[15 lipiec 2017 — sobota]
Budzik dzwonił już po raz trzeci. Jęknęłam głośno i
sięgnęłam po telefon niczym zombie.
— Zamknij sięęęęę…! — zawyłam i spróbowałam go jakoś
uciszyć. Bez efektu, bo komórka akurat na złość się zacięła.
Usiadłam więc zirytowana na łóżku i zaczęłam potrząsać Samsungiem
jak chore psychicznie dziecko, ale, o dziwo!, to też nie pomogło. W końcu
zrezygnowana przytrzymałam przycisk resetu i oklapłam na plecy. Przechyliłam
głowę w bok, gdy Francja ziewnął potężnie.
— Chyba czas wstawać — mruknęłam do niego. — O której
mamy samolot?
— Polecimy moim — mruknął i odwrócił się do mnie. — Więc
mamy jeszcze czas. Zjemy i nacieszymy się sobą~.
Podniosłam na niego brew i wstałam z łóżka.
— Nie mam humoru — powiedziałam i wzięłam z wieszaka
szlafrok oraz czyste ubrania.
— Aż tak źle? — Zdziwił się.
— Tak. — Westchnęłam. — Psychicznie jestem na samym dnie.
Kojarzysz Rów Mariański? Tam właśnie jest mój humor, moje chęci, moja psychika
i moje wszystko.
— Mon amour — powiedział — nie złość się, proszę…
Gilbert nie miał nic złego na myśli.
— Francis. — Obróciłam się gwałtownie w jego stronę. —
Ten debil wzniósł toast za moją wstrzemięźliwość seksualną! Pytał, kiedy
dołączę do zakonu, do cholery! Na forum rozgrzał temat mojej domniemanej
aseksualności! Szkocja o mało nie zesikał się ze śmiechu, no ja pierdolę! —
zawołałam, łapiąc się za głowę. — Świat to jeden, wielki latający psychiatryk!
I to właśnie dlatego kosmici się z nami nie kontaktują!
— Pragnę przypomnieć, że złamałaś mu po chwili nos —
zauważył Francja. — Oraz wyrwałaś garść jego włosów.
— Zasłużył na to! — wysyczałam, czując jak robi mi się
niedobrze. — Wyrwałabym mu coś więcej, gdyby Niemcy mnie nie powstrzymał.
— No i zyskałaś szacunek braci Kirkland — dodał z
uśmiechem. — Irlandia koniecznie chciał się z tobą napić, a Szkocja ochrzcił
cię oficjalnie „wiedźmą nie do zdarcia”.
— Taaaaaaaak — powiedziałam, uśmiechając się ironicznie.
— Po czym zapytał, czy na pewno nie jestem trans, bo dziewczyna nie ma prawa
być tak agresywną z natury. Kazał mi UDOWODNIĆ mu, że jestem kobietą z krwi i
kości. Wszyscy się dobrze bawicie cudzym kosztem, prawda?
— Allistor tylko żartował, ma chérie. — Blondyn
przekręcił oczami. — Wszyscy są przyzwyczajeni do szacunku i respektu ze strony
ludzi, a ty i Kornelia pokazałyście, że nikt nie jest bezkarny, bez względu na
status czy pochodzenie.
— Całe szczęście, że Nela stanęła po mojej stronie —
powiedziałam cicho. — Nie wyobrażam sobie być samej przeciwko wściekłemu
Prusowi i natarczywemu Szkocji.
— Samej? — Zdziwił się. — Przecież ja też tam byłem.
— Tak, faktycznie. — Pokiwałam głową ze sarkazmem. — Czy
to nie ty wypaliłeś tekstem do Szkocji „spokojnie, Natalia ma wszystko na
miejscu, osobiście sprawdzałem”? I czy to nie ty powiedziałeś do Gilberta, żeby
zostawił w spokoju twojego… Czekaj, jak to szło? A! „Słodkiego szczeniaczka, co
to tylko chce się bawić”?
— Tak, to ja — potwierdził wesoło.
— Taki wstyd… — szepnęłam i zadrżałam na myśl o
wczorajszej imprezie.
— Bywało gorzej. — Roześmiał się. — Wczoraj było naprawdę
kulturalnie. Zresztą sama zobaczysz!
— CO zobaczę?
— Myślisz, że ja cię tak łatwo wypuszczę z MOJEGO świata
z powrotem do TWOJEGO? — zapytał poważnie, a mnie serce zabiło mocniej. — Moim
zdaniem o wiele bardziej pasujesz tutaj, niż tam.
— Czuję się trochę jak Hobbit, czyli tam i z powrotem —
mruknęłam z uśmiechem.
— Na Hobbita to moim zdaniem Kornelia bardziej pasuje. —
Przeciągnął się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Przez wzrost czy owłosione stopy? — Zachichotałam i
zanim weszłam do łazienki, odwróciłam się do Francji. — Wiesz, tak szczerze… Ja
też to czuję. W sensie… — Zastukałam palcami w drzwi, szukając odpowiednich
słów. — W waszym towarzystwie czuję się lepiej niż z ludźmi. Widzę to. Oni mnie
nie rozumieją. Żałuję, że jestem tylko człowiekiem. Kiedyś uważałam wasze
długie życie za przekleństwo, w sumie dalej nawet tak uważam. Ale teraz widzę
też plusy. I chyba chciałabym być taka jak wy. Chciałabym żyć z wami wiecznie…
Z tobą, poprawiłam się w myślach.
— Rozumiem cię — zamruczał.
Westchnęłam i zamknęłam się w toalecie.
Wczorajsza impreza skończyła się dość wybuchowo. Co
prawda schlać się nie schlałam, zgona też nie zaliczyłam, ale prawdopodobnie
zyskałam wśród ludu tytuł Drama Queen.
Na kostkach prawej ręki miałam dwie małe ranki, bo gdy
przypieprzyłam Prusowi pięścią prosto w nos, niechcący zahaczyłam też o jego
zęby. Gilbert ewidentnie chciał mnie upokorzyć przed innymi, problem polegał na
tym, że dobrze potrafiłam to zrobić sama i to bez niczyjej pomocy.
To, co mnie jednak najbardziej zaskoczyło to to, że Nela
Sprawiedliwa stanęła po mojej stronie. Zazwyczaj uparcie trwała w obronie
Gilberta, ale sama przyznała, że z jego strony było to już czyste przegięcie. A
gdy zobaczyła jeszcze Szkocję w natarciu na mnie, to już w ogóle się wściekła
jak nigdy.
Bilans nocy wynosił aktualnie złamany nos i łysy placek
na głowie u Prusa, zmiażdżona stopa u Szkocji, mój nowy uraz psychiczny oraz
buzujące hormony Sebixa u Kornelii.
I tak jak ja ruszyłam od razu do sypialni, mając już
wyjebane na tę imprezę, tak Nela podobno pograła sobie Prusem i Szkocją jak
pasjansem. Z tego co opowiadał Francja, zanim do mnie dołączył sprawdzić, czy
czasem nie wieszam się na klamce gumką od majtek, to gdyby Niemcy nie uspokoił
Neli, to dziewczyna prawdopodobnie wpierdoliłaby też i reszcie gości. Tak profilaktycznie.
Podobno Polska był z niej dumny.
— Pieprzony świat — warknęłam do siebie, gdy poczułam
ciepłą wodę na skórze pod prysznicem. — A żeby was wszystkich szlag trafił.
Nie uspokajało mnie to, że czekało nas śniadanie, na
którym bankowo spotkam Prusa oraz braci Kirkland. Większość niestety zostało
tutaj na noc, by dziś spokojnie rozjechać się w swoje strony.
I co? Mam teraz zejść na dół, uśmiechnąć się do Prusaka i
zapytać czy dobrze mu się spało? O taaaaak, wtedy Gilbert na pewno równie
grzecznie mi odpowie, że mam przesrane jak w ruskim czołgu.
Cóż, wychodzi na to, że tekst „Od bierdolta się od nas i naszego malestwa i od nas”* od
Internetowej Madki Polki będzie dzisiaj moim argumentem na każdy zarzut czy
odzywkę.
***
Siedziałam przy dużym stole zaspana i z trudem wciskałam
w siebie jajecznicę. Starałam się nie zwracać uwagi na Walię i Irlandię, którzy
siedzieli niedaleko mnie i wesoło rozprawiali na jakiś temat po angielsku. W
środku twierdziłam, że Francis zachował się jak cham zapraszając braci Kirkland
BEZ Anglii. Ale nie odzywałam się na ten temat, to jego impreza, więc jego
goście.
Jadalnia wraz z kuchnią tworzyła jedną wielką przestronną
przestrzeń, z morskim odcieniem ścian i delikatnych szarych mebli.
— Młoda. — Dźwignęłam głowę, gdy któryś z nich zwrócił
się do mnie. — Jak się spało?
Piegus w dłuższych, ciemniejszych włosach wyszczerzył
się, a ja modliłam się, by nie zrobić z siebie upośledzonej.
— Całkiem spoko — odrzekłam, grzebiąc widelcem w talerzu.
— Ale pospałabym jeszcze, nie ukrywam, że lubię się wylegiwać w łóżku. A wy?
— Nie spaliśmy — odrzekli jednocześnie Irlandia i Walia,
a mnie momentalnie skojarzyli się bliźniacy Weasley.
— Macie mocne głowy. — Uśmiechnęłam się.
— Lata praktyki! — Wyszczerzyli się, a ja zachichotałam.
Miałam właśnie zapytać na czym konkretnie trenowali, ale
do kuchni wszedł ziewający Szkocja w towarzystwie zakazanej gęby Prusa. Gil
miał na twarzy jeden wielki siniec, dzięki czemu przybiłam sobie ze sobą
mentalnego żółwika. Momentalnie nasze wściekłe spojrzenia się skrzyżowały, ale
żadne z naszej dwójki się nie odezwało.
— Siema, młoda — powiedział Szkocja, mijając mnie i mocno
poczochrał dłonią po włosach.
Gościu usiadł obok mnie i wyszczerzył się wrednie,
podczas gdy ja spojrzałam na niego wzrokiem półprzytomnego buldożka
francuskiego z wielkim kołtunem na głowie.
— Cześć, rudzielcu — odpowiedziałam, po czym skierowałam
wilczy wzrok na Prusa. — Cześć, szaraczku.
— Stary, nie dotykaj jej — powiedział Gil do Allistora,
ignorując mnie. — Ma wściekliznę.
— A ty niedojebanie mózgowe, a ci nie wypominam —
odburknęłam w odpowiedzi.
Bracia zachichotali, a ja załamałam ręce nad tym, jak
łatwo dało się mnie sprowokować. Francis usiadł po mojej drugiej stronie i
zajął się wesołą rozmową z Prusem, ja natomiast ziewnęłam głośno. Przecierając
oczy zobaczyłam, że Szkot odpalał cygaro i przypatrywał mi się ciekawsko.
— Co? — wyrwało mi się.
— Gówno. — Gilbert wychylił się w moją stronę ze wzrokiem
Bazyliszka, a ja przekręciłam oczami.
— Przedszkole jest trzy dzielnice dalej — powiedziałam
znudzona. — Jak będziesz grzeczny, to braciszek cię zaprowadzi za rączkę do
zerówki, głąbie.
— Lubię ją. — Allistor brechnął śmiechem, a Francja
błyskawicznie zmrużył na niego oczy.
O nie, tryb yandere on…
— Gdzie Nela? — zapytałam w eter, próbując ściągnąć myśli
wszystkich na blondynkę.
— Za tobą. — Podskoczyłam, gdy usłyszałam jej głos za
plecami.
— Jeżu! — zawołałam. — Nie podkradaj się tak do mnie, bo
dostanę zawału!
Dziewczyna wybuchła śmiechem i usiadła koło Prusaka, mordując
przy tym Francję wzrokiem.
— Jak ci się podoba w moim domu w Marsylii, Kornelio~? —
zapytał z lekką uszczypliwością Francja.
— Nie mów do mnie Kornelia — warknęła i złapała za miskę
z sałatką. — A co do twojej nory, to widziałam lepsze na Lipinach*.
Zakrztusiłam się herbatą, a Szkocja klepnął mnie mocno w
plecy.
Dzizas, same
uprzejmości z rana…
— Uuu, jaka niemiła~. — Zacmokał zdegustowany Francuz, a
Nela spokojnie odpowiedziała:
— Dzień dobroci dla zwierząt się, kurwa, skończył z
wybiciem północy, zboczeńcu. Obiecałam Lu, że będę miła dla ciebie przez wzgląd
na twoje święto. Dziś jest na szczęście już normalny dzień, więc mogę cię znowu
nienawidzić jak trądu i syfilisu.
— Skąd wyście je wynaleźli?— Irlandia zaśmiał się, a
Walia dzielnie tamował śmiech na widok miny Francji.
— Nelę ze Śląska, a Natalię z wariatkowa — odpowiedział
Gilbert.
— A Gila z nosa — dodałam bez pomyślunku, ku wesołości
reszcie i irytacji samego zainteresowanego.
— Spokój — zagrzmiał Niemcy, który wszedł do kuchni i
oparł się o szafki. — Naprawdę musicie się ze sobą cały czas kłócić?
— Właśnie — powiedziałam i zwróciłam się do Gilberta. —
Jesteśmy kuzynostwem, a rodzina się kocha! Daj buziaka w policzek, kuzynie~ —
zawołałam sarkastycznie, a Gil prychnął:
— Pocałować to ty możesz mnie co najwyżej w…!
— Gilbert — upomniał go Ludwig.
— Od razu robi się weselej — zawołał Irlandia. — Przyda nam się świeża krew w towarzystwie~.
— Korzystajcie póki możecie — mruknęłam,
odsuwając talerz. — Bo w dobie dzisiejszych czasów za dziesięć lat zachoruję na
raka i się skończy babci sranie. A jako, że mam awers do chodzenia do lekarza,
to pewnie wykryją mi to gówno za późno i umrę w męczarniach.
Zapadła cisza, a po około dziesięciu
sekundach odezwał się Szkocja:
— Jesteś dziwna. — Oparł się plecami o
oparcie i nonszalancko wsadził cygaro do ryja.
— A ty rudy — wypaliłam w odpowiedzi,
przez co Nela wybuchła śmiechem.
— Co w tym złego? — mruknął Allistor,
mrużąc niebezpiecznie oczy.
— Nie oglądałeś South Parku? —
zapytałam. — Rudzi nie mają duszy. Ani kolegów. Ale ty jesteś wyjątkiem. W tym
przypadku to Gilbert musiałby być rudy, za nim i tak nikt tu specjalnie nie
przepada.
— Hure! — zawołał Prusak z pełną
gębą.
— Nie wiesz, że z pełnymi ustami się nie
mówi? — zapytałam dość uprzejmie. — Podnosisz wtedy ryzyko zadławienia się o
siedemdziesiąt procent. I jeszcze pryskasz wokół śliną, co za kultura, jesz jak
ŚWINIA!
— Francis — syknął Gilbert w stronę
kumpla. — Weź mi ją, bo się jej pozbędziesz…
— Dobra, dosyć tego. — Westchnął Francis
i wstał. — Ma chérie, spakowana?
— Ta — mruknęłam, nie spuszczając wzroku
z szarego. — A co?
— Skoro już zjadłaś, to czas się ładnie
pożegnać i zbieramy się na lotnisko.
— Ok! — Uśmiechnęłam się szeroko i
zzieleniałam. — Obiad u rodziców… Ughhh…
— A kiedy my się zbieramy? — zapytała
Nela Prusaka. — Tyle godzin oglądania mordy Francji starczy mi na cały miesiąc.
Gospodarz przekręcił oczami, ale nie
odpowiedział.
Widzisz, Natalko, bierz przykład z kolegi
i nie daj się prowokować następnym razem podstępnym szarym ludzikom ze
Szwabolandii.
Pożegnałam się wesoło z zebranymi,
pomijając przy tym albinosa, i ruszyłam ku wyjściu z jadalni z niezbyt
optymistycznym nastawieniem. Czekało mnie około pięciu godzin podróży do
Polszy, może uda mi się jakoś zrelaksować przez ten czas.
***
Gapiłam się na ludzi na lotnisku i wzięłam
głęboki oddech.
— Mmmm, warszawski smog! — Odetchnęłam pełną
piersią.
— Jak to, w lipcu?
— W sumie…
Rozejrzałam się wokół z zaciekawieniem i sprawdziłam
telefon.
— Feliks powinien już tu być — rzekłam cicho. — Może stoi
w korku.
— Albo dorwała go policja.
— Nawet tak nie mów! — Wystraszyłam się. — Jakbyśmy wtedy
dotarli do rodziców?
— Taksówką, ma chérie. Taksówką.
— Wiesz, ile one kosztują? — burknęłam. — Toż to rozbój w
biały dzień!
— Może i tak, ale musisz przyznać, że jeżdżę lepiej niż
Polska~.
— Oboje jeździcie jak wariaci! — żachnęłam się głośno. —
Dziw bierze, że wciąż macie prawo jazdy!
— Patrz, Polska przyjechał. — Francja wskazał palcem na
drugą stronę ulicy, gdzie faktycznie stał Feliks i machał do nas z samochodu.
Ruszyliśmy w jego stronę, a w międzyczasie Polska zniżył szybę w drzwiach i
krzyknął wesoło:
— Siora! Totalnie mam coś dla ciebie!
— O ja pieprzę — powiedziałam do siebie. — Poliś, ty
chyba miałeś inne auto, co nie?
Faktycznie, te było jadowicie zielone i chyba nawet model
był inny. Chłopak zamrugał po czym machnął ręką:
— Tamte skasowałem na drzewie miesiąc temu.
— Kyrie elejson… — skomentowałam z kamienną twarzą.
Tak właściwie to zawahałam się, zanim wsiadłam do
samochodu. Polska naprawdę jeździł jak debil, a ja miałam tylko osiemnaście lat
i chciałabym jeszcze trochę pożyć. Kiedy jednak w końcu wkulałam się na tylne
siedzenia, błyskawicznie zapięłam się pasami bezpieczeństwa. Przydałby się
jeszcze kask i coś na uspokojenie, jednak wokół walało się wszystko, oprócz
oczywiście rzeczonego kasku i leków.
— Gdzie twoi starzy mieszkają? — zapytał blondyn. — Znam
Warszawę jak własną sypialnię!
— Mieszkają na Zawiszy — odparłam zestresowana.
— O kurwa. — Podrapał się po głowie. — Czyli gdzie?
Parsknęłam, a Francja wykonał facepalma.
— Na Woli.
— Wola — mruknął. — Czaję.
Ruszył z piskiem opon, a moje serce podeszło mi do gardła
tam mocno, że byłam pewna, że zaraz się zrzygam. Francja i Polska prowadzili ze
sobą w miarę uprzejmy dialog, ja jednak ich nie słuchałam. Wiedziałam, że
czekał ciężki dzień, a przecież ledwo dobijała godzina czternasta. Bałam się
reakcji mojego taty na widok Francisa. On był nietolerancyjny nawet wobec
Polaków nie mieszkających na Śląsku, a co dopiero do obcokrajowców.
Ocknęłam się, gdy Feliks ryknął:
— Tak jakby widzisz pudło to tam?
— Ta, a co? — mruknęłam, zawieszając wzrok na dość sporym
kartonie obok mnie.
— Otwórz.
Sięgnęłam po czarny pakunek i wykonałam rozkaz. Zatkało
mnie, gdy wyjęłam stamtąd wysokie, czarne glany. Ich połysk prawie mnie
oślepił.
— O kurde — wyrzekłam, a Francja aż obejrzał się na mnie
z przedniego siedzenia.
— Glany dwudziestki, Sharki — sprostował Poliś z
wielkim bananem na gębie. — Prezent ode mnie, młoda.
— Jakie… piękne…
Oczy praktycznie wypadały mi z oczodołów, gdy oglądałam
je z każdej strony. Zawsze marzyłam, by mieć glany, ale raz, że moi rodzice
nigdy nie chcieli mi ich kupić, a dwa, były za drogie na moją kieszeń.
— Dziękuję! — wykrzyknęłam głośno, a Francji opadła
szczęka.
— Ty chyba nie zamierzasz w nich chodzić, ma chérie?
— Oczywiście, że zamierzam! — Podjarałam się. — Są
spełnieniem moich marzeń o idealnych butach!
— One nie są kobiece! — prychnął Francis.
— Są! Wysokie do kolan glany są seksowne — odparłam i
przytuliłam je do siebie. — Dziękuję!
Feliks nie odpowiedział, tylko posłał triumfalne i
aroganckie spojrzenie nachmurzonemu Francji. Atmosfera momentalnie zgęstniała,
ale ja się nie przejmowałam. Miałam w ręku najwspanialsze buty na świecie.
I to od Rzeczpospolitej Polski.
***
Gdy znaleźliśmy się na Woli, pokierowałam ze ściśniętym
żołądkiem Feliksa, aż wysadził nas koło beżowego trzypiętrowego bloku.
— Puść potem sygnał, to podjadę po was. — Wyszczerzył się
Feliks, a ja kiwnęłam głową i wysiadłam.
Gdy Polska odjechał, to zbladłam i rzuciłam wystraszone
spojrzenie Francji.
— Ma chérie, co się stało? — Przeraził się, gdy
spotkał mój wzrok.
— Wszyscy jesteśmy w dupie — wyszeptałam.
— Dlaczego tak panikujesz przez własną rodzinę? —
Przekręcił oczami i chwytając moją torbę do ręki, ruszył w stronę zadbanej
klatki schodowej. — Będzie dobrze.
— Ale…! Ale Francis! Ja ci nie powiedziałam! — zawołałam
panicznie, doganiając go. — Moja rodzina nie jest normalna!
— Natalia. Znając cię na wylot, naprawdę nie oczekuję
cudów…
— Co? — Zatrzymałam się i potrząsnęłam głową. — Ty chamie
TY!
— Zdecyduj się w końcu — mruknął.
— Nawet nie ustaliliśmy wspólnej wersji! — powiedziałam,
przyglądając się domofonowi.
— Będziemy improwizować.
— O nie! — powiedziałam i nacisnęłam przycisk. — Ty masz
ułańską fantazję, jak polecisz z improwizacją, to się nagle dowiem, że
planujemy ślub, czy coś w tym stylu!
— Halo? — Usłyszałam głos mamy, a ja drgnęłam.
— TO JA! — krzyknęłam, zapominając, że do domofonu wcale
nie trzeba drzeć ryja, bo cud technologii właśnie polegał na tym, że mnie
słychać na górze było bardzo dobrze.
Usłyszawszy pisk domofonu wleźliśmy do środka. Klatka
chyba była po remoncie, bo w powietrzu unosił się ledwo wyczuwalny zapach farby
olejnej.
— Ostatnie piętro…
Zanim jednak postawiłam stopę na pierwszym stopniu,
uderzyłam plecami o ścianę. Zamrugałam, gdy centralnie przed twarzą zobaczyłam
gębę Francji.
— Nie stresuj się tak~. — Uśmiechnął się złośliwie. — Nie
przekroczę granicy na przesłuchaniu. No, może wystawie coś POZA granicę~.
— Durniu — wysapałam, czując że powoli ogarnia mnie
wszechobecny bezwład i rozkład. — Mój kręgosłup cierpi od tego ciągłego
stawiania pod ścianą.
— Jesteś bardzo spięta... — Przybliżył się, a ja
klasycznie wyłączyłam elektrownię zasilającą w mózgu.
— To zrób coś z tym zamiast gadać.
Lewy kącik jego ust drgnął lekko i po chwili zatopiłam
się w pocałunku. Nie wiem, ile tam staliśmy, ale wiem, że na tyle długo, że w
mózgu zaczęła palić mi się czerwona lampka. Z lekkim żalem odsunęłam go trochę
od siebie.
— No widzisz~ — powiedział, gdy pogłaskał mnie po
policzku. — Teraz serce ci wali z mojego powodu, a nie przez rodziców.
— Brawo ty — szepnęłam. — Wyłączyłeś mi myślenie, teraz
będzie jeszcze gorzej.
— Non, non, non. — Pokręcił głową, odsuwając się i
przepuszczając mnie na schodach. — Będzie zabawniej.
— Jak dla kogo — mruknęłam i zamilkłam. Dopiero gdy
stanęliśmy przed środkowymi drzwiami
należącymi do moich rodziców, wzięłam głęboki oddech.
Mój stary go
zajebie, a Francis jeszcze o tym nie wiedział. Cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz