[27 grudnia 2017 – środa]
Drogi pamiętniku.
Pieprzyć wszystko, co do tej pory się wydarzyło.
Pieprzyć gimnazjum, Ivana i Białoruś. Pieprzyć ten
cholerny, zły do szpiku kości, Świat.
Jakieś trzy tygodnie temu niezawodne w chuj WHO
ogłosiło pandemię flawiwirusa Kan-17. I wiesz co?
Wszystko się spieprzyło.
Kraje same z siebie pozamykały granice, bo nagle Unia
Europejska nabrała wody w usta. Pomocy nikt nie otrzymał, a na świecie
zapanował prawdziwy chaos i samowolka. Z mściwą satysfakcją obserwowałam, jak
UE tonie we własnym gównie, ale trwało to bardzo krótko, bo zrozumiałam, że
zaczynało się robić bardzo źle.
Wkurwia mnie to, bo JA, jako miłośniczka historii, nie
rozumiem tego wszystkiego. Mieliśmy w historii epidemię dżumy, hiszpanki i
innych gówien, które wybijały większą lub mniejszą część lokalnego
społeczeństwa. Hiszpanka, do cholery, wysłała w kosmos około stu milionów
ludzi. Jakim ignorantem trzeba być, żeby nie brać pod uwagę tego, że historia
może się zarymować, przez co pojawi się kolejna epidemia? A teraz świat obudził
się nie z ręką, ale z głową w nocniku. Nie mieści mi się w tym moim małym,
Kubusiowym rozumku.
Zarażonych przybywa po kilka tysięcy w każdym kraju na
dobę. Hiszpania płonie, Włochy oraz Portugalia tak samo. Współczynnik
śmiertelności wynosi około szesnastu procent. Zamknięto granice, nie tylko
Państw, ale też miast. Polska, Niemcy, Hiszpania oraz wiele innych stały się
czerwoną strefą. Służba zdrowia klęczy. Pozamykano szkoły, poradnie
specjalistyczne, uczelnie oraz firmy, które nie były niezbędne dla
funkcjonowania Państwa Polskiego. Ludzie zaczęli masowo tracić pracę, co
poskutkowało gwałtownym wzrostem cen w sklepach. Supermarkety zostały zamknięte
krótko po tym, jak spanikowani ludzie ruszyli szturmem po zapasy jedzenia i
papier toaletowy. Nie miałam pojęcia, po cholerę im było tyle paczek papieru,
ale społeczeństwo było na tyle obsrane ze strachu, że w sumie miało to jakiś
sens.
Musimy siedzieć w domu, bo mandaty za nieuzasadnione
wyjście są niebotycznie wysokie. Żeby wyjść do pracy, czy do sklepu, potrzebujemy
mieć specjalną przepustkę. Na zewnątrz obowiązuje noszenie maseczek ochronnych
oraz rękawiczek.
W szpitalach brakuje miejsc, więc oddziały zakaźne zostały
otwarte w miejscach wskazanych przez odpowiednie organy miastowe. W naszym
mieście w takie oddziały przekształcono gimnazjum oraz moją byłą podstawówka,
która znajdowała się trzy ulice dalej ode mnie.
Świat praktycznie stanął na głowie. Karetki jeżdżą
jednym ciągiem, a w nich ratownicy poubierani w specjalistyczne skafandry
bezpieczeństwa. Ulice są patrolowane przez wojsko oraz policjantów.
Życie zweryfikowało ludzkość bardzo szybko. Do tej
pory, na przestrzeni wielu lat, w kinematografii powstało mnóstwo filmów o
tematyce postapokalitycznej, gdzie ludzie potrafili skolonizować Marsa, żeby
przetrwać. A kiedy doszło co do czego, to w rzeczywistości, oczywiście zanim
nas wszystkich pozamykano, tworzyliśmy memy i śmieszkowaliśmy. A potem się
wszyscy zesraliśmy.
Siedzę w domu w tej całej kwarantannie z Francją,
który, nie wiem dlaczego, nie wyjechał. Prawdopodobnie padło mu na mózg.
Prosiłam go wiele razy, by wyjechał do siebie jak Antonio czy Włochy, póki
jeszcze mógł. Ale uparł się zostać. Tak samo uparła się Nela, by zostali
bracia. A ci jej posłuchali.
Nie minęło dużo czasu, a moja ciocia zachorowała,
przez co Matik z Kaśką zamieszkali u mnie. Kasia była przerażona, bo jej
rodzice już od tygodnia znajdowali się na oddziale zamkniętym z objawami flawika,
a nie chcieliśmy zostawiać jej samej w pustym mieszkaniu. Mój młodszy kuzyn, a
brat Matika, Kajtek, zamieszkał u dziadków Parczewskich, żeby móc im pomagać w
zakupach czy pracach domowych. Wszystko musiało być na bieżąco dezynfekowane, a
ubrania wrzucane od razu do pralki. Wszyscy się boimy.
Mojego tatę zwolniono, natomiast moją mamę, ze względu
na deficyt lekarzy i pielęgniarek, przenieśli z poradni lekarskiej do szpitala
na oddział zakaźny w szpitalu w Warszawie. Była śmiertelnie przerażona, ale
poszła z podniesioną głową na służbę. „Taki zawód. Liczyłam się z tym”,
powiedziała mi tamtego dnia drżącym głosem przez telefon.
Jest obecnie zamknięta w szpitalu bez możliwości
powrotu do domu, gdzie został mój tata z Patrykiem. Mamy kontakt ze sobą
codziennie, ale boję się, że nadejdzie taki dzień, kiedy mama nie odbierze, a
do mnie zadzwoni tata ze złymi wiadomościami. Wszak moja matka jest na
pierwszej linii frontu, niczym żołnierz broniący Ojczyzny. Kiedyś bronili nas
żołnierze przed Ruskimi i Niemcami, dziś, w tej wojnie biologicznej, na straży
stoi służba zdrowia. Jestem z niej taka dumna. Ale boję się o moją mamę
najbardziej na świecie i pragnę, by była bezpieczna, z dala od tego
wszystkiego.
Mój strach jest tak ogromny, że muszę ponownie zacząć
przyjmować silne leki uspokajające. Z nerwów zaczęły wypadać mi włosy i znowu
schudłam, przez co ubrania zaczęły wisieć na mnie jak na wieszaku. Matik i
Kasia nie są w lepszym stanie. Oboje odcięli się od rzeczywistości i rzadko się
odzywają. Przyjaciółka zazwyczaj siedzi w pokoju, bo towarzystwo Francisa
zaczęło jej w krótkim czasie działać na nerwy. I to w sumie bez konkretnego
powodu, po prostu jej zdaniem „wygląda jak pedał”, ale jest sfrustrowana i
zestresowana, więc moim zdaniem, po prostu odreagowuje.
Nie wychodziłam od dwóch tygodni nigdzie, prócz do
sklepu. Tak samo jak Nela i ten nowy gostek z wymiany z Ukrainy. Serio, Petro
przyjechał tu na wymianę tydzień przed zamknięciem szkół. To właśnie pokazuje
nieudolność rządów krajów Europy.
Petro jest… dziwny. Ma siedemnaście lat, metr
dziewięćdziesiąt pięć i jest koszykarzem z ukraińskiej szkoły sportowej. Zna
język polski z powodu tego, że jego matka jest Polką, ale i tak nie jest za
bardzo rozmowny. Posiada cudowny, wschodni akcent i zaciągał równo przy
mówieniu. Podobało mi się to, a mnie zawsze coś ciągnęło do ruskich. Wracając,
Petro należał raczej do cichych chłopaków. Swoje długie do ramion brązowe włosy
wiąże w mały kucyk, a jego miodowe oczy praktycznie zawsze mają wyraz, jakby
był co najmniej naćpany. Ma też dziwnego
pierdolca na punkcie wafli, kotów i swojego wzrostu. Nela, wiadomo, jak utknęła
z braćmi i z Ukraińcem w domu, to powoli dostawała kurwicy. Wszystko zaczęło
jej przeszkadzać, więc biedny Petro co chwilę obrywa jadem od dziewczyny.
Święta też nie były świętami. Spędziliśmy je wszyscy
osobno. Ból rozdzierający serce przy tej rozłące był tak przerażający, że
Francis najzwyczajniej w świecie musiał mnie uśpić na kilka godzin. Wigilia
była jednym jedynym momentem, gdzie straciłam nad sobą panowanie przy stole.
Kolację wigilijną zjedliśmy w czwórkę w ciszy, po czym trzasnęłam sztućcami i
wyszłam zapłakana z salonu. Nawet nie zdążyłam dojść do swojego pokoju, a
rozwyłam się histerycznie, póki Francja nie podał mi leków.
Wiem, że moi domownicy mają ze mną ciężko. Nie dość,
że boją się o swoich rodziców, którzy zachorowali, to jeszcze jestem tutaj JA,
niestabilnie emocjonalnie wariatka na lekach psychotropowych. Nie jest kolorowo
i nie zapowiada się, by szybko się to skończyło.
Odłożyłam długopis i zamknęłam swój zeszyt, który
skrupulatnie prowadziłam na temat Flawiwirusa. Dziś obudziłam się nieco w
lepszym nastroju. Była środa, a więc był to dzień zakupów, bo każdy mógł robić
zakupy jedynie raz na cztery dni, ale my zredukowaliśmy wyjścia do absolutnego
minimum. Wstałam więc leniwie z łózka i przeciągnęłam się. Pierwsze jednak, co
zrobiłam, to sięgnęłam po, opróżniony już do połowy, blister z hydroxyzyną. Od
dawna zaczynałam dzień od leków uspokajających, bo bez nich dostawałam ataków
paniki albo histerii w najmniej odpowiednim momencie. A nie mogłam sobie na to
pozwolić. Musiałam być dzielna, jak moja mama. Chociaż udawać.
Kiedy się już całkowicie ubrałam, wyszłam do przedpokoju
i zapukałam cicho do pokoju kuzyna i Kaśki. Kiedy usłyszałam ciche „proszę”,
otworzyłam drzwi i zerknęłam na nich, jak siedzieli razem na, złożonej już,
kanapie i oglądali razem Krainę Lodu.
— Cześć – zaczęłam krzywo. — Dziś dzień zakupów,
pójdziecie ze mną? Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.
— Jasne — mruknął Matik, a Kasia pokiwała głową. Oboje
wyglądali nie najlepiej, cały stres i nerwy mieli wymalowane na twarzy, jak ja
choroby psychiczne. — Jesteśmy już na końcówce, zbierzemy się jak się skończy,
oki?
— No pewnie. Zaraz wrócę i obejrzę z wami, ino
poinformuję Francisa o naszym wyjściu. — Westchnęłam i zamknęłam drzwi. Kiedy
weszłam do salonu, zobaczyłam mężczyznę, stojącego do mnie bokiem i wpatrującego
się w telefon z… przerażeniem?
— Francis…? — zaczęłam cicho z gulą w gardle. Ale ten
odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
P-Przewidziało mi się?
Potrząsnęłam głową i zamrugałam. Może wciąż byłam
zaspana, albo to wina leków, w końcu działały dość otępiająco.
— Ma chérie —
powiedział do mnie na dzień dobry z wielkim bananem na ustach. — Jak się
spało~?
— Zważywszy na potężną ilość leków nasennych, to spałam
całkiem dobrze. Słuchaj, ja…
— Prosiłem cię, byś ich nie brała… — mruknął niezadowolony
z mojej niesubordynacji.
— Jeżeli się raz na jakiś czas nie wyśpię, to najpierw
wykończę was, a na końcu siebie — odparłam spokojnie, po czym się
zreflektowałam. — Nieważne. Francis, idę z Matikiem i Kasią do sklepu za jakieś
pół godziny. Czy mogłabym cię prosić o zrobienie listy?
— Do sklepu? — Ożywił się i spojrzał na zegarek. — Jeżeli
pozwolisz, mon amour, to pójdę z
wami.
— Ale po co? — zapytałam zdziwiona. — Damy radę w trójkę.
Zwłaszcza, że mamy w domu zapas dwunastu kilo ryżu i innych dziwnych,
długoterminowych rzeczy. Dzięki mnie, po pandemii nie zjemy ani ziarenka ryżu
do końca życia.
— Ma chérie, nie tylko ty marzysz o wyjściu na
zewnątrz. — Westchnął dramatycznie, a ja w duchu przyznałam mu rację. On też
przecież był uziemiony. Ile można było patrzeć w ściany?
— Niech ci będzie, ale…
— Tries bien! —
Klasnął w dłonie, a jego radość na wizję zakupów trochę mnie przeraziła. Jemu
chyba też zaczęła chyba odbijać palma. — Za godzinkę ruszamy, idę się ogarnąć.
— Idziemy do sklepu, a nie na paradę równości, naprawdę
nie musisz się OGARNIAĆ.
— Złośliwa — mruknął, mijając mnie w drzwiach.
— Czyli nic się nie zmieniło. — Zachichotałam i
pokręciłam głową. Kiedy Francis zniknął w łazience, ja nasypałam żarcia
Tadzikowi i ruszyłam do Matika i Kasi, by wraz z nimi dokończyć Krainę Lodu.
***
Wyszliśmy we czwórkę, dzieląc się przy tym na pary.
Cztery osoby to już o dwie za dużo według nowych przepisów i, nie
przestrzegając dwóch metrów odległości, mogliśmy dostać niepotrzebny mandat. Do
spożywczaka musieliśmy kawałek przejść, bo gdy kilka lat temu otworzyli po
drugiej strony ulicy Kaufland, to większość sklepików bardzo szybko poszła z
torbami, bo spragniony promocjami lud ciągnął do supermarketu. Kiedy mijaliśmy
po drodze dom Neli, to ze zdziwieniem zobaczyłam, że przyjaciółka wyszła z
braćmi i Petro z budynku.
— Nela! — zawołałam przez maseczkę. Blondynka wydawała
się być równie zdziwiona, co ja, naszym spotkaniem. — A wy, kurwa, gdzie z tym
nielegalnym zgromadzeniem? Zaraz was podpierdolę na policję!
Przyjaciółka parsknęła śmiechem, a Gilbert przekręcił
oczami.
— Właśnie zmierzamy na zakupy, bo braciom zachciało się
grilla na balkonie! — Spojrzała oskarżycielsko na chłopaków. — I musiałam
ruszyć dupę i wyjść! Skandal!
— O Jezu, straszne. Musiałaś wyjść z domu po miesiącu
siedzenia na dupie. Straszne, jak ty to przeżyjesz?
— Zaraz dostaniesz wpierdol i się skończy — odszczeknęła
się blondynka, grożąc mi z dystansu pięścią, a ja doskoczyłam do Francji i
przykleiłam się do jego boku.
— Nie możesz do mnie podejść, bo trzy osoby w jednym
miejscu jest nielegalne!
— To Natalia już dawno powinna dostać mandat, bo ze swoim
zespołem Downa nie powinna się do nikogo zbliżać — rzucił Matik, a reszta
parsknęła śmiechem.
— Nie mam zespołu Downa! — zaprotestowałam szybko,
rumieniąc się.
— Możemy już iść? — zapytał spokojnie Ludwig, przymykając
oczy. — Stanie w ósemkę w jednym miejscu może sprowadzić na nas zaciekawiony
patrol.
Uchachana oderwałam się od Francji i podeszłam do Neli,
by wraz z nią ruszyć jako pierwsza para. Strasznie się stęskniłam za to moją
blond pierdołą i chciałam jej to okazać za pomocą słowotoku i machaniem rękoma
z ekscytacji, jak bardzo się cieszyłam z jej chwilowego, ale pierwszego od
dawien dawna towarzystwa. Sama Nela miała mnie już chyba dość po kilku
minutach, bo uciszyła mnie krótkim „zamknij w końcu japę i słuchaj”. I tak
zaczęło się jej wylewanie żali w sprawie Petro, że wyżera jej parówki z
lodówki, że Pan Ząbek się go boi, że ma dziwne przyzwyczajenia, że robi syf i w
ogóle miała go dosyć.
Najkrótsza droga do zapyziałych sklepów prowadziła przez
park, więc nasz wesoły karawan ciągnący się na osiem metrów skręcił w
zaśnieżony, biedny i nagi odcinek drogi, który oficjalnie zwał się parkiem.
Byłam akurat w trakcie mojej fascynującej opowieści o
tym, co robiłam przez ostatnie kilka dni, gdy nagle zewsząd dobiegły nas syreny
alarmowe. Stanęłyśmy osłupiałe i rozejrzałyśmy się, przy okazji wsłuchując się
w ciszy w ten przerażający dźwięk. Chyba nigdy nie słyszałam czegoś bardziej
paraliżującego i przerażającego.
Obejrzałam się niczym w zwolnionym tempie na Francję,
który wpatrywał się w swój zegarek na ręce.
— Równa dwunasta — powiedział spokojnie cały blady, gdy
napotkał mój wzrok.
— Zaczęło się — dodał Prusak, patrząc z pewnym wyrazem
zmęczenia w horyzont.
— Jasna cholera, Francis! — krzyknęłam, starając się
przekrzyczeć wyjące syreny.
— Natalia, czy jest tu jakieś bezpieczne miejsce?! —
krzyknął do mnie Ludwig, a ja odpowiedziałam:
— W parku? HA, HA! Chyba tylko, kurwa, bunkier!
— Jaki bunkier? — Ludwig zdziwił się, a Prus ożywiony
ubiegł mnie z odpowiedzią:
— Ja wiem, który! Kesesese! Osobiście go ostrzeliwałem!
— Nie masz się czym chwalić…. — wycedziłam przez zęby,
zatykając uszy.
— Musimy przeczekać kryzys! — powiedział Ludwig.—
Gilbert?
— Za mną! — zawołał Prusak i ruszył biegiem z powrotem w
głąb parku.
— Co? — Rozejrzałam się nieprzytomnie.— Wy tak serio, czy
sobie ze mnie jaja robicie? Toż to absurd! Wracam do domu.
— Nie ma czasu, to nie jest zabawa! — warknął Francis,
złapał mnie za rękę i najzwyczajniej w świecie pociągnął mnie za sobą. Zanim
się ocknęłam, zarejestrowałam, że nasza mała wycieczka biegła za nami. I to BEZ
dwumetrowej odległości!
Zatrzymaliśmy się koło wejścia do bunkra, a ja spojrzałam
pełna wątpliwości na Lu:
— Dobra. I co teraz? Zamknięte! Wracajmy do domu!
Ale Niemcy nie
zwrócił na mnie uwagi, tylko cofnął się o dwa kroki i najzwyczajniej w świecie
z kopa wyjebał drzwi z zawiasów. METALOWE drzwi z BUNKRA. Szczęka z trzaskiem
opadła mi na ziemię, a ja doznałam istnego erroru w tej sytuacji.
— Zwariowałeś?! — krzyknęłam, gdy się ocknęłam. — To
brudny, zaniedbany bunkier! Zimny, obleśny i… — przerwałam, gdy Francja
bezczelnie wepchnął mnie do środka siłą.
— I wyremontowany, Dibu — mruknęła zasapana Nela.
— Kiedy oni to zrobili? — Rozejrzałam się zszokowana po
odnowionych ścianach, mapach czy sprzęcie.— Kiedy oni z tego zrobili mini
muzeum?! I czemu JA nic o tym nie wiem?!
— Jezu, czy to ważne?! — Naskoczyła na mnie blondyna. —
Najważniejsze to przeczekać to gówno na dworze!
Nie odpowiedziałam. Mój wzrok prześlizgiwał się po
umundurowanych manekinach dzierżących repliki broni. Wokół nas znajdowało się
od groma map, zdjęć czy plansz strategicznych. Byłam w ciężkim szoku, bo
wszystko to wyglądało na dość świeże. Rozglądając się po sprzętach pomyślałam
głupio, że mogli zainstalować tu jeszcze ogrzewanie, bo piździało prawdziwym
złem.
Po chwili przeniosłam swoją uwagę Ludwiga, który włożył
ciężkie drzwi w zawiasy i zaryglował je od środka.
— Przynajmniej mamy tu prąd… — mruknęłam, patrząc na
migającą nagą żarówkę. — Francis, o co chodzi z tymi syrenami?
— Nie wiem…
Unikał mojego wzroku, co od razu rzuciło mi się w oczy.
Podeszłam do niego i złapałam mężczyznę za łokieć.
— Nie wiem, jak wy, ale ja spożytkuję jakoś ten czas i
zwiedzę ten bunkier. Chcę to wszystko zobaczyć, a TY — mruknęłam na Francję —
pójdziesz ze mną.
— A ta znowu swoje… Idź już podniecać się tym gównem
gdzie indziej! – Nela przewróciła oczami, opierając się o ścianę i wyjmując
swój telefon. — Nosz kurwica…
Matik parsknął śmiechem, a Kasia pokręciła zdegustowana
głową. Uśmiechnęłam się do nich krzywo i pociągnęłam Francję za sobą, prowadząc
go krętymi korytarzykami. Wszędzie wisiały mapy, zdjęcia i relikty. Pewnie by
mnie to jarało, ale nie w tym momencie. Dopiero, gdy znaleźliśmy się jakiś
kawałek od reszty, stanęliśmy przy innych drzwiach, prawdopodobnie
oddzielających nas od starych, niewyremontowanych korytarzy i spojrzałam
czujnie na blondyna:
— Francis, co tu jest, kurwa, grane?
— Na ulice wkroczyło wojsko — powiedział. — Do większej
kontroli, ponieważ wirus niebezpiecznie zmutował.
— JAK zmutował?
— Ma chérie, wirusy mają to do siebie, że mutują…
— Nie rób ze mnie idiotki! — warknęłam. — Wiem, jak
działają wirusy!
— Nie wątpię w twoją wiedzę, skarbie, wszak siedzisz w
tym temacie od samego początku — powiedział spokojnie, a ja dostałam tiku
nerwowego w lewej powiece. — Wasz rząd uciekł dziś rano, rozumiesz? Wirus
zmutował na tyle, że wyprowadzono wojsko na ulice. Wyłapują zarażonych i raczej
nie czeka ich kwarantanna.
— Co, że niby ich zabiją? — prychnęłam. — To nie jest
obóz koncentracyjny! Nie uwierzę w to.
— Nieważne, co sądzisz na ten temat. To, że w coś nie
wierzysz nie znaczy, że to się nie dzieje.
— To nie jest zabawne! — wysyczałam. — Jeżeli to jakiś
żart, to…
— Myślisz, że mam nastrój do żartów? – zapytał
śmiertelnie poważnie, podnosząc lewą brew.
Faktycznie, nie wyglądał na śmieszka w tym momencie.
Zbladłam i zrobiło mi się niedobrze.
A jeżeli to prawda?
— Posłuchaj mnie bardzo uważnie, póki jeszcze ta
informacja do mnie nie dotarła — zaczęłam, ale poczułam jak zaczynam się
trząść. — Moja ciocia, a matka Matika jest chora. Tak samo jak rodzice Kasi.
Chcesz mi powiedzieć, że zostali skazani na śmierć?
Nie odezwał się, tylko kiwnął głową, a mnie ugięły się
kolana.
— Oni nie mogą się dowiedzieć… — zaczęłam, ale mój głos
zaczynał nadawać na nietoperzych falach, a moja klatka piersiowa zaczęła unosić
się i opadać, zwiastując nieuchronnie zbliżający się atak paniki.
— Musimy to przeczekać i wtedy wyjdziemy. Wtedy dotrze do
wszystkich, co się stało.
— Ten plan ma dziury — zauważyłam, próbując złapać oddech.
— Ktoś może tu wejść. Mogą nas szukać. Nie wiemy, jaki to ma przebieg. Nic nie
wiemy.
— Miejmy nadzieję, że nie.
— Dobra, a co potem?
Musiałam skupić myśli na czymś innym. Byłam bliska
histerii, a mój spokojny ton był po prostu ciszą przed burzą.
— Jutro stąd wyjdziemy. Przeczekamy łapankę i tyle.
— Mam dziwne przeczucie, że kłamiesz — mruknęłam cicho,
po czym spojrzałam mu w oczy. — Wyjdziemy stąd, tak?
— Oczywiście. Jutro będziesz w domu, kiedy tylko skończy
się polowanie na czarownice — powiedział poważnie, nie opuszczając wzroku, co
trochę mnie uspokoiło.
— To dobrze… — powiedziałam. — Boję się, muszę ostrzec
mamę…!
Wyjęłam telefon i z przerażeniem zobaczyłam, że w
podziemiach nie było ani zasięgu, ani Internetu. Jak mam się teraz skontaktować
z mamą…?
Spokojnie, Dibu, jutro wrócisz do domu to zadzwonisz, pomyślałam
z gulą w gardle. Matik i Kasia, jak oni
się dowiedzą….
— Błagam, nie mówmy nic Mateuszowi i Kaśce. — Spojrzałam
na niego błagalnym wzrokiem i z bólem w sercu. — Oni… Jak teraz… Boże…
Co to za Bóg, który po raz kolejny zezwala na rzeź swych
dzieci? A może i on już stracił nad tym wszystkim kontrolę…
— Spokojnie… Wracajmy, ma chérie — powiedział
delikatnie, poprawiając moją kapucę ze sztucznym kożuszkiem. — Jestem tutaj i
ci pomogę, rozumiesz? — Złapał mnie obiema dłońmi za policzki i zmusił, bym na
niego spojrzała. Histeria powoli mnie opanowywała, ale jego oczy były tak
spokojne, że minęło kilkanaście sekund, a mój oddech powoli stawał się równy,
— Nie opuszczaj mnie, Francjo. Nie zostawiaj. Jutro…
Jutro. Powiemy im razem jutro. Dobrze?
Nie odpowiedział, tylko przytulił mnie mocno do siebie, a
ja przykleiłam się do niego, niczym misiek koala do eukaliptusa.
***
[28 grudnia 2017]
Ja i Nela spojrzałyśmy z powątpiewaniem na Ludwiga i
Francję.
— Wciąż nie rozumiem, dlaczego — powiedziałam po raz
setny, a Gilbert przewrócił oczami.
— Zacznijmy od tego, babo, że myślenie nigdy nie było
twoją mocną stroną — zaskrzeczał, a ja zmierzyłam go wzrokiem:
— Widocznie to rodzinne, KUZYNIE.
— E, hola, hola, hola! — zawołał Matik. — Co RODZINNE?!
EJ!
— Tylko sprawdzimy, czy jest bezpiecznie — powiedział
Ludwig. — Jak wrócimy to wtedy zadecydujemy.
— Uważaj na siebie — powiedziałam cicho do Francji, przez
co Nela zmierzyła mnie wzrokiem. Milczała jednak. Obie nie spałyśmy przez całą
noc przez zimno, nerwy i wilgoć. W sumie nie tylko my.
Każde z nas wsłuchiwało się w głosy i świst karabinów na
dworze. To było na tyle przerażające doświadczenie, że całą noc wtulałam się we
Francuza łkając cicho ze strachu. Nie bałam się o siebie. Bałam się o swoich
bliskich.
Francis puścił mi oczko, zawiesił chwilowo triumfujący
wzrok na blondynce, po czym wyszli z Ludwigiem na świat. Gilbert zaryglował za
nimi drzwi i obejrzał się do naszej piątki.
— No, dzieciaczki, kesesese! Teraz JA tu rządzę — mówiąc
to, utkwił swoje czerwone ślepia we mnie.
— Chciałbyś, durniu — prychnęłam i skrzyżowałam ręce na
piersiach. — Morda w kubeł i do kąta, pókim dobra, śmierdzielu.
— O kurwa — Matik zrobił minę typu „XDDD”, a Prusakowi
wypadły gały z oczodołów.
— O proszę — mruknął po chwili i podszedł do mnie z
szyderczym uśmieszkiem. — Ktoś tu się chyba zapomniał.
— To samo chciałam powiedzieć. — Odwróciłam się z
zamiarem odejścia. — Braciszka nie ma, to się panoszysz jak wesz na łysym.
— Ty, mała…! — warknął i złapał mnie mocno za rękę.
— Ej, spokojnie! — zawołał Matik. — Moja siostra taka już
jest, nie daj się sprowokować!
— Lepiej uważaj — warknął, puszczając mnie. — Francis
wiecznie cię chronić nie będzie…
— Tak samo, jak ciebie Nela. — Uśmiechnęłam się i
odeszłam.
Też mi coś, prychnęłam w myślach. Prusak może mi
skoczyć na bambus.
Weszłam do pierwszej lepszej komnaty i zatopiłam swoją
uwagę w reliktach, odciągając myśli od tego wszystkiego. Już wkrótce usłyszę
mamę i babcię. Bolało mnie przeraźliwe, gdy patrzyłam na kuzyna czy
przyjaciółki. Oni wciąż nie wiedzieli o domniemanej sytuacji osób zarażonych, a
mnie zżerało od środka ogromne poczucie winy oraz nerwy. Starałam się nie
przyjmować tego do wiadomości, ale wiedziałam, że takie siłowe trzymanie emocji
na smyczy nie potrawa u mnie zbyt długo. Działałam pod wpływem impulsu, więc
kiedy w końcu pęknę, to pewnie albo zrobię krzywdę komuś, albo sobie.
[cztery godziny później]
Siedziałam sama i ukrywałam twarz w kolanach. Byłam
zmęczona płaczem. Każda moja myśl ważyła ponad tonę, a ja nie miałam nawet
odwagi iść do innych. Nie miałam odwagi spojrzeć Matikowi w oczy. Wariowałam od
tego wszystkiego. Dlatego odczułam ogromną ulgę, gdy usłyszałam hałas
zwiastujący powrót Francuza i Niemca. Wstałam na równe nogi i, z bijącym
szalenie sercem, rzuciłam się biegiem na hol.
— Francis! – krzyknęłam, ale przystanęłam, bo zamiast
niego zobaczyłam Ludwiga i… Pawła?
— Paweł? — Zdziwiłam się na jego widok. Chłopak był w
towarzystwie jakiejś dziewczyny, ale wiedziałam, że była to jego młodsza
siostra. Ten wytrzeszczył oczy na mój widok, po czym ruszył do mnie. Cała
trójka taszczyła ogromne torby.
— Natalia? Ty żyjesz?
— Tak… Dlaczego miałabym nie żyć? — Nie czekając na
odpowiedź, minęłam go i doskoczyłam do Neli i Ludwiga, która właśnie przytulała
zdziwionego chłopaka na przywitanie. —
Niemcy, gdzie on jest? Gdzie Francja? I co tu robi Paweł z Zośką?
— Za chwilę, Natalia — odpowiedział, po czym nachylił się
do mnie, mówiąc: — Jak tylko wróci Francja, musimy zrobić zebranie grupy.
Ledwo skończył to zdanie, a do metalowych wrót ktoś
zapukał znaną nam melodię jako umowne hasło. Odetchnęłam z ulgą, gdy do środka
wszedł Francis, również obładowany torbami, w towarzystwie jakiejś niskiej
blondynki. Poczułam dziwne ukłucie w środku na jej widok. Była niezwykle
delikatnej urody, bez piersi i pupy jak Nela, a jej niezwykłe oczy podkreślone
czarną kredką były błękitne jak tafla oceanu.
— Francis?
— Robimy zebranie grupy — powiedział do niego stanowczo
Lu. — Gilbert — zwrócił się do
brata, który zdziwiony zjawił się na holu — gdzie tu jest pomieszczenie
sztabowe?
Prusy odpowiedział coś po niemiecku, na co kiwnął głową.
Nic z tego nie rozumiałam. A jeszcze mniej zrozumiałam,
gdy wszyscy, poza blondynką, Pawłem i Zośką, którzy mieli za zadanie zatachać
gdzieś te wypchane do granic możliwości torby, ruszyliśmy za Ludwigiem i
Francją. Mijając podejrzaną blondi zauważyłam, że laska najzwyczajniej w
świecie wrednie zmierzyła mnie wzrokiem. I to tak, jakbym była jakimś robalem
czy równie obrzydliwym, co śmiało stanąć jej na drodze.
O ty, pipo!
Już otwierałam usta, ale Nela popchnęła mnie dość
brutalnie do przodu. Gdy znaleźliśmy się w ciasnym pokoju, Lu zamknął drzwi i
spojrzał na Francję.
W sumie to czułam pewną dumę, że należałam do zarządu
grupy.
— Cóż… — zaczął Ludwig. — Prawda jest taka, że nie możemy
stąd wyjść.
— CO?! — krzyknęliśmy razem.
— Jak to? — dodał blady Matik.
— Na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie — powiedział
Francja, patrząc na mnie ostrożnie. — To już nie jest świat, jaki znaliśmy.
— Co z naszymi rodzinami? — rzuciła przerażona Kaśka, a
ja nie potrafiłam wydobyć z gardła głosu, gdy zobaczyłam, jak Francis zwraca na
nią swój wzrok.
— Pozwól, panienko, że będę szczery.
— Nie — jęknęłam błagalnie.— Błagam, Francis!
Musiałam chronić
ich przed tą wiedzą!
Ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do
mojego kuzyna i Kasi. Wziął głęboki oddech i powiedział:
— Przykro mi to mówić, ale niestety, jeżeli byli
zarażeni, to prawdopodobnie nie ma ich już wśród żywych.
Nie w sposób było opisać grymas Matika i Kasi, które na
ułamek sekundy pojawiły się na ich twarzach. Zrobiło mi się niedobrze i o mało
nie puściłam pawia z nerwów.
— J-Jak to…?
— Przykro mi, ale to prawda — dołączył się Ludwig. —
Wczoraj, o godzinie dwunastej, wkroczyło wojsko, które miało zlikwidować osoby
zarażone na terenie Europy, żeby powstrzymać epidemię. Wirus stał się bardziej
zaraźliwy. Głupotą byłoby opuścić teraz to schronienie. Jesteśmy zdrowi, nikt
tu nie wejdzie. Zdobyliśmy z Francisem zapasy jedzenia. Nie wiem, ile będziemy
musieli tu zostać, ale przy skromnych racjach żywnościowych, powinniśmy dać
radę miesiąc.
Miesiąc?!
— Francis! — zawołałam, szukając u niego pomocy. — A co
ze służbą zdrowia, która pracuje na oddziałach zakaźnych?!
— Jeżeli są zdrowi, to nic im nie grozi. Są potrzebni.
Czułam, jak ogarnia mnie przerażenie.
— Ty coś czułeś! Ty coś wiedziałeś! — Wskazałam na niego
oskarżycielsko palcem.
— Tak, wiedziałem — odparł spokojnie, a mnie zamurowało.
— Wszyscy z nas dostaliśmy wiadomość, że wirus zmutował i nadchodzi wojsko, by
dokonać czystki wśród zakażonych. To obecnie dzieje się wszędzie. Internet
również nie działa. Nic nie działa. Było to przygotowywane na wielką, masową
skalę…
— Czyli Unia Europejska potrafi zorganizować rzeź, ale
nie potrafi już zorganizować pomocy dla szpitali, kurwa, tak?! — wrzasnęłam, bo
moje emocje powoli zaczynały znajdować ujście. Czas im kulturalnie powiedzieć,
że E.T. go home. — Wracam do domu! Nie będę tu siedzieć, jak ten debil, w
bunkrze! Jak mam zginąć, to przynajmniej z honorem! A nie, jak szczur chowający
się po kątach! Żywej mnie nie wezmą!
Nie czekając na odpowiedź, minęłam Francję i Niemcy,
złapałam kuzyna za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia z pomieszczenia. Drogę
jednak zagrodził mi Prusak, a biła od niego taka aura, że zrobiło mi się
gorąco.
— Gilbert… — warknęłam, czując, jak zaczynam się telepać
z wkurwienia, histerii, oburzenia i rozpaczy. — Combo moich emocji zaraz
zostanie osiągnięte, przez co wypierdolę cię w orbitę jak kometę.
— Mam ją ogłuszyć? — zapytał wrednie, nie spuszczając ze
mnie wzroku. Słysząc to, wybuchłam. Puściłam Matika i, jak strzała, wymierzyłam
pięścią w jego twarz, czując, że przechodzę w stan amoku.
Na Gilbercie to jednak nie zrobiło wrażenia, bo złapał
mnie błyskawicznie za pięść i wykręcił mi rękę, przez co zrobiłam półobrót.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy byłam unieruchomiona, a jego lewy łokieć
wbijał mi się w kręgosłup, zniżając mnie ku ziemi jak przestępcę. Oczy zaszły
mi łzami, bo wyginał mi przy tym nadgarstek pod dziwnym kątem, co sprawiało mi
naprawdę ogromny ból.
— Nela — zaczął Ludwig, widząc minę blondynki — tam
szaleje teraz śmierć… Nie znalazłem twoich rodziców, przykro mi…
— Moi… Moi rodzice… — Dziewczyna opadła na kolana, a po
policzkach spłynęły jej łzy. Zasłoniła usta ręką i zapłakała, a widząc ją w
takim stanie, wstąpił we mnie jakiś diabeł, którego nie potrafiłam opanować.
Zaczęłam wyrywać się jak opętana, ale Gilbert jeszcze bardziej wygiął moją
rękę, prawie łamiąc mój nadgarstek. Zawyłam głośno z bólu i wbiłam morderczy
wzrok we Francję za to, że mu na to pozwalał.
— Ty draniu…! — wykrztusiłam nienawistnie.
— Trzeba ją odizolować.— Usłyszałam za plecami zimny głos
Gilberta. — Jest niebezpieczna dla siebie i innych.
— Masz rację, Gilbert — powiedział Francis, nie patrząc
na mnie. Spojrzałam na niego nie tyle, co oburzona, co wręcz zaskoczona.
Przejechałam szybko wściekłym wzrokiem po zebranych, ale nikt, nawet mój kuzyn,
nie raczył mi pomóc. Wszyscy mieli na twarzach wymalowaną bezkresną bezsilność
i zrezygnowanie. Nela, Kaśka i Matik się poddali! Tylko ja, jak zwykle, wyłamałam
się od tej grupy.
— Zabiję was wszystkich, jeżeli tylko mnie zamknięcie! —
warknęłam i jęknęłam, gdy Gil ostrzegawczo docisnął mnie łokciem.
— Zamknijmy ją tutaj — powiedział po chwili Ludwig,
mierząc mnie uważnym wzrokiem. — Natalia jest na skraju histerii, jak się
uspokoi, to z nią porozmawiamy.
— NIE DARUJĘ WAM! — wrzasnęłam, starając ignorować ból.
Gilbert bez ceregieli odsunął mnie z przejścia, a kiedy napotkałam przerażony
wzrok Mateusza, który został wygoniony z pomieszczenia przez Ludwiga, wybuchłam
histerycznym płaczem.
Prusak przekręcił oczami i puścił mnie, przez co opadłam
na kolana, a gdy próbowałam wstać, było już za późno. Ostatnie, co zobaczyłam,
to zimne, czerwone tęczówki, zanim zatrzasnął mi przed twarzą drzwiami. Kiedy
usłyszałam szczęk zamka, to zrozumiałam, że zostałam sama w zimnym i ciemnym
pomieszczeniu, bo Gil najzwyczajniej w świecie wyłączył mi światło.
Wtedy to, gdy ta cała rzeczywistość do mnie dotarła,
pozwoliłam, by wszystko, co trzymałam w sobie od wczoraj, uszło swobodnie na
zewnątrz.