ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴛʀᴢᴇᴄɪ — ᴡɪᴢʏᴛᴀ

 

[3 lipiec 2017 — poniedziałek]

Tego dnia padało, a burza trwała w najlepsze już od samego rana. Paryski błękit nieba przybrał kolor szarości życia, a na tęczę przyszło nam czekać naprawdę długo.

Siedzieliśmy przy śniadaniu i z entuzjazmem opowiadałam o swoich wczorajszych wrażeniach, gdy rozbrzmiał dzwonek telefonu.

— Przepraszam. — Francja wstał i skierował się do telefonu stacjonarnego, który znajdował się na komodzie. Dziwne, myślałam, że ten telefon był tu dla ozdoby, no bo poważnie… Kto w dobie smartfonów używał w domu stacjonarki?

Zanim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, usłyszałam rozdrażniony ton mężczyzny i głośny dźwięk odkładanej słuchawki.

— Kto to był?

— Anglia — powiedział, przekręcając zirytowany oczami.

— Czego on od ciebie chciał? — Moje brwi wyjechały do Chin ze zdziwienia.

— U niego strajkują teraz policjanci, zadzwonił więc, aby mi powiedzieć, że to moja wina.

— Że co?! — Oplułam się. Nie potrafiłam ogarnąć móżdżkiem tego całego absurdu.

— To prawda, że lubię strajkować, ale…

Przerwał, bo po raz kolejny aparat się rozdzwonił. Z milczeniem obserwowałam blondyna, który podreptał z powrotem do telefonu, wyrzucił z siebie ze zdenerwowania kilka zdań, po czym znów rzucił słuchawką, tym razem jednak mocniej.

— Co znowu? — zapytałam uprzejmie, mimo że dostałam tiku nerwowego w prawej powiece.

— Teraz stwierdził, że burza, która u niego szaleje, nadeszła ode mnie.

— Ja pierdolę. — Zrobiłam minę typu XD, kiedy wybuchł mi po tej informacji mózg. Francis westchnął i w sumie spokój trwał może z kilka minut, kiedy po raz trzeci telefon się odezwał.

Poirytowany mężczyzna wstał po raz trzeci, ale ja byłam szybsza. Minęłam go z gracją hipopotama i dorwałam się do słuchawki.

— Skończ w końcu wydzwaniać, psycholu!

Cisza, jaka zapadła po drugiej stronie, podpowiadała mi, że typ łączył puzzle.

Kto mówi? — Usłyszałam w końcu głos Anglii co dało mi pewność, że składanie układanek nie było jego mocną stroną. W sumie, tak jak i moją.

— A kto pyta? — przedrzeźniłam go.

Nie rób sobie ze mnie jaj, zarośnięty durniu!

— Cooooo? — Oburzyłam się niczym minionek. — Całujesz mnie w moim własnym domu i jeszcze mnie nie pamiętasz?! Mówię po polsku, a ty dalej nic?! A żeby cię szlag, Kirkland!

Natalia?!

— Brawo ty! — fuknęłam. — Jeszcze raz zadzwonisz z jakąś pierdołą, to osobiście stawię się w Londynie, żeby cię kopnąć w dupę!

Rzuciłam słuchawką i spojrzałam na skamieniałego Francję.

— No. Teraz będzie spokój.

— Tak wiele pytań — powiedział, gdy się otrząsnął — tak mało odpowiedzi.

Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, w jadalni znów rozbrzmiał telefon. Nie zastanawiając się, odebrałam go wściekła jak osa i warknęłam:

— Czego?!

— Natalia, co ty robisz w domu żabola?!

— Relaksuję się na wakacjach! — zagrzmiałam, dobitnie pokazując jak bardzo się w tej chwili relaksuję.

Rodzice cię puścili? Ile ty masz lat?

— Kilka lat temu miałam dwanaście, więc se policz!

Cisza. W sumie zastanawiało mnie, co go to obchodziło.

Ale ty jesteś bezczelna — warknął po chwili, a ja się zapowietrzyłam.

— JA?! — wybuchłam z niedowierzaniem. —To TY wisisz ciągle na telefonie i dzwonisz tu z byle pierdołą!

I w tym momencie mnie najzwyczajniej w świecie olśniło. Odchrząknęłam i dodałam już spokojniej:

— A może ty szukasz towarzystwa?

Chyba śnisz! — prychnął, a ja uśmiechnęłam się szeroko.

— Mam pomysł! Wpadnij na obiad!

— CO?! — krzyknęli jednocześnie Anglia z Francją.

— No wpadnij, będzie fajnie!

— Dziewczyno, żarty sobie ze mnie stroisz?! Ja miałbym przylecieć do Francji na obiad?!

— Albo ty tutaj, albo my u ciebie~. — Zachichotałam rozbawiona niczym nastolatka. — Wybieraj~.

Jesteś niereformowalna!

— Wiem, wiem. To jak? Chyba taki dżentelmen nie odmówi na zaproszenie kobiety~?

— Natalia!

Zignorowałam Francję, a słysząc jedynie ciszę w eterze po drugiej stronie, odrzekłam:

— W środę na czternastą. Adres znasz. Papa!

I odłożyłam słuchawkę zadowolona z siebie i z życia.

— Zna adres? Prawda? — zapytałam Francję trochę niepewnie, a ten potrząsnął gwałtownie głową.

— Oszalałaś?! Zapraszasz tego niedzielnego czarodzieja do mojego domu?!

— Faktycznie się zagalopowałam… — mruknęłam zawstydzona. — P-Przepraszam…

A chuj, wcale nie było mi przykro!

— Skoro go zaprosiłaś, to sama gotujesz! — burknął obrażony. — Ja ręki swej nie przyłożę do tej komedii!

— Ale super! — Ucieszyłam się, a Francji autentycznie opadła szczęka. — To ja lecę na górę zaplanować danie i deser!

Zaklaskałam entuzjastycznie dłońmi i puściłam się biegiem do sypialni, gdzie miałam swoją torbę.

 

***

 

Krążyłam po pokoju i intensywnie myślałam nad jutrzejszym obiadem. Chciałam podać coś smacznego, ładnego ale i prostego. I niezbyt tłustego, Francja był fit.

— Zupa. Zupa, zupa, zupa — mruknęłam do siebie, zapisując swoje myśli w notatniku. — Zupa krem z dyni i chili. Tak, dobre. Drugie danie. Coś polskiego, rodzimego. Schabowy! Kotlet schabowy z pieczarkami i żółtym serem. Ziemniaki ze śmietaną, koperkiem i cebulką jak robi moja babcia. A deseeeer… Jezu. Mam antytalent w tym temacie. Chuj, kupię coś na mieście wspierając tym samym konsumpcjonizm, GENIALNE!

Zapisałam szybko listę zakupów i wzięłam ciuchy na przebranie. Co prawda na zewnątrz dalej lało jak z cebra, ale przecież nie byłam z cukru. Gotowa zeszłam na dół po schodach w poszukiwaniu mojego przewodnika.

— Francis! — zawołałam.

— Tak? — Usłyszałam za sobą i podskoczyłam z wrzaskiem.

— Matko Przenajświętsza! — Obróciłam się do niego. — Nie strasz mnie! Na zawał zejdę! Baranie!

Blondyn parsknął śmiechem, po czym wskazał na moją listę zakupów.

— A to co~? — Wyrwał mi kartkę szybkim ruchem.

— Oddawaj! — Sięgnęłam po listę, ale tyle se mogłam, co więzień na spacerniaku. — Francis!

— Napisałaś dla mnie wiersz?

— Nie! To lista zakupów!

— A gdzie wiersz? — Rzucił rozczarowanym okiem na listę, a ja po raz kolejny przyznałam w duchu, że Republika Francuska była umysłowo niedorozwinięta.

— Na górze róże, na dole bryły, weź nie przeginaj, bo przegryzę ci żyły!

— Słucham? — Francja skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zmrużył na mnie oczy.

— Na górze róże, na dole fiołki, a my się kochamy jak dwa aniołki? — pisnęłam szybko i uśmiechnęłam się zniewalająco.

— O wiele lepiej — mruknął i oddał mi kartkę. — Zamierzasz iść w taką ulewę na zakupy?

— Mała poprawka, MY zamierzamy! — Uśmiechnęłam się zachęcająco, a Francis podniósł prawą brew. — No weź, raz mi pomóż! Tak bezinteresownie! Chyba, że wolisz, żebym poszła sama. — Podeszłam go z innej strony. — Ale nie znam francuskiego, ale od czego są Google. Podaj mi tylko adres ulicy, jakbym się zgubiła, to będę wiedziała co wpisać w nawigacji.

— Dobra, chodź. — Westchnął zrezygnowany.

Bingo!

Chyba wizja błądzącej Natalki po Paryżu go przerażała.

 

***

 

Zakupy poszły dość szybko i sprawnie. Uparłam się, żeby za wszystko zapłacić, a gdy wróciliśmy do domu, od razu wszystko pochowałam do lodówki.

Niestety nie wypogodziło się nawet po obiedzie. Stałam więc samotnie w sypialni i opierałam się o parapet. Patrzyłam przy tym tęskno za okno. Strasznie mną nosiło i tak bardzo chciałam wyjść na spacer, chociażby dookoła dzielnicy, ale ulewa ani myślała przejść. I kiedy tak wpatrywałam się w wieżę Eiffla w oddali, to usłyszałam najpierw plask, a potem poczułam roznoszący się lekki ból w lewym pośladku.

Odwróciłam się z kamienną twarzą i rzekłam dość spokojnie, jak na samą siebie:

— Czy ty mnie właśnie klepnąłeś w tyłek?

Francis dźwignął obie dłonie i cofnął się dwa kroki z wielkim bananem na twarzy.

Ma chérie, znasz przysłowie, że kto wypina, tego wina~?

— To GDZIE moje wina? — zapytałam podnosząc brew. Francja chyba stracił wątek, na co ja parsknęłam śmiechem. — Serio pytam. Tyle słyszałam o waszych fhancuskich winach. I serach. Ej! — Pstryknęłam palcami, gdy mnie olśniło. — Włączmy sobie film na laptopie! Kocyk, wino! Tu, o TU! — Z miną maniaka wskazałam na miejsce pod wielkim oknem, gdzie staliśmy. — Co ty na to?

M-Ma chérie… — wydukał zaskoczony.

— No co? — Zdziwiłam się.

— Jakie to romantyczne~! — Rozmarzony złapał mnie za ręce. — Czyli jednak jest nadzieja, że gdzieś tam w środku, co prawda bardzo głęboko, znajduje się w tobie spora dawka romantyzmu!

— Ja jestem bardzo romantyczna — powiedziałam zdziwiona. — Ale nie jest to romantyzm, o jaki ci chodzi.

— Zdążyłem zauważyć — powiedział pod nosem. — Wy, Polacy, macie opinię romantyków.

— Tak. My, Polacy, mamy opinię romantyków — powtórzyłam głucho, skupiając wzrok na kroplach deszczu. — „Nam jedna szarża do nieba wzwyż. I jeden order nad grobem krzyż”*.

— Na szczęście jest pokój — odpowiedział zmieszany Francuz, a ja przeniosłam na niego swoje niewidzące spojrzenie. Duchem byłam zupełnie gdzie indziej. — Więc żadnej szarży nie będzie.

— Nie będzie — potwierdziłam, wzruszając ramionami. — Bo wykańczają nas od środka. Spójrz… — Znów oparłam się dłońmi o marmurowy parapet. — Lata zaborów i okupacji zrobiły swoje. Nikt tak nie skacze sobie do gardła jak Polak Polakowi. To przykre. Wiesz… Ostatnio przeglądając facebooka zobaczyłam artykuł, ile Magda Gessler liczy sobie za sześć pierogów ruskich. Chyba około czterdziestu złotych.

— To dużo?

— Dużo, ale to jej restauracja. Nie chcesz jeść u niej i tyle płacić, to nie idziesz, proste. Ale gównoburza, jaka wywiązała się w komentarzach, doszła do tego stopnia, że ludzie życzyli sobie nawzajem śmierci. Popatrz, jak łatwo jest nas wobec siebie podburzyć. O durne pierogi. Ale co ciekawe, gdy pojawia się wspólny wróg, to potrafimy się zjednoczyć i działać razem. Jak równy z równym. Ale…

Zamilkłam na chwilę. Zmarszczyłam przy tym czoło, zastanawiając się nad czymś, po czym ciągnęłam dalej:

— Ale nasz rząd dzieli nas od środka. Partie drą ze sobą koty, a po godzinach razem piją. A durny Naród łyka jak pelikan. Nawet rodziny są skłócone. Kiedyś, na urodzinach mojego taty, wybuchła kłótnia między moim starym, który jest za PiSem, a dziadkami, którzy są za PO. Ja pierdzielę, Francis, jak oni się darli… Postanowiłam więc rozluźnić atmosferę i powiedziałam: „A jo żech jest za NSDAP”. To nie był dobry pomysł, partia nazistowska nie rozluźniła atmosfery ani trochę, a moi dziadkowie wyszli obrażeni. — Wybuchłam śmiechem. — Tragedia. No i ta wylęgarnia socjalu… Nie wszyscy tacy są! — dodałam szybko, widząc jak Francja otwiera usta. — Jestem za tym, by Polska miała czterdzieści milionów obywateli. Ale, kurwa, nie dupniętych!

— Jesteś za młoda, by przejmować się w takim stopniu polityką, ma chérie.

Zerknęłam na niego kątem oka, gdy stanął obok mnie i również podparł się o parapet, patrząc w dal.

— Wasz rząd wieczny nie będzie — powiedział spokojnie. — Po nim nadejdzie nowy, lepszy lub nawet gorszy. Doskonale wiem jak działa ówczesna demokracja. Nie masz wpływu na to, co ostatecznie się wydarzy.

— Wiem… ale ja tylko chciałabym żyć godnie — powiedziałam cicho. — Chcę żyć w Polsce, mieć rodzinę. Marzę o tym, by mieć dzieci… Pragnę tego bardzo mocno… A mam świadomość, że czeka mnie wiązanie jednego końca z drugim oraz kark, który z każdym rokiem jest coraz bliżej ziemi…

— Nie martw się na zapas, mon petit Monaco — powiedział dziwnym tonem. — Historia tworzy się każdego dnia. Nigdy nie wiesz, czy wasz system, którego tak się boisz, nie upadnie za miesiąc, rok, dekadę. Sama też nie wiesz, gdzie los cię rzuci.

— Taaak… Racja. Zaraz, jak mnie nazwałeś? — Zamrugałam.

— Moja mała Monako. Zamartwiasz się zupełnie jak moja siostra. Otrzyj łzy, a ja zaraz wrócę ze sprzętem i kocem.

Uśmiechnęłam się blado. On naprawdę potrafił być normalny.

 

***

 

 

 

[5 lipiec 2017 — środa]

W nocy z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a gdy w końcu udało mi się zasnąć, to oczywiście nie śniło mi się nic innego, jak katastrofa na zaplanowanym obiedzie.

Tak czy owak, wstałam zmęczona i zmierzła. Sprzątać na szczęście nie musiałam, bo w domu Francji panowała wręcz sanitarna czystość. Albo sterylna. Jeden chuj.

Po śniadaniu, gdzie znów zjedliśmy wraz z Monako, zabrałam się do szykowania wszystkiego w kuchni. Monako, gdy usłyszała KTO będzie dzisiaj na obiedzie, uśmiechnęła się. Serio, pierwszy raz szeroko się uśmiechnęła i pokręciła głową. Na obiedzie jednak zostać nie chciała. Życzyła mi tylko powodzenia i wyszła, wciąż śmiejąc się przy tym pod nosem, niczym z dobrego żartu.

Zupa krem wyszła mi smaczna, byłam z siebie dumna. Widać lekcje mojej mamy nie poszły na marne.

Kiedy wybiła równa czternasta, zaczęłam nerwowo spacerować po holu, przebrana w granatową sukienkę sięgającą do klan. Francja opierał się nonszalancko o ścianę i obserwował moje wędrówki ludów.

— Spóźnia się! — mruczałam niecierpliwie sama do siebie. — Miał być punktualnie!

— Spokojnie, ma chérie. Założę się, że nie przyjedzie.

— Zabiję go, jak mnie wystawił! — Wściekłam się, ale po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzałam triumfalnie na skamieniałego Francję i ruszyłam do wrót, by je otworzyć. Faktycznie,

na ganku stał Anglik, który nerwowo poprawiał kołnierz.

— Arcio! — Ucieszyłam się na jego widok. — Jednak przyszedłeś!

Jego poker face mówił mi wszystko. Chłopak odchrząknął i powiedział dość oficjalnym tonem:

— Damom się nie odmawia. Aczkolwiek miałem pewne wahania, bo sama twierdzisz, że do dam nie należysz.

— No proszę. — Cmoknęłam z udawanym niezadowoleniem. — Jaki złośliwy, a jeszcze dobrze nie wlazł. Chodź!

Odsunęłam się i zrobiłam mu przejście. Blondyn wszedł do środka i pierwsze co zrobił, to mentalnie zniszczył Francisa wzrokiem.

— Widzę, że masz nową panią domu. — Zaśmiał się złośliwie. — To co, pantoflu, jak się odnajdujesz w nowej sytuacji?

— Jestem zachwycony. — Francis wzruszył ramionami. — A ty dalej sam?

— Nie mam nerwów do dzieciaków — prychnął i skierował się do jadalni na piętro.

— Widzę, że całkiem dobrze się tu orientujesz. — Dogoniłam go i uśmiechnęłam się szeroko. — Dokładnie tak, jakbyś znał ten dom jak własną kieszeń~.

— Nie wyobrażaj sobie za wiele, smarkulo — mruknął Anglia, doskonale wiedząc do czego zmierzam.

— Tylko nie smarkulo, nie jestem już dzieckiem. — Oparłam się o siedzenie Francji i spojrzałam na Brytola uważnie. Anglik usiadł przy nakrytym stole i z uwagą przyjrzał się zastawie.

— Nawet jakbyś była po sześćdziesiątce to dla mnie i tak będziesz smarkulą — rzekł lekceważąco. — Nie jestem taki głupi jak żabol, żeby męczyć się z kimś tak niereformowalnym.

— Ja niereformowalna? Nic mi nigdy nie udowodniono! — zawołałam, a Francja prychnął ze śmiechem. — Dobra, zaraz przyjdę. Nie pozabijajcie się.

Wyszłam do kuchni i tak szybko jak potrafiłam nałożyłam zupy do talerzy. Zawahałam się przy nabieraniu śmietany do dekoracji, bo dla beki chciałam narysować swastykę. Stwierdziłam jednak, że nie byłby to dobry pomysł przy dwójce z aliantów.

Westchnęłam więc i dodając grzanki modliłam się, by Anglia i Francja nie skoczyli sobie nawzajem do gardła. Dojrzałam ziemniaków, które powoli już dochodziły, oraz zdjęłam z ognia pieczarki. Niczym zawodowa kelnerka wzięłam trzy pełne talerze naraz i wkroczyłam dumnie do jadalni. Profesjonalnie podałam pierwsze danie i zasiadłam do stołu z uśmiechem na gębie.

— Smacznego! — zawołałam radośnie.

Pamiętaj o manierach, żeby Francja się nie doczepił.

Wyprostowałam się i wzięłam nienagannie łyżkę do ręki. Wbrew pozorom, nawet tak prostą czynność można było łatwo spierdolić.

— Smaczne, co to jest? — zapytał Francja.

— Zupa krem z dyni i chili — powiedziałam, czując jak duma rozpiera mi pierś. — Z przepisu mojej mamy. Gotowanie to jej pasja, zresztą sam zobaczysz, jak przyjedziemy do Wawy na obiad.

— Jedziesz poznać jej rodziców? — Anglia zdziwił się tak bardzo, że aż odłożył łyżkę.

— Tak. — Westchnął rozmarzony Francis. — Rozpiera mnie ciekawość jacy są ludzie, którzy wydali na świat tak specyficzną istotę.

— Znając życie to ktoś, kto ma problemy psychiczne — mruknął w odpowiedzi ten drugi, a ja zmrużyłam oczy.

— Moi starzy są zdrowi na umyśle, jeżeli to sugerujesz. Kiedy miałam pół roku, mama poślizgnęła się po mojej kąpieli i upadłam na próg pokoju, może przez to klepki mi się poprzestawiały. Nie przeczę, że jestem dość skrzywioną osobą, ale moi rodzice nie mają z tym nic wspólnego.

— Tak właśnie myślałem, że uderzyłaś się w głowę. Gdybyś była normalna, nie zadawałabyś się z Francją — powiedział spokojnie Anglia, kończąc posiłek, co mnie cieszyło. Sprawiał wrażenie, że mu smakowało.

— Lubię jego towarzystwo. — Wzruszyłam ramionami, a Francuz wyszczerzył się od ucha do ucha. — Co prawda jest dupnięty od kołyski, ale to w sumie nic złego.

Uśmiech Francji zszedł, a Anglia zakrztusił się jedzeniem. Spojrzałam na kaszlącego biedaka z podniesioną brwią i zapytałam spokojnie:

— Poklepać po pleckach?

— Absolutnie… nie…! — Wykasłał z wyszczerzonymi oczami i odłożył łyżkę do pustego talerza. Jako, że ja i Francja również zjedliśmy swoje porcje, to pozbierałam szybko brudne naczynia i ruszyłam do kuchni.

Wciąż słyszałam pokaszliwanie Brytola, podczas kiedy Francja jawnie śmiał się z niego pod nosem.

Ignorując ich podniesione głosy, bo w sumie i tak nie czaiłam, co mówią, wymieszałam ziemniaki z sosem, nałożyłam mizerię i w międzyczasie pilnowałam smażących się kotletów. Piętnaście minut później ze ściśniętym sercem położyłam przed chłopakami swój twór kulinarny.

Usiadłam cicho i jedząc, obserwowałam reakcje chłopaków. Francja mnie pochwalił, co było dość oczywiste, ale zależało mi na zdaniu naszego gościa.

— I co? Smakuje? — zapytałam w końcu z nadzieją.

— Ziemniaki ze śmietaną? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— Tak, moja babcia i mama tak robią. Roztopione masełko, cebulka zielona i koperek i śmietana. Z kresów…

— Gdzie dokładnie twoja babcia mieszkała? — Francis zainteresował się, a mnie zabłysły oczy.

— Wieś Kimiele. Obecna B-Białoruś… — zająknęłam się, gdy przypomniałam sobie Natalię. — Wieś istnieje pod inną nazwą, ale te ziemniaki to i tak nic w porównaniu z plackami z maczanką.

— Czym? — Skrzywił się wyspiarz.

— Placki z mąki, wody, drożdży i startych ziemniaków. Smażysz je jak naleśniki. I do tego maczanka. Kiedyś sprawdzałam i rzeczywiście jest takie danie na Białorusi, nazywa się machanka. Tyle, że u nich to ewoluowało i inaczej się już to przyrządza. My jedynie na tłuszczu smażymy wędzony boczek lub kiełbasę i potem pod sam koniec dodajemy śmietany. Do tego jajko sadzone i niebo w gębie. Mój smak dzieciństwa!

— Brzmi obrzydliwie… Boczek ze śmietaną? — Niedowierzał zdegustowany. — Hah, a mówią, że to ja nie potrafię gotować.

— Wiem jak to brzmi, ale też wiem JAK to smakuje. — Uśmiechnęłam się szeroko.

— Nie robiłaś mi nigdy tego — zauważył Francja.

— Bo często powtarzasz, że nie lubisz tłustych rzeczy — mruknęłam. — Ale smakuje ci, Arthur?

Ma chérie, Anglia przypala nawet jajecznicę, dla niego taki obiad to rarytas — parsknął złośliwie Francuz, przez co Anglia zrobił się purpurowy na twarzy.

— Nie wierzę w to — powiedziałam. — Gotowanie to przecież żadna filozofia. Nawet małpa w zoo by dała radę.

Kiedy tylko Francja usłyszał te słowa, to zaśmiał się jeszcze głośniej. Anglia natomiast autentycznie zaczął trząść się z wkurwu.

— Fish and chips jest smaczne. — Spróbowałam jakoś ratować sytuację.

— Oczywiście, chyba że wyjdzie spod ręki Anglii.

— Zamknij się, żabolu! — Wściekł się blondyn. — Byłem zbyt zajęty rewolucją przemysłową, żeby skupić się na swoim warsztacie kulinarnym!

— Po prostu nie poprosiłeś braciszka Francji o pomoc~.

— Umrzeć bym wolał, do cholery!

— Widzisz — powiedziałam do Francji — Arthur zajął się przemysłem, nie każdy musi być mistrzem kuchni.

— Gotowanie to sztuka — prychnął w odpowiedzi żabojad.

— Owszem — potwierdziłam — ale skoro Arthur oddał serce rozwojowi przemysłowemu, to nie oczekuj od niego Bóg wie czego w kuchni, tak? Gdy artysta, rzeźbiąc koło, oczekuje w efekcie kwadratu to sorry, ale jest chory psychicznie.

Ma chérie, Anglia żyje dostatecznie długo, by spokojnie zająć się kwestią gastronomiczną. — Westchnął Francuz, wskazując dłonią na gotującego się Anglika.

— Nie zapominaj, że każdy ma też inny gust czy smaki — powiedziałam spokojnie. — Coś, co dla jednego może być obrzydliwe, dla innego może być niebem w gębie. Skoro Arthurowi smakuje jego kuchnia, to tobie nic do tego. Ja na przykład lubię gotować i chyba nawet mi to wychodzi, ale najbardziej uwielbiam kuchnię japońską.

— Co? — zapytał zaskoczony Anglik. — Naprawdę? Myślałem, że francuską.

— Czy to takie dziwne, że lubię wszystko co jest małe, żółte i robi w gastronomi?

— To… To było bardzo rasistowskie… — Brytyjczyk zamrugał.

— Natalia JEST rasistowska. —Poirytowany Francis przekręcił oczami. — Staram się to wykorzenić, na razie bezskutecznie. Mam nawet wrażenie, że jej się pogorszyło…

— Francis, wybacz, że cię rozczaruję, ale jak to mówią: człowiek ze wsi wyjedzie, ale wieś z człowieka nigdy. — Zachichotałam i odłożyłam sztućce na pusty talerz. — Pojadłam.

— Ja też, dziękuję — odpowiedzieli jednocześnie chłopacy, po czym zmiażdżyli się wzrokiem.

— Jesteście idealnym materiałem na przyjaciół. — Westchnęłam, patrząc to na jednego to na drugiego.

— Zapomnij — prychnęli, a ja wybuchłam śmiechem.

Wstałam rozleniwiona i zaniosłam talerze do kuchni. Cieszyłam się, bo wszystko szło w dobrym kierunku. Nałożyłam ciasto na kryształowy talerz i wróciłam do jadalni. Gdy ponownie zasiadłam do stołu, panowała cisza. Atmosfera robiła się nieznośna, więc postanowiłam jakoś towarzystwo rozruszać.

W swoim stylu oczywiście.

— Em, Arthur. Zastanawiałeś się dlaczego Indianom jest zimno?

— Nie — odpowiedział, dziwnie na mnie patrząc. — Dlaczego?

— Bo Kolumb ich odkrył! — Pstryknęłam palcami w jego stronę z szerokim uśmiechem. Francis przekręcił oczami, ale przynajmniej uśmiechnął się krzywo. Anglia natomiast patrzył na mnie z najczystszym mindfuckiem. — Och, dajcie spokój, to było dobre!

— To było bardzo natalkowe — mruknął Francis. — Ma chérie, napijesz się czegoś?

— O, tak! — podjarałam się. Alkohol na pewno rozluźni atmosferę. — Poproszę rum!

— Rum? — Podrapał się po brodzie, a Arcio prychnął.

— Tak. Nela często drze po mnie ryja, że mam problem z alkoholem, a rum nie robi z ciebie alkoholika, tylko pirata.

Arthie wytrzeszczył na mnie oczy i z całej siły uderzył się dłonią w czoło.

— Niech ci będzie… Anglio, dla ciebie oczywiście coś bezalkoholowego? — Zwrócił się dość złośliwie do blondyna.

— Że co?! — Oburzył się, kiedy opuścił rękę. — To ONA będzie pić, a ja nie?! 

— Nalej Arthurowi. — Przewróciłam oczami. — Nie bądź cham.

— Natalia, Anglia jest dość nieznośny gdy się napije.

— No i co? Z przyjacielem się nie napijesz?

— Nie jesteśmy przyjaciółmi! — warknęli jednocześnie, a ja pokiwałam głową.

— Niech wam będzie, ale pamiętajcie, że Przyjaźń to magia!

— Tak mi się właśnie wydawało, że jesteś na poziomie kucyków Pony — mruknął Arthur, złośliwie chichocząc przy tym pod nosem.

— Kucyki Pony są dość prawilne, więc trochę szacunku ignorancie. — Machnęłam ostrzegawczo palcem w jego stronę. — Zresztą, śmieję się. Magia nie istnieje.

— Istnieje — powiedział spokojnie Brytyjczyk, upijając łyka herbaty. Francis natomiast spojrzał na mnie ostrzegawczo:

— Natalia, nie zaczynaj tego tematu.

— Co? — Spojrzałam na niego głupio.

— Mówię, że… — powtórzył, ale Anglia szybko mu przerwał:

— Powiedziałem, że magia istnieje.

— Zazwyczaj wierzę w to, co widzę — powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. — A magię widziałam jedynie w telewizji w programach typu Mam Talent, ale każdy wie, że to zwykłe, tanie sztuczki.

— Nie mówiłem o sztuczkach z kartami, czy znikającym kciukiem, dziewczyno. — Przekręcił oczami Arthur.

— A o czym, Arcio?

— Nie nazywaj mnie tak! — burknął czerwony, a Francis prychnął ze śmiechu. — Mówię o prawdziwej magii! O klątwach czy wpływaniu na żywioły!

— Nie ma na ten temat żadnych badań naukowych — mruknęłam.

— Magia nie potrzebuje badań — prychnął Brytol.

— No i się zaczęło… — Francis schował twarz w dłoniach. Chyba go to psychicznie przerosło.

Ja jednak spojrzałam hardo w zielone oczy chłopaka i powiedziałam z cynicznym uśmiechem:

— Udowodnij.

— Nie ma problemu! — Wstał gwałtownie. — Odejdź od stołu, a ja sprawię, że doświadczysz mojej potęgi!

— Emmm… Francis? — Niepewnie spojrzałam na mężczyznę, który wyprostował się na siedzeniu jak struna.

— Zapomnij! Jeszcze cię, idiota, zabije!

— Idiota?! — krzyknęła podróba Harry’ego Pottera — Nic jej nie zrobię, kretynie!

— Ja mam w to uwierzyć? — warknął Francja. — Twoje umiejętności są bardzo wątpliwe.

— Zaraz, czyli to prawda? — Szczena mi opadła. — Pokaż coś!

Odskoczyłam od stołu i rozentuzjazmowana zrobiłam kilka kroków w tył.

— Natalia!

— Spokojnie, nic będzie twojej małpce-cyrkówce — powiedział Anglik i wyjął zza pazuchy (sic!) patyk. Ten tego… RÓŻDŻKA?!

— Co chcesz zrobić? — zapytałam mniej pewnie, a Anglia zmierzył mnie wzrokiem.

— Zmienię ci kolor włosów. Jakieś życzenia?

— Tak! Chcę rudy! Albo nie… Blond! Nie, czekaj! Albo…

— Zdecyduj się w końcu! — warknął zniecierpliwiony, a Francis dodał szybko:

— Blond, zrób jej blond!

O proszę, jak szybko zmienił zdanie…

— Boże, chroń Królową! — Arthur wypowiedział te słowa w sufit i wycelował we mnie swoją różdżkę.

Kącik ust drgnął mi nerwowo i przez chwilę poczułam pewien niepokój, który szybko w sobie uciszyłam. Rzuciło mi się w oczy, jak Anglia mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, zakręcił nadgarstkiem w lewo i krótko machnął.

Nie minęła sekunda, jak poczułam silny powiew wiatru oraz coś… coś jeszcze. A mianowicie moja sukienka poleciała w górę, przez co przez krótki moment na widoku była moja czarna, koronkowa bielizna. Krzyknęłam krótko, złapałam za brzeg materiału i mocno opuściłam w dół, zakrywając co moje. Wiatr się skończył, a ja, cała rozczochrana i zmaltretowana spojrzałam z czystym przerażeniem na blondyna.

Nie… Oni widzieli…

Odwróciłam się szybko na pięcie i wybiegłam z jadalni do holu i przeskakując po dwa stopnie, schowałam się na górze w sypialni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...