Wróciliśmy do domu dość późno wieczorem.
I chociaż droga powrotna minęła nam naprawdę bardzo
szybko, tak mama nie chciała nas tak łatwo wypuścić. Uparła się również na
wczesną kolację a ja przyznaję, cieszyłam się w głębi z takiego stanu rzeczy.
Tata nie rzucał już kąśliwych uwag, a ja korzystałam z chwil, kiedy mogłam
pobyć w końcu z mamą.
Z uwagi na to, że prowadził Feliks, nie spałam podczas
drogi powrotnej. Mój umysł opanowała ciemna materia zwana przyszłością i każde
zagłębianie się w nią sprawiało, że paraliżowało mnie ze stresu. Przez te
wszystkie rozmyślenia byłam tak śpiąca, że ledwo wkulałam się do własnego
mieszkania, ale zmusiłam się do jako tako trzeźwego myślenia.
No, prawie.
— Francis — mruknęłam przygnębiona, kładąc torbę w
przedpokoju. — Skoro skończyłam szkołę, to co teraz?
— Zależy co masz na myśli. — Usłyszałam jego melodyjny
głos i odwróciłam się do niego przodem.
— Hiszpania i Włochy tu wrócą? Cholera… — Podrapałam się
po głowie. — Przez rodziców mam teraz kryzys egzystencjalny. JA NIE CHCĘ
DOROSNĄĆ!
Ostatnie zdanie wręcz wywrzeszczałam, łapiąc się
histerycznie za włosy. Francis podskoczył i po kilku sekundach doskoczył do
mnie.
— S-Spokojnie! Ma chérie…
Drzwi z mieszkania otworzyły się na oścież i do środka
wparował uśmiechnięty Polska. Omiótł nas zaskoczonym spojrzeniem i zmrużył
podejrzliwie oczy na Francuza.
— Co tu się stanęło?
— Feliks! — zawołałam i przywarłam do mocno do Polaka. —
Ja mam osiemnaście laaaaaat!
— Wszystko gra. — Westchnął Francis, odpowiadając na
pytające spojrzenie Polski. — Natalia zrozumiała właśnie w jakim jest wieku…
— W sensie, że ogarnęła działanie kalendarza? — Zdziwił
się Poliś, klepiąc mnie po ramieniu.
— Ta, coś w tym stylu…
— Walcie się! — Odsunęłam się od chłopaka i spod byka
zerknęłam na Francję. — Spędziłam cudowny czas w cudownym miejscu z cudownymi
ludźmi. A teraz czeka mnie powrót do rzeczywistości! Za dwadzieścia lat będę w
wieku mojej mamy!
— Nie panikuj, ma chérie. — Westchnął Francis,
choć głos miał przepełniony lekkim smutkiem. — Bierz życie, tym czym jest.
Ciesz się każdym dniem, byś niczego potem nie żałowała…
— Łatwo ci mówić, przecież ja zaczynam wariować —
przerwałam mu, patrząc w sufit. — WARIOWAĆ. A ty, Feliks, zostajesz u mnie?
— Tja, do rana. — Utkwił swoje zielone oczy w moich. —
Później jedziemy z Licią na wystawę koni.
— Wystawę koni? — Help, mój mózg chyba się wyłączył. — A
zresztą… Idę pod prysznic, a potem spać.
Machnęłam niedbale
ręką i schowałam się w łazience. Gdy wyjęłam telefon i usiadłam na pralce,
wybrałam szybko numer do Neli i napisałam:
Ja już w domu, wpadniesz jutro z Tadzikiem?
Odpowiedź przyszła szybko:
„No pewnie.”
A ty jak tam? —
napisałam szybko.
Trochę
poczekałam, zanim przyszła wiadomość zwrotna.
„W porządku, jak obiad u starych? Biedny żabojad już
wypatroszony?”
Moja mama go pokochała. — odpisałam załamana. —
Nazywa go Franusiem.
„Rzygam.”
Godzinę po naszym wyjściu mama napisała do mnie
„Franusiowi się podobało?”.
„Twoja matka ryje mózg na równi z tobą, Dibu.”
Na szczęście mój ojciec go nienawidzi. Równowaga
zachowana.
„Twój stary nienawidzi wszystkich poza własną rodziną,
więc to dla mnie żadne pocieszenie.”
Westchnęłam i odłożyłam smartfon. Nie mogłam wyrzucić z
głowy dzisiejszego dnia i choćbym nie wiem co zrobiła, wciąż słyszałam głosy
rodziców. Długi gorący prysznic zdecydowanie nie pomógł na moje wewnętrzne
rozterki, a tym bardziej nie pomogła mi na nie kolejna wiadomość na telefonie.
Tak szczerze nie wiedziałam czyj to numer, póki nie
przebrałam się w piżamę i nie przeczytałam SMS-a:
„Ale z ciebie było urocze ogrzątko, kuzyneczko!”
Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy zobaczyłam wysłane przez
niego zdjęcie, które Francja zabrał mojej mamie. Kilka sekund wpatrywałam się w
twarz pulchnego dzieciaka, aż dotarło do mnie to, co się stało.
Ten przerośnięty rastafarianin rozesłał kumplom mój
jednozębny dziecięcy wizerunek! A RODO, kurwa, to co?!
— Francis! — wrzasnęłam rozjuszona i kopnęłam w drzwi z
łazienki, wbijając do przedpokoju. — Francis, ty draniu!
Ścisnęłam telefon w dłoni i zagryzłam zęby. Ten sukinsyn
bezsprzecznie dbał o wystarczającą ilość wrażeń w ciągu dnia.
— Ma chérie, w porządku? — Głowa Francisa
wychyliła się z salonu, jednak ja znałam ten mały, niewinny uśmiech na jego
japie. Doskonale wiedział, co jest grane.
— Wiedziałam, że wyślesz Gilbertowi i Antonio te cholerne
zdjęcie, ale że zrobisz to już po kilku godzinach?!
— Dopiero teraz to odczytał? — Zdziwił się. — Może był
zajęty Kornelią.
— TY CHAMIE! — Ściągnęłam swojego puchatego laćka i
rzuciłam nim w jego stronę. Śmiejący się Francja schował się z powrotem w
salonie, a ja bucząc pod nosem podążyłam za nim.
— To tylko zdjęcie, skarbie. — Wzruszył ramionami. —
Mogło być gorzej. Pamiętaj, że mam mnóstwo innych twoich fotek.
— Świnio! — Tupnęłam nogą.
— Ale nie zrobię tego, bo należą do mnie~. Tak jak
Kornelia do Gilberta~.
— ŚWINIO! — wrzasnęłam. — Coś ty się ich tak uczepił,
co?! Własnego życia nie masz, że się cudzym interesujesz?!
— Właściwie to… — przerwał i zmrużył na mnie oczy.
Podrapał się chwilę po brodzie i podszedł do mnie, patrząc przy tym dość
podejrzliwie.
— A ty co? Masz nadpodaż w chromosomach? — burknęłam
czerwona, a Poliś parsknął śmiechem.
— Gdzie twój naszyjnik, który ci podarowałem?
— Huh? — Zerknęłam w dół. — A, ten ze szmaragdem? W
torbie razem z pierścionkiem. Wolałam uniknąć niewygodnych pytań u rodziców.
— Załóż go, proszę. — Uśmiechnął się, a ja poczułam
dziwne napięcie w powietrzu.
— Ale przecież…
— Po prostu go załóż — powiedział spokojnie. — Ten
szmaragd to mój prezent dla ciebie, więc noś go, skoro cię o to proszę, dobrze?
— Ale przecież ja tylko…
— To naprawdę dziwne, że chcę widzieć go na twojej szyi?
— Zapytał, podnosząc brew.
— Nie, w sumie to całkiem logiczne.
— No właśnie. Idź go ubierz.
— Nawet do spania? — Poruszyłam się nieznacznie. Francja
miał swoje dziwne upodobania, dziwne przyzwyczajenia i skrzywienia, a że tak
naprawdę do pierwszej młodości mu daleko, bo był prykiem starszym niż
Nosferatu, to ciężko mu było to zmienić.
— Zwłaszcza do spania~ — zamruczał w odpowiedzi, a ja
przekręciłam oczami.
— Robię to tylko dla ciebie, bałwanie! — Wytknęłam go
palcem i wyszłam z salonu. Im bliżej swojego pokoju byłam, tym wprost
proporcjonalnie rosło moje zmęczenie. Ostatnimi siłami zapięłam łańcuszek z
dużym szmaragdowym kamieniem w kształcie łzy i rzuciłam się na łóżko.
Nigdy tego głośno nie przyznam, ale faktycznie to łóżko
było wygodniejsze niż moja poprzednia kanapa. Zdecydowanie byłam za miękka.
***
[16 lipca 2017 — niedziela]
Wpatrywałam się w puste akwarium i co chwilę poprawiałam
aranżację wystroju dla Tadzika. Dochodziło południe i za chwilę miała wpaść do
nas Nela z moim podopiecznym. Tadzik Norek, bo tak ochrzciłam mojego kochanego
chomika roborowskiego, na czas mojego wyjazdu trafił pod opiekę Neli. Zaś gdy
dziewczyna wyjechała do Bawarii, swoją drogą ciekawa byłam jaki kit pocisnęła
matce, Tadkiem zajęła się pani Grazia. Tęskniłam za tym purchlakiem, ale i tak
w moim sercu wyjątkowe miejsce zajmował Ares. Minęło już tyle czasu, a ja wciąż
nie pogodziłam się z jego odejściem.
— Myślisz, że tak może być? — zapytałam Francję, który właśnie
wszedł do salonu. Blondyn podszedł i bez cienia zainteresowania zerknął na mini
dżunglę w akwarium.
— Tak, jest dobrze.
— A ty co taki ponury? — Zerknęłam na niego kątem oka.
— Ma chérie, Kornelia niedługo tu będzie. To
oczywiste, że nie pałam ekscytacją na myśl o spotkaniu z tym dzieckiem.
— Po prostu jej nie prowokuj — jęknęłam i odwróciłam się
do niego. — Ignoruj ją też, jak coś powie.
Prychnął w odpowiedzi, a ja otworzyłam usta by coś
jeszcze dodać, ale w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Machnęłam więc
ręką i szybkim krokiem dotarłam do wrót i otworzyłam je na całą szerokość.
— Cześć, Ne…! — zaczęłam, ale przerwałam. Dodatkowo
zbladłam, moje kolana stały się miękkie jak gówno, a gdzieś w dupie waliło mi
serce. — BABCIA RENIA!
Z czystym przerażeniem wpatrywałam się w seniorkę rodu.
Babcia była pulchną, przysadzistą kobietą, o farbowanych blond włosach spiętych
zawsze w ciasny kok i pieprzyku na lewym policzku. Koło niej stał mój dziadek,
który wyglądem przypominał raczej memowego Janusza niż stereotypowego dziadka.
Cóż, dziadek Helmut był młodszy od babci, o ironio, o osiem lat.
— Natala! — Ucieszyła na mój widok babcia, wchodząc do
mieszkania.
— A ty co masz taką minę, jakbyś w gacie napierdoliła? —
zawołał głośno na wstępie dziadek, podążając za babcią. — Cześć, pani profesor!
— Cześć, nie spodziewałam się was! — Spróbowałam się
uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło. Przytuliłam się do babci i dziadka, a mój
przerażony wzrok wylądował po chwili na Francji, który zaabsorbowany hałasem
wyszedł do przedpokoju.
DO SZAFY!
chciałam krzyknąć, ale było za późno. Moja rodzinka już go zauważyła.
— O! Nie wiedzieliśmy, że twój kolega też tu jest. —
Babcia uśmiechnęła się i podeszła do chłopaka dziarskim krokiem. — Regina
jestem!
— Franek, miło…
— Mówiłam, żeby zadzwonić, to ty, kurwa, nie! — przerwała
mu i odwróciła się do dziadka z pretensjami w oczach.
— Daj pokój, matka, seksu nie uprawiali! — zawołał
rubasznie dziadek, mierząc Francję wzrokiem. — No, ale Gośka miała rację!
Adonis to się, kurwa, może przy tobie schować, karlusie!*
Oczy nabiegły mi łzami, tak bardzo się kontrolowałam,
żeby nie wybuchnąć śmiechem. Pierwszy raz w życiu widziałam zmieszanego i
zbitego z tropu Francję. W końcu uśmiechnęłam się szeroko. Cała mama, pewnie
obdzwoniła już całą rodzinę.
— Chcecie herbaty? Kawy? — zapytałam wesoło.
— Coś ty, Natala! My ino na chwila — odezwała się babcia,
omiatając wzrokiem przedpokój, jakby w poszukiwaniu minimalnej skazy czy
drobinki pyłku. Cóż, babcia Regina była pedantką, a ja niestety tego po niej
nie odziedziczyłam.
— Ja, Oma jest
krank, rozumiesz — wtrącił dziadek. — Więc ino ci podrzucamy gyszynki. Tu mosz
bigos w krauzie i gołąbki. Najlepiej jakbyś se je usmażyła na patelence,
zamiast wdupiać do mikrofali. (Tak, babcia jest chora, rozumiesz. Więc ci
tylko podrzucamy prezenty. Tu masz bigos w słoiku i gołąbki. Najlepiej jakbyś
je sobie usmażyła na patelni, zamiast wkładać do mikrofalówki)
— Oki. — Przejęłam reklamówkę i zajrzałam do środka.
— A w taśce mosz ciuciu, to se pomaszkecicie — dodała
babcia. (A w reklamówce masz słodycze, to sobie zjecie coś dobrego)
— Oooo! — Zerknęłam ucieszona na torebkę z cukierkami. —
Dziękuję!
— To co, miglanc? — Dziadek Helmut obejrzał się z
powrotem na Francisa. — Padosz, żeś jest żabojad, ja? To co, na śniadanie wdupiasz ślimaki, a na obiad i kolacje
seks, ja? (To co, cwaniaku?
Mówisz, że jesteś żabojadem, tak? To co, na śniadanie zjadasz ślimaki, a na
obiad i kolację seks, tak?)
— Dziadku… — zaczęłam z zażenowaniem, aczkolwiek to Francis
został teraz mentalnie zaorany przez Żylińskich.
— Co „dziadku”? — zawołał. — Tako prowda, nie znasz tego
kawału o diecie francuskiej? Godej ino, karlusie, pracujesz kajś czy bardziej
na pasożyta? (Taka prawda, nie znasz kawału o diecie francuskiej? Powiedz mi
ino, chłopaku, pracujesz gdzieś czy bardziej pasożytujesz?)
Parsknęłam śmiechem na widok miny Francisa.
— Ja… — zaczął, ale dziadek mu przerwał:
— A ty, pani profesor? Matka godała, że na studia
idziesz.
— Tak, na fizjoterapię! — odpowiedziałam rozpromieniona.
Wewnętrznie cieszyłam się, że dziadkowie przyszli i siedli Francji na psychikę.
Chociaż, kurwa, raz
jemu, a nie mnie.
Dziadek westchnął na wieść o studiach i odpowiedział z
czystym sarkazmem:
— Godom ci Natala, machnij se bajtla z tym tutaj kolegą
Adonisem, najlepiej czwórkę od razu, państwo ci da i nie będziesz musiała
zadupiać do roboty. Na chuj ci studia, zrób se bęben i będziesz leżeć do góry
brzuchem i ciulstwa oglądać w telewizji jak Oma. (Mówię ci, Natalia, zrób
sobie dziecko z tym tutaj kolegą Adonisem, najlepiej czwórkę od razy, państwo
ci da i nie będziesz musiała chodzić do pracy. Na chuj ci studia, zajdź w ciążę
i będziesz leżeć do góry brzuchem i oglądać głupoy w telewizorze jak babcia.)
— Dziadek, nie ma takiej opcji! — Zaśmiałam się. — Poza
tym, to dość drażliwy dla mnie temat.
— Nie nerwuj się! — zawołał dziadek i tak mocno klepnął
mnie w ramię, że poczułam jak mój bark zagrzechotał. — Mosz ty nerwy po ojcu,
Sangala* też się szybko denerwuje. Co nie, żona? (Nie denerwuj się! Masz ty
nerwy po ojcu, Sangala też się szybko denerwuje. Co nie, żona?)
— Ale jo zawsze godała, że Natala jest nasza! —
powiedziała głośno babcia Renia. — Ino żech spojrzała do kołyski i już żech
wiedziała. Natala jest Żylińska, a nie Parczewska!
— Tak, faktycznie widzę pewne podobieństwa — odważył się
w końcu odezwać Francja. — Dzięki Bogu, że jest Żylińska.
Kiwnął przy tym do mnie porozumiewawczo głową z
uśmiechem, a mnie zadrgała brew ze zdenerwowania. Zanim jednak coś
odpyskowałam, babcia westchnęła:
— Smutno, jak Aresika nie ma…
— Nawet mi nie mów — powiedziałam cicho. — Tęsknię za
nim.
— Aresik to był profesor!
— Na każdego przyjdzie czas, żona! — Dziadek klepnął ją w
ramię, a babcia posłała mu jadowite spojrzenie. — Najpierw na ciebie, bo żeś
jest starsza ode mnie, no i ta noga nie wróży ci długiej przyszłości.
— Kurwa, skończ pierdolić! — Zdenerwowała się Królowa
Matka. — Dobra, Natala, my lecimy bo jeszcze musimy wstąpić do jakiegoś
operatora po drodze.
— A co się stało? — Zdziwiłam się.
— Dostałem od Kamila nowy telefon i coś żech natitnął i
ciul, nie działa. Coś zablokowałem.
— A… A jak tam nowe auto? — Spróbowałam zmienić temat.
Dziadek nie lubił technologii.
— Nie kupiliśmy, moja cytrynka jeszcze pociągnie —
żachnął się dziadek. — Co prawda Oma klepie już kokiem samuraja w siedzenie, bo
się rozpada, ale jak jo się mom dupić z nowym autem, jak z tym telefonem, to jo
to pierdola! (Co prawda babcia obija się swoim kokiem o siedzenie, bo się
rozpada, ale jak ja mam się męczyć z nowym autem, jak z tym telefonem, to ja to
pierdolę!)
— I prawidłowo, po co się denerwować. — Wzruszyłam
ramionami.
— No, Natala, my lecimy. Trzymajcie się, dzieci kochane!
— Przytuliła mnie, a Francisa poklepała delikatnie dłonią po policzku. — Fajny
żeś jest synek, naprawdę fajny! Gryfny, że ja pierdolę! (Fajnym jesteś
chłopakiem! Ładny, że ja pierdolę!)
— Najważniejsze, matka, że nie gorol! — zawyrokował
donośnie dziadek, a ja się wyszczerzyłam. — No, jak to powiedział przed kamerą
kiedyś Miś z Okienka, „A teraz, drogie dzieci, pocałujcie misia w dupę!”. No,
trzym się Natala, a ty, karlusie, się pilnuj! — Machnął palcem w jego stronę. —
Pamiętaj o prezerwatywach, bo jak się Sangala dowie, żeś jej zrobił bajtla, to
cię pewnie na płocie powiesi!
— Dziadeeeeeeek…! — zawołałam przerażona, blednąc,
czerwieniąc się i zieleniąc na przemian.
— No co „dziadek”? — powiedział, a babcia szturchnęła go
w stronę drzwi. — Jak to godała siostra Faustyna nakładając prezerwatywę na
świecę, „strzeżonego pan Bóg strzeże”.
— Ja pierdolę — wymsknęło mi się, a cała krew odpłynęła
mi z twarzy.
— No, papa dzieci! — zawołała babcia i jeszcze raz
ucałowała mnie w policzek. — Nie przejmuj się starym dziadkiem!
— Tylko nie stary! — zawołał Helmut z korytarza. — Pa!
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, zapadła cisza. To była
chyba najdłuższa cisza, jaka zapadła między nami w ciągu miesiąca. W końcu
odważyłam się odwrócić do Francisa i powiedziałam słabo:
— Nic nie mów.
— Masz dużo po swojej babci, ma chérie —
powiedział spokojnie, ale usta powoli rozciągały mu się w uśmiechu.
— Właśnie poznałeś huragan Żyliński — powiedziałam. —
Królową Matkę i dziadka Helmuta.
— Naprawdę niedaleko pada jabłko od jabłoni. — Wybuchnął
w końcu śmiechem.
— To rodzice mojego ojca — mruknęłam. — I zawsze tacy
byli. Szczerzy, głośni i bez zahamowania.
— Są bardzo głośni. Założę się, że sąsiedzi na ostatnim
piętrze też słyszeli tę wizytę.
— Babcia niedosłyszy na lewe ucho, a dziadek jest głuchy
na prawe. Nie pytaj, jak idą razem do sklepu czy do lekarza. — Zachichotałam na
samą myśl.
— A jacy są rodzice twojej mamy? — zapytał ciekawsko,
kiedy go minęłam i skierowałam się z reklamówką do kuchni.
— Rodzice mojej mamy są zupełnie inni. Oni… Oni mnie
wychowali — odpowiedziałam cicho. — Tata pracował jako górnik, a mama na pogotowiu.
Babcia i dziadek Parczewscy są dla mnie jak drudzy rodzice, to właśnie ich tak
często odwiedzam. Jak jestem u Żylińskich, to trzy godziny wystarczą mi na dwa
tygodnie, uwierz mi. Babcia Renia jest hipochondrykiem i histeryczką. Dodatkowo
uważa, że nie ma osoby bardziej chorej od niej, a przecież miała tylko operację
na kolano. Kiedyś uważałam, że może jak ujrzy te biedne dzieci na onkologii to
zmieni zdanie. Coś ty… Ale kocham Żylińskich, chociaż babcia zachowuje się
często jak pępek świata i księżniczka.
— Dlatego mówię, że jesteś do niej podobna — zauważył
dość wrednie, a ja spałowałam go wzrokiem. — No co? Jesteś bardzo
rozpieszczona, ma chérie. I często bezpardonowa.
— Odezwał się nieskazitelny Adonis. — Parsknęłam
śmiechem. — Ech… Mogłam przewidzieć, że matka zacznie do wszystkich wydzwaniać
z relacjami.
— Czyli oficjalnie jesteśmy parą.
To nawet nie było pytanie, to było zwykłe stwierdzenie
faktu. Uniosłam wzrok na blondyna i pokręciłam głową.
— Ależ skąd. Będzie ciężko to wszystko teraz odkręcić…
— Widzisz? Dlatego czasami nie warto kłamać, bo nawet
najmniejsze oszustwo może przybrać gigantyczną skalę — zamruczał w odpowiedzi.
— Więc weź teraz odpowiedzialność za to i oddaj mi się cała~.
— Wiesz, czego babcia Żylińska mnie zawsze uczyła? —
zapytałam, podążając za nim do salonu i ignorując jego ostatnie zdanie. —
„Gówno zawsze wyjdzie na wierzch”.
— Cóż… Niezależnie od sformułowania, to czysta prawda…
Wyszczerzyłam się szeroko. Co w rodzinie to nie zginie,
choćby nie wiem co.
***
[10 października 2017 — wtorek]
Nim się obejrzałam, minęły trzy spokojne miesiące. No w
miarę.
Przez cały sierpień mieszkałam sama z Włochami lub
Hiszpanią, bo Francja musiał wrócić do siebie, a potem wyjechać na Ukrainę,
gdzie po względnym spokoju sytuacja tam zaogniła się na nowo. Media przez ponad
tydzień trąbiły o zrzuceniu napalmu na miasto, gdzie zginęło bardzo dużo
ukraińskich cywili. A potem temat ucichł na rzecz rozwodu jakiejś celebrytki z
programu śniadaniowego. Jak to w mediach.
Nie podejrzewałam siebie o to, ale to był dla mnie bardzo
ciężki miesiąc. Nie narzekałam zbytnio na towarzystwo chłopaków, ale… No
właśnie. Oni, choć cudowni, nie byli Francją. Nikt mnie nie wkurwiał, nikt nie
podnosił mi ciśnienia, oraz nikt nie przewracał mi życia do góry nogami. Po
prostu było za spokojnie, a ja odzwyczaiłam się od spokoju.
Nela zaczęła naukę w drugiej klasie liceum, gdzie od razu
zgłosiła się do nowego programu wymiany międzynarodowej. Może sama jechać nie
chciała, ale zaoferowała z matką swoje mieszkanie jako miejsce dla ucznia z
zagranicy. Już współczułam każdemu, kto by do niej trafił. Nie wiedziałam, czy
to Gilbert miał na Nelę taki wpływ, czy może sama Nela ewoluowała jak pokemon,
ale stała się jeszcze bardziej arogancka, wulgarna oraz mniej się kontrolowała.
Francja zaczął omijać ją szerokim łukiem, nie tyle co dla
własnego bezpieczeństwa, co dla własnego świętego spokoju. Blond dziewczyna
metr sześćdziesiąt w wysokich skarpetkach nie przepuszczała żadnej okazji, by
dopieprzyć Francisowi.
We wrześniu, a dokładnie piętnastego dnia miesiąca,
obchodziliśmy również hucznie urodziny mojej małej, agresywnej przyjaciółki.
Było dość spokojnie jak na bibę pełną ludzi i kilka personifikacji, że aż sama
byłam tym niemało zaskoczona.
Moi rodzice planowali przyjechać dopiero w listopadzie na
tydzień, a w częstych rozmowach z mamą przez telefon często przewijał się temat
Franusia aka Adonisa. Chuj mnie jasny strzelał jak to słyszałam, ale nie miałam
mentalnych jaj by przyznać się do kłamstwa, ani cywilnej odwagi „zerwać” z
Francją po raz kolejny.
Bo tak właściwie, mieliśmy za sobą już taką rozmowę.
Skoro „oficjalnie” byłam w związku z Francisem, to postanowiłam też oficjalnie
to zakończyć. Zapomniałam tylko o jednym małym, acz istotnym fakcie. Typ był
bardzo dobrym manipulantem i tak odwrócił kota ogonem podczas rozmowy, że ja
naprawdę UWIERZYŁAM, że jesteśmy razem i jeszcze go, kurwa, na koniec
przeprosiłam. Kiedy do mnie dotarło, co się właśnie odjebało, to Francis
niestety zdążył przede mną ze śmiechem zwiać.
Dwa dni ogarniałam, jak to było możliwe, że jeden koleś
tak mną zakręcił, że wszystko co powiedział łyknęłam jak pelikan. Oczywiście,
do niczego sensownego nie doszłam prócz tego, że był zasranym manipulantem, a
ja emocjonalną amebą.
Studia rozpoczęły się dla mnie dość pozytywnie, bo tak
jak w liceum byłam odludkiem, tak w mojej grupie przez te kilka dni mnie…
polubili. Czułam się fantastycznie w naszej pięćdziesięcioosobowej drużynie
przyszłych fizjoterapeutów, no i oczywiście byłam najgłośniejsza z nich wszystkich.
Wiedziałam, że otworzyłam się bardziej na ludzi i stałam się weselsza. Teraz
dopiero zaczęłam żyć tak naprawdę.
Październik zaczął się dość chłodno, więc ku
niezadowoleniu Francisa, zaczęłam chodzić w glanach podarowanych mi przez
Feliksa. To były najlepsze buty jakie kiedykolwiek dostałam. I nawet Neli się
podobały. Francja próbował protestować, nawet w akcie desperacji zabrał mnie na
zakupy i pokazywał coraz to ładniejsze butki jesienne, ale ja byłam nieugięta.
Dopiero, kiedy idąc pierwszy raz na zajęcia, ubrana w
czarne legginsy, glany i długą koszulkę z dekoltem stwierdził, że w sumie
tragedii nie było. Mimo to pogodzić się z moim nowym stylem, to nie pogodził.
Jak sam stwierdził, niepotrzebnie zwracałam na siebie uwagę „osób
epizodycznych”.
Nie wiedziałam do końca o co mu chodziło, dopóki Gilbert
nie wyjaśnił mi złośliwie, że w takim stroju mam się przy Anglii lepiej po
mydełko nie schylać. Po minie Francuza zrozumiałam, dlaczego był niezadowolony.
Będąc tak ubraną, bardziej podchodziłam pod gust Arthura,
a nie jego. Ale jebać to. Mnie się podobało i ubierałam się tak dla samej
siebie. Ani dla Francisa, ani dla nikogo innego.
***
Tego dnia czekałam o godzinie siedemnastej pod uczelnią w
Katowicach i z niecierpliwością czekałam na Francisa. Miał po mnie przyjechać
już dziesięć minut temu, ale nie wydzwaniałam do niego. Dobrze wiedziałam, że o
tej porze miasto było zakorkowane jak Lidl podczas wyprzedaży.
Laski, z którymi się trzymałam na studiach, wesoło mi
pomachały i odeszły w swoją stronę, ja zaś zniecierpliwiona stąpałam z nogi na
nogę. Stojąc tak przy wejściu zwracałam uwagę chłopaków i nie czułam się za
dobrze, kiedy jeździli po mnie wzrokiem, więc dla bezpieczeństwa zeszłam bliżej
barierek.
Jednak to nie pomogło. Trójka palących nieopodal
studentów starszego roku znów wskazała na mnie głową i ktoś nawet gwizdnął w
moją stronę. Przekręciłam oczami i odwróciłam się zestresowana do nich tyłem.
Miało to swoją dobrą i złą stronę. Dobra była taka, że debili nie widziałam, a
zła natomiast wyglądała tak, że mogłam oberwać kosą w żebra.
Kiedy w oddali zauważyłam dobrze znanego mi czerwonego
chevroleta odetchnęłam z ulgą. Więc gdy
tylko Francja się zatrzymał, ja otworzyłam tylne drzwi pasażera,
wrzuciłam torbę i widząc kąta okiem zbliżających się studentów spanikowałam i
wskoczyłam na tylne miejsce. Trzasnęłam drzwiami i mocno odchyliłam głowę do
tyłu, próbując uspokoić tym samym swój oddech.
Milczałam przez chwilę, wpatrując się w sufit samochodu i
dopiero, kiedy ruszyliśmy, odezwałam się spokojnie:
— Jezu, serio myślałam, że ci goście do mnie podejdą.
Nawet nie wiesz, jak… — zamilkłam, gdy spojrzałam na Francję.
Serce we mnie zamarło, a pot oblał każdy centymetr mojego
ciała, gdy napotkałam w lusterku znane mi fiołkowe oczy.
— I-Ivan? — wydukałam słabo.
Odwróciłam błyskawicznie głowę na drzwi i z rosnącym
przerażeniem zauważyłam, że cypelki były automatycznie zablokowane. Zrobiło mi
się duszno i zimno jednocześnie.
Kurwa.
Moja głupota mnie zgubiła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz