ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴛʀᴢᴇᴄɪ — ᴋᴌᴀᴍsᴛᴡᴏ

 

[27 grudnia 2017 – środa]

Drogi pamiętniku.

Pieprzyć wszystko, co do tej pory się wydarzyło.

Pieprzyć gimnazjum, Ivana i Białoruś. Pieprzyć ten cholerny, zły do szpiku kości, Świat.

Jakieś trzy tygodnie temu niezawodne w chuj WHO ogłosiło pandemię flawiwirusa Kan-17. I wiesz co?

Wszystko się spieprzyło.

Kraje same z siebie pozamykały granice, bo nagle Unia Europejska nabrała wody w usta. Pomocy nikt nie otrzymał, a na świecie zapanował prawdziwy chaos i samowolka. Z mściwą satysfakcją obserwowałam, jak UE tonie we własnym gównie, ale trwało to bardzo krótko, bo zrozumiałam, że zaczynało się robić bardzo źle.

Wkurwia mnie to, bo JA, jako miłośniczka historii, nie rozumiem tego wszystkiego. Mieliśmy w historii epidemię dżumy, hiszpanki i innych gówien, które wybijały większą lub mniejszą część lokalnego społeczeństwa. Hiszpanka, do cholery, wysłała w kosmos około stu milionów ludzi. Jakim ignorantem trzeba być, żeby nie brać pod uwagę tego, że historia może się zarymować, przez co pojawi się kolejna epidemia? A teraz świat obudził się nie z ręką, ale z głową w nocniku. Nie mieści mi się w tym moim małym, Kubusiowym rozumku.

Zarażonych przybywa po kilka tysięcy w każdym kraju na dobę. Hiszpania płonie, Włochy oraz Portugalia tak samo. Współczynnik śmiertelności wynosi około szesnastu procent. Zamknięto granice, nie tylko Państw, ale też miast. Polska, Niemcy, Hiszpania oraz wiele innych stały się czerwoną strefą. Służba zdrowia klęczy. Pozamykano szkoły, poradnie specjalistyczne, uczelnie oraz firmy, które nie były niezbędne dla funkcjonowania Państwa Polskiego. Ludzie zaczęli masowo tracić pracę, co poskutkowało gwałtownym wzrostem cen w sklepach. Supermarkety zostały zamknięte krótko po tym, jak spanikowani ludzie ruszyli szturmem po zapasy jedzenia i papier toaletowy. Nie miałam pojęcia, po cholerę im było tyle paczek papieru, ale społeczeństwo było na tyle obsrane ze strachu, że w sumie miało to jakiś sens.

Musimy siedzieć w domu, bo mandaty za nieuzasadnione wyjście są niebotycznie wysokie. Żeby wyjść do pracy, czy do sklepu, potrzebujemy mieć specjalną przepustkę. Na zewnątrz obowiązuje noszenie maseczek ochronnych oraz rękawiczek.

W szpitalach brakuje miejsc, więc oddziały zakaźne zostały otwarte w miejscach wskazanych przez odpowiednie organy miastowe. W naszym mieście w takie oddziały przekształcono gimnazjum oraz moją byłą podstawówka, która znajdowała się trzy ulice dalej ode mnie.

Świat praktycznie stanął na głowie. Karetki jeżdżą jednym ciągiem, a w nich ratownicy poubierani w specjalistyczne skafandry bezpieczeństwa. Ulice są patrolowane przez wojsko oraz policjantów.

Życie zweryfikowało ludzkość bardzo szybko. Do tej pory, na przestrzeni wielu lat, w kinematografii powstało mnóstwo filmów o tematyce postapokalitycznej, gdzie ludzie potrafili skolonizować Marsa, żeby przetrwać. A kiedy doszło co do czego, to w rzeczywistości, oczywiście zanim nas wszystkich pozamykano, tworzyliśmy memy i śmieszkowaliśmy. A potem się wszyscy zesraliśmy.

 

Siedzę w domu w tej całej kwarantannie z Francją, który, nie wiem dlaczego, nie wyjechał. Prawdopodobnie padło mu na mózg. Prosiłam go wiele razy, by wyjechał do siebie jak Antonio czy Włochy, póki jeszcze mógł. Ale uparł się zostać. Tak samo uparła się Nela, by zostali bracia. A ci jej posłuchali.

Nie minęło dużo czasu, a moja ciocia zachorowała, przez co Matik z Kaśką zamieszkali u mnie. Kasia była przerażona, bo jej rodzice już od tygodnia znajdowali się na oddziale zamkniętym z objawami flawika, a nie chcieliśmy zostawiać jej samej w pustym mieszkaniu. Mój młodszy kuzyn, a brat Matika, Kajtek, zamieszkał u dziadków Parczewskich, żeby móc im pomagać w zakupach czy pracach domowych. Wszystko musiało być na bieżąco dezynfekowane, a ubrania wrzucane od razu do pralki. Wszyscy się boimy.

Mojego tatę zwolniono, natomiast moją mamę, ze względu na deficyt lekarzy i pielęgniarek, przenieśli z poradni lekarskiej do szpitala na oddział zakaźny w szpitalu w Warszawie. Była śmiertelnie przerażona, ale poszła z podniesioną głową na służbę. „Taki zawód. Liczyłam się z tym”, powiedziała mi tamtego dnia drżącym głosem przez telefon.

Jest obecnie zamknięta w szpitalu bez możliwości powrotu do domu, gdzie został mój tata z Patrykiem. Mamy kontakt ze sobą codziennie, ale boję się, że nadejdzie taki dzień, kiedy mama nie odbierze, a do mnie zadzwoni tata ze złymi wiadomościami. Wszak moja matka jest na pierwszej linii frontu, niczym żołnierz broniący Ojczyzny. Kiedyś bronili nas żołnierze przed Ruskimi i Niemcami, dziś, w tej wojnie biologicznej, na straży stoi służba zdrowia. Jestem z niej taka dumna. Ale boję się o moją mamę najbardziej na świecie i pragnę, by była bezpieczna, z dala od tego wszystkiego.

Mój strach jest tak ogromny, że muszę ponownie zacząć przyjmować silne leki uspokajające. Z nerwów zaczęły wypadać mi włosy i znowu schudłam, przez co ubrania zaczęły wisieć na mnie jak na wieszaku. Matik i Kasia nie są w lepszym stanie. Oboje odcięli się od rzeczywistości i rzadko się odzywają. Przyjaciółka zazwyczaj siedzi w pokoju, bo towarzystwo Francisa zaczęło jej w krótkim czasie działać na nerwy. I to w sumie bez konkretnego powodu, po prostu jej zdaniem „wygląda jak pedał”, ale jest sfrustrowana i zestresowana, więc moim zdaniem, po prostu odreagowuje.

Nie wychodziłam od dwóch tygodni nigdzie, prócz do sklepu. Tak samo jak Nela i ten nowy gostek z wymiany z Ukrainy. Serio, Petro przyjechał tu na wymianę tydzień przed zamknięciem szkół. To właśnie pokazuje nieudolność rządów krajów Europy.

Petro jest… dziwny. Ma siedemnaście lat, metr dziewięćdziesiąt pięć i jest koszykarzem z ukraińskiej szkoły sportowej. Zna język polski z powodu tego, że jego matka jest Polką, ale i tak nie jest za bardzo rozmowny. Posiada cudowny, wschodni akcent i zaciągał równo przy mówieniu. Podobało mi się to, a mnie zawsze coś ciągnęło do ruskich. Wracając, Petro należał raczej do cichych chłopaków. Swoje długie do ramion brązowe włosy wiąże w mały kucyk, a jego miodowe oczy praktycznie zawsze mają wyraz, jakby był co najmniej naćpany.  Ma też dziwnego pierdolca na punkcie wafli, kotów i swojego wzrostu. Nela, wiadomo, jak utknęła z braćmi i z Ukraińcem w domu, to powoli dostawała kurwicy. Wszystko zaczęło jej przeszkadzać, więc biedny Petro co chwilę obrywa jadem od dziewczyny.

Święta też nie były świętami. Spędziliśmy je wszyscy osobno. Ból rozdzierający serce przy tej rozłące był tak przerażający, że Francis najzwyczajniej w świecie musiał mnie uśpić na kilka godzin. Wigilia była jednym jedynym momentem, gdzie straciłam nad sobą panowanie przy stole. Kolację wigilijną zjedliśmy w czwórkę w ciszy, po czym trzasnęłam sztućcami i wyszłam zapłakana z salonu. Nawet nie zdążyłam dojść do swojego pokoju, a rozwyłam się histerycznie, póki Francja nie podał mi leków.

Wiem, że moi domownicy mają ze mną ciężko. Nie dość, że boją się o swoich rodziców, którzy zachorowali, to jeszcze jestem tutaj JA, niestabilnie emocjonalnie wariatka na lekach psychotropowych. Nie jest kolorowo i nie zapowiada się, by szybko się to skończyło.

 

Odłożyłam długopis i zamknęłam swój zeszyt, który skrupulatnie prowadziłam na temat Flawiwirusa. Dziś obudziłam się nieco w lepszym nastroju. Była środa, a więc był to dzień zakupów, bo każdy mógł robić zakupy jedynie raz na cztery dni, ale my zredukowaliśmy wyjścia do absolutnego minimum. Wstałam więc leniwie z łózka i przeciągnęłam się. Pierwsze jednak, co zrobiłam, to sięgnęłam po, opróżniony już do połowy, blister z hydroxyzyną. Od dawna zaczynałam dzień od leków uspokajających, bo bez nich dostawałam ataków paniki albo histerii w najmniej odpowiednim momencie. A nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam być dzielna, jak moja mama. Chociaż udawać.

Kiedy się już całkowicie ubrałam, wyszłam do przedpokoju i zapukałam cicho do pokoju kuzyna i Kaśki. Kiedy usłyszałam ciche „proszę”, otworzyłam drzwi i zerknęłam na nich, jak siedzieli razem na, złożonej już, kanapie i oglądali razem Krainę Lodu.

— Cześć – zaczęłam krzywo. — Dziś dzień zakupów, pójdziecie ze mną? Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

— Jasne — mruknął Matik, a Kasia pokiwała głową. Oboje wyglądali nie najlepiej, cały stres i nerwy mieli wymalowane na twarzy, jak ja choroby psychiczne. — Jesteśmy już na końcówce, zbierzemy się jak się skończy, oki?

— No pewnie. Zaraz wrócę i obejrzę z wami, ino poinformuję Francisa o naszym wyjściu. — Westchnęłam i zamknęłam drzwi. Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam mężczyznę, stojącego do mnie bokiem i wpatrującego się w telefon z… przerażeniem?

— Francis…? — zaczęłam cicho z gulą w gardle. Ale ten odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

P-Przewidziało mi się?

Potrząsnęłam głową i zamrugałam. Może wciąż byłam zaspana, albo to wina leków, w końcu działały dość otępiająco.

Ma chérie — powiedział do mnie na dzień dobry z wielkim bananem na ustach. — Jak się spało~?

— Zważywszy na potężną ilość leków nasennych, to spałam całkiem dobrze. Słuchaj, ja…

— Prosiłem cię, byś ich nie brała… — mruknął niezadowolony z mojej niesubordynacji.

— Jeżeli się raz na jakiś czas nie wyśpię, to najpierw wykończę was, a na końcu siebie — odparłam spokojnie, po czym się zreflektowałam. — Nieważne. Francis, idę z Matikiem i Kasią do sklepu za jakieś pół godziny. Czy mogłabym cię prosić o zrobienie listy?

— Do sklepu? — Ożywił się i spojrzał na zegarek. — Jeżeli pozwolisz, mon amour, to pójdę z wami.

— Ale po co? — zapytałam zdziwiona. — Damy radę w trójkę. Zwłaszcza, że mamy w domu zapas dwunastu kilo ryżu i innych dziwnych, długoterminowych rzeczy. Dzięki mnie, po pandemii nie zjemy ani ziarenka ryżu do końca życia.

Ma chérie, nie tylko ty marzysz o wyjściu na zewnątrz. — Westchnął dramatycznie, a ja w duchu przyznałam mu rację. On też przecież był uziemiony. Ile można było patrzeć w ściany?

— Niech ci będzie, ale…

Tries bien! — Klasnął w dłonie, a jego radość na wizję zakupów trochę mnie przeraziła. Jemu chyba też zaczęła chyba odbijać palma. — Za godzinkę ruszamy, idę się ogarnąć.

— Idziemy do sklepu, a nie na paradę równości, naprawdę nie musisz się OGARNIAĆ.

— Złośliwa — mruknął, mijając mnie w drzwiach.

— Czyli nic się nie zmieniło. — Zachichotałam i pokręciłam głową. Kiedy Francis zniknął w łazience, ja nasypałam żarcia Tadzikowi i ruszyłam do Matika i Kasi, by wraz z nimi dokończyć Krainę Lodu.

 

***

 

Wyszliśmy we czwórkę, dzieląc się przy tym na pary. Cztery osoby to już o dwie za dużo według nowych przepisów i, nie przestrzegając dwóch metrów odległości, mogliśmy dostać niepotrzebny mandat. Do spożywczaka musieliśmy kawałek przejść, bo gdy kilka lat temu otworzyli po drugiej strony ulicy Kaufland, to większość sklepików bardzo szybko poszła z torbami, bo spragniony promocjami lud ciągnął do supermarketu. Kiedy mijaliśmy po drodze dom Neli, to ze zdziwieniem zobaczyłam, że przyjaciółka wyszła z braćmi i Petro z budynku.

— Nela! — zawołałam przez maseczkę. Blondynka wydawała się być równie zdziwiona, co ja, naszym spotkaniem. — A wy, kurwa, gdzie z tym nielegalnym zgromadzeniem? Zaraz was podpierdolę na policję!

Przyjaciółka parsknęła śmiechem, a Gilbert przekręcił oczami.

— Właśnie zmierzamy na zakupy, bo braciom zachciało się grilla na balkonie! — Spojrzała oskarżycielsko na chłopaków. — I musiałam ruszyć dupę i wyjść! Skandal!

— O Jezu, straszne. Musiałaś wyjść z domu po miesiącu siedzenia na dupie. Straszne, jak ty to przeżyjesz?

— Zaraz dostaniesz wpierdol i się skończy — odszczeknęła się blondynka, grożąc mi z dystansu pięścią, a ja doskoczyłam do Francji i przykleiłam się do jego boku.

— Nie możesz do mnie podejść, bo trzy osoby w jednym miejscu jest nielegalne!

— To Natalia już dawno powinna dostać mandat, bo ze swoim zespołem Downa nie powinna się do nikogo zbliżać — rzucił Matik, a reszta parsknęła śmiechem.

— Nie mam zespołu Downa! — zaprotestowałam szybko, rumieniąc się.

— Możemy już iść? — zapytał spokojnie Ludwig, przymykając oczy. — Stanie w ósemkę w jednym miejscu może sprowadzić na nas zaciekawiony patrol.

Uchachana oderwałam się od Francji i podeszłam do Neli, by wraz z nią ruszyć jako pierwsza para. Strasznie się stęskniłam za to moją blond pierdołą i chciałam jej to okazać za pomocą słowotoku i machaniem rękoma z ekscytacji, jak bardzo się cieszyłam z jej chwilowego, ale pierwszego od dawien dawna towarzystwa. Sama Nela miała mnie już chyba dość po kilku minutach, bo uciszyła mnie krótkim „zamknij w końcu japę i słuchaj”. I tak zaczęło się jej wylewanie żali w sprawie Petro, że wyżera jej parówki z lodówki, że Pan Ząbek się go boi, że ma dziwne przyzwyczajenia, że robi syf i w ogóle miała go dosyć.

Najkrótsza droga do zapyziałych sklepów prowadziła przez park, więc nasz wesoły karawan ciągnący się na osiem metrów skręcił w zaśnieżony, biedny i nagi odcinek drogi, który oficjalnie zwał się parkiem.

Byłam akurat w trakcie mojej fascynującej opowieści o tym, co robiłam przez ostatnie kilka dni, gdy nagle zewsząd dobiegły nas syreny alarmowe. Stanęłyśmy osłupiałe i rozejrzałyśmy się, przy okazji wsłuchując się w ciszy w ten przerażający dźwięk. Chyba nigdy nie słyszałam czegoś bardziej paraliżującego i przerażającego.

Obejrzałam się niczym w zwolnionym tempie na Francję, który wpatrywał się w swój zegarek na ręce.

— Równa dwunasta — powiedział spokojnie cały blady, gdy napotkał mój wzrok.

— Zaczęło się — dodał Prusak, patrząc z pewnym wyrazem zmęczenia w horyzont.

— Jasna cholera, Francis! — krzyknęłam, starając się przekrzyczeć wyjące syreny.

— Natalia, czy jest tu jakieś bezpieczne miejsce?! — krzyknął do mnie Ludwig, a ja odpowiedziałam:

— W parku? HA, HA! Chyba tylko, kurwa, bunkier!

— Jaki bunkier? — Ludwig zdziwił się, a Prus ożywiony ubiegł mnie z odpowiedzią:

— Ja wiem, który! Kesesese! Osobiście go ostrzeliwałem!

— Nie masz się czym chwalić…. — wycedziłam przez zęby, zatykając uszy.

— Musimy przeczekać kryzys! — powiedział Ludwig.— Gilbert?

— Za mną! — zawołał Prusak i ruszył biegiem z powrotem w głąb parku.

— Co? — Rozejrzałam się nieprzytomnie.— Wy tak serio, czy sobie ze mnie jaja robicie? Toż to absurd! Wracam do domu.

— Nie ma czasu, to nie jest zabawa! — warknął Francis, złapał mnie za rękę i najzwyczajniej w świecie pociągnął mnie za sobą. Zanim się ocknęłam, zarejestrowałam, że nasza mała wycieczka biegła za nami. I to BEZ dwumetrowej odległości!

Zatrzymaliśmy się koło wejścia do bunkra, a ja spojrzałam pełna wątpliwości na Lu:

— Dobra. I co teraz? Zamknięte! Wracajmy do domu!

 Ale Niemcy nie zwrócił na mnie uwagi, tylko cofnął się o dwa kroki i najzwyczajniej w świecie z kopa wyjebał drzwi z zawiasów. METALOWE drzwi z BUNKRA. Szczęka z trzaskiem opadła mi na ziemię, a ja doznałam istnego erroru w tej sytuacji.

— Zwariowałeś?! — krzyknęłam, gdy się ocknęłam. — To brudny, zaniedbany bunkier! Zimny, obleśny i… — przerwałam, gdy Francja bezczelnie wepchnął mnie do środka siłą.

— I wyremontowany, Dibu — mruknęła zasapana Nela.

— Kiedy oni to zrobili? — Rozejrzałam się zszokowana po odnowionych ścianach, mapach czy sprzęcie.— Kiedy oni z tego zrobili mini muzeum?! I czemu JA nic o tym nie wiem?!

— Jezu, czy to ważne?! — Naskoczyła na mnie blondyna. — Najważniejsze to przeczekać to gówno na dworze!

Nie odpowiedziałam. Mój wzrok prześlizgiwał się po umundurowanych manekinach dzierżących repliki broni. Wokół nas znajdowało się od groma map, zdjęć czy plansz strategicznych. Byłam w ciężkim szoku, bo wszystko to wyglądało na dość świeże. Rozglądając się po sprzętach pomyślałam głupio, że mogli zainstalować tu jeszcze ogrzewanie, bo piździało prawdziwym złem.

Po chwili przeniosłam swoją uwagę Ludwiga, który włożył ciężkie drzwi w zawiasy i zaryglował je od środka.

— Przynajmniej mamy tu prąd… — mruknęłam, patrząc na migającą nagą żarówkę. — Francis, o co chodzi z tymi syrenami?

— Nie wiem…

Unikał mojego wzroku, co od razu rzuciło mi się w oczy. Podeszłam do niego i złapałam mężczyznę za łokieć.

— Nie wiem, jak wy, ale ja spożytkuję jakoś ten czas i zwiedzę ten bunkier. Chcę to wszystko zobaczyć, a TY — mruknęłam na Francję — pójdziesz ze mną.

— A ta znowu swoje… Idź już podniecać się tym gównem gdzie indziej! – Nela przewróciła oczami, opierając się o ścianę i wyjmując swój telefon. — Nosz kurwica…

Matik parsknął śmiechem, a Kasia pokręciła zdegustowana głową. Uśmiechnęłam się do nich krzywo i pociągnęłam Francję za sobą, prowadząc go krętymi korytarzykami. Wszędzie wisiały mapy, zdjęcia i relikty. Pewnie by mnie to jarało, ale nie w tym momencie. Dopiero, gdy znaleźliśmy się jakiś kawałek od reszty, stanęliśmy przy innych drzwiach, prawdopodobnie oddzielających nas od starych, niewyremontowanych korytarzy i spojrzałam czujnie na blondyna:

— Francis, co tu jest, kurwa, grane?

— Na ulice wkroczyło wojsko — powiedział. — Do większej kontroli, ponieważ wirus niebezpiecznie zmutował.

— JAK zmutował?

Ma chérie, wirusy mają to do siebie, że mutują…

— Nie rób ze mnie idiotki! — warknęłam. — Wiem, jak działają wirusy!

— Nie wątpię w twoją wiedzę, skarbie, wszak siedzisz w tym temacie od samego początku — powiedział spokojnie, a ja dostałam tiku nerwowego w lewej powiece. — Wasz rząd uciekł dziś rano, rozumiesz? Wirus zmutował na tyle, że wyprowadzono wojsko na ulice. Wyłapują zarażonych i raczej nie czeka ich kwarantanna.

— Co, że niby ich zabiją? — prychnęłam. — To nie jest obóz koncentracyjny! Nie uwierzę w to.

— Nieważne, co sądzisz na ten temat. To, że w coś nie wierzysz nie znaczy, że to się nie dzieje.

— To nie jest zabawne! — wysyczałam. — Jeżeli to jakiś żart, to…

— Myślisz, że mam nastrój do żartów? – zapytał śmiertelnie poważnie, podnosząc lewą brew.

Faktycznie, nie wyglądał na śmieszka w tym momencie. Zbladłam i zrobiło mi się niedobrze.

A jeżeli to prawda?

— Posłuchaj mnie bardzo uważnie, póki jeszcze ta informacja do mnie nie dotarła — zaczęłam, ale poczułam jak zaczynam się trząść. — Moja ciocia, a matka Matika jest chora. Tak samo jak rodzice Kasi. Chcesz mi powiedzieć, że zostali skazani na śmierć?

Nie odezwał się, tylko kiwnął głową, a mnie ugięły się kolana.

— Oni nie mogą się dowiedzieć… — zaczęłam, ale mój głos zaczynał nadawać na nietoperzych falach, a moja klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać, zwiastując nieuchronnie zbliżający się atak paniki.

— Musimy to przeczekać i wtedy wyjdziemy. Wtedy dotrze do wszystkich, co się stało.

— Ten plan ma dziury — zauważyłam, próbując złapać oddech. — Ktoś może tu wejść. Mogą nas szukać. Nie wiemy, jaki to ma przebieg. Nic nie wiemy.

— Miejmy nadzieję, że nie.

— Dobra, a co potem?

Musiałam skupić myśli na czymś innym. Byłam bliska histerii, a mój spokojny ton był po prostu ciszą przed burzą.

— Jutro stąd wyjdziemy. Przeczekamy łapankę i tyle.

— Mam dziwne przeczucie, że kłamiesz — mruknęłam cicho, po czym spojrzałam mu w oczy. — Wyjdziemy stąd, tak?

— Oczywiście. Jutro będziesz w domu, kiedy tylko skończy się polowanie na czarownice — powiedział poważnie, nie opuszczając wzroku, co trochę mnie uspokoiło.

— To dobrze… — powiedziałam. — Boję się, muszę ostrzec mamę…!

Wyjęłam telefon i z przerażeniem zobaczyłam, że w podziemiach nie było ani zasięgu, ani Internetu. Jak mam się teraz skontaktować z mamą…?

Spokojnie, Dibu, jutro wrócisz do domu to zadzwonisz, pomyślałam z gulą w gardle. Matik i Kasia, jak oni się dowiedzą….

— Błagam, nie mówmy nic Mateuszowi i Kaśce. — Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem i z bólem w sercu. — Oni… Jak teraz… Boże…

Co to za Bóg, który po raz kolejny zezwala na rzeź swych dzieci? A może i on już stracił nad tym wszystkim kontrolę…

— Spokojnie… Wracajmy, ma chérie — powiedział delikatnie, poprawiając moją kapucę ze sztucznym kożuszkiem. — Jestem tutaj i ci pomogę, rozumiesz? — Złapał mnie obiema dłońmi za policzki i zmusił, bym na niego spojrzała. Histeria powoli mnie opanowywała, ale jego oczy były tak spokojne, że minęło kilkanaście sekund, a mój oddech powoli stawał się równy,

— Nie opuszczaj mnie, Francjo. Nie zostawiaj. Jutro… Jutro. Powiemy im razem jutro. Dobrze?

Nie odpowiedział, tylko przytulił mnie mocno do siebie, a ja przykleiłam się do niego, niczym misiek koala do eukaliptusa.

 

***

 

[28 grudnia 2017]

Ja i Nela spojrzałyśmy z powątpiewaniem na Ludwiga i Francję.

— Wciąż nie rozumiem, dlaczego — powiedziałam po raz setny, a Gilbert przewrócił oczami.

— Zacznijmy od tego, babo, że myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną — zaskrzeczał, a ja zmierzyłam go wzrokiem:

— Widocznie to rodzinne, KUZYNIE.

— E, hola, hola, hola! — zawołał Matik. — Co RODZINNE?! EJ!

— Tylko sprawdzimy, czy jest bezpiecznie — powiedział Ludwig. — Jak wrócimy to wtedy zadecydujemy.

— Uważaj na siebie — powiedziałam cicho do Francji, przez co Nela zmierzyła mnie wzrokiem. Milczała jednak. Obie nie spałyśmy przez całą noc przez zimno, nerwy i wilgoć. W sumie nie tylko my.

Każde z nas wsłuchiwało się w głosy i świst karabinów na dworze. To było na tyle przerażające doświadczenie, że całą noc wtulałam się we Francuza łkając cicho ze strachu. Nie bałam się o siebie. Bałam się o swoich bliskich.

Francis puścił mi oczko, zawiesił chwilowo triumfujący wzrok na blondynce, po czym wyszli z Ludwigiem na świat. Gilbert zaryglował za nimi drzwi i obejrzał się do naszej piątki.

— No, dzieciaczki, kesesese! Teraz JA tu rządzę — mówiąc to, utkwił swoje czerwone ślepia we mnie.

— Chciałbyś, durniu — prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach. — Morda w kubeł i do kąta, pókim dobra, śmierdzielu.

— O kurwa — Matik zrobił minę typu „XDDD”, a Prusakowi wypadły gały z oczodołów.

— O proszę — mruknął po chwili i podszedł do mnie z szyderczym uśmieszkiem. — Ktoś tu się chyba zapomniał.

— To samo chciałam powiedzieć. — Odwróciłam się z zamiarem odejścia. — Braciszka nie ma, to się panoszysz jak wesz na łysym.

— Ty, mała…! — warknął i złapał mnie mocno za rękę.

— Ej, spokojnie! — zawołał Matik. — Moja siostra taka już jest, nie daj się sprowokować!

— Lepiej uważaj — warknął, puszczając mnie. — Francis wiecznie cię chronić nie będzie…

— Tak samo, jak ciebie Nela. — Uśmiechnęłam się i odeszłam.

Też mi coś, prychnęłam w myślach. Prusak może mi skoczyć na bambus.

Weszłam do pierwszej lepszej komnaty i zatopiłam swoją uwagę w reliktach, odciągając myśli od tego wszystkiego. Już wkrótce usłyszę mamę i babcię. Bolało mnie przeraźliwe, gdy patrzyłam na kuzyna czy przyjaciółki. Oni wciąż nie wiedzieli o domniemanej sytuacji osób zarażonych, a mnie zżerało od środka ogromne poczucie winy oraz nerwy. Starałam się nie przyjmować tego do wiadomości, ale wiedziałam, że takie siłowe trzymanie emocji na smyczy nie potrawa u mnie zbyt długo. Działałam pod wpływem impulsu, więc kiedy w końcu pęknę, to pewnie albo zrobię krzywdę komuś, albo sobie.

 

 

 

[cztery godziny później]

Siedziałam sama i ukrywałam twarz w kolanach. Byłam zmęczona płaczem. Każda moja myśl ważyła ponad tonę, a ja nie miałam nawet odwagi iść do innych. Nie miałam odwagi spojrzeć Matikowi w oczy. Wariowałam od tego wszystkiego. Dlatego odczułam ogromną ulgę, gdy usłyszałam hałas zwiastujący powrót Francuza i Niemca. Wstałam na równe nogi i, z bijącym szalenie sercem, rzuciłam się biegiem na hol.

— Francis! – krzyknęłam, ale przystanęłam, bo zamiast niego zobaczyłam Ludwiga i… Pawła?

— Paweł? — Zdziwiłam się na jego widok. Chłopak był w towarzystwie jakiejś dziewczyny, ale wiedziałam, że była to jego młodsza siostra. Ten wytrzeszczył oczy na mój widok, po czym ruszył do mnie. Cała trójka taszczyła ogromne torby.

— Natalia? Ty żyjesz?

— Tak… Dlaczego miałabym nie żyć? — Nie czekając na odpowiedź, minęłam go i doskoczyłam do Neli i Ludwiga, która właśnie przytulała zdziwionego chłopaka na przywitanie. — Niemcy, gdzie on jest? Gdzie Francja? I co tu robi Paweł z Zośką?

— Za chwilę, Natalia — odpowiedział, po czym nachylił się do mnie, mówiąc: — Jak tylko wróci Francja, musimy zrobić zebranie grupy.

Ledwo skończył to zdanie, a do metalowych wrót ktoś zapukał znaną nam melodię jako umowne hasło. Odetchnęłam z ulgą, gdy do środka wszedł Francis, również obładowany torbami, w towarzystwie jakiejś niskiej blondynki. Poczułam dziwne ukłucie w środku na jej widok. Była niezwykle delikatnej urody, bez piersi i pupy jak Nela, a jej niezwykłe oczy podkreślone czarną kredką były błękitne jak tafla oceanu.

— Francis?

— Robimy zebranie grupy — powiedział do niego stanowczo Lu. — Gilbert — zwrócił się do brata, który zdziwiony zjawił się na holu — gdzie tu jest pomieszczenie sztabowe?

Prusy odpowiedział coś po niemiecku, na co kiwnął głową.

Nic z tego nie rozumiałam. A jeszcze mniej zrozumiałam, gdy wszyscy, poza blondynką, Pawłem i Zośką, którzy mieli za zadanie zatachać gdzieś te wypchane do granic możliwości torby, ruszyliśmy za Ludwigiem i Francją. Mijając podejrzaną blondi zauważyłam, że laska najzwyczajniej w świecie wrednie zmierzyła mnie wzrokiem. I to tak, jakbym była jakimś robalem czy równie obrzydliwym, co śmiało stanąć jej na drodze.

O ty, pipo!

Już otwierałam usta, ale Nela popchnęła mnie dość brutalnie do przodu. Gdy znaleźliśmy się w ciasnym pokoju, Lu zamknął drzwi i spojrzał na Francję.

W sumie to czułam pewną dumę, że należałam do zarządu grupy.

— Cóż… — zaczął Ludwig. — Prawda jest taka, że nie możemy stąd wyjść.

— CO?! — krzyknęliśmy razem.

— Jak to? — dodał blady Matik.

— Na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie — powiedział Francja, patrząc na mnie ostrożnie. — To już nie jest świat, jaki znaliśmy.

— Co z naszymi rodzinami? — rzuciła przerażona Kaśka, a ja nie potrafiłam wydobyć z gardła głosu, gdy zobaczyłam, jak Francis zwraca na nią swój wzrok.

— Pozwól, panienko, że będę szczery.

— Nie — jęknęłam błagalnie.— Błagam, Francis!

Musiałam chronić ich przed tą wiedzą!

Ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do mojego kuzyna i Kasi. Wziął głęboki oddech i powiedział:

— Przykro mi to mówić, ale niestety, jeżeli byli zarażeni, to prawdopodobnie nie ma ich już wśród żywych.

Nie w sposób było opisać grymas Matika i Kasi, które na ułamek sekundy pojawiły się na ich twarzach. Zrobiło mi się niedobrze i o mało nie puściłam pawia z nerwów.

— J-Jak to…?

— Przykro mi, ale to prawda — dołączył się Ludwig. — Wczoraj, o godzinie dwunastej, wkroczyło wojsko, które miało zlikwidować osoby zarażone na terenie Europy, żeby powstrzymać epidemię. Wirus stał się bardziej zaraźliwy. Głupotą byłoby opuścić teraz to schronienie. Jesteśmy zdrowi, nikt tu nie wejdzie. Zdobyliśmy z Francisem zapasy jedzenia. Nie wiem, ile będziemy musieli tu zostać, ale przy skromnych racjach żywnościowych, powinniśmy dać radę miesiąc.

Miesiąc?!

— Francis! — zawołałam, szukając u niego pomocy. — A co ze służbą zdrowia, która pracuje na oddziałach zakaźnych?!

— Jeżeli są zdrowi, to nic im nie grozi. Są potrzebni.

Czułam, jak ogarnia mnie przerażenie.

— Ty coś czułeś! Ty coś wiedziałeś! — Wskazałam na niego oskarżycielsko palcem.

— Tak, wiedziałem — odparł spokojnie, a mnie zamurowało. — Wszyscy z nas dostaliśmy wiadomość, że wirus zmutował i nadchodzi wojsko, by dokonać czystki wśród zakażonych. To obecnie dzieje się wszędzie. Internet również nie działa. Nic nie działa. Było to przygotowywane na wielką, masową skalę…

— Czyli Unia Europejska potrafi zorganizować rzeź, ale nie potrafi już zorganizować pomocy dla szpitali, kurwa, tak?! — wrzasnęłam, bo moje emocje powoli zaczynały znajdować ujście. Czas im kulturalnie powiedzieć, że E.T. go home. — Wracam do domu! Nie będę tu siedzieć, jak ten debil, w bunkrze! Jak mam zginąć, to przynajmniej z honorem! A nie, jak szczur chowający się po kątach! Żywej mnie nie wezmą!

Nie czekając na odpowiedź, minęłam Francję i Niemcy, złapałam kuzyna za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia z pomieszczenia. Drogę jednak zagrodził mi Prusak, a biła od niego taka aura, że zrobiło mi się gorąco.

— Gilbert… — warknęłam, czując, jak zaczynam się telepać z wkurwienia, histerii, oburzenia i rozpaczy. — Combo moich emocji zaraz zostanie osiągnięte, przez co wypierdolę cię w orbitę jak kometę.

— Mam ją ogłuszyć? — zapytał wrednie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Słysząc to, wybuchłam. Puściłam Matika i, jak strzała, wymierzyłam pięścią w jego twarz, czując, że przechodzę w stan amoku.

Na Gilbercie to jednak nie zrobiło wrażenia, bo złapał mnie błyskawicznie za pięść i wykręcił mi rękę, przez co zrobiłam półobrót. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy byłam unieruchomiona, a jego lewy łokieć wbijał mi się w kręgosłup, zniżając mnie ku ziemi jak przestępcę. Oczy zaszły mi łzami, bo wyginał mi przy tym nadgarstek pod dziwnym kątem, co sprawiało mi naprawdę ogromny ból.

— Nela — zaczął Ludwig, widząc minę blondynki — tam szaleje teraz śmierć… Nie znalazłem twoich rodziców, przykro mi…

— Moi… Moi rodzice… — Dziewczyna opadła na kolana, a po policzkach spłynęły jej łzy. Zasłoniła usta ręką i zapłakała, a widząc ją w takim stanie, wstąpił we mnie jakiś diabeł, którego nie potrafiłam opanować. Zaczęłam wyrywać się jak opętana, ale Gilbert jeszcze bardziej wygiął moją rękę, prawie łamiąc mój nadgarstek. Zawyłam głośno z bólu i wbiłam morderczy wzrok we Francję za to, że mu na to pozwalał.

— Ty draniu…! — wykrztusiłam nienawistnie.

— Trzeba ją odizolować.— Usłyszałam za plecami zimny głos Gilberta. — Jest niebezpieczna dla siebie i innych.

— Masz rację, Gilbert — powiedział Francis, nie patrząc na mnie. Spojrzałam na niego nie tyle, co oburzona, co wręcz zaskoczona. Przejechałam szybko wściekłym wzrokiem po zebranych, ale nikt, nawet mój kuzyn, nie raczył mi pomóc. Wszyscy mieli na twarzach wymalowaną bezkresną bezsilność i zrezygnowanie. Nela, Kaśka i Matik się poddali! Tylko ja, jak zwykle, wyłamałam się od tej grupy.

— Zabiję was wszystkich, jeżeli tylko mnie zamknięcie! — warknęłam i jęknęłam, gdy Gil ostrzegawczo docisnął mnie łokciem.

— Zamknijmy ją tutaj — powiedział po chwili Ludwig, mierząc mnie uważnym wzrokiem. — Natalia jest na skraju histerii, jak się uspokoi, to z nią porozmawiamy.

— NIE DARUJĘ WAM! — wrzasnęłam, starając ignorować ból. Gilbert bez ceregieli odsunął mnie z przejścia, a kiedy napotkałam przerażony wzrok Mateusza, który został wygoniony z pomieszczenia przez Ludwiga, wybuchłam histerycznym płaczem.

Prusak przekręcił oczami i puścił mnie, przez co opadłam na kolana, a gdy próbowałam wstać, było już za późno. Ostatnie, co zobaczyłam, to zimne, czerwone tęczówki, zanim zatrzasnął mi przed twarzą drzwiami. Kiedy usłyszałam szczęk zamka, to zrozumiałam, że zostałam sama w zimnym i ciemnym pomieszczeniu, bo Gil najzwyczajniej w świecie wyłączył mi światło.

Wtedy to, gdy ta cała rzeczywistość do mnie dotarła, pozwoliłam, by wszystko, co trzymałam w sobie od wczoraj, uszło swobodnie na zewnątrz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...