Kiwałam się w tył i w przód jak podczas choroby sierocej.
Co tu się odjebało?
O co tu chodzi? Dlaczego trampek, a nie
klapek i co w tym wszystkim robił beret?
Naprawdę myślałam, że w tym roku nic szczególnego nie
jest mnie w stanie zaskoczyć, ale jak zwykle Wszechświat musiał, no po prostu
musiał, mi pokazać, jak w chuj grubym błędzie byłam.
Przeanalizujmy fakty. Mam dziewiętnaście lat, niestwierdzoną schizofrenię, prawdopodobną
dwubiegunowość oraz na sto procent syndrom sztokholmski. Tkwię w psychozie, w
której zakochałam się w pieprzonej personifikacji kawałka terytorium na jakimś
zadupiu zachodniej Europy. W listopadzie wybuchła epidemia, a właśnie w tym
momencie ludzie są mordowani, gdy ja siedzę sobie odizolowana od części mojej
grupy w pomieszczeniu w bunkrze, które zostało przerobione na muzeum.
But Waitz, Dibu.
Dlaczego miałabyś wierzyć Francji odnośnie sytuacji na
zewnątrz? Typ ewidentnie tobą manipulował, pewnie wyskoczy za kilka dni z
cudowną wiadomością, że jest po wszystkim, że nad miastem zapłonęła tęcza, a TY
rzucisz się do jego stóp dziękując za ponownie ocalenie ci dupy.
Nie tym, kurwa, razem.
Nie miałam sił już ani płakać, ani krzyczeć, ani się
wściekać. Nie wiem też, ile godzin upłynęło mi w takiej samotności.
W końcu drzwi zazgrzytały i otworzyły się skrzypiąc, a ja
spojrzałam na tego, który do mnie tutaj przyszedł. Prychnęłam pod nosem i
pokręciłam głową, gdy zobaczyłam Francisa.
— Porozmawiajmy — powiedział sucho i zamknął za sobą
wrota.
— Nie mamy o czym rozmawiać — mruknęłam wykończona. —
Wszystko sobie przemyślałam. Zabrałeś mnie z domu podstępem. Nie pożegnałam się
z rodziną. Nawet nie wiem, czy żyją. Straciłam ich. W imię czego? W imię
domniemanej miłości — odpowiedziałam z sarkazmem. — Byłam głupia. Ufałam ci. Naprawdę
ci ufałam.
— Posłuchaj mnie uważnie — powiedział, kucając
naprzeciwko mnie. — Nie przewidziałem tego.
— Aż dziwne, bo ty zawsze masz rozplanowane trzy kroki w
przód.
— Musisz być silna, musisz…
— Nie! — warknęłam. — Ja nic nie muszę!
— Ma chérie…
— Nie nazywaj mnie tak. — Wstałam i spojrzałam na niego.
— Nienawidzę cię. Nie zbliżaj się do mnie, rozumiesz?
Szybkim ruchem zerwałam z szyi swój ukochany naszyjnik ze
szmaragdem i rzuciłam w jego stronę.
— To koniec — powiedziałam spokojnie.
Nie odpowiedział, tylko wstał i zrównał ze mną
spojrzenie. Wpatrywałam się w niego z wściekłością i nienawiścią. I w sumie
nawet nie wiem, dlaczego. Cichy głosik w sercu podpowiedział mi, że nie
powinnam się na nim wyładowywać, ale zdusiłam to bezlitośnie.
— Straciłam wszystko. I to przez ciebie. Jesteś
pieprzonym egoistą, MDLI MNIE na twój widok.
Minęłam go i na drżących nogach ruszyłam w stronę wyjścia
z pokoju. Było mi niedobrze i czułam, że zaraz puszczę pawia.
Byłam wdzięczna losowi, że nie podążył za mną jak cień,
tylko w samotności przemierzałam korytarze. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani
co o tym wszystkim myśleć. Błagałam jedynie w duszy, żeby moja rodzina to
przetrwała. Na niczym innym mi nie zależało.
— Dibu!
Ocknęłam się, kiedy odbiłam się w ciemnym przejściu od Kornelii.
— Nela… — szepnęłam.
— W końcu cię wypuścili. — Odetchnęła z ulgą i złapała za
przedramię. — Chodź, Mateusz na ciebie czeka.
Półprzytomna ruszyłam za dziewczyną i po dwóch zakrętach
znalazłam się w pustym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się koce i dwie
poduszki.
— Braciszku… — mruknął na mój widok kuzyn, ruszając do
mnie i przytulając mnie mocno. Poczułam pod powiekami łzy, kiedy wszczepiłam
się w chłopaka jak misiek koala. Mimo tego, ze był młodszy ode mnie, górował
nade mną wzrostem, mając zaszczytne metr osiemdziesiąt.
— Przepraszam… — wydukałam.
— Za co? — szepnął słabo, a ja przytuliłam się jeszcze
bardziej.
— Za wszystko… Chciałam was chronić, a on to… powiedział…
jak gdyby nigdy nic…
Nie potrafiłam nawet poprawnie sklecić zdania. Mateusz
nie odpowiedział, tylko puścił mnie i odsunął się. Wciąż nie potrafiłam
spojrzeć mu w oczy równie zielone co moje. Byłam tchórzem.
— Weź się w garść, Dibu — warknęła na mnie Nela, a ja
przyłożyłam dłoń do ust. — To już nie jest zabawa w chińczyka. Dodatkowo, kiedy
TY darłaś mordę na pół bunkra, MY musieliśmy wszystko sprzątać i ogarniać —
dodała wściekła. — Więc z łaski swojej stul pysk, bo nikt nie ma zamiaru znosić
tutaj twoich histerii.
Spojrzałam na nią w momencie, jak ta kręciła głową z
furią w oczach. Ja wyżyłam się na Francji, a Nela wyżywa się teraz na mnie.
Cudowny dowód na to, że karma istniała, była suką i wracała bardzo szybko.
— Spokojnie, dziewczyny — zawołał Mateusz. — Kłótnie nic
nam teraz nie dadzą.
— To niech w końcu zrozumie, że nie tylko ona wszystko
straciła! — Naskoczyła na niego blondyna, wskazując ręką na mnie. — Rozejrzyj
się, Natalia! Każdemu z nas zawalił się świat! Nie jesteś pępkiem świata!
Spójrz chociaż raz poza czubek własnego nosa! Przykładem może być Petro! Ten
tępy yeti jest w obcym kraju, z obcymi ludźmi! My przynajmniej mamy tu siebie,
a odchodzenie od zmysłów nam nie pomoże. Możemy mieć tylko nadzieję, że nasi
bliscy sobie poradzą.
— Dziadkowie sobie nie poradzą — syknęłam, hamując łzy. —
Mają po siedemdziesiąt lat. Babcia Żylińska może i rozniesie wojsko jak kręgle,
ale nie Parczewscy…
Matik spojrzał na mnie przerażony, gdy powiedziałam o
naszych dziadkach.
— Moja mama… Rodzice Kasi… — Pokręcił głową i odwrócił
się do nas plecami. Zapadła przerażająca cisza. Kasia pokręciła głową, ale
wyglądała, jakby sama nie miała już sił płakać.
— Nie wiem, co robić — przyznałam w końcu. — Ja naprawdę
nie wiem, co robić.
— No, kurwa, popatrz. — Uśmiechnęła się ironicznie Nela.
— Jeszcze jakieś genialne uwagi? Jadłaś coś w ogóle?
— Nie — odpowiedziałam martwo, patrząc tępo w eter.
— W takim razie zapierdalasz coś zjeść. I gówno mnie to
obchodzi — dodała, widząc, że już otwierałam usta. — Jeszcze nam brakuje
problemów z tobą. Skończ zgrywać męczennicę i jazda do korytarza obok po coś do
żarcia! I żeby była jasność — warknęła — masz tu z tym przyjść i zjeść przy
mnie. Inaczej sama ci wepchnę żarcie do gardła. Rozumiesz to?
Nie miałam sił protestować.
Odwróciłam się tylko bez słowa od reszty i ruszyłam
spokojnie w stronę wskazanego kierunku. Nie zwracałam na nic uwagi, bardziej
byłam zajęta burzą w moim mózgu. Nie byłam w stanie nawet opisać tego, co się
we mnie działo. Czułam, że powoli włączał mi się syndrom wyparcia.
Weszłam do małego pomieszczenia i zapaliłam lampkę. Tak
szczerze, u mnie w piwnicy wyglądało dużo lepiej niż tutaj. Nie chciałam jeść
czegoś większego, bo wciąż istniało niebezpieczeństwo zwrócenia tego z
powrotem. W końcu w oczy rzuciło mi się ostatnie jabłko w skrzynce i bez
zastanowienia po nie sięgnęłam.
Podrzucając je lekko w powietrze i obróciłam się w stronę
wyjścia. Tyle, że ktoś już w przejściu stał, blokując tym samym drogę. Poznałam
ją. Była to ta niska laska o długich blond włosach i przećpanych niebieskich
oczach. Długa, lśniąca grzywka zasłaniała jej lewe oko i sięgała obojczyków.
Ona sama stała zaś ze skrzyżowanymi rękami na całkowicie płaskiej klatce
piersiowej i opierała się ramieniem o framugę.
— Jakiś problem? — zapytałam spokojnie. Nie polubiłam
jej, patrzyła na mnie z pogardą.
— Tak, właściwie to tak — odpowiedziała MĘSKIM głosem, a
mnie szczęka opadła na nagą ziemię i potoczyła się radośnie w stronę
Świętochłowic. — Miałem smak na to jabłko, un.
— Eeeee… — odpowiedziałam inteligentnie, po czym
podrapałam się po głowie. — Ty jesteś… facetem?
— A niby kim, un?! — zapytał wkurwiony, a ja przysięgam,
że na jego czole nerwowo zadrgała żyła.
— Emmm… Transwestytą? — zapytałam zestresowana na maksa,
zanim ugryzłam się w język. Blondyn zagryzł zęby, a ja już wiedziałam, że zaraz
dostanę wpierdol od gostka wątpliwej płci i wzrostu standardowego Hobbita z
wadą wymowy. Na serio wszyscy niscy ludzie są tacy agresywni dla otoczenia?!
— Nie denerwuj się, koleś, ja zawsze popierałam wasze prawa… Ej!
— Jakie prawa, un? — syknął i złapał mnie za przód
koszulki. Ze strachu upuściłam owoc, który poturlał się po ziemi i zatrzymał
dopiero pod ścianą. Bez jaj, że gościu mi zaraz mi wpieprzy…
— No wiesz, LGBT… Wolność, równość, tolerancja…? —
stęknęłam niepewnie, czując w głębi mojego puchatego serduszka, że była to
BARDZO zła odpowiedź.
— Ty…!
— Co tu się dzieje? — Zerknęłam nad wściekłego blondyna i
ujrzałam Pawła. Wpatrywał się w nas z dziwnym wyrazem na piegowatej twarzy. Pod
oczami miał cienie, a twarz była blada. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że
wszyscy tak teraz wyglądaliśmy.
— Nic — burknął blondas i puścił mnie, popychając, przez
co wylądowałam na podłodze na tyłku. Obrzucił mnie pogardliwym wzrokiem,
sięgnął po MOJE jabłko i wyszedł, rzucając Pawłowi wyzywające spojrzenie.
— Nic ci nie jest? — Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi
wstać.
— Chyba nie. Ty, co to za koleś?
— Ty mi to powiedz. — Zmarszczył brwi. — To ty o mało od
niego nie oberwałaś.
— Nie znam go. — Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w
stronę palet z zapasami. — Wściekł się, bo pomyliłam go z dziewczyną.
— Też myślałem, że to laska. — Wzruszył ramionami, a ja
parsknęłam wymuszonym śmiechem. — Chciałem już do niego zarywać, dobrze, że się
na was natknąłem. Dzięki temu wiem, że źle by się to skończyło. — Zażartował, a
ja mu zawtórowałam. — Ej, wiesz co? Przemyciłem wafelki czekoladowe. Idziesz?
— Jasne! — Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.
Brawo, Dibu, wyrwał
cię na wafle.
Jezu, daj już spokój…
Przechodząc przez korytarzyki, przeszło mi szybko przez
myśl, że skoro moje wewnętrzne monologi ewoluowały w wewnętrzne dialogi, to
chyba znaczyło to, że moje problemy psychiczne się pogłębiały. Zapominając o
tym, że miałam wstawić się u Neli, usiadłam na jego zielonym kocu w żółte
kwiatki, a mnie na myśl pierwsze przyszły słoneczniki. Ivan nazywał mnie
Słonecznikiem. Ciekawe, czy to dlatego, że nie kojarzył mojego imienia. Zresztą
nieważne…
— Masz. — Wyciągnął w moją stronę pogiętą paczkę wafli i
usiadł koło mnie.
— Dzięki. Nie obraź się. Ale co ty tu, kurwa, robisz? —
zapytałam martwo, wpatrując się w ułamanego wafla.
— Nasza mama się zaraziła, więc przeniesiono ją na
oddział w szkole podstawowej. Byliśmy w drodze do niej, bo dostaliśmy
informację, że mamy się wstawić, kiedy zawyły syreny. Wtedy, gdy staliśmy jak
debile, zgarnął nas ten blondyn.
— Gdzie Zośka?
— Płacze w pokoju obok — odpowiedział cicho. —
Pokłóciliśmy się i chce być sama.
— No widzisz, ja też się pokłóciłam z Frankiem.
— A ty tu z jego powodu, tak?
— Tak.
Zapadła cisza.
— Myślisz, że zginiemy? — zapytał w końcu o to, o czym
myślał chyba każdy z nas tutaj, a ja tępo spojrzałam w ścianę przed nami.
— Raczej. To, co tu robimy, to tylko przedłużenie agonii.
— Wzięłam wafelka do ust i pozieleniałam, bo żołądek ścisnął mi się w supeł.
— Widać, że jesteś pesymistką — mruknął. — Do tej pory
miałem jeszcze jakąkolwiek nadzieję…
— Wolę być pesymistką, niż być optymistką i cierpieć, gdy
moje nadzieje runą. — Parsknęłam przy tym, choć wcale nie czułam rozbawienia.
Czułam się martwa w środku, wyczerpana. — Ej, mogę się tu przespać?
— Co? — Zamrugał.
— Nie chcę spać u siebie, bo znając życie ten debil
przyjdzie truć mi dupę, a jego gęba jest ostatnim, co chciałabym widzieć w najbliższym
czasie.
— No to zostań. — Wzruszył ramionami. — I tak jedziemy na
tym samym wózku.
— Tak — mruknęłam, kładąc się i zwijając w pozycję
embrionalną. — W ogóle to… Przepraszam.
— Za co? — Zaskoczony odwrócił się do mnie.
— Że byłam taką suką — mruknęłam z zamkniętymi oczami,
czując jak powoli odpływam. — Nela mi dziś wszystko wygarnęła. Miała rację.
Przepraszam…
Nie odpowiedział, ale poczułam jak poczochrał mnie
delikatnie po głowie. Potem odpłynęłam w ciemność.
***
Nie wiem, która była godzina, kiedy się obudziłam. Było
ciemno, a ja wciąż leżałam przykryta kocem koło Pawła, który spokojnie spał
koło mnie. Dziwnie tak mi było. Zaczęłam więc wracać myślami do każdego z
momentów z Francją, z Pawłem i ogólnie robiłam jedną wielką analizę życia. I
znalazły się pewne fragmenty mojego życia, z których nie byłam dumna.
Francja chciał mnie
chronić.
To, co zrobił, było
niewybaczalne, Dibu.
A co innego miał
zrobić?
Na początek mógłby
być z tobą szczery. Nie potrzebujesz go.
To nie było takie proste. Wciąż się wahałam. Było mi
nawet lekko wstyd za to, co powiedziałam Francji, ale z drugiej strony, chętnie
wgniotłabym mu nos w czaszkę i poskakała radośnie po głowie, niczym typowy
kibol. Cóż, nie ma to jak uzależnienie psychiczne.
Przewróciłam się na drugi bok i westchnęłam.
Śpij, Dibu, nie
przeciążaj mózgu, bo go spalisz.
I kiedy już posłuchałam swojego wewnętrznego cham-głosu, to
światło zapaliło się, a nad nami ktoś stanął. Nie musiałam nawet zgadywać kto
to był, moje ciało momentalnie zareagowało na te pieprzone francuskie feromony,
czy co to tam emanowało od Francji.
— Natalia.
— Francja. — Wstałam i spojrzałam na niego zimno. Paweł
obudził się i kiedy zrozumiał sytuację, wstał i odsunął się lekko od nas.
Francis chyba nie spodziewał się takiego oficjalnego zwrócenia się przeze mnie
w obecności Mugola… wróć, w obecności zwykłego człowieka, bo wytrzeszczył oczy
i stracił wątek. Czując chwilową przewagę oparłam ręce na biodrach, czując, jak
znów zalewa mnie wściekłość. — No, skoro już pamiętamy jak się nazywamy, to
wynocha z tego pokoju.
— Masz SWÓJ pokój.
— MÓJ pokój jest na Krzyżowej i aktualnie nie mam do
niego dostępu. — Uśmiechnęłam się kpiąco. Chciałam go szczeniacko wnerwić, żeby
stracił wreszcie nad sobą kontrolę, która tak mnie denerwowała. Nie wiem, po co…
Może chciałam, żeby jego w końcu też zabolało, tak jak zawsze bolało mnie.
Dobra taktyka,
Natalko, skoro ty masz zły dzień, to
spierdol go też innym. Po co masz być sama w tym gównie, co nie?
— Nie chcę się kłócić. — Westchnął, a Paweł w milczeniu
przenosił wzrok to na mnie, to na niego.
— Ja też nie. Dlatego cię unikam. Twój widok wywołuje u
mnie bardzo negatywne odczucia na ten moment.
— Bardzo mi przykro.
— Tobie? — prychnęłam. — Proszę cię, zostaw mnie. Nie
wchodź mi w drogę. Nie zaczepiaj mnie. Nie mów do mnie. Po prostu mnie, kurwa,
zostaw — warknęłam, nie panując już nad sobą. — Daj mi, do jasnej cholery, czas
wszystko sobie poukładać w tej mojej zawirusowanej głowie! Nie jestem
pieprzonym Państwem Zachodu, żeby mieć to w nosie. Poważnie zaczynam rozważać
powieszenie się na gumce od majtek! Chcesz mi pomóc? To daj mi CZAS!
Zapadła cisza.
— Rozumiem — odpowiedział w końcu, robiąc krok w tył.
— Mam nadzieję, że się nie zresetujesz po przekroczeniu
progu — wysyczałam jak żmija.
— Ja…
— Odejdź, bo mogę zrobić coś, czego mogę potem żałować.
Odwróciłam się do niego tyłem i faktycznie usłyszałam,
jak odchodzi. Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę jego trucie dupy czy słodkie
kłamstwa nie były mi w tej chwili potrzebne do szczęścia.
— To… Rozumiem, że jesteś teraz do wzięcia? — Paweł spróbował
zażartować, a ja zmarszczyłam brwi. Długo nie odpowiadałam, ale w końcu
obróciłam się w jego stronę i powiedziałam:
— Powiedzmy. Prawdopodobnie i tak przyjmę go z otwartymi
ramionami. Ale nie teraz, muszę to… przemyśleć.
Tak szczerze, to nie wiem, co robić. Nie wiem, co myśleć. Nic nie wiem.
Zakręcona jak
tampon w piździe, usłyszałam w głowie głos babci Żylińskiej, a mnie aż
ścisnęło w sercu. Co z moją rodziną? Przed oczami stanęła mi mama. Patryś.
Tata. Dziadkowie Parczewscy, czyli moi drudzy rodzice. Dziadkowie Żylińscy.
Ciotka Ania. Nie chciałam nawet myśleć, co teraz czuł Matik. Tylko, że on nie
płacze. Ten głupi frazes, że chłopaki nie płaczą…
Wybuchłam histerycznym płaczem i ukryłam głowę w
kolanach, by chociaż stłumić szloch.
— Mogę cię przytulić, jeżeli ci to pomoże…
Przytuliłam się bez gadania. Wpadłam w czarną otchłań
rozpaczy i bólu, i tak naprawdę było mi wszystko jedno co się ze mną miało
stać.
***
Wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę. Wszystko szło w
coraz to gorszym kierunku. Nawet nie wiedziałam jaki jest dzień, ani która jest
godzina. Mój telefon już dawno się wyczerpał. Tak jak telefony od innych.
Miałam wrażenie, że jesteśmy tu wieczność. A życie tutaj to był koszmar.
Racje żywnościowe dzieliliśmy dość skromnie. Ryż, woda,
makaron, puszka groszku, ryż, spać. Nasze skóry były blade i swędzące, a twarze
zmęczone. Byliśmy tak wyczerpani, że nikt z nas się nie buntował.
Nikt, z wyjątkiem Gilberta.
Kilka godzin temu Prusy nas opuścił. Przespałam to
zdarzenie, jednak Nela przybiegła do mnie z płaczem mówiąc, że Gil i Ludwig
pokłócili się dość ostro przy wszystkich. Zaraz po tym Gil po postu nałożył na
siebie kurtkę i wyszedł.
A Ludwig nawet nie próbował go powstrzymać.
Nie lubiłam Prusaka, ale wieść o jego odejściu jeszcze
bardziej mnie zdołowała. Może i był arogancki i zarozumiały, ale wciąż należał
do „rodziny”. A „Ohana znaczy
rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca ani nie porzuca” jak to uparcie
twierdziła Lilo. I miała rację.
Mieliśmy jedna małą latrynę, bo kiblem nie dało się tego
nazwać, oraz jeden zlew, który ciągle się zatykał.
Francja mnie unikał. Obserwował mnie, ale nie wchodził ze
mną w żadną interakcję. Byłam rozdarta wewnętrznie i bliska załamania
nerwowego. Ale nie tylko z powodu Francji. Zdarzyło się… coś jeszcze.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dźwięk helikopterów oraz
strzały na zewnątrz. Niedługo potem ktoś dobijał się do żelaznych drzwi. Nie
otworzyliśmy, Ludwig nie pozwolił. Dla naszego bezpieczeństwa.
Tamtej nocy, gdy światła zgasły, ja i Paweł rzuciliśmy
się na siebie kierowani czystym pożądaniem. Przynajmniej tak mi się wtedy
wydawało. Nie wiem czym było to spowodowane. Strachem o jutro? Pocieszeniem?
Możliwe.
Nie myśleliśmy, wciąż byliśmy nastolatkami, a nasze życia
były zagrożone. Tak to usprawiedliwiałam. I w to wierzyłam. Więcej jednak w
łóżku razem nie skończyliśmy, jakby zawstydzeni tym, co się między nami
wydarzyło. Oboje byliśmy mentalnymi dzieciakami. Bycie dorosłym przecież nie
równało się z byciem dojrzałym.
Nie było dnia, w którym bym nie myślała o tym wszystkim.
Z każdym dniem traciłam nadzieję, że kiedykolwiek ten koszmar się skończy. Nie
wiedziałam już, skąd czerpać siły, by iść dalej. Tuż po wspólnej nocy z Pawłem
zaczęłam gasnąć. Zrobiłam się apatyczna i ledwo co mogłam przełknąć. Nie
docierały do mnie prośby ani groźby bliskich mi tutaj osób.
Zdenerwowana i zmartwiona Nela posunęła się nawet do
tego, że poprosiła Francję o pomoc. I owszem, przyszedł, ale nic nie wskórał.
Nie odezwałam się ani jednym słowem.
Byłam słaba, a nie silna tak jak myślałam. Ivan miał
rację mówiąc, że wciąż się bałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz