ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴄᴢᴡᴀʀᴛʏ — ᴏᴛᴄʜᴌᴀɴ́

 

Kiwałam się w tył i w przód jak podczas choroby sierocej.

Co tu się odjebało?  O co tu chodzi? Dlaczego trampek, a nie klapek i co w tym wszystkim robił beret?

Naprawdę myślałam, że w tym roku nic szczególnego nie jest mnie w stanie zaskoczyć, ale jak zwykle Wszechświat musiał, no po prostu musiał, mi pokazać, jak w chuj grubym błędzie byłam.

Przeanalizujmy fakty. Mam dziewiętnaście lat, niestwierdzoną schizofrenię, prawdopodobną dwubiegunowość oraz na sto procent syndrom sztokholmski. Tkwię w psychozie, w której zakochałam się w pieprzonej personifikacji kawałka terytorium na jakimś zadupiu zachodniej Europy. W listopadzie wybuchła epidemia, a właśnie w tym momencie ludzie są mordowani, gdy ja siedzę sobie odizolowana od części mojej grupy w pomieszczeniu w bunkrze, które zostało przerobione na muzeum.

But Waitz, Dibu.

Dlaczego miałabyś wierzyć Francji odnośnie sytuacji na zewnątrz? Typ ewidentnie tobą manipulował, pewnie wyskoczy za kilka dni z cudowną wiadomością, że jest po wszystkim, że nad miastem zapłonęła tęcza, a TY rzucisz się do jego stóp dziękując za ponownie ocalenie ci dupy.

Nie tym, kurwa, razem.

Nie miałam sił już ani płakać, ani krzyczeć, ani się wściekać. Nie wiem też, ile godzin upłynęło mi w takiej samotności.

W końcu drzwi zazgrzytały i otworzyły się skrzypiąc, a ja spojrzałam na tego, który do mnie tutaj przyszedł. Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową, gdy zobaczyłam Francisa.

— Porozmawiajmy — powiedział sucho i zamknął za sobą wrota.

— Nie mamy o czym rozmawiać — mruknęłam wykończona. — Wszystko sobie przemyślałam. Zabrałeś mnie z domu podstępem. Nie pożegnałam się z rodziną. Nawet nie wiem, czy żyją. Straciłam ich. W imię czego? W imię domniemanej miłości — odpowiedziałam z sarkazmem. — Byłam głupia. Ufałam ci. Naprawdę ci ufałam.

— Posłuchaj mnie uważnie — powiedział, kucając naprzeciwko mnie. — Nie przewidziałem tego.

— Aż dziwne, bo ty zawsze masz rozplanowane trzy kroki w przód.

— Musisz być silna, musisz…

— Nie! — warknęłam. — Ja nic nie muszę!

Ma chérie

— Nie nazywaj mnie tak. — Wstałam i spojrzałam na niego. — Nienawidzę cię. Nie zbliżaj się do mnie, rozumiesz?

Szybkim ruchem zerwałam z szyi swój ukochany naszyjnik ze szmaragdem i rzuciłam w jego stronę.

— To koniec — powiedziałam spokojnie.

Nie odpowiedział, tylko wstał i zrównał ze mną spojrzenie. Wpatrywałam się w niego z wściekłością i nienawiścią. I w sumie nawet nie wiem, dlaczego. Cichy głosik w sercu podpowiedział mi, że nie powinnam się na nim wyładowywać, ale zdusiłam to bezlitośnie.

— Straciłam wszystko. I to przez ciebie. Jesteś pieprzonym egoistą, MDLI MNIE na twój widok.

Minęłam go i na drżących nogach ruszyłam w stronę wyjścia z pokoju. Było mi niedobrze i czułam, że zaraz puszczę pawia.

Byłam wdzięczna losowi, że nie podążył za mną jak cień, tylko w samotności przemierzałam korytarze. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani co o tym wszystkim myśleć. Błagałam jedynie w duszy, żeby moja rodzina to przetrwała. Na niczym innym mi nie zależało.

— Dibu!

Ocknęłam się, kiedy odbiłam się w ciemnym przejściu od Kornelii.

— Nela… — szepnęłam.

— W końcu cię wypuścili. — Odetchnęła z ulgą i złapała za przedramię. — Chodź, Mateusz na ciebie czeka.

Półprzytomna ruszyłam za dziewczyną i po dwóch zakrętach znalazłam się w pustym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się koce i dwie poduszki.

— Braciszku… — mruknął na mój widok kuzyn, ruszając do mnie i przytulając mnie mocno. Poczułam pod powiekami łzy, kiedy wszczepiłam się w chłopaka jak misiek koala. Mimo tego, ze był młodszy ode mnie, górował nade mną wzrostem, mając zaszczytne metr osiemdziesiąt.

— Przepraszam… — wydukałam.

— Za co? — szepnął słabo, a ja przytuliłam się jeszcze bardziej.

— Za wszystko… Chciałam was chronić, a on to… powiedział… jak gdyby nigdy nic…

Nie potrafiłam nawet poprawnie sklecić zdania. Mateusz nie odpowiedział, tylko puścił mnie i odsunął się. Wciąż nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy równie zielone co moje. Byłam tchórzem.

— Weź się w garść, Dibu — warknęła na mnie Nela, a ja przyłożyłam dłoń do ust. — To już nie jest zabawa w chińczyka. Dodatkowo, kiedy TY darłaś mordę na pół bunkra, MY musieliśmy wszystko sprzątać i ogarniać — dodała wściekła. — Więc z łaski swojej stul pysk, bo nikt nie ma zamiaru znosić tutaj twoich histerii.

Spojrzałam na nią w momencie, jak ta kręciła głową z furią w oczach. Ja wyżyłam się na Francji, a Nela wyżywa się teraz na mnie. Cudowny dowód na to, że karma istniała, była suką i wracała bardzo szybko.

— Spokojnie, dziewczyny — zawołał Mateusz. — Kłótnie nic nam teraz nie dadzą.

— To niech w końcu zrozumie, że nie tylko ona wszystko straciła! — Naskoczyła na niego blondyna, wskazując ręką na mnie. — Rozejrzyj się, Natalia! Każdemu z nas zawalił się świat! Nie jesteś pępkiem świata! Spójrz chociaż raz poza czubek własnego nosa! Przykładem może być Petro! Ten tępy yeti jest w obcym kraju, z obcymi ludźmi! My przynajmniej mamy tu siebie, a odchodzenie od zmysłów nam nie pomoże. Możemy mieć tylko nadzieję, że nasi bliscy sobie poradzą.

— Dziadkowie sobie nie poradzą — syknęłam, hamując łzy. — Mają po siedemdziesiąt lat. Babcia Żylińska może i rozniesie wojsko jak kręgle, ale nie Parczewscy…

Matik spojrzał na mnie przerażony, gdy powiedziałam o naszych dziadkach.

— Moja mama… Rodzice Kasi… — Pokręcił głową i odwrócił się do nas plecami. Zapadła przerażająca cisza. Kasia pokręciła głową, ale wyglądała, jakby sama nie miała już sił płakać.

— Nie wiem, co robić — przyznałam w końcu. — Ja naprawdę nie wiem, co robić.

— No, kurwa, popatrz. — Uśmiechnęła się ironicznie Nela. — Jeszcze jakieś genialne uwagi? Jadłaś coś w ogóle?

— Nie — odpowiedziałam martwo, patrząc tępo w eter.

— W takim razie zapierdalasz coś zjeść. I gówno mnie to obchodzi — dodała, widząc, że już otwierałam usta. — Jeszcze nam brakuje problemów z tobą. Skończ zgrywać męczennicę i jazda do korytarza obok po coś do żarcia! I żeby była jasność — warknęła — masz tu z tym przyjść i zjeść przy mnie. Inaczej sama ci wepchnę żarcie do gardła. Rozumiesz to?

Nie miałam sił protestować.

Odwróciłam się tylko bez słowa od reszty i ruszyłam spokojnie w stronę wskazanego kierunku. Nie zwracałam na nic uwagi, bardziej byłam zajęta burzą w moim mózgu. Nie byłam w stanie nawet opisać tego, co się we mnie działo. Czułam, że powoli włączał mi się syndrom wyparcia.

Weszłam do małego pomieszczenia i zapaliłam lampkę. Tak szczerze, u mnie w piwnicy wyglądało dużo lepiej niż tutaj. Nie chciałam jeść czegoś większego, bo wciąż istniało niebezpieczeństwo zwrócenia tego z powrotem. W końcu w oczy rzuciło mi się ostatnie jabłko w skrzynce i bez zastanowienia po nie sięgnęłam.

Podrzucając je lekko w powietrze i obróciłam się w stronę wyjścia. Tyle, że ktoś już w przejściu stał, blokując tym samym drogę. Poznałam ją. Była to ta niska laska o długich blond włosach i przećpanych niebieskich oczach. Długa, lśniąca grzywka zasłaniała jej lewe oko i sięgała obojczyków. Ona sama stała zaś ze skrzyżowanymi rękami na całkowicie płaskiej klatce piersiowej i opierała się ramieniem o framugę.

— Jakiś problem? — zapytałam spokojnie. Nie polubiłam jej, patrzyła na mnie z pogardą.

— Tak, właściwie to tak — odpowiedziała MĘSKIM głosem, a mnie szczęka opadła na nagą ziemię i potoczyła się radośnie w stronę Świętochłowic. — Miałem smak na to jabłko, un.

— Eeeee… — odpowiedziałam inteligentnie, po czym podrapałam się po głowie. — Ty jesteś… facetem?

— A niby kim, un?! — zapytał wkurwiony, a ja przysięgam, że na jego czole nerwowo zadrgała żyła.

— Emmm… Transwestytą? — zapytałam zestresowana na maksa, zanim ugryzłam się w język. Blondyn zagryzł zęby, a ja już wiedziałam, że zaraz dostanę wpierdol od gostka wątpliwej płci i wzrostu standardowego Hobbita z wadą wymowy. Na serio wszyscy niscy ludzie są tacy agresywni dla otoczenia?! — Nie denerwuj się, koleś, ja zawsze popierałam wasze prawa… Ej!

— Jakie prawa, un? — syknął i złapał mnie za przód koszulki. Ze strachu upuściłam owoc, który poturlał się po ziemi i zatrzymał dopiero pod ścianą. Bez jaj, że gościu mi zaraz mi wpieprzy…

— No wiesz, LGBT… Wolność, równość, tolerancja…? — stęknęłam niepewnie, czując w głębi mojego puchatego serduszka, że była to BARDZO zła odpowiedź.

— Ty…!

— Co tu się dzieje? — Zerknęłam nad wściekłego blondyna i ujrzałam Pawła. Wpatrywał się w nas z dziwnym wyrazem na piegowatej twarzy. Pod oczami miał cienie, a twarz była blada. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że wszyscy tak teraz wyglądaliśmy.

— Nic — burknął blondas i puścił mnie, popychając, przez co wylądowałam na podłodze na tyłku. Obrzucił mnie pogardliwym wzrokiem, sięgnął po MOJE jabłko i wyszedł, rzucając Pawłowi wyzywające spojrzenie.

— Nic ci nie jest? — Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi wstać.

— Chyba nie. Ty, co to za koleś?

— Ty mi to powiedz. — Zmarszczył brwi. — To ty o mało od niego nie oberwałaś.

— Nie znam go. — Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w stronę palet z zapasami. — Wściekł się, bo pomyliłam go z dziewczyną.

— Też myślałem, że to laska. — Wzruszył ramionami, a ja parsknęłam wymuszonym śmiechem. — Chciałem już do niego zarywać, dobrze, że się na was natknąłem. Dzięki temu wiem, że źle by się to skończyło. — Zażartował, a ja mu zawtórowałam. — Ej, wiesz co? Przemyciłem wafelki czekoladowe. Idziesz?

— Jasne! — Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.

Brawo, Dibu, wyrwał cię na wafle.

Jezu, daj już spokój…

Przechodząc przez korytarzyki, przeszło mi szybko przez myśl, że skoro moje wewnętrzne monologi ewoluowały w wewnętrzne dialogi, to chyba znaczyło to, że moje problemy psychiczne się pogłębiały. Zapominając o tym, że miałam wstawić się u Neli, usiadłam na jego zielonym kocu w żółte kwiatki, a mnie na myśl pierwsze przyszły słoneczniki. Ivan nazywał mnie Słonecznikiem. Ciekawe, czy to dlatego, że nie kojarzył mojego imienia. Zresztą nieważne…

— Masz. — Wyciągnął w moją stronę pogiętą paczkę wafli i usiadł koło mnie.

— Dzięki. Nie obraź się. Ale co ty tu, kurwa, robisz? — zapytałam martwo, wpatrując się w ułamanego wafla.

— Nasza mama się zaraziła, więc przeniesiono ją na oddział w szkole podstawowej. Byliśmy w drodze do niej, bo dostaliśmy informację, że mamy się wstawić, kiedy zawyły syreny. Wtedy, gdy staliśmy jak debile, zgarnął nas ten blondyn.

— Gdzie Zośka?

— Płacze w pokoju obok — odpowiedział cicho. — Pokłóciliśmy się i chce być sama.

— No widzisz, ja też się pokłóciłam z Frankiem.

— A ty tu z jego powodu, tak?

— Tak.

Zapadła cisza.

— Myślisz, że zginiemy? — zapytał w końcu o to, o czym myślał chyba każdy z nas tutaj, a ja tępo spojrzałam w ścianę przed nami.

— Raczej. To, co tu robimy, to tylko przedłużenie agonii. — Wzięłam wafelka do ust i pozieleniałam, bo żołądek ścisnął mi się w supeł.

— Widać, że jesteś pesymistką — mruknął. — Do tej pory miałem jeszcze jakąkolwiek nadzieję…

— Wolę być pesymistką, niż być optymistką i cierpieć, gdy moje nadzieje runą. — Parsknęłam przy tym, choć wcale nie czułam rozbawienia. Czułam się martwa w środku, wyczerpana. — Ej, mogę się tu przespać?

— Co? — Zamrugał.

— Nie chcę spać u siebie, bo znając życie ten debil przyjdzie truć mi dupę, a jego gęba jest ostatnim, co chciałabym widzieć w najbliższym czasie.

— No to zostań. — Wzruszył ramionami. — I tak jedziemy na tym samym wózku.

— Tak — mruknęłam, kładąc się i zwijając w pozycję embrionalną. — W ogóle to… Przepraszam.

— Za co? — Zaskoczony odwrócił się do mnie.

— Że byłam taką suką — mruknęłam z zamkniętymi oczami, czując jak powoli odpływam. — Nela mi dziś wszystko wygarnęła. Miała rację. Przepraszam…

Nie odpowiedział, ale poczułam jak poczochrał mnie delikatnie po głowie. Potem odpłynęłam w ciemność.

***

Nie wiem, która była godzina, kiedy się obudziłam. Było ciemno, a ja wciąż leżałam przykryta kocem koło Pawła, który spokojnie spał koło mnie. Dziwnie tak mi było. Zaczęłam więc wracać myślami do każdego z momentów z Francją, z Pawłem i ogólnie robiłam jedną wielką analizę życia. I znalazły się pewne fragmenty mojego życia, z których nie byłam dumna.

Francja chciał mnie chronić.

To, co zrobił, było niewybaczalne, Dibu.

A co innego miał zrobić?

Na początek mógłby być z tobą szczery. Nie potrzebujesz go.

To nie było takie proste. Wciąż się wahałam. Było mi nawet lekko wstyd za to, co powiedziałam Francji, ale z drugiej strony, chętnie wgniotłabym mu nos w czaszkę i poskakała radośnie po głowie, niczym typowy kibol. Cóż, nie ma to jak uzależnienie psychiczne.

Przewróciłam się na drugi bok i westchnęłam.

Śpij, Dibu, nie przeciążaj mózgu, bo go spalisz.

I kiedy już posłuchałam swojego wewnętrznego cham-głosu, to światło zapaliło się, a nad nami ktoś stanął. Nie musiałam nawet zgadywać kto to był, moje ciało momentalnie zareagowało na te pieprzone francuskie feromony, czy co to tam emanowało od Francji.

— Natalia.

— Francja. — Wstałam i spojrzałam na niego zimno. Paweł obudził się i kiedy zrozumiał sytuację, wstał i odsunął się lekko od nas. Francis chyba nie spodziewał się takiego oficjalnego zwrócenia się przeze mnie w obecności Mugola… wróć, w obecności zwykłego człowieka, bo wytrzeszczył oczy i stracił wątek. Czując chwilową przewagę oparłam ręce na biodrach, czując, jak znów zalewa mnie wściekłość. — No, skoro już pamiętamy jak się nazywamy, to wynocha z tego pokoju.

— Masz SWÓJ pokój.

— MÓJ pokój jest na Krzyżowej i aktualnie nie mam do niego dostępu. — Uśmiechnęłam się kpiąco. Chciałam go szczeniacko wnerwić, żeby stracił wreszcie nad sobą kontrolę, która tak mnie denerwowała. Nie wiem, po co… Może chciałam, żeby jego w końcu też zabolało, tak jak zawsze bolało mnie.

Dobra taktyka, Natalko, skoro ty masz zły dzień, to spierdol go też innym. Po co masz być sama w tym gównie, co nie?

— Nie chcę się kłócić. — Westchnął, a Paweł w milczeniu przenosił wzrok to na mnie, to na niego.

— Ja też nie. Dlatego cię unikam. Twój widok wywołuje u mnie bardzo negatywne odczucia na ten moment.

— Bardzo mi przykro.

— Tobie? — prychnęłam. — Proszę cię, zostaw mnie. Nie wchodź mi w drogę. Nie zaczepiaj mnie. Nie mów do mnie. Po prostu mnie, kurwa, zostaw — warknęłam, nie panując już nad sobą. — Daj mi, do jasnej cholery, czas wszystko sobie poukładać w tej mojej zawirusowanej głowie! Nie jestem pieprzonym Państwem Zachodu, żeby mieć to w nosie. Poważnie zaczynam rozważać powieszenie się na gumce od majtek! Chcesz mi pomóc? To daj mi CZAS!

Zapadła cisza.

— Rozumiem — odpowiedział w końcu, robiąc krok w tył.

— Mam nadzieję, że się nie zresetujesz po przekroczeniu progu — wysyczałam jak żmija.

— Ja…

— Odejdź, bo mogę zrobić coś, czego mogę potem żałować.

Odwróciłam się do niego tyłem i faktycznie usłyszałam, jak odchodzi. Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę jego trucie dupy czy słodkie kłamstwa nie były mi w tej chwili potrzebne do szczęścia.

— To… Rozumiem, że jesteś teraz do wzięcia? — Paweł spróbował zażartować, a ja zmarszczyłam brwi. Długo nie odpowiadałam, ale w końcu obróciłam się w jego stronę i powiedziałam:

— Powiedzmy. Prawdopodobnie i tak przyjmę go z otwartymi ramionami. Ale nie teraz, muszę to… przemyśleć.  Tak szczerze, to nie wiem, co robić. Nie wiem, co myśleć. Nic nie wiem.

Zakręcona jak tampon w piździe, usłyszałam w głowie głos babci Żylińskiej, a mnie aż ścisnęło w sercu. Co z moją rodziną? Przed oczami stanęła mi mama. Patryś. Tata. Dziadkowie Parczewscy, czyli moi drudzy rodzice. Dziadkowie Żylińscy. Ciotka Ania. Nie chciałam nawet myśleć, co teraz czuł Matik. Tylko, że on nie płacze. Ten głupi frazes, że chłopaki nie płaczą…

Wybuchłam histerycznym płaczem i ukryłam głowę w kolanach, by chociaż stłumić szloch.

— Mogę cię przytulić, jeżeli ci to pomoże…

Przytuliłam się bez gadania. Wpadłam w czarną otchłań rozpaczy i bólu, i tak naprawdę było mi wszystko jedno co się ze mną miało stać.

 

***

 

Wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę. Wszystko szło w coraz to gorszym kierunku. Nawet nie wiedziałam jaki jest dzień, ani która jest godzina. Mój telefon już dawno się wyczerpał. Tak jak telefony od innych. Miałam wrażenie, że jesteśmy tu wieczność. A życie tutaj to był koszmar.

Racje żywnościowe dzieliliśmy dość skromnie. Ryż, woda, makaron, puszka groszku, ryż, spać. Nasze skóry były blade i swędzące, a twarze zmęczone. Byliśmy tak wyczerpani, że nikt z nas się nie buntował.

Nikt, z wyjątkiem Gilberta.

Kilka godzin temu Prusy nas opuścił. Przespałam to zdarzenie, jednak Nela przybiegła do mnie z płaczem mówiąc, że Gil i Ludwig pokłócili się dość ostro przy wszystkich. Zaraz po tym Gil po postu nałożył na siebie kurtkę i wyszedł.

A Ludwig nawet nie próbował go powstrzymać.

Nie lubiłam Prusaka, ale wieść o jego odejściu jeszcze bardziej mnie zdołowała. Może i był arogancki i zarozumiały, ale wciąż należał do „rodziny”. A „Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca ani nie porzuca” jak to uparcie twierdziła Lilo. I miała rację.

Mieliśmy jedna małą latrynę, bo kiblem nie dało się tego nazwać, oraz jeden zlew, który ciągle się zatykał.

Francja mnie unikał. Obserwował mnie, ale nie wchodził ze mną w żadną interakcję. Byłam rozdarta wewnętrznie i bliska załamania nerwowego. Ale nie tylko z powodu Francji. Zdarzyło się… coś jeszcze.

W pewnym momencie usłyszeliśmy dźwięk helikopterów oraz strzały na zewnątrz. Niedługo potem ktoś dobijał się do żelaznych drzwi. Nie otworzyliśmy, Ludwig nie pozwolił. Dla naszego bezpieczeństwa.

Tamtej nocy, gdy światła zgasły, ja i Paweł rzuciliśmy się na siebie kierowani czystym pożądaniem. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Nie wiem czym było to spowodowane. Strachem o jutro? Pocieszeniem?

Możliwe.

Nie myśleliśmy, wciąż byliśmy nastolatkami, a nasze życia były zagrożone. Tak to usprawiedliwiałam. I w to wierzyłam. Więcej jednak w łóżku razem nie skończyliśmy, jakby zawstydzeni tym, co się między nami wydarzyło. Oboje byliśmy mentalnymi dzieciakami. Bycie dorosłym przecież nie równało się z byciem dojrzałym.

Nie było dnia, w którym bym nie myślała o tym wszystkim. Z każdym dniem traciłam nadzieję, że kiedykolwiek ten koszmar się skończy. Nie wiedziałam już, skąd czerpać siły, by iść dalej. Tuż po wspólnej nocy z Pawłem zaczęłam gasnąć. Zrobiłam się apatyczna i ledwo co mogłam przełknąć. Nie docierały do mnie prośby ani groźby bliskich mi tutaj osób.

Zdenerwowana i zmartwiona Nela posunęła się nawet do tego, że poprosiła Francję o pomoc. I owszem, przyszedł, ale nic nie wskórał. Nie odezwałam się ani jednym słowem.

Byłam słaba, a nie silna tak jak myślałam. Ivan miał rację mówiąc, że wciąż się bałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...