapie . Wszystko wirowało. Mrużąc ślepia wbiłam wzrok w sufit, by jakoś opanować tą wewnętrzną karuzelę. Na próżno.

— Ty pieronie… — sapnęłam. — Czymu jo ci przaja…? (Idioto… Dlaczego ja cię kocham…?)

— Co robisz? — zapytał niepewnie i podrapał się po głowie
.
— Tyś je Guchy? Abo ainfach gupi? (Jesteś głuchy? Albo po prostu głupi?)

— Wybacz, ale tak nie będziemy rozmawiać.

Ostatnimi siłami intelektu zarejestrowałam, że Francja podszedł do mnie i złapał mnie mocno za łokieć, by postawić mnie na nogi.

— Pitej! Bo ci ciulna! (Odejdź! Bo cię uderzę!)

— Wstań, idziesz się położyć. — Dźwignął mnie, a świat zawirował. — Do spania, ma chérie.

— Skończ fanzolić. Podej flaszka. — Machnęłam oczekująco ręką w stronę stołu. — Obalimy halba! (Skończ gadać głupoty. Podaj butelkę. Wypijemy półlitra!)

— Czy ty jesteś poważna?!

— A pieron wiy! — Wzruszyłam ramionami, aż poczułam, że niebezpiecznie zbliża się bełt. — Jo to dupca… (A cholera wie! Ja pierdzielę…)

— Spójrz na siebie! Jesteś kompletnie pijana!

— W rzyci to mom! (W dupie to mam!)

— Idziemy! — Pociągnął mnie, a ja jak kukła poleciałam za nim.

— Oooooo, bo bydzie larmo! Godom, łostow mie! — Zaprotestowałam, ale po chwili zahaczyłam barkiem o ścianę, przez co wysapałam ze łzami w oczach. — Dobra, mosz recht… Chyć się mie, cisnymy do pryka! (Ooooo, bo będzie awantura! Mówię, zostaw mnie! Dobra, masz rację… Chwyć się mnie, idziemy do łóżka!)

Francja ewidentnie tracił cierpliwość, ale miałam to w nosie. Wpadłam do pokoju wraz z chłopakiem i psem, który próbował na mnie skakać z radości, nie do końca czając, że ledwo trzymam się na nogach. Po chwili znalazłam się na miękkim łóżku i zaśmiałam się głośno.

— A ty kaj?! — warknęłam nagle, przez co biedny Francuz podskoczył w miejscu. — Kaj pitasz?! Legej, a nie! No! — ponagliłam go. — Puć sam ino! (A ty gdzie?! Gdzie uciekasz?! Połóż się, a nie! No! Chodź no do mnie!)

— Natalia…

— Zawrzyj się i legaj! — Ciężko przesunęłam się na bok,  a po chwili kompletnie przestałam rejestrować co się dzieje. (Zamknij się i połóż!)



***


[3 stycznia 2017 — wtorek]

Obudziłam się rano z ogromnym bólem głowy, klejem pod oczami i suchymi jak pustynia ustami.

Kac morderca nie ma serca, jak to powtarzają co poniedziałek w szkole znajomki z klasy, kiedy to korzystając ze swojego adekwatnego wieku upoważniającego na legalny zakup alkoholu, napierdalali się na weekendach jak świnie. Do co najmniej trzeciej lekcji licytują się kto ile wypił, kto ile wyrzygał i komu pierwszemu urwał się film.

Ja przyznać musiałam, że też lubiłam alkohol. Miałam osiemnaście lat, a młodość rządziła się własnymi prawami, więc bycie raz na jakiś czas pijanym było fajne. Przynajmniej dopóki następnego dnia rano nie zaczynało się zdychać.

— Bożeee… — wysapałam ciężko w ścianę, kiedy poczułam dyskomfort w żołądku. — Nigdy więcej… Przynajmniej w tym miesiącu…

— Obudziłaś się?

Wrzasnęłam ze strachu, gdy usłyszałam męski głos za plecami. Obróciłam się i zobaczyłam Francisa w moim łóżku.

— A ty co tu robisz? — Złapałam się za serce.

— Powiedziałaś, że mam się z tobą położyć, więc spełniłem tylko twoje życzenie.

— Musiałam naprawdę dużo wypić… — mruknęłam i nieznacznie odsunęłam się od niego pod ścianę.

— Wiesz, że mówisz w gwarze po alkoholu?

— Wiem — mruknęłam. — Często kuzyni i Nela specjalnie mnie denerwują, bym puszczała wiązanki po śląsku po pijaku. A czemu mówiłam po śląsku?

— A potrafiłabyś teraz coś powiedzieć?

— No richtig, że ja! — Ułożyłam głowę na poduszce i zachichotałam. — Niech zgadnę, nie czaiłeś połowy z tego co mówiłam. (No pewnie, że tak!)

Ma chérie, dzięki mojej niesamowitej dedukcji oraz wrodzonemu intelektowi bez problemu mogłem cię zrozumieć. Jednakże zastanawia mnie znaczenie kilku słów. Na przykład „durś”.

— „Wciąż” — odparłam lekko rozmarzona w stronę sufitu leżąc na wznak.

Jakoś nie przejmowałam się tak obecnością Francji. W końcu obiecał, że nie zrobi mi krzywdy, prawda? A ja tej obietnicy trzymałam się jak tonący zardzewiałej brzytwy dziadka.

— Myhym. A „Przaja”?

Zamarłam. Miałam wrażenie, że nawet moje serce przeraźliwe ucichło.

— W jakim sensie?

— Zapytałaś, dlaczego mnie przajasz.

— Aaaaa… Tłumacząc, zapytałam dlaczego mnie tak drażnisz. — Wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu.

— A drażnię? — Zdziwił się.

— A nie? — Skrzywiłam się, kiedy odwróciłam w jego stronę głowę. — Ryjesz mi psychikę, dokładasz coraz to nowszą traumę i często wyprowadzasz mnie z równowagi. Kiedyś byłam oazą spokoju, aniołem wręcz, a dziś… — Pokręciłam smutno głową, ale po chwili się roześmiałam.

— Czyli żałujesz, że mnie poznałaś? — Podparł głowę dłonią i podniósł brew.

— Nie żałuję. — Uśmiechnęłam się szeroko do niego. — Głupi jesteś, ale cię lubię. Za bardzo się do was przyzwyczaiłam i przywiązałam, jesteście dla mnie jak przyjaciele. Więc jak dojdzie kiedyś do pożegnania to pewnie dostanę depresji, czy coś w tym stylu. — Skrzywiłam się. — Kurde. Kiedyś to nadejdzie, prawda?

— Niekoniecznie — powiedział pogodnie. — W ogóle, już drugi dzień nie idziesz do szkoły. Ciekawe, kto ci to usprawiedliwi.

— Oczywiście, że ty! — Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po telefon.

— Miałem usprawiedliwić ci dzień wczorajszy, nie było mowy o dniu dzisiejszym.

— Co ci szkodzi dołożyć ten jeden dzień? — Zwróciłam na niego zdziwiony wzrok.

— Usprawiedliwię cię — powiedział, a ja się wyszczerzyłam — ale skarbie, nie ma nic za darmo.

Uśmiech zszedł mi z twarzy w trybie natychmiastowym.

Zapomniałam, że Francis nie działał charytatywnie. Założę się, że jakby zapytali go o zbiórkę na biedne dzieci, to odpowiedziałby: „Pomoc dla dzieci? A co te dzieci zrobiły dla mnie?”.

Oczywiście to żart, bo dobrze wiedziałam, że Francis posiadał serce we właściwym miejscu. Gorzej z mózgiem…

— Czyli?

— Pomyślmy, czego bym od ciebie chciał — zamruczał, wbijając we mnie głodny wzrok, a ja w swoim podkoszulku i spodenkach nie poczułam się zbytnio bezpiecznie.

— Śniadania do łóżka, kilka czułych słówek i buziaka w policzek, zwiastujący szybko postępujący syndrom sztokholmski w mojej psychice? — zapytałam rozpaczliwie, a brwi Francisa wyjechały do Chorwacji.

Ma chérie, właśnie dobiłaś targu! — Zaśmiał się. — Co mi zrobisz na śniadanie~?

— Zobaczę, co mam w lodówce… — Westchnęłam nie wierząc, że tak łatwo dałam się sprzedać. Mogłam z nim chociaż negocjować.

Wygrzebałam się z wyra i gdy lekko się zatoczyłam, dotarło do mnie, że prawdopodobnie wciąż byłam pod wpływem. No cóż…

Łeb bolał mnie, jakby robotnik na placu Wolności w Katowicach orał chodnik młotem pneumatycznym, ale mimo to dokulałam się do kuchni i otworzyłam wrota mojej odwiecznej przyjaciółki. Po krótkim resecie mózgu postanowiłam zaszaleć i zrobić mu tosty z jajkiem, bekonem i serem, które tak uwielbiał mój brat.

Wyciągnęłam więc wszystko, co potrzebne i zaklęłam. Zapomniałam, że Pan Idealny nie jadł tłustych rzeczy na śniadanie. Klnąc pod nosem, wyciągnęłam warzywa, ser i szynkę i postanowiłam zrobić kanapki na bogato. Do tego herbata z cytryną i miodem. Postawiłam jajka na gazie, pokroiłam rzodkiewki, pomidor, ogórek i cebulkę zieloną i jakoś dotrwałam do końca mojego gastronomicznego dzieła roku.

W pewnym momencie zamarłam, bo coś mnie olśniło. Po tym wszystkim, jak zachowywał się Francis, to dawno powinnam go zajebać gołymi rękami, ewentualnie spieprzać od niego jak najdalej. A mnie ciągnęło do niego, jak cygana do ruskiego czołgu.

Ja pierdolę, przecież mi się rozwija syndrom sztokholmski.

Zajebiście, tego mi właśnie brakowało. Mój były psychiatra na bank by się ucieszył, że może radośnie władować we mnie kolejne leki.

Pieprzony konował…

Położyłam wszystko na tacę i ostrożnie zaniosłam gotowe śniadanie do mojego pokoju. Przechodząc koło pokoju brata, zauważyłam, że Antonio i Romano wciąż spali. Może to i lepiej. Jakby się zorientowali, że zrobiłam żarcie, to bym nawet nie dotrwała z talerzem do Francji.

Gdy weszłam do siebie, zobaczyłam, że mężczyzna dalej leżał w moim łóżku, z rękoma za głową i moim psem przy wyrku. Widać było gołym okiem, jak się gnój w moim azylu szybko zadomowił.

Ten to ma życie…

— Smacznego. — Podałam mu tacę nachmurzona, a Francis podniósł brew. — Co?

— Nie zapomniałaś o czymś~?

Spojrzałam podejrzliwie na kanapki. Wyglądały normalnie. Tak samo jak herbata.
Francis widząc mój zawias westchnął:

— Zapomniałaś obdarować mnie pocałunkiem.

Przekręciłam oczami i nachyliłam się do chłopaka. Ujęłam go delikatnie dłonią za policzek i cmoknęłam go subtelnie.

— Smacznego, kochanie! — Uśmiechnęłam się szeroko, a Francja zamrugał zaskoczony. — Czułe słówka też można już odfajkować — dodałam po chwili już normalnym, jadowitym tonem Skalmara Obłynosa.

— Spokojnie — dodał z przekąsem. — Kiedyś będziesz mi tak mówić codziennie.

— Nie dożyjesz tej chwili — odparowałam.

— Och… — Zwrócił wzrok na swoje kanapki. — Chyba miałem ci dzisiaj usprawiedliwić dzień, prawda? Nie ładnie tak grozić Papie, bo się Papa rozmyśli.

— Przepraszam — wycedziłam, starając się utrzymać miły ton i uśmiech, chociaż czułam, że ciśnienie w mojej czaszce zaraz rozsadzi pół osiedla z wkurwienia. — Mam nadzieję, że mi wybaczysz ten nagły zryw emocjonalny.

— Jak zawsze. — Posłał mi złośliwy uśmiech, a ja dostałam tiku nerwowego w oku.

Zanim zdążyłam coś odwarknąć, Ares dźwignął się na cztery łapy i popędził pod drzwi szczekając jak doberman na złodzieja gruzu. Szybko podążyłam za psem, próbując go uspokoić, ale na próżno. Akceptując swoją porażkę, zerknęłam przez kutloka w drzwiach i zamarłam.

Na klatce schodowej stał Niemcy.

A tego co tu przywiało?

— Spokój, Ares! — burknęłam groźnie, a pies usiadł na tyłku i zawył niecierpliwie. Przewróciłam oczami i otworzyłam drzwi wejściowe.

— Dojczland, Dojczland, yber ales — powiedziałam ironicznie na powitanie.

Ludwig tutaj, w moim domu. Brakowało jeszcze, kurwa, Lady Gagi, Gargamela i dwóch bobrów do kompletu.

Mimo to odsunęłam się, przytrzymując szalejącego z radości psa, a żywa kupa mięśni niepewnie wgramoliła mi się do mieszkania.

— A twój braciszek gdzie? — burknęłam dość niemiło, zanim Ludwig otworzył usta.

— Kto przyszedł? — Usłyszałam głos Francisa z pokoju.

— Przyszedłem sam — powiedział powoli Lu. — Chciałem przeprosić za zachowanie brata, oraz…

— Przeprosić? — powtórzyłam głucho, nie bardzo kumając, o co typowi chodziło. — Nie musisz mnie przepraszać, od dawna wiem, że twój brat to ćwierćmózg. Mimo to doceniam, że jako jego brat jesteś świadomy jego niedojebania umysłowego. Niestety nasza medycyna nie jest na tyle rozwinięta, żeby mu pomóc, lecz jako przyszły fizjoterapeuta mogę poradzić, żeby po prostu go oddać do zakładu opieki. Albo rozstrzelać.

Ludwig momentalnie stracił wątek i zamilkł, a ja widząc to, skumałam, że coś było nie tak. Próbowałam odnaleźć w mózgu cokolwiek, co by pasowało do tej układanki, ale zanim puzzle zdążyły się połączyć, do przedpokoju przybył Francis. Blondyn oparł się nonszalancko o framugę z mojego pokoju i zmierzył nas wzrokiem.

Może coś wczoraj się odwaliło?

Tak właściwie… to dlaczego, do cholery, mówiłam gwarą?

— Czekaj, bo nie do końca mi dzwoni — powiedziałam powoli, ignorując Francuza. — Przepraszasz mnie za Gilberta, a my tylko wznieśliśmy toast za Tatry i Alpy.

— Naprawdę TO jako ostatnie pamiętasz? — Francis zdziwił się, a ja czując na sobie wzrok obu panów, wystraszyłam się nie na żarty.

— Matko Boska, co się wczoraj stało?! — zawołałam z rozpaczą. — Nie mówcie mi, że ja znowu coś z Francją…

— Nie — przerwał mi szybko zdezorientowany Ludwig, podczas gdy Francis się nachmurzył. — Nie, absolutnie! Chyba… Ale Gilbert… On niezbyt stosownie się wczoraj wobec ciebie zachował. Myślę, że to ci odświeży pamięć.

Podał mi pakunek, który trzymał cały czas w ręce. Złapałam, oderwałam papier i moim oczom ukazał się poskładany materiał w kolorach biało-czerwonych. Ze zdziwieniem zobaczyłam po jego rozwinięciu, że była to polska flaga.

— Dzięki? — powiedziałam do szwaba. — Ale ja już przecież…

Zamilkłam.

Oczy otworzyły mi się szeroko, a ja z bijącym sercem ruszyłam do swojego pokoju. Minęłam Francisa i zaklęłam siarczyście, gdy zobaczyłam, że MOJA flaga zniknęła ze ściany. I wtedy przed moimi oczami zawirowało wspomnienie uśmiechniętej mordy Prusaka i jego pieprzonej zapalniczki, chwilę przed próbą podpalenia mi mieszkania.

— GIIIILBEEEEEEEEEEERT…! — ryknęłam potężnie jak ranne zwierzę i zacisnęłam pięści, czując, jak zaczynałam się telepać z wkurwienia.

Ma chérie, spokojnie…

— NIE CHCĘ GO TU WIĘCEJ WIDZIEĆ! TEN JEBANY PIROMAN MA ZAKAZ WSTĘPU DO MOJEGO MIESZKANIA! BASTA!

Ludwig wytrzeszczył na mnie oczy, a Francis spróbował mnie jakoś uspokoić.

Ma chérie, nie przesadzasz? Przecież nic się…

— JAK NIC SIĘ NIE STAŁO?! — Wskazałam na niego palcem wściekła. — OD KIEDY TO W GOŚCIACH ROBI SIĘ TAKIE RZECZY, A TY….

Tu odwróciłam się do Niemca i koniuszek swojego palucha wycelowałam w szwaba.

— A ty, do cholery jasnej, nie potrafisz wychować swojego brata?! Ile on ma lat? Zatrzymał się, kurwa, intelektualnie na poziomie gimnazjum?!

— Natalia… — zaczął Francuz, ale ja się już tak uruchomiłam, że ciśnienie skoczyło mi na bank do dwustu, co zwiastowało nieuchronnie zbliżający się wylew. Cóż, śmierć z wkurwienia niekoniecznie było moją wymarzoną wizją zejścia z tego padołu…

— Ja pierdolę!  — krzyknęłam w sufit totalnie rozzłoszczona. — Dorośli ludzie! CO z wami jest nie tak?!

— Zdziwiłabyś się. — Francja zachichotał, a mój wewnętrzny Cartman podpowiedział, żeby zajebać hipisa na miejscu.

— Francis — powiedziałam cicho — jak nie przestaniesz mnie nakręcać, to osobiście połamię ci gnaty.

— To może ja już pójdę — wtrącił Ludwig, a ja zmierzyłam go wzrokiem.

— Dzięki. — Wskazałam na flagę. — Szkoda tylko, że idiota nie przyszedł osobiście, tylko wysłał młodszego brata.

— Gilbert nic nie wie — powiedział Niemcy. — Nie pamięta. Przyszedłem sam z własnej woli.

— Cóż, to tylko świadczy o tym matole — burknęłam.

Skinęłam sztywno głową w stronę Ludwiga i zniknęłam swoim pokoju. Trochę zaskoczył mnie fakt, że szkop pofatygował się osobiście do kogoś takiego jak ja, ale i to tak nie zmieniało to mojego stanowiska w jego sprawie.

Może, jakby mi życie uratował czy na kebsa pożyczył, to wtedy bym mogła spojrzeć na niego przychylniejszym okiem.

A co do Gilberta… Tu nawet żarcie nie pomoże.

— Debil — skwitowałam cicho pod nosem postać albinosa i ruszyłam w stronę nagiej ściany, by zawiesić nową flagę.

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴘɪᴇ̨ᴛɴᴀsᴛʏ — ᴏᴘᴏᴡɪᴇśᴄ́ ғʀᴀɴᴄᴊɪ

 

— Jak dobrze wiesz — zaczął powoli — po przegranej kampanii w czterdziestym roku, północna połowa moich ziem trafiła pod okupację Niemiec, natomiast południowa została wolna. Właśnie na tej „wolnej” od okupantów części zostałem Państwem Francuskim szerzej znanym jako Francją Vichy. Nie będę się tu rozwodził nad ówczesną sytuacją polityczną, ponieważ dobrze wiem, ze ciebie interesuje coś bardziej okrutnego, niźli polityka. Nastroje antysemickie rosły z każdym dniem, a Żydzi często bali się wyrażać swoje poglądy, gdyż ogólnie przyjmowało się, że to właśnie problem żydowski był przyczyną całego napięcia międzynarodowego. Najgorsze było to, że mój rząd bardzo zaangażował się w kampanie antyżydowską, mimo że Trzecia Rzesza na to nie naciskała. W krótkim czasie wychodziło wiele ustaw, które ograniczały wolność ludności żydowskiej. To wszystko przechodziło przez moje ręce i moje ręce te ustawy musiały podpisywać, czy tego chciałem, czy nie. — Przerwał na chwilę i patrzył w okno zamyśleniem, po czym ocknął się i zamrugał, mówiąc. — Przygotowania do obławy trwały, a ja zostałem przydzielony jako przełożony około dziewięciu tysięcy policjantów, którzy wzięli udział w tym zdarzeniu. Gdy nadszedł szesnasty lipca, wkroczyliśmy na ulice zamieszkałych przez tych biednych ludzi. Do dziś pamiętam krzyki kobiet czy płacz dzieci. Próbowałem zaprowadzić spokój tam, gdzie byłem. Nie pozwalałem szarpać kobiet, nie strzelałem do uciekających dzieci jak mi kazano, ale i tak aresztowano około trzynastu tysięcy niewinnych ludzi. Mieliśmy aresztować wszystkich powyżej szesnastego roku życia, ale zarządziłem, żeby brać wszystkich. Żeby nie rozdzielać tych biednych rodzin. Teraz wiem, że był to ogromny błąd, bo przecież tyle dzieci zginęło przez moją decyzję… Ale ja nie chciałem ich rozdzielać…

Przerwał na chwilę i zawiesił wzrok na ścianie. Po chwili westchnął i ciągnął dalej, a ja słuchałam z kamienną twarzą.

— Wszystkich ich zgromadzono i zamknięto na pięć długich dni na Velodrome d’Hiver. Bez jedzenia, bez wody, z pięcioma toaletami i jednym kranem. To było przerażające, nigdy nie byłem świadkiem czegoś podobnego. Pamiętam, że panował wtedy upał, a słońce dodatkowo grzało w ten cholerny szklany dach. 
Niemcy pozamykali wszystkie drzwi i okna. Smród i zaduch był nie do wytrzymania. Krzyki, zawodzenia, do dziś potrafię je przywołać, gdy zamknę oczy. W końcu wszystkich zabrano do obozów przejściowych i finalnie do obozów zagłady. To ogromna zbrodnia, którą zapłaciłem za spokój moich rodaków.  Nikt nie został za to rozliczony. Dopiero w dziewięćdziesiątym piątym roku mój ówczesny prezydent powiedział Światu, że „zbrodnicze szaleństwo okupanta było wspierane przez Francuzów. Przez Państwo Francuskie”. Przeze mnie…


Nie miałam wyrzutów sumienia, że zepsułam atmosferę tym tematem. Miałam wrażenie, że Francja wstydził się tej części swojej historii zapisanej na czarnych kartach.

— „Od zła, kiedy się je widzi jedynie, można odwrócić oczy. Ale kiedy widzisz je i przeżywasz, nie ma od niego ucieczki”* — zacytowałam spokojnie.

— Ta, powiedzmy…

— Nic nie mogłeś zrobić, prawda? — odezwałam się w końcu.

— Jestem zależny od głowy mojego rządu. Kiedy trwa wojna, walczę, kiedy trwa pokój, jestem w stagnacji. Jedynie mogę doradzić, oferując przy tym swoje doświadczenie. Ale zazwyczaj rządzący myśli, że wie więcej niż ja. Każdy z nas ma taki sam problem. — Zaśmiał się gorzko pod nosem. — Demokracja…

— … to najgorsza rzecz pod słońcem — dokończyłam, a Francis podniósł brew. — A demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd potrafi przekupić lud ich własnymi pieniędzmi.

— Dobra, wyzwanie wykonałem. — Sięgnął po kartę, a ja zaraz po nim. — Moja kolej — mruknął, gdy pokazaliśmy sobie nominały.

— Prawda! — powiedziałam szybko.

— Dlaczego tak się tym interesujesz? — Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie. — Skąd wzięła się ta cała obsesja?

Zamrugałam i zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Chociaż byłam dumna ze swojego pochodzenia oraz korzeni, to gdy wspomniałam o tym na lekcjach w gimnazjum, to wyśmiano mnie, że byłam gorolem* ze wschodu. Nikomu postronnemu nic już więcej na ten temat więcej nie powiedziałam, bo ludzie nie rozumieli. A niezrozumienie często doprowadzało do wyszydzania.

Widząc ponaglający mnie wzrok Francisa, odparłam pewnie:


— Rodzina mojej babci pochodzi z Kresów Wschodnich. Póki ruskie ich nie wygnali, mieli swój dworek w mieścinie leżącej teraz na terenie Białorusi. Mój prapradziadek był ułanem i zginął na wojnie. Od tej informacji zaczęłam interesować się wojną, to była czwarta klasa podstawówki. Dowiedziałam się, że część mojej rodziny walczyła w Powstaniach Warszawskich, a dziadkowie mojego taty, który jest rodowitym Ślązakiem, brali czynny udział w Powstaniach Śląskich. Oczywiście po stronie Polaków. Nie wiem jednak dlaczego tak bardzo interesuję się sprawą holocaustu. Może w poprzednim życiu byłam Żydówką?

— Patrząc na ciebie mam wrażenie, że byłaś w Hitlerjugend — mruknął.

— Ej, bez takich mi tu! — Rzuciłam w niego poduszką. — Wiem, że to niezdrowe zainteresowanie, ale nic na to nie poradzę. Lubię ten temat, interesuje mnie i tyle. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jestem jak głodny sęp, który… który…

— Który CO?

— Który żywi się tym cierpieniem — dodałam cicho, po czym odchrząknęłam i powiedziałam nieco głośniej: — Oczywiście to, że interesuję się tym nie znaczy, że popieram tę ideologię. To ważne, zapamiętaj. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

— Całe szczęście! — Wzniósł ręce w górę, a mnie wyjebało żyłkę na czole.

— Graj. — Sięgnęłam po kartę. — Dziewiątka!

— Dwójka!

— Łuhuhu! — Ucieszyłam się. — Prawda czy wyzwanie?

— Prawda.

— Możesz mieć dzieci?

Chyba zaskoczyłam Francisa tym pytaniem, bo aż zamrugał. Jednak uśmiechnął się szeroko.

— Odpowiedź brzmi nie. Nie możemy, bo nie jesteśmy jako tako ludźmi, chociaż zdarzają się matki, na przykład Brytania ma czworo synów, Starożytna Egipt i Antyczna Grecja również doczekały się synów. Nie była to jednak ciąża biologiczna, tylko dzieciaki zostały przez nie znalezione. Tak — dodał, widząc moją minę — niektórzy z nas pojawiają się jako dzieci i dorastają do pewnego wieku. Dzieje się tak w przypadku młodego, rozwijającego się Państwa. Ja też kiedyś byłem dzieckiem. Czasami jednak zdarza się, że pojawia się personifikacja już dojrzała, lub dziecko, które nigdy nie dojrzeje. Nie wiemy jednak na jakiej zasadzie oparte jest nasze istnienie. Nikt nigdy nie był świadkiem powstania personifikacji. Wracając jednak do pytania… Możesz spać spokojnie, gdy pęknie nam prezerwatywa. Ja tam wolę jednak bez.

— Durniu, nie o to mi chodziło! — warknęłam, czując że się rumienię. — Jestem ciekawa tego i tyle!

To wszystko było… dziwne. Przecież Państwa nie brały się z powietrza.

Oh ma chérie, co ja mam ci rzec? — powiedział rozmarzony, patrząc na swoją nową kartę. — Chyba jednak tyle, że wygrałem~.

Z przerażeniem spojrzałam na uśmiechniętego Jokera na karcie. Drżącą dłonią odłożyłam swoją i westchnęłam.

— Dobra, co mam zrobić?

— I zrobisz wszystko? — Upewnił się.

— Jeżeli będzie to wykonalne, to tak. — Wzruszyłam ramionami.

— Ale wszystko, WSZYSTKO?

— Głuchy jesteś? — Zdenerwowałam się. — Mam ci to narysować?

— Honhonhon~. Coś wymyślę~.

— Świetnie…

— Wiem! Daj mi jeden swój dzień. — Uniósł palec wskazujący w górę. — Jeden dzień.

— Nie czaję — burknęłam. — Mam ci kalendarz stworzyć?

Czułam, że rośnie we mnie ciśnienie poprzez zniecierpliwienie, a dodatkowo nienawidziłam owijania w bawełnę.

— Przez jeden dzień zachowuj się tak, jakbyś była moja. — Wskazał dłonią na siebie z uśmiechem, a mnie wyjebało oczy, mózg, serce i żołądek do góry nogami.

— Czekaj, ja... Co?!

— Żadnego bicia, deptania, wyzywania czy bronienia się.

— Jak mam się nie bronić, kiedy wsadzasz mi łapę pod bluzkę…? — Zadrżałam.

— Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. Po prostu chcę, byś była dla mnie miła tak, jak dzisiaj do ciebie. — Wzruszył ramionami. — Jeden dzień się na mnie otwórz. Tylko o tyle proszę.

— Niech ci będzie. — Odwróciłam wzrok i wgapiłam się w okno. — Kiedy?


— Jutro, ma chérie. Jutro.

Westchnęłam. A mogłam wybrać do zabawy bierki lub łapki. Mniej skomplikowane w finale.

— Tak z ciekawości… — Zaczął po chwili Francja, zezując na mnie podejrzliwie. — Jakie zadanie bym dostał, gdybyś ty wygrała?

— Kazałabym ci wyznać Neli miłość. — Uśmiechnęłam się złowieszczo. — Najlepiej wierszem lub piosenką. Pod drzwiami jej mieszkania.

Monstre! — zawył z udawanym przerażeniem.

Wybuchłam głośnym śmiechem, a po chwili poduszka wylądowała na mojej głowie. Otrzepałam się i wyszczerzyłam się szeroko.

 

***

 

Do domu wróciliśmy w czwórkę późnym popołudniem. Feliks jako tako nie zdążył wytrzeźwieć, więc do domu zawiózł nas Litwa, który, w przeciwieństwie do przyjaciela, jeździł bardzo przepisowo i bardzo powoli, co wzbudzało irytację wśród męskiej części pasażerki. Mnie to tam pasowało, bo po ostatniej podróży z Feliksem dla mnie taka wolna jazda była przepełniona bezpieczeństwem jak nigdy wcześniej.

Zanim jednak wróciliśmy do domu, odebraliśmy Aresa od cioci. Pies na mój widok wpadł w szaleństwo uciechy, ja natomiast wcisnęłam kit o kolegach z klasy. Na szczęście Litwa wyglądał dość młodo, więc przeszło bez echa. Pogadałam chwilę z Mateuszem, moim kuzynem, po czym zabrałam wciąż piszczącego ze szczęścia psa i zeszłam na dół. Podróż do domu minęła spokojnie, wysadzili nas pod domem i Polska wraz z Litwą zawrócił w stronę Warszawy.

 

***

 

[2 stycznia 2017 — poniedziałek]
Obudził mnie budzik do szkoły. Otworzyłam leniwie oczy i z całej siły pieprznęłam pięścią w zdemolowany już przyrząd, służący jedynie do denerwowania mnie o poranku. Umilkł. Nie mogłam mieć budziku w telefonie, bo pięknego dnia dwa lata temu półsenna ja pieprznęła swoim Samsungiem o ścianę. Cóż, to nie był dla mnie dobry dzień wtedy. Od tamtej pory mam zwykły stary budzik, na którym mogłam się rano wyżywać dowoli. I o dziwo, wciąż działał.

Nie idę dziś do szkoły, pomyślałam sennie, i tak nikogo pewnie będzie.


Obróciłam się więc na drugi bok i już miałam zasnąć, gdy drzwi mojego pokoju otworzyły się gwałtownie, a nagłe zapalenie światła uruchomiło syrenę alarmową.

— Wyłąąąąąącz toooooo…! — zawyłam, chowając głowę pod poduszkę. — Mamoooo, ja nie chcę iść do szkoły, dziś jest matematykaaaa!

Podniosłam głowę, gdy usłyszałam śmiech.

— Francis, nigdzie nie idę, jestem zmęczona, robię sobie dziś dzień wolnego — zakomunikowałam uroczyście, nie wychodząc przy tym spod pościeli.

— A kto ci to usprawiedliwi? — mruknął, przy okazji odsuwając zasłony w oknie.

— Ty!

— Ja?

— Tak. — Uniosłam się na łokciach nieprzytomnie. — Dziś mój dzień jest twoim dniem, więc mi to usprawiedliwisz. Chyba, że chcesz bym siedziała do szesnastej w szkole i wróciła zmęczona? Wtedy jedyne miłe słowa do ciebie brzmiałyby „Jestem głodna”. A tak będziesz mnie musiał znosić cały dzień w domu, będziesz rzygać od tej miłości, przysięgam ci.

Francis patrzył chwilę na mnie zaskoczony, po czym z uśmiechem zasłonił zasłony z powrotem.


— Śpij. — Podszedł i pogłaskał mnie po czuprynie.

 Przyłożyłam głowę do poduszki i momentalnie zasnęłam.

 

***

 

Obudziłam się i pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam po telefon, by sprawdzić, która była godzina. Była już dziesiąta. Przeciągnęłam się mocno i ziewnęłam w głos, a drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Francis z talerzem w dłoni, a mnie na zapach jedzenia pociekła ślinka.

Ten to zawsze miał wyczucie czasu…

— Czy to jedzenie? — Ucieszyłam się, a blondyn podszedł do mnie i położył mi na kolanach talerz z kilkoma tostami z masłem i jajecznicą na pomidorach.

Ma chérie, smacznego.


— Wow… — Wgapiłam się w talerz. — Aż żałuję, że to tylko jeden dzień.

— Natalia. — Nachylił się do mojej twarzy i powiedział poważnie: — Zawsze masz wybór.

— Francis, wybieram cię! — powiedziałam równie poważnie. Bo niby dlaczego ja zawsze mam mieć brudną robotę przydupasa? A walić to, bo jak to mówili, kto się pokemonem urodził, ten trenerem nie umrze.

Francis westchnął i usiadł naprzeciwko mnie. Nie potrafiłam odgadnąć jego wzroku, właściwie to mężczyzna był dla mnie jedną, wielką zagadką.

— Będziesz patrzeć jak jem? — Zdziwiłam się. — A jak się obślintam albo uświnię?

— O nic się nie martw. Po prostu jedz.

— Jakie plany na dzisiaj? — Napchałam do ust pełen widelec i rozpłynęłam się. Nawet pieprzona jajecznica spod jego rąk, to dzieło sztuki gastronomicznej.

— Przychodzi Gilbert oraz Antonio z…

— Antonio?! — Podjarałam się. — Antonio przyjeżdża?!

— Tak, wraz z braćmi Włochami.

— Ale super! — Ucieszyłam się. — Czyli biba?! Dam znać Neli, niech przy… — przerwałam nagle. — A może jednak nie.

— Dlaczego?

— Francis, jak mam ci dzisiaj być niczym Julia dla Romeo, to Nela zrobi mi krzywdę. — Zadrżałam. — Niech się lepiej uczy…

— Dla mnie to lepiej. — Wzruszył ramionami. — Im ona dalej, tym lepiej dla niej.

— To lepiej dla ciebie czy dla niej, bo już nie rozumiem? — Uśmiechnęłam się złośliwie, a ten tylko przewrócił oczami.

 

***

 

Bycie miłym wcale nie było takie złe.

Czas do obiadu minął bardzo spokojnie i miło, a jako że na dworze było całkiem przyjemnie, wybraliśmy się na spacer z Aresem, a potem już sami na spacer do parku. Pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że spędzałam czas z normalnym facetem, na którego moje serce przyśpieszało jak pojebane, a nie z zidiociałym na stare lata seksoholikiem z niezdrowym zamiłowaniem do tanich win i śmierdzących serów. I kiślem w gaciach na słowo Napoleon.

Gdy wróciliśmy na obiad, to idealnie wtedy przyjechała uśmiechnięta Trójca Zasrańców Południa. O ile zaliczyć grymas Romano do uśmiechu, oczywiście. W moim domu znów zrobiło się gwarno i wesoło, a ja ponownie czułam się najszczęśliwsza pod słońcem. Dodatkowo całkowicie nie odczuwałam, że przegrałam wczorajszą partię w karty. Przynajmniej do godziny osiemnastej, kiedy to do mojego przybytku spokoju i szczęścia wbił Prusak z bratem.

Nie byłam zbyt zadowolona. Tak, jak obecność Prusaka mnie wkurwiała ponad wszystko, tak obecność jego brata… Borze zielony, nie mogłam zdzierżyć Ludwiga w progach mojego domu. On chyba to wyczuwał, ale brat idiota ciągnął go przeważnie ze sobą. Na szczęście Ludwig nie pił i rzadko kiedy się odzywał, a ja zgrabnie ignorowałam jego osobę.

— Cześć, kuzyneczko! — Prusak złośliwie zmierzył mnie wzrokiem. — Tęskniłaś za mną?

— Nie — burknęłam, ale po chwili przybrałam na twarz uśmiech, bo u mojego boku pojawił się Francis. Bez problemu wszczepiłam się w jego bok jak miś Koralgol i utkwiłam koci wzrok w szaraku, któremu na ten widok otworzyły się szeroko oczy.

— O proszę, proszę — mruknął. — A co to się stało?

— Kocha mnie! — Wyszczerzył się Francis.

— Przegrałam w karty — wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wciąż się uśmiechając.

— Przegrałaś w karty cnotę — skwitował Gilbert gdy nas minął, a Ludwig przybił facepalma. — Tak właśnie myślałem, że wyglądasz głupiej niż zwykle, a ty po prostu nie możesz ustać na nogach, kesesese!

— Mogę go zabić? — wysyczałam jak żmija, gdy śmiech Teutona wciąż było słychać z salonu. — Błagam, pozwól mi go zabić gołymi rękami.

— Nie, mon amour. Masz być grzeczna.

Westchnęłam głośno i poczłapałam za blondynem do salonu. Usiadłam koło Romano, ale wtedy usłyszałam Francję:

Ma chérie, pozwól. — Pomachał na mnie sugerująco dłonią. — Będziesz siedziała ze mną.

— Niby gdzie? — Zdziwiłam się. — Nie mam już więcej krzeseł, musiałby ktoś…

Non, non. — Zaśmiał się wrednie. — Na kolanach.

— W sensie twoich?! — Wcisnęłam się w oparcie kanapy, a w pomieszczeniu zapadła cisza. — Chyba cię…!

Ma chérie, przegrałaś.

Zacisnęłam zęby, wstałam i posadziłam tyłek tam, gdzie sobie Republika żabojadów życzyła. Wszechobecną ciszę przerwało gwizdnięcie Prusa.

— Gilbert… — zaczęłam ostrzegawczo, ale Francis mi przerwał:

— Cóż, muszę chyba częściej grać z nią w karty. — Zaśmiał się, a jego niedorozwinięci intelektualnie kumple oraz Feliciano wybuchli śmiechem. Jedynych, których to nie rozśmieszyło, to Niemcy i Romano.

— Graj, graj — powiedziałam, siląc się na miły ton. — Ale pamiętaj, MON AMOUR, że przyjdzie chwila, że TY też przegrasz.  A wtedy się zemszczę.

— Nie pora teraz na słowne gierki, kochana~. Wygodnie ci?

— Tak.

Byłoby mi wygodniej na twoim grobie.

— Tak myślałem, honhonhon~.

Się złośliwy, kurwa, zrobił.

— I ona musi być tak dla ciebie miła, kochająca i posłuszna? — dopytywał ciekawsko Prusak.

— Tak, cały czas~!

— Tylko do północy. — Uśmiechnęłam się przerażająco do albinosa, jednocześnie czule odgarniając kosmyk włosów z twarzy Francji. — A potem magia znika i wracam JA, cała na biało! Ale teraz… Teraz jestem Julią. Francis, czy będziesz moim Romeo~?

— Uuuuuuuuuuuu~. — Zamachał brwiami Gil, a Hiszpan zachichotał.

— Oczywiście, ma chérie~. — Mężczyzna wydawał się być przeszczęśliwy moją propozycją.

— Nie wiem czy wiesz, durniu — warknął Romano, którego najwyraźniej zaczęła drażnić ta cała sytuacja — ale Romeo popełnia samobójstwo na końcu sztuki!

— Ja proponuję wersję współczesną — zamruczałam, głaszcząc blondyna po policzku. — Gdzie to właśnie Julia zabija ukochanego.

Z przyjemnością zarejestrowałam fakt, że Francis zbladł, podczas gdy Gilbert wybuchł głośnym śmiechem.

— Romeo i Julia to piękny dramat i nawet do was pasuje! — Feliciano rozmarzył się wizją dramatu z pięknej Werony. — Symbol kochanków, których miłość jest z góry skazana jedynie na niepowodzenie… Och… — Posmutniał, gdy zrozumiał, co powiedział.

— Jak miło — wycedził Francis w jego stronę, a ja westchnęłam.

— Nie przesadzaj, Feliciano — powiedziałam wesoło. — We współczesnej wersji miłość nabiera nowego znaczenia! Jest to miłość NA ZABÓJ.

Zaśmiałam się z własnego żartu, po czym zeskoczyłam z kolan mężczyzny.

— A ty gdzie idziesz?

— Do toalety. — Podniosłam brew. — Chyba, że mam ci się zsikać na kolana?

— Idź, idź…

Gdy znalazłam się w przedpokoju, odetchnęłam z ulgą. Zapowiadał się ciężki wieczór, więc może lepiej by było, jakbym napiła się razem z nimi. Skoro Francja popisywał się przed kumplami, to w końcu stracę cierpliwość. A tak przynajmniej się rozluźnię.

A co!

***

 

Wystarczyły cztery godziny, bym była pijana w równym stopniu, co reszta.

— Ty chyba nie wiesz, co mówisz! — Czknęłam i wytknęłam Gilberta palcem. — Bawaria jest piękna, owszem, ale ty chyba nigdy polskich Tatr nie widziałeś!

— Widziałem — żachnął się. — Ale ty widocznie potrzebujesz okularów o grubości denka od słoików, żeby zrozumieć różnicę między Alpami, a tymi pagórkami, o których mówisz.

— Ja różnicę znam! — Oparłam się ramieniem o Romano. — Chodzi mi tylko o to, że nie tylko wy macie piękne miejsca u siebie! Ja idę w myśl zasady: cudze chwalicie, lecz swego nie znacie!

— Alpy, kobieto! — ryknął Gilbert, wznosząc kieliszek w górę. — A-L-P-Y!

— Niech żyją Tatry! Alpy! Sudety i Karpaty! — Zaśmiałam się głośno. — Niech żyją szlaki górskie, sekwoje ogromne, i misie brunatne, oraz…

— Kobieto, weź się uspokój! — Południowiec zmierzył mnie krytycznie wzrokiem, ale ja go nie słuchałam.

— TOAST! ZA TATRY! — Wstałam chwiejnie, łapiąc za opróżnioną do połowy flaszkę.

— ZA APLY! — Gilbert również dźwignął się na nogi i podstawił mi kieliszek.

— ZA PRZYJAŹŃ ALPEJSKO-TATRZAŃSKĄ! HEJ HO!

Stuknęłam się z chłopakiem szkłem i oboje wypiliśmy na raz. Reszta towarzystwa obserwowała nas w ciszy, a sam Ludwig od dobrych kilku minut siedział na kanapie chowając twarz w dłoni z zażenowania. Hiszpania natomiast chrapał sobie w najlepsze.

— Czas do kibla — zaskrzeczał Gil i chwiejąc się, opuścił nasze zacne towarzystwo.

— Natalia — zaczął ostrożnie Francis — nie uważasz, że starczy już alkoholu na dzisiaj?

— Ale dlaczego, skarbie? Przecież dobrze się bawię!

— Za dobrze — skwitował Romano, a Feliciano patrzył na mnie z czystym przerażeniem.

Bella, masz zaróżowione policzki…

— Kochany, na to mówimy tutaj bałałaje. Nie ma to jak wieczorna gorączka!

Ma chérie

Podniosłam dłoń, by uciszyć sprawcę moich problemów sercowych, po czym wstałam i okrążyłam stół. Stanęłam nad Francją, chwilkę mierzyłam go wzrokiem i w końcu oparłam się dłońmi o jego kolana, nachylając przy tym swoją twarz do jego.

Mon amour — wymruczałam, jeszcze bardziej zbliżając swoje usta do jego. — Jest dopiero dwudziesta druga. Masz jeszcze dwie godziny. Zamiast się dąsać, po prostu korzystaj z mojego dobrego humoru~.

Odsunęłam się chwiejnie z uśmiechem w momencie, kiedy ten spróbował wbić mi się w usta. Widząc mnie uśmiechniętą od ucha do ucha, złapał mnie za przedramię i usadził mnie sobie na kolanach.

Alkohol wbił mi się do głowy tak mocno, że wszczepiłam się w mężczyznę, oparłam brodę o jego ramię i zamknęłam oczy. Sens rozmów i śmiechy przestały docierać do mojego mózgu, a mnie samej się zrobiło miło, ciepło i wygodnie.

Zanim jednak zasnęłam, do moich uszu dobiegł hałas z głębi domu. Dźwignęłam wystraszona głowę i obróciłam się do gości.

— Co to było? — Czknęłam, ale reszta nasłuchiwała zdziwiona.

Znów dotarł do nas głuchy dźwięk, a przez moje pijane zwoje mózgowe przewinęła się myśl, że te dziwne odgłosy dobywają się z mojego pokoju. Wstałam chwiejnie i ruszyłam w stronę swojego kąciku zabaw, a za mną podążył zaciekawiony Francis.


★★★


*„Od zła, kiedy się je widzi jedynie, można odwrócić oczy. Ale kiedy widzisz je i przeżywasz, nie ma od niego ucieczki” – cytat z filmu: "Karol, człowiek, który został papieżem"

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀɴᴀsᴛʏ – ᴘʀᴀᴡᴅᴀ ᴄᴢʏ ᴡʏᴢᴡᴀɴɪᴇ

 Do hotelu wróciliśmy grubo po trzeciej nad ranem. Pewnie zostalibyśmy dłużej, gdyby nie to, że podczas fascynującej opowieści Grecji zasnęłam przy stole. Przystojny Grek był takim profesorem Binnsem wśród Państw. Choćby nie wiem jak ciekawy temat przytaczał, mówił to w tak monotonny, spokojny oraz anemiczny sposób, że ciężko było przy tym nie usnąć. Jak przez mgłę pamiętałam taksówkę oraz to, że wgramoliłam się do łóżka i po prostu zasnęłam ze zmęczenia.

 

***

 

[1 stycznia 2017 — niedziela]
Obudziłam się dość gwałtownie.

Śniło mi się, że przedzierałam się przez chaszcze, a to coś, przed czym uciekałam, sukcesywnie mnie doganiało. Wszędzie panowała ciemność a dziwne uczucie szaleństwa powoli oplatało moje serce niczym raniące ciernie.

Ziewnęłam potężnie i obróciłam się na drugi bok. Krzyknęłam, gdy dwa centymetry ode mnie znajdowały się błękitne oczy wpatrujące się we mnie z uwagą.

— Jezu… — Złapałam się za serce i wyprostowałam. — Kompletnie zapomniałam, że tu jesteś.

— A co, wolałabyś Rosję? — wycedził przez zęby i wyprostował się do pozycji siedzącej.

Zaskoczyło mnie, że Francuz był zły i chyba nawet rozżalony.

— Głupi jesteś? — warknęłam i oparłam na łokciu. — Poza tym, miałeś być dziś dla mnie miły!

Oszołomiło mnie, gdy wylądowałam na plecach z rękoma nad moją głową i Francją znajdującym się nade mną. Serce podeszło mi do gardła, ale spróbowałam się uspokoić.

On nic mi nie zrobi. Obiecał to.

— Złaź — wycedziłam zimno przez zęby.

— Prosiłem cię, byś się do niego nie zbliżała — powiedział ostro, nie stosując się do mojego postulatu opuszczenia stanowiska. — A ty znowu zrobiłaś po swojemu. ZNOWU się narażałaś!

— Jakoś nie przypominam sobie, bym musiała się ciebie słuchać.

— A powinnaś.

— Chyba żartujesz! — Szarpnęłam się, ale był ode mnie silniejszy. — Nie jestem twoim psem ani żadną call girl!

— Co ty w nim, do cholery, widzisz, że ryzykujesz własnym życiem?

Zapadła cisza.

— Mnie — wydukałam w końcu, patrząc w bok. — Widzę w nim… Mnie.

Puścił mnie, ale wciąż wisiał nade mną.

— Poproszę jaśniej, bo nie rozumiem.

— On cierpi — powiedziałam cicho. — Jest taki sam jak ja.

— O czym ty mówisz?! — Odsunął się i wstał z łóżka. — Niby w czym jest taki sam?!

— Jest taki samotny…

— Natalia, on nie jest sam bez powodu. Naprawdę do ciebie to nie dociera? — Zdenerwował się. — Jest psychopatą! Zabije cię przy pierwszej lepszej okazji!

— Miał już pierwszą lepszą okazję i nic złego mi nie zrobił!

— Ale zrobi! I przestań patrzeć na niego jak w lustro! To, że sobie coś ubzdurałaś, nie znaczy, że ma to wydźwięk w rzeczywistości!

Wstałam gwałtownie z łóżka i warknęłam:

— A co TY możesz o tym wiedzieć?!

— Nie podnoś na mnie głosu, dziecko.

— Znasz mnie raptem kilka miesięcy i myślisz, że znasz mnie na wylot?! NIC o mnie nie wiesz! Jesteś ostatnią osobą, która powinna mówić, że mnie zna!

— Uspokój się w końcu. Bo Papa się zdenerwuje.

— Odwal się! — Dostałam furii przez znienawidzone słowo „papa”. — Co ty sobie myślisz, że moim mężem jesteś?!

Odwróciłam się na pięcie i trzasnęłam drzwiami z łazienki. Pochodziłam chwilę w kółko, po czym napuściłam gorącej wody do wanny.

Wiedząc, że tym razem Francja może mi wbić do łazienki w każdej chwili, weszłam do wody w bieliźnie. Wlałam płyn i spróbowałam jakoś pozbierać myśli. Przeczuwałam… Nie. Ja WIEDZIAŁAM, że ta blond cholera miała rację.

Wtedy w parku, gdy Rosja złapał mnie za ryło, przez chwilę w jego oczach dostrzegłam cień czystego szaleństwa. Jednak mimo to było w nim coś, co mnie do niego ciągnęło. Nie kłamałam mówiąc, że przypominał mi mnie samą. Ale miałam wrażenie, że on się w swoim szaleństwie już zatracił, podczas gdy ja jako tako zachowałam jeszcze zdrowe zmysły.

Tak czy owak, patrząc na niego, widziałam samą siebie i nie potrafiłam temu zaprzeczyć. Prawdopodobnie to był powód, że mnie do niego ciągnęło jak ćmę do światła. I w jednym i w drugim przypadku było to niebezpieczne. Do tamtego zdarzenia byłam święcie przekonana, że zostaniemy przyjaciółmi, ale kiedy wypowiedział tym swoim tonem „mój Słoneczniku”, to przyznaję, ciarki objęły niemal całe moje ciało. Tak, jak zimny pot.

Poczułam się przez chwilę jak państwo ościenne mające zaszczyt dostąpienia chciwości Rosji. Nie podobało mi się to, jak na mnie spojrzał, ani to, że dodał do Słonecznika zaimek „mój”, bo nie byłam rzeczą i do nikogo nie należałam. Owszem, Francis często mówił o mnie, że jestem jego, ale nie traktowałam tego poważnie, bo jego NIKT nie traktuje poważnie!

W oczach Ivana nie widziałam ciepła jak u Francisa. Widziałam zimną stal zaborczości, chciwości i zachłanności. Miałam głupie wrażenie, że on zainteresował się moją sobą nieco bardziej niż powinien.

Leżąc tak w bulgoczącej wodzie, zaczęłam rozważać wszystkie możliwe za i przeciw. Wciąż przed oczami miałam fioletowe tęczówki Ivana, które z fascynacją patrzyły prosto w moje wystraszone i pełne bólu oczy. Krzywiąc się pod nosem, musiałam przyznać rację Francji. Trzymanie się z daleka i nie prowokowanie losu będzie najrozsądniejszym wyjściem w tej sytuacji.

Zamarłam, gdy przypomniałam sobie przerwane zdjęcie, które znalazłam tamtego dnia w pokoju.

Cholera jasna, to ten psychopata grzebał mi wtedy w pokoju!

— Kurwa mać — zaklęłam cicho pod nosem. — To niemożliwe…

Wtem rozległo się pukanie do drzwi.

— Wejdź.

Zawiesiłam wzrok w małym oknie i zanurzyłam się do szyi, żaby piana mogła przykryć jak najwięcej. Tak na wszelki wypadek.

Ma chérie, porozmawiajmy. — Mężczyzna usiadł na kafelkach i spojrzał na mnie poważnie.

— Dobrze.

— Chcę tylko twojego dobra.

— Próbując mnie od siebie uzależnić? — spytałam cicho. — Dlaczego tak bardzo chcesz mnie kontrolować? Jestem tylko głupim człowiekiem, z każdym dniem coraz bliżej mi do trumny.

— Sam nie wiem. Może właśnie dlatego chcę wyciągnąć jak najwięcej.

— Życie nie jest takie proste — mruknęłam, wciąż na niego nie patrząc. — Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony wiem, że masz rację. Ale z drugiej... Myślałam o tym teraz. I postanowiłam chociaż raz w życiu posłuchać mądrzejszego od siebie.

— Co się stało wczoraj w parku?
— Nic. — Wzruszyłam ramionami. — Chciał znać moją historię. A gdy się otworzyłam i opowiedziałam wszystko, zajrzał mi prosto w oczy. Tak, jakby chciał wyłapać każdą cząsteczkę bólu i strachu. Widziałam to szaleństwo, Francis. Do tamtej pory po prostu mu współczułam.

— Masz gołębie serce, ma chérie. — Westchnął.

— Bynajmniej. Na pewno nie poświęcę samej siebie, żeby Rosji zrobiło się ciepło na serduszku na dziesięć minut. Życie mam tylko jedno, a do mnie dotarło wczoraj, że on tę „przyjaźń” wykorzysta całkowicie dla siebie. On… On zrobi sobie ze mnie maskotkę do umilania czasu. A ja ci nie chciałam wierzyć — dodałam cicho. —  Przepraszam.

Spojrzałam na niego z uwagą, a on otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

— Nie spodziewałem się tego po tobie…

— Czasami używam mózgu. A czasami nie. — Znów spojrzałam przed siebie.

Przeważnie nie, dodałam w myślach.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą raz to raz zagłuszały bąbelki w jacuzzi. W końcu usłyszałam, jak Francis się przeciąga.

— Dobra, zrób mi miejsce~.

— CO?!

— Chyba nie myślisz, że będziesz się wylegiwać, a ja będę na to patrzeć?

Mówiąc to, zsunął z siebie bokserki, a ja krzyknęłam i odwróciłam się czerwona w drugą stronę, zasłaniając sobie rękoma twarz.

— UBIERZ SIĘ! WSTYDU NIE MASZ CZY JAK?!

Gdy usłyszałam jego śmiech oraz plusk wody, dotarło do mnie, że czas się ewakuować. Podparłam się dłońmi posadzki i dźwignęłam się mocno, wychodząc z wanny. Szczęście jednak mnie opuściło, bo gdy zrobiłam pierwszy krok, poślizgnęłam się na mokrych kafelkach i wyrżnęłam orła.

Poczułam ból w żebrach, gdy trzasnęłam o podłogę, jednak to i tak nic w porównaniu z tym, że ten złapał mnie za biodra i wciągnął z powrotem do wody. Plasnęłam plecami o jego tors, a mnie samej zrobiło się gorąco jak w piekle.
Jeszcze raz spróbowałam się wyrwać.

— Nie wierzgaj się tak! Spokojnie, przecież nic ci… Auć!

Z całej siły, ale jednak niechcący, przypieprzyłam mu w brodę tyłem swojej głowy. Francja chyba się zirytował, bo posadził mnie siłą między swoimi nogami, a rękoma objął mnie pod biustem, unieruchamiając przy tym moje ręce w łokciach.
Uspokoiłam się, bo wiedziałam, że i tak nic nie wskóram. Dzięki Zeusowi, że postanowiłam zostać w bieliźnie.

— Wygodnie? — zamruczał mi do ucha, a mnie przebiegły ciarki po całym ciele.

— Byłoby bardziej, jakbyś mnie nie więził — burknęłam cała czerwona, podczas gdy ciało odmawiało mi posłuszeństwa. — Wiesz, że to ma taką ładną nazwę? A mianowicie „molestowanie seksualne”.

— Nie widzę w tym nic złego~.

— Czyli jak zwykle. — Przekręciłam oczami.

— Lubię to, w jaki sposób na mnie reagujesz. — Zarechotał złośliwie. — Jesteś JESZCZE taka niewinna~.

— W sądzie powiedzą co innego. — Zgrzytnęłam zębami.

Ma chérie, miłość to najpiękniejsza rzecz na świecie~. Nie broń się tak przed nią~.

— Nie bronię się przed miłością, tylko przed tobą, baranie.

— Ale ja jestem Krajem Miłości~.

— Jak dla mnie możesz być nawet krajem Hammurabiego, to wciąż nie zmienia mojego stanowiska w tej sprawie. Długo mnie będziesz jeszcze ściskał? Nie czuję się komfortowo w takiej pozycji z tobą.

— Dlaczego jesteś taka zimna? — Westchnął i przy okazji przycisnął mnie do siebie mocniej.

— Bo łatwiej mi zachować zdrowe zmysły — burknęłam. — Przestałam oczekiwać czegokolwiek, przez co łatwiej mi znieść rozczarowanie.


— Skąd pewność, że się rozczarujesz?

— Stąd, że ten gorzki smak poznałam nie tak dawno temu, dzięki twojej gościnności wobec rudej małpy.

Nie odpowiedział, tylko rozluźnił uchwyt. Gdy poczułam luz w stawach łokciowych, wydostałam się i wyszłam z jacuzzi. Omijając jego wzrok, zakryłam się ciasno ręcznikiem i wyszłam do pokoju w milczeniu.


***

Resztę poranka spędziliśmy razem, siedząc w hotelu i oglądając TV. Na zewnątrz panowała śnieżyca, więc niestety nie wychyliliśmy nosa z budynku nawet na chwilę.

 Żadne z nas nie wróciło do drażliwego tematu, a ja zaczęłam się czuć, jakbym znajdowała się w jakimś chorym związku, o którym nie miałam do tej pory pojęcia. Miałam wrażenie, że blond zaborca obserwował każdy mój krok i każdy ruch ręki, jednak miałam nadzieję, że to tylko moja paranoja. Jednak ja, jak to ja, coraz bardziej się nakręcałam, przez co jeszcze bardziej zwracałam na siebie uwagę Francji.

Mimowolnie przed oczami stanęła mi wizja szamoczącej się muchy w pajęczynie. Tak właśnie się czułam. Jak mucha w sidłach pająka. Ja szarpałam się jak pojeb, a wielki pajunk z fryzurą rodem z reklamy L’oreal spokojnie patrzył, jak się wiję.

Pieprzeni masoni, żydzi i krasnale w tęczowych sukienkach. Jakim cudem ktoś taki jak on był zainteresowany kimś takim jak ja? Pojebany jak nic.

Nie jest zainteresowany tobą, odezwał się cichy głosik z tyłu mojej głowy, przeleci cię i zostawi. Daj mu, a sama się przekonasz. Dostanie to, czego chce i wróci do siebie, nawet się nie oglądając. Ludzka zabawka. Tym właśnie jesteś.

Miałam ochotę wtedy się rozwyć, albo zacząć uderzać łbem o ścianę. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie chciałam też dopuścić do siebie myśli, że mogłoby być inaczej.
A emocjonalna pajęczyna coraz bardziej oblepiała moje sześć nóżek i skrzydełka.

— Wszystko w porządku?

Ocknęłam się i ze zdziwieniem spojrzałam na Francję, który patrzył na mnie uważnie.

— Tak, a dlaczego pytasz? — Zamrugałam, a w pokoju przez chwilę słychać było głos spikera z telewizji.

— Wyglądasz, jakbyś się czymś martwiła. — Zmrużył oczy. — Chodź, Papa cię wysłucha i doradzi lekarstwo. Albo terapię~. — Zamachał brwiami.

— Seks nie jest lekarstwem na wszystko — burknęłam, czerwieniąc się.

— Skąd możesz wiedzieć, skoro nie próbowałaś?

Nie odpowiedziałam, tylko przekręciłam teatralnie oczami i wlepiłam koci wzrok w telewizor. Nie dam się sprowokować.

— Jeżeli chcesz, mogę cię wiele nauczyć. Pokazać ci, gdzie są strefy erogenne, gdzie…

— Jezu! — wybuchłam. — Bawi cię to, jak wprawiasz mnie w coraz większe zakłopotanie? Lubisz patrzeć na moją palącą się ze wstydu gębę?

Oui! — Wyszczerzył się.

— Jesteś niehumanitarny — mruknęłam. — Zrób kiedyś dzień dobroci dla zwierząt i nie dręcz mnie. Czemu nie dręczysz Neli?

— Bo Kornelia to nie ty. — Westchnął marzycielsko. — Poza tym, ona już jest zaklepana~.

Poruszyłam się niespokojnie, przy czym przybrałam na twarz krzywy, acz pełen cynizmu uśmiech.

— Dwie sprawy. Po pierwsze boisz się jej, że znów ci przypieprzy swoją maczugą w twarz. Po drugie. Nie jest zaklepana. Ty i reszta durni możecie sobie zaklepywać, co wam się żywnie podoba, ale prędzej nabijemy was na pal, niż się z wami zgodzimy.

— Ty też jesteś zaklepana — mruknął prowokacyjnie, chcąc jeszcze bardziej wyprowadzić mnie z równowagi.

— Zaklepane to ty masz miejsce w Tworkach*, a nie mnie.

— Co nie zmienia faktu, że bym poklepał tu i tam~.

— Próbuj dalej, ale i tak nie mnie nie zdenerwujesz. Jestem oazą spokoju.

— Zakład, że wystarczy dwadzieścia sekund, abym wytrącił cię z tej twojej oazy?

— A próbuj — prychnęłam.

Francja uśmiechnął się złośliwie i po chwili do moich uszu dobiegła szczegółowa historia, CO w tej chwili by się ze mną działo, które miejsca odwiedziłby jego Pierre, oraz jak długo, jak mocno i to wszystko bez cenzury, a ja wymiękłam już po dziesięciu sekundach.

— Idiota! — Zasłoniłam szybko uszy rękoma. — Zboczeniec! Nie chcę tego słyszeć!

Nie odpowiedział, tylko wybuchnął głośnym śmiechem.

— Jesteś nienormalny! — Potrząsnęłam głową cała czerwona. — Byłeś już na przymusowym leczeniu, czy poddali się przy twoim przypadku, seksoholiku?!

— Zobaczysz, ma chérie, kiedy tylko zasmakujesz zakazanego owocu, wtedy…

— A możesz się zawrzeć do czasu, póki nie skosztuję tego owocu, wężu biblijny?! Musisz mi wszystko spojlerować?

Zamilkłam, bo czubek zaczął się kołysać ze śmiechu, a mój telefon natomiast zawibrował od wiadomości. Przewracając oczami na Francisa, sięgnęłam po telefon.

— Feliks będzie za trzy godziny.

— To mamy jeszcze dużo czasu…

— Ano. Wiem! — Pstryknęłam palcami. — Zagrajmy w karty!

Muszę go czymś zająć na te trzy godziny, z nim to prawie jak z dzieckiem. Jak się mu nie znajdzie zajęcia, to zaraz coś spierdoli.

— Co proponujesz? — Podniósł brew, gdy wstałam z łóżka i skierowałam się do swojej torby po moją nierozłączną kupkę dwóch talii kart.


— W prawda-wyzwanie. — Uśmiechnęłam się szeroko. W końcu będę mogła go wypytać o pewne rzeczy z życia Państw, a na które zawsze unikali odpowiedzi.

— Super.

— Tę grę za pomocą kart wypatrzyłam w jednej ze swoich mang — ciągnęłam i usiadłam naprzeciwko niego. — Losujemy kartę. Ten, kto ma większy nominał wymaga od drugiego szczerej odpowiedzi lub wykonania wyznania. Przegrywa ten, kto nie odpowie, lub odpowie nieszczerze, lub nie wykona wyzwania. Trafienie Jokera kończy grę, bo wygrywasz. Czaisz?

Oui.

— A i jeszcze jedno, durniu. — Wbiłam w niego wzrok terminatora. — Wyzwanie ma być wykonalne.

— To przecież logiczne — prychnął. — Przecież nie kazałbym ci latać!

— Jasne. 

— Co robi przegrany?

— To zależy od wygranego — mruknęłam niechętnie.

Potasowałam karty, po czym rozłożyłam je grzbietami do góry na łóżku. Oboje sięgnęliśmy po swoją kartę i pokazaliśmy sobie nawzajem. Z lekkim przerażeniem zobaczyłam, że moja piątka pik jest niżej niż jego dziewiątka trefl.

— Pytanie czy wyzwanie? — zamruczał.

— Pytanie!

— Fantazjujesz o mnie?

Przez głowę przeleciały mi wszystkie fantazje z Francją w roli głównej, czyli od podduszenia go, wieszania, topienia, bicia, łamania, kopania aż do morderstwa z premedytacją.

— Tak, wiele razy — przyznałam szczerze, a Francja uśmiechnął się uszczęśliwiony.

— Jak~?

— E, e, e! Jedna kolejka, jedno pytanie! — Sięgnęłam po następną kartę i znów miałam pecha. — Ech, pytanie.

— Jaką fantazję masz najczęściej~? — Zamachał brwiami, a ja się zastanowiłam.

— Zazwyczaj duszę cię poduszką, jak śpisz.

— … Co? — Zamrugał zdziwiony.

— Bardzo często też łamię palce, albo…

— Nie o takie fantazje mi chodziło!

— Nie sprecyzowałeś. — Wzruszyłam ramionami. — O! Teraz moja kolej! — Pokazałam mu mojego króla i uśmiechnęłam się szeroko.

— Prawda. — Westchnął. — Po twoich „fantazjach” obawiam się przyjąć wyzwanie.

— Czy brałeś udział w obławie Vel d’Hiv?

Zapadła cisza. Francja wpatrywał się we mnie z szeroko rozszerzonymi oczami, a ja spokojnie wytrzymałam jego spojrzenie.

— Co… Co to za pytanie?

— Odpowiadaj.

— Tak, brałem — powiedział zimno, a ja dźwignęłam brwi. — Musiałem wziąć. Teraz ja.

Rzucił mi swoją damę pod nogi.

— Pytanie.

— Dlaczego tak bardzo chcesz wiedzieć takie rzeczy?

— Interesuję się tym od podstawówki — powiedziałam po chwili. — W sumie, to już nawet nie jest zainteresowanie, tylko obsesja albo chora fascynacja. WY jesteście żywą historią, co jeszcze bardziej mnie nakręca. Ale nikt nie chce o tym mówić, więc zostaje mi gra. — Na potwierdzenie swych słów uniosłam nową kartę. Francis westchnął i wylosował piątkę pik. — Wygrałam.

— Wyzwanie — powiedział ostrożnie.

— Opowiedz mi o tym.

Szlag!

— Proszę. Tylko to, więcej nie zadam pytań o drugą wojnę światową w tej rozgrywce. Obiecuję.

— Sama tego chciałaś. — Westchnął.

Zapadła na moment cisza, po czym Francja ze zmarszczonym czołem wbił we mnie wzrok, który sprawił, że przeszły mnie niezbyt przyjemne dreszcze po ciele.


★★★


*Tworki – Dzielnica w mieście Pruszków, gdzie znajduje się szpital psychiatryczny 

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏɴᴀsᴛʏ – ᴢ̇ʏᴄɪᴇ ᴊᴇsᴛ ᴘɪᴇ̨ᴋɴᴇ

 

Podążając ścieżką, która najpierw okrążała dworek, spotkaliśmy na placu dzieciaka, który zaglądał do środka przez okno.

— Hej, co ty robisz? — Zdziwiłam się i przestraszyłam zarazem. — Gdzie masz rodziców?

Chłopczyk mający na oko lat dwanaście, obrócił się przestraszony w moją stronę i zmierzył mnie wyzywającym spojrzeniem.

— A pani to kto? Nie kojarzę pani. — Dźwignął wzrok ponad mnie, zbladł i cofnął się o krok. — Ojej, pan Rosja…

— JESTEŚ KRAJEM?! — Zdumiałam się, kiedy połączyłam kropki. — Matko Boska, ty jesteś jeszcze dzieckiem! J-Jak…?

To było szaleństwo, że nawet dzieci były personifikacjami. Wojna to nie była zabawa na drewniane miecze, a ten tutaj nie wyglądał na takiego, co miał siłę utrzymać nawet taki oręż. Chociaż w sumie Łotwa nie wyglądał na wiele starszego, a z historii pamiętałam, że Rosja lubił sobie na niego najechać raz na jakiś czas z wizytacją.

Jeżeli Bóg istniał, to uczynienie z dzieci personifikacji było okrutną grą, czyniącą z ich losu pasmo nieszczęść i traum.

Za żadne skarby świata nie chciałabym być taka jak oni. Ni chuja, już wolałabym zdechnąć pod płotem.

— Jestem Sealandia! — Uśmiechnął się nerwowo, nie spuszczając wystraszonego wzroku z Rosji, a ja wróciłam z impetem na ziemię.

— Czemu nie wejdziesz do środka? Jest zimno jak cholera! — Wściekłam się. — Chcesz być chory? Nawet szalika nie masz!

Są kalesonki, są? przeszło mi przez myśl, ale ugryzłam się w język.

— Ja… Ja nie zostałem zaproszony… — powiedział po chwili, spuszczając głowę. — Nie uznają mnie.

— Przecież istniejesz, prawda? Więc dlaczego nie chcą cię uznać? — dopytywałam, bo kompletnie nie rozumiałam w czym tkwił problem. Normalnym, ludzkim odruchem jest pomoc mniejszym i słabszym, a nie wbijanie im na chatę z karabinem czy ignorowanie.

— Bo nie mam ziemi. Tylko platformę przeciwlotniczą.

— Wiesz, co to znaczy? — spytałam, widząc nietęgą minę Sealandii. — To, że jesteś wyjątkowy! Zresztą… Co za różnica, jaką kto ma ziemię? Jeden ma czarnoziem, drugi lodowiec, a jeszcze inny platformę. Istniejesz, żyjesz, rozmawiasz. Tego nikt nie jest w stanie zanegować. A co do Sylwestra… W takim razie MY cię zapraszamy, co nie, Ivan?

Da? — Rosja chyba dostał potężnego laga mózgu, ale ja już podeszłam do dzieciaka.

— Jestem Natalia i jestem człowiekiem — przedstawiłam się radośnie. — Miło mi cię poznać, Sealandio!

— Peter! Peter Kirkland! — Dzieciak wyszczerzył się w uśmiechu i skłonił lekko przede mną, a ja głowę bym dała, że gdzieś słyszałam już to nazwisko.

— Ivan, zaprosimy go do środka. — Spojrzałam z dołu na popielato-blond chłopaka, który nie wydawał się być zadowolony z tej propozycji.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł, Słoneczniku…

— Ivan, do kurwy nędzy, to jeszcze dziecko! — Wskazałam poirytowana dłonią na Sealandię, przez co mój towarzysz zamrugał. — Niech chociaż coś zje i się ogrzeje! Co ci szkodzi, ty płacisz za ten bankiet czy Polska?

H-Haraszo… — Rosja westchnął i posłał mi delikatny uśmiech, chociaż coś mi wewnątrz mówiło, że żywa do lokalu już na pewno nie wrócę.

— No widzisz — zwróciłam się wesoło do Sealandii, ignorując zagęszczającą się atmosferę. — Ciś szybko do środka. A jakby ktoś pytał, to każ mu się odjebać, bo ja i Rosja ci pozwoliliśmy. Kapujesz, młody?

— Dziękuję! — Ucieszył się i przytulił się do mnie mocno.

Znów poczułam ciepło w sercu. Również dzieciaka przytuliłam i odprowadziłam wzrokiem, póki nie zniknął za rogiem. W pewnym momencie naszło mnie pewne pytanie, którego sens mnie nawet trochę przeraził.

Skąd, do kurwy nędzy, ten kurdupel znał polski...? I czemu nie wydało mi się to dziwne już na samym początku?

Ten świat oszalał do reszty...




***

 

Spacerowaliśmy spokojnie. Wieczór był mroźny, ale przy tym jakoś taki rześki. Czułam się dobrze w jego towarzystwie. Jako, że przez moment panowała cisza, postanowiłam jakoś zacząć rozmowę.

— Ivan, jak jest piękny wieczór po rosyjsku?

Prekrasny vecher.

— Prekrasny wieczer. — Ucieszyłam się. — Lubię rosyjski. Ale niestety na Śląsku uczymy się głównie niemieckiego. A tam nawet piękny wieczór brzmi niczym rozkaz rozstrzelania.

— Ach tak…

— Poza tym — ciągnęłam niewzruszona — nie wiem, po cholerę mamy się uczyć niemieckiego. Chyba po to, by w razie inwazji móc powiedzieć „wskaż pozycję swego sztabu, inaczej cię zabiję”.

Zapadła cisza, a do mnie dotarło, że muszę mieć dwie zardzewiałe komórki mózgowe, skoro zaczynam TAKI temat, kurwa, z ROSJĄ.

Selekcjo naturalna, jakim cudem jeszcze zostawiłaś mnie przy życiu, skoro z każdą sytuacją narażam się na brutalne zajebanie w krzakach na jakimś wygwizdowie?

— A tak w ogóle, to co tam u ciebie, co? — Zrobiłam minę typu iks de, starając się zachować spokój.

— Tak, jak zawsze. — Uśmiechnął się smutno.

— No popatrz, to tak, jak u mnie!

Kurwa, zaraz zginę. Zmień temat!

— Masz może rodzeństwo?

Da, mam dwie siostry…

— Ooooo! Ja mam młodszego brata. — Ucieszyłam się, że w końcu trafiłam z dobrym tematem. — A twoje siostry są tutaj?

Niet, Ukraina nie chciała przyjechać, a Białoruś… Ughhh… — Zamarłam widząc jego minę.

Dobra, cofam to. Wcale nie trafiłam z tematem. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo i przystanęłam.

— Wiesz… Nawet nie sądziłam, że idealnie widać tutaj niebo.

Rosja popatrzył na mnie i po chwili sam spojrzał w górę. Z nieba uleciał mały płatek śniegu, a ja wyciągnęłam do niego rękę.

— Lubię zimę. To dziwne, prawda? — powiedziałam cicho, czując przyjemny chłód na dłoni w miejscu, w którym roztopił się delikatny kryształek.

— Ja lubię ciepło — powiedział po chwili namysłu Ivan. — Zawsze chciałem spędzić chociaż jeden dzień wśród słoneczników.

— Ooo, to mamy coś wspólnego. — Uśmiechnęłam się. — Też bym chciała przeżyć jeden spokojny dzień. Słoneczniki — wymówiłam to słowo wyraźnie i powoli. — Naprawdę lubisz te kwiaty, prawda?

Da. W moim Domu jest bardzo zimno, czasami zamiecie są tak duże, że zdawają się kreślić bazgroły na księżycu, da? Więc kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy przejeżdżałem konno przez Krasnodar… niegdyś miasteczko nazywało się Jekaterynodar… zauważyłem ogromne pole kwitnących słoneczników. Wyruszałem na wojnę, a one wyglądały tak radośnie, da? Wznosiły swoje głowy w stronę słońca. Bardzo im tego wtedy zazdrościłem, da?

— Co to była za wojna? — zaciekawiłam się, chociaż domyślałam się, że pewnie z Polską. No bo czego innego mogłam się po nim spodziewać.

— Z Francją — odpowiedział zadowolony, a ja poczułam dziwne szarpnięcie w żołądku.

Myśl, że Francis i Ivan toczyli dwieście lat temu ze sobą wojnę, była dla mnie zbyt przytłaczająca.

— Francja miał wtedy duży konflikt z Wielką Brytanią — ciągnął zamyślony — więc wpadł na pomysł załamania brytyjskiej gospodarki, da? Jego szef wprowadził blokadę kontynentalną dla Anglii i nam ją narzucił…

— Co za zarośnięta małpa! — Zdenerwowałam się, przerywając mu. Miałam przed oczami Anglię, który wcale nie był taki zły, wręcz przeciwnie! Nie rozumiałam więc, dlaczego…

Jak Francis mógł…

Pokręciłam głową.

Natalia, uspokój się. Taka jest cena bycia marionetką rządu.

— Wszystko w porządku, Słoneczniku? — zapytał lekko podekscytowany, a ja pokiwałam blada głową. — Nie wyglądasz za dobrze, da?

— Kontynuuj. Jak skończyła się ta cała blokada?

— Rykoszetem dla Francji — odparł tak ucieszonym tonem, jakby fakt problemów Francisa radował go do tej pory. — I moim załamaniem rubla, więc otworzyłem porty dla Wielkiej Brytanii, da? Doprowadziło to do wojny z Francją. Napoleon na mnie najechał i był to początek jego końca, da!

Ale on się tym jarał.

Zaraz… To DLATEGO Francis kazał mi się trzymać z dala od Ivana. Jego żabie serduszko wciąż przepełniał żal i obraza majestatu, że Napoleon przegrał Inwazję na Rosję. To by się zgadzało, wszak przez te kilka miesięcy znajomości wiedziałam, że Bonaparte wciąż był mokrym snem Francuza.

Rosja pokonał go z palcem w dupie, więc dla mnie było oczywiste, że właśnie dlatego nie życzył sobie mojej znajomości z Ivanem.

Jakie to egocentryczne…

— No tak, słyszałam na historii w szkole, że kurdupla wykończył twój klimat. — Pokiwałam głową, z każdą chwilą upewniając się co do motywów Francji. — Przynajmniej tej jeden plus ma ta buda. Lekcje historii z człowiekiem, który potrafi ją poprowadzić.

— Aż tak jest źle, da?

Zrównałam z nim krok i chwilę się zastanowiłam nad odpowiedzią.

— Teraz już nie.

— Zawsze możesz zmienić szkołę, da? — podsunął wesoło. — W Moskwie mam dużo dobrych placówek, da?

Zaśmiałam się głośno, bo żart mnie w sumie rozbawił. Miał lepsze poczucie humoru niż Francis.

— Dzięki, ale postawię jednak na polskie szkolnictwo. — Wyszczerzyłam się. — Nie znam języka rosyjskiego — dodałam szybko widząc, jak mojemu towarzyszowi spełzł uśmiech z twarzy. Nie chciałam mu zrobić przykrości.

— Nauczę cię — zaoferował się. — Nauczyłem już Łotwę, Litwę, Estonię, Czechy…

— Stań w kolejce — burknęłam, bo skumałam w jakich okolicznościach ich uczył. — Ostatnio na ten wspaniały pomysł nauki języka wpadł Francja.

Szliśmy chwilę w milczeniu, a miękki blask latarni co jakiś czas padał na nasze twarze. Byłam już zmęczona i zaczęłam się poniekąd zastanawiać, czy dociągnę do powrotu do hotelu.

— Nie wydajesz się zadowolona z towarzystwa Francji, da? — Usłyszałam i poczułam gęsią skórkę na karku, bo jego głos dobiegał niemalże tuż przy moim uchu.

Odsunęłam się nieznacznie i odpowiedziałam w miarę normalnym głosem:

— Owszem, często na niego narzekam. Ale cieszę się, że Francis ze mną jest. Nie czuję tej dotkliwej samotności, którą czułam przez bardzo długi czas. Mimo, że czasami mam ochotę mu tak pierdolnąć, żeby go, kurwa, zabić.

Ku mojemu zdziwieniu Rosja zaśmiał się głośno. Coraz bardziej miałam wrażenie, że on miał większą bekę ze mnie, niż myślałam wcześniej.

Zimno mi już…

— Opowiedz mi o sobie — powiedział tak nagle, że aż się zresetowałam.

— Dlaczego? — wymamrotałam.

— Chcę wiedzieć i cię zrozumieć, da?

— Tu nie ma nic do zrozumienia. — Wzruszyłam ramionami. — Posiadam już żółte papiery, więc to kwestia czasu, zanim wymorduję pół wsi doprowadzona do ostateczności. Szukam tylko pozwolenia na broń, broni, amoku i najlepszego adwokata w Polszy. Często też gadam bez sensu, a najgorzej, jak się zestresuję. Uwielbiam drugą wojnę światową i pizzę hawajską, co według memów z urzędu dyskwalifikuje mnie na margines społeczeństwa. Czarno widzę swoją przyszłość.
 
— Jesteś bardzo zabawna — stwierdził dość dobitnie, ale przyjacielsko.

— Ta, zabawna jak stepujący bolszewik bez ręki. Wiesz, chyba już wiem, dlaczego tak bardzo cię lubię.

Da?

— Jesteś ogromny, ale nie znam nikogo, kto by na kontynencie był aż tak samotny. Wiem jak cię nazywają, Bestią ze Wschodu. Ale ty z bestią moim zdaniem nie masz nic wspólnego.

Wydawał się być zaskoczony moimi słowami, a ja ciągnęłam swoją złotą myśl:

— Mam nawet wrażenie, że oboje jesteśmy do siebie poniekąd podobni. Ja jestem odludkiem wśród ludzi. I w sumie to jest dziwne. Tutaj, między wami, czuję się dobrze i swobodnie. I mam wrażenie, że personifikacje z jakiegoś nieznanego powodu mnie lubią. Ale w szkole… W szkole jestem taką Rosją.

— Rozwiń to — rozkazał.

— Unikają mnie, trzymają się ode mnie z daleka — powiedziałam cicho. — Jestem dla nich dziwna, inna, zjebana. Śmieją się ze mnie. Wytykają palcami na korytarzu. Nie chcą mnie tam.

— Ode mnie też ludzie uciekają — powiedział spokojnie Ivan, a mnie chyba pogięło w momencie, kiedy wzięłam go pod ramię. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, ale ja tylko się wyszczerzyłam.

— Wiesz — ciągnęłam czując, że gęsta atmosfera się rozrzedza — wolę jednak, kiedy mnie unikają, niż jakby mieli mnie gnoić. Mimo, że ignorowanie boli, tak przynajmniej nie boję się już, że moja głowa na przerwie wyląduje w kiblu.

— A wylądowała?

— Tak. Raz.

— Dlaczego? — zapytał, a ja wiedziałam, że tak łatwo tego tematu nie ominę.

— W drugiej klasie gimnazjum stanęłam w obronie niepełnosprawnej dziewczyny. Była na wózku, ale to nie przeszkadzało chłopakom z mojej klasy się z niej naśmiewać. Do tamtej pory nigdy się nie wychylałam, bo mnie tolerowali. Wiesz — dodałam — miałam okulary korekcyjne, aparat na zębach i byłam cicha oraz wyalienowana. Po prostu się bałam, jak to dziecko. Ale pewnego dnia zobaczyłam w jej oczach bezsilność i postanowiłam, że stanę w jej obronie. I wiesz, co się stało? Wszyscy się ode mnie odwrócili. Podkładanie nóg, niszczenie rzeczy, przezwiska i opluwanie było na porządku dziennym. — Zadrżałam na samo wspomnienie, przez co mocniej zacisnęłam uchwyt na ramieniu Ivana. — Myślałam, że jak będę ich ignorować, to się znudzą i dadzą mi spokój. Tylko, że to nie działało, a oni wymyślali coraz brutalniejsze zabawy, żeby jeszcze bardziej mnie upokorzyć. W pewnym momencie przegięli, a ja postanowiłam targnąć na swoje życie. Jak widzisz nie udało mi się, przeżyłam, a ja stałam się silniejsza…

Przerwałam, bo Ivan złapał mnie mocno za podbródek i odwrócił gwałtownie w swoją stronę.

— Boisz się — powiedział po chwili, zaciskając palce nieco mocniej na mojej skórze i przybliżając swoją twarz z uśmiechem. — Wciąż widzę strach w twoich oczach, da?

 

 

***

 

Rozejrzał się zdezorientowany po sali i gdy nie znalazł Natalii, poczuł narastającą irytację.

Zawsze tak było. Zawsze się gubiła, wychodziła czy uciekała i to w najmniej odpowiednim momencie.

Zerknął na zegarek i zobaczył, że zostało dwadzieścia minut do północy. Zaklął pod nosem i ruszył w stronę Matta, stojącego samotnie przy ścianie.

Matthiew, nie widziałeś Natalii?

— Umm… Nie…

— Cholera… — Poczuł lekki niepokój.

— A co? Już ją zgubiłeś?

Przymknął oczy i obejrzał się na Anglię, który był już pod wpływem alkoholu. Nie podobało mu się, że dziewczyna tak swobodnie z nim rozmawiała, chociaż znał rywala już na tyle dobrze, że poznał, że ten wcale nie był zainteresowany rozmową z małolatą. Przynajmniej, póki na tapecie nie pojawił temat Harry’ego Pottera.

— Bzdury. Pewnie poszła do toalety. Ona ma pęcherz jak wiewiórka.

— HAHA! Nawet nie potrafisz jej dobrze upilnować, debilu! — Zatoczył się potężnie. — Pewnie zwiała przy lepszej okazji.

— Zamknij się! — Zdenerwował się i prychnął. — Co ty możesz wiedzieć?

— Więcej niż ci się wydaje!

Pijany Brytyjczyk był iście upierdliwą i męczącą personą.

— S-Spokojnie… — odezwał się cicho Kanada, ale nie zwrócili na niego uwagi.

— Przyprowadzasz tutaj laskę, która tajemniczo znika, gdy na chwilę schodzisz jej z oczu! To chyba logiczne, że od ciebie uciekła, haha! Ale jaja!

Zgrzytnął zębami i sztartnął w jego stronę, gdy Anglia nagle przestał się śmiać i wybałuszył oczy. Koło nich szedł akurat Sealandia z talerzem pełnym jedzenia i zmierzający do pierwszego wolnego stolika. Obserwował, jak zdenerwowany Arthur łapie go za ramię i wściekły syczy:

— A ty co tu robisz?! Chyba zabroniłem ci tutaj przychodzić!

— Tak się składa, dupku Anglio, że dostałem zaproszenie!

— Tak? — prychnął Brytol, przekręcając oczami. — Ciekawe od kogo!

— Od pana Rosji i tej miłej dziewczyny.

— Zaraz, jakiej miłej dziewczyny? — wtrącił się, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. — Takiej w wiśniowej sukience i trampkach?

— T-tak — zająknął się niepewnie Sealandia, po czym spojrzał na brata. — Kazała również przekazać, żebyś się
ODJEBAŁ, bo mam zaproszenie, dupku!

Dzieciak pokazał zdumionemu Anglikowi język i pobiegł ze śmiechem przed siebie.

— Co za niewychowany bachor! — wycedził i przyłożył dłoń do czoła.

— Cholera jasna! — zaklął, bo kiedy się rozejrzał, to faktycznie nigdzie nie zauważył Rosji. — Mogłem jej nie zostawiać samej!

— Tak, to twoja wina! — Rywal wskazał na niego palcem.

Czuł, jak powoli panika opanowywała jego umysł, a jego zaskoczyło, że tak bardzo się o nią bał. Miał tylko zerwać kwiat, więc dlaczego czarne scenariusze przedstawiające jej zakrwawione ciało tak bardzo go paraliżowały?

— Nie rozumiesz?! — Złapał Anglika za kołnierz w przypływie emocji.

— H-Hej! Puszczaj mnie, zboczeńcu!

— Rosja upatrzył ją sobie, rozumiesz? — Podenerwowany zaczął potrząsać blondynem jak szmacianą kukiełką. — On ją zabije! Dla własnej satysfakcji!

— To nie mój problem! — Wściekł się mężczyzna i wyrwał się z jej kleszczowego zacisku. — Skoro tak bardzo się o nią boisz, to dlaczego, do cholery, tutaj jeszcze jesteś?!

— Racja, racja! Musimy ją znaleźć!

— MY?!

— Tak!

Nie czekając na zgodę, złapał blondyna za rękaw i pociągnął mocno w stronę wyjścia, nie reagując na protest tego drugiego.

 

***


Serce zaczęło bić mi w piersi tak szybko i mocno, że byłam na sto procent pewna, że Rosja słyszał je bez problemu. Atmosfera stała się nie do zniesienia, a aura która biła od niego była wręcz przerażająca, zwalała mnie z nóg. Nigdy wcześniej chyba nie czułam takiego przerażenia jak w tym momencie, a w oczach Ivana nie widziałam już tej dziecinnej niewinności i radości.

Jego źrenice zwężały się, a fiolet tęczówek w świetle latarni zdawał się emanować niezdrowym blaskiem.

Zamarłam przeczuwając, że zaraz stanie się coś strasznego, ale ten tylko patrzył mi prosto w oczy, po czym mnie puścił.

— Tylko głupi się nie boi… — burknęłam, rozmasowując podbródek i starając się przy okazji jakoś uspokoić. — Która jest właściwie godzina?

Rosja zerknął na zegarek, a ja w tym czasie się rozejrzałam. Byliśmy w środku parku i w sumie wypadałoby wracać. Zwłaszcza, że zaraz zesikam się ze strachu.

— Za dziesięć minut wybije północ.

— O nie! Wracajmy! — Wystraszyłam się. — Francja się wścieknie!

— O to, że jesteś ze mną, mój Słoneczniku? — Uśmiechnął się przerażająco, a moje serce zamarło.

Ten koleś…

— O to nie ma prawa być wściekły — powiedziałam twardo, choć moje plecy były już całe mokre. — Nie mam wobec niego żadnych zobowiązań. Chociaż nie… Zapomniałam, że jego to nie interesuje.

Zawróciliśmy w stronę dworku. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę powrotną. Wciąż czułam tą gęstą atmosferę, przez co moje zajęcze serce o mało nie wyłamało mi żeber, by spieprzyć stąd jak najdalej. Byliśmy już prawie przy dworku, gdy usłyszeliśmy gwar. 

To personifikacje wyszły na zewnątrz, by wspólnie odliczyć czas do Nowego Roku oraz zobaczyć pokaz fajerwerków. Że ich to jeszcze po tylu wiekach nie nudziło… Ja miałam osiemnaście lat i już mnie to wszystko wkurwiało i napawało zażenowaniem.

— Dziękuję za spacer — powiedział uprzejmie Rosja, a ja poczułam z ulgą, jak atmosfera stała się normalna. Szybko zdjęłam z siebie jego płaszcz i oddałam.

— Ja też — powiedziałam zestresowana, uśmiechając się niepewnie. — Mimo, że mnie pod koniec wystraszyłeś, sukinkocie, jak cholera. Zacznij się w końcu kontrolować, bo trafisz kiedyś na właściciela paralizatora i się zesrasz, jak cię nim potraktuje…

Słucham?

Brawo, Natalia. Ugryź się czasami w język.

— Natalia!

Odwróciłam się w stronę tłumu i mrużąc oczy, dostrzegłam przeciskających się w naszą stronę Francję i Anglię. Poczułam niesamowitą ulgę, jak po chwili znalazłam się w objęciach Francji, a ja pacnęłam swoim policzkiem w jego szyję.

Jak cudownie, jak bezpiecznie…

Czując, jak moje nogi miękną, a ja się rozpływam, synapsy w mózgu podesłały mi zgrabny obraz znaku stopu.

— Chwila! — Zarumieniona oderwałam się od niego i wtedy zobaczyłam, że ten był cały blady. — A tobie co się stało?

— Natalia, nie rób tak nigdy więcej! — Złapał dłońmi za moją twarz, żeby obejrzeć ją z każdej strony tak, jakby upewniał się, że byłam cała i zdrowa.

— Poszliśmy tylko na spacer…

— Zniknęłaś mi z oczu! A ty… — Spojrzał na Rosję ze złością. — Możesz ją w końcu zostawić w spokoju?!

— Hej, nie krzycz po nim! — Zdenerwowałam się i wyrwałam, żeby stanąć między nimi. — To ja zaproponowałam, by wyjść! Ivan niczym nie zawinił, żebyś tak na niego naskakiwał!

— Głupia! — warknął nagle Anglia, wychylając się zza pleców Francisa. — Głupia! Głupia!

— Nie życzę sobie, byś zadawała się z tym psychopatą — powiedział głośno i wyraźnie Francis.

Zapowietrzyłam się, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, tłum ryknął.

— A im co?! — Podskoczyłam.

— Odliczają — odpowiedział spokojnie Ivan, wpatrując się w niebo z pewnym smutkiem.

— Chodź, znajdziemy dobre miejsca! — Francja złapał mnie za nadgarstek i odciągnął od Rosji.

Popatrzyłam na Ivana i zanim zniknęłam w tłumie, pomachałam mu na do widzenia.

Ledwie przystanęliśmy, gdy w niebo wystrzeliły różnokolorowe fajerwerki. Zapatrzyłam się w nostalgii na ten piękny widok i nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Francja objął mnie z tyłu i przytulił do siebie kurczowo.

Pomimo wszystkiego, z tyłu głowy wciąż byłam myślami przy Rosji, który na ten sam widok musiał po raz kolejny patrzeć w samotności.

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...