[14 lipiec 2017 — piątek]
Dziś Francuzi hucznie świętowali. Nawet nie wiedziałam,
że te tak zwane „urodziny” Państw to po prostu daty ich największych i
najważniejszych świąt państwowych. A więc Francja miał „urodziny” w święto
szturmu na Bastylię.
Po powrocie Francisa nic konkretnego się nie działo.
Przez długi czas nie miałam cywilnej odwagi zapytać o sprawę z Dawidem, a gdy w
końcu się odważyłam, to i tak niczego się nie dowiedziałam.
Po pierwsze, nie zajarzył o kim mowa. A gdy już zajarzył,
to zastanawiał się chwilę, po czym wzruszył ramionami. Albo dobrze grał, albo
faktycznie to tylko tragiczny zbieg okoliczności. Zwłaszcza, że znalazłam
artykuł, w którym wyraźnie było napisane, że Dawid był pod wpływem alkoholu.
Nie rozumiałam tego, a ja nie wierzyłam w zbiegi okoliczności. Reakcja Francisa
była jednak zbyt prawdziwa…
W między czasie dostałam wiadomość, że pomyślnie
przeszłam rekrutację na studia w kierunku Fizjoterapia na Śląskim Uniwersytecie
Medycznym. Radość z tego powodu nosiła mnie na skrzydłach kilka dni. Francja jednak
nie podzielał mojej radości.
W poniedziałek z samego rana wyjechaliśmy do Marsylii.
Miasto urzekło mnie bardziej, niż zatłoczony Paryż, zakochałam się w widokach i
klimacie. Było pięknie, a przedwczoraj odwiedziliśmy Monako w jej domu.
Dziewczyna oprowadziła mnie po dzielnicy Monte Carlo, opowiadając mi
praktycznie o wszystkim. O swojej historii, o jej stolicy, ludziach… Tyle, że
nie pamiętała skąd się wzięła. A to przecież ciekawiło mnie najbardziej. Skąd
biorą się tacy jak Monako czy Francja? Francja i Włosi pamiętają czasy, jak
byli młodzi. Ale nie potrafili odpowiedzieć mi na podstawowe pytanie SKĄD?
Skoro Państwa nie mogą mieć dzieci, to SKĄD do cholery się brały?
Gianna też nie wiedziała. „Po prostu byliśmy, jesteśmy i
będziemy” – to usłyszałam. Tematu z nią więcej nie podjęłam.
A teraz stałam przed wielkim lustrem w naszym pokoju w
Marsylii i przeglądałam się. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że sama siebie nie
poznawałam. Z lustra nie patrzyła na mnie znana mi zielonooka nastolatka z
burzą włosów i wymalowanym zmęczeniem na twarzy.
Widziałam młodą kobietę ze starannie upiętymi włosami i
lekkim makijażem oczu (wciąż tylko tusz i eyeliner. No co? Byłam za tępa na
używanie cieni i podkładu…). Zamiast jeansów, trampek i koszulki miałam na
sobie czerwoną sukienkę z Prady i czarne wiązane botki. Nie tylko cycki miałam
wielkie, ale nawet biodra miały zupełnie inny kształt niż kiedyś. Moja
sylwetka…
Jezu… Ja chyba
dorosłam…
— Matko Boska, to przecież nie jestem ja… — szepnęłam do
siebie, naciskając tępo palcem w swój policzek.
Czułam się dziwnie w tej kreacji. Ale podobałam się sobie
i to bardzo. Wyglądałam tak… kobieco.
W tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich
Francis. W odbiciu zobaczyłam, że mężczyzna na mój widok zamarł w pół kroku.
— Co? — zapytałam lekko rozdrażniona, bo czułam już gorąc
rozchodzący się po mojej twarzy w ekspresowym tempie.
— Pięknie wyglądasz, ma chérie — zamruczał w
odpowiedzi. — Naprawdę, przepięknie…
— Dziękuję — powiedziałam i odeszłam od lustra do swojej
torby. — Zanim zejdziemy, to mam jeszcze jedną sprawę.
Wygrzebałam małe, granatowe pudełeczko i zamknęłam je w
dłoni. Odwróciłam się powoli do Francisa i zarejestrowałam tylko tyle, że
wyglądał świetnie. Miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie, a włosy miał związane
z tyłu błękitną wstążką. Wymoczki z Top
Model na TVN mogli się schować pod pierzyną.
Izzi, Natalia,
włącz mózg, nie zaśliń się, nie jąkaj.
— Widzisz, dziś są twoje urodziny, a ja mam dla ciebie
mały prezent — powiedziałam sztywno, nie bardzo wiedząc jak się zachować. —
Proszę.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę z podarkiem i zapadła
cisza.
— Noo! — zawołałam ponaglająco. — Bierz!
Francis drgnął i podnosząc brew sięgnął po pudełeczko.
Otworzył je i druga jego brew dołączyła do tej pierwszej. Wpatrywał się w
milczeniu w sygnet, a moje nadzieje umarły szybciej, niż przewidywałam.
Świetnie…
Nie podobało mu się, wiedziałam, że trzeba było mu kupić
bombonierkę i voucher do McDonalda.
— Wszystkiego najlepszego — wypaliłam czerwona. —
Szczęścia, zdrowia, cierpliwości, żebyś nie zniknął i żebyś mnie nie wykończył.
Życia bez wojen i bez kryzysów. Mniej strajków, normalnego szefa, rozrastającej
się turystyki i siły, by stać się supermocarstwem w Europie, o ile oczywiście
Ameryka ci na to pozwoli — dodałam cicho. — Dobrej imprezy, szczerych
przyjaciół, mniej obrzydliwego żarcia.
— Wow — powiedział w końcu i wyjął delikatnie sygnet
dwoma palcami. — Zaskoczyłaś mnie... To twoje inicjały?
— Tak. Żebyś pamiętał, kiedy nasze drogi się rozejdą, bo…
Nie dokończyłam bo podszedł do mnie i bardzo mocno mnie
do siebie przytulił. Oczy lekko mi się rozszerzyły, gdy pacnęłam brodą o jego
ramię. Z wahaniem objęłam Francję i zatopiłam się w znanym mi zapachu. W końcu
po kilkunastu sekundach przed oczami miałam już tylko jego niebieskie tęczówki
i wiedziałam, że zaraz romantycznie zatopię się w pocałunku. Chciałam tego całą
sobą i pieprząc moralność i konsekwencje, zbliżyłam się sama w stronę jego ust.
Jednak Wszechświat nie byłby sobą, gdyby nawet tego nie
zepsuł. W momencie, kiedy dzieliło nas co najmniej kilka milimetrów, drzwi z
pokoju otworzyły się z kopa tak mocno, że oboje podskoczyliśmy.
— Najlepszego, stary! Kesesese! — Zamarłam, gdy
najpierw usłyszałam niemiecki skrzek, a potem zobaczyłam uśmiechniętą gębę
Prusaka. Szarak przeniósł wzrok na mnie i zawołał wesoło: — O, sorki,
kesesese! Ej, fajna laska! To nowa? Czyli przeleciałeś już tamtą sukę i
wykopałeś z powrotem na to zadupie, tak?
— Gilbert — powiedziałam, wyplątując się z ramion
Francisa. — Czy ty, złotko, kurwa, nie potrafisz pukać?
— Natalia?! — wykrzyknął zaskoczony, wskazując na mnie
palcem. — O cholera, czyli jednak można na ciebie patrzeć, nie mrużąc przy tym
oczu!
Zaśmiał się wrednie, a na moich policzkach wykwitł
rumieniec.
— Gilbert, oczywiście, że to moja Natalia — powiedział
spokojnie Francis, przykładając dłoń do mojego policzka.
— I co, kuzyneczko, przeleciał cię już? Kesesese!
Zacisnęłam zęby z wściekłości. Jeżeli magia istniała, to
właśnie w tej chwili spieprzyła bezpowrotnie w kosmos.
— Chciałbyś, gnojku! — syknęłam, po czym odwróciłam się
do Francji. — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Cmoknęłam go szybko w policzek i ruszyłam do drzwi.
— Skoro ten szary dureń tu jest, to znaczy że Nela też
się tu kręci~. — Uśmiechnęłam się do siebie, a gdy mijałam Prusaka, na
bezczelnego pokazałam mu środkowy palec i wyszłam.
Słyszałam za plecami, jak Gil trzasnął drzwiami i zniknął
w pokoju, a ja przekręciłam oczami.
Stary dureń.
Zeszłam po schodach w dół do wielkiego salonu i
spostrzegłam Nelę i Ludwiga, którzy stali na balkonie i o czymś rozprawiali. Lu
ubrany był elegancko, dziewczyna natomiast miała na sobie krótkie jeansowe
spodenki i kremową koszulkę na ramiączkach. Przybrałam na twarz szeroki uśmiech
i doskoczyłam do nich, uważając, by nie rozwalić ryja przez buty na obcasie.
— Ohayo! — zawołałam rozpromieniona, a para spojrzała na
mnie zaskoczona.
— Dibu? — zapytała zdziwiona, a jej wzrok zlustrował mnie
z góry na dół.
— No a kto, jak nie ja! — Wyszczerzyłam się. — Cześć,
Ludwig!
— Humpf. — Blondyn kiwnął głową, po czym odwrócił wzrok.
— A ty coś taka radosna? — zapytała mrużąc oczy.
— A czemu nie? — Zdziwiłam się. — Czeka nas impreza,
stęskniłam się za Włochami! Polska też będzie i za tobą też się stęskniłam,
moja mała żabko!
Przytuliłam ją mocno do siebie, ale Nela szybko mnie od
siebie odepchnęła.
— Jezu, weź mnie nie dotykaj! — warknęła. — Wiesz, że
tego nie lubię!
— Wiem. — Zrobiłam minę IKS DE.
— To ja pójdę do brata — powiedział Ludwig, wskazując
palcem za siebie i zostawił nas same. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki,
która patrzyła na mnie dość krytycznie. Oparła dłonie o biodra i warknęła:
— Co ty, kurwa, masz na sobie?
— Huh? Źle wyglądam? — Spojrzałam w dół.
— A jak myślisz? TY w sukience? Czerwony to nie twój
kolor. I te buty? Na chuj ci obcas, skoro jesteś wysoka z natury? Wyglądam przy
tobie jak karzeł!
— Ale ja…
— I te włosy… — Skrzywiła się. — Wyglądasz jak z cyrku.
Rozpuść je lepiej. Nie do twarzy ci z tym czymś.
— Starałam się, bo nie chciałam zrobić wstydu przed
szefostwem Francji…
— Co ty pieprzysz? — Zirytowała się. — To impreza
zamknięta, będziemy tutaj jedynymi ludźmi, kretynie.
— Ale Monako mówiła… — zaoponowałam, ale Nela mi
przerwała:
— Żabojady świętują, a prezydent zboczeńca jest w Paryżu.
Pytałam braci, gdy tu zmierzaliśmy.
— Czyli dałam się zmanipulować, żeby mi wcisnąć kieckę…
— Nic nowego — prychnęła. — Ty zawsze łykasz jak pelikan.
Idź się lepiej przebierz, bo patrzeć na ciebie nie mogę.
Minęła mnie przewracając oczami i ruszyła w stronę
Ludwiga, który schodził po schodach wraz z bratem. Zrobiło mi się przykro.
Wiedziałam, że ona nie lubiła i nie tolerowała niczego, co nie posiadało
nogawek, ale ja naprawdę się starałam…
Oparłam się o barierki balkonowe i głośno westchnęłam.
Wewnętrznie oklapłam i poczułam się zmęczona. Miałam zamiar faktycznie iść się
przebrać, ale stwierdziłam, że… że nie. No bo z jakiej, kurwa, racji? Bo NELI
znowu coś nie pasowało? A niech spada na bambus, ja się czułam dobrze i to mój
komfort był tutaj najważniejszy.
— Nad czym tak myślisz?
Podskoczyłam z sercem na ramieniu, a gdy się odwróciłam,
zobaczyłam skrzywionego Włocha z rękoma w kieszeni.
— Romano! — Ucieszyłam się i rzuciłam mu się na szyję. —
Tęskniłam!
— Chwila, moment! — Odsunął mnie od siebie i zmierzył
mnie wzrokiem. — Ale się odstrzeliłaś.
Spuściłam wzrok.
— Czyli jednak mam się przebrać — mruknęłam i zamyślona
chciałam wyjść z balkonu, ale Włoch złapał mnie za przegub ręki.
— Nie, nie, nie! — zawołał, a gdy podniosłam na niego
wzrok zobaczyłam, że był cały czerwony. — Nie to miałem na myśli! Chodziło mi o
to, że wyglądasz bardzo ładnie!
— N-Naprawdę? — Uśmiechnęłam się słabo.
— To chyba jasne! — warknął czerwony. — A co, ten kretyn
coś ci powiedział?!
— Nela powiedziała, że wyglądam okropnie — mruknęłam. —
Kazała mi się przebrać.
— Nie słuchaj jej, jest zazdrosna — prychnął.
— Nela? Zazdrosna? — zapytałam z powątpieniem. — Coś ty,
ona nie jest typem zazdrośnicy.
— Tak? — zapytał z ironią i wskazał palcem na stojących
przy filarze Niemcy i dziewczynę. — To miej odwagę podejść do tej dwójki teraz
i uśmiechnąć się do tego kwadratowego kartofla. Wydrapie ci oczy szybciej, niż
zdążysz się odezwać. Baby — prychnął. — Wystarczy, że jedna wygląda lepiej od
tej drugiej i od razu robią się problemy.
— Wiesz, jak to mówią. — Wzruszyłam ramionami. — Baby, z
nimi źle, bez nich jeszcze gorzej.
— Ta — mruknął i puścił mnie.
— A gdzie Północny? — Zainteresowałam się.
— Znając życie to pewnie tam, gdzie nie powinien. —
Wściekł się. — Mój brat to skończony idiota, więc nie liczę na nic w jego
przypadku!
— Nie mów tak — upomniałam go. — Jesteście rodziną, a
rodzina jest najważniejsza.
— Jasne — prychnął. — Pogadamy jak będziesz mieć
rodzeństwo.
— Mam brata. — Przypomniałam mu. — Patryś ma jedenaście
lat.
— Faktycznie, zapomniałem — burknął, krzyżując ręce na
klatce piersiowej. — I co, nie uważasz że twój brat to idiota?
— Uważam, że mój brat jest rozpieszczonym bananowym
dzieckiem, a to różnica — powiedziałam i parsknęłam śmiechem.
Romano pokręcił głową, a ja zamilkłam, gdy koło nas
stanęła kopia chłopaka, tyle że jego loczek był nieco inny, niż braci. Był
wyższy niż Południowiec i miał nieco jaśniejszą karnację. Gdybym tak dobrze nie
znała braci, to bym pomyślała, że to Feliciano. Ubrany był w czarne spodnie i
zieloną koszulę na guziki. To co go jednak różniło od starszego rodzeństwa to
oczy. Były niezwykle zielone.
— Ciao, Bella — powiedział po wosku i chwycił mnie
za dłoń. — Pozwól, że się przedstawię.
Jestem Seborga i bardzo chciałbym cię bliżej poznać~.
Skłonił lekko głowę i złożył pocałunek na wierzchu mojej
dłoni. Poczułam lekkie ciepło na moich policzkach.
— Emmm, cześć — powiedziałam niepewnie. — Jestem Natalia
i nie znam włoskiego. Ale znam za to fajne kawały o Żydach i Cyganach.
— N-Natalia? — powtórzył chłopak blednąc i puszczając
szybko moją rękę, jakby była co najmniej skażona.
— Więc to ty jesteś Seborga? — Uśmiechnęłam się szeroko.
— Najmłodszy z braci, ten który ma największe powodzenie wśród kobiet?
— ŻE CO?! — warknął Romano, a Seborga zrobił krok w tył.
— Tak, to ja. Emmm, chyba mnie wołają, ciao!
Otworzyłam usta ze zdziwienia, kiedy nastolatek
najzwyczajniej w świecie dał nogę.
— Czy on właśnie ode mnie uciekł? — zapytałam uprzejmie
mrugając z niedowierzenia.
Może rzeczywiście powinnam się iść przebrać, skoro nawet
Włochy ode mnie spierdzielają.
— Francja chyba z nim rozmawiał na twój temat. —
Roześmiał się Romano w głos.
— No nie! — powiedziałam. — Bez jaj, że Francis biedaka
nastraszył!
— Wcale bym się nie zdziwił — prychnął.
— Co za kwas — mruknęłam. — Istny żal.pl. Czaisz bazę,
ziom?
— Czaję, ale czasami wolałbym nie czaić — odburknął, a ja
zachichotałam.
— Ty, czekaj — powiedziałam i rozejrzałam się wokół. —
Anglia będzie?
— A co ja, jasnowidz? — prychnął. — A dlaczego pytasz?
— Cóż, za każdym razem jak Anglia jest w pobliżu, dzieją
się dziwne rzeczy — mruknęłam. — Więc jestem ciekawa, czy jestem bezpieczna na
imprezie, czy czasem znowu coś się nie odjebie.
— Znając życie, to odjebie się tu nie jedno — powiedział,
a ja zaśmiałam się w głos.
— Seborga wyglądał na naprawdę przerażonego — mruknęłam,
zawieszając wzrok na młodym Włochu.
— Bo był. — Wzruszył ramionami.
— Mam ochotę go pomęczyć — mruknęłam pod nosem,
uśmiechając się jak Grinch, a Romano spojrzał na mnie z ukosa.
— Sadystka. Uśmiech ci zrzednie, jak twój Pan i Władca
się pojawi.
— Ha ha ha — mruknęłam, uderzając kuzyna z pięści w
ramię. — Taki z niego pan i władca, a jedyny tron na jakim może sobie
posiedzieć to kibel. A właśnie, to gdzie on, do cholery, jest?
Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się po salonie. Goście
powoli zaczęli się schodzić, zauważyłam między innymi Hiszpanię, który stał
wraz z Gilbertem, Węgry z Austrią siedzących na kanapie, czy Kanadę buszującego
przy żarciu.
— Idę go poszukać — mruknęłam. — Z nim jak z dzieckiem,
jak jest cicho i spokojnie, to znaczy, że gnojek coś kombinuje.
— A do Neli nie idziesz? — zapytał ironicznie Włoch.
— Emmm… Nie. Niech się bawi z braćmi.
Westchnęłam i miałam już ruszyć przed siebie, gdy Romano
powiedział:
— Serio, nie przejmuj się nią. Naprawdę bardzo ładnie
wyglądasz.
— Dzięki. — Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam do
chłopaka. Coś jednak we mnie drgnęło, gdy zrozumiałam, że mówił poważnie.
— Serio — burknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. —
Aż żal bierze.
— Romano — powiedziałam i podeszłam do niego. — Jesteś
dla mnie jak rodzina. Ty i Feliciano. To by było jak kazirodztwo — spróbowałam
zażartować, ale ten wciąż dziwnie na mnie patrzył. — Poza tym… Antonio by się
wkurzył~.
— C-CO?! — warknął, robiąc się cały czerwony. — Co ten
leszcz…?!
Przerwał, bo wybuchłam tak głośnym śmiechem, że zwróciłam
na siebie uwagę pozostałych. Zatkałam usta i zatrzęsłam się, nie mogąc się
uspokoić.
— Zamknij się! — syknął. — To nie jest śmieszne,
kretynko!
— Nie masz się co złościć, ja bardzo lubię yaoi.
— Ty mała… — Zacisnął zęby, a ja z uśmiechem na ustach
puściłam mu oczko i zarządziłam taktyczny odwrót. Tak na wszelki wypadek.
Przechodziłam między gośćmi. Ci, co mnie jeszcze słabo
znali, gapili się na mnie bez skrępowania, nierzadko pokazując na mnie palcem.
Ja jednak starałam się olewać ten wzrost atencji wobec mej skromnej osoby i
ruszyłam po schodach na górę. Będąc na najwyższym stopniu zderzyłam się z
Francją.
— O! Właśnie cię szukałam. — Odetchnęłam z ulgą. —
Myślałam, że się straciłeś albo dostałeś udaru, czy coś.
— Udaru?
— Wiesz, wiek robi swoje.
— Nie jestem aż tak stary — zaoponował Francis, a ja
parsknęłam.
— Proszę cię, jesteś tak stary, że pamiętasz kiedy Ocean
Spokojny był uspokajany. — Wyszczerzyłam się, a jemu drgnęła powieka. — Chodź,
goście już są.
Skierowałam się z powrotem na dół, ale mężczyzna mnie
zatrzymał.
— Czekaj — powiedział, a ja dźwignęłam brew. — Poświęć mi
chwilkę.
— Yyyy…
Zdziwiona ruszyłam za nim, kiedy pociągnął mnie w stronę
pokoju. Przez chwilę serce podeszło mi do gardła, gdy przypomniałam sobie, że
Prusak nam przerwał, więc Francja pewnie będzie chciał to i owo dokończyć. Moją
pierwszą myślą było brać nogi za pas, ale przecież sama stwierdziłam
odpowiedzialnie „pieprzyć konsekwencje”. No to teraz bierz na klatę.
— O co chodzi? — zapytałam rżnąc głupa, bo w sumie to mi
najlepiej w życiu wychodziło.
— Wiesz, ja też coś dla ciebie mam — powiedział, biorąc z
łóżka zielony, materiałowy woreczek. Od razu w oczy rzucił mi się mój sygnet,
który znajdował się na palcu serdecznym jego lewej ręki. Zrobiło mi się
cieplutko na serduszku. — Powinienem w sumie dać ci to już dawno, ale nie było
okazji. A teraz, kiedy Monako zwróciła mi uwagę, myślę, że to dobra chwila.
Mówiąc to wysypał coś z woreczka na dłoń, a ja swoimi
ledwo żywymi szarymi komórkami zajarzyłam, że chyba był to naszyjnik. Nie,
czekaj, to na bank był naszyjnik. Z piękną zawieszką w kształcie zielonej łzy.
— To szmaragd — powiedział spokojnie, rozprostowując
biżuterię. — Będzie idealnie pasować do twojego pierścionka.
— Jest piękny, ale nie mogę go przyjąć — powiedziałam z
lekkim zażenowaniem.
— Dlaczego nie możesz go przyjąć? — zapytał z
rozdrażnieniem.
— Bo to drogi prezent! — powiedziałam. — Wystarczy, że tu
jestem. Wystarczy, że mam na sobie Pradę, a w walizce czekają kolejne dwie
sukienki nazistowskiej Coco Channel. Tyle, ile dla mnie do tej pory zrobiłeś,
to nigdy…
— Pierścionek od Alfreda przyjęłaś — przerwał mi.
— O nie, nie, nie! — Pomachałam palcem w jego stronę. —
Wymieniłam się z nim na szablę! A to różnica.
— Dobrze. — Westchnął. — To wymień się ze mną za
naszyjnik.
— Dobra, ale skąd ja wezmę drugą szablę…? — mruknęłam, a
Francis wykonał facepalma.
— Wiesz — zaczął, uśmiechając się wrednie, cofając rękę z
twarzy. — Właściwie to…
— Zapomnij, zboczeńcu! — warknęłam, czerwieniąc się.
Spierdalać, trza
spierdalać!
— To dlaczego, do cholery, nie możesz przyjąć prezentu
jak normalny człowiek? — zagrzmiał w końcu, a ja podskoczyłam. — Czy to
naprawdę takie trudne? Mon Dieu, dzisiaj świętuję i moją wolą jest, byś
zapięła go na swojej szyi i powiedziała zwykłe „dziękuję”, czy to za wiele dla
ciebie?
— O proszę, jaki asertywny się zrobił — mruknęłam.
— Nie wytrzymam z tobą kiedyś. — Westchnął i złapał mnie
mocno za przegub.
— Hej! — zawołałam, ale po chwili znalazłam się przed
lustrem, a za mną stanął Francja.
— Spokojnie.
Poczułam przyjemny chłód na skórze, kiedy zimny kamień
przyległ do mojego mostka. Blondyn sprawnie zapiął zamek, a mnie przeszedł
dreszcz od jego dotyku.
— Co się mówi? — Spojrzał mi w oczy przez lustro.
— Dziękuję, niech ci Bozia w dzieciach wynagrodzi —
powiedziałam na pełnym automacie.
— O wiele lepiej. — Odetchnął z ulgą.
— Idziemy już na dół? — zapytałam, gdy poczułam
spływającą kropelkę potu na mojej skroni.
— Mamy jeszcze czas.
— Tak myślisz? — zapytałam słabo, gdy poczułam, jak mnie
obejmuje w pasie. — A właśnie, poznałam Seborgę. Czy ty czasem nie nakładłeś mu
jakiś głupot do głowy?
— Skąd ten pomysł? — Uśmiechnął się dość wrednie, przez
co miałam odpowiedź jak na dłoni.
— Podły jesteś. — Zaśmiałam się i wyswobodziłam. —
Straszenie dzieciaków to ty masz chyba we krwi, co nie? Jesteś gorszy niż Buka
z muminków.
Tak jest, Natala.
Zmień temat, zamydl mu oczy i skieruj jego myśli na terror i przemoc
psychiczną, czyli na to, co lubi najbardziej. Oczywiście zaraz po molestowaniu
seksualnym.
— Nie moja wina. — Wzruszył ramionami, ale ja już
znalazłam się na korytarzu.
— Nie rozśmieszaj mnie, koleś dał w długą po samym
usłyszeniu mojego imienia, nigdy nawet nie śniłam o takim szacunku na dzielni.
— Zaśmiałam się ochryple, a Francis dorównał mi kroku na schodach. — Prawo
ulicy, ot co!
Francis otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przed nami
pojawiła się nagle Węgry z uśmiechem na twarzy tak radosnym, że nawet się
przeraziłam. Osobiście uważałam, że nikt na świecie, znając jego prawdziwą
naturę, nie powinien być tak radosny, a jeżeli nawet by był to powinien zostać
zdiagnozowany przez psychiatrę jako niepoczytalny.
I rozstrzelany dla bezpieczeństwa społeczeństwa.
— Natalia! — zawołała, przytulając mnie tak mocno do
siebie, że coś strzeliło mi w kręgosłupie, a dokładniej w ósmym kręgu odcinku
piersiowego, tak dla ciekawskich.
— Ela! Dawno cię nie widziałam — stęknęłam.
Dziewczyna odsunęła mnie od siebie i przyłożyła swoją
dłoń do mojego policzka.
— Cudownie wyglądasz, kochana! Jesteś taka urocza!
— Urocza jak Gizmo przed polaniem wodą — powiedziałam
uśmiechnięta, a Ela odrzuciła swoje długie, brązowe włosy do tyłu. Również
miała na sobie czerwoną sukienkę do kolan, tyle, że dość przylegającą i
uwydatnionym dekoltem.
— Musisz kiedyś koniecznie do mnie wpaść! — zagruchała. —
Prawda, Francjo? Myślę, że spodoba jej się Budapeszt.
— Tak, Natalia jest zachwycona praktycznie wszystkim,
więc myślę, że nie będzie problemu — powiedział rozbawiony blondyn.
— A ty dalej wypominasz mi te śmietniki? — zawołałam z
niedowierzaniem. — Gorzej niż baba. Weź zrób coś nie tak, to ci będzie to potem
pół życia wypominać!
— Siora! — Usłyszałam i przy okazji ogłuchłam na lewe
ucho.
Poleciałam do tyłu i wylądowałam w mocnym uścisku blond
chłopaka. Zaraz, ja znam te perfumy i głos…
— F-Feliks! — zawołałam radośnie i przytuliłam się mocno
do chłopaka. — Stęskniłam się!
Nie kłamałam. Polska był dla mnie niczym Bóstwo, taki
idealny starszy brat, chodząca doskonałość i ucieleśnienie braterskiej miłości.
— Generalnie mi ciebie też brakowało — powiedział, a moje
serce podskoczyło gwałtownie. — Licia nie jest zbytnio zabawny.
— Nie? — Zdziwiłam się. — Ivan twierdzi, że Litwa jest
dosyć śmieszny.
— Laska, nie podejmujmy tego tematu — powiedział szybko
Polska. — Właśnie, te, blondyn — zwrócił się do Francji, któremu na samo
usłyszenie imienia Rosji stężała twarz. — Mother Russia tak jakby tu nie
zawita, co nie?
— Nie zawita — prychnął w odpowiedzi. — Absolutnie.
— To dobrze. — Odetchnął. — Czyli, siostra, możemy się
napić!
— Tak! — zawołałam, a kątem oka zobaczyłam uśmiech
Francuza. — Albo nie. Dziś jestem abstynentem.
— Dlaczego? — Wystraszył się Feliks tak bardzo, że aż ode
mnie odskoczył.
— Jutro wracamy prosto do Warszawy na obiad do moich
rodziców, jak będę na kacu, to źle się to skończy. Francis, ciebie też to
dotyczy! — Wskazałam na niego palcem.
Nie pozwolę, aby skacowany bałwan nałożył na mnie przymus
wyprowadzki do stolicy.
— Spokojnie, mam mocną głowę. — Wzruszył ramionami
uśmiechnięty.
— Nie wątpię — wycedziłam. — Ja dla bezpieczeństwa
alkoholu nie tknę.
— Jak chcesz. — Westchnął zrezygnowany Polska. — Ale
będziemy musieli to nadrobić!
— Mówisz? — Uśmiechnęłam się.
— No pewnie! — Wyszczerzył się, ale uśmiech mu zrzedł,
gdy zmarszczył czoło i pochylił mi się nad piersiami. Przez chwilę zamarłam,
ale Feliks szybko zapytał:
— Co to za naszyjnik?
— O, faktycznie. — Przyjrzała się Węgry. — Ładny!
— Dostałam od Francisa — powiedziałam, patrząc na
Francuza z wdzięcznością. — W prezencie.
— To szmaragd z brylantami w białym złocie — powiedział
dumnie sponsor mojego cierpienia, a mnie opadła szczęka. Moja nerka chyba mniej
kosztowała…
— Jaki, kurwa, brylant? To zwykła cyrkonia! — zawołał Feliks,
machając dłonią z ignorancją.
— Są prawdziwe! Pasują jej do pierścionka~ — zamruczał
niezrażony Francis, a brat szybko chwycił mnie za dłoń.
— To też szmaragd! — zawołał wzburzony. — Też od Francji?
— Nie, to od Ameryki — sprostowałam szybko, a Węgry
pogładziła palcem kamień w pierścieniu.
— Pierścień Hürrem — powiedziała. — Oglądałam serial, nie
do końca trzyma się faktów, ale jako bajka na dobranoc jest dobra.
— Nie podoba mi się to — powiedział Feliks i nachmurzył
się. — Wszyscy wokół ci coś dają, tylko generalnie ja nic ci nie dałem.
— Jak to nie? — Zdziwiłam się. — Dałeś mi tożsamość,
polską krew oraz dumę narodową! — Z iskrami w oczach chwyciłam go za rękę i
potrząsnęłam jak szalona.
— Laska, nie o to mi chodziło… — mruknął Polak po czym
pstryknął palcami. — Wiem, jak wrócisz, to sprawię ci prezent.
— Nie trzeba — zaoponowałam, a Węgry zachichotała.
— Zobaczysz! — Podjarał się Feliks. — I tak jakby spodoba
ci się bardziej, niż te cyrkonie od Francji.
— Co?! — Oburzył się Francuz, a braciszek poczochrał mnie
po grzywce, po czym ruszył w głąb salonu wraz z Węgierką. Obserwowałam chwilę
Elę, aż mój wzrok padł na Gilberta. Prusak, gdy dziewczyna koło niego
przechodziła, wbił w nią intensywny wzrok i przez chwilę ją obserwował, po czym
wrócił do ożywionej rozmowy z bratem i Nelą, jak gdyby nigdy nic. Nie ukrywam,
że bardzo mnie to zaintrygowało.
— Ej, Francis. — Szarpnęłam go za rękaw i szepnęłam: —
Myślisz, że nasza Elżbieta podoba się Gilowi?
Francja spojrzał na mnie na wpół zaskoczony, a na wpół obrażony.
— A skąd ten pomysł, ma chérie?
— Tak jakoś z obserwacji — mruknęłam, nie spuszczając
kociego wzroku z Teutona. — Dziwnie za nią ślęczał tymi swoimi czerwonymi
ślepiami.
— Kiedyś Węgry i Prusy mieli mały epizod, ale nic w sumie
to nie znaczyło. — Wzruszył ramionami. — Tak generalnie, to od niej obrywał za
nękanie Austrii.
— Myślisz, że miał ból dupy o Austro-Węgry? —
Wyszczerzyłam się złośliwe.
— Trochę.
Zaśmiałam się w duchu. Nie wyobrażałam sobie Gilberta
żywiącego jakiekolwiek ciepłe uczucia do dziewczyny. Ani trochę nie pasowało mi
to do tego szowinisty, choć wiedziałam, że pewnie się myliłam. Może Prusak
wcale nie był taki, na jakiego się kreował.
— Wybacz, muszę do toalety — powiedziałam do towarzysza i
nie czekając na odpowiedź, ruszyłam sama w górę po schodach.
Było dość wcześnie, bo zegar na korytarzu wskazywał
dopiero dwudziestą, ale wiedziałam, że pewnie to wszystko przeciągnie się do
rana. Martwiło mnie to, bo jutro czekał mnie dzień stresujący bardziej niż
matura. Obiad z rodzicami. Z mamą, która była nieco bardziej zrównoważoną kopią
mnie, apodyktycznym ojcem i rozpuszczonym bratem, który nie ogarniał
rzeczywistości, bo wciąż podpięty był do komputera jak do Matrixa.
Tak… To będzie
ciężki dzień.
Kiedy ogarnięta wyszłam z toalety z dość ponurymi wizjami
na przyszłość, natknęłam się w półmroku na czyjąś sylwetkę. Wystraszyłam się
lekko, ale zmrużyłam oczy i zobaczyłam, że to nikt inny tylko Albinos czekający
w kolejce do kibla.
— Gilbert! — zawołałam, łapiąc się za serce. — Nie czaj
się tak w ciemnościach, bo można dostać zawału na twój widok.
— To było do mnie? — Zdziwił się, a ja przekręciłam
oczami mijając go.
— Nie, do Księdza Proboszcza.
— Myślisz, że jak się tak odstawisz i zamachasz tyłkiem
przed Francją, to on ci da później spokój? — Zaśmiał się. — Lepiej się szykuj
na noc pełną wrażeń, bo jak cię Francis dorwie, to pewnie od środka rozerwie.
— Ale ty jesteś obleśny! — Odwróciłam się do niego i
oparłam dłonie o biodra. — Widocznie to ciebie coś ciągle swędzi, skoro
zaczynasz taki temat. Co? Z Węgrami się nie udało? Serio trzeba być Tobą, żeby
przegrać z tym maminsynkiem w brylach i kijem w dupie.
— Coś ty do mnie powiedziała? — Wściekł się i podszedł do
mnie. — Lepiej uważaj, bo to że Rosja nie zdążył cię wykończyć nie znaczy, że
ja tego nie zrobię.
Milczałam przez chwilę i patrzyłam hardo w jego czerwone
oczy. W końcu powiedziałam, zadzierając przy tym nosa:
— Wal się, nie boję się ciebie, kretynie… Ej!
Uderzyłam mocno plecami o ścianę, kiedy Gil mnie do niej
przycisnął.
— Nie będę ukrywał, że cię, Polaczku, nie lubię… —
warknął groźnie.
— I vice versa, zasrańcu — wysyczałam jak żmija.
— Osz ty…!
— Co tu się dzieje?
Oboje spojrzeliśmy w bok i zobaczyliśmy Monako.
Dziewczyna patrzyła na nas ostrym wzrokiem, krzyżując ręce na klatce
piersiowej.
— Spokojnie, tylko poprawiam jej tę polską, zakazaną
gębę, kesesese! — Zaśmiał się, ale odsunął, przez co oderwałam się od ściany.
Prychnęłam i na miękkich jak gówno nogach ruszyłam w stronę dziewczyny.
Miałam, kurde, farta…
Gianna obrzuciła karcącym wzrokiem Szarego, złapała mnie
za łokieć i pociągnęła w stronę schodów.
— Możesz przestać prowokować persony, które są wrogo do
ciebie nastawione? — zagrzmiała cicho.
— Nie mam instynktu samozachowawczego — odszepnęłam.
— Zauważyłam — mruknęła i puściła mnie dopiero wtedy,
kiedy znaleźliśmy się na dole. Cała nabuzowana ruszyłam w stronę samotnie
stojącej Neli i zagrzmiałam na wstępie:
— Weź trzymaj tego szarego kundla na smyczy, bo mi gnojek
śmiercią w męczarniach grozi!
— Jezu, przesadzasz, po prostu cię nie lubi. —
Przekręciła oczami.
— Ja też go nie lubię! — burknęłam obrażonym tonem. —
Jest wkurwiający jak ksiądz na kolędzie!
— Och, daj spokój — mruknęła. — Gil jest zagilbisty,
hahaha!
— Zagilbisty? — prychnęłam. — To chyba eufemizm od „gilów
z nosa”, bo większego mentalnego smarka w życiu nie spotkałam.
Nela wybuchła śmiechem akurat w momencie, gdy wszyscy
zebrali się w koło, by zaśpiewać coś, chyba „sto lat”, tyle że każdy w swoim
języku. Chwyciłam za lampkę szampana i szepnęłam coś Neli na ucho. I kiedy
skończyli, krzyknęli:
— Vive la France!
Wtedy wzniosłam wraz z Nelą szampana i krzyknęłyśmy
jednocześnie:
— Vive la France! La Baguette!
Ci, co mieli tak spierdolone poczucie humoru jak my,
ryknęli śmiechem, natomiast Ludwig, Litwa i Austria wykonali zgrabnego
facepalma. Spojrzałam z uśmiechem na Francję i wzniosłam jeszcze raz lampkę do
góry, puszczając mu oczko. Blondyn pokręcił głową z politowaniem, a Hiszpania i
Prus klepali go po ramionach ze śmiechu.
Super, czyli zrobienie z siebie debila na oczach świata
mam za sobą. Zostało tylko do odhaczenia spicie się, bełt, drama i zgon.
„Niech żyje bal, bo to życie to bal jest nad bale!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz