[1 lipca 2017 — sobota]
To mały krok dla
człowieka, ale wielki krok dla Dibu.
To właśnie była moja pierwsza myśl, gdy postawiłam stopę
na francuskiej ziemi o godzinie trzynastej cztery, na lotnisku Charles de
Gaulle w Paryżu. Ogrom tego obiektu oraz tysiące ludzi bardzo szybko mnie
przytłoczyło, więc dla bezpieczeństwa przykleiłam się do Francji jak naklejka.
— Trochę się tu zmieniło — mruknął mężczyzna, rozglądając
się wokół. — Zawsze latam prywatnym samolotem, ale chciałem, byś zobaczyła
trochę miasta, zanim coś zjemy.
— Jasne — powiedziałam, nawet go nie słuchając. Wszędzie
pełno było spieszących się ludzi, że aż robiło mi się niedobrze ze stresu.
— Mademoiselle — mruknął, jedną ręką zabierając
mój bagaż, a drugą łapiąc za nadgarstek. — Tędy.
Posłusznie za nim podążyłam, czując jednocześnie na palcu
ciężar szmaragdu. Zdążyłam się już do niego dość mocno przywiązać. Warto
również wspomnieć fakt, że kilka dni temu miałam telefon z upomnieniem od
Anglii (nie wiedziałam, skąd miał mój numer), że mam nie nasyłać do niego
więcej debili, a sam Ameryka oberwał moją szabelką w łeb i tak skończyła się dla
niego podróż pełna przygód. Od razu starałam się wyjaśnić nieporozumienie, ale
w pewnym momencie mój telefon został zabrany przez Francję, który zaczął
rozmawiać z Arthurem po francusku. Następnie rozłączył się i zablokował numer
Anglii.
Słońce radośnie mnie oślepiło, gdy znaleźliśmy się na
zewnątrz. Zasłoniłam się lewą ręką, mrużąc przy tym oczy niczym wampir.
— Tam — mruknął i pociągnął mnie w stronę samotnie
zaparkowanego samochodu.
— Dzizas — mruknęłam, gdy doszliśmy do błękitnego
peugeota. — Ile ty masz samochodów?
— Dużo — odpowiedział wymijająco.
— W sumie,
kto bogatemu zabroni. — Uśmiechnęłam się nerwowo. — Komornik zabroni. I
skarbówka.
— Denerwujesz się. — Uśmiechnął się, otwierając przede
mną drzwi samochodu. — Do środka~.
Usiadłam na miejscu i od razu przykleiłam nos do szyby.
Wszędzie ruch, mnóstwo ludzi i nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to dziwiło.
Powinnam być przyzwyczajona, bo w Katowicach zawsze było w ciul ludu, ale
przecież Katowice to nie Paryż…
Byłam zdenerwowana. Serce podchodziło mi do gardła, gdzie
waliło jak chory psychicznie wojownik w bęben wojenny. Co jakiś czas w trakcie
jazdy pytałam o coś Francji, a ten grzecznie mi odpowiadał. I tyle. Nic więcej.
Oboje czuliśmy się dziwnie, wiedziałam o
tym. Nie wiedziałam tylko dlaczego.
— To tutaj — odezwał się w końcu, gdy stanęliśmy koło
pięknego trzypiętrowego budynku. — Witaj w ósmej dzielnicy Paryża, Elysee~.
Opadła mi kopara na widok beżowego koloru elewacji oraz
ozdobnych elementów barierek i innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam
nazwać. Dom nie różnił się od innych pozostałych poza jednym szczegółem – miał
małe ogrodzenie.
Dziwne, spodziewałam się czegoś innego. A tak byłam dość
pozytywnie zaskoczona.
— Pięknie tu… — przyznałam szczerze.
— Niedaleko stąd mieszka mój szef. — Pokazał palcem w
głąb ulicy. — Naprzeciwko nas natomiast, mieszka znany projektant mody.
— Znając ciebie pewnie Jacyków.
Nie wiedziałam, gdzie zatrzymać wzrok. Powoli zaczęło mi
się kręcić w głowie od tego wszystkiego. Wyjęłam szybko telefon i pstryknęłam
kilka zdjęć ulicy jak i samej kamienicy.
— Ma chérie, co ty robisz? — zapytał rozbawiony
Francis, a ja przeniosłam na niego wzrok.
— Tu jest pięknie. Muszę to uwiecznić! Wszystko!
O masz, moje niezdrowe zamiłowanie do fotografii właśnie
ujrzało światło dzienne.
— Będziesz miała mnóstwo okazji, teraz chodź. — Przeszedł
przez zadbany ogródek i otworzył drzwi mieszkania. — Nareszcie w domu~.
Po raz kolejny opadła mi kopara, gdy weszłam do środka i
znalazłam się w holu. Marmurowa posadzka, dzieła sztuki na ścianach, schody ze
zdobieniami i ten wielki kryształowy żyrandol.
Przepych, przepych…
— Jezu, tu jest jak w zamku królewskim…
Myślałam, że ja mam ładne mieszkanie, ale to… To był
luksus. I to z dobrym smakiem.
— Na górze jest sypialnia — powiedział, nie kryjąc
radości z tego, że mi się podobało. Ruszyłam szybko za nim, by przekonać się,
że jego, a raczej nasza, sypialnia jest na najwyższym piętrze, z wielkim oknem,
z którego widoczna była…
— Wieża Eiffla — szepnęłam, podchodząc do okna.
— Pięknie wygląda w nocy — powiedział, stając koło mnie.
— Jest wtedy cała oświetlona.
— Śpimy razem? — zapytałam, nie odrywając wzroku od
widoku.
— Tak jak zawsze.
Przyswoiłam tę informację dość szybko jak na swoje
możliwości.
— Że ty chcesz mieszkać u mnie, mając tutaj TAKI widok —
mruknęłam z niedowierzaniem. — U mnie widok jest na plac zabaw i śmietniki.
— Czasami warto jest zmienić otoczenie~.
— W sumie…
— Pewnie jesteś głodna. — Pstryknął palcami. — Piętro
niżej jest kuchnia z jadalnią. Pójdę coś przygotować, Monako zrobiła wczoraj
zakupy.
— Monako tu mieszka? — Zdziwiłam się.
— Nie, ale gdy stacjonuje w moim Domu, to czasami
przychodzi, by razem zjeść śniadanie. Pod moją nieobecność zajmowała się
również kotem.
— Kotem? — Zdziwiłam się jeszcze bardziej. — Masz KOTA?
— Tak. — Uśmiechnął się szeroko. — Kot anioł, nie drapie
mi mebli.
— Myślę, że jakby podrapał ci meble to by wyleciał przez
drzwi balkonowe w trybie ekspresowym — mruknęłam do siebie, gdy Francis
wyszedł. Stałam chwilę przy oknie i patrzyłam na Paryż, aż w końcu drgnęłam i
wyjęłam telefon.
I cyk foteczka.
Szybko wysłałam zdjęcie Neli z dopiskiem „Wylądowaliśmy, jest spoko! Pięknie tutaj,
zresztą widzisz na zdjęciu. Taki mam widok z sypialni, boski, co nie?? A wy kiedy
jedziecie do Bawarii?”.
No tak, zapomniałam wspomnieć o tym, że Nela dostała
takiego bólu dupy na mój wyjazd tutaj, że bracia obiecali jej wycieczkę do
Bawarii, a potem do Berlina, żeby tylko uspokoić jej hormony. Termin jednak nie
był zbyt jasny, no i Nela wciąż nie zapytała swojej matki o zgodę.
Jadę już za trzy
dni!! — odpowiedź nadeszła
błyskawicznie — I wracamy 15 lipca, jak ty.
Ja pierdole, czeka mnie wizyta u żabojada….
Coooo? —
odpisałam szybko — Jak to?
14 ma urodziny, nie
wiedziałaś?? Żabol robi imprezę.
Drgnęłam nerwowo, a moje plecy zrobiły się mokre od potu.
CO JA TERAZ
ZROBIĘ?! NIE MAM POMYSŁU NA PREZENT!! – napisałam szybko.
Mam pomysł. Owiń
się wstążką i połóż na wyrku. Doceni. Albo kup mu dezodorant.
Kurwa, ale
śmieszne…, pomyślałam odkładając telefon.
Spojrzałam w sufit zamyślona. Myśl, Natalka, myśl, myśl, myśl. Myśl, Puchatku, MYŚL! CO mogłabym dać
Francji czternastego lipca…
Westchnęłam przeciągle i opadłam na plecy na łóżku.
Miałam jeszcze dwa tygodnie.
Może coś wpadnie mi do głowy, bo na razie owinięcie się
wstążką było najlepszym pomysłem.
***
Po obiedzie cała w skowronkach ruszyłam z Francją, by
zwiedzić okolicę. Strasznie napaliłam się na wieżę Eiffla i nie mogłam się
doczekać, aż zobaczę ją z bliska. Dzielnica była przepiękna. Byłam zachwycona
wszystkim, od architektury budynków po najzwyklejsze śmietniki. Wszystko to
było tak inne od tego, co sama znałam i byłam przyzwyczajona, że po dwóch
godzinach brakło mi miejsca w telefonie. I to z samego spaceru, a przecież
nawet nigdzie nie byliśmy.
— No proszę, jak teraz porobisz sesję na wieży~? —
zapytał dość złośliwie Francis.
— Idziemy teraz na wieżę? — zapytałam bystro, uważając,
żeby ogromne lody nie spadły mi na chodnik.
— Oui, oui~.
— Och, nie… Może jak pousuwam kilkanaście niepotrzebnych
zdjęć…
— Ma chérie, możemy usiąść na ławce, byś w spokoju
sobie to wszystko przejrzała. Doprawdy, dziecko, niepotrzebne ci aż sześć zdjęć
Chez Francis… — mruknął, zaglądając
mi przez ramię.
Usiedliśmy na uroczej ławeczce pod młodą brzozą i w
spokoju przeglądałam galerię. Po dziesięciu minutach zniknęły nasze lody jak i
około trzysta sześćdziesiąt zdjęć.
— Gotowa! — Powstałam z ławki i wyszczerzyłam się
szeroko. Poprawiłam żółtą sukienkę w delikatne kwiaty i spojrzałam na Francję.
— Co?
— Ładnie ci w tej sukience~. — Rozmarzył się po swojemu,
a ja przewróciłam oczami.
— Dziwnie się w niej czuję. — Zaczęłam zrzędzić. — Moja
ostatnia sukienka, nie licząc matury, to była alba do komunii. Idziemy?
Mężczyzna pokręcił głową, ale wstał i ruszyliśmy dalej.
Przechodziliśmy akurat koło salonu tatuażowego, gdy przykleiłam nos do szyby.
— Ma chérie, nigdy nie dojdziemy na miejsce, jak
będziesz się zatrzymywać przy każdej witrynie! — Zniecierpliwił się w końcu, a
ja niechętnie się odkleiłam.
— Wybacz, po prostu marzę o tym, by zrobić sobie tatuaż —
wyrzuciłam z siebie radośnie, dorównując mu kroku.
— Tatuaż?!
— Tak! I kiedyś sobie go zrobię. Jak tylko znajdę pracę,
to pierwsze co, to właśnie sobie strzelę tatułasz u tatuoloka!
— Zapomnij.
— Słucham? — Spojrzałam na niego z ukosa. — Co jest złego
w tatuażach?
— Ma chérie, po co ci tatuaż na twoim nieskalanym
ciele?
— Nieskalanym? — Podniosłam brew. — Nieskalane to jest
poczęcie opisane w Biblii. Widziałeś, ile mam blizn?
— Nie zwróciłem uwagi~.
— To ci odpowiem. Całe mnóstwo. Mam dwie wielkie blizny
na plecach po tym, jak źle zeskoczyłam z huśtawki na żwir. Jedna na kolanie i
jedna na lewym przedramieniu po koloniach, gdzie wypadłam przesz szklane drzwi
podczas gonitwy. Dwie małe blizny na drugim przedramieniu są wieczną pamiątką
po Aresie. Na łydce natomiast po psie ciotki, bo mnie ugryzł podczas zabawy. Na
stopie…
— Chryste — przerwał mi Francis z udawanym przerażeniem.
— Jak ty przeżyłaś te osiemnaście lat?
— Jak to jak? Fartem!
— Racja… Fartu to ci faktycznie nie można odmówić.
— W końcu jestem Strzelcem, więc patronuje mi Jowisz! —
zawołałam radośnie, na co on tylko przekręcił oczami.
— Błagam, nie mów mi tylko, że wierzysz w horoskopy…
— Feniks jest opcją, którą wybieram. — Zastanowiłam się
głęboko, puszczając mimo uszu jego uwagę.
— Feniks w horoskopie? — Spojrzał na mnie jak na
wariatkę.
— Nie, jako tatuaż. Na plecach!
Co on, dupnięty w
epicentrum, czy jak?
— Mon Dieu… — mruknął. — Nie zrobisz sobie
tatuażu…
— Jeżu kolczasty! — Zirytowałam się. — Przecież to ja go
będę nosić, a nie ty. Więc co ci tak zależy? Poza tym… To moje ciało i jak będę
chciała, to wytatuuję sobie na lewym policzku wielkiego penisa, a na prawym
wielką waginę ku uciesze mojej, mojego przyszłego pracodawcy w McDonaldzie oraz
moich rodziców. Zwłaszcza moich rodziców!
— Trochę ogłady, ma chérie. Jesteś bardzo…
Natalkowa.
— Natalkowa? — Zdziwiłam się, słysząc te słowa. — Brzmi
jak odmienny stan umysłu!
Wybuchłam śmiechem, a Francis pokiwał głową.
— Tak, zdecydowanie to inny stan umysłu… O! Jesteśmy na
miejscu!
Otarłam łzę ze śmiechu i spojrzałam przed siebie. Na
wielkim placu stała ogromna, żelazna wieża Eiffla. Moje usta mimowolnie ułożyły
się w małe „o”, a oczy zabłyszczały.
— Piękna! — wykrztusiłam z zachwytem na widok tej kupy żelastwa.
— Pomyśleć, że denerwowałem się tym, że nic ci się tu nie
będzie podobać. — Westchnął smutno. — Podczas gdy ty jesteś zachwycona nawet
koszami na śmieci…
— Nie gadaj! — Złapałam go rozentuzjazmowana za rękę i
pociągnęłam. — Chodźmy na górę! Chodźmy zobaczyć cały Paryż!
Nie było to jednak łatwe zadanie, no wszędzie było
mnóstwo turystów. W pewnym momencie wydawało mi się, że chyba słyszałam gdzieś
Polaków. Ale przecież w tych czasach za granicą wziąć kamień i rzucić, to na
osiemdziesiąt procent trafisz w Polaka.
Kolejka na wieżę była kilometrowa, a czas oczekiwania
umilał ludziom młody Francuz grający na akordeonie, my jednak nie
skorzystaliśmy z tej przyjemności. Francis bez skrępowania przepchał się między
ludźmi, ciągnąc mnie za sobą, aż stanęliśmy przy windzie. Byłam zachwycona, a
kiedy znaleźliśmy się na trzecim piętrze, poczułam łzy wzruszenia pod
powiekami. Zawsze byłam bardzo emocjonalna i wrażliwa, przez co piękna muzyka
czy nawet widoki, potrafiły doprowadzić mnie do łez. Nie lubiłam tej strony
swojej osobowości. Chciałam być twarda.
Stanęłam w milczeniu przy barierkach, a widok rozciągał
się na pola marsowe i Paryż.
— Jesteśmy na dwustu siedemdziesięciu sześciu metrach
wysokości. — Zadrżałam, gdy usłyszałam jego głos przy moim uchu.
Powoli słońce zachodziło, otulając ciepłym, pomarańczowym
blaskiem miasto, a mnie ścisnęło się serce. Żeby to ukryć, szybko przetarłam
oczy przegubem ręki. Na próżno, pan Jasnowidz i tak to zauważył.
— Coś się stało?
— Nie, ja tylko się wzruszyłam.
Drgnęłam i szybko wyciągnęłam telefon by zrobić zdjęcie.
Gdy tylko cyknęłam fotę, spojrzałam na Francję.
Moje serce drgnęło mocno na widok mężczyzny patrzącego z
pewnym smutkiem w stronę horyzontu. Jego blond włosy w świetle zachodzącego
złota przybrały niemalże złoty odcień, a błękitne oczy przypominały mi piękne,
bezchmurne niebo.
Nie bez powodu Paryż nazywany był miastem zakochanych,
skoro nawet taki beznamiętny kloc jak ja poczuł do Francisa coś więcej, niż
tylko chęć mordu.
Gdybyś tylko
jeszcze był normalny…
— Zróbmy sobie pamiątkowe zdjęcie! — zawołałam nagle,
żeby mnie wyobraźnia czasem nie wyniosła. — Wyślę Neli na dobranoc, haha!
Pewnie mnie zabije
za wysyłanie jej gęby Francisa, ale trudno.
Nie czekając na jego odpowiedź, doskoczyłam do niego,
wyszczerzyłam się i skierowałam aparat w naszą stronę.
— Super. — Spojrzałam na efekt w galerii. — Myślisz, że
widać, że to Paryż? No wiesz… Dla nieobeznanego.
— Niekoniecznie — powiedział, przyglądając się zdjęciu. —
A czemu pytasz?
— Posłałabym mamie na dowód, że żyję. Myślisz, że to
dobry pomysł?
— Pewnie. Wyślij.
Wysłałam więc mamie wiadomość na WhatsAppie zdjęcie i
krótką notkę. Westchnęłam i ponownie wbiłam tęskny wzrok w rozciągający się
widok miasta.
***
[2 lipca 2017 — niedziela]
Obudziłam się wyspana i wypoczęta. Pierwsze, co rzuciło
mi się w oczy, to wieża Eiffla. Wczoraj po powrocie ze spaceru padłam
przysłowiowo na pysk. Nawet nie zjadłam kolacji, tylko od razu wzięłam prysznic
i zasnęłam.
Byłam sama, a po chwili poczułam smakowity zapach
jedzenia. Wyskoczyłam z łóżka, ogarnęłam się w toalecie obok i potruchtałam
piętro niżej do kuchni.
Papu, papu, papu…!
— Mmmm, jak pachnie~. — Wpadłam jak głodny, zaśliniony
smok do środka i zamarłam.
W kuchni nie był Francja, tylko Monako. Elegancko ubrana
dziewczyna spojrzała na mnie, jedną ręką trzymając patelnię, a drugą
poprawiając spiętą grzywkę. Z jej lewego boku łagodnie opadał jej długi blond
warkocz.
— Emmm… Cześć? — Podrapałam się zdziwiona po głowie, a
zaraz potem podskoczyłam, gdy coś dotknęło mojej nogi. To śnieżnobiały kot
właśnie ocierał mi się o nogi. — Oooo, witaj~.
Kucnęłam i pogłaskałam kota za uchem. Monako chwilę mnie
obserwowała i powiedziała:
— Siadaj do stołu, zaraz będzie śniadanie.
— O-Ok.
Potruchtałam do pomieszczenia obok, gdzie znajdowała się
przestronna i jasna jadalnia z dużym, dębowym stołem, przy którym siedział już
Francis i czytał gazetę.
— Bonjour~ — mruknął na mój widok i złożył gazetę.
— Bonjour! Ça va!— Uśmiechnęłam się szeroko
i usiadłam koło niego. Słysząc jak kaleczę jego język narodowy parsknął
dobrodusznym śmiechem.
— Jak się spało?
— Spałam jak zabita! — Zachichotałam i rozejrzałam się
wokół. — Monako jest w kuchni.
— Wiem, moja siostra często wpada, by zjeść razem.
— To fajnie, że masz dobry kontakt z siostrą —
powiedziałam po chwili namysłu. — Dużo jest rodzeństw wśród Państw?
— Trochę jest. — powiedział — Belgia jest siostrą
Holandii i Luksemburgu. Bracia Włosi. Bracia Beilschmidt. Rosja ma dwie
siostry… Kanada i Ameryka. Szwajcaria i jego mała siostrzyczka Liechtenstein.
Kraje Nordyckie są dla siebie jak rodzeństwo. Anglia ma trzech braci…
— Coooo? — zawołałam. — Arthur ma trzech braci? TRZECH?!
— Oui, Irlandię, Szkocję i Walię. Z którymi
notabene jest skłócony. Szkocja, jak widzi Anglię, dostaje szału.
— Przecież razem wchodzą w skład Wielkiej Brytanii, więc
dlaczego…
— Na przestrzeni tylu lat wiele ich poróżniło, ma
chérie.
— Ale to bracia, powinni trzymać się razem!
— Allistor ceni więzi rodzinne, ale to tyle, jeżeli
chodzi o pozytywy żywiące do Arthura. Poza tym — prychnął po chwili. — Szkocja
wystąpił przeciwko Napoleonowi.
Wyczułam w jego głosie urażoną nutę. Francja miał
pierdolca na punkcie Napoleona, a ja nigdy nie ciągnęłam tego tematu. Dyskusja
nie miała sensu, a ludzi z pasją lepiej nie wkurwiać.
— Czekaj, skoro Arthur to Anglia, to dlaczego nazywany
jest Wielką Brytanią i dlaczego na szczytach G8, czy tam G7, jest tylko on?
— Arthur jest personifikacją Anglii, ale to on jest
jedynym reprezentantem Wielkiej Brytanii i tyle.
— Mówił, że widzi wróżki — powiedziałam po chwili. — To
prawda?
— Ludzie ze schizofrenią widzą różne rzeczy — odparł
złośliwie.
— Sugerujesz, że Arthur jest chory psychicznie? —
Uniosłam brew, a Francja wzruszył ramionami. — Wy wszyscy powinniście się udać
na przymusowe leczenie psychiatryczne!
— Smacznego! — Monako weszła do jadalni i położyła przede
mną talerz pełen mini croissant z owocami. Prawie się pośliniłam na sam ich
widok.
— Dziękuję! — Ucieszyłam się i złapałam za widelec.
Widząc kątem oka wzrok Francisa, szybko się wyprostowałam, złapałam drugą
dłonią za nóż, choć cholera wie po co, i zaczęłam jeść spokojnie, z
nienagannymi manierami.
Cóż… Tresura nie poszła w las.
— Jak ci się tu podoba? — zapytała dziewczyna,
poprawiając okulary i siadając naprzeciwko mnie. Przełknęłam szybko i
odpowiedziałam szczerze:
— Zakochałam się w Paryżu! Pięknie tu jest, o wiele
ładniej niż na zdjęciach! Och…
Przerwałam, bo na moje kolana wskoczył kiciuch Francji.
Błękitne oczy sierściucha wbiły się we mnie, a z jego środka wydobyło się
głośne mruczenie, gdy zaczęłam go drapać za uchem. Miał piękne, długie i
miękkie futerko. Zwierzęta zawsze do mnie ciągnęły i lubiły.
Szkoda, że nie
przekładało się to na relacje międzyludzkie, pomyślałam gorzko
przypominając sobie niefortunne dla mnie chwile w szkole.
— Polubił cię — stwierdziła dobitnie Monako.
— Jaki ty jesteś kochany — zaszczebiotałam do zwierzaka.
— Jak się nazywa?
— France. — Wzruszył ramionami, a ja zmiażdżyłam blondyna
wzrokiem.
— Jesteś FRANCJĄ i nazwałeś własnego kota FRANCJA? To
chyba wyższy poziom narcyzmu…
— Inne imię do niego nie pasuje~.
Spojrzałam na kota.
— W sumie jest do ciebie trochę podobny — mruknęłam. —
Ale jednak koteł jest bardziej uroczy~. Jakie mamy plany na dzisiaj?
— Nie myślałem o tym za bardzo.
— Moglibyście przyjechać kiedyś do mnie — weszła mu w
słowo siostra. — Niech dziewczyna zobaczy coś więcej, niż tylko Paryż.
— Miałem w planach zabrać ją do Lyonu w przyszłym
tygodniu, a potem do Marsylii, gdzie zostalibyśmy już do końca pobytu —
powiedział po chwili namysłu jej brat. — Dwa tygodnie to zdecydowanie za mało…
— Pamiętaj, że mamy obiad u moich rodziców — powiedziałam
szybko, czując niepokój po jego słowach.
— Z Marsylii jest blisko do mnie — stwierdziła dobitnie
blondynka.
— Nie jest to zły pomysł. — Pokiwał głową Francja. — Ale
za trzy dni muszę się wstawić u szefa, nie wiem ile to potrwa.
— Zajmę się nią — Monako spojrzała na mnie bez cienia
emocji. — Będziemy się dobrze bawić.
— Super! — Ucieszyłam się, ale gdzieś w okolicy żołądka
poczułam zżerający mnie stres. Laska nie wyglądała na kogoś, kto mógłby się
dobrze bawić. Wiedziałam, że pozory bardzo często mylą, ale gdzieś z tyłu głowy
zawsze są jakieś dziwne myśli.
***
Wieczorem znów padałam z nóg. Zwiedziłam dziś Łuk
Triumfalny, przy którym miałam wykład z jego historii oraz z historii Wielkiego
Napoleona Bonaparte. Wiedziałam, ze jeszcze jedna opowieść o wspaniałym Cesarzu
Francji, a sama postawię mu ołtarzyk w domu, tak mi Francis zryje tym mózg.
Kolejnym naszym kierunkiem na trasie była wyspa Cite,
gdzie znajdowała się Katedra Notre Dame. Francja był świetnym przewodnikiem.
Opowiadał ciekawie i dość konkretnie, czego się po nim nie spodziewałam.
Później zjedliśmy obiad w restauracji, wciągnęliśmy deser i znów siedziałam w
samochodzie. Nie wiedziałam, gdzie jechaliśmy. Szybko jednak okazało się, że
wisienką na torcie dnia dzisiejszego był Luwr. Byłam pod ogromnym wrażeniem.
To, co mnie zdziwiło to to, że za żadną z atrakcji nie
musieliśmy płacić. Na pytanie dlaczego, zdziwiony Francuz odpowiedział, że
wystarczająco, że musiał płacić podatki. Nie wiem, o co mu chodziło, ale
zaakceptowałam to.
Zwiedzanie zajęło nam grubo dobrych kilka godzin, więc
jak wróciliśmy, znów padłam z wyczerpania. Ale byłam szczęśliwa. Zanim zdążyłam
zasnąć, odpisałam mamie i Neli, po czym film mi się urwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz