[6 lipiec 2017 — czwartek]
Kiedy wstałam z samego rana, Francji już nie było. Na
zegarze widniała godzina kwadrans po dziewiątej, a ja bezwiednie dotknęłam palcami
ust.
Chwila, co ja mówiłam kilka tygodni temu? Przyjaciół się
nie całuje? Ewidentnie wyłącza mi się przy nim mózg, ale z jakiegoś dziwnego
powodu mi się to bardzo podobało.
Błagam, Francis,
nie zepsuj tego tym razem, pomyślałam błagalnie tak, jakbym ja nigdy nic
nie zepsuła. Co za hipokryzja…
Zmusiłam się do wstania i porannej toalety. Byłam
ciekawa, czy Monako już tu była i co miałyśmy razem robić. Stresowałam się tym,
wolałabym już spędzić czas z Anglią. Lubiłam typa, pomimo tego, że miał mnie za
nieznośnego bachora. Niech nazywa mnie jak chce, ale ja czułam, że w
przeciwieństwie do Gilberta, Arthur nie traktował mnie jak coś, co akurat
przylepiło mu się do podeszwy. Nie patrzył na mnie z taką pogardą jak Prusak. Anglia
po prostu był… zamknięty. I miał zdecydowanie za mało pewności siebie.
— Dzizas — szepnęłam, schodząc po schodach w stronę
kuchni. — Jeszcze trochę, a zacznę patrzeć na niego jak w lustro.
Weszłam za zapachem do kuchni i ujrzałam Monako, która
grzebała coś przy srebrnym ekspresie do kawy.
— Dzień dobry — powiedziałam grzecznie i uśmiechnęłam
się. Dziewczyna spojrzała na mnie znad okularów i powiedziała spokojnie:
— Bonjour, Natalia. Zrobiłam ci śniadanie.
— D-Dziękuję — wydukałam zdziwiona. — Nie musiałaś się
fatygować.
— Przecież to żaden problem. — Wzruszyła ramionami i ruszyła
do jadalni. Złapałam za kubki pełne parującej kawy i jak szczeniak ruszyłam za
nią.
— To fajnie, że masz taki dobry kontakt z Francisem —
powiedziałam całkiem szczerze i usiadłam. Chciałabym mieć w przyszłości takie
zażyłe relacje z Patrykiem, bo do tej pory wiecznie darliśmy ze sobą koty. Może
była to różnica wieku, bo aż siedem lat, czy może dwie różne metody wychowawcze
stosowane przez naszych rodziców, ale tak czy owak, wiele razy w złości
wyrzucałam, że wolałabym być jedynaczką.
Drgnęłam, gdy zauważyłam jak Monako badała mnie wzrokiem,
a do mnie dotarło, że miała oczy takie same jak brat. W ogóle była do niego
bardzo podobna. Te same rysy twarzy, te same łuki brwiowe, oczy i kolor włosów.
Oby tylko charaktery mieli różne, bo mnie rozniesie od nadmiaru idiotów.
— Z Francisem łączą mnie sprawy dyplomatyczne i wojskowe,
więc zawsze może na mnie liczyć — odrzekła krótko.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i zajęłam się jedzeniem.
Jadłyśmy przez chwilę w ciszy, aż przypomniała mi się kwestia nadchodzących urodzin
Mistera Durni Letniego Miesiąca.
— Emmm… Monako? — zaczęłam niepewnie.
— Mów mi Gianna — powiedziała, nawet nie podnosząc na
mnie wzroku.
— Gianna. Super. Mam pytanie. — Podrapałam się po
policzku, bo poczułam się jak debil. Gdy dziewczyna mruknęła, to powiedziałam
już bardziej pewnie: — W przyszłym tygodniu Francis ma urodziny. Chciałabym mu
coś kupić i nie bardzo potrafię się zdecydować co…
— Nie musisz się tym przejmować — przerwała mi spokojnie.
— Prezenty na urodziny są domeną waszego gatunku, nie naszego.
— No właśnie, dlatego chcę mu coś dać. Tak od siebie!
— Masz już jakiś pomysł? — Spojrzała na mnie w końcu z
pytajnikami w oczach. Zastanowiłam się trochę.
Sponsorowana przez NFZ terapia psychologiczna. Ciepłe,
bawełniane skarpety. Grzechotka dla dzieci. Talon do zakładu pogrzebowego bo
niechybnie nadejdzie moment, kiedy go zabiję. Opcji było dużo, ale na żadną z
nich mi ta przemiła pani siedząca przede mną nie pozwoli.
— Pomyślałam o sygnecie ze srebra z jakimś grawerem
wewnątrz — powiedziałam po chwili, marszcząc czoło na znak wielkiej zadumy. —
Bo tak kompletnie nie mam pomysłu! Chcę dać coś od siebie, bo kiedy w końcu
zdechnę w jakimś obleśnym kącie ze stresu, to przynajmniej miałby po mnie
pamiątkę. Zawsze może wtedy spojrzeć na palec i pomyśleć: „Tak, to ja
doprowadziłem ją do zgonu”.
Gianna wybuchła głośnym śmiechem.
— To nie ma śmieszne — burknęłam. — Twój brat ma na mnie
zgubny wpływ, a ja masochistycznie proszę o jeszcze. Pięćdziesiąta morda Greya
to pryszcz w porównaniu ze mną.
— Lubię cię — powiedziała w końcu, gdy przestała się
śmiać. — Jesteś zupełnie inna niż te wszystkie mdłe panienki, które
przyprowadzał.
Mruknęłam coś niewyraźnie w odpowiedzi, czując przy tym
nieprzyjemne ukłucie w serduszku.
— Masz charakterek — ciągnęła ucieszona. — Słyszałam, że
nawet od ciebie oberwał. To prawda?
— Nie moja wina! — zawołałam, przeczuwając rychły
wpierdol. — Za głupotę się płaci!
— Bardzo dobrze. — Pokiwała głową z aprobatą. — Zawsze
powtarzam, że mojemu bratu przyda się lekcja pokory.
— W takim razie musiałby obrywać codziennie przez kilka
lat, a potem dostawać jeszcze profilaktycznie, żeby coś z niego było.
— Racja. — Zachichotała, ale szybko się uspokoiła. —
Pomogę ci. Dziś jest ładna pogoda, więc wyjdziemy na miasto. Znam dobrego
jubilera, a potem pójdziemy znaleźć ci sukienkę na piątkową imprezę.
— Sukienkę?
— Oczywiście. Nie pozwolę, byś poszła ubrana w jakieś
bezguście — odparła wyniośle, a ja doznałam uczucia deja vu. Chyba
gdzieś już słyszałam podobne słowa. — Fryzjera też odwiedzimy. I kosmetyczkę.
— Chwila, chwila. — Zamrugałam. — Przecież…
— Zamierzasz się ze mną kłócić? — Spojrzała na mnie
twardo, a ja zrozumiałam, że łączy ją z bratem nie tylko uroda. Charaktery,
gnoje, też mają podobne.
— A jeśli tak, to co wtedy? — zapytałam dość
prowokacyjnie. — Jeżeli kupię sygnet, to wydam większość swoich oszczędności,
więc…
— Natalia, jesteś tutaj już tyle czasu, że powinnaś
zrozumieć, że kiedy jesteś ze mną lub z Francją, to nie płacisz za usługi i
atrakcje. Więc nie sprzeciwiaj mi się, bo i tak stanie na moim, a przez zbędne
scysje tylko tracimy czas.
Cycki mi opadły. Monako, widząc rezygnację na mojej
twarzy, dodała spokojnie:
— Tak lepiej.
— Widać, że jesteście rodzeństwem — mruknęłam
przewracając oczami, opierając brodę o dłoń, a łokieć o stół. — Kropka w
kropkę.
— Z tobą trzeba krótko i zwięźle. — Błysnęła okularami. —
Jesteś dość rozpuszczona i uparta, ale Francja przekazał mi twoją instrukcję
obsługi, ma chérie.
— Cudownie. — Zazgrzytałam zębami.
Ja? ROZPUSZCZONA?!
No może trochę, ale i tak…!
— Skoro skończyłaś jeść, to leć się przebrać i zaczynamy
nasz babski dzień. — Uśmiechnęła się szeroko, na pozór sympatycznie, ale ja
odebrałam to raczej jako groźbę tego, co się stanie, jeśli jej nie posłucham.
Wstałam więc bez słowa i popędziłam do sypialni, by
wykonać rozkaz. Ona potrafiła być bardziej przerażająca od Francji. I to bez
tej złowieszczej aury.
Muszę ją poprosić, żeby została moją mentorką w tej
dziedzinie.
Monako, ucz mnie.
***
Spacerowałyśmy spokojnie ulicami Paryża, a Monako co
jakiś czas przerywała swoją pasjonującą opowieść o hazardzie i wskazywała na
jakieś poszczególne budynki czy pomniki, opowiadając przy tym krótkie
ciekawostki na ich temat. Bardzo szybko rzuciło mi się w oczy, że faceci
spozierali na Giannę jak głodne koty, ale dziewczyna nawet tego nie zauważała.
Chyba była do tego przyzwyczajona, ja natomiast szłam obok niej czując się jak
Quasimodo, który dopiero co spierdolił ze swojego Notre Dame w poszukiwaniu
szczęścia na promocjach w Lidlu.
— Słuchasz mnie, ma chérie? — zapytała lekko.
— Tak, panie Frollo — wyrwało mi się, ale szybko dodałam:
— Gianna, gdzie jesteśmy?
— Witaj na Rue du Faubourg Saint-Honore…
— Potrafisz powiedzieć to jeszcze szybciej? — Zdumiałam
się. — Francuski to istny łamacz języka! Niesamowite, haha!
— I tak pewnie mój
brat zmusi cię do jego nauki, więc nie wiem z czego się tak cieszysz.
— Wow! Tylko nie mów tego Francisowi, ale uważam, że
francuski to piękny język — powiedziałam z uśmiechem na gębie. — Tak samo jak
rosyjski. Oba języki bardzo mi się podobają!
— Tak wiem, że masz masochistyczny pociąg do Rosji —
powiedziała spokojnie.
— Noooo… Nie zaprzeczę… — mruknęłam, drapiąc się po
głowie.
— Wracając, na tej ulicy jest mój jubiler.
— Twój? — Zdziwiłam się.
— Tak. Od lat zaopatruję się właśnie tam.
Rozglądałam się po ulicy jak urzeczona. Pominę już
kwestię architektury, która zapierała mi dech w piersiach, ale nie wiedziałam,
gdzie podziać wzrok. Wszędzie znajdowały się galerie, ekskluzywne hotele oraz
butiki. Mój wzrok przyciągnął hotel Le
Bristol, którego witryny wręcz tonęły w roślinności i czerwonych kwiatach.
— Niczym w bajce… — szepnęłam.
Monako zatrzymała się i spojrzała bez cienia
zainteresowania na hotel.
— Podoba ci się? — zapytała po chwili.
— No pewnie — potwierdziłam. — Nigdy nie widziałam tak
pięknego budynku…
A ja myślałam, że hotel Arsenal Place w Chorzowie był ładny. Co prawda powstał po byłym
szpitalu dla gruźlików, ale cóż… Uroku też nie można było mu odmówić.
Zatrzymałyśmy się przed witryną, gdzie nad nią na czarnym
tle widniał wielki napis TOUS. Kurwa,
nie stać mnie było, żeby tam wejść, a co dopiero, żeby coś tam kupić…
Mimo to weszłam z Monako do środka, gdzie siedział
uśmiechnięty facet w średnim wieku i z brzuszkiem.
— Gianna! Miło cię
widzieć ponownie! — zawołał na nasz widok ucieszony po francusku. — Mamy nową kolekcję…
— Nie przyszłam tu
dla siebie — przerwała mu spokojnie Monako. — Moja znajoma szuka sygnetu dla ukochanego.
— Cudownie! —
zawołał. — Podejdź, dziecko i powiedz mi,
co dokładnie cię interesuje.
Wpadłam w panikę, gdy mężczyzna przywołał mnie ruchem
ręki, mówiąc coś przy tym niezrozumiałego w języku małp.
— Ona nie mówi po
francusku — sprostowała Monako, dostrzegając cień przerażenia w moich
oczach. — Będę tłumaczem. Ma
chérie, powiedz mi co cię interesuje, a ja przekażę to Jeanowi.
— Srebro — powiedziałam szybko. — Chcę, by sygnet był ze
srebra.
— Srebro. — Skrzywiła się. — Srebro jest pospolite. Może
złoto? Albo białe złoto.
— Nie lubię złota — powiedziałam. — W tym sygnecie ma być
kawałek mnie samej. A ja kocham srebro.
— Niczym prawdziwa czarownica — mruknęła. — A jaki
grawer?
— Myślałam o inicjałach. I tyle. Żadnych ckliwych
tekstów.
— Twój wybór — powiedziała i zwróciła się do faceta już w
swoim języku, ja natomiast zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.
Pierścionki, naszyjniki czy bransoletki nie robiły na
mnie zbytnio dużego wrażenia. Nie byłam pasjonatką biżuterii, a jak już miałam
coś nosić to wolałam, żeby było to coś niekonwencjonalnego. Coś takiego jak mój
pierścień ze szmaragdem, który uparcie nosiłam na palcu lewej ręki.
Podeszłam do lady, gdy mężczyzna wyciągnął kilkanaście
różnych rodzajów srebrnych sygnetów, a mnie w oczy od razu rzucił się prosty
model, z kwadratowym i szerszym przodem. Gianna widząc, jak skupiam wzrok na
nim, nachyliła się i wzięła go w dwa palce.
— Ładny — powiedziała, obracając go przed oczami. —
Prosty, bez udziwnień. Spodoba mu się. Jakie masz inicjały?
— „N” i „Ż”. Natalia Żylińska. To takie „Z” z kropką.
— Wiem, co to „Ż”. Cudownie — zamruczała i zwróciła się z
powrotem do sprzedawcy, który co chwilę kiwał głową i nawet notował to, co
mówiła mu dziewczyna.
— Ile płacę? — zapytałam sięgając po portfel, a Monako
przekręciła oczami. — Gianna. Ile płacę?
— Sześćdziesiąt pięć euro, skoro już tak bardzo chcesz
ZAPŁACIĆ.
Policzyłam szybko pieniądze i położyłam na ladzie.
— Piękny pierścień.
Mogę zerknąć? — Usłyszałam i spojrzałam na faceta z zaciekawieniem.
Wzrok jego wodnistych oczu skierowany był na mój palec
serdeczny. Szybko opuściłam dłoń na dół, nie czując się komfortowo.
— Słucham?
— Zapytał, czy może zobaczyć twój pierścień.
— Jasne. — Z lekkim wahaniem zdjęłam go z palca i
pokazałam jubilerowi. Ten ujął go delikatnie w dwa palce i oglądał go ze
wszystkich stron, co więcej wyjął jakiś przedmiot, by przez niego spojrzeć na
kamień.
— Niesamowite —
mruknął. — Dawno nie widziałem tak
pięknego wykonania. Szmaragd i brylanty w białym złocie. Cudowne. — Oddał
mi go, wciąż jednak patrzył na niego pożądliwym wzrokiem. Wsunęłam szybko
pierścień na palec, a Monako złapała mnie za rękę i podniosła sobie na wysokość
oczu.
— Nie powiem, mój brat się szarpnął — mruknęła, oglądając
go z każdej strony.
— To nie jest od Francji — sprostowałam, a dziewczyna
spojrzała mi prosto w oczy ze szczerym zaskoczeniem. — W efekcie pewnego
nieporozumienia otrzymałam go od Ameryki.
— Hmmm — mruknęła pod nosem. — Zawsze miałam go za
idiotę.
— Z grzeczności nie zaprzeczę…
— Myślę, że twoje
zamówienie będzie można odebrać w poniedziałek — powiedział gościu do
Monako.
— Rozumiem.
Odbiorę go za ciebie w poniedziałek — powiedziała tym razem do mnie. — Nie
musisz się martwić.
— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się, po czym skierowałam wzrok
na sprzedawcę. — Merci beaucoup, monsieur.
— Urocza —
powiedział z uśmiechem. — Narzeczony ma
szczęście.
— Przemilczę ten
temat — powiedziała, dźwigając brew. — Mój
brat jest skończonym masochistą, a moje zdanie już poznał.
— Brat? —
Zdziwił się i spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
— Coś się stało? — zaniepokoiłam się, widząc dziwną
reakcję mężczyzny. — Za mało zapłaciłam?
— Nie, wszystko w porządku. Wychodzimy już. Do zobaczenia. — Nie oglądając się
wyszła, a ja nie chcąc zostać tutaj sama ruszyłam szybko za nią.
— O co mu chodziło? — Zaczęłam dopytywać.
— O nic. — Wzruszyła ramionami. — O zobacz, widzisz
tamten budynek?
Podążyłam wzrokiem za jej palcem i zobaczyłam coś na
kształt pałacu.
— Tak, co to?
— To pałac elizejski — powiedziała. — Mieszka tam szef
Francji.
— O, czyli to tam jest teraz Francja?
— Oui, oui.
— Ale super! — Podjarałam się.
Szłyśmy dość długo ulicą Saint-Honor, a ja pomału
dostawałam skrętu szyi od tego wszystkiego. Oczywiście miałam tysiąc pięćset
pytań o wszystko, ale Monako to chyba nie przeszkadzało. Zamilkłam dopiero,
kiedy znaleźliśmy się przed wielką witryną z dziwnymi ubraniami.
— Pierwsza Prada
— powiedziała, mierząc wzrokiem wystrojone manekiny.
— Cooo? — Wystraszyłam się. — Pogięło cię, wiesz ile
kosztują te ubrania?! Nie ma tu gdzieś jakiegoś H&M albo C&A,
albo sklepu z ciuchami na wagę?
— Udam, że tego ostatniego nie słyszałam — powiedziała
spokojnie. — Mówiłam ci rano. MY nie płacimy. Pozwoliłam ci zapłacić za
prezent, bo taka była twoja wola. Myślisz, że Francis płaci?
— To chyba oczywiste! — powiedziałam pewnie, ale po jej
minie moja pewność siebie minęła.
— No właśnie. — Spojrzała na mnie triumfalnie. — Trzeba
cię jakoś porządnie ubrać.
— Tak wiem, wiem — mruknęłam zrezygnowana. — Wyglądam jak
owsia-powsia.
— Nie jest źle, ale na imprezie będzie wiele naszych. I
prezydent z ministrem. Francja będzie cię trzymał przy sobie, więc musisz jakoś
się prezentować. Mam nadzieję, że nie narobisz mu wstydu.
Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl.
— Pięknie, kurwa, pięknie…
Oczami wyobraźni już widziałam siebie z wielką kokardą na
głowie, pstrokatym kubraczku i tabliczką na szyi „pogłaszcz małpkę, a zatańczy
kujawiaka”.
— Radzę ci się skupić na zakupach. — Złapała mnie za rękę
i wciągnęła do galerii. — Jak nic nie będzie ci się podobać, to parę metrów
dalej jest Channel.
Jęknęłam, a Monako uśmiechnęła się szeroko.
***
Zakupy u Prady
poszły szybko. W oko wpadła mi czerwona sukienka w stylu Lindsey Wixon z
wybiegu Fall’17, który odbył się w Mediolanie. Tak przynajmniej wytłumaczyła mi
Gianna. Miła pani ekspedientka bez pyknięcia brewki spakowała do ładnej torebki
sukienkę, czarne buty na obcasie, wiązane przy kosce oraz torebkę dla Monako.
Koszt sukienki wynosiłby prawie półtora tysiąca euro, a buty sześćset
dziewięćdziesiąt. Tyle kasy nigdy na oczy nie widziałam, a dostałam je za
darmo…
Monako chyba zobaczyła, że mnie sytuacja trochę
przytłoczyła, bo skierowała mnie na kawiarnię niedaleko stąd, gdzie usiadłyśmy
na spokojnie na tarasie.
— Nie dręcz się z powodu sukienki — powiedziała
spokojnie, wystawiając twarz do słońca.
— Dziwnie się z tym czuję — przyznałam. — Wcześniej za
darmo dostawałam wpierdziel, a nie ubrania z takiej półki.
— Słyszałam, że miałaś dość ciężką przeszłość —
powiedziała, patrząc na mnie ciekawsko.
— Ta, jak każdy — odpowiedziałam wymijająco. — Ile masz
lat?
— Nie pamiętam, ma chérie — powiedziała,
zatapiając wzrok w karcie. — Ale pamiętam, że to Napoleon uznał moją
niepodległość, a po buncie rolników wróciłam do Francji. Francis dał mojemu
szefowi około czterech milionów franków, to właśnie dzięki temu się rozwinęłam.
— Dobry braciszek — powiedziałam. — Mój brat dał mi tylko
zszargane nerwy.
— Nie zawsze jest kolorowo — skwitowała.
— Jak to jest… — przerwałam, bo obok nas stanęła młoda
dziewczyna w spiętym niedbale kucyku i dużych okularach. Wyciągnęła notes z
czerwonego fartuszka i zapytała o coś uprzejmie. Z tego, co udało mi się
zrozumieć, Monako zamówiła dwie Latte i crème brulee. Kelnerka skinęła głową i
odeszła, zostawiając nas same.
— Jak to jest być Państwem? — zapytałam cicho, nachylając
się do niej.
— Zależy, o co pytasz. — Poprawiła włosy i założyła nogę
na nogę.
— O wszystko. — Wzruszyłam ramionami.
— Wyobraź sobie, że trwa wojna — powiedziała Monako
poważnie. — Musisz brać udział w wojnie i zostajesz postrzelona w głowę. Co
wtedy?
— Umieram — odpowiedziałam zdziwiona, nie wiedząc do
czego zmierza.
— No właśnie, umierasz. Nie ma cię. Giniesz. Koniec
twojej historii, do widzenia, kropka. A my żyjemy. Każde postrzelenie,
dźgnięcie, czy cokolwiek w tym guście nas nie zabije. Dojdziemy do siebie, po
takim postrzeleniu w głowę trwa to nawet dwa miesiące. Regenerujemy się
szybciej niż człowiek.
— Zauważyłam — mruknęłam. — Siniak Francji też szybko
minął.
Gianna zachichotała.
— Jeszcze coś cię ciekawi?
— Tak! — Pokiwałam energicznie głową, czując nadzieję, że
wreszcie ktoś normalnie odpowie mi na moje pytania.
— To pytaj, postaram się odpowiedzieć. O, merci!
Podskoczyłam, gdy kelnerka postawiła koło mnie kawę i
deser. Poczekałam, aż dziewczyna odejdzie, i dopiero wtedy ponownie spojrzałam
na Monako.
— Dlaczego Francis wybrał mnie?
— Nie wiem — odpowiedziała pogodnie. — Ale miej na uwadze
fakt, że to Francja, chyba jako jedyny z nas wszystkich, najbardziej pokochał
ludzi. I przez to cierpi. Bo widzisz, ironią losu jest to, że Kraj Miłości jest
jej pozbawiony. Zabawne, czyż nie?
— To przykre — sprostowałam pochmurnie. Nie widziałam tu
niczego zabawnego, a miałam dość popierdolone poczucie humoru.
— Spójrz na niego — prychnęła. — Mój brat pragnie
miłości. Może nawet rodziny. Ale nigdy tego nie będzie mieć. I doskonale zdaje
sobie z tego sprawę.
— Nigdy tak na niego nie patrzyłam…
— Sam wybrał taki los. — Wzruszyła ramionami. — Nikt z
nas nie jest na tyle głupi, żeby wybić mu to z głowy. Stary jest i ma swoje
przyzwyczajenia. Nie zmienię go ani ja, ani ty, ani nikt inny.
Zamyśliłam się i w milczeniu poszkubałam łyżeczką w crème.
Był pyszny, nie co te podróby w Biedrze czy w Lidlu.
— Znasz Rosję? — wypaliłam nagle, a Gianna zakrztusiła
się kawą.
— Tak, a czemu pytasz?
— Naprawdę jest taki niebezpieczny jak mi wmawiają?
— Tak. — Przewróciła oczami, widocznie zirytowana. — On
nawet wśród nas jest uznawany za niebezpiecznego. Zapytaj Gilberta, w końcu
Prusy był pod okupacją Rosyjską po drugiej wojnie światowej. Węgry zresztą też.
Nie przyznają się do tego otwarcie, ale na jego widok czują strach. Jako
dziecko widział zbyt wiele złego i po prostu oszalał. Chiny sobie poradził.
Jednak Rosja już nie. Jego aura jest tak silna, że ludzie ją wyczuwają i
trzymają się od niego z daleka, bo podświadomie czują, że jest zagrożeniem, ale
ty pewnie nic nie czujesz. Wcale bym się nie zdziwiła — prychnęła rozbawiona.
— Czuję — powiedziałam pewnie. — Znaczy, chodzi o to, że
atmosfera przytłacza i staje się ciężka, co nie?
— Tak, mniej więcej. — Blondynka odłożyła kawę i
spojrzała na mnie badawczo.
— Dziwnie się wtedy czuję — przyznałam zamyślona. —
Momentalnie pot mnie oblewa, zasycha w gardle, a serce przyśpiesza. Czuję coś
na kształt zbliżającego się ataku paniki, nie potrafię nawet oddychać.
— Czyli wszystko z tobą w porządku. — Zachichotała. — Skoro
wyczuwasz Rosję…
— Rosję? — Zdziwiłam się, słysząc to. — Nie, ja to
wyczuwam kiedy Francja się na mnie wkurwi. Rosja jest trzy poziomy wyżej, czuję
wtedy zagrożenie życia. Paraliżuje mnie. A mimo to…
— Co? — przerwała mi zaskoczona. — Jak to Francji?
— Nie czułaś nigdy, jak twój brat się wścieka? —
Podrapałam się po brodzie zaskoczona. — Jest przerażający…
— Czujesz aurę mojego brata? — Zrobiła oczy jak pięć
złotych, a ja poczułam się jak schizofrenik na wolności.
— Nooo… tak. I Prusa, jak się wkurzył na Feliksa w moim
domu. I Białoruś… Ona była straszna — dodałam, a po plecach przebiegł mnie
dreszcz. — Od niej biła czysta żądza mordu, pamiętam, że nie panowałam nawet
nad ciałem. Nie potrafiłam wtedy uciec… Zaraz! — zawołałam, bo coś do mnie
dotarło. — Od ludzi nic takiego nie wyczuwam, ale od was już tak. A teraz ty
patrzysz na mnie jak na kosmitę! Myślałam, że to normalne, ale utwierdzasz mnie
w tym, że jednak nie!
— Rzadko kiedy człowiek wyczuwa naszą aurę — powiedziała
po chwili Gianna. — Rosja jest wyjątkiem. W ciągu mojego życia jesteś trzecią
osobą, którą spotykam, która to potrafi.
— Jezu! Czyli jednak jestem nienormalna! — Złapałam się
za włosy. — Od czego to zależy?
— A skąd mam to wiedzieć? — prychnęła, poprawiając
okulary. — Tamci wyczuwali nasze emocje, bo w jakiś sposób otarli się o śmierć.
Zamarłam, a przed oczami momentalnie stanęła mi piaskowa
lamperia szpitala. Gianna to zauważyła. Wychyliła się w moją stronę i
zlustrowała uważnym wzrokiem.
— To wciąż jest nielogiczne — powiedziałam ostrożnie.
— Moja droga — mruknęła, uśmiechając się pod nosem i nie
spuszczając przy tym ze mnie wzroku — ten świat rządzi się własnymi prawami, a
wy, ludzie, nie wiecie jeszcze wszystkiego. To, czego was uczą, i to, do jakiej
wiedzy macie dostęp, to tylko mały pyłek kurzu na główce od szpilki. Tak się
zastanawiam — ciągnęła, a ja starałam się zachować kamienną twarz — co spotkało
ciebie, skoro to wszystko wyczuwasz.
— Co mnie spotkało? Spotkałam czwórkę debili pod hotelem
rok temu — burknęłam, odwracając wzrok. — Dziwne to jest.
— Fakt, jest to dziwne — przyznała pogodnie, a ja
odniosłam wrażenie, że dla niej to była zwykła ciekawostka, podczas kiedy ja
przez tę informację nie będę spała dobre kilka nocy.
— To mało powiedziane… — mruknęłam, zawieszając wzrok na
romskim dziecku, grającym na akordeonie. — Wszystko, co ma związek z wami,
przechodzi ludzkie pojęcie.
— To wasz problem. — Uśmiechnęła się złośliwie i dopiła
kawę. — Coś jeszcze?
— Tak — odpowiedziałam i wychyliłam się do niej. — Gdzie
w tym wszystkim sens? Gdzie logika?
— Logika? — zapytała z lekko kpiącym uśmiechem. — Jeżeli
pytasz, gdzie się podziała, to zapytaj Danii przy najbliższej okazji. Powie ci,
gdzie podziała się ta twoja logika.
— Pewnie, kurwa, na wycieczce do Radomia — prychnęłam.
— Dobra, zbieramy się — mruknęła, patrząc na zegarek. —
Idziemy do fryzjera.
Jęknęłam, ale wstałam. Monako pokręciła z uśmiechem głową
i ruszyłyśmy przed siebie.
***
Wróciłyśmy wieczorem. Fryzjer podciął mi jedynie
końcówki, a bez kosmetyczki się na szczęście obeszłyśmy. Odwiedziłyśmy za to
galerię domu mody Channel, gdzie Monako wybrała dla mnie dwie kolejne sukienki.
Gdybym się nie postawiła, wyniosłabym pół sklepu, bo taki kaprys miała Gianna.
Tak więc drogą kompromisu stanęło na dwóch sztukach. Heh, byłam ciekawa, kiedy
ja je włożę. Chyba, kurwa, do trumny.
Dzień spędziłam całkiem miło, ale złapałam się na tym, że
zatęskniłam za blond wrzodem, więc kiedy dotarłyśmy do domu, to cieszyłam się,
że zaraz franca do nas wyjdzie. Ale niestety, jego wciąż nie było. Monako
pożegnała się ze mną i najzwyczajniej zostawiła mnie w pustym mieszkaniu. Byłam
ciekawa, co Francja na taki stan rzeczy powie. Wyraźnie powtarzał jak
katarynka, że pod żadnym pozorem mam NIE zostawać sama.
Przez chwilę myślałam, że mi odjebie od tego nadmiaru
wolności i zacznę biegać po jego rezydencji jak Kevin sam w domu, ale mój
telefon rozbrzmiał w holu tak nagle, że aż podskoczyłam. Kiedy zobaczyłam, że
to Nela, z uśmiechem na japie odebrałam jak najszybciej.
— Nela! Jak tam w Bawarii?
— Dibu, znaleźli
Dawida. Martwego.
Zamilkłam, a serce podeszło mi do gardła.
— Jak to?! Gdzie?
— W jakimś
niemieckim miasteczku. — Usłyszałam w odpowiedzi. — W jeziorze.
— Co ty gadasz? — Doczłapałam do krzesła i usiadłam. —
Jak to możliwe…?
— Pomyślałam, że
może chciałabyś o tym wiedzieć. Tak jak o tym, że żabol za tym stoi.
— Myślisz, że Francis by go zabił? — zapytałam z
powątpieniem. — Nie wygłupiaj się, po co miałby to zrobić?
— Skąd mam
wiedzieć? — prychnęła przyjaciółka. —
Bo jest bezmózgiem? Idiotą? Zarośniętym zboczeńcem, tchórzem i obleśnym…
— Jezu, starczy — powiedziałam szybko, przerywając jej. —
Uszy mi więdną! To nie Francja, gdyby miał takie aspiracje, to by się pozbył
Pawła, a nie zrobił tego.
— Poczekaj,
poczekaj — mruknęła w odpowiedzi. — Jak
tam w ogóle u ciebie? Mam nadzieję, że trwasz w wojnie.
— Trwam, trwam~ — zanuciłam. — Dziś spędziłam dzień z
jego siostrą.
— TO ON MA SIOSTRĘ?!
— zawołała. — Ja pierdolę, jeden Francja
to za mało na ten świat, czy jak?!
— Spokojnie, Monako jest normalna.
— Co za Monako?
— No, takie se miasto-państwo. Nie słyszałaś nigdy?
— Nie? Gówno mnie
takie sprawy obchodzą.
Westchnęłam. Czasami ciężko było z Nelą rozmawiać na
jakikolwiek temat.
— Opowiadaj lepiej jak tam u ciebie — powiedziałam.
Nela się nakręciła. Dokładnie opowiedziała mi gdzie byli,
co robili i jak bardzo jej się tam podobało. Gadała tak może z pół godziny, po
czym nie chcąc nawet wysłuchać mojej relacji, najzwyczajniej w świecie się
rozłączyła.
Spojrzałam na telefon ze zmarszczonym czołem i
westchnęłam z rezygnacją. Chyba trochę za bardzo Nelę rozpuściłam przez te
lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz