ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ sɪᴏ́ᴅᴍʏ — śᴡɪᴀᴛ ᴛᴏ ᴊᴇᴅᴇɴ ᴡɪᴇʟᴋɪ ʟᴀᴛᴀᴊᴀ̨ᴄʏ ᴘsʏᴄʜɪᴀᴛʀʏᴋ

 

[15 lipiec 2017 — sobota]

Budzik dzwonił już po raz trzeci. Jęknęłam głośno i sięgnęłam po telefon niczym zombie.

— Zamknij sięęęęę…! — zawyłam i spróbowałam go jakoś uciszyć. Bez efektu, bo komórka akurat na złość się zacięła.

Usiadłam więc zirytowana na łóżku i zaczęłam potrząsać Samsungiem jak chore psychicznie dziecko, ale, o dziwo!, to też nie pomogło. W końcu zrezygnowana przytrzymałam przycisk resetu i oklapłam na plecy. Przechyliłam głowę w bok, gdy Francja ziewnął potężnie.

— Chyba czas wstawać — mruknęłam do niego. — O której mamy samolot?

— Polecimy moim — mruknął i odwrócił się do mnie. — Więc mamy jeszcze czas. Zjemy i nacieszymy się sobą~.

Podniosłam na niego brew i wstałam z łóżka.

— Nie mam humoru — powiedziałam i wzięłam z wieszaka szlafrok oraz czyste ubrania.

— Aż tak źle? — Zdziwił się.

— Tak. — Westchnęłam. — Psychicznie jestem na samym dnie. Kojarzysz Rów Mariański? Tam właśnie jest mój humor, moje chęci, moja psychika i moje wszystko.

— Mon amour — powiedział — nie złość się, proszę… Gilbert nie miał nic złego na myśli.

— Francis. — Obróciłam się gwałtownie w jego stronę. — Ten debil wzniósł toast za moją wstrzemięźliwość seksualną! Pytał, kiedy dołączę do zakonu, do cholery! Na forum rozgrzał temat mojej domniemanej aseksualności! Szkocja o mało nie zesikał się ze śmiechu, no ja pierdolę! — zawołałam, łapiąc się za głowę. — Świat to jeden, wielki latający psychiatryk! I to właśnie dlatego kosmici się z nami nie kontaktują!

— Pragnę przypomnieć, że złamałaś mu po chwili nos — zauważył Francja. — Oraz wyrwałaś garść jego włosów.

— Zasłużył na to! — wysyczałam, czując jak robi mi się niedobrze. — Wyrwałabym mu coś więcej, gdyby Niemcy mnie nie powstrzymał.

— No i zyskałaś szacunek braci Kirkland — dodał z uśmiechem. — Irlandia koniecznie chciał się z tobą napić, a Szkocja ochrzcił cię oficjalnie „wiedźmą nie do zdarcia”.

— Taaaaaaaak — powiedziałam, uśmiechając się ironicznie. — Po czym zapytał, czy na pewno nie jestem trans, bo dziewczyna nie ma prawa być tak agresywną z natury. Kazał mi UDOWODNIĆ mu, że jestem kobietą z krwi i kości. Wszyscy się dobrze bawicie cudzym kosztem, prawda?

— Allistor tylko żartował, ma chérie. — Blondyn przekręcił oczami. — Wszyscy są przyzwyczajeni do szacunku i respektu ze strony ludzi, a ty i Kornelia pokazałyście, że nikt nie jest bezkarny, bez względu na status czy pochodzenie.

— Całe szczęście, że Nela stanęła po mojej stronie — powiedziałam cicho. — Nie wyobrażam sobie być samej przeciwko wściekłemu Prusowi i natarczywemu Szkocji.

— Samej? — Zdziwił się. — Przecież ja też tam byłem.

— Tak, faktycznie. — Pokiwałam głową ze sarkazmem. — Czy to nie ty wypaliłeś tekstem do Szkocji „spokojnie, Natalia ma wszystko na miejscu, osobiście sprawdzałem”? I czy to nie ty powiedziałeś do Gilberta, żeby zostawił w spokoju twojego… Czekaj, jak to szło? A! „Słodkiego szczeniaczka, co to tylko chce się bawić”?

— Tak, to ja — potwierdził wesoło.

— Taki wstyd… — szepnęłam i zadrżałam na myśl o wczorajszej imprezie.

— Bywało gorzej. — Roześmiał się. — Wczoraj było naprawdę kulturalnie. Zresztą sama zobaczysz!

— CO zobaczę?

— Myślisz, że ja cię tak łatwo wypuszczę z MOJEGO świata z powrotem do TWOJEGO? — zapytał poważnie, a mnie serce zabiło mocniej. — Moim zdaniem o wiele bardziej pasujesz tutaj, niż tam.

— Czuję się trochę jak Hobbit, czyli tam i z powrotem — mruknęłam z uśmiechem.

— Na Hobbita to moim zdaniem Kornelia bardziej pasuje. — Przeciągnął się, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Przez wzrost czy owłosione stopy? — Zachichotałam i zanim weszłam do łazienki, odwróciłam się do Francji. — Wiesz, tak szczerze… Ja też to czuję. W sensie… — Zastukałam palcami w drzwi, szukając odpowiednich słów. — W waszym towarzystwie czuję się lepiej niż z ludźmi. Widzę to. Oni mnie nie rozumieją. Żałuję, że jestem tylko człowiekiem. Kiedyś uważałam wasze długie życie za przekleństwo, w sumie dalej nawet tak uważam. Ale teraz widzę też plusy. I chyba chciałabym być taka jak wy. Chciałabym żyć z wami wiecznie…

Z tobą, poprawiłam się w myślach.

— Rozumiem cię — zamruczał.

Westchnęłam i zamknęłam się w toalecie.

Wczorajsza impreza skończyła się dość wybuchowo. Co prawda schlać się nie schlałam, zgona też nie zaliczyłam, ale prawdopodobnie zyskałam wśród ludu tytuł Drama Queen.

Na kostkach prawej ręki miałam dwie małe ranki, bo gdy przypieprzyłam Prusowi pięścią prosto w nos, niechcący zahaczyłam też o jego zęby. Gilbert ewidentnie chciał mnie upokorzyć przed innymi, problem polegał na tym, że dobrze potrafiłam to zrobić sama i to bez niczyjej pomocy.

To, co mnie jednak najbardziej zaskoczyło to to, że Nela Sprawiedliwa stanęła po mojej stronie. Zazwyczaj uparcie trwała w obronie Gilberta, ale sama przyznała, że z jego strony było to już czyste przegięcie. A gdy zobaczyła jeszcze Szkocję w natarciu na mnie, to już w ogóle się wściekła jak nigdy.

Bilans nocy wynosił aktualnie złamany nos i łysy placek na głowie u Prusa, zmiażdżona stopa u Szkocji, mój nowy uraz psychiczny oraz buzujące hormony Sebixa u Kornelii.

I tak jak ja ruszyłam od razu do sypialni, mając już wyjebane na tę imprezę, tak Nela podobno pograła sobie Prusem i Szkocją jak pasjansem. Z tego co opowiadał Francja, zanim do mnie dołączył sprawdzić, czy czasem nie wieszam się na klamce gumką od majtek, to gdyby Niemcy nie uspokoił Neli, to dziewczyna prawdopodobnie wpierdoliłaby też i reszcie gości. Tak profilaktycznie. Podobno Polska był z niej dumny.

— Pieprzony świat — warknęłam do siebie, gdy poczułam ciepłą wodę na skórze pod prysznicem. — A żeby was wszystkich szlag trafił.

Nie uspokajało mnie to, że czekało nas śniadanie, na którym bankowo spotkam Prusa oraz braci Kirkland. Większość niestety zostało tutaj na noc, by dziś spokojnie rozjechać się w swoje strony.

I co? Mam teraz zejść na dół, uśmiechnąć się do Prusaka i zapytać czy dobrze mu się spało? O taaaaak, wtedy Gilbert na pewno równie grzecznie mi odpowie, że mam przesrane jak w ruskim czołgu.

Cóż, wychodzi na to, że tekst „Od bierdolta się od nas i naszego malestwa i od nas”* od Internetowej Madki Polki będzie dzisiaj moim argumentem na każdy zarzut czy odzywkę.

 

***

 

Siedziałam przy dużym stole zaspana i z trudem wciskałam w siebie jajecznicę. Starałam się nie zwracać uwagi na Walię i Irlandię, którzy siedzieli niedaleko mnie i wesoło rozprawiali na jakiś temat po angielsku. W środku twierdziłam, że Francis zachował się jak cham zapraszając braci Kirkland BEZ Anglii. Ale nie odzywałam się na ten temat, to jego impreza, więc jego goście.

Jadalnia wraz z kuchnią tworzyła jedną wielką przestronną przestrzeń, z morskim odcieniem ścian i delikatnych szarych mebli.

— Młoda. — Dźwignęłam głowę, gdy któryś z nich zwrócił się do mnie. — Jak się spało?

Piegus w dłuższych, ciemniejszych włosach wyszczerzył się, a ja modliłam się, by nie zrobić z siebie upośledzonej.

— Całkiem spoko — odrzekłam, grzebiąc widelcem w talerzu. — Ale pospałabym jeszcze, nie ukrywam, że lubię się wylegiwać w łóżku. A wy?

— Nie spaliśmy — odrzekli jednocześnie Irlandia i Walia, a mnie momentalnie skojarzyli się bliźniacy Weasley.

— Macie mocne głowy. — Uśmiechnęłam się.

— Lata praktyki! — Wyszczerzyli się, a ja zachichotałam.

Miałam właśnie zapytać na czym konkretnie trenowali, ale do kuchni wszedł ziewający Szkocja w towarzystwie zakazanej gęby Prusa. Gil miał na twarzy jeden wielki siniec, dzięki czemu przybiłam sobie ze sobą mentalnego żółwika. Momentalnie nasze wściekłe spojrzenia się skrzyżowały, ale żadne z naszej dwójki się nie odezwało.

— Siema, młoda — powiedział Szkocja, mijając mnie i mocno poczochrał dłonią po włosach.

Gościu usiadł obok mnie i wyszczerzył się wrednie, podczas gdy ja spojrzałam na niego wzrokiem półprzytomnego buldożka francuskiego z wielkim kołtunem na głowie.

— Cześć, rudzielcu — odpowiedziałam, po czym skierowałam wilczy wzrok na Prusa. — Cześć, szaraczku.

— Stary, nie dotykaj jej — powiedział Gil do Allistora, ignorując mnie. — Ma wściekliznę.

— A ty niedojebanie mózgowe, a ci nie wypominam — odburknęłam w odpowiedzi.

Bracia zachichotali, a ja załamałam ręce nad tym, jak łatwo dało się mnie sprowokować. Francis usiadł po mojej drugiej stronie i zajął się wesołą rozmową z Prusem, ja natomiast ziewnęłam głośno. Przecierając oczy zobaczyłam, że Szkot odpalał cygaro i przypatrywał mi się ciekawsko.

— Co? — wyrwało mi się.

— Gówno. — Gilbert wychylił się w moją stronę ze wzrokiem Bazyliszka, a ja przekręciłam oczami.

— Przedszkole jest trzy dzielnice dalej — powiedziałam znudzona. — Jak będziesz grzeczny, to braciszek cię zaprowadzi za rączkę do zerówki, głąbie.

— Lubię ją. — Allistor brechnął śmiechem, a Francja błyskawicznie zmrużył na niego oczy.

O nie, tryb yandere on…

— Gdzie Nela? — zapytałam w eter, próbując ściągnąć myśli wszystkich na blondynkę.

— Za tobą. — Podskoczyłam, gdy usłyszałam jej głos za plecami.

— Jeżu! — zawołałam. — Nie podkradaj się tak do mnie, bo dostanę zawału!

Dziewczyna wybuchła śmiechem i usiadła koło Prusaka, mordując przy tym Francję wzrokiem.

— Jak ci się podoba w moim domu w Marsylii, Kornelio~? — zapytał z lekką uszczypliwością Francja.

— Nie mów do mnie Kornelia — warknęła i złapała za miskę z sałatką. — A co do twojej nory, to widziałam lepsze na Lipinach*.

Zakrztusiłam się herbatą, a Szkocja klepnął mnie mocno w plecy.

Dzizas, same uprzejmości z rana…

— Uuu, jaka niemiła~. — Zacmokał zdegustowany Francuz, a Nela spokojnie odpowiedziała:

— Dzień dobroci dla zwierząt się, kurwa, skończył z wybiciem północy, zboczeńcu. Obiecałam Lu, że będę miła dla ciebie przez wzgląd na twoje święto. Dziś jest na szczęście już normalny dzień, więc mogę cię znowu nienawidzić jak trądu i syfilisu.

— Skąd wyście je wynaleźli?— Irlandia zaśmiał się, a Walia dzielnie tamował śmiech na widok miny Francji.

— Nelę ze Śląska, a Natalię z wariatkowa — odpowiedział Gilbert.

— A Gila z nosa — dodałam bez pomyślunku, ku wesołości reszcie i irytacji samego zainteresowanego.

— Spokój — zagrzmiał Niemcy, który wszedł do kuchni i oparł się o szafki. — Naprawdę musicie się ze sobą cały czas kłócić?

— Właśnie — powiedziałam i zwróciłam się do Gilberta. — Jesteśmy kuzynostwem, a rodzina się kocha! Daj buziaka w policzek, kuzynie~ — zawołałam sarkastycznie, a Gil prychnął:

— Pocałować to ty możesz mnie co najwyżej w…!

— Gilbert — upomniał go Ludwig.

— Od razu robi się weselej — zawołał Irlandia. — Przyda nam się świeża krew w towarzystwie~.

— Korzystajcie póki możecie — mruknęłam, odsuwając talerz. — Bo w dobie dzisiejszych czasów za dziesięć lat zachoruję na raka i się skończy babci sranie. A jako, że mam awers do chodzenia do lekarza, to pewnie wykryją mi to gówno za późno i umrę w męczarniach.

Zapadła cisza, a po około dziesięciu sekundach odezwał się Szkocja:

— Jesteś dziwna. — Oparł się plecami o oparcie i nonszalancko wsadził cygaro do ryja.

— A ty rudy — wypaliłam w odpowiedzi, przez co Nela wybuchła śmiechem.

— Co w tym złego? — mruknął Allistor, mrużąc niebezpiecznie oczy.

— Nie oglądałeś South Parku? — zapytałam. — Rudzi nie mają duszy. Ani kolegów. Ale ty jesteś wyjątkiem. W tym przypadku to Gilbert musiałby być rudy, za nim i tak nikt tu specjalnie nie przepada.

Hure! — zawołał Prusak z pełną gębą.

— Nie wiesz, że z pełnymi ustami się nie mówi? — zapytałam dość uprzejmie. — Podnosisz wtedy ryzyko zadławienia się o siedemdziesiąt procent. I jeszcze pryskasz wokół śliną, co za kultura, jesz jak ŚWINIA!

— Francis — syknął Gilbert w stronę kumpla. — Weź mi ją, bo się jej pozbędziesz…

— Dobra, dosyć tego. — Westchnął Francis i wstał. — Ma chérie, spakowana?

— Ta — mruknęłam, nie spuszczając wzroku z szarego. — A co?

— Skoro już zjadłaś, to czas się ładnie pożegnać i zbieramy się na lotnisko.

— Ok! — Uśmiechnęłam się szeroko i zzieleniałam. — Obiad u rodziców… Ughhh…

— A kiedy my się zbieramy? — zapytała Nela Prusaka. — Tyle godzin oglądania mordy Francji starczy mi na cały miesiąc.

Gospodarz przekręcił oczami, ale nie odpowiedział.

Widzisz, Natalko, bierz przykład z kolegi i nie daj się prowokować następnym razem podstępnym szarym ludzikom ze Szwabolandii.

Pożegnałam się wesoło z zebranymi, pomijając przy tym albinosa, i ruszyłam ku wyjściu z jadalni z niezbyt optymistycznym nastawieniem. Czekało mnie około pięciu godzin podróży do Polszy, może uda mi się jakoś zrelaksować przez ten czas.

 

***

 

Gapiłam się na ludzi na lotnisku i wzięłam głęboki oddech.

— Mmmm, warszawski smog! — Odetchnęłam pełną piersią.

— Jak to, w lipcu?

— W sumie…

Rozejrzałam się wokół z zaciekawieniem i sprawdziłam telefon.

— Feliks powinien już tu być — rzekłam cicho. — Może stoi w korku.

— Albo dorwała go policja.

— Nawet tak nie mów! — Wystraszyłam się. — Jakbyśmy wtedy dotarli do rodziców?

— Taksówką, ma chérie. Taksówką.

— Wiesz, ile one kosztują? — burknęłam. — Toż to rozbój w biały dzień!

— Może i tak, ale musisz przyznać, że jeżdżę lepiej niż Polska~.

— Oboje jeździcie jak wariaci! — żachnęłam się głośno. — Dziw bierze, że wciąż macie prawo jazdy!

— Patrz, Polska przyjechał. — Francja wskazał palcem na drugą stronę ulicy, gdzie faktycznie stał Feliks i machał do nas z samochodu. Ruszyliśmy w jego stronę, a w międzyczasie Polska zniżył szybę w drzwiach i krzyknął wesoło:

— Siora! Totalnie mam coś dla ciebie!

— O ja pieprzę — powiedziałam do siebie. — Poliś, ty chyba miałeś inne auto, co nie?

Faktycznie, te było jadowicie zielone i chyba nawet model był inny. Chłopak zamrugał po czym machnął ręką:

— Tamte skasowałem na drzewie miesiąc temu.

— Kyrie elejson… — skomentowałam z kamienną twarzą.

Tak właściwie to zawahałam się, zanim wsiadłam do samochodu. Polska naprawdę jeździł jak debil, a ja miałam tylko osiemnaście lat i chciałabym jeszcze trochę pożyć. Kiedy jednak w końcu wkulałam się na tylne siedzenia, błyskawicznie zapięłam się pasami bezpieczeństwa. Przydałby się jeszcze kask i coś na uspokojenie, jednak wokół walało się wszystko, oprócz oczywiście rzeczonego kasku i leków.

— Gdzie twoi starzy mieszkają? — zapytał blondyn. — Znam Warszawę jak własną sypialnię!

— Mieszkają na Zawiszy — odparłam zestresowana.

— O kurwa. — Podrapał się po głowie. — Czyli gdzie?

Parsknęłam, a Francja wykonał facepalma.

— Na Woli.

— Wola — mruknął. — Czaję.

Ruszył z piskiem opon, a moje serce podeszło mi do gardła tam mocno, że byłam pewna, że zaraz się zrzygam. Francja i Polska prowadzili ze sobą w miarę uprzejmy dialog, ja jednak ich nie słuchałam. Wiedziałam, że czekał ciężki dzień, a przecież ledwo dobijała godzina czternasta. Bałam się reakcji mojego taty na widok Francisa. On był nietolerancyjny nawet wobec Polaków nie mieszkających na Śląsku, a co dopiero do obcokrajowców.

Ocknęłam się, gdy Feliks ryknął:

— Tak jakby widzisz pudło to tam?

— Ta, a co? — mruknęłam, zawieszając wzrok na dość sporym kartonie obok mnie.

— Otwórz.

Sięgnęłam po czarny pakunek i wykonałam rozkaz. Zatkało mnie, gdy wyjęłam stamtąd wysokie, czarne glany. Ich połysk prawie mnie oślepił.

— O kurde — wyrzekłam, a Francja aż obejrzał się na mnie z przedniego siedzenia.

— Glany dwudziestki, Sharki — sprostował Poliś z wielkim bananem na gębie. — Prezent ode mnie, młoda.

— Jakie… piękne…

Oczy praktycznie wypadały mi z oczodołów, gdy oglądałam je z każdej strony. Zawsze marzyłam, by mieć glany, ale raz, że moi rodzice nigdy nie chcieli mi ich kupić, a dwa, były za drogie na moją kieszeń.

— Dziękuję! — wykrzyknęłam głośno, a Francji opadła szczęka.

— Ty chyba nie zamierzasz w nich chodzić, ma chérie?

— Oczywiście, że zamierzam! — Podjarałam się. — Są spełnieniem moich marzeń o idealnych butach!

— One nie są kobiece! — prychnął Francis.

— Są! Wysokie do kolan glany są seksowne — odparłam i przytuliłam je do siebie. — Dziękuję!

Feliks nie odpowiedział, tylko posłał triumfalne i aroganckie spojrzenie nachmurzonemu Francji. Atmosfera momentalnie zgęstniała, ale ja się nie przejmowałam. Miałam w ręku najwspanialsze buty na świecie.

I to od Rzeczpospolitej Polski.

 

***

 

Gdy znaleźliśmy się na Woli, pokierowałam ze ściśniętym żołądkiem Feliksa, aż wysadził nas koło beżowego trzypiętrowego bloku.

— Puść potem sygnał, to podjadę po was. — Wyszczerzył się Feliks, a ja kiwnęłam głową i wysiadłam.

Gdy Polska odjechał, to zbladłam i rzuciłam wystraszone spojrzenie Francji.

Ma chérie, co się stało? — Przeraził się, gdy spotkał mój wzrok.

— Wszyscy jesteśmy w dupie — wyszeptałam.

— Dlaczego tak panikujesz przez własną rodzinę? — Przekręcił oczami i chwytając moją torbę do ręki, ruszył w stronę zadbanej klatki schodowej. — Będzie dobrze.

— Ale…! Ale Francis! Ja ci nie powiedziałam! — zawołałam panicznie, doganiając go. — Moja rodzina nie jest normalna!

— Natalia. Znając cię na wylot, naprawdę nie oczekuję cudów…

— Co? — Zatrzymałam się i potrząsnęłam głową. — Ty chamie TY!

— Zdecyduj się w końcu — mruknął.

— Nawet nie ustaliliśmy wspólnej wersji! — powiedziałam, przyglądając się domofonowi.

— Będziemy improwizować.

— O nie! — powiedziałam i nacisnęłam przycisk. — Ty masz ułańską fantazję, jak polecisz z improwizacją, to się nagle dowiem, że planujemy ślub, czy coś w tym stylu!

— Halo? — Usłyszałam głos mamy, a ja drgnęłam.

— TO JA! — krzyknęłam, zapominając, że do domofonu wcale nie trzeba drzeć ryja, bo cud technologii właśnie polegał na tym, że mnie słychać na górze było bardzo dobrze.

Usłyszawszy pisk domofonu wleźliśmy do środka. Klatka chyba była po remoncie, bo w powietrzu unosił się ledwo wyczuwalny zapach farby olejnej.

— Ostatnie piętro…

Zanim jednak postawiłam stopę na pierwszym stopniu, uderzyłam plecami o ścianę. Zamrugałam, gdy centralnie przed twarzą zobaczyłam gębę Francji.

— Nie stresuj się tak~. — Uśmiechnął się złośliwie. — Nie przekroczę granicy na przesłuchaniu. No, może wystawie coś POZA granicę~.

— Durniu — wysapałam, czując że powoli ogarnia mnie wszechobecny bezwład i rozkład. — Mój kręgosłup cierpi od tego ciągłego stawiania pod ścianą.

— Jesteś bardzo spięta... — Przybliżył się, a ja klasycznie wyłączyłam elektrownię zasilającą w mózgu.

— To zrób coś z tym zamiast gadać.

Lewy kącik jego ust drgnął lekko i po chwili zatopiłam się w pocałunku. Nie wiem, ile tam staliśmy, ale wiem, że na tyle długo, że w mózgu zaczęła palić mi się czerwona lampka. Z lekkim żalem odsunęłam go trochę od siebie.

— No widzisz~ — powiedział, gdy pogłaskał mnie po policzku. — Teraz serce ci wali z mojego powodu, a nie przez rodziców.

— Brawo ty — szepnęłam. — Wyłączyłeś mi myślenie, teraz będzie jeszcze gorzej.

Non, non, non. — Pokręcił głową, odsuwając się i przepuszczając mnie na schodach. — Będzie zabawniej.

— Jak dla kogo — mruknęłam i zamilkłam. Dopiero gdy stanęliśmy przed środkowymi drzwiami  należącymi do moich rodziców, wzięłam głęboki oddech.

Mój stary go zajebie, a Francis jeszcze o tym nie wiedział. Cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...