ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

poniedziałek, 4 lipca 2022

𝕶𝖔𝖓𝖎𝖊𝖈 𝕮𝖟𝖊̨𝖘́𝖈𝖎 𝕻𝖎𝖊𝖗𝖜𝖘𝖟𝖊𝖏

 𝕶𝖔𝖓𝖎𝖊𝖈 𝕮𝖟𝖊̨𝖘́𝖈𝖎 𝕻𝖎𝖊𝖗𝖜𝖘𝖟𝖊𝖏


To koniec Pierwszego Tomu cyklu o Żylińskiej. 

Dziękuję, jeżeli doszliście aż do tego miejsca, to wiele dla mnie znaczy <3


***


Z przyjemnością ogłaszam, że rozdział pierwszy części Drugiej zostanie opublikowany 1 września 2022 roku :)


Dziękuję wam

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴘɪᴀ̨ᴛʏ — ʟᴀɴᴄᴇ ᴅᴏ ʙᴏᴊᴜ

 

Dzisiaj, odkąd tylko zapaliły się lampy w bunkrze, w mojej mózgownicy panował istny chaos. Nie spałam połowę „nocy”. W swojej głowie bardzo wyraźnie słyszałam Feliciano, tak jakby teraz stał tuż obok mnie, a nie te sto lat temu, kiedy padły jego słowa:

To przykre, kiedy nawet przyjaciele nazywają cię bezużytecznym.

To dziwne, ale słyszałam krzyk Neli sprzed kilkunastu godzin. A może kilkudziesięciu?

Zacznij w końcu być przydatna!

Nelę zagłuszał Matik, który jak ja wyglądał jak żywy trup.

Nie zamykaj się, braciszku, potrzebujemy cię…

Spuściłam niewidzący wzrok i utkwiłam go w progu pokoju.

Ma chérie, błagam, wróć do nas…

W moim sercu poczułam coś nowego. Coś, czego już nawet nie pamiętałam. Dziwne ciepło rozlewające się po żołądku i idące dalej. Uprzejmie zdziwiłam się, gdy po tym przyjemnym cieple poczułam coś negatywnego, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło.

Jesteś bezużyteczna, un!

Iskra, która pojawiła się na moment w mojej duszy zgasła, ale słowa tego blond gostka przypomniały mi sytuację sprzed jakiegoś czasu, kiedy idąc do apatycznie do kibla, chłopak podłożył mi nogę. Był wściekły, a wyżywał się na mnie, kiedy tylko mnie spotkał i nikogo wokół nie było. I wtedy iskra zapłonęła słabym ogniem.

I widzisz, Polaczku? Życie cię zweryfikowało. Byłaś mocna w gębie, a gdy doszło co do czego stałaś się warzywem, kesesese!

Nigdy nie słyszałam tych słów z ust Gilberta, więc jakim cudem usłyszałam je w swojej głowie? I ten jego cholerny skrzek…

Zacisnęłam zęby i dźwignęłam wzrok.

I wtedy chaos się skończył. W mojej głowie nastała cisza, a ja wstałam ostrożnie z podłogi. Strzeliło mi w kręgosłupie oraz w kolanach, ale nie zwróciłam na to uwagi.

Poczułam, że mój wewnętrzny ogień wrócił. Moja wola walki również. To nie był jeszcze koniec.

Ciszę w mojej głowie przerwał cichy głosik, jakby próbując dodać mi otuchy.

 

"Podaj mi rękę — mówił Anioł

Oto się stajesz zapatrzeniem gwiazd!"

 

Krzysztofie Kamilu Baczyński, mój ulubiony poeto. Tragiczny bohaterze... Twoja twórczość od zawsze wywoływała u mnie silne emocje, a fakt, że przypomniałam sobie o tobie akurat teraz znaczył, że musiałam w końcu przestać wegetować. Myślałam, że najgorsze mamy za sobą. Ale gdzieś tam w sercu czułam, że najlepsze jeszcze przed nami.

Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem.

 

"Lecz kręci się niebiosów zegar

i czas o tarczę mieczem bije,

i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,

posłuchasz serca: serce żyje"

 

Moje serce żyło. I ja wciąż żyłam.

Będąc tego świadomą ruszyłam z miejsca i wyszłam na pusty korytarz, w stronę do holu, gdzie powoli zbierali się ludzie, by razem zjeść wspólny posiłek.

 

Natalia, lance do boju, szabla w dłoń.

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴄᴢᴡᴀʀᴛʏ — ᴏᴛᴄʜᴌᴀɴ́

 

Kiwałam się w tył i w przód jak podczas choroby sierocej.

Co tu się odjebało?  O co tu chodzi? Dlaczego trampek, a nie klapek i co w tym wszystkim robił beret?

Naprawdę myślałam, że w tym roku nic szczególnego nie jest mnie w stanie zaskoczyć, ale jak zwykle Wszechświat musiał, no po prostu musiał, mi pokazać, jak w chuj grubym błędzie byłam.

Przeanalizujmy fakty. Mam dziewiętnaście lat, niestwierdzoną schizofrenię, prawdopodobną dwubiegunowość oraz na sto procent syndrom sztokholmski. Tkwię w psychozie, w której zakochałam się w pieprzonej personifikacji kawałka terytorium na jakimś zadupiu zachodniej Europy. W listopadzie wybuchła epidemia, a właśnie w tym momencie ludzie są mordowani, gdy ja siedzę sobie odizolowana od części mojej grupy w pomieszczeniu w bunkrze, które zostało przerobione na muzeum.

But Waitz, Dibu.

Dlaczego miałabyś wierzyć Francji odnośnie sytuacji na zewnątrz? Typ ewidentnie tobą manipulował, pewnie wyskoczy za kilka dni z cudowną wiadomością, że jest po wszystkim, że nad miastem zapłonęła tęcza, a TY rzucisz się do jego stóp dziękując za ponownie ocalenie ci dupy.

Nie tym, kurwa, razem.

Nie miałam sił już ani płakać, ani krzyczeć, ani się wściekać. Nie wiem też, ile godzin upłynęło mi w takiej samotności.

W końcu drzwi zazgrzytały i otworzyły się skrzypiąc, a ja spojrzałam na tego, który do mnie tutaj przyszedł. Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową, gdy zobaczyłam Francisa.

— Porozmawiajmy — powiedział sucho i zamknął za sobą wrota.

— Nie mamy o czym rozmawiać — mruknęłam wykończona. — Wszystko sobie przemyślałam. Zabrałeś mnie z domu podstępem. Nie pożegnałam się z rodziną. Nawet nie wiem, czy żyją. Straciłam ich. W imię czego? W imię domniemanej miłości — odpowiedziałam z sarkazmem. — Byłam głupia. Ufałam ci. Naprawdę ci ufałam.

— Posłuchaj mnie uważnie — powiedział, kucając naprzeciwko mnie. — Nie przewidziałem tego.

— Aż dziwne, bo ty zawsze masz rozplanowane trzy kroki w przód.

— Musisz być silna, musisz…

— Nie! — warknęłam. — Ja nic nie muszę!

Ma chérie

— Nie nazywaj mnie tak. — Wstałam i spojrzałam na niego. — Nienawidzę cię. Nie zbliżaj się do mnie, rozumiesz?

Szybkim ruchem zerwałam z szyi swój ukochany naszyjnik ze szmaragdem i rzuciłam w jego stronę.

— To koniec — powiedziałam spokojnie.

Nie odpowiedział, tylko wstał i zrównał ze mną spojrzenie. Wpatrywałam się w niego z wściekłością i nienawiścią. I w sumie nawet nie wiem, dlaczego. Cichy głosik w sercu podpowiedział mi, że nie powinnam się na nim wyładowywać, ale zdusiłam to bezlitośnie.

— Straciłam wszystko. I to przez ciebie. Jesteś pieprzonym egoistą, MDLI MNIE na twój widok.

Minęłam go i na drżących nogach ruszyłam w stronę wyjścia z pokoju. Było mi niedobrze i czułam, że zaraz puszczę pawia.

Byłam wdzięczna losowi, że nie podążył za mną jak cień, tylko w samotności przemierzałam korytarze. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani co o tym wszystkim myśleć. Błagałam jedynie w duszy, żeby moja rodzina to przetrwała. Na niczym innym mi nie zależało.

— Dibu!

Ocknęłam się, kiedy odbiłam się w ciemnym przejściu od Kornelii.

— Nela… — szepnęłam.

— W końcu cię wypuścili. — Odetchnęła z ulgą i złapała za przedramię. — Chodź, Mateusz na ciebie czeka.

Półprzytomna ruszyłam za dziewczyną i po dwóch zakrętach znalazłam się w pustym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się koce i dwie poduszki.

— Braciszku… — mruknął na mój widok kuzyn, ruszając do mnie i przytulając mnie mocno. Poczułam pod powiekami łzy, kiedy wszczepiłam się w chłopaka jak misiek koala. Mimo tego, ze był młodszy ode mnie, górował nade mną wzrostem, mając zaszczytne metr osiemdziesiąt.

— Przepraszam… — wydukałam.

— Za co? — szepnął słabo, a ja przytuliłam się jeszcze bardziej.

— Za wszystko… Chciałam was chronić, a on to… powiedział… jak gdyby nigdy nic…

Nie potrafiłam nawet poprawnie sklecić zdania. Mateusz nie odpowiedział, tylko puścił mnie i odsunął się. Wciąż nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy równie zielone co moje. Byłam tchórzem.

— Weź się w garść, Dibu — warknęła na mnie Nela, a ja przyłożyłam dłoń do ust. — To już nie jest zabawa w chińczyka. Dodatkowo, kiedy TY darłaś mordę na pół bunkra, MY musieliśmy wszystko sprzątać i ogarniać — dodała wściekła. — Więc z łaski swojej stul pysk, bo nikt nie ma zamiaru znosić tutaj twoich histerii.

Spojrzałam na nią w momencie, jak ta kręciła głową z furią w oczach. Ja wyżyłam się na Francji, a Nela wyżywa się teraz na mnie. Cudowny dowód na to, że karma istniała, była suką i wracała bardzo szybko.

— Spokojnie, dziewczyny — zawołał Mateusz. — Kłótnie nic nam teraz nie dadzą.

— To niech w końcu zrozumie, że nie tylko ona wszystko straciła! — Naskoczyła na niego blondyna, wskazując ręką na mnie. — Rozejrzyj się, Natalia! Każdemu z nas zawalił się świat! Nie jesteś pępkiem świata! Spójrz chociaż raz poza czubek własnego nosa! Przykładem może być Petro! Ten tępy yeti jest w obcym kraju, z obcymi ludźmi! My przynajmniej mamy tu siebie, a odchodzenie od zmysłów nam nie pomoże. Możemy mieć tylko nadzieję, że nasi bliscy sobie poradzą.

— Dziadkowie sobie nie poradzą — syknęłam, hamując łzy. — Mają po siedemdziesiąt lat. Babcia Żylińska może i rozniesie wojsko jak kręgle, ale nie Parczewscy…

Matik spojrzał na mnie przerażony, gdy powiedziałam o naszych dziadkach.

— Moja mama… Rodzice Kasi… — Pokręcił głową i odwrócił się do nas plecami. Zapadła przerażająca cisza. Kasia pokręciła głową, ale wyglądała, jakby sama nie miała już sił płakać.

— Nie wiem, co robić — przyznałam w końcu. — Ja naprawdę nie wiem, co robić.

— No, kurwa, popatrz. — Uśmiechnęła się ironicznie Nela. — Jeszcze jakieś genialne uwagi? Jadłaś coś w ogóle?

— Nie — odpowiedziałam martwo, patrząc tępo w eter.

— W takim razie zapierdalasz coś zjeść. I gówno mnie to obchodzi — dodała, widząc, że już otwierałam usta. — Jeszcze nam brakuje problemów z tobą. Skończ zgrywać męczennicę i jazda do korytarza obok po coś do żarcia! I żeby była jasność — warknęła — masz tu z tym przyjść i zjeść przy mnie. Inaczej sama ci wepchnę żarcie do gardła. Rozumiesz to?

Nie miałam sił protestować.

Odwróciłam się tylko bez słowa od reszty i ruszyłam spokojnie w stronę wskazanego kierunku. Nie zwracałam na nic uwagi, bardziej byłam zajęta burzą w moim mózgu. Nie byłam w stanie nawet opisać tego, co się we mnie działo. Czułam, że powoli włączał mi się syndrom wyparcia.

Weszłam do małego pomieszczenia i zapaliłam lampkę. Tak szczerze, u mnie w piwnicy wyglądało dużo lepiej niż tutaj. Nie chciałam jeść czegoś większego, bo wciąż istniało niebezpieczeństwo zwrócenia tego z powrotem. W końcu w oczy rzuciło mi się ostatnie jabłko w skrzynce i bez zastanowienia po nie sięgnęłam.

Podrzucając je lekko w powietrze i obróciłam się w stronę wyjścia. Tyle, że ktoś już w przejściu stał, blokując tym samym drogę. Poznałam ją. Była to ta niska laska o długich blond włosach i przećpanych niebieskich oczach. Długa, lśniąca grzywka zasłaniała jej lewe oko i sięgała obojczyków. Ona sama stała zaś ze skrzyżowanymi rękami na całkowicie płaskiej klatce piersiowej i opierała się ramieniem o framugę.

— Jakiś problem? — zapytałam spokojnie. Nie polubiłam jej, patrzyła na mnie z pogardą.

— Tak, właściwie to tak — odpowiedziała MĘSKIM głosem, a mnie szczęka opadła na nagą ziemię i potoczyła się radośnie w stronę Świętochłowic. — Miałem smak na to jabłko, un.

— Eeeee… — odpowiedziałam inteligentnie, po czym podrapałam się po głowie. — Ty jesteś… facetem?

— A niby kim, un?! — zapytał wkurwiony, a ja przysięgam, że na jego czole nerwowo zadrgała żyła.

— Emmm… Transwestytą? — zapytałam zestresowana na maksa, zanim ugryzłam się w język. Blondyn zagryzł zęby, a ja już wiedziałam, że zaraz dostanę wpierdol od gostka wątpliwej płci i wzrostu standardowego Hobbita z wadą wymowy. Na serio wszyscy niscy ludzie są tacy agresywni dla otoczenia?! — Nie denerwuj się, koleś, ja zawsze popierałam wasze prawa… Ej!

— Jakie prawa, un? — syknął i złapał mnie za przód koszulki. Ze strachu upuściłam owoc, który poturlał się po ziemi i zatrzymał dopiero pod ścianą. Bez jaj, że gościu mi zaraz mi wpieprzy…

— No wiesz, LGBT… Wolność, równość, tolerancja…? — stęknęłam niepewnie, czując w głębi mojego puchatego serduszka, że była to BARDZO zła odpowiedź.

— Ty…!

— Co tu się dzieje? — Zerknęłam nad wściekłego blondyna i ujrzałam Pawła. Wpatrywał się w nas z dziwnym wyrazem na piegowatej twarzy. Pod oczami miał cienie, a twarz była blada. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że wszyscy tak teraz wyglądaliśmy.

— Nic — burknął blondas i puścił mnie, popychając, przez co wylądowałam na podłodze na tyłku. Obrzucił mnie pogardliwym wzrokiem, sięgnął po MOJE jabłko i wyszedł, rzucając Pawłowi wyzywające spojrzenie.

— Nic ci nie jest? — Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi wstać.

— Chyba nie. Ty, co to za koleś?

— Ty mi to powiedz. — Zmarszczył brwi. — To ty o mało od niego nie oberwałaś.

— Nie znam go. — Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w stronę palet z zapasami. — Wściekł się, bo pomyliłam go z dziewczyną.

— Też myślałem, że to laska. — Wzruszył ramionami, a ja parsknęłam wymuszonym śmiechem. — Chciałem już do niego zarywać, dobrze, że się na was natknąłem. Dzięki temu wiem, że źle by się to skończyło. — Zażartował, a ja mu zawtórowałam. — Ej, wiesz co? Przemyciłem wafelki czekoladowe. Idziesz?

— Jasne! — Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.

Brawo, Dibu, wyrwał cię na wafle.

Jezu, daj już spokój…

Przechodząc przez korytarzyki, przeszło mi szybko przez myśl, że skoro moje wewnętrzne monologi ewoluowały w wewnętrzne dialogi, to chyba znaczyło to, że moje problemy psychiczne się pogłębiały. Zapominając o tym, że miałam wstawić się u Neli, usiadłam na jego zielonym kocu w żółte kwiatki, a mnie na myśl pierwsze przyszły słoneczniki. Ivan nazywał mnie Słonecznikiem. Ciekawe, czy to dlatego, że nie kojarzył mojego imienia. Zresztą nieważne…

— Masz. — Wyciągnął w moją stronę pogiętą paczkę wafli i usiadł koło mnie.

— Dzięki. Nie obraź się. Ale co ty tu, kurwa, robisz? — zapytałam martwo, wpatrując się w ułamanego wafla.

— Nasza mama się zaraziła, więc przeniesiono ją na oddział w szkole podstawowej. Byliśmy w drodze do niej, bo dostaliśmy informację, że mamy się wstawić, kiedy zawyły syreny. Wtedy, gdy staliśmy jak debile, zgarnął nas ten blondyn.

— Gdzie Zośka?

— Płacze w pokoju obok — odpowiedział cicho. — Pokłóciliśmy się i chce być sama.

— No widzisz, ja też się pokłóciłam z Frankiem.

— A ty tu z jego powodu, tak?

— Tak.

Zapadła cisza.

— Myślisz, że zginiemy? — zapytał w końcu o to, o czym myślał chyba każdy z nas tutaj, a ja tępo spojrzałam w ścianę przed nami.

— Raczej. To, co tu robimy, to tylko przedłużenie agonii. — Wzięłam wafelka do ust i pozieleniałam, bo żołądek ścisnął mi się w supeł.

— Widać, że jesteś pesymistką — mruknął. — Do tej pory miałem jeszcze jakąkolwiek nadzieję…

— Wolę być pesymistką, niż być optymistką i cierpieć, gdy moje nadzieje runą. — Parsknęłam przy tym, choć wcale nie czułam rozbawienia. Czułam się martwa w środku, wyczerpana. — Ej, mogę się tu przespać?

— Co? — Zamrugał.

— Nie chcę spać u siebie, bo znając życie ten debil przyjdzie truć mi dupę, a jego gęba jest ostatnim, co chciałabym widzieć w najbliższym czasie.

— No to zostań. — Wzruszył ramionami. — I tak jedziemy na tym samym wózku.

— Tak — mruknęłam, kładąc się i zwijając w pozycję embrionalną. — W ogóle to… Przepraszam.

— Za co? — Zaskoczony odwrócił się do mnie.

— Że byłam taką suką — mruknęłam z zamkniętymi oczami, czując jak powoli odpływam. — Nela mi dziś wszystko wygarnęła. Miała rację. Przepraszam…

Nie odpowiedział, ale poczułam jak poczochrał mnie delikatnie po głowie. Potem odpłynęłam w ciemność.

***

Nie wiem, która była godzina, kiedy się obudziłam. Było ciemno, a ja wciąż leżałam przykryta kocem koło Pawła, który spokojnie spał koło mnie. Dziwnie tak mi było. Zaczęłam więc wracać myślami do każdego z momentów z Francją, z Pawłem i ogólnie robiłam jedną wielką analizę życia. I znalazły się pewne fragmenty mojego życia, z których nie byłam dumna.

Francja chciał mnie chronić.

To, co zrobił, było niewybaczalne, Dibu.

A co innego miał zrobić?

Na początek mógłby być z tobą szczery. Nie potrzebujesz go.

To nie było takie proste. Wciąż się wahałam. Było mi nawet lekko wstyd za to, co powiedziałam Francji, ale z drugiej strony, chętnie wgniotłabym mu nos w czaszkę i poskakała radośnie po głowie, niczym typowy kibol. Cóż, nie ma to jak uzależnienie psychiczne.

Przewróciłam się na drugi bok i westchnęłam.

Śpij, Dibu, nie przeciążaj mózgu, bo go spalisz.

I kiedy już posłuchałam swojego wewnętrznego cham-głosu, to światło zapaliło się, a nad nami ktoś stanął. Nie musiałam nawet zgadywać kto to był, moje ciało momentalnie zareagowało na te pieprzone francuskie feromony, czy co to tam emanowało od Francji.

— Natalia.

— Francja. — Wstałam i spojrzałam na niego zimno. Paweł obudził się i kiedy zrozumiał sytuację, wstał i odsunął się lekko od nas. Francis chyba nie spodziewał się takiego oficjalnego zwrócenia się przeze mnie w obecności Mugola… wróć, w obecności zwykłego człowieka, bo wytrzeszczył oczy i stracił wątek. Czując chwilową przewagę oparłam ręce na biodrach, czując, jak znów zalewa mnie wściekłość. — No, skoro już pamiętamy jak się nazywamy, to wynocha z tego pokoju.

— Masz SWÓJ pokój.

— MÓJ pokój jest na Krzyżowej i aktualnie nie mam do niego dostępu. — Uśmiechnęłam się kpiąco. Chciałam go szczeniacko wnerwić, żeby stracił wreszcie nad sobą kontrolę, która tak mnie denerwowała. Nie wiem, po co… Może chciałam, żeby jego w końcu też zabolało, tak jak zawsze bolało mnie.

Dobra taktyka, Natalko, skoro ty masz zły dzień, to spierdol go też innym. Po co masz być sama w tym gównie, co nie?

— Nie chcę się kłócić. — Westchnął, a Paweł w milczeniu przenosił wzrok to na mnie, to na niego.

— Ja też nie. Dlatego cię unikam. Twój widok wywołuje u mnie bardzo negatywne odczucia na ten moment.

— Bardzo mi przykro.

— Tobie? — prychnęłam. — Proszę cię, zostaw mnie. Nie wchodź mi w drogę. Nie zaczepiaj mnie. Nie mów do mnie. Po prostu mnie, kurwa, zostaw — warknęłam, nie panując już nad sobą. — Daj mi, do jasnej cholery, czas wszystko sobie poukładać w tej mojej zawirusowanej głowie! Nie jestem pieprzonym Państwem Zachodu, żeby mieć to w nosie. Poważnie zaczynam rozważać powieszenie się na gumce od majtek! Chcesz mi pomóc? To daj mi CZAS!

Zapadła cisza.

— Rozumiem — odpowiedział w końcu, robiąc krok w tył.

— Mam nadzieję, że się nie zresetujesz po przekroczeniu progu — wysyczałam jak żmija.

— Ja…

— Odejdź, bo mogę zrobić coś, czego mogę potem żałować.

Odwróciłam się do niego tyłem i faktycznie usłyszałam, jak odchodzi. Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę jego trucie dupy czy słodkie kłamstwa nie były mi w tej chwili potrzebne do szczęścia.

— To… Rozumiem, że jesteś teraz do wzięcia? — Paweł spróbował zażartować, a ja zmarszczyłam brwi. Długo nie odpowiadałam, ale w końcu obróciłam się w jego stronę i powiedziałam:

— Powiedzmy. Prawdopodobnie i tak przyjmę go z otwartymi ramionami. Ale nie teraz, muszę to… przemyśleć.  Tak szczerze, to nie wiem, co robić. Nie wiem, co myśleć. Nic nie wiem.

Zakręcona jak tampon w piździe, usłyszałam w głowie głos babci Żylińskiej, a mnie aż ścisnęło w sercu. Co z moją rodziną? Przed oczami stanęła mi mama. Patryś. Tata. Dziadkowie Parczewscy, czyli moi drudzy rodzice. Dziadkowie Żylińscy. Ciotka Ania. Nie chciałam nawet myśleć, co teraz czuł Matik. Tylko, że on nie płacze. Ten głupi frazes, że chłopaki nie płaczą…

Wybuchłam histerycznym płaczem i ukryłam głowę w kolanach, by chociaż stłumić szloch.

— Mogę cię przytulić, jeżeli ci to pomoże…

Przytuliłam się bez gadania. Wpadłam w czarną otchłań rozpaczy i bólu, i tak naprawdę było mi wszystko jedno co się ze mną miało stać.

 

***

 

Wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę. Wszystko szło w coraz to gorszym kierunku. Nawet nie wiedziałam jaki jest dzień, ani która jest godzina. Mój telefon już dawno się wyczerpał. Tak jak telefony od innych. Miałam wrażenie, że jesteśmy tu wieczność. A życie tutaj to był koszmar.

Racje żywnościowe dzieliliśmy dość skromnie. Ryż, woda, makaron, puszka groszku, ryż, spać. Nasze skóry były blade i swędzące, a twarze zmęczone. Byliśmy tak wyczerpani, że nikt z nas się nie buntował.

Nikt, z wyjątkiem Gilberta.

Kilka godzin temu Prusy nas opuścił. Przespałam to zdarzenie, jednak Nela przybiegła do mnie z płaczem mówiąc, że Gil i Ludwig pokłócili się dość ostro przy wszystkich. Zaraz po tym Gil po postu nałożył na siebie kurtkę i wyszedł.

A Ludwig nawet nie próbował go powstrzymać.

Nie lubiłam Prusaka, ale wieść o jego odejściu jeszcze bardziej mnie zdołowała. Może i był arogancki i zarozumiały, ale wciąż należał do „rodziny”. A „Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca ani nie porzuca” jak to uparcie twierdziła Lilo. I miała rację.

Mieliśmy jedna małą latrynę, bo kiblem nie dało się tego nazwać, oraz jeden zlew, który ciągle się zatykał.

Francja mnie unikał. Obserwował mnie, ale nie wchodził ze mną w żadną interakcję. Byłam rozdarta wewnętrznie i bliska załamania nerwowego. Ale nie tylko z powodu Francji. Zdarzyło się… coś jeszcze.

W pewnym momencie usłyszeliśmy dźwięk helikopterów oraz strzały na zewnątrz. Niedługo potem ktoś dobijał się do żelaznych drzwi. Nie otworzyliśmy, Ludwig nie pozwolił. Dla naszego bezpieczeństwa.

Tamtej nocy, gdy światła zgasły, ja i Paweł rzuciliśmy się na siebie kierowani czystym pożądaniem. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Nie wiem czym było to spowodowane. Strachem o jutro? Pocieszeniem?

Możliwe.

Nie myśleliśmy, wciąż byliśmy nastolatkami, a nasze życia były zagrożone. Tak to usprawiedliwiałam. I w to wierzyłam. Więcej jednak w łóżku razem nie skończyliśmy, jakby zawstydzeni tym, co się między nami wydarzyło. Oboje byliśmy mentalnymi dzieciakami. Bycie dorosłym przecież nie równało się z byciem dojrzałym.

Nie było dnia, w którym bym nie myślała o tym wszystkim. Z każdym dniem traciłam nadzieję, że kiedykolwiek ten koszmar się skończy. Nie wiedziałam już, skąd czerpać siły, by iść dalej. Tuż po wspólnej nocy z Pawłem zaczęłam gasnąć. Zrobiłam się apatyczna i ledwo co mogłam przełknąć. Nie docierały do mnie prośby ani groźby bliskich mi tutaj osób.

Zdenerwowana i zmartwiona Nela posunęła się nawet do tego, że poprosiła Francję o pomoc. I owszem, przyszedł, ale nic nie wskórał. Nie odezwałam się ani jednym słowem.

Byłam słaba, a nie silna tak jak myślałam. Ivan miał rację mówiąc, że wciąż się bałam.

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴛʀᴢᴇᴄɪ — ᴋᴌᴀᴍsᴛᴡᴏ

 

[27 grudnia 2017 – środa]

Drogi pamiętniku.

Pieprzyć wszystko, co do tej pory się wydarzyło.

Pieprzyć gimnazjum, Ivana i Białoruś. Pieprzyć ten cholerny, zły do szpiku kości, Świat.

Jakieś trzy tygodnie temu niezawodne w chuj WHO ogłosiło pandemię flawiwirusa Kan-17. I wiesz co?

Wszystko się spieprzyło.

Kraje same z siebie pozamykały granice, bo nagle Unia Europejska nabrała wody w usta. Pomocy nikt nie otrzymał, a na świecie zapanował prawdziwy chaos i samowolka. Z mściwą satysfakcją obserwowałam, jak UE tonie we własnym gównie, ale trwało to bardzo krótko, bo zrozumiałam, że zaczynało się robić bardzo źle.

Wkurwia mnie to, bo JA, jako miłośniczka historii, nie rozumiem tego wszystkiego. Mieliśmy w historii epidemię dżumy, hiszpanki i innych gówien, które wybijały większą lub mniejszą część lokalnego społeczeństwa. Hiszpanka, do cholery, wysłała w kosmos około stu milionów ludzi. Jakim ignorantem trzeba być, żeby nie brać pod uwagę tego, że historia może się zarymować, przez co pojawi się kolejna epidemia? A teraz świat obudził się nie z ręką, ale z głową w nocniku. Nie mieści mi się w tym moim małym, Kubusiowym rozumku.

Zarażonych przybywa po kilka tysięcy w każdym kraju na dobę. Hiszpania płonie, Włochy oraz Portugalia tak samo. Współczynnik śmiertelności wynosi około szesnastu procent. Zamknięto granice, nie tylko Państw, ale też miast. Polska, Niemcy, Hiszpania oraz wiele innych stały się czerwoną strefą. Służba zdrowia klęczy. Pozamykano szkoły, poradnie specjalistyczne, uczelnie oraz firmy, które nie były niezbędne dla funkcjonowania Państwa Polskiego. Ludzie zaczęli masowo tracić pracę, co poskutkowało gwałtownym wzrostem cen w sklepach. Supermarkety zostały zamknięte krótko po tym, jak spanikowani ludzie ruszyli szturmem po zapasy jedzenia i papier toaletowy. Nie miałam pojęcia, po cholerę im było tyle paczek papieru, ale społeczeństwo było na tyle obsrane ze strachu, że w sumie miało to jakiś sens.

Musimy siedzieć w domu, bo mandaty za nieuzasadnione wyjście są niebotycznie wysokie. Żeby wyjść do pracy, czy do sklepu, potrzebujemy mieć specjalną przepustkę. Na zewnątrz obowiązuje noszenie maseczek ochronnych oraz rękawiczek.

W szpitalach brakuje miejsc, więc oddziały zakaźne zostały otwarte w miejscach wskazanych przez odpowiednie organy miastowe. W naszym mieście w takie oddziały przekształcono gimnazjum oraz moją byłą podstawówka, która znajdowała się trzy ulice dalej ode mnie.

Świat praktycznie stanął na głowie. Karetki jeżdżą jednym ciągiem, a w nich ratownicy poubierani w specjalistyczne skafandry bezpieczeństwa. Ulice są patrolowane przez wojsko oraz policjantów.

Życie zweryfikowało ludzkość bardzo szybko. Do tej pory, na przestrzeni wielu lat, w kinematografii powstało mnóstwo filmów o tematyce postapokalitycznej, gdzie ludzie potrafili skolonizować Marsa, żeby przetrwać. A kiedy doszło co do czego, to w rzeczywistości, oczywiście zanim nas wszystkich pozamykano, tworzyliśmy memy i śmieszkowaliśmy. A potem się wszyscy zesraliśmy.

 

Siedzę w domu w tej całej kwarantannie z Francją, który, nie wiem dlaczego, nie wyjechał. Prawdopodobnie padło mu na mózg. Prosiłam go wiele razy, by wyjechał do siebie jak Antonio czy Włochy, póki jeszcze mógł. Ale uparł się zostać. Tak samo uparła się Nela, by zostali bracia. A ci jej posłuchali.

Nie minęło dużo czasu, a moja ciocia zachorowała, przez co Matik z Kaśką zamieszkali u mnie. Kasia była przerażona, bo jej rodzice już od tygodnia znajdowali się na oddziale zamkniętym z objawami flawika, a nie chcieliśmy zostawiać jej samej w pustym mieszkaniu. Mój młodszy kuzyn, a brat Matika, Kajtek, zamieszkał u dziadków Parczewskich, żeby móc im pomagać w zakupach czy pracach domowych. Wszystko musiało być na bieżąco dezynfekowane, a ubrania wrzucane od razu do pralki. Wszyscy się boimy.

Mojego tatę zwolniono, natomiast moją mamę, ze względu na deficyt lekarzy i pielęgniarek, przenieśli z poradni lekarskiej do szpitala na oddział zakaźny w szpitalu w Warszawie. Była śmiertelnie przerażona, ale poszła z podniesioną głową na służbę. „Taki zawód. Liczyłam się z tym”, powiedziała mi tamtego dnia drżącym głosem przez telefon.

Jest obecnie zamknięta w szpitalu bez możliwości powrotu do domu, gdzie został mój tata z Patrykiem. Mamy kontakt ze sobą codziennie, ale boję się, że nadejdzie taki dzień, kiedy mama nie odbierze, a do mnie zadzwoni tata ze złymi wiadomościami. Wszak moja matka jest na pierwszej linii frontu, niczym żołnierz broniący Ojczyzny. Kiedyś bronili nas żołnierze przed Ruskimi i Niemcami, dziś, w tej wojnie biologicznej, na straży stoi służba zdrowia. Jestem z niej taka dumna. Ale boję się o moją mamę najbardziej na świecie i pragnę, by była bezpieczna, z dala od tego wszystkiego.

Mój strach jest tak ogromny, że muszę ponownie zacząć przyjmować silne leki uspokajające. Z nerwów zaczęły wypadać mi włosy i znowu schudłam, przez co ubrania zaczęły wisieć na mnie jak na wieszaku. Matik i Kasia nie są w lepszym stanie. Oboje odcięli się od rzeczywistości i rzadko się odzywają. Przyjaciółka zazwyczaj siedzi w pokoju, bo towarzystwo Francisa zaczęło jej w krótkim czasie działać na nerwy. I to w sumie bez konkretnego powodu, po prostu jej zdaniem „wygląda jak pedał”, ale jest sfrustrowana i zestresowana, więc moim zdaniem, po prostu odreagowuje.

Nie wychodziłam od dwóch tygodni nigdzie, prócz do sklepu. Tak samo jak Nela i ten nowy gostek z wymiany z Ukrainy. Serio, Petro przyjechał tu na wymianę tydzień przed zamknięciem szkół. To właśnie pokazuje nieudolność rządów krajów Europy.

Petro jest… dziwny. Ma siedemnaście lat, metr dziewięćdziesiąt pięć i jest koszykarzem z ukraińskiej szkoły sportowej. Zna język polski z powodu tego, że jego matka jest Polką, ale i tak nie jest za bardzo rozmowny. Posiada cudowny, wschodni akcent i zaciągał równo przy mówieniu. Podobało mi się to, a mnie zawsze coś ciągnęło do ruskich. Wracając, Petro należał raczej do cichych chłopaków. Swoje długie do ramion brązowe włosy wiąże w mały kucyk, a jego miodowe oczy praktycznie zawsze mają wyraz, jakby był co najmniej naćpany.  Ma też dziwnego pierdolca na punkcie wafli, kotów i swojego wzrostu. Nela, wiadomo, jak utknęła z braćmi i z Ukraińcem w domu, to powoli dostawała kurwicy. Wszystko zaczęło jej przeszkadzać, więc biedny Petro co chwilę obrywa jadem od dziewczyny.

Święta też nie były świętami. Spędziliśmy je wszyscy osobno. Ból rozdzierający serce przy tej rozłące był tak przerażający, że Francis najzwyczajniej w świecie musiał mnie uśpić na kilka godzin. Wigilia była jednym jedynym momentem, gdzie straciłam nad sobą panowanie przy stole. Kolację wigilijną zjedliśmy w czwórkę w ciszy, po czym trzasnęłam sztućcami i wyszłam zapłakana z salonu. Nawet nie zdążyłam dojść do swojego pokoju, a rozwyłam się histerycznie, póki Francja nie podał mi leków.

Wiem, że moi domownicy mają ze mną ciężko. Nie dość, że boją się o swoich rodziców, którzy zachorowali, to jeszcze jestem tutaj JA, niestabilnie emocjonalnie wariatka na lekach psychotropowych. Nie jest kolorowo i nie zapowiada się, by szybko się to skończyło.

 

Odłożyłam długopis i zamknęłam swój zeszyt, który skrupulatnie prowadziłam na temat Flawiwirusa. Dziś obudziłam się nieco w lepszym nastroju. Była środa, a więc był to dzień zakupów, bo każdy mógł robić zakupy jedynie raz na cztery dni, ale my zredukowaliśmy wyjścia do absolutnego minimum. Wstałam więc leniwie z łózka i przeciągnęłam się. Pierwsze jednak, co zrobiłam, to sięgnęłam po, opróżniony już do połowy, blister z hydroxyzyną. Od dawna zaczynałam dzień od leków uspokajających, bo bez nich dostawałam ataków paniki albo histerii w najmniej odpowiednim momencie. A nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam być dzielna, jak moja mama. Chociaż udawać.

Kiedy się już całkowicie ubrałam, wyszłam do przedpokoju i zapukałam cicho do pokoju kuzyna i Kaśki. Kiedy usłyszałam ciche „proszę”, otworzyłam drzwi i zerknęłam na nich, jak siedzieli razem na, złożonej już, kanapie i oglądali razem Krainę Lodu.

— Cześć – zaczęłam krzywo. — Dziś dzień zakupów, pójdziecie ze mną? Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

— Jasne — mruknął Matik, a Kasia pokiwała głową. Oboje wyglądali nie najlepiej, cały stres i nerwy mieli wymalowane na twarzy, jak ja choroby psychiczne. — Jesteśmy już na końcówce, zbierzemy się jak się skończy, oki?

— No pewnie. Zaraz wrócę i obejrzę z wami, ino poinformuję Francisa o naszym wyjściu. — Westchnęłam i zamknęłam drzwi. Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam mężczyznę, stojącego do mnie bokiem i wpatrującego się w telefon z… przerażeniem?

— Francis…? — zaczęłam cicho z gulą w gardle. Ale ten odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

P-Przewidziało mi się?

Potrząsnęłam głową i zamrugałam. Może wciąż byłam zaspana, albo to wina leków, w końcu działały dość otępiająco.

Ma chérie — powiedział do mnie na dzień dobry z wielkim bananem na ustach. — Jak się spało~?

— Zważywszy na potężną ilość leków nasennych, to spałam całkiem dobrze. Słuchaj, ja…

— Prosiłem cię, byś ich nie brała… — mruknął niezadowolony z mojej niesubordynacji.

— Jeżeli się raz na jakiś czas nie wyśpię, to najpierw wykończę was, a na końcu siebie — odparłam spokojnie, po czym się zreflektowałam. — Nieważne. Francis, idę z Matikiem i Kasią do sklepu za jakieś pół godziny. Czy mogłabym cię prosić o zrobienie listy?

— Do sklepu? — Ożywił się i spojrzał na zegarek. — Jeżeli pozwolisz, mon amour, to pójdę z wami.

— Ale po co? — zapytałam zdziwiona. — Damy radę w trójkę. Zwłaszcza, że mamy w domu zapas dwunastu kilo ryżu i innych dziwnych, długoterminowych rzeczy. Dzięki mnie, po pandemii nie zjemy ani ziarenka ryżu do końca życia.

Ma chérie, nie tylko ty marzysz o wyjściu na zewnątrz. — Westchnął dramatycznie, a ja w duchu przyznałam mu rację. On też przecież był uziemiony. Ile można było patrzeć w ściany?

— Niech ci będzie, ale…

Tries bien! — Klasnął w dłonie, a jego radość na wizję zakupów trochę mnie przeraziła. Jemu chyba też zaczęła chyba odbijać palma. — Za godzinkę ruszamy, idę się ogarnąć.

— Idziemy do sklepu, a nie na paradę równości, naprawdę nie musisz się OGARNIAĆ.

— Złośliwa — mruknął, mijając mnie w drzwiach.

— Czyli nic się nie zmieniło. — Zachichotałam i pokręciłam głową. Kiedy Francis zniknął w łazience, ja nasypałam żarcia Tadzikowi i ruszyłam do Matika i Kasi, by wraz z nimi dokończyć Krainę Lodu.

 

***

 

Wyszliśmy we czwórkę, dzieląc się przy tym na pary. Cztery osoby to już o dwie za dużo według nowych przepisów i, nie przestrzegając dwóch metrów odległości, mogliśmy dostać niepotrzebny mandat. Do spożywczaka musieliśmy kawałek przejść, bo gdy kilka lat temu otworzyli po drugiej strony ulicy Kaufland, to większość sklepików bardzo szybko poszła z torbami, bo spragniony promocjami lud ciągnął do supermarketu. Kiedy mijaliśmy po drodze dom Neli, to ze zdziwieniem zobaczyłam, że przyjaciółka wyszła z braćmi i Petro z budynku.

— Nela! — zawołałam przez maseczkę. Blondynka wydawała się być równie zdziwiona, co ja, naszym spotkaniem. — A wy, kurwa, gdzie z tym nielegalnym zgromadzeniem? Zaraz was podpierdolę na policję!

Przyjaciółka parsknęła śmiechem, a Gilbert przekręcił oczami.

— Właśnie zmierzamy na zakupy, bo braciom zachciało się grilla na balkonie! — Spojrzała oskarżycielsko na chłopaków. — I musiałam ruszyć dupę i wyjść! Skandal!

— O Jezu, straszne. Musiałaś wyjść z domu po miesiącu siedzenia na dupie. Straszne, jak ty to przeżyjesz?

— Zaraz dostaniesz wpierdol i się skończy — odszczeknęła się blondynka, grożąc mi z dystansu pięścią, a ja doskoczyłam do Francji i przykleiłam się do jego boku.

— Nie możesz do mnie podejść, bo trzy osoby w jednym miejscu jest nielegalne!

— To Natalia już dawno powinna dostać mandat, bo ze swoim zespołem Downa nie powinna się do nikogo zbliżać — rzucił Matik, a reszta parsknęła śmiechem.

— Nie mam zespołu Downa! — zaprotestowałam szybko, rumieniąc się.

— Możemy już iść? — zapytał spokojnie Ludwig, przymykając oczy. — Stanie w ósemkę w jednym miejscu może sprowadzić na nas zaciekawiony patrol.

Uchachana oderwałam się od Francji i podeszłam do Neli, by wraz z nią ruszyć jako pierwsza para. Strasznie się stęskniłam za to moją blond pierdołą i chciałam jej to okazać za pomocą słowotoku i machaniem rękoma z ekscytacji, jak bardzo się cieszyłam z jej chwilowego, ale pierwszego od dawien dawna towarzystwa. Sama Nela miała mnie już chyba dość po kilku minutach, bo uciszyła mnie krótkim „zamknij w końcu japę i słuchaj”. I tak zaczęło się jej wylewanie żali w sprawie Petro, że wyżera jej parówki z lodówki, że Pan Ząbek się go boi, że ma dziwne przyzwyczajenia, że robi syf i w ogóle miała go dosyć.

Najkrótsza droga do zapyziałych sklepów prowadziła przez park, więc nasz wesoły karawan ciągnący się na osiem metrów skręcił w zaśnieżony, biedny i nagi odcinek drogi, który oficjalnie zwał się parkiem.

Byłam akurat w trakcie mojej fascynującej opowieści o tym, co robiłam przez ostatnie kilka dni, gdy nagle zewsząd dobiegły nas syreny alarmowe. Stanęłyśmy osłupiałe i rozejrzałyśmy się, przy okazji wsłuchując się w ciszy w ten przerażający dźwięk. Chyba nigdy nie słyszałam czegoś bardziej paraliżującego i przerażającego.

Obejrzałam się niczym w zwolnionym tempie na Francję, który wpatrywał się w swój zegarek na ręce.

— Równa dwunasta — powiedział spokojnie cały blady, gdy napotkał mój wzrok.

— Zaczęło się — dodał Prusak, patrząc z pewnym wyrazem zmęczenia w horyzont.

— Jasna cholera, Francis! — krzyknęłam, starając się przekrzyczeć wyjące syreny.

— Natalia, czy jest tu jakieś bezpieczne miejsce?! — krzyknął do mnie Ludwig, a ja odpowiedziałam:

— W parku? HA, HA! Chyba tylko, kurwa, bunkier!

— Jaki bunkier? — Ludwig zdziwił się, a Prus ożywiony ubiegł mnie z odpowiedzią:

— Ja wiem, który! Kesesese! Osobiście go ostrzeliwałem!

— Nie masz się czym chwalić…. — wycedziłam przez zęby, zatykając uszy.

— Musimy przeczekać kryzys! — powiedział Ludwig.— Gilbert?

— Za mną! — zawołał Prusak i ruszył biegiem z powrotem w głąb parku.

— Co? — Rozejrzałam się nieprzytomnie.— Wy tak serio, czy sobie ze mnie jaja robicie? Toż to absurd! Wracam do domu.

— Nie ma czasu, to nie jest zabawa! — warknął Francis, złapał mnie za rękę i najzwyczajniej w świecie pociągnął mnie za sobą. Zanim się ocknęłam, zarejestrowałam, że nasza mała wycieczka biegła za nami. I to BEZ dwumetrowej odległości!

Zatrzymaliśmy się koło wejścia do bunkra, a ja spojrzałam pełna wątpliwości na Lu:

— Dobra. I co teraz? Zamknięte! Wracajmy do domu!

 Ale Niemcy nie zwrócił na mnie uwagi, tylko cofnął się o dwa kroki i najzwyczajniej w świecie z kopa wyjebał drzwi z zawiasów. METALOWE drzwi z BUNKRA. Szczęka z trzaskiem opadła mi na ziemię, a ja doznałam istnego erroru w tej sytuacji.

— Zwariowałeś?! — krzyknęłam, gdy się ocknęłam. — To brudny, zaniedbany bunkier! Zimny, obleśny i… — przerwałam, gdy Francja bezczelnie wepchnął mnie do środka siłą.

— I wyremontowany, Dibu — mruknęła zasapana Nela.

— Kiedy oni to zrobili? — Rozejrzałam się zszokowana po odnowionych ścianach, mapach czy sprzęcie.— Kiedy oni z tego zrobili mini muzeum?! I czemu JA nic o tym nie wiem?!

— Jezu, czy to ważne?! — Naskoczyła na mnie blondyna. — Najważniejsze to przeczekać to gówno na dworze!

Nie odpowiedziałam. Mój wzrok prześlizgiwał się po umundurowanych manekinach dzierżących repliki broni. Wokół nas znajdowało się od groma map, zdjęć czy plansz strategicznych. Byłam w ciężkim szoku, bo wszystko to wyglądało na dość świeże. Rozglądając się po sprzętach pomyślałam głupio, że mogli zainstalować tu jeszcze ogrzewanie, bo piździało prawdziwym złem.

Po chwili przeniosłam swoją uwagę Ludwiga, który włożył ciężkie drzwi w zawiasy i zaryglował je od środka.

— Przynajmniej mamy tu prąd… — mruknęłam, patrząc na migającą nagą żarówkę. — Francis, o co chodzi z tymi syrenami?

— Nie wiem…

Unikał mojego wzroku, co od razu rzuciło mi się w oczy. Podeszłam do niego i złapałam mężczyznę za łokieć.

— Nie wiem, jak wy, ale ja spożytkuję jakoś ten czas i zwiedzę ten bunkier. Chcę to wszystko zobaczyć, a TY — mruknęłam na Francję — pójdziesz ze mną.

— A ta znowu swoje… Idź już podniecać się tym gównem gdzie indziej! – Nela przewróciła oczami, opierając się o ścianę i wyjmując swój telefon. — Nosz kurwica…

Matik parsknął śmiechem, a Kasia pokręciła zdegustowana głową. Uśmiechnęłam się do nich krzywo i pociągnęłam Francję za sobą, prowadząc go krętymi korytarzykami. Wszędzie wisiały mapy, zdjęcia i relikty. Pewnie by mnie to jarało, ale nie w tym momencie. Dopiero, gdy znaleźliśmy się jakiś kawałek od reszty, stanęliśmy przy innych drzwiach, prawdopodobnie oddzielających nas od starych, niewyremontowanych korytarzy i spojrzałam czujnie na blondyna:

— Francis, co tu jest, kurwa, grane?

— Na ulice wkroczyło wojsko — powiedział. — Do większej kontroli, ponieważ wirus niebezpiecznie zmutował.

— JAK zmutował?

Ma chérie, wirusy mają to do siebie, że mutują…

— Nie rób ze mnie idiotki! — warknęłam. — Wiem, jak działają wirusy!

— Nie wątpię w twoją wiedzę, skarbie, wszak siedzisz w tym temacie od samego początku — powiedział spokojnie, a ja dostałam tiku nerwowego w lewej powiece. — Wasz rząd uciekł dziś rano, rozumiesz? Wirus zmutował na tyle, że wyprowadzono wojsko na ulice. Wyłapują zarażonych i raczej nie czeka ich kwarantanna.

— Co, że niby ich zabiją? — prychnęłam. — To nie jest obóz koncentracyjny! Nie uwierzę w to.

— Nieważne, co sądzisz na ten temat. To, że w coś nie wierzysz nie znaczy, że to się nie dzieje.

— To nie jest zabawne! — wysyczałam. — Jeżeli to jakiś żart, to…

— Myślisz, że mam nastrój do żartów? – zapytał śmiertelnie poważnie, podnosząc lewą brew.

Faktycznie, nie wyglądał na śmieszka w tym momencie. Zbladłam i zrobiło mi się niedobrze.

A jeżeli to prawda?

— Posłuchaj mnie bardzo uważnie, póki jeszcze ta informacja do mnie nie dotarła — zaczęłam, ale poczułam jak zaczynam się trząść. — Moja ciocia, a matka Matika jest chora. Tak samo jak rodzice Kasi. Chcesz mi powiedzieć, że zostali skazani na śmierć?

Nie odezwał się, tylko kiwnął głową, a mnie ugięły się kolana.

— Oni nie mogą się dowiedzieć… — zaczęłam, ale mój głos zaczynał nadawać na nietoperzych falach, a moja klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać, zwiastując nieuchronnie zbliżający się atak paniki.

— Musimy to przeczekać i wtedy wyjdziemy. Wtedy dotrze do wszystkich, co się stało.

— Ten plan ma dziury — zauważyłam, próbując złapać oddech. — Ktoś może tu wejść. Mogą nas szukać. Nie wiemy, jaki to ma przebieg. Nic nie wiemy.

— Miejmy nadzieję, że nie.

— Dobra, a co potem?

Musiałam skupić myśli na czymś innym. Byłam bliska histerii, a mój spokojny ton był po prostu ciszą przed burzą.

— Jutro stąd wyjdziemy. Przeczekamy łapankę i tyle.

— Mam dziwne przeczucie, że kłamiesz — mruknęłam cicho, po czym spojrzałam mu w oczy. — Wyjdziemy stąd, tak?

— Oczywiście. Jutro będziesz w domu, kiedy tylko skończy się polowanie na czarownice — powiedział poważnie, nie opuszczając wzroku, co trochę mnie uspokoiło.

— To dobrze… — powiedziałam. — Boję się, muszę ostrzec mamę…!

Wyjęłam telefon i z przerażeniem zobaczyłam, że w podziemiach nie było ani zasięgu, ani Internetu. Jak mam się teraz skontaktować z mamą…?

Spokojnie, Dibu, jutro wrócisz do domu to zadzwonisz, pomyślałam z gulą w gardle. Matik i Kasia, jak oni się dowiedzą….

— Błagam, nie mówmy nic Mateuszowi i Kaśce. — Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem i z bólem w sercu. — Oni… Jak teraz… Boże…

Co to za Bóg, który po raz kolejny zezwala na rzeź swych dzieci? A może i on już stracił nad tym wszystkim kontrolę…

— Spokojnie… Wracajmy, ma chérie — powiedział delikatnie, poprawiając moją kapucę ze sztucznym kożuszkiem. — Jestem tutaj i ci pomogę, rozumiesz? — Złapał mnie obiema dłońmi za policzki i zmusił, bym na niego spojrzała. Histeria powoli mnie opanowywała, ale jego oczy były tak spokojne, że minęło kilkanaście sekund, a mój oddech powoli stawał się równy,

— Nie opuszczaj mnie, Francjo. Nie zostawiaj. Jutro… Jutro. Powiemy im razem jutro. Dobrze?

Nie odpowiedział, tylko przytulił mnie mocno do siebie, a ja przykleiłam się do niego, niczym misiek koala do eukaliptusa.

 

***

 

[28 grudnia 2017]

Ja i Nela spojrzałyśmy z powątpiewaniem na Ludwiga i Francję.

— Wciąż nie rozumiem, dlaczego — powiedziałam po raz setny, a Gilbert przewrócił oczami.

— Zacznijmy od tego, babo, że myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną — zaskrzeczał, a ja zmierzyłam go wzrokiem:

— Widocznie to rodzinne, KUZYNIE.

— E, hola, hola, hola! — zawołał Matik. — Co RODZINNE?! EJ!

— Tylko sprawdzimy, czy jest bezpiecznie — powiedział Ludwig. — Jak wrócimy to wtedy zadecydujemy.

— Uważaj na siebie — powiedziałam cicho do Francji, przez co Nela zmierzyła mnie wzrokiem. Milczała jednak. Obie nie spałyśmy przez całą noc przez zimno, nerwy i wilgoć. W sumie nie tylko my.

Każde z nas wsłuchiwało się w głosy i świst karabinów na dworze. To było na tyle przerażające doświadczenie, że całą noc wtulałam się we Francuza łkając cicho ze strachu. Nie bałam się o siebie. Bałam się o swoich bliskich.

Francis puścił mi oczko, zawiesił chwilowo triumfujący wzrok na blondynce, po czym wyszli z Ludwigiem na świat. Gilbert zaryglował za nimi drzwi i obejrzał się do naszej piątki.

— No, dzieciaczki, kesesese! Teraz JA tu rządzę — mówiąc to, utkwił swoje czerwone ślepia we mnie.

— Chciałbyś, durniu — prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach. — Morda w kubeł i do kąta, pókim dobra, śmierdzielu.

— O kurwa — Matik zrobił minę typu „XDDD”, a Prusakowi wypadły gały z oczodołów.

— O proszę — mruknął po chwili i podszedł do mnie z szyderczym uśmieszkiem. — Ktoś tu się chyba zapomniał.

— To samo chciałam powiedzieć. — Odwróciłam się z zamiarem odejścia. — Braciszka nie ma, to się panoszysz jak wesz na łysym.

— Ty, mała…! — warknął i złapał mnie mocno za rękę.

— Ej, spokojnie! — zawołał Matik. — Moja siostra taka już jest, nie daj się sprowokować!

— Lepiej uważaj — warknął, puszczając mnie. — Francis wiecznie cię chronić nie będzie…

— Tak samo, jak ciebie Nela. — Uśmiechnęłam się i odeszłam.

Też mi coś, prychnęłam w myślach. Prusak może mi skoczyć na bambus.

Weszłam do pierwszej lepszej komnaty i zatopiłam swoją uwagę w reliktach, odciągając myśli od tego wszystkiego. Już wkrótce usłyszę mamę i babcię. Bolało mnie przeraźliwe, gdy patrzyłam na kuzyna czy przyjaciółki. Oni wciąż nie wiedzieli o domniemanej sytuacji osób zarażonych, a mnie zżerało od środka ogromne poczucie winy oraz nerwy. Starałam się nie przyjmować tego do wiadomości, ale wiedziałam, że takie siłowe trzymanie emocji na smyczy nie potrawa u mnie zbyt długo. Działałam pod wpływem impulsu, więc kiedy w końcu pęknę, to pewnie albo zrobię krzywdę komuś, albo sobie.

 

 

 

[cztery godziny później]

Siedziałam sama i ukrywałam twarz w kolanach. Byłam zmęczona płaczem. Każda moja myśl ważyła ponad tonę, a ja nie miałam nawet odwagi iść do innych. Nie miałam odwagi spojrzeć Matikowi w oczy. Wariowałam od tego wszystkiego. Dlatego odczułam ogromną ulgę, gdy usłyszałam hałas zwiastujący powrót Francuza i Niemca. Wstałam na równe nogi i, z bijącym szalenie sercem, rzuciłam się biegiem na hol.

— Francis! – krzyknęłam, ale przystanęłam, bo zamiast niego zobaczyłam Ludwiga i… Pawła?

— Paweł? — Zdziwiłam się na jego widok. Chłopak był w towarzystwie jakiejś dziewczyny, ale wiedziałam, że była to jego młodsza siostra. Ten wytrzeszczył oczy na mój widok, po czym ruszył do mnie. Cała trójka taszczyła ogromne torby.

— Natalia? Ty żyjesz?

— Tak… Dlaczego miałabym nie żyć? — Nie czekając na odpowiedź, minęłam go i doskoczyłam do Neli i Ludwiga, która właśnie przytulała zdziwionego chłopaka na przywitanie. — Niemcy, gdzie on jest? Gdzie Francja? I co tu robi Paweł z Zośką?

— Za chwilę, Natalia — odpowiedział, po czym nachylił się do mnie, mówiąc: — Jak tylko wróci Francja, musimy zrobić zebranie grupy.

Ledwo skończył to zdanie, a do metalowych wrót ktoś zapukał znaną nam melodię jako umowne hasło. Odetchnęłam z ulgą, gdy do środka wszedł Francis, również obładowany torbami, w towarzystwie jakiejś niskiej blondynki. Poczułam dziwne ukłucie w środku na jej widok. Była niezwykle delikatnej urody, bez piersi i pupy jak Nela, a jej niezwykłe oczy podkreślone czarną kredką były błękitne jak tafla oceanu.

— Francis?

— Robimy zebranie grupy — powiedział do niego stanowczo Lu. — Gilbert — zwrócił się do brata, który zdziwiony zjawił się na holu — gdzie tu jest pomieszczenie sztabowe?

Prusy odpowiedział coś po niemiecku, na co kiwnął głową.

Nic z tego nie rozumiałam. A jeszcze mniej zrozumiałam, gdy wszyscy, poza blondynką, Pawłem i Zośką, którzy mieli za zadanie zatachać gdzieś te wypchane do granic możliwości torby, ruszyliśmy za Ludwigiem i Francją. Mijając podejrzaną blondi zauważyłam, że laska najzwyczajniej w świecie wrednie zmierzyła mnie wzrokiem. I to tak, jakbym była jakimś robalem czy równie obrzydliwym, co śmiało stanąć jej na drodze.

O ty, pipo!

Już otwierałam usta, ale Nela popchnęła mnie dość brutalnie do przodu. Gdy znaleźliśmy się w ciasnym pokoju, Lu zamknął drzwi i spojrzał na Francję.

W sumie to czułam pewną dumę, że należałam do zarządu grupy.

— Cóż… — zaczął Ludwig. — Prawda jest taka, że nie możemy stąd wyjść.

— CO?! — krzyknęliśmy razem.

— Jak to? — dodał blady Matik.

— Na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie — powiedział Francja, patrząc na mnie ostrożnie. — To już nie jest świat, jaki znaliśmy.

— Co z naszymi rodzinami? — rzuciła przerażona Kaśka, a ja nie potrafiłam wydobyć z gardła głosu, gdy zobaczyłam, jak Francis zwraca na nią swój wzrok.

— Pozwól, panienko, że będę szczery.

— Nie — jęknęłam błagalnie.— Błagam, Francis!

Musiałam chronić ich przed tą wiedzą!

Ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do mojego kuzyna i Kasi. Wziął głęboki oddech i powiedział:

— Przykro mi to mówić, ale niestety, jeżeli byli zarażeni, to prawdopodobnie nie ma ich już wśród żywych.

Nie w sposób było opisać grymas Matika i Kasi, które na ułamek sekundy pojawiły się na ich twarzach. Zrobiło mi się niedobrze i o mało nie puściłam pawia z nerwów.

— J-Jak to…?

— Przykro mi, ale to prawda — dołączył się Ludwig. — Wczoraj, o godzinie dwunastej, wkroczyło wojsko, które miało zlikwidować osoby zarażone na terenie Europy, żeby powstrzymać epidemię. Wirus stał się bardziej zaraźliwy. Głupotą byłoby opuścić teraz to schronienie. Jesteśmy zdrowi, nikt tu nie wejdzie. Zdobyliśmy z Francisem zapasy jedzenia. Nie wiem, ile będziemy musieli tu zostać, ale przy skromnych racjach żywnościowych, powinniśmy dać radę miesiąc.

Miesiąc?!

— Francis! — zawołałam, szukając u niego pomocy. — A co ze służbą zdrowia, która pracuje na oddziałach zakaźnych?!

— Jeżeli są zdrowi, to nic im nie grozi. Są potrzebni.

Czułam, jak ogarnia mnie przerażenie.

— Ty coś czułeś! Ty coś wiedziałeś! — Wskazałam na niego oskarżycielsko palcem.

— Tak, wiedziałem — odparł spokojnie, a mnie zamurowało. — Wszyscy z nas dostaliśmy wiadomość, że wirus zmutował i nadchodzi wojsko, by dokonać czystki wśród zakażonych. To obecnie dzieje się wszędzie. Internet również nie działa. Nic nie działa. Było to przygotowywane na wielką, masową skalę…

— Czyli Unia Europejska potrafi zorganizować rzeź, ale nie potrafi już zorganizować pomocy dla szpitali, kurwa, tak?! — wrzasnęłam, bo moje emocje powoli zaczynały znajdować ujście. Czas im kulturalnie powiedzieć, że E.T. go home. — Wracam do domu! Nie będę tu siedzieć, jak ten debil, w bunkrze! Jak mam zginąć, to przynajmniej z honorem! A nie, jak szczur chowający się po kątach! Żywej mnie nie wezmą!

Nie czekając na odpowiedź, minęłam Francję i Niemcy, złapałam kuzyna za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia z pomieszczenia. Drogę jednak zagrodził mi Prusak, a biła od niego taka aura, że zrobiło mi się gorąco.

— Gilbert… — warknęłam, czując, jak zaczynam się telepać z wkurwienia, histerii, oburzenia i rozpaczy. — Combo moich emocji zaraz zostanie osiągnięte, przez co wypierdolę cię w orbitę jak kometę.

— Mam ją ogłuszyć? — zapytał wrednie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Słysząc to, wybuchłam. Puściłam Matika i, jak strzała, wymierzyłam pięścią w jego twarz, czując, że przechodzę w stan amoku.

Na Gilbercie to jednak nie zrobiło wrażenia, bo złapał mnie błyskawicznie za pięść i wykręcił mi rękę, przez co zrobiłam półobrót. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy byłam unieruchomiona, a jego lewy łokieć wbijał mi się w kręgosłup, zniżając mnie ku ziemi jak przestępcę. Oczy zaszły mi łzami, bo wyginał mi przy tym nadgarstek pod dziwnym kątem, co sprawiało mi naprawdę ogromny ból.

— Nela — zaczął Ludwig, widząc minę blondynki — tam szaleje teraz śmierć… Nie znalazłem twoich rodziców, przykro mi…

— Moi… Moi rodzice… — Dziewczyna opadła na kolana, a po policzkach spłynęły jej łzy. Zasłoniła usta ręką i zapłakała, a widząc ją w takim stanie, wstąpił we mnie jakiś diabeł, którego nie potrafiłam opanować. Zaczęłam wyrywać się jak opętana, ale Gilbert jeszcze bardziej wygiął moją rękę, prawie łamiąc mój nadgarstek. Zawyłam głośno z bólu i wbiłam morderczy wzrok we Francję za to, że mu na to pozwalał.

— Ty draniu…! — wykrztusiłam nienawistnie.

— Trzeba ją odizolować.— Usłyszałam za plecami zimny głos Gilberta. — Jest niebezpieczna dla siebie i innych.

— Masz rację, Gilbert — powiedział Francis, nie patrząc na mnie. Spojrzałam na niego nie tyle, co oburzona, co wręcz zaskoczona. Przejechałam szybko wściekłym wzrokiem po zebranych, ale nikt, nawet mój kuzyn, nie raczył mi pomóc. Wszyscy mieli na twarzach wymalowaną bezkresną bezsilność i zrezygnowanie. Nela, Kaśka i Matik się poddali! Tylko ja, jak zwykle, wyłamałam się od tej grupy.

— Zabiję was wszystkich, jeżeli tylko mnie zamknięcie! — warknęłam i jęknęłam, gdy Gil ostrzegawczo docisnął mnie łokciem.

— Zamknijmy ją tutaj — powiedział po chwili Ludwig, mierząc mnie uważnym wzrokiem. — Natalia jest na skraju histerii, jak się uspokoi, to z nią porozmawiamy.

— NIE DARUJĘ WAM! — wrzasnęłam, starając ignorować ból. Gilbert bez ceregieli odsunął mnie z przejścia, a kiedy napotkałam przerażony wzrok Mateusza, który został wygoniony z pomieszczenia przez Ludwiga, wybuchłam histerycznym płaczem.

Prusak przekręcił oczami i puścił mnie, przez co opadłam na kolana, a gdy próbowałam wstać, było już za późno. Ostatnie, co zobaczyłam, to zimne, czerwone tęczówki, zanim zatrzasnął mi przed twarzą drzwiami. Kiedy usłyszałam szczęk zamka, to zrozumiałam, że zostałam sama w zimnym i ciemnym pomieszczeniu, bo Gil najzwyczajniej w świecie wyłączył mi światło.

Wtedy to, gdy ta cała rzeczywistość do mnie dotarła, pozwoliłam, by wszystko, co trzymałam w sobie od wczoraj, uszło swobodnie na zewnątrz. 

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴄᴢᴛᴇʀᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴅʀᴜɢɪ — ɴᴏᴡᴇ ᴡʏᴢᴡᴀɴɪᴀ


[11 październik 2017 — środa]

Otworzyłam nieprzytomnie oczy i nieznacznie jęknęłam z bólu. Wszystko cholernie mnie bolało, każde poruszenie ręką czy nogą powodowało eksplozję niezbyt przyjemnych doznań.

Chyba byłam w swoim pokoju. Kiedy poznałam swoje lawendowe ściany i zawieszoną polską flagę po mojej lewej, to po prostu się rozryczałam. Ze szczęścia.

Żyłam. Przeżyłam ten pieprzony las pełen strzyg, demonów, duchów i morderców. Wybrnęłam z tej pieprzonej ciemności jak Harry Potter po spotkaniu z Voldemortem. W sumie… Zawsze mnie ciągnęło bardziej do Śmierciożerców. Ta, i zawsze marzyłam o Slytherinie, ale pamiętając o tym, co mówił Ron o Hufflepuffie, to znając moje szczęście, trafiłabym do domu z borsukiem. Co oczywiście nie byłoby złe, ale… No właśnie.

Przed oczami stanęła mi Bellatrix Lestrange, którą wręcz uwielbiałam z filmów. Lubiłam czarne charaktery. A im bardziej były popierdolone tym lepiej. Niech żyją filmowi psychopaci!

Zabiłam Syriusz Blacka… Zabiłam Syriusza Blacka… ZABIŁAM SYRIUSZA BLACKA…

Chyba odpływam…

Zamknęłam oczy i zasnęłam, tym razem o wiele spokojniej.

 

***

 

Ocknęłam się dość gwałtownie. Obok mojego łóżka ktoś siedział i wgapiał się we mnie z czystą powagą. Momentalnie rozpoznałam te blond włosy i niebieskie oczy.

— Nela… — Uśmiechnęłam się półprzytomnie — Nela, Ty żyjesz…

— JA ŻYJĘ?! — krzyknęła, a ja o mało nie narobiłam w pościel. — To TY ledwo ŻYJESZ!

Nie odezwałam się, bo bałam się, że zaraz oberwę po ryju za jakiś krzywy tekst czy coś. Ale przyjaciółka jedynie przetarła wilgotne oczy wierzchem dłoni i warknęła na mnie łamiącym się głosem:

— Mówiłam tyle razy, żebyś na siebie uważała! Prosiłam! Tak mało brakowało…

— P-Przepraszam… — wydukałam jedynie, będąc zdziwiona niczym pikachu z mema.

— „Przepraszam”?! Tylko TYLE masz mi do powiedzenia?! — Trzęsąc się z wściekłości wstała i złapała mnie za przód koszulki.

Ból…

— Boli! — zajęczałam rozpaczliwie. — BOLI!

— Zaraz tak cię urządzę, Dibu, że wylądujesz na SORZE! — Szarpnęła mną. — Rozumiesz, co mówię?! NA POLSKIM SORZE!

Drzwi z pokoju otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Francis. W jednej sekundzie zorientował się w sytuacji i doskoczył do nas z dezaprobatą w oczach. Złapał Nelę za łokieć i zdecydowanym ruchem odciągnął ją od mojej skromnej, acz sponiewieranej osoby.

— Kornelia, nie szarp jej — rozkazał spokojnie.

Dziewczyna zrobiła na niego wielkie oczy, jakby nie mogło dotrzeć do niej to, że mężczyzna śmiał ją dotknąć.

— NIE DOTYKAJ MNIE! — Zamachnęła się na niego, ale Francis bez problemu złapał ją za nadgarstek i okręcił nią w miejscu niczym w tańcu, unieruchamiając ją po chwili.

— Przecież cię ostrzegałem… — Westchnął zrezygnowany, kręcąc przy tym głową. — Naprawdę myślisz, że pozwolę uderzyć się dziecku? — Podniósł brew, kiedy ta się dziko szarpnęła. — Raz mnie zaskoczyłaś, ale…

— Puszczaj mnie, dziadu!

— Ej, ale spokojnie… — zaczęłam niepewnie, a drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Gilbert, na którego wytrzeszczyłam szeroko oczy.

Przyznać musiałam, że się Prusaka kompletnie tutaj nie spodziewałam. Poruszyłam się niespokojnie w miejscu, bo nie byłam pewna, czego się po nim spodziewać. Po akcji z Ivanem nie miałam już takiego zaufania do własnego szczęścia w starciu z personifikacją.

— Nela! — zawołał radośnie, nawet na mnie nie patrząc. — Słychać cię aż w Berlinie! Kesesese!

— Gil, albo powiesz mu, żeby mnie puścił, albo go oskóruję, DO CHUJA!

— Do gdzie? — Gilbert uśmiechnął się dość wrednie. — No nie wiem, czy Francis ci pozwoli.

— Na pewno nie pozwolę, jestem dość przywiązany do tego miejsca. — Przekręcił oczami przedmiot rozmowy.

— ZBOCZEŃCE! — Szarpnęła się cała czerwona, a ja wybuchłam śmiechem. Śmiałam się i śmiałam, aż łzy pociekły mi po policzku. Schyliłam głowę, przyłożyłam dłoń do twarzy i szalony chichot zmienił się w cichy szloch.

— Tak się cieszę — powiedziałam po chwili, patrząc na nich jak przez mgłę — że was wszystkich widzę. Nawet ciebie, bałwanie… — Zachichotałam w stronę Prusa zapłakana jak bóbr.

— Nie ciesz się — burknął, krzyżując ręce na piersiach. — Gdyby nie Francis, to bym cię przehandlował z Ivanem na puszkę piwa.

Zachichotałam rozbawiona, a Nela wyrwała się Francuzowi i spojrzała wściekle na szaraka.

— Że co?! Tego już nie raczyłeś mi wspomnieć! — Wytknęła go palcem.

— Nela, to nie tak jak myślisz! Kesesese! — Zaśmiał się nerwowo, dźwigając dłonie w geście obronnym.

— Porozmawiajmy. — Złapała go za szmaty i wyciągnęła z pokoju. Kiedy drzwi trzasnęły, między mną, a Francją zapadła cisza. Wbiłam wzrok w swoje zabandażowane dłonie na pościeli i w końcu wyrzuciłam z siebie dość chaotycznie:

— P-Przepraszam! Byłam pewna, że to ty jesteś w aucie! Nie wiedziałam co robić i… I… I…

Przerwałam, gdy Francis podszedł do mnie i najzwyczajniej w świecie przytulił.  Łzy znowu pociekły mi po twarzy, ale wtuliłam się ostrożnie w mężczyznę.

— Już dobrze — rzekł spokojnie. — Wszystko już jest dobrze.

— Nie — zaprotestowałam i odsunęłam się, krzywiąc z bólu. — Rosja będzie próbował…

— Nie będzie — powiedział Francis i poprawił delikatnie mój opatrunek na policzku. — Jesteś już bezpieczna.

— Co?

Help, mózg mi się wyłączył, styki nie zadziałały, chomik zdechł, a kołowrotek zatrzymał się z trzaskiem. Francis, który chyba przyzwyczaił się do moich częstych zawiech umysłowych, westchnął i usiadł obok mnie.

— Rosja nie będzie cię już więcej nękać.

— Ale dlaczego? N-Nie, że jakoś będę za tym tęsknić, ale dlaczego?

— Nie teraz. Teraz odpoczywaj.

— Ale… — zaprotestowałam, ale Francja pokręcił hardo głową.

— NIE teraz. Masz odpoczywać. Ledwo cię poskładałem do kupy.

— To lekarz mnie nie oglądał? — Zdziwiłam się.

— Absolutnie, nie ma co robić sensacji. Prześpij się, ma chérie. Już nic ci nie grozi.

Skrzywiłam się, bo nic z tego nie rozumiałam. Rosja był za mną głupi jak Hitler za Żydami. Co wiec niby zrobili? Zapłacili mu? Jak tak to ile? Dzizas, jak ja to teraz spłacę? No bo co innego, jak nie kasa, mogło wejść w rachubę?

Świat od zawsze kręcił się wokół pieniędzy i seksu.

Zdębiałam, gdy w mojej wyobraźni…

NIE, NIE, NIE! WYRZUĆ TO, SZYBKO! TY CHORA…!

— I nie myśl o tym — dodał, widząc moją zatrwożoną minę. — Wiem, że masz wiele pytań, ale to musi poczekać.

Westchnęłam.

— Dziękuję…

Nie ma za co, kochana.

Gdy zostałam sama zaczęłam analizować od początku wszystko, co mnie wczoraj spotkało. Albo przedwczoraj. Cholera, brak telefonu to jak brak świadomości i orientacji w jednym.

God damn it!

 

 

***

 

[12 października 2017 — czwartek]

 Wgapiałam się pustym wzrokiem w nowy telefon.

— Zwariowałeś? — zapytałam po chwili, dźwigając wzrok na blondyna.

Wciąż jeszcze leżałam w łóżku, a każde wyjście do kibla było bolesne. Samo jedzenie, dźwiganie pieprzonej łyżki czy widelca robiło mi, kurwa, kuku nad kuku. Moje ręce były w bandażach, co nie tylko było niewygodne, ale dodatkowo czułam się jak mumia.

— Straciłaś swój telefon, więc kupiłem ci nowy.

— No właśnie — powiedziałam, wyciągając z trudem w jego stronę rękę z Xiaomi. — KUPIŁEŚ. Mało na mnie kasy wydałeś? Nawet nie chcę wiedzieć, ile zapłaciłeś Ivanowi…

— A ty znowu o tym? — jęknął i położył nogę na nogę. — Nic mu nie zapłaciłem!

— Ta, jasne. — Przekręciłam oczami. — Dalej mi nie powiedziałeś.

— Wszystko w swoim czasie.

— Ech… — Westchnęłam zrezygnowana. Nie miałam już siły na polemikę, Francis był bardziej uparty niż ja.

Skupiłam wzrok na czarnym urządzeniu i obróciłam go kilka razy w dłoni. Był bardzo lekki i wydawał się być przy tym niezwykle delikatny. Wiedziałam, że musiałam jak najszybciej kupić mu pancerne etui, żeby go nie zajechać w kilka dni.

— Przyjmij ten telefon, bo to głównie moja wina, że cię to spotkało.

— To nie jest niczyja wina — mruknęłam.

— Po prostu podziękuj.

— Dziękuję…

— W końcu. — Westchnął z ulgą. — Wiesz, w końcu zaczynasz rozumieć pewne rzeczy.

Spojrzałam mu ze stoickim spokojem w oczy, ale nie odpowiedziałam. Nie było sensu, zbyt wiele mu zawdzięczałam, żeby go teraz denerwować swoim uporem.

— Tak trzymaj, ma chérie, a szybciej trafisz ze mną do raju. — Mrugnął i wstał, przeciągając się. — Wgrałem ci już wszystkie numery, ale nie pytaj, skąd je mam. Baw się dobrze.

Gdy zostałam sama, niechętnie załączyłam nowy telefon. Nie lubiłam technologii. Ogarnięcie nowego telefonu zawsze długo mi zajmowało, a i tak po roku użytkowania odkrywałam nowe opcje. Na przykład oszczędzanie energii. Z której w sumie i tak nie korzystałam.

Pierwsze co zrobiłam, to zalogowałam się na facebooka. Scrollowałam jakiś czas, zatapiając myśli w jakiś postach, gdy nagle w oczy rzucił mi się nagłówek.

 

PILNE: FRANCJA WYCOFUJE WOJSKA Z UKRAINY

 

— Co do kurwy? — Zmrużyłam oczy i weszłam w link.

 

Wczoraj Prezydent Francji wydał zaskakujące oświadczenie, w którym ogłosił wycofanie francuskich sił specjalnych z terenów Ukrainy zajętych przez rosyjskich bojowników. Zgodnie z porozumieniem Francji, która obecnie ma ok 35 tys. żołnierzy na terenie wschodniej Ukrainy, w ciągu najbliższych dwóch tygodni mają zredukować kontyngent do 8 tys. mundurowych. Następnie, w ciągu 2 miesięcy, ma całkowicie wycofać się z Ukrainy i znieść sankcje nałożone na Rosję.

 

Reszta artykułu przestała do mnie docierać, bo pewna myśl zaczęła napierdalać w moim mózgu drzwiami i oknami.

— No nie, no po prostu, kurwa, nie…

Weszłam w sekcję komentarzy i aż zmroziło mnie od prześmiewczych komentarzy użytkowników.

Jagoda Skyr: Czego się można było spodziewać po żabojadach?

Adrian Nowak: Trochę jak w 1939, beka

Naomi Misora: Francja nigdy nie była dobrym sojusznikiem

Joanna Waśniewska: No i po Ukrainie, rosyjscy bracia mają drzwi otwarte. -.- BRAWO FRANCJA!

Piotr Galert: Cała Francja…

 

Tomasz Kuzera: Sprzedam opla

Michał K: Banderowcy i żabojady, sojusz, kurwa, stulecia :D

Monika Kosz: No kto by się spodziewał xDDD

Krzysztof Bednarz: Najpierw Ukraina, potem państwa bałtyckie, a potem Polska, zobaczycie. Polska jak zawsze na końcu. Jebać żabojadów, zawrzyjmy w końcu przyjaźń z Czechami i Węgrami!

Robert Rojek: No to Francuzi jak zwykle stanęli na wysokości zadania. Ja bym to lepiej zorganizował.

Anna Kreig: I tak długo trzymali, myślałem że Francja podda się szybciej.

— Ty… Gnido…

W moim mózgu aż huczało od przelatujących zewsząd myśli.

Stanęłam na trzęsących się nogach i stękając co jakiś czas, wyszłam z pokoju. Przekulałam się przez pusty i ciemny przedpokój, po czym stanęłam w progu salonu i spojrzałam na Francję.

— A wiec to tak… — powiedziałam, gdy ten spojrzał na mnie spokojnie. Nawet nie był zdziwiony moją obecnością tutaj. — Przehandlowałeś Ukraińców na MNIE?! I jeszcze… I jeszcze nie masz odwagi mi tego powiedzieć, tylko pozwalasz, bym dowiedziała się tego z portali społecznościowych? GOŚCIU!

— Nie było innego wyjścia — powiedział.

— Było! Mogłeś… Mogłeś mnie oddać! Mogłeś pozwolić mu mnie zabrać! A Ukraińcy… Boże… Ci biedni ludzie, oni zostaną zajęci przez Rosję… Jak mogłeś?!

— Myślisz, że pozwoliłbym na to?! — Wściekł się, a mnie na chwilę zabrakło języka w gębie.

— Ważniejszy jest Kraj czy kaprys?! — zawołałam rozpaczliwie.

— Słuchaj mnie, ma chérie! — Podszedł do mnie i złapał mnie mocno za ramiona, że aż stęknęłam z bólu. — Czasami jest tak, że musisz dokonać pewnych wyborów, nawet tych najtrudniejszych. Wybrałem twoje życie i życie moich ludzi, ryzykując swoją opinią publiczną! Ukraina i tak została sprzedana przez tych wyżej, rozumiesz?! Życie nie jest czarno-białe!

— A co z Ukrainą?! — krzyknęłam ze łzami w oczach.

— To już nie jest nasz problem! — syknął, a ja zrobiłam krok w tył.

— Ty pieprzony egoisto! Skazałeś tysiące ludzi na śmierć przez ocalenie marnej jednostki!

— Życie ci uratowałem! — warknął. — Nie możesz chociaż jeden, cholerny raz przestać zachowywać się jak dziecko?!

— JA?! — Straciłam nad sobą panowanie. — A TY TO NIBY CO?!

— Nie podnoś na mnie głosu, wciąż powinnaś wypoczywać! I przestań zachowywać się jak męczennica! Podnieś w końcu głowę, otwórz oczy, bo masz prawie dziewiętnaście lat! Nie jesteś bohaterką, nie jesteś kimś, kto decyduje na arenie politycznej, rozumiesz? Nabierz pokory, dziecko! Dorośnij!

Niebo za oknem zaniosło się od jesiennej wichury, całe ciemne i rozwścieczone. Chmury gniewnie zasłoniły słońce, rzucając głęboki cień na cały Chorzów, gotowe rozszarpać wszystko i wszystkich, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w tej chwili na zewnątrz. Ale te chmury nie były nawet w połowie tak gniewne jak ja, która ostatnimi resztkami spokoju hamowała się, żeby nie skoczyć do gardła Francji.

Zagryzłam zęby, a mężczyzna dodał zimno, mierząc mnie wzrokiem:

— Wydaje ci się, że jesteś dorosła. Ale naprawdę musisz się jeszcze wiele nauczyć.

— Coś jeszcze? — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

— Świat nie działa tak, jak ci to przedstawiają w szkole! I jestem tego żywym dowodem!

Nie miałam na to argumentu. Mierzyłam go chwilę wzrokiem cała zdębiała.

— Ale te dzieci, te biedne dzieci… — zaczęłam ponownie, ale Francis szybko mi przerwał:

— Nic już nie zrobisz. A teraz idź się połóż, bo niepotrzebnie się nadwyrężasz. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo cię to boli — mruknął, gdy zrezygnowana ruszyłam do siebie. Słysząc to, zatrzymałam się, ale już nie odwróciłam. Nie miałam ochoty.

— My też zostaliśmy sprzedani — powiedziałam cicho. — Wtedy, w Jałcie. Przez was.

— Polityka rządzi się własnymi prawami.

— Nienawidzę polityki — mruknęłam. — Mam nadzieję, że kiedyś ten cały cyrk spłonie.

— Uważaj czego sobie życzysz — odpowiedział spokojnie. — Życzenia mają to do siebie, że lubią się spełniać w najmniej odpowiednim momencie.

— Niech się spełni. — Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy wyzywająco. — Niech cały świat spłonie.

— Idź się już połóż. — Westchnął zrezygnowany. — I prześpij to na spokojnie.

Opadło mi wszystko, co miało opaść. Nie tylko przez Francję, ale targały mną sprzeczne emocje i myśli. Cieszyłam się, że żyję i Rosja się ode mnie odpierdolił. Ale jakim kosztem…? Moja wrodzona empatyczność nie mogła znieść tego, co nastąpiło na Ukrainie. Robiło mi się niedobrze na myśl o tym, że czy chciałam tego czy nie, na moich rękach właśnie spływała krew niewinnych ludzi.

A ja, do cholery, nie potrafiłam tego sobie wybaczyć.

 

***

 

[1 listopada 2017 — środa]

Minęło dość sporo czasu, a ja dalej byłam przygaszona i nieobecna. Dostawałam mdłości ze stresu z każdym kolejnym artykułem odnośnie sytuacji na Ukrainie. Putin zajął całe wschodnie terytorium, a ja czułam się jak winowajca. Nela próbowała mnie naprostować, ale nie udało się jej mnie przekonać, że to nie moja wina, a sam Francja się w tym temacie poddał. Oboje zgodnie postanowili więc przeczekać mój humor.

A ja? Cóż…

Nadzieja to takie coś, co trzyma cię całe życie, nawet jeżeli ją stracisz, to tracisz jedynie na chwilę. Marzenia też są z nami praktycznie cały czas. Nie wierzyłam ludziom twierdzącym, że nie posiadali marzeń. Nawet pragnienie cichego i spokojnego dnia było przecież marzeniem. A kiedy znikał kot z domu, zawsze możesz przecież powywrzeszczeć go z powrotem. Czasami jednak taki kot nie wracał.

Tak samo jak mój wewnętrzny ogień. Zgubiłam gdzieś swój ogień po tym wszystkim i, cholera, nie potrafiłam wskrzesić go z powrotem.

Szesnastego października moja mama miała swoje trzydzieste dziewiąte urodziny, więc Francis był na tyle dobry, że pojechaliśmy do Warszawy razem. Tam już cała rodzina go poznała, łącznie z moim kuzynostwem oraz dziadkami. Ale ja miałam to gdzieś. Siedziałam przy stole z przylepionym uśmiechem na twarzy, ale oczami pustymi jak porcelanowa lalka. Chciałam wrócić tylko do domu i zaszyć się w sypialni. Najlepiej pod kołdrą z winem.

I tak też zrobiłam.

Zaczęłam pić. Nie obchodziło mnie, że mogli wylać mnie z uczelni, ani to, że moja psychika była krucha jak piasek. Doszło do tego, że Francja zaczął mnie pilnować na każdym kroku, konfiskując wszystko, co miało w sobie procenty. Nawet żel antybakteryjny. To pokazywało, za jak bardzo pojebaną osobę mnie miał. Ale w sumie…

Nie obchodziło mnie to. Nic mnie już obchodziło.

 

***

 

Dopiero dzisiaj coś się zmieniło. Wróciłam z uczelni i pierwsze co zrobiłam, to zmęczona położyłam się do łóżka. Wyjęłam telefon i automatycznie zaczęłam przeczesywać facebooka. Nie skupiałam się za bardzo na postach czy artykułach, po prostu cały ten rytuał bezmyślnego scrollowania miał charakter oczyszczający. I tak było, do momentu póki nie trafiłam na reportaż o nowym wirusie.

Zaciekawiona kliknęłam w link, będąc w sumie i tak pewną, że był to zwykł bait. Ale nie tym razem.

Z tekstu wynikało, że do przychodni w Chinach zgłosiła się osoba z nietypowymi objawami skórnymi. Po zbadaniu w laboratorium okazało się, że chorobę wywoływał nieznany dotąd wirus. Ponoć bardzo zaraźliwe i kilka osób zmarło, bo zmiany skórne postępowały i infekowały też narządy wewnętrzne, prowadząc do ostrego zapalenia mózgu.

Lekturę przerwał mi Francis, który wszedł do mojego pokoju z ciepłym posiłkiem.

Ma chérie, obiad…

— Francis! — zawołałam, nie podnosząc wzroku. — Słyszałeś o tym nowym wirusie?

— Słyszałem. — Zdziwiony odłożył talerz i podszedł do mnie. — Natalia?

— Tak? Nieważne! Zobacz! — Pokazałam mu telefon, nie przejmując się, że wyświetlacz był już zgaszony. — Flawiwirus powodujący zmiany skórne i w efekcie ostre zapalenie mózgu! Czaisz?! W razie epidemii ty i Gilbert jesteście bezpieczni! HAHAHAHA!

Wybuchłam szaleńczym śmiechem z własnego żartu, a ten szybko chwycił mnie dłońmi za twarz i ścisnął, oglądając moją twarz z każdej strony. Umilkłam, przeczuwając gwałt za karę.

Ma chérie! — zawołał zdziwiony. — Ty żyjesz!

Jezu, odjebało mu…

— Biorąc pod uwagę pewne aspekty biologiczne, to z całą pewnością można uznać, że żyję.

Non, non, non. — Pokręcił głową i ścisnął mi policzki. — Ponad dwa tygodnie byłaś umysłowym warzywem, a teraz ożywiłaś się na wieść o jakimś tam wirusie? Jesteś niereformowalna…

— A ty bezpieczny — odpyskowałam.

Ma chérie, nie czytaj głupot… — Przekręcił oczami.

— To nie są głupoty! — Wyrwałam się i skrzywiłam. — Jest już około stu chorych osób i nie mają na to lekarstwa, bo nic nie działa.

— To Chiny, dadzą sobie radę.

— Ta, na bank — mruknęłam. — Z hiszpanką też tak myśleli!

— Skarbie, a SARS? A Zika? A świńska grypa? — Uśmiechnął się szyderczo. — Nie jedną pandemię i epidemię mam za sobą i uwierz mi, mądrzejszemu i bardziej doświadczonemu, to GŁUPOTY.

— Przepraszam, Einsteinie, że nie mam takiego życiowego doświadczenia jak TY — burknęłam sarkastycznie.

— Wybaczam. — Uśmiechnął się nonszalancko, a ja poczułam przypływ znajomej siły. Ten widząc rosnący gniew w moich oczach dodał szybko: — Miło cię w końcu widzieć, Natalia. Tęskniłem za tobą. Wszyscy tęskniliśmy

 

 

***

 

 

[18 listopada 2017 — sobota]

Już niedługo moje urodziny. Ale nie było to dla mnie nieważne. Żyłam studiami oraz wirusem, z którym walczyły Chiny. Dodatkowo pojedyncze przypadki pojawiły się też w innych krajach. Mój dzień wyglądał teraz tak, że wracałam z zajęć, spożywałam posiłek z Francją, uczyłam się, a następnie w osobnym zeszycie zapisywałam wszystkie nowe informacje czy statystyki choroby. Można śmiało powiedzieć, że dostałam istnego pierdolca na tym punkcie i nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi od Chin.

— Francis, ten wykres nie wygląda zbyt optymistycznie — mruknęłam, pokazując moje bazgroły pracującemu na laptopie mężczyźnie. Francis postanowił pracować zdalnie po ponad roku opierdalania się, więc w sumie trochę roboty mu się nazbierało. Nie wiem dokładnie CO robił, a jak zapytałam to odpowiedział, że to tylko „upierdliwa robota”.

Mężczyzna spojrzał bez cienia zainteresowania na kartkę i odrzekł poirytowany:

— Daj już z tym spokój.

— Nie dam! To się wymyka spod kontroli! — zawołałam. — W takim tempie rozleje się to po Europie! Już się rozlewa…

— Proszę cię, nie histeryzuj — mruknął zdenerwowany.

— Jesteśmy na krawędzi zagłady — powiedziałam dramatycznym głosem.

— Co pokolenie słyszę te słowa. — Przekręcił oczami, wciąż wgapiając się w monitor i nie przerywając pisania.

— Ludzkość musiałaby się wyjebczo zderzyć ze ścianą, żeby się w końcu, kurwa, zatrzymać.

— O, a to coś nowego — mruknął niezrażony.

— Francis! — zawołałam i uwiesiłam się zaskoczonemu chłopakowi na szyi. — Jak ty możesz być taki spokojny? Ludzie umierają!

— I umierać będą, ma chérie. Co kilka lat wybucha epidemia, to nieuniknione — powiedział, a ja go puściłam, okręciłam się na pięcie ze dwa razy i usiadłam mu na kolanach powodując u niego jeszcze większe zaskoczenie.

— A co, jeżeli będzie Apokalipsa? — Wystraszyłam się. — Nie przeżyłabym na promocji w Lidlu, a co dopiero podczas Apokalipsy! Jeszcze znając moje szczęście, w mojej grupie przetrwania będzie Coach, gimnazjalista, Barber i specjalista do spraw marketingu. Wszyscy bylibyśmy w dupie głębiej, niż myślisz.

— Ja też bym był — zauważył Francis, oplatając mnie w pasie.

— No to pięknie — dodałam sarkastycznie. — Przynajmniej nie umrę dziewicą, jeden jedyny plus tego wszystkiego.

— Myślisz, że dałbym ci zginąć? — zamruczał mi do ucha z widocznie poprawionym humorem.

— Nie, i myślę, że właśnie tu tkwi problem — powiedziałam, wstając. — Ratowałbyś mnie za każdym razem, zmuszając przy tym do obserwowania jak świat, który znam, upada, zamiast pozwolić mi odejść w spokoju i dołączyć do rodziny.

— Przykro mi, ale jestem zbyt wielkim egoistą — zamruczał, a ja zaczerwieniłam się.

— WIEM, mon chere — dodałam kąśliwie, a Francja przewrócił oczami. Zaskoczyłam go po raz kolejny, gdy poczochrałam go po jego nienagannej fryzurze i wyszłam do siebie, by dalej w spokoju wertować informacje o Flawiwirusie. 

 

***

 

Francja często starał się mnie zabierać z domu, a ja chętnie wychodziłam z nim na te „randki”, czasami nie krępując się w okazywaniu sobie publicznie uczuć. Przyznaję się bez bicia. Dostałam mini obsesji na jego punkcie, ale starałam się nie szaleć za bardzo. Raz, że z tyłu głowy wciąż miałam Ukrainę, a po drugie nie chciałam tak szybko wylądować z nim w łóżku po tym, jak zaczęło się nam układać. Ale chyba wszystko do tego zmierzało.

Czułam też pewien opór przed fizycznym zbliżeniem, nie wiedziałam tylko, czy przez własne upośledzenie emocjonalne (tak, przyznaję, że je mam) czy przez traumę z gimnazjum. Postanowiłam jednak, że jeżeli nic się do stycznia nie odpierdoli dziwnego z jego udziałem, ani nic nie zniszczy mi mózgu, to ruszę naprzód. I w dupie będę mieć zdanie Neli na ten temat. To MOJE życie i czas wreszcie mieć jaja do kierowania nim. A kot jest mój i będę go pierdolił kiedy chcę.

I Amen.

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...