ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

piątek, 1 kwietnia 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴏsɪᴇᴍɴᴀsᴛʏ – ᴋᴏɴғʀᴏɴᴛᴀᴄᴊᴀ ᴅᴡᴏ́ᴄʜ śᴡɪᴀᴛᴏ́ᴡ

 

Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam tępo w okno. Nie miałam sił już płakać, czułam się wykończona.

Gdy tylko weterynarz wyniósł ciało Aresa do chłodni, wypadłam na zewnątrz i drżąc na całym ciele, zadzwoniłam do mamy. Płakałam na ławce w telefon, podczas gdy Francis siedział obok mnie i ze współczuciem mnie obserwował. I chyba mnie obejmował. Nie pamiętałam, bo tonęłam.

Monice, Matikowi, Kasi, Oli i Neli napisałam krótką notkę o sytuacji, po czym wyłączyłam telefon i wróciłam do domu. Omijając wzrokiem puste posłanie Aresa zamknęłam się w pokoju i oddałam się emocjom.

 

***

 

[10 stycznia 2019 — wtorek]

Obudziłam się w środku nocy zalana potem. Szybko zasnęłam wymęczona przez płacz, ale teraz śniły mi się takie koszmary, że miałam wrażenie, że nawet wrzasnęłam przy przebudzeniu.

Usiadłam wyprostowana, a po chwili światło zaświeciło się i w progu pokoju stanął zaniepokojony Francuz.

Ma chérie, w porządku?

Nie odpowiedziałam, tylko dyszałam jak zboczeniec w słuchawkę. Ten podszedł do mnie i przyłożył mi dłoń do policzka. Dotyk jego zimnej ręki pieprznął mną tak gwałtownie, że spojrzałam na niego oczami wielkimi jak pięciozłotówki.

— Francis — powiedziałam po chwili — zostań ze mną, proszę.

Miałam wylane na fakt, że miałam się dystansować. Miałam gdzieś to, że prawdopodobnie on to potem wykorzysta.

Trudno.

Czułam się tak źle, że musiałam przed spaniem wziąć coś na uspokojenie, ale wciąż potrzebowałam kogoś obok, czyjegoś wsparcia. Mojej mamy tu nie było, a Nela napisała mi jedynie krótkie kondolencje i poszła do kina z Gilem. Nie chciałam być sama, ja BAŁAM się być sama.

Kiedy tylko Francis położył się obok mnie, przytuliłam się do niego mocno i czując, że oczy znów nabiegają mi łzami, spróbowałam się jakoś uspokoić, byle tylko zasnąć z powrotem.

 

***

 

Siedziałam na przerwie w klasie i nie reagowałam na panujący wokół harmider. Francja proponował, bym została w domu, ale ja wolałam iść do szkoły i jakoś oderwać myśli od wczorajszego dnia. Za każdym razem na samo wspomnienie napływały mi łzy do oczu.

— Elo.

Dźwignęłam głowę i spojrzałam zdziwiona na właściciela głosu. Przede mną stał Paweł i opierał się tyłkiem o ławkę przede mną.

— Joł.

— Masz zadanie z polaka?

— Nie — mruknęłam, stawiając na końcu mentalną kropkę nienawiści.

Spierdalaj na drzewo.

— Jasne, jasne. — Uśmiechnął się złośliwie.

— Nie mam. — Wzruszyłam ramionami i zmarszczyłam czoło.

— Zawsze masz, a teraz nie masz? Nie zalewaj.

Ciśnienie powoli zaczęło mi ulatywać uszami, więc zamknęłam czytaną przeze mnie książkę z hukiem i wstałam.

— Nie mam, bo wczoraj straciłam swojego najlepszego przyjaciela — warknęłam prowokująco. — Więc sorry, ale zamiast odrabiać grzecznie pracę domową, byłam zajęta czym innym!

Ruszyłam wściekła w stronę drzwi, ale usłyszałam za sobą jego głos o zupełnie innej tonacji niż przed chwilą:

— Sorry, chyba wiem, co czujesz.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego spode łba.

— Dwa miesiące temu musieliśmy uśpić kota. — Podrapał się po głowie z pewnym zakłopotaniem. — Miał szesnaście lat.

— Przykro mi — powiedziałam sztywno.

— Wiem co sprawi, że poczujesz się lepiej. — Uśmiechnął się.

Serce zabiło mi szybciej, bo po usłyszeniu tych słów momentalnie zobaczyłam przed oczami Francję. Zamrugałam i wrażenie znikło.

— Zostały nam dwie lekcje — ciągnął, nawet nie zauważając mojego chwilowego zawału serca — co powiesz na wagary?

— Wagary — powtórzyłam głucho. — Chcesz iść na WAGARY. Ze mną. Nie boisz się… — Uśmiechnęłam się kpiąco. — Że twoi kumple cię wyśmieją?

— Dlaczego mieliby to zrobić? — zapytał z udawanym zdziwieniem, a ja podniosłam wymownie brew. — Dobra, nie interesuje mnie to, co powiedzą, ok? I tak zawsze znajdzie się powód do plotek.

— Gorszych o mnie już w sumie wymyślić nie mogą. — Przekręciłam oczami. — Dobra. Niech ci będzie, jest to o wiele lepsze wyjście, niż gnicie tutaj i przysypianie.

Szybko podeszłam do ławki, zgarnęłam swoje rzeczy i wypadliśmy z sali.

 

***

 

Dziwnie się czułam idąc tak między zaśnieżonymi polami. Rozmawialiśmy, ale rozmowa na początku była wymuszona, potem jednak podłapaliśmy wspólny temat i nim się zorientowaliśmy, minęło półtorej godziny, a mój telefon zawibrował.

— Przepraszam cię — mruknęłam, przerywając swoją jakże emocjonującą opowieść i zerknęłam na wyświetlacz. Westchnęłam, ale odebrałam. — Tak?

Gdzie jesteś? Czekam na ciebie już dziesięć minut.

— Eeeeee…

Rozejrzałam się wokół. Byłam z Pawłem wśród pól uprawnych i jakoś tak niezbyt wiedziałam, co odpowiedzieć na to pytanie.

— Ale ja ci przecież pisałam, żebyś dziś po mnie nie przyjeżdżał — powiedziałam cicho, odwracając się do kolegi plecami.

Masz na myśli twoją wiadomość „Mam plany, nie przyjeżdżaj dziś”? Ma chérie, wiem, że masz plany, ale zapomniałaś, że ja również jestem w nich uwzględniony. Dlatego nie widziałem powodu, by nie przyjeżdżać.

— Ty cholerny egocentryku! — krzyknęłam do słuchawki, zapominając o obecności piegusa. — Świat nie kręci się wokół ciebie, durniu!

— Natalia, po kim ty tak ryczysz? — Zaciekawił się Paweł.

— Eeee…

Ma chérie, CZYJ to głos?! Czy to jakiś mężczyzna?!

— Jezus, Maria! — warknęłam. — Wyszłam z kumplem na wagary na miasto! Nie moja wina, że nie potrafisz czytać ze zrozumieniem lub że sobie nadinterpretujesz! A niech to szlag trafi!

Z „kumplem”? JAKIM kumplem?!

Oklapłam. On słuchał wybiórczo i to dość w bezczelny sposób…

— Tak, z KUMPLEM! Ja też mam znajomych, wiesz?! A teraz wracaj do domu!

Rozłączyłam się i wzięłam głęboki oddech.

— Ja pierdolę — warknęłam pod nosem. — Ani chwili spokoju w tym pierdolonym… Oj.

Spojrzałam na Pawła i szybko się zreflektowałam.

— Natalia, wszystko okej?

— Tak, jak zawsze.

— Kto to był?

— Kojarzysz tego gościa, który po mnie przyjeżdża Chevroletem?

— Głupie pytanie — parsknął. — Wszyscy go kojarzą.

Zajebiście, kurwa…

— To przyjaciel rodziny. — Podrapałam się po głowie, gdy wymyśliłam pierwszy lepszy kit. — Dorastaliśmy razem, a teraz za bardzo wziął sobie do serca słowa mojej matki, by na mnie uważać, więc podwozi mnie i przywozi ze szkoły, bo mieszka blok obok. Po za tym — burknęłam — to zasrany szpaner i sama myśl, że laski z naszej szkoły ślinią się na niego, a chłopaki na jego samochód, daje mu powód do życia. Serio.

— Zabawne. — Zaśmiał się i potrząsnął swoją modną grzywką. — Czemu nie mówiłaś? Może uniknęłabyś tych wszystkich…

— Mówiłam — warknęłam i zaczerwieniłam się. — Ale nikt mnie nie słuchał. Co więcej, gdy zobaczyli że się tłumaczę, to było jeszcze gorzej. I teraz jestem blacharą. Albo prostytutką, utrzymanką, narzeczoną czy chuj wie, co tam jeszcze o mnie wymyśliliście. Całe szczęście, że to ostatni rok w tej szkole… Naprawdę myślicie, że tego wszystkiego nie słyszę?

— Ja nic nie wymyślałem — odrzekł szybko Paweł.

— W takim razie cała szkoła bez ciebie — poprawiłam się i parsknęłam śmiechem, a chłopak mi zawtórował.

— Wiesz — powiedział po chwili — jesteś całkiem fajna, jak się ciebie pozna.

— Dzięki — mruknęłam, uśmiechając się krzywo. — A ty nie jesteś takim debilem, za jakiego brałam cię na początku.

Zatrzymał się zdziwiony, ale po chwili mnie dogonił.

— Hola, hola! Naprawdę tak o mnie myślałaś?

— Oczywiście. Widzisz jak pozory mylą? — Uśmiechnęłam się smutno i spojrzałam w niebo. — Nie ocenia się książki po okładce, prawda? Wiesz, może powoli wracajmy. Zaczyna się robić coraz zimniej.

 

***

 

Byliśmy prawie przy naszej szkole przy której mieliśmy się rozejść w swoje strony, gdy nagle przy bramie spostrzegłam sylwetkę Francisa.

— Och… Pięknie — mruknęłam i momentalnie się zestresowałam.

Jak Francja tu podejdzie to nie dość, że narobi mi wstydu na całą wieś, to jeszcze wystraszy Pawła, a ten na bank rozpowie nowe pikantne ploteczki. Przyznaję, że fajnie mi się z nim gadało, ale wiedziałam, że blondyn święty nie był. Był taką typową szkolną gwiazdeczką, a ja byłam typowym szkolnym dziwadłem, którego wytykali palcami. Zajebisty shake osobowości.

— O, twój przyjaciel — powiedział mój towarzysz dość złośliwie i wyszczerzył się od ucha do ucha.

Ma chérie — powiedział Francis, gdy tylko się do niego zbliżyliśmy.

— Naprawdę na mnie tyle czekałeś? — Zdziwiłam się. — Całe szczęście, że moi starzy ci nie płacą za szoferowanie, bo by zbankrutowali.

Jednak wzrok personifikacji był już skierowany na nastolatka.

— Siema, jestem Paweł. — Chłopak wyszczerzył się, śmiało wystawiając do blondyna dłoń, a mnie gula podeszła do gardła. Za kilka dni znajdą jego ciało gdzieś w Parku Śląskim, czułam to.

— Franek. — Kopara mi opadła, gdy Francja uścisnął mu rękę z uśmiechem. — Wagary, co?

— Czasem trzeba. — Uśmiechnął się, a ja poczułam gęstniejącą szybko atmosferę.

— Nie wątpię. — Francja pokazał w uśmiechu równy garnitur białych zębów. Tak jak wcześniej jedynie czułam, że Francja jest wkurwiony, tak teraz wiedziałam to na pewno. Aura doskonale to pokazywała. Zerknęłam zaniepokojona na Pawła, ale ten wydawał się niczego nie zauważać.

— Siedź na lekcjach w tej szkole, to zrozumiesz — mruknęłam i stanęłam szybko przy Francisie. — Zimno, zbierajmy się.

— Nie jesteś Polakiem, co? — rzucił prosto z mostu chłopak, a Francis uśmiechnął się krzywo.

— Nie. Pochodzę z Francji.

— Słychać po akcencie. — Pokiwał mądrowato głową Paweł, jakby był specjalistą do obcych akcentów.

— Podwieźć cię? — zapytał bardzo uprzejmie, a mnie zrobiło się zimno ze stresu.

— Mieszkam w przeciwną stronę… — odpowiedział, ale jego tęskny wzrok powędrował szybko w stronę samochodu.

— Jaka szkoda — odparowałam szybko i odwróciłam się. — To do jutra!

— Żaden problem. — Wzruszył ramionami Francja. — Wskakuj.

Zmiażdżyłam wzrokiem Francję, ale zrezygnowana ruszyłam za dwójką chłopaków, którzy w drodze na parking, o dziwo, prowadzili ze sobą całkiem sensowny dialog. Zatopiłam się w myślach, będąc nawet trochę złą, że mnie tak olano, ale po chwili dotarło do mnie, że to wcale nie był dialog, tylko pieprzone przesłuchanie prowadzone przez Francję.

Przyznaję, mam paranoję. Może uzasadnioną, ale jednak.

Jak Francja go podwiezie, to dowie się, gdzie Paweł mieszka, a wtedy pewnie naśle na niego kogoś, lub samemu przyjdzie i będą go nękać i dręczyć, Paweł zmieni szkołę, mnie wróci depresja, ja pierdolę za dużo myślę…

Zmęczyłam się.

Muszę coś zrobić.

— Franek — powiedziałam cicho — kręci mi się w głowie.

Reakcja była natychmiastowa. Francis podszedł do mnie i przyłożył rękę do mojego czoła.

— Jesteś gorąca — powiedział. — I po co ci była ta wycieczka? Wsiadajcie, odwiozę was szybko, a TY potem do łóżka. Leki masz? Jeszcze tego brakuje, byś się nam rozchorowała.

— Spokojnie, jak czosnek i modlitwa nie pomogą, to pójdę do lekarza — mruknęłam.

— Hehe, dość troskliwy jesteś jak na przyjaciela. — Paweł zrobił istnego „XD” na piegowatej gębie, a mnie żołądek zwinął się w węzeł marynarski.

— „Przyjaciela” — powtórzył Francis, podnosząc brew.

— Wow — powiedział nastolatek siadając z tyłu i rozglądając się po wnętrzu samochód, kompletnie ignorując reakcję mężczyzny. — Ale wypas! Ile ma koni?

Przewróciłam oczami i zasiadłam z przodu, od razu zapinając pasy.

— Na jakiej ulicy mieszkasz?  — zapytał, patrząc na niego w lusterku.

— Na Francuskiej pięć.

— Zajebiście — mruknęłam. — Czyli jednak wszystko kręci się wokół Francji.

— Bo Francja jest przepięknym miejscem. Raj na ziemi. — Westchnął w odpowiedzi i ruszył przed siebie.

— Byłem z rodzicami w Marsylii rok temu na wakacjach — powiedział Paweł. — Teraz w lewo. Miasto jest przepiękne. Tylko naród jakiś taki wybrakowany.

Parsknęłam śmiechem, widząc minę Francji.

— Co to znaczy „wybrakowany”?

— Tylko moja mama zna francuski. Za tym skrętem w prawo, ehe. Będąc w Marsylii, słysząc jak próbuję się porozumieć po angielsku, to mnie zlewali! Czaisz to? No ja pieprzę, na bank mnie rozumieli! Założę się!

— My Francuzi kochamy swój język. — Francis rozmarzył się za kierownicą, za co dałabym mu co najmniej dwa mandaty i trzy punkty karne. — Angielski to…

— Brawo, Franek — burknęłam. — Źle skręciłeś.

— Błądzić rzecz ludzka. Próżnować, paryska — odrzekł spokojnie Francis. — Masz coś na policzku.

Nim zrozumiałam sens tych słów, bo wciąż trawiłam te pierwsze o próżnowaniu, to Francja poślinił kciuk i bezczelnie roztarł coś na mojej twarzy.

— H-Hej! Ughhh…

— Wy serio jesteście tylko przyjaciółmi? Zachowujecie się jak małżeństwo. — Zaśmiał się chłopak z tyłu, a ja spaliłam buraka.

— My… Na rany Chrystusa! — krzyknęłam, gdy Francja wziął gwałtowny zakręt. — Kto ci do cholery dał prawo jazdy?! Nie rób tak, ja chcę żyyyYYYyyyć~…! — zawyłam w głos przytulając się do siedzenia, a typ z tyłu dostał ataku śmiechu.

— Nie panikuj — mruknął Francja. —  Wracając do tematu, Natalia po prostu nie koduje pewnych rzeczy i MYŚLI, że jesteśmy przyjaciółmi, podczas gdy my jesteśmy na dobrej drodze do wspólnego szczęścia.

— Chciałbyś, durniu — burknęłam.

— Nawet jakbym teraz przyszedł do niej z pierścionkiem i kwiatami, to by pewnie pomyślała, że dzień kobiet w tym roku wypada wcześniej.

Paweł parsknął głośnym śmiechem, a we mnie się zagotowało.

— Ale zabawne — warknęłam. — I ty się potem dziwisz, że nie ruszasz z miejsca. Może jakbyś był, kurwa, NORMALNY, to by to inaczej wyglądało.

— Całe szczęście, że TY jesteś normalna. — Francuz zarechotał złośliwie.

— Skup się na drodze! Kiedyś nas rozwalisz na drzewie!

— O proszę, oto i Francuska — zamruczał ignorując mnie i zaparkował.

— Dzięki za podwózkę! — Paweł pozbierał się i wyszedł. — Do jutra!

— No papa! — Uśmiechnęłam się szeroko do niego, ale uśmiech mi zrzedł, kiedy Paweł stracił mi się z widoku, a Francis skierował poważny wzrok na mnie. — Co?

— Czy ty jesteś poważna? Kto to widział, żeby włóczyć się z chłopakiem w dziwnych miejscach!

— Stary, mamy dwudziesty pierwszy wiek! — zaoponowałam. — Poza tym, to mój kolega z klasy. Ja straciłam Aresa, a on Leosia, co złego w tym, że stworzyliśmy kółko wzajemnej adoracji?!

— To, że jest ZIMA i możesz się pochorować. A po drugie…

— Ty jesteś zazdrosny. — Uśmiechnęłam się szeroko, gdy mnie olśniło. — Zobaczyłeś mnie z obcym chłopakiem i pomyślałeś, że on ci wszystko zepsuje!

— Ktoś taki jak ja nie ma konkurencji — prychnął Francis.

— Te, Franek. — Machnęłam brwiami, uśmiechając się niczym Grinch. — Zwracasz uwagę, stojąc wciąż w tym samym miejscu. I co to w ogóle za imię?!

— Franciszek to polski odpowiednik mojego imienia — burknął i odpalił samochód. — I nie jestem zazdrosny, bo nie mam powodu nim być.

— Skąd taka pewność? Może mam traktować te wagary jako randkę? — zasugerowałam i z satysfakcją zobaczyłam, jak Francis nieznacznie zacisnął dłonie na kierownicy.

Jechaliśmy chwilę w ciszy, aż w końcu się odezwałam:

— Wiesz co jest najpiękniejsze? — zapytałam ucieszona. — Że nawet nie wiesz, co masz zrobić. Nie możesz zakazać mi z nim kontaktu, bo nie jesteś w stanie mnie upilnować w szkole. A nie możesz mi również zakazać chodzić do szkoły. Szach mat, mon chere!

— Naprawdę chcesz mnie sprowokować? — zapytał spokojnie, nie odrywając wzroku z trasy. — Tylko nie płacz potem, że powiedziałem o kilka słów za dużo.

— Uodporniłam się na ciebie — prychnęłam. — Zazdrośniku — dodałam po nosem, odwracając głowę w drugą stronę.

— Dobra, dosyć — powiedział i ostro zahamował niedaleko naszego domu. — Jak myślisz, dlaczego tutaj jestem?

— Bo prowadzisz auto. — Chciałam zabłysnąć to i zabłysnęłam.

— Jestem tutaj, ponieważ TY, czy tego chcesz czy nie, należysz do mnie.

— Że co proszę? — Zamrugałam.

— Wiem, jak to dla ciebie brzmi, ale ja bez ciebie stąd nie wyjadę.

— Brzmi jak deklaracja miłości — powiedziałam czując, jak serce mi drży. — A raczej zaborczości.

— Traktuj to jak chcesz.

— Tylko widzisz — zaczęłam po chwili drżącym głosem. — Ja nie jestem niewolnicą, więc nie mogę do ciebie należeć. Żadnego papierka nie podpisywałam, ty też kasy moim starym na stół nie wyłożyłeś, więc nawet nie masz paragonu na moją osobę. Lubię cię i to bardzo, ale to wszystko. Przykro mi…

— Jak mówiłem, ja poczekam. Teraz jeszcze jesteś dzieckiem. — Spojrzał na mnie uważnie. — Ale przyjdzie czas, kiedy zrozumiesz. Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie staram się robić nic na siłę, wolę poczekać.

— Nie, ty chyba po prostu chcesz być legalny. Przecież nasze prawa was nie dotyczą, sam mówiłeś, że mógłbyś mnie wywieźć i… O cholera.

Zbladłam, gdy dopiero TERAZ dotarło do mnie, jakie wpływy miały Państwa. Dopiero TERAZ dotarło do mnie, że byłam na straconej pozycji od samego początku, bo on mógł zrobić ze mną cokolwiek mu się spodobało i nigdy za nic nie odpowie przed sądem.

Przed oczami pojawił mi się Ivan i zadrżałam ze strachu. Rosja wiedział, że nikt mu nic nie zrobi i dawał mi subtelnie do zrozumienia, że moje miejsce zamieszkania może się bardzo szybko zmienić. A Francja starał mi się to delikatnie przekazać, nie strasząc mnie jednocześnie, ale ja jak zwykle byłam mądrzejsza.

Bo se przyjaciela ze wschodu, kurwaś mać, znalazłam.

— Matko Boska… Teraz rozumiem — wydukałam cicho w eter.

— W końcu. — Westchnął.

— A Rosja? — Czułam narastające przerażenie. — Proponował mi zmianę szkoły na tę w Moskwie! M-Mówił, że nauczy mnie rosyjskiego. I mówił, ż-że poznam Litwę… — wydukałam, gdy zrobiło mi się niedobrze ze stresu. Skrzywiłam się i złapałam za brzuch. — Co jest…?

— Nie przejmuj się tym, wszystko mamy pod kontrolą.

— Jesteś pewien? Teraz to ja się boję wyjść z domu.

— Jestem pewien. Nie bez powodu po ciebie przyjeżdżam. Robotę zostaw wykwalifikowanym, ty po prostu zapomnij o sprawie.

— Masz rację. — Westchnęłam. — Uggghh!  Na razie jest to dla mnie zbyt porąbane i nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Myślę, że może po maturze coś pójdzie naprzód… Może będzie dobrze…

— No i nie ukrywam, że chciałbym zostać twoim biologicznym mężem~ — dodał i uśmiechnął się po swojemu, a mnie przestały grać trybiki w mózgu.

— Że kim, przepraszam?

— Oj, ma chérie~… — Zaśmiał się w taki sposób, że zakuło mnie w miednicy.

— Świnia! — Cała zaczerwiona pieprznęłam zboczeńca pięścią w ramię i wypadłam z samochodu speszona.

W duchu jednak przyznałam rację facetowi. Ciągnęło mnie do niego jak Puchatka do miodu, chciałam go z całego serca tylko dla siebie, problemem jednak był ogromny strach z tyłu głowy i duża doza niepewności w sercu. Dodatkowo doszła świadomość, że stałam się w stu procentach od niego zależna.

Nawet wchodząc do domu, wciąż miałam w głowie cham-głos, który odbijał się echem w mojej głowie.

Nawet jeśli Rosja cię nie dorwie…

To i tak jesteś człowiekiem.

Starzejesz się i umrzesz.

Nie będziecie mieć dzieci, a przecież pragniesz założyć rodzinę.

Prawdopodobnie on cię zostawi kiedyś dla innej.

Ładniejszej.

Młodszej.

Natalia.

Po co cierpieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...