ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴘɪᴀ̨ᴛʏ — ᴅᴢɪᴇɴ́ ᴢ ᴍᴏɴᴀᴋᴏ

 

[6 lipiec 2017 — czwartek]

Kiedy wstałam z samego rana, Francji już nie było. Na zegarze widniała godzina kwadrans po dziewiątej, a ja bezwiednie dotknęłam palcami ust.

Chwila, co ja mówiłam kilka tygodni temu? Przyjaciół się nie całuje? Ewidentnie wyłącza mi się przy nim mózg, ale z jakiegoś dziwnego powodu mi się to bardzo podobało.

Błagam, Francis, nie zepsuj tego tym razem, pomyślałam błagalnie tak, jakbym ja nigdy nic nie zepsuła. Co za hipokryzja…

Zmusiłam się do wstania i porannej toalety. Byłam ciekawa, czy Monako już tu była i co miałyśmy razem robić. Stresowałam się tym, wolałabym już spędzić czas z Anglią. Lubiłam typa, pomimo tego, że miał mnie za nieznośnego bachora. Niech nazywa mnie jak chce, ale ja czułam, że w przeciwieństwie do Gilberta, Arthur nie traktował mnie jak coś, co akurat przylepiło mu się do podeszwy. Nie patrzył na mnie z taką pogardą jak Prusak. Anglia po prostu był… zamknięty. I miał zdecydowanie za mało pewności siebie.

— Dzizas — szepnęłam, schodząc po schodach w stronę kuchni. — Jeszcze trochę, a zacznę patrzeć na niego jak w lustro.

Weszłam za zapachem do kuchni i ujrzałam Monako, która grzebała coś przy srebrnym ekspresie do kawy.

— Dzień dobry — powiedziałam grzecznie i uśmiechnęłam się. Dziewczyna spojrzała na mnie znad okularów i powiedziała spokojnie:

Bonjour, Natalia. Zrobiłam ci śniadanie.

— D-Dziękuję — wydukałam zdziwiona. — Nie musiałaś się fatygować.

— Przecież to żaden problem. — Wzruszyła ramionami i ruszyła do jadalni. Złapałam za kubki pełne parującej kawy i jak szczeniak ruszyłam za nią.

— To fajnie, że masz taki dobry kontakt z Francisem — powiedziałam całkiem szczerze i usiadłam. Chciałabym mieć w przyszłości takie zażyłe relacje z Patrykiem, bo do tej pory wiecznie darliśmy ze sobą koty. Może była to różnica wieku, bo aż siedem lat, czy może dwie różne metody wychowawcze stosowane przez naszych rodziców, ale tak czy owak, wiele razy w złości wyrzucałam, że wolałabym być jedynaczką.

Drgnęłam, gdy zauważyłam jak Monako badała mnie wzrokiem, a do mnie dotarło, że miała oczy takie same jak brat. W ogóle była do niego bardzo podobna. Te same rysy twarzy, te same łuki brwiowe, oczy i kolor włosów. Oby tylko charaktery mieli różne, bo mnie rozniesie od nadmiaru idiotów.

— Z Francisem łączą mnie sprawy dyplomatyczne i wojskowe, więc zawsze może na mnie liczyć — odrzekła krótko.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i zajęłam się jedzeniem. Jadłyśmy przez chwilę w ciszy, aż przypomniała mi się kwestia nadchodzących urodzin Mistera Durni Letniego Miesiąca.

— Emmm… Monako? — zaczęłam niepewnie.

— Mów mi Gianna — powiedziała, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.

— Gianna. Super. Mam pytanie. — Podrapałam się po policzku, bo poczułam się jak debil. Gdy dziewczyna mruknęła, to powiedziałam już bardziej pewnie: — W przyszłym tygodniu Francis ma urodziny. Chciałabym mu coś kupić i nie bardzo potrafię się zdecydować co…

— Nie musisz się tym przejmować — przerwała mi spokojnie. — Prezenty na urodziny są domeną waszego gatunku, nie naszego.

— No właśnie, dlatego chcę mu coś dać. Tak od siebie!

— Masz już jakiś pomysł? — Spojrzała na mnie w końcu z pytajnikami w oczach. Zastanowiłam się trochę.

Sponsorowana przez NFZ terapia psychologiczna. Ciepłe, bawełniane skarpety. Grzechotka dla dzieci. Talon do zakładu pogrzebowego bo niechybnie nadejdzie moment, kiedy go zabiję. Opcji było dużo, ale na żadną z nich mi ta przemiła pani siedząca przede mną nie pozwoli.

— Pomyślałam o sygnecie ze srebra z jakimś grawerem wewnątrz — powiedziałam po chwili, marszcząc czoło na znak wielkiej zadumy. — Bo tak kompletnie nie mam pomysłu! Chcę dać coś od siebie, bo kiedy w końcu zdechnę w jakimś obleśnym kącie ze stresu, to przynajmniej miałby po mnie pamiątkę. Zawsze może wtedy spojrzeć na palec i pomyśleć: „Tak, to ja doprowadziłem ją do zgonu”.

Gianna wybuchła głośnym śmiechem.

— To nie ma śmieszne — burknęłam. — Twój brat ma na mnie zgubny wpływ, a ja masochistycznie proszę o jeszcze. Pięćdziesiąta morda Greya to pryszcz w porównaniu ze mną.

— Lubię cię — powiedziała w końcu, gdy przestała się śmiać. — Jesteś zupełnie inna niż te wszystkie mdłe panienki, które przyprowadzał.

Mruknęłam coś niewyraźnie w odpowiedzi, czując przy tym nieprzyjemne ukłucie w serduszku.

— Masz charakterek — ciągnęła ucieszona. — Słyszałam, że nawet od ciebie oberwał. To prawda?

— Nie moja wina! — zawołałam, przeczuwając rychły wpierdol. — Za głupotę się płaci!

— Bardzo dobrze. — Pokiwała głową z aprobatą. — Zawsze powtarzam, że mojemu bratu przyda się lekcja pokory.

— W takim razie musiałby obrywać codziennie przez kilka lat, a potem dostawać jeszcze profilaktycznie, żeby coś z niego było.

— Racja. — Zachichotała, ale szybko się uspokoiła. — Pomogę ci. Dziś jest ładna pogoda, więc wyjdziemy na miasto. Znam dobrego jubilera, a potem pójdziemy znaleźć ci sukienkę na piątkową imprezę.

— Sukienkę?

— Oczywiście. Nie pozwolę, byś poszła ubrana w jakieś bezguście — odparła wyniośle, a ja doznałam uczucia deja vu. Chyba gdzieś już słyszałam podobne słowa. — Fryzjera też odwiedzimy. I kosmetyczkę.

— Chwila, chwila. — Zamrugałam. — Przecież…

— Zamierzasz się ze mną kłócić? — Spojrzała na mnie twardo, a ja zrozumiałam, że łączy ją z bratem nie tylko uroda. Charaktery, gnoje, też mają podobne.

— A jeśli tak, to co wtedy? — zapytałam dość prowokacyjnie. — Jeżeli kupię sygnet, to wydam większość swoich oszczędności, więc…

— Natalia, jesteś tutaj już tyle czasu, że powinnaś zrozumieć, że kiedy jesteś ze mną lub z Francją, to nie płacisz za usługi i atrakcje. Więc nie sprzeciwiaj mi się, bo i tak stanie na moim, a przez zbędne scysje tylko tracimy czas.

Cycki mi opadły. Monako, widząc rezygnację na mojej twarzy, dodała spokojnie:

— Tak lepiej.

— Widać, że jesteście rodzeństwem — mruknęłam przewracając oczami, opierając brodę o dłoń, a łokieć o stół. — Kropka w kropkę.

— Z tobą trzeba krótko i zwięźle. — Błysnęła okularami. — Jesteś dość rozpuszczona i uparta, ale Francja przekazał mi twoją instrukcję obsługi, ma chérie.

— Cudownie. — Zazgrzytałam zębami.

Ja? ROZPUSZCZONA?! No może trochę, ale i tak…!

— Skoro skończyłaś jeść, to leć się przebrać i zaczynamy nasz babski dzień. — Uśmiechnęła się szeroko, na pozór sympatycznie, ale ja odebrałam to raczej jako groźbę tego, co się stanie, jeśli jej nie posłucham.

Wstałam więc bez słowa i popędziłam do sypialni, by wykonać rozkaz. Ona potrafiła być bardziej przerażająca od Francji. I to bez tej złowieszczej aury.

Muszę ją poprosić, żeby została moją mentorką w tej dziedzinie.

Monako, ucz mnie.

 

***

 

Spacerowałyśmy spokojnie ulicami Paryża, a Monako co jakiś czas przerywała swoją pasjonującą opowieść o hazardzie i wskazywała na jakieś poszczególne budynki czy pomniki, opowiadając przy tym krótkie ciekawostki na ich temat. Bardzo szybko rzuciło mi się w oczy, że faceci spozierali na Giannę jak głodne koty, ale dziewczyna nawet tego nie zauważała. Chyba była do tego przyzwyczajona, ja natomiast szłam obok niej czując się jak Quasimodo, który dopiero co spierdolił ze swojego Notre Dame w poszukiwaniu szczęścia na promocjach w Lidlu.

— Słuchasz mnie, ma chérie? — zapytała lekko.

— Tak, panie Frollo — wyrwało mi się, ale szybko dodałam: — Gianna, gdzie jesteśmy?

— Witaj na Rue du Faubourg Saint-Honore…

— Potrafisz powiedzieć to jeszcze szybciej? — Zdumiałam się. — Francuski to istny łamacz języka! Niesamowite, haha!

I tak pewnie mój brat zmusi cię do jego nauki, więc nie wiem z czego się tak cieszysz.

— Wow! Tylko nie mów tego Francisowi, ale uważam, że francuski to piękny język — powiedziałam z uśmiechem na gębie. — Tak samo jak rosyjski. Oba języki bardzo mi się podobają!

— Tak wiem, że masz masochistyczny pociąg do Rosji — powiedziała spokojnie.

— Noooo… Nie zaprzeczę… — mruknęłam, drapiąc się po głowie.

— Wracając, na tej ulicy jest mój jubiler.

— Twój? — Zdziwiłam się.

— Tak. Od lat zaopatruję się właśnie tam.

Rozglądałam się po ulicy jak urzeczona. Pominę już kwestię architektury, która zapierała mi dech w piersiach, ale nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok. Wszędzie znajdowały się galerie, ekskluzywne hotele oraz butiki. Mój wzrok przyciągnął hotel Le Bristol, którego witryny wręcz tonęły w roślinności i czerwonych kwiatach.

— Niczym w bajce… — szepnęłam.

Monako zatrzymała się i spojrzała bez cienia zainteresowania na hotel.

— Podoba ci się? — zapytała po chwili.

— No pewnie — potwierdziłam. — Nigdy nie widziałam tak pięknego budynku…

A ja myślałam, że hotel Arsenal Place w Chorzowie był ładny. Co prawda powstał po byłym szpitalu dla gruźlików, ale cóż… Uroku też nie można było mu odmówić.

Zatrzymałyśmy się przed witryną, gdzie nad nią na czarnym tle widniał wielki napis TOUS. Kurwa, nie stać mnie było, żeby tam wejść, a co dopiero, żeby coś tam kupić…

Mimo to weszłam z Monako do środka, gdzie siedział uśmiechnięty facet w średnim wieku i z brzuszkiem.

Gianna! Miło cię widzieć ponownie! — zawołał na nasz widok ucieszony po francusku. — Mamy nową kolekcję…

Nie przyszłam tu dla siebie — przerwała mu spokojnie Monako. — Moja znajoma szuka sygnetu dla ukochanego.

Cudownie! — zawołał. — Podejdź, dziecko i powiedz mi, co dokładnie cię interesuje.

Wpadłam w panikę, gdy mężczyzna przywołał mnie ruchem ręki, mówiąc coś przy tym niezrozumiałego w języku małp.

— Ona nie mówi po francusku — sprostowała Monako, dostrzegając cień przerażenia w moich oczach. — Będę tłumaczem. Ma chérie, powiedz mi co cię interesuje, a ja przekażę to Jeanowi.

— Srebro — powiedziałam szybko. — Chcę, by sygnet był ze srebra.

— Srebro. — Skrzywiła się. — Srebro jest pospolite. Może złoto? Albo białe złoto.

— Nie lubię złota — powiedziałam. — W tym sygnecie ma być kawałek mnie samej. A ja kocham srebro.

— Niczym prawdziwa czarownica — mruknęła. — A jaki grawer?

— Myślałam o inicjałach. I tyle. Żadnych ckliwych tekstów.

— Twój wybór — powiedziała i zwróciła się do faceta już w swoim języku, ja natomiast zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.

Pierścionki, naszyjniki czy bransoletki nie robiły na mnie zbytnio dużego wrażenia. Nie byłam pasjonatką biżuterii, a jak już miałam coś nosić to wolałam, żeby było to coś niekonwencjonalnego. Coś takiego jak mój pierścień ze szmaragdem, który uparcie nosiłam na palcu lewej ręki.

Podeszłam do lady, gdy mężczyzna wyciągnął kilkanaście różnych rodzajów srebrnych sygnetów, a mnie w oczy od razu rzucił się prosty model, z kwadratowym i szerszym przodem. Gianna widząc, jak skupiam wzrok na nim, nachyliła się i wzięła go w dwa palce.

— Ładny — powiedziała, obracając go przed oczami. — Prosty, bez udziwnień. Spodoba mu się. Jakie masz inicjały?

— „N” i „Ż”. Natalia Żylińska. To takie „Z” z kropką.

— Wiem, co to „Ż”. Cudownie — zamruczała i zwróciła się z powrotem do sprzedawcy, który co chwilę kiwał głową i nawet notował to, co mówiła mu dziewczyna.

— Ile płacę? — zapytałam sięgając po portfel, a Monako przekręciła oczami. — Gianna. Ile płacę?

— Sześćdziesiąt pięć euro, skoro już tak bardzo chcesz ZAPŁACIĆ.

Policzyłam szybko pieniądze i położyłam na ladzie.

Piękny pierścień. Mogę zerknąć? — Usłyszałam i spojrzałam na faceta z zaciekawieniem.

Wzrok jego wodnistych oczu skierowany był na mój palec serdeczny. Szybko opuściłam dłoń na dół, nie czując się komfortowo.

— Słucham?

— Zapytał, czy może zobaczyć twój pierścień.

— Jasne. — Z lekkim wahaniem zdjęłam go z palca i pokazałam jubilerowi. Ten ujął go delikatnie w dwa palce i oglądał go ze wszystkich stron, co więcej wyjął jakiś przedmiot, by przez niego spojrzeć na kamień.

Niesamowite — mruknął. — Dawno nie widziałem tak pięknego wykonania. Szmaragd i brylanty w białym złocie. Cudowne. — Oddał mi go, wciąż jednak patrzył na niego pożądliwym wzrokiem. Wsunęłam szybko pierścień na palec, a Monako złapała mnie za rękę i podniosła sobie na wysokość oczu.

— Nie powiem, mój brat się szarpnął — mruknęła, oglądając go z każdej strony.

— To nie jest od Francji — sprostowałam, a dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy ze szczerym zaskoczeniem. — W efekcie pewnego nieporozumienia otrzymałam go od Ameryki.

— Hmmm — mruknęła pod nosem. — Zawsze miałam go za idiotę.

— Z grzeczności nie zaprzeczę…

Myślę, że twoje zamówienie będzie można odebrać w poniedziałek — powiedział gościu do Monako.

Rozumiem. Odbiorę go za ciebie w poniedziałek — powiedziała tym razem do mnie. — Nie musisz się martwić.

— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się, po czym skierowałam wzrok na sprzedawcę. — Merci beaucoup, monsieur.

Urocza — powiedział z uśmiechem. — Narzeczony ma szczęście.

Przemilczę ten temat — powiedziała, dźwigając brew. — Mój brat jest skończonym masochistą, a moje zdanie już poznał.

Brat? — Zdziwił się i spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

— Coś się stało? — zaniepokoiłam się, widząc dziwną reakcję mężczyzny. — Za mało zapłaciłam?

— Nie, wszystko w porządku. Wychodzimy już. Do zobaczenia. — Nie oglądając się wyszła, a ja nie chcąc zostać tutaj sama ruszyłam szybko za nią.

— O co mu chodziło? — Zaczęłam dopytywać.

— O nic. — Wzruszyła ramionami. — O zobacz, widzisz tamten budynek?

Podążyłam wzrokiem za jej palcem i zobaczyłam coś na kształt pałacu.

— Tak, co to?

— To pałac elizejski — powiedziała. — Mieszka tam szef Francji.

— O, czyli to tam jest teraz Francja?

Oui, oui.

— Ale super! — Podjarałam się.

Szłyśmy dość długo ulicą Saint-Honor, a ja pomału dostawałam skrętu szyi od tego wszystkiego. Oczywiście miałam tysiąc pięćset pytań o wszystko, ale Monako to chyba nie przeszkadzało. Zamilkłam dopiero, kiedy znaleźliśmy się przed wielką witryną z dziwnymi ubraniami.

— Pierwsza Prada — powiedziała, mierząc wzrokiem wystrojone manekiny.

— Cooo? — Wystraszyłam się. — Pogięło cię, wiesz ile kosztują te ubrania?! Nie ma tu gdzieś jakiegoś H&M albo C&A, albo sklepu z ciuchami na wagę?

— Udam, że tego ostatniego nie słyszałam — powiedziała spokojnie. — Mówiłam ci rano. MY nie płacimy. Pozwoliłam ci zapłacić za prezent, bo taka była twoja wola. Myślisz, że Francis płaci?

— To chyba oczywiste! — powiedziałam pewnie, ale po jej minie moja pewność siebie minęła.

— No właśnie. — Spojrzała na mnie triumfalnie. — Trzeba cię jakoś porządnie ubrać.

— Tak wiem, wiem — mruknęłam zrezygnowana. — Wyglądam jak owsia-powsia.

— Nie jest źle, ale na imprezie będzie wiele naszych. I prezydent z ministrem. Francja będzie cię trzymał przy sobie, więc musisz jakoś się prezentować. Mam nadzieję, że nie narobisz mu wstydu.

Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl.

— Pięknie, kurwa, pięknie…

Oczami wyobraźni już widziałam siebie z wielką kokardą na głowie, pstrokatym kubraczku i tabliczką na szyi „pogłaszcz małpkę, a zatańczy kujawiaka”.

— Radzę ci się skupić na zakupach. — Złapała mnie za rękę i wciągnęła do galerii. — Jak nic nie będzie ci się podobać, to parę metrów dalej jest Channel.

Jęknęłam, a Monako uśmiechnęła się szeroko.

 

***

 

Zakupy u Prady poszły szybko. W oko wpadła mi czerwona sukienka w stylu Lindsey Wixon z wybiegu Fall’17, który odbył się w Mediolanie. Tak przynajmniej wytłumaczyła mi Gianna. Miła pani ekspedientka bez pyknięcia brewki spakowała do ładnej torebki sukienkę, czarne buty na obcasie, wiązane przy kosce oraz torebkę dla Monako. Koszt sukienki wynosiłby prawie półtora tysiąca euro, a buty sześćset dziewięćdziesiąt. Tyle kasy nigdy na oczy nie widziałam, a dostałam je za darmo…

Monako chyba zobaczyła, że mnie sytuacja trochę przytłoczyła, bo skierowała mnie na kawiarnię niedaleko stąd, gdzie usiadłyśmy na spokojnie na tarasie.

— Nie dręcz się z powodu sukienki — powiedziała spokojnie, wystawiając twarz do słońca.

— Dziwnie się z tym czuję — przyznałam. — Wcześniej za darmo dostawałam wpierdziel, a nie ubrania z takiej półki.

— Słyszałam, że miałaś dość ciężką przeszłość — powiedziała, patrząc na mnie ciekawsko.

— Ta, jak każdy — odpowiedziałam wymijająco. — Ile masz lat?

— Nie pamiętam, ma chérie — powiedziała, zatapiając wzrok w karcie. — Ale pamiętam, że to Napoleon uznał moją niepodległość, a po buncie rolników wróciłam do Francji. Francis dał mojemu szefowi około czterech milionów franków, to właśnie dzięki temu się rozwinęłam.

— Dobry braciszek — powiedziałam. — Mój brat dał mi tylko zszargane nerwy.

— Nie zawsze jest kolorowo — skwitowała.

— Jak to jest… — przerwałam, bo obok nas stanęła młoda dziewczyna w spiętym niedbale kucyku i dużych okularach. Wyciągnęła notes z czerwonego fartuszka i zapytała o coś uprzejmie. Z tego, co udało mi się zrozumieć, Monako zamówiła dwie Latte i crème brulee. Kelnerka skinęła głową i odeszła, zostawiając nas same.

— Jak to jest być Państwem? — zapytałam cicho, nachylając się do niej.

— Zależy, o co pytasz. — Poprawiła włosy i założyła nogę na nogę.

— O wszystko. — Wzruszyłam ramionami.

— Wyobraź sobie, że trwa wojna — powiedziała Monako poważnie. — Musisz brać udział w wojnie i zostajesz postrzelona w głowę. Co wtedy?

— Umieram — odpowiedziałam zdziwiona, nie wiedząc do czego zmierza.

— No właśnie, umierasz. Nie ma cię. Giniesz. Koniec twojej historii, do widzenia, kropka. A my żyjemy. Każde postrzelenie, dźgnięcie, czy cokolwiek w tym guście nas nie zabije. Dojdziemy do siebie, po takim postrzeleniu w głowę trwa to nawet dwa miesiące. Regenerujemy się szybciej niż człowiek.

— Zauważyłam — mruknęłam. — Siniak Francji też szybko minął.

Gianna zachichotała.

— Jeszcze coś cię ciekawi?

— Tak! — Pokiwałam energicznie głową, czując nadzieję, że wreszcie ktoś normalnie odpowie mi na moje pytania.

— To pytaj, postaram się odpowiedzieć. O, merci!

Podskoczyłam, gdy kelnerka postawiła koło mnie kawę i deser. Poczekałam, aż dziewczyna odejdzie, i dopiero wtedy ponownie spojrzałam na Monako.

— Dlaczego Francis wybrał mnie?

— Nie wiem — odpowiedziała pogodnie. — Ale miej na uwadze fakt, że to Francja, chyba jako jedyny z nas wszystkich, najbardziej pokochał ludzi. I przez to cierpi. Bo widzisz, ironią losu jest to, że Kraj Miłości jest jej pozbawiony. Zabawne, czyż nie?

— To przykre — sprostowałam pochmurnie. Nie widziałam tu niczego zabawnego, a miałam dość popierdolone poczucie humoru.

— Spójrz na niego — prychnęła. — Mój brat pragnie miłości. Może nawet rodziny. Ale nigdy tego nie będzie mieć. I doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

— Nigdy tak na niego nie patrzyłam…

— Sam wybrał taki los. — Wzruszyła ramionami. — Nikt z nas nie jest na tyle głupi, żeby wybić mu to z głowy. Stary jest i ma swoje przyzwyczajenia. Nie zmienię go ani ja, ani ty, ani nikt inny.

Zamyśliłam się i w milczeniu poszkubałam łyżeczką w crème. Był pyszny, nie co te podróby w Biedrze czy w Lidlu.

— Znasz Rosję? — wypaliłam nagle, a Gianna zakrztusiła się kawą.

— Tak, a czemu pytasz?

— Naprawdę jest taki niebezpieczny jak mi wmawiają?

— Tak. — Przewróciła oczami, widocznie zirytowana. — On nawet wśród nas jest uznawany za niebezpiecznego. Zapytaj Gilberta, w końcu Prusy był pod okupacją Rosyjską po drugiej wojnie światowej. Węgry zresztą też. Nie przyznają się do tego otwarcie, ale na jego widok czują strach. Jako dziecko widział zbyt wiele złego i po prostu oszalał. Chiny sobie poradził. Jednak Rosja już nie. Jego aura jest tak silna, że ludzie ją wyczuwają i trzymają się od niego z daleka, bo podświadomie czują, że jest zagrożeniem, ale ty pewnie nic nie czujesz. Wcale bym się nie zdziwiła — prychnęła rozbawiona.

— Czuję — powiedziałam pewnie. — Znaczy, chodzi o to, że atmosfera przytłacza i staje się ciężka, co nie?

— Tak, mniej więcej. — Blondynka odłożyła kawę i spojrzała na mnie badawczo.

— Dziwnie się wtedy czuję — przyznałam zamyślona. — Momentalnie pot mnie oblewa, zasycha w gardle, a serce przyśpiesza. Czuję coś na kształt zbliżającego się ataku paniki, nie potrafię nawet oddychać.

— Czyli wszystko z tobą w porządku. — Zachichotała. — Skoro wyczuwasz Rosję…

— Rosję? — Zdziwiłam się, słysząc to. — Nie, ja to wyczuwam kiedy Francja się na mnie wkurwi. Rosja jest trzy poziomy wyżej, czuję wtedy zagrożenie życia. Paraliżuje mnie. A mimo to…

— Co? — przerwała mi zaskoczona. — Jak to Francji?

— Nie czułaś nigdy, jak twój brat się wścieka? — Podrapałam się po brodzie zaskoczona. — Jest przerażający…

— Czujesz aurę mojego brata? — Zrobiła oczy jak pięć złotych, a ja poczułam się jak schizofrenik na wolności.

— Nooo… tak. I Prusa, jak się wkurzył na Feliksa w moim domu. I Białoruś… Ona była straszna — dodałam, a po plecach przebiegł mnie dreszcz. — Od niej biła czysta żądza mordu, pamiętam, że nie panowałam nawet nad ciałem. Nie potrafiłam wtedy uciec… Zaraz! — zawołałam, bo coś do mnie dotarło. — Od ludzi nic takiego nie wyczuwam, ale od was już tak. A teraz ty patrzysz na mnie jak na kosmitę! Myślałam, że to normalne, ale utwierdzasz mnie w tym, że jednak nie!

— Rzadko kiedy człowiek wyczuwa naszą aurę — powiedziała po chwili Gianna. — Rosja jest wyjątkiem. W ciągu mojego życia jesteś trzecią osobą, którą spotykam, która to potrafi.

— Jezu! Czyli jednak jestem nienormalna! — Złapałam się za włosy. — Od czego to zależy?

— A skąd mam to wiedzieć? — prychnęła, poprawiając okulary. — Tamci wyczuwali nasze emocje, bo w jakiś sposób otarli się o śmierć.

Zamarłam, a przed oczami momentalnie stanęła mi piaskowa lamperia szpitala. Gianna to zauważyła. Wychyliła się w moją stronę i zlustrowała uważnym wzrokiem.

— To wciąż jest nielogiczne — powiedziałam ostrożnie.

— Moja droga — mruknęła, uśmiechając się pod nosem i nie spuszczając przy tym ze mnie wzroku — ten świat rządzi się własnymi prawami, a wy, ludzie, nie wiecie jeszcze wszystkiego. To, czego was uczą, i to, do jakiej wiedzy macie dostęp, to tylko mały pyłek kurzu na główce od szpilki. Tak się zastanawiam — ciągnęła, a ja starałam się zachować kamienną twarz — co spotkało ciebie, skoro to wszystko wyczuwasz.

— Co mnie spotkało? Spotkałam czwórkę debili pod hotelem rok temu — burknęłam, odwracając wzrok. — Dziwne to jest.

— Fakt, jest to dziwne — przyznała pogodnie, a ja odniosłam wrażenie, że dla niej to była zwykła ciekawostka, podczas kiedy ja przez tę informację nie będę spała dobre kilka nocy.

— To mało powiedziane… — mruknęłam, zawieszając wzrok na romskim dziecku, grającym na akordeonie. — Wszystko, co ma związek z wami, przechodzi ludzkie pojęcie.

— To wasz problem. — Uśmiechnęła się złośliwie i dopiła kawę. — Coś jeszcze?

— Tak — odpowiedziałam i wychyliłam się do niej. — Gdzie w tym wszystkim sens? Gdzie logika?

— Logika? — zapytała z lekko kpiącym uśmiechem. — Jeżeli pytasz, gdzie się podziała, to zapytaj Danii przy najbliższej okazji. Powie ci, gdzie podziała się ta twoja logika.

— Pewnie, kurwa, na wycieczce do Radomia — prychnęłam.

— Dobra, zbieramy się — mruknęła, patrząc na zegarek. — Idziemy do fryzjera.

Jęknęłam, ale wstałam. Monako pokręciła z uśmiechem głową i ruszyłyśmy przed siebie.

 

***

 

Wróciłyśmy wieczorem. Fryzjer podciął mi jedynie końcówki, a bez kosmetyczki się na szczęście obeszłyśmy. Odwiedziłyśmy za to galerię domu mody Channel, gdzie Monako wybrała dla mnie dwie kolejne sukienki. Gdybym się nie postawiła, wyniosłabym pół sklepu, bo taki kaprys miała Gianna. Tak więc drogą kompromisu stanęło na dwóch sztukach. Heh, byłam ciekawa, kiedy ja je włożę. Chyba, kurwa, do trumny.

Dzień spędziłam całkiem miło, ale złapałam się na tym, że zatęskniłam za blond wrzodem, więc kiedy dotarłyśmy do domu, to cieszyłam się, że zaraz franca do nas wyjdzie. Ale niestety, jego wciąż nie było. Monako pożegnała się ze mną i najzwyczajniej zostawiła mnie w pustym mieszkaniu. Byłam ciekawa, co Francja na taki stan rzeczy powie. Wyraźnie powtarzał jak katarynka, że pod żadnym pozorem mam NIE zostawać sama.

Przez chwilę myślałam, że mi odjebie od tego nadmiaru wolności i zacznę biegać po jego rezydencji jak Kevin sam w domu, ale mój telefon rozbrzmiał w holu tak nagle, że aż podskoczyłam. Kiedy zobaczyłam, że to Nela, z uśmiechem na japie odebrałam jak najszybciej.

— Nela! Jak tam w Bawarii?

Dibu, znaleźli Dawida. Martwego.

Zamilkłam, a serce podeszło mi do gardła.

— Jak to?! Gdzie?

W jakimś niemieckim miasteczku. — Usłyszałam w odpowiedzi. — W jeziorze.

— Co ty gadasz? — Doczłapałam do krzesła i usiadłam. — Jak to możliwe…?

Pomyślałam, że może chciałabyś o tym wiedzieć. Tak jak o tym, że żabol za tym stoi.

— Myślisz, że Francis by go zabił? — zapytałam z powątpieniem. — Nie wygłupiaj się, po co miałby to zrobić?

Skąd mam wiedzieć? — prychnęła przyjaciółka. — Bo jest bezmózgiem? Idiotą? Zarośniętym zboczeńcem, tchórzem i obleśnym…

— Jezu, starczy — powiedziałam szybko, przerywając jej. — Uszy mi więdną! To nie Francja, gdyby miał takie aspiracje, to by się pozbył Pawła, a nie zrobił tego.

Poczekaj, poczekaj — mruknęła w odpowiedzi. — Jak tam w ogóle u ciebie? Mam nadzieję, że trwasz w wojnie.

— Trwam, trwam~ — zanuciłam. — Dziś spędziłam dzień z jego siostrą.

TO ON MA SIOSTRĘ?! — zawołała. — Ja pierdolę, jeden Francja to za mało na ten świat, czy jak?!

— Spokojnie, Monako jest normalna.

Co za Monako?

— No, takie se miasto-państwo. Nie słyszałaś nigdy?

Nie? Gówno mnie takie sprawy obchodzą.

Westchnęłam. Czasami ciężko było z Nelą rozmawiać na jakikolwiek temat.

— Opowiadaj lepiej jak tam u ciebie — powiedziałam.

Nela się nakręciła. Dokładnie opowiedziała mi gdzie byli, co robili i jak bardzo jej się tam podobało. Gadała tak może z pół godziny, po czym nie chcąc nawet wysłuchać mojej relacji, najzwyczajniej w świecie się rozłączyła.

Spojrzałam na telefon ze zmarszczonym czołem i westchnęłam z rezygnacją. Chyba trochę za bardzo Nelę rozpuściłam przez te lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...