ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

niedziela, 19 czerwca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴅʀᴜɢɪ — ᴘᴀʀʏᴢ̇

 

[1 lipca 2017 — sobota]

To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla Dibu.

To właśnie była moja pierwsza myśl, gdy postawiłam stopę na francuskiej ziemi o godzinie trzynastej cztery, na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu. Ogrom tego obiektu oraz tysiące ludzi bardzo szybko mnie przytłoczyło, więc dla bezpieczeństwa przykleiłam się do Francji jak naklejka.

— Trochę się tu zmieniło — mruknął mężczyzna, rozglądając się wokół. — Zawsze latam prywatnym samolotem, ale chciałem, byś zobaczyła trochę miasta, zanim coś zjemy.

— Jasne — powiedziałam, nawet go nie słuchając. Wszędzie pełno było spieszących się ludzi, że aż robiło mi się niedobrze ze stresu.

Mademoiselle — mruknął, jedną ręką zabierając mój bagaż, a drugą łapiąc za nadgarstek. — Tędy.

Posłusznie za nim podążyłam, czując jednocześnie na palcu ciężar szmaragdu. Zdążyłam się już do niego dość mocno przywiązać. Warto również wspomnieć fakt, że kilka dni temu miałam telefon z upomnieniem od Anglii (nie wiedziałam, skąd miał mój numer), że mam nie nasyłać do niego więcej debili, a sam Ameryka oberwał moją szabelką w łeb i tak skończyła się dla niego podróż pełna przygód. Od razu starałam się wyjaśnić nieporozumienie, ale w pewnym momencie mój telefon został zabrany przez Francję, który zaczął rozmawiać z Arthurem po francusku. Następnie rozłączył się i zablokował numer Anglii.

Słońce radośnie mnie oślepiło, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. Zasłoniłam się lewą ręką, mrużąc przy tym oczy niczym wampir.

— Tam — mruknął i pociągnął mnie w stronę samotnie zaparkowanego samochodu.

— Dzizas — mruknęłam, gdy doszliśmy do błękitnego peugeota. — Ile ty masz samochodów?

— Dużo — odpowiedział wymijająco.

W sumie, kto bogatemu zabroni. — Uśmiechnęłam się nerwowo. — Komornik zabroni. I skarbówka.

— Denerwujesz się. — Uśmiechnął się, otwierając przede mną drzwi samochodu. — Do środka~.

Usiadłam na miejscu i od razu przykleiłam nos do szyby. Wszędzie ruch, mnóstwo ludzi i nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to dziwiło. Powinnam być przyzwyczajona, bo w Katowicach zawsze było w ciul ludu, ale przecież Katowice to nie Paryż…

Byłam zdenerwowana. Serce podchodziło mi do gardła, gdzie waliło jak chory psychicznie wojownik w bęben wojenny. Co jakiś czas w trakcie jazdy pytałam o coś Francji, a ten grzecznie mi odpowiadał. I tyle. Nic więcej. Oboje czuliśmy się dziwnie, wiedziałam o tym. Nie wiedziałam tylko dlaczego.

— To tutaj — odezwał się w końcu, gdy stanęliśmy koło pięknego trzypiętrowego budynku. — Witaj w ósmej dzielnicy Paryża, Elysee~.

Opadła mi kopara na widok beżowego koloru elewacji oraz ozdobnych elementów barierek i innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam nazwać. Dom nie różnił się od innych pozostałych poza jednym szczegółem – miał małe ogrodzenie.

Dziwne, spodziewałam się czegoś innego. A tak byłam dość pozytywnie zaskoczona.

— Pięknie tu… — przyznałam szczerze.

— Niedaleko stąd mieszka mój szef. — Pokazał palcem w głąb ulicy. — Naprzeciwko nas natomiast, mieszka znany projektant mody.

— Znając ciebie pewnie Jacyków.

Nie wiedziałam, gdzie zatrzymać wzrok. Powoli zaczęło mi się kręcić w głowie od tego wszystkiego. Wyjęłam szybko telefon i pstryknęłam kilka zdjęć ulicy jak i samej kamienicy.

Ma chérie, co ty robisz? — zapytał rozbawiony Francis, a ja przeniosłam na niego wzrok.

— Tu jest pięknie. Muszę to uwiecznić! Wszystko!

O masz, moje niezdrowe zamiłowanie do fotografii właśnie ujrzało światło dzienne.

— Będziesz miała mnóstwo okazji, teraz chodź. — Przeszedł przez zadbany ogródek i otworzył drzwi mieszkania. — Nareszcie w domu~.

Po raz kolejny opadła mi kopara, gdy weszłam do środka i znalazłam się w holu. Marmurowa posadzka, dzieła sztuki na ścianach, schody ze zdobieniami i ten wielki kryształowy żyrandol.

Przepych, przepych…

— Jezu, tu jest jak w zamku królewskim…

Myślałam, że ja mam ładne mieszkanie, ale to… To był luksus. I to z dobrym smakiem.

— Na górze jest sypialnia — powiedział, nie kryjąc radości z tego, że mi się podobało. Ruszyłam szybko za nim, by przekonać się, że jego, a raczej nasza, sypialnia jest na najwyższym piętrze, z wielkim oknem, z którego widoczna była…

— Wieża Eiffla — szepnęłam, podchodząc do okna.

— Pięknie wygląda w nocy — powiedział, stając koło mnie. — Jest wtedy cała oświetlona.

— Śpimy razem? — zapytałam, nie odrywając wzroku od widoku.

— Tak jak zawsze.

Przyswoiłam tę informację dość szybko jak na swoje możliwości.

— Że ty chcesz mieszkać u mnie, mając tutaj TAKI widok — mruknęłam z niedowierzaniem. — U mnie widok jest na plac zabaw i śmietniki.

— Czasami warto jest zmienić otoczenie~.

— W sumie…

— Pewnie jesteś głodna. — Pstryknął palcami. — Piętro niżej jest kuchnia z jadalnią. Pójdę coś przygotować, Monako zrobiła wczoraj zakupy.

— Monako tu mieszka? — Zdziwiłam się.

— Nie, ale gdy stacjonuje w moim Domu, to czasami przychodzi, by razem zjeść śniadanie. Pod moją nieobecność zajmowała się również kotem.

— Kotem? — Zdziwiłam się jeszcze bardziej. — Masz KOTA?

— Tak. — Uśmiechnął się szeroko. — Kot anioł, nie drapie mi mebli.

— Myślę, że jakby podrapał ci meble to by wyleciał przez drzwi balkonowe w trybie ekspresowym — mruknęłam do siebie, gdy Francis wyszedł. Stałam chwilę przy oknie i patrzyłam na Paryż, aż w końcu drgnęłam i wyjęłam telefon.

I cyk foteczka.

Szybko wysłałam zdjęcie Neli z dopiskiem „Wylądowaliśmy, jest spoko! Pięknie tutaj, zresztą widzisz na zdjęciu. Taki mam widok z sypialni, boski, co nie?? A wy kiedy jedziecie do Bawarii?”.

No tak, zapomniałam wspomnieć o tym, że Nela dostała takiego bólu dupy na mój wyjazd tutaj, że bracia obiecali jej wycieczkę do Bawarii, a potem do Berlina, żeby tylko uspokoić jej hormony. Termin jednak nie był zbyt jasny, no i Nela wciąż nie zapytała swojej matki o zgodę.

Jadę już za trzy dni!!odpowiedź nadeszła błyskawicznie — I wracamy 15 lipca, jak ty. Ja pierdole, czeka mnie wizyta u żabojada….

Coooo? — odpisałam szybko — Jak to?

14 ma urodziny, nie wiedziałaś?? Żabol robi imprezę.

Drgnęłam nerwowo, a moje plecy zrobiły się mokre od potu.

CO JA TERAZ ZROBIĘ?! NIE MAM POMYSŁU NA PREZENT!! – napisałam szybko.

Mam pomysł. Owiń się wstążką i połóż na wyrku. Doceni. Albo kup mu dezodorant.

Kurwa, ale śmieszne…, pomyślałam odkładając telefon.

Spojrzałam w sufit zamyślona. Myśl, Natalka, myśl, myśl, myśl. Myśl, Puchatku, MYŚL! CO mogłabym dać Francji czternastego lipca…

Westchnęłam przeciągle i opadłam na plecy na łóżku. Miałam jeszcze dwa tygodnie.

Może coś wpadnie mi do głowy, bo na razie owinięcie się wstążką było najlepszym pomysłem.

 

 

***

 

Po obiedzie cała w skowronkach ruszyłam z Francją, by zwiedzić okolicę. Strasznie napaliłam się na wieżę Eiffla i nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ją z bliska. Dzielnica była przepiękna. Byłam zachwycona wszystkim, od architektury budynków po najzwyklejsze śmietniki. Wszystko to było tak inne od tego, co sama znałam i byłam przyzwyczajona, że po dwóch godzinach brakło mi miejsca w telefonie. I to z samego spaceru, a przecież nawet nigdzie nie byliśmy.

— No proszę, jak teraz porobisz sesję na wieży~? — zapytał dość złośliwie Francis.

— Idziemy teraz na wieżę? — zapytałam bystro, uważając, żeby ogromne lody nie spadły mi na chodnik.

Oui, oui~.

— Och, nie… Może jak pousuwam kilkanaście niepotrzebnych zdjęć…

Ma chérie, możemy usiąść na ławce, byś w spokoju sobie to wszystko przejrzała. Doprawdy, dziecko, niepotrzebne ci aż sześć zdjęć Chez Francis… — mruknął, zaglądając mi przez ramię.

Usiedliśmy na uroczej ławeczce pod młodą brzozą i w spokoju przeglądałam galerię. Po dziesięciu minutach zniknęły nasze lody jak i około trzysta sześćdziesiąt zdjęć.

— Gotowa! — Powstałam z ławki i wyszczerzyłam się szeroko. Poprawiłam żółtą sukienkę w delikatne kwiaty i spojrzałam na Francję. — Co?

— Ładnie ci w tej sukience~. — Rozmarzył się po swojemu, a ja przewróciłam oczami.

— Dziwnie się w niej czuję. — Zaczęłam zrzędzić. — Moja ostatnia sukienka, nie licząc matury, to była alba do komunii. Idziemy?

Mężczyzna pokręcił głową, ale wstał i ruszyliśmy dalej. Przechodziliśmy akurat koło salonu tatuażowego, gdy przykleiłam nos do szyby.

Ma chérie, nigdy nie dojdziemy na miejsce, jak będziesz się zatrzymywać przy każdej witrynie! — Zniecierpliwił się w końcu, a ja niechętnie się odkleiłam.

— Wybacz, po prostu marzę o tym, by zrobić sobie tatuaż — wyrzuciłam z siebie radośnie, dorównując mu kroku.

— Tatuaż?!

— Tak! I kiedyś sobie go zrobię. Jak tylko znajdę pracę, to pierwsze co, to właśnie sobie strzelę tatułasz u tatuoloka!

— Zapomnij.

— Słucham? — Spojrzałam na niego z ukosa. — Co jest złego w tatuażach?

Ma chérie, po co ci tatuaż na twoim nieskalanym ciele?

— Nieskalanym? — Podniosłam brew. — Nieskalane to jest poczęcie opisane w Biblii. Widziałeś, ile mam blizn?

— Nie zwróciłem uwagi~.

— To ci odpowiem. Całe mnóstwo. Mam dwie wielkie blizny na plecach po tym, jak źle zeskoczyłam z huśtawki na żwir. Jedna na kolanie i jedna na lewym przedramieniu po koloniach, gdzie wypadłam przesz szklane drzwi podczas gonitwy. Dwie małe blizny na drugim przedramieniu są wieczną pamiątką po Aresie. Na łydce natomiast po psie ciotki, bo mnie ugryzł podczas zabawy. Na stopie…

— Chryste — przerwał mi Francis z udawanym przerażeniem. — Jak ty przeżyłaś te osiemnaście lat?

— Jak to jak? Fartem!

— Racja… Fartu to ci faktycznie nie można odmówić.

— W końcu jestem Strzelcem, więc patronuje mi Jowisz! — zawołałam radośnie, na co on tylko przekręcił oczami.

— Błagam, nie mów mi tylko, że wierzysz w horoskopy…

— Feniks jest opcją, którą wybieram. — Zastanowiłam się głęboko, puszczając mimo uszu jego uwagę.

— Feniks w horoskopie? — Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

— Nie, jako tatuaż. Na plecach!

Co on, dupnięty w epicentrum, czy jak?

Mon Dieu… — mruknął. — Nie zrobisz sobie tatuażu…

— Jeżu kolczasty! — Zirytowałam się. — Przecież to ja go będę nosić, a nie ty. Więc co ci tak zależy? Poza tym… To moje ciało i jak będę chciała, to wytatuuję sobie na lewym policzku wielkiego penisa, a na prawym wielką waginę ku uciesze mojej, mojego przyszłego pracodawcy w McDonaldzie oraz moich rodziców. Zwłaszcza moich rodziców!

— Trochę ogłady, ma chérie. Jesteś bardzo… Natalkowa.

— Natalkowa? — Zdziwiłam się, słysząc te słowa. — Brzmi jak odmienny stan umysłu!

Wybuchłam śmiechem, a Francis pokiwał głową.

— Tak, zdecydowanie to inny stan umysłu… O! Jesteśmy na miejscu!

Otarłam łzę ze śmiechu i spojrzałam przed siebie. Na wielkim placu stała ogromna, żelazna wieża Eiffla. Moje usta mimowolnie ułożyły się w małe „o”, a oczy zabłyszczały.

— Piękna! — wykrztusiłam z zachwytem na widok tej kupy żelastwa.

— Pomyśleć, że denerwowałem się tym, że nic ci się tu nie będzie podobać. — Westchnął smutno. — Podczas gdy ty jesteś zachwycona nawet koszami na śmieci…

— Nie gadaj! — Złapałam go rozentuzjazmowana za rękę i pociągnęłam. — Chodźmy na górę! Chodźmy zobaczyć cały Paryż!

Nie było to jednak łatwe zadanie, no wszędzie było mnóstwo turystów. W pewnym momencie wydawało mi się, że chyba słyszałam gdzieś Polaków. Ale przecież w tych czasach za granicą wziąć kamień i rzucić, to na osiemdziesiąt procent trafisz w Polaka.

Kolejka na wieżę była kilometrowa, a czas oczekiwania umilał ludziom młody Francuz grający na akordeonie, my jednak nie skorzystaliśmy z tej przyjemności. Francis bez skrępowania przepchał się między ludźmi, ciągnąc mnie za sobą, aż stanęliśmy przy windzie. Byłam zachwycona, a kiedy znaleźliśmy się na trzecim piętrze, poczułam łzy wzruszenia pod powiekami. Zawsze byłam bardzo emocjonalna i wrażliwa, przez co piękna muzyka czy nawet widoki, potrafiły doprowadzić mnie do łez. Nie lubiłam tej strony swojej osobowości. Chciałam być twarda.

Stanęłam w milczeniu przy barierkach, a widok rozciągał się na pola marsowe i Paryż.

— Jesteśmy na dwustu siedemdziesięciu sześciu metrach wysokości. — Zadrżałam, gdy usłyszałam jego głos przy moim uchu.

Powoli słońce zachodziło, otulając ciepłym, pomarańczowym blaskiem miasto, a mnie ścisnęło się serce. Żeby to ukryć, szybko przetarłam oczy przegubem ręki. Na próżno, pan Jasnowidz i tak to zauważył.

— Coś się stało?

— Nie, ja tylko się wzruszyłam.

Drgnęłam i szybko wyciągnęłam telefon by zrobić zdjęcie. Gdy tylko cyknęłam fotę, spojrzałam na Francję.

Moje serce drgnęło mocno na widok mężczyzny patrzącego z pewnym smutkiem w stronę horyzontu. Jego blond włosy w świetle zachodzącego złota przybrały niemalże złoty odcień, a błękitne oczy przypominały mi piękne, bezchmurne niebo.

Nie bez powodu Paryż nazywany był miastem zakochanych, skoro nawet taki beznamiętny kloc jak ja poczuł do Francisa coś więcej, niż tylko chęć mordu.

Gdybyś tylko jeszcze był normalny…

— Zróbmy sobie pamiątkowe zdjęcie! — zawołałam nagle, żeby mnie wyobraźnia czasem nie wyniosła. — Wyślę Neli na dobranoc, haha!

Pewnie mnie zabije za wysyłanie jej gęby Francisa, ale trudno.

Nie czekając na jego odpowiedź, doskoczyłam do niego, wyszczerzyłam się i skierowałam aparat w naszą stronę.

— Super. — Spojrzałam na efekt w galerii. — Myślisz, że widać, że to Paryż? No wiesz… Dla nieobeznanego.

— Niekoniecznie — powiedział, przyglądając się zdjęciu. — A czemu pytasz?

— Posłałabym mamie na dowód, że żyję. Myślisz, że to dobry pomysł?

— Pewnie. Wyślij.

Wysłałam więc mamie wiadomość na WhatsAppie zdjęcie i krótką notkę. Westchnęłam i ponownie wbiłam tęskny wzrok w rozciągający się widok miasta.

 

 

***

 

[2 lipca 2017 — niedziela]

Obudziłam się wyspana i wypoczęta. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wieża Eiffla. Wczoraj po powrocie ze spaceru padłam przysłowiowo na pysk. Nawet nie zjadłam kolacji, tylko od razu wzięłam prysznic i zasnęłam.

Byłam sama, a po chwili poczułam smakowity zapach jedzenia. Wyskoczyłam z łóżka, ogarnęłam się w toalecie obok i potruchtałam piętro niżej do kuchni.

Papu, papu, papu…!

— Mmmm, jak pachnie~. — Wpadłam jak głodny, zaśliniony smok do środka i zamarłam.

W kuchni nie był Francja, tylko Monako. Elegancko ubrana dziewczyna spojrzała na mnie, jedną ręką trzymając patelnię, a drugą poprawiając spiętą grzywkę. Z jej lewego boku łagodnie opadał jej długi blond warkocz.

— Emmm… Cześć? — Podrapałam się zdziwiona po głowie, a zaraz potem podskoczyłam, gdy coś dotknęło mojej nogi. To śnieżnobiały kot właśnie ocierał mi się o nogi. — Oooo, witaj~.

Kucnęłam i pogłaskałam kota za uchem. Monako chwilę mnie obserwowała i powiedziała:

— Siadaj do stołu, zaraz będzie śniadanie.

— O-Ok.

Potruchtałam do pomieszczenia obok, gdzie znajdowała się przestronna i jasna jadalnia z dużym, dębowym stołem, przy którym siedział już Francis i czytał gazetę.

Bonjour~ — mruknął na mój widok i złożył gazetę.

Bonjour! Ça va!— Uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam koło niego. Słysząc jak kaleczę jego język narodowy parsknął dobrodusznym śmiechem.

— Jak się spało?

— Spałam jak zabita! — Zachichotałam i rozejrzałam się wokół. — Monako jest w kuchni.

— Wiem, moja siostra często wpada, by zjeść razem.

— To fajnie, że masz dobry kontakt z siostrą — powiedziałam po chwili namysłu. — Dużo jest rodzeństw wśród Państw?

— Trochę jest. — powiedział — Belgia jest siostrą Holandii i Luksemburgu. Bracia Włosi. Bracia Beilschmidt. Rosja ma dwie siostry… Kanada i Ameryka. Szwajcaria i jego mała siostrzyczka Liechtenstein. Kraje Nordyckie są dla siebie jak rodzeństwo. Anglia ma trzech braci…

— Coooo? — zawołałam. — Arthur ma trzech braci? TRZECH?!

Oui, Irlandię, Szkocję i Walię. Z którymi notabene jest skłócony. Szkocja, jak widzi Anglię, dostaje szału.

— Przecież razem wchodzą w skład Wielkiej Brytanii, więc dlaczego…

— Na przestrzeni tylu lat wiele ich poróżniło, ma chérie.

— Ale to bracia, powinni trzymać się razem!

— Allistor ceni więzi rodzinne, ale to tyle, jeżeli chodzi o pozytywy żywiące do Arthura. Poza tym — prychnął po chwili. — Szkocja wystąpił przeciwko Napoleonowi.

Wyczułam w jego głosie urażoną nutę. Francja miał pierdolca na punkcie Napoleona, a ja nigdy nie ciągnęłam tego tematu. Dyskusja nie miała sensu, a ludzi z pasją lepiej nie wkurwiać.

— Czekaj, skoro Arthur to Anglia, to dlaczego nazywany jest Wielką Brytanią i dlaczego na szczytach G8, czy tam G7, jest tylko on?

— Arthur jest personifikacją Anglii, ale to on jest jedynym reprezentantem Wielkiej Brytanii i tyle.

— Mówił, że widzi wróżki — powiedziałam po chwili. — To prawda?

— Ludzie ze schizofrenią widzą różne rzeczy — odparł złośliwie.

— Sugerujesz, że Arthur jest chory psychicznie? — Uniosłam brew, a Francja wzruszył ramionami. — Wy wszyscy powinniście się udać na przymusowe leczenie psychiatryczne!

— Smacznego! — Monako weszła do jadalni i położyła przede mną talerz pełen mini croissant z owocami. Prawie się pośliniłam na sam ich widok.

— Dziękuję! — Ucieszyłam się i złapałam za widelec. Widząc kątem oka wzrok Francisa, szybko się wyprostowałam, złapałam drugą dłonią za nóż, choć cholera wie po co, i zaczęłam jeść spokojnie, z nienagannymi manierami.

Cóż… Tresura nie poszła w las.

— Jak ci się tu podoba? — zapytała dziewczyna, poprawiając okulary i siadając naprzeciwko mnie. Przełknęłam szybko i odpowiedziałam szczerze:

— Zakochałam się w Paryżu! Pięknie tu jest, o wiele ładniej niż na zdjęciach! Och…

Przerwałam, bo na moje kolana wskoczył kiciuch Francji. Błękitne oczy sierściucha wbiły się we mnie, a z jego środka wydobyło się głośne mruczenie, gdy zaczęłam go drapać za uchem. Miał piękne, długie i miękkie futerko. Zwierzęta zawsze do mnie ciągnęły i lubiły.

Szkoda, że nie przekładało się to na relacje międzyludzkie, pomyślałam gorzko przypominając sobie niefortunne dla mnie chwile w szkole.

— Polubił cię — stwierdziła dobitnie Monako.

— Jaki ty jesteś kochany — zaszczebiotałam do zwierzaka. — Jak się nazywa?

— France. — Wzruszył ramionami, a ja zmiażdżyłam blondyna wzrokiem.

— Jesteś FRANCJĄ i nazwałeś własnego kota FRANCJA? To chyba wyższy poziom narcyzmu…

— Inne imię do niego nie pasuje~.

Spojrzałam na kota.

— W sumie jest do ciebie trochę podobny — mruknęłam. — Ale jednak koteł jest bardziej uroczy~. Jakie mamy plany na dzisiaj?

— Nie myślałem o tym za bardzo.

— Moglibyście przyjechać kiedyś do mnie — weszła mu w słowo siostra. — Niech dziewczyna zobaczy coś więcej, niż tylko Paryż.

— Miałem w planach zabrać ją do Lyonu w przyszłym tygodniu, a potem do Marsylii, gdzie zostalibyśmy już do końca pobytu — powiedział po chwili namysłu jej brat. — Dwa tygodnie to zdecydowanie za mało…

— Pamiętaj, że mamy obiad u moich rodziców — powiedziałam szybko, czując niepokój po jego słowach.

— Z Marsylii jest blisko do mnie — stwierdziła dobitnie blondynka.

— Nie jest to zły pomysł. — Pokiwał głową Francja. — Ale za trzy dni muszę się wstawić u szefa, nie wiem ile to potrwa.

— Zajmę się nią — Monako spojrzała na mnie bez cienia emocji. — Będziemy się dobrze bawić.

— Super! — Ucieszyłam się, ale gdzieś w okolicy żołądka poczułam zżerający mnie stres. Laska nie wyglądała na kogoś, kto mógłby się dobrze bawić. Wiedziałam, że pozory bardzo często mylą, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze są jakieś dziwne myśli.

 

***

 

Wieczorem znów padałam z nóg. Zwiedziłam dziś Łuk Triumfalny, przy którym miałam wykład z jego historii oraz z historii Wielkiego Napoleona Bonaparte. Wiedziałam, ze jeszcze jedna opowieść o wspaniałym Cesarzu Francji, a sama postawię mu ołtarzyk w domu, tak mi Francis zryje tym mózg.

Kolejnym naszym kierunkiem na trasie była wyspa Cite, gdzie znajdowała się Katedra Notre Dame. Francja był świetnym przewodnikiem. Opowiadał ciekawie i dość konkretnie, czego się po nim nie spodziewałam. Później zjedliśmy obiad w restauracji, wciągnęliśmy deser i znów siedziałam w samochodzie. Nie wiedziałam, gdzie jechaliśmy. Szybko jednak okazało się, że wisienką na torcie dnia dzisiejszego był Luwr. Byłam pod ogromnym wrażeniem.

To, co mnie zdziwiło to to, że za żadną z atrakcji nie musieliśmy płacić. Na pytanie dlaczego, zdziwiony Francuz odpowiedział, że wystarczająco, że musiał płacić podatki. Nie wiem, o co mu chodziło, ale zaakceptowałam to.

Zwiedzanie zajęło nam grubo dobrych kilka godzin, więc jak wróciliśmy, znów padłam z wyczerpania. Ale byłam szczęśliwa. Zanim zdążyłam zasnąć, odpisałam mamie i Neli, po czym film mi się urwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...