[11 październik 2017 — środa]
Otworzyłam nieprzytomnie oczy i nieznacznie jęknęłam z
bólu. Wszystko cholernie mnie bolało, każde poruszenie ręką czy nogą powodowało
eksplozję niezbyt przyjemnych doznań.
Chyba byłam w swoim pokoju. Kiedy poznałam swoje lawendowe
ściany i zawieszoną polską flagę po mojej lewej, to po prostu się rozryczałam.
Ze szczęścia.
Żyłam. Przeżyłam ten pieprzony las pełen strzyg, demonów,
duchów i morderców. Wybrnęłam z tej pieprzonej ciemności jak Harry Potter po
spotkaniu z Voldemortem. W sumie… Zawsze mnie ciągnęło bardziej do
Śmierciożerców. Ta, i zawsze marzyłam o Slytherinie, ale pamiętając o tym, co
mówił Ron o Hufflepuffie, to znając moje szczęście, trafiłabym do domu z
borsukiem. Co oczywiście nie byłoby złe, ale… No właśnie.
Przed oczami stanęła mi Bellatrix Lestrange, którą wręcz
uwielbiałam z filmów. Lubiłam czarne charaktery. A im bardziej były
popierdolone tym lepiej. Niech żyją filmowi psychopaci!
Zabiłam Syriusz Blacka… Zabiłam Syriusza Blacka…
ZABIŁAM SYRIUSZA BLACKA…
Chyba odpływam…
Zamknęłam oczy i zasnęłam, tym razem o wiele spokojniej.
***
Ocknęłam się dość gwałtownie. Obok mojego łóżka ktoś
siedział i wgapiał się we mnie z czystą powagą. Momentalnie rozpoznałam te
blond włosy i niebieskie oczy.
— Nela… — Uśmiechnęłam się półprzytomnie — Nela, Ty
żyjesz…
— JA ŻYJĘ?! — krzyknęła, a ja o mało nie narobiłam w
pościel. — To TY ledwo ŻYJESZ!
Nie odezwałam się, bo bałam się, że zaraz oberwę po ryju
za jakiś krzywy tekst czy coś. Ale przyjaciółka jedynie przetarła wilgotne oczy
wierzchem dłoni i warknęła na mnie łamiącym się głosem:
— Mówiłam tyle razy, żebyś na siebie uważała! Prosiłam!
Tak mało brakowało…
— P-Przepraszam… — wydukałam jedynie, będąc zdziwiona
niczym pikachu z mema.
— „Przepraszam”?! Tylko TYLE masz mi do powiedzenia?! —
Trzęsąc się z wściekłości wstała i złapała mnie za przód koszulki.
Ból…
— Boli! — zajęczałam rozpaczliwie. — BOLI!
— Zaraz tak cię urządzę, Dibu, że wylądujesz na SORZE! —
Szarpnęła mną. — Rozumiesz, co mówię?! NA POLSKIM SORZE!
Drzwi z pokoju otworzyły się gwałtownie i stanął w nich
Francis. W jednej sekundzie zorientował się w sytuacji i doskoczył do nas z
dezaprobatą w oczach. Złapał Nelę za łokieć i zdecydowanym ruchem odciągnął ją
od mojej skromnej, acz sponiewieranej osoby.
— Kornelia, nie szarp jej — rozkazał spokojnie.
Dziewczyna zrobiła na niego wielkie oczy, jakby nie mogło
dotrzeć do niej to, że mężczyzna śmiał ją dotknąć.
— NIE DOTYKAJ MNIE! — Zamachnęła się na niego, ale
Francis bez problemu złapał ją za nadgarstek i okręcił nią w miejscu niczym w
tańcu, unieruchamiając ją po chwili.
— Przecież cię ostrzegałem… — Westchnął zrezygnowany,
kręcąc przy tym głową. — Naprawdę myślisz, że pozwolę uderzyć się dziecku? —
Podniósł brew, kiedy ta się dziko szarpnęła. — Raz mnie zaskoczyłaś, ale…
— Puszczaj mnie, dziadu!
— Ej, ale spokojnie… — zaczęłam niepewnie, a drzwi
ponownie się otworzyły i stanął w nich Gilbert, na którego wytrzeszczyłam
szeroko oczy.
Przyznać musiałam, że się Prusaka kompletnie tutaj nie
spodziewałam. Poruszyłam się niespokojnie w miejscu, bo nie byłam pewna, czego
się po nim spodziewać. Po akcji z Ivanem nie miałam już takiego zaufania do
własnego szczęścia w starciu z personifikacją.
— Nela! — zawołał radośnie, nawet na mnie nie patrząc. —
Słychać cię aż w Berlinie! Kesesese!
— Gil, albo powiesz mu, żeby mnie puścił, albo go
oskóruję, DO CHUJA!
— Do gdzie? — Gilbert uśmiechnął się dość wrednie. — No
nie wiem, czy Francis ci pozwoli.
— Na pewno nie pozwolę, jestem dość przywiązany do tego
miejsca. — Przekręcił oczami przedmiot rozmowy.
— ZBOCZEŃCE! — Szarpnęła się cała czerwona, a ja
wybuchłam śmiechem. Śmiałam się i śmiałam, aż łzy pociekły mi po policzku.
Schyliłam głowę, przyłożyłam dłoń do twarzy i szalony chichot zmienił się w
cichy szloch.
— Tak się cieszę — powiedziałam po chwili, patrząc na
nich jak przez mgłę — że was wszystkich widzę. Nawet ciebie, bałwanie… —
Zachichotałam w stronę Prusa zapłakana jak bóbr.
— Nie ciesz się — burknął, krzyżując ręce na piersiach. —
Gdyby nie Francis, to bym cię przehandlował z Ivanem na puszkę piwa.
Zachichotałam rozbawiona, a Nela wyrwała się Francuzowi i
spojrzała wściekle na szaraka.
— Że co?! Tego już nie raczyłeś mi wspomnieć! — Wytknęła
go palcem.
— Nela, to nie tak jak myślisz! Kesesese! — Zaśmiał się
nerwowo, dźwigając dłonie w geście obronnym.
— Porozmawiajmy. — Złapała go za szmaty i wyciągnęła z
pokoju. Kiedy drzwi trzasnęły, między mną, a Francją zapadła cisza. Wbiłam
wzrok w swoje zabandażowane dłonie na pościeli i w końcu wyrzuciłam z siebie
dość chaotycznie:
— P-Przepraszam! Byłam pewna, że to ty jesteś w aucie!
Nie wiedziałam co robić i… I… I…
Przerwałam, gdy Francis podszedł do mnie i najzwyczajniej
w świecie przytulił. Łzy znowu pociekły
mi po twarzy, ale wtuliłam się ostrożnie w mężczyznę.
— Już dobrze — rzekł spokojnie. — Wszystko już jest
dobrze.
— Nie — zaprotestowałam i odsunęłam się, krzywiąc z bólu.
— Rosja będzie próbował…
— Nie będzie — powiedział Francis i poprawił delikatnie
mój opatrunek na policzku. — Jesteś już bezpieczna.
— Co?
Help, mózg mi się wyłączył, styki nie zadziałały, chomik
zdechł, a kołowrotek zatrzymał się z trzaskiem. Francis, który chyba
przyzwyczaił się do moich częstych zawiech umysłowych, westchnął i usiadł obok
mnie.
— Rosja nie będzie cię już więcej nękać.
— Ale dlaczego? N-Nie, że jakoś będę za tym tęsknić, ale
dlaczego?
— Nie teraz. Teraz odpoczywaj.
— Ale… — zaprotestowałam, ale Francja pokręcił hardo
głową.
— NIE teraz. Masz odpoczywać. Ledwo cię poskładałem do
kupy.
— To lekarz mnie nie oglądał? — Zdziwiłam się.
— Absolutnie, nie ma co robić sensacji. Prześpij się, ma
chérie. Już nic ci nie grozi.
Skrzywiłam się, bo nic z tego nie rozumiałam. Rosja był
za mną głupi jak Hitler za Żydami. Co wiec niby zrobili? Zapłacili mu? Jak tak
to ile? Dzizas, jak ja to teraz spłacę? No bo co innego, jak nie kasa, mogło
wejść w rachubę?
Świat od zawsze kręcił się wokół pieniędzy i seksu.
Zdębiałam, gdy w mojej wyobraźni…
NIE, NIE, NIE! WYRZUĆ TO, SZYBKO! TY CHORA…!
— I nie myśl o tym — dodał, widząc moją zatrwożoną minę.
— Wiem, że masz wiele pytań, ale to musi poczekać.
Westchnęłam.
— Dziękuję…
— Nie ma za co, kochana.
Gdy zostałam sama zaczęłam analizować od początku
wszystko, co mnie wczoraj spotkało. Albo przedwczoraj. Cholera, brak telefonu
to jak brak świadomości i orientacji w jednym.
God damn it!
***
[12 października 2017 — czwartek]
Wgapiałam się
pustym wzrokiem w nowy telefon.
— Zwariowałeś? — zapytałam po chwili, dźwigając wzrok na
blondyna.
Wciąż jeszcze leżałam w łóżku, a każde wyjście do kibla
było bolesne. Samo jedzenie, dźwiganie pieprzonej łyżki czy widelca robiło mi,
kurwa, kuku nad kuku. Moje ręce były w bandażach, co nie tylko było niewygodne,
ale dodatkowo czułam się jak mumia.
— Straciłaś swój telefon, więc kupiłem ci nowy.
— No właśnie — powiedziałam, wyciągając z trudem w jego
stronę rękę z Xiaomi. — KUPIŁEŚ. Mało na mnie kasy wydałeś? Nawet nie chcę
wiedzieć, ile zapłaciłeś Ivanowi…
— A ty znowu o tym? — jęknął i położył nogę na nogę. —
Nic mu nie zapłaciłem!
— Ta, jasne. — Przekręciłam oczami. — Dalej mi nie
powiedziałeś.
— Wszystko w swoim czasie.
— Ech… — Westchnęłam zrezygnowana. Nie miałam już siły na
polemikę, Francis był bardziej uparty niż ja.
Skupiłam wzrok na czarnym urządzeniu i obróciłam go kilka
razy w dłoni. Był bardzo lekki i wydawał się być przy tym niezwykle delikatny.
Wiedziałam, że musiałam jak najszybciej kupić mu pancerne etui, żeby go nie
zajechać w kilka dni.
— Przyjmij ten telefon, bo to głównie moja wina, że cię
to spotkało.
— To nie jest niczyja wina — mruknęłam.
— Po prostu podziękuj.
— Dziękuję…
— W końcu. — Westchnął z ulgą. — Wiesz, w końcu zaczynasz
rozumieć pewne rzeczy.
Spojrzałam mu ze stoickim spokojem w oczy, ale nie
odpowiedziałam. Nie było sensu, zbyt wiele mu zawdzięczałam, żeby go teraz
denerwować swoim uporem.
— Tak trzymaj, ma chérie, a szybciej trafisz ze
mną do raju. — Mrugnął i wstał, przeciągając się. — Wgrałem ci już wszystkie
numery, ale nie pytaj, skąd je mam. Baw się dobrze.
Gdy zostałam sama, niechętnie załączyłam nowy telefon.
Nie lubiłam technologii. Ogarnięcie nowego telefonu zawsze długo mi zajmowało,
a i tak po roku użytkowania odkrywałam nowe opcje. Na przykład oszczędzanie
energii. Z której w sumie i tak nie korzystałam.
Pierwsze co zrobiłam, to zalogowałam się na facebooka.
Scrollowałam jakiś czas, zatapiając myśli w jakiś postach, gdy nagle w oczy
rzucił mi się nagłówek.
PILNE: FRANCJA
WYCOFUJE WOJSKA Z UKRAINY
— Co do kurwy? — Zmrużyłam oczy i weszłam w link.
Wczoraj Prezydent Francji wydał zaskakujące
oświadczenie, w którym ogłosił wycofanie francuskich sił specjalnych z terenów
Ukrainy zajętych przez rosyjskich bojowników. Zgodnie z porozumieniem Francji,
która obecnie ma ok 35 tys. żołnierzy na terenie wschodniej Ukrainy, w ciągu
najbliższych dwóch tygodni mają zredukować kontyngent do 8 tys. mundurowych.
Następnie, w ciągu 2 miesięcy, ma całkowicie wycofać się z Ukrainy i znieść
sankcje nałożone na Rosję.
Reszta artykułu przestała do mnie docierać, bo pewna myśl
zaczęła napierdalać w moim mózgu drzwiami i oknami.
— No nie, no po prostu, kurwa, nie…
Weszłam w sekcję komentarzy i aż zmroziło mnie od
prześmiewczych komentarzy użytkowników.
Jagoda Skyr:
Czego się można było spodziewać po żabojadach?
Adrian Nowak:
Trochę jak w 1939, beka
Naomi Misora:
Francja nigdy nie była dobrym sojusznikiem
Joanna
Waśniewska: No i po Ukrainie, rosyjscy bracia mają drzwi otwarte.
-.- BRAWO FRANCJA!
Piotr Galert:
Cała Francja…
Tomasz Kuzera:
Sprzedam opla
Michał K:
Banderowcy i żabojady, sojusz, kurwa, stulecia :D
Monika Kosz:
No kto by się spodziewał xDDD
Krzysztof
Bednarz: Najpierw Ukraina, potem państwa bałtyckie, a potem Polska,
zobaczycie. Polska jak zawsze na końcu. Jebać żabojadów, zawrzyjmy w końcu
przyjaźń z Czechami i Węgrami!
Robert Rojek:
No to Francuzi jak zwykle stanęli na wysokości zadania. Ja bym to lepiej
zorganizował.
Anna Kreig:
I tak długo trzymali, myślałem że Francja podda się szybciej.
— Ty… Gnido…
W moim mózgu aż huczało od przelatujących zewsząd myśli.
Stanęłam na trzęsących się nogach i stękając co jakiś
czas, wyszłam z pokoju. Przekulałam się przez pusty i ciemny przedpokój, po
czym stanęłam w progu salonu i spojrzałam na Francję.
— A wiec to tak… — powiedziałam, gdy ten spojrzał na mnie
spokojnie. Nawet nie był zdziwiony moją obecnością tutaj. — Przehandlowałeś
Ukraińców na MNIE?! I jeszcze… I jeszcze nie masz odwagi mi tego powiedzieć,
tylko pozwalasz, bym dowiedziała się tego z portali społecznościowych? GOŚCIU!
— Nie było innego wyjścia — powiedział.
— Było! Mogłeś… Mogłeś mnie oddać! Mogłeś pozwolić mu
mnie zabrać! A Ukraińcy… Boże… Ci biedni ludzie, oni zostaną zajęci przez
Rosję… Jak mogłeś?!
— Myślisz, że pozwoliłbym na to?! — Wściekł się, a mnie
na chwilę zabrakło języka w gębie.
— Ważniejszy jest Kraj czy kaprys?! — zawołałam
rozpaczliwie.
— Słuchaj mnie, ma chérie! — Podszedł do mnie i
złapał mnie mocno za ramiona, że aż stęknęłam z bólu. — Czasami jest tak, że
musisz dokonać pewnych wyborów, nawet tych najtrudniejszych. Wybrałem twoje
życie i życie moich ludzi, ryzykując swoją opinią publiczną! Ukraina i tak
została sprzedana przez tych wyżej, rozumiesz?! Życie nie jest czarno-białe!
— A co z Ukrainą?! — krzyknęłam ze łzami w oczach.
— To już nie jest nasz problem! — syknął, a ja zrobiłam
krok w tył.
— Ty pieprzony egoisto! Skazałeś tysiące ludzi na śmierć
przez ocalenie marnej jednostki!
— Życie ci uratowałem! — warknął. — Nie możesz chociaż
jeden, cholerny raz przestać zachowywać się jak dziecko?!
— JA?! — Straciłam nad sobą panowanie. — A TY TO NIBY
CO?!
— Nie podnoś na mnie głosu, wciąż powinnaś wypoczywać! I
przestań zachowywać się jak męczennica! Podnieś w końcu głowę, otwórz oczy, bo
masz prawie dziewiętnaście lat! Nie jesteś bohaterką, nie jesteś kimś, kto
decyduje na arenie politycznej, rozumiesz? Nabierz pokory, dziecko! Dorośnij!
Niebo za oknem zaniosło się od jesiennej wichury, całe
ciemne i rozwścieczone. Chmury gniewnie zasłoniły słońce, rzucając głęboki cień
na cały Chorzów, gotowe rozszarpać wszystko i wszystkich, którzy mieli
nieszczęście znaleźć się w tej chwili na zewnątrz. Ale te chmury nie były nawet
w połowie tak gniewne jak ja, która ostatnimi resztkami spokoju hamowała się,
żeby nie skoczyć do gardła Francji.
Zagryzłam zęby, a mężczyzna dodał zimno, mierząc mnie
wzrokiem:
— Wydaje ci się, że jesteś dorosła. Ale naprawdę musisz
się jeszcze wiele nauczyć.
— Coś jeszcze? — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
— Świat nie działa tak, jak ci to przedstawiają w szkole!
I jestem tego żywym dowodem!
Nie miałam na to argumentu. Mierzyłam go chwilę wzrokiem
cała zdębiała.
— Ale te dzieci, te biedne dzieci… — zaczęłam ponownie,
ale Francis szybko mi przerwał:
— Nic już nie zrobisz. A teraz idź się połóż, bo
niepotrzebnie się nadwyrężasz. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo cię to boli —
mruknął, gdy zrezygnowana ruszyłam do siebie. Słysząc to, zatrzymałam się, ale
już nie odwróciłam. Nie miałam ochoty.
— My też zostaliśmy sprzedani — powiedziałam cicho. —
Wtedy, w Jałcie. Przez was.
— Polityka rządzi się własnymi prawami.
— Nienawidzę polityki — mruknęłam. — Mam nadzieję, że
kiedyś ten cały cyrk spłonie.
— Uważaj czego sobie życzysz — odpowiedział spokojnie. —
Życzenia mają to do siebie, że lubią się spełniać w najmniej odpowiednim
momencie.
— Niech się spełni. — Odwróciłam się do niego i
spojrzałam mu w oczy wyzywająco. — Niech cały świat spłonie.
— Idź się już połóż. — Westchnął zrezygnowany. — I
prześpij to na spokojnie.
Opadło mi wszystko, co miało opaść. Nie tylko przez
Francję, ale targały mną sprzeczne emocje i myśli. Cieszyłam się, że żyję i
Rosja się ode mnie odpierdolił. Ale jakim kosztem…? Moja wrodzona empatyczność
nie mogła znieść tego, co nastąpiło na Ukrainie. Robiło mi się niedobrze na
myśl o tym, że czy chciałam tego czy nie, na moich rękach właśnie spływała krew
niewinnych ludzi.
A ja, do cholery, nie potrafiłam tego sobie wybaczyć.
***
[1 listopada 2017 — środa]
Minęło dość sporo czasu, a ja dalej byłam przygaszona i
nieobecna. Dostawałam mdłości ze stresu z każdym kolejnym artykułem odnośnie
sytuacji na Ukrainie. Putin zajął całe wschodnie terytorium, a ja czułam się
jak winowajca. Nela próbowała mnie naprostować, ale nie udało się jej mnie
przekonać, że to nie moja wina, a sam Francja się w tym temacie poddał. Oboje
zgodnie postanowili więc przeczekać mój humor.
A ja? Cóż…
Nadzieja to takie coś, co trzyma cię całe życie, nawet
jeżeli ją stracisz, to tracisz jedynie na chwilę. Marzenia też są z nami
praktycznie cały czas. Nie wierzyłam ludziom twierdzącym, że nie posiadali
marzeń. Nawet pragnienie cichego i spokojnego dnia było przecież marzeniem. A
kiedy znikał kot z domu, zawsze możesz przecież powywrzeszczeć go z powrotem.
Czasami jednak taki kot nie wracał.
Tak samo jak mój wewnętrzny ogień. Zgubiłam gdzieś swój
ogień po tym wszystkim i, cholera, nie potrafiłam wskrzesić go z powrotem.
Szesnastego października moja mama miała swoje
trzydzieste dziewiąte urodziny, więc Francis był na tyle dobry, że pojechaliśmy
do Warszawy razem. Tam już cała rodzina go poznała, łącznie z moim kuzynostwem
oraz dziadkami. Ale ja miałam to gdzieś. Siedziałam przy stole z przylepionym
uśmiechem na twarzy, ale oczami pustymi jak porcelanowa lalka. Chciałam wrócić
tylko do domu i zaszyć się w sypialni. Najlepiej pod kołdrą z winem.
I tak też zrobiłam.
Zaczęłam pić. Nie obchodziło mnie, że mogli wylać mnie z
uczelni, ani to, że moja psychika była krucha jak piasek. Doszło do tego, że
Francja zaczął mnie pilnować na każdym kroku, konfiskując wszystko, co miało w
sobie procenty. Nawet żel antybakteryjny. To pokazywało, za jak bardzo pojebaną
osobę mnie miał. Ale w sumie…
Nie obchodziło mnie to. Nic mnie już obchodziło.
***
Dopiero dzisiaj coś się zmieniło. Wróciłam z uczelni i
pierwsze co zrobiłam, to zmęczona położyłam się do łóżka. Wyjęłam telefon i
automatycznie zaczęłam przeczesywać facebooka. Nie skupiałam się za bardzo na
postach czy artykułach, po prostu cały ten rytuał bezmyślnego scrollowania miał
charakter oczyszczający. I tak było, do momentu póki nie trafiłam na reportaż o
nowym wirusie.
Zaciekawiona kliknęłam w link, będąc w sumie i tak pewną,
że był to zwykł bait. Ale nie tym razem.
Z tekstu wynikało, że do przychodni w Chinach zgłosiła
się osoba z nietypowymi objawami skórnymi. Po zbadaniu w laboratorium okazało
się, że chorobę wywoływał nieznany dotąd wirus. Ponoć bardzo zaraźliwe i kilka
osób zmarło, bo zmiany skórne postępowały i infekowały też narządy wewnętrzne,
prowadząc do ostrego zapalenia mózgu.
Lekturę przerwał mi Francis, który wszedł do mojego
pokoju z ciepłym posiłkiem.
— Ma chérie, obiad…
— Francis! — zawołałam, nie podnosząc wzroku. — Słyszałeś
o tym nowym wirusie?
— Słyszałem. — Zdziwiony odłożył talerz i podszedł do
mnie. — Natalia?
— Tak? Nieważne! Zobacz! — Pokazałam mu telefon, nie
przejmując się, że wyświetlacz był już zgaszony. — Flawiwirus powodujący zmiany
skórne i w efekcie ostre zapalenie mózgu! Czaisz?! W razie epidemii ty i
Gilbert jesteście bezpieczni! HAHAHAHA!
Wybuchłam szaleńczym śmiechem z własnego żartu, a ten
szybko chwycił mnie dłońmi za twarz i ścisnął, oglądając moją twarz z każdej
strony. Umilkłam, przeczuwając gwałt za karę.
— Ma chérie! — zawołał zdziwiony. — Ty żyjesz!
Jezu, odjebało mu…
— Biorąc pod uwagę pewne aspekty biologiczne, to z całą
pewnością można uznać, że żyję.
— Non, non, non. — Pokręcił głową i ścisnął mi
policzki. — Ponad dwa tygodnie byłaś umysłowym warzywem, a teraz ożywiłaś się
na wieść o jakimś tam wirusie? Jesteś niereformowalna…
— A ty bezpieczny — odpyskowałam.
— Ma chérie, nie czytaj głupot… — Przekręcił
oczami.
— To nie są głupoty! — Wyrwałam się i skrzywiłam. — Jest
już około stu chorych osób i nie mają na to lekarstwa, bo nic nie działa.
— To Chiny, dadzą sobie radę.
— Ta, na bank — mruknęłam. — Z hiszpanką też tak myśleli!
— Skarbie, a SARS? A Zika? A świńska grypa? — Uśmiechnął
się szyderczo. — Nie jedną pandemię i epidemię mam za sobą i uwierz mi,
mądrzejszemu i bardziej doświadczonemu, to GŁUPOTY.
— Przepraszam, Einsteinie, że nie mam takiego życiowego
doświadczenia jak TY — burknęłam sarkastycznie.
— Wybaczam. — Uśmiechnął się nonszalancko, a ja poczułam
przypływ znajomej siły. Ten widząc rosnący gniew w moich oczach dodał szybko: —
Miło cię w końcu widzieć, Natalia. Tęskniłem za tobą. Wszyscy tęskniliśmy
***
[18 listopada 2017 — sobota]
Już niedługo moje urodziny. Ale nie było to dla mnie
nieważne. Żyłam studiami oraz wirusem, z którym walczyły Chiny. Dodatkowo
pojedyncze przypadki pojawiły się też w innych krajach. Mój dzień wyglądał
teraz tak, że wracałam z zajęć, spożywałam posiłek z Francją, uczyłam się, a
następnie w osobnym zeszycie zapisywałam wszystkie nowe informacje czy
statystyki choroby. Można śmiało powiedzieć, że dostałam istnego pierdolca na
tym punkcie i nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi od Chin.
— Francis, ten wykres nie wygląda zbyt optymistycznie —
mruknęłam, pokazując moje bazgroły pracującemu na laptopie mężczyźnie. Francis
postanowił pracować zdalnie po ponad roku opierdalania się, więc w sumie trochę
roboty mu się nazbierało. Nie wiem dokładnie CO robił, a jak zapytałam to
odpowiedział, że to tylko „upierdliwa robota”.
Mężczyzna spojrzał bez cienia zainteresowania na kartkę i
odrzekł poirytowany:
— Daj już z tym spokój.
— Nie dam! To się wymyka spod kontroli! — zawołałam. — W
takim tempie rozleje się to po Europie! Już się rozlewa…
— Proszę cię, nie histeryzuj — mruknął zdenerwowany.
— Jesteśmy na krawędzi zagłady — powiedziałam
dramatycznym głosem.
— Co pokolenie słyszę te słowa. — Przekręcił oczami,
wciąż wgapiając się w monitor i nie przerywając pisania.
— Ludzkość musiałaby się wyjebczo zderzyć ze ścianą, żeby
się w końcu, kurwa, zatrzymać.
— O, a to coś nowego — mruknął niezrażony.
— Francis! — zawołałam i uwiesiłam się zaskoczonemu
chłopakowi na szyi. — Jak ty możesz być taki spokojny? Ludzie umierają!
— I umierać będą, ma chérie. Co kilka lat wybucha
epidemia, to nieuniknione — powiedział, a ja go puściłam, okręciłam się na
pięcie ze dwa razy i usiadłam mu na kolanach powodując u niego jeszcze większe
zaskoczenie.
— A co, jeżeli będzie Apokalipsa? — Wystraszyłam się. —
Nie przeżyłabym na promocji w Lidlu, a co dopiero podczas Apokalipsy! Jeszcze
znając moje szczęście, w mojej grupie przetrwania będzie Coach, gimnazjalista,
Barber i specjalista do spraw marketingu. Wszyscy bylibyśmy w dupie głębiej,
niż myślisz.
— Ja też bym był — zauważył Francis, oplatając mnie w
pasie.
— No to pięknie — dodałam sarkastycznie. — Przynajmniej
nie umrę dziewicą, jeden jedyny plus tego wszystkiego.
— Myślisz, że dałbym ci zginąć? — zamruczał mi do ucha z
widocznie poprawionym humorem.
— Nie, i myślę, że właśnie tu tkwi problem —
powiedziałam, wstając. — Ratowałbyś mnie za każdym razem, zmuszając przy tym do
obserwowania jak świat, który znam, upada, zamiast pozwolić mi odejść w spokoju
i dołączyć do rodziny.
— Przykro mi, ale jestem zbyt wielkim egoistą —
zamruczał, a ja zaczerwieniłam się.
— WIEM, mon chere — dodałam kąśliwie, a Francja
przewrócił oczami. Zaskoczyłam go po raz kolejny, gdy poczochrałam go po jego
nienagannej fryzurze i wyszłam do siebie, by dalej w spokoju wertować
informacje o Flawiwirusie.
***
Francja często starał się mnie zabierać z domu, a ja
chętnie wychodziłam z nim na te „randki”, czasami nie krępując się w okazywaniu
sobie publicznie uczuć. Przyznaję się bez bicia. Dostałam mini obsesji na jego
punkcie, ale starałam się nie szaleć za bardzo. Raz, że z tyłu głowy wciąż
miałam Ukrainę, a po drugie nie chciałam tak szybko wylądować z nim w łóżku po
tym, jak zaczęło się nam układać. Ale chyba wszystko do tego zmierzało.
Czułam też pewien opór przed fizycznym zbliżeniem, nie
wiedziałam tylko, czy przez własne upośledzenie emocjonalne (tak, przyznaję, że
je mam) czy przez traumę z gimnazjum. Postanowiłam jednak, że jeżeli nic się do
stycznia nie odpierdoli dziwnego z jego udziałem, ani nic nie zniszczy mi
mózgu, to ruszę naprzód. I w dupie będę mieć zdanie Neli na ten temat. To MOJE
życie i czas wreszcie mieć jaja do kierowania nim. A kot jest mój i będę go pierdolił kiedy chcę.
I Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz