[19 stycznia 2017 — czwartek]
Ten tydzień był bardzo ciężki do przeżycia.
Sprawa spania samemu nie wchodziła w grę przez nawracające
koszmary senne, przez które budziłam się zalana potem. Po dwóch nieprzespanych
nocach, poddałam się i wpuściłam Francję z powrotem do pokoju. On sam nie robił
żadnych podejrzanych ruchów wobec mnie, ponieważ triumf wygranej mu wystarczał.
Przynajmniej na jakiś czas.
Natomiast w szkole… Cóż…
Pominę kwestię dyżurów na rzecz szkoły. Klasa była,
kulturalnie mówiąc, wkurwiona tym wszystkim, ale pomimo marudzenia i tak
wszyscy wykonywaliśmy brudną robotę. Prócz braci, bo byli nowi.
Bracia ubierali się dość… markowo, czym dodatkowo
wzbudzali zainteresowanie i skrajne emocje wśród uczniów. Tak, jak Feliciano był
sympatyczny i życzliwy do każdego, zwłaszcza do dziewczyn!, tak Romano nie
silił się nawet na odrobinę sympatii do kogokolwiek. Prócz ładnych dziewczyn.
Co dziwne, to właśnie on, jako humorzasty i niedostępny
Włoch, wzbudzał największe ochy i achy wśród uczennic, które śliniły się na sam
jego widok za każdym razem.
Co jeszcze dziwniejsze dla mnie, laski, które najczęściej
mi dokuczały na korytarzach czy pokazywały mnie palcami, teraz nagle stały się
dla mnie miłe i każda chciała nagle zostać moją przyjaciółką. Pieprzona
psychologia, choć przyznać musiałam, że dzięki takiemu zagraniu Francisa
zyskałam trochę spokoju i mniej stresów na korytarzu.
W tym dniu, w czwartek, na pierwszej lekcji była historia
i nie mogłam się jej doczekać, bo dotrwaliśmy do długo wyczekiwanej przeze mnie
drugiej wojny światowej. Zasiadłam ucieszona do ławki z Moniką i z
niecierpliwością zagryzłam wargę. Feliciano i Romano zasiedli tuż przed nami, a
te kilka dni sprawiło, że przyzwyczaiłam się do ich obecności w szkole.
Do klasy wszedł nauczyciel i zasiadł przy biurku
poprawiając okulary. Pan Łukaszewski był dobrym i wyrozumiałym nauczycielem, a
historia była moim ukochanym przedmiotem. Potrafił zainteresować przedmiotem
tak, że nawet chłopaki siedzieli cicho i uważnie słuchali, co miał do
powiedzenia. Dodatkowo na każdej lekcji krzepił w nas patriotyzm, a miłość do
Ojczyzny pokazywał na każdym kroku, czy to słowem czy zaangażowaniem. I co
najważniejsze, potrafił tym zarażać.
Sprawdził obecność dość sprawnie i szybko, po czym
spojrzał na nas z uśmiechem.
— Moi kochani. Dziś zaczynamy bardzo ważny temat, a
mianowicie wybuch drugiej wojny światowej. Zanim jednak do niego dojdziemy, kto
nam przypomni ówczesną sytuację polityczną na świecie?
Moja ręka wyleciała jak z procy w górę, a gdy wzrok
Łukaszewskiego spoczął na mnie, Feliciano wstał z miejsca i zaczął machać ręką
jak oszalały.
— Ja! Ja wiem! Ja wiem! To było tak, że pan Adolf…
Klasa parsknęła na słowa „pan Adolf”, a ja zbladłam.
Toż to złodziej
chce mi zajebać piątkę z historii!
— Feliciano — szepnęłam, pochylając się do przodu. —
Zabiję cię, jak pójdziesz do odpowiedzi!
— Super, eeee… — Nauczyciel zerknął do dziennika. — Panie
Vargas! Jak miło, że chce pan odpowiadać i to na taki temat! Zapraszam na
środek. Pani Natalio, proszę nie robić takiej miny, będzie miała pani jeszcze
mnóstwo okazji by się wykazać.
Oklapłam na krzesło i wbiłam morderczy wzrok we Włocha.
Włochy Weneckie natomiast w radosnych podskokach ruszył na środek sali i
pomachał mi radośnie.
Zabiję cię,
pomyślałam, łamiąc przy tym trzymany w dłoni ołówek.
— Natalia! — Zdumiona Monika wytrzeszczyła na mnie oczy.
— No więc, może zacznijmy o tym… — Łukaszewski zerknął na
chłopaka, ale Feliciano wziął głęboki oddech i wypalił:
— Zaczęło się od tego, że Niemcy dostał nowego szefa! Pan
Adolf został kanclerzem w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku i miał
takiego śmiesznego, małego wąsa. Był nieprzyjemny i straszny. Szybko się
denerwował, jak się coś złego powiedziało, bo to było nie po jego myśli. Nie
lubił też pasty i raz wyrzucił ją przez okno. Dużo też wrzeszczał i wydzielał
nieprzyjemny zapach.
Klasa zaczęła się śmiać, a mnie opadła szczęka. Czy on
właśnie opisuje swoje spotkanie z Hitlerem? NA FORUM KLASY?!
— Sprzeciw! —
krzyknęłam szybko, podnosząc rękę. — Owszem, Hitler miał problemy z gazami, ale
to chyba nie jest najważniejsze w tej sprawie, prawda? — Ostatnie słowo
wycedziłam do Włocha, a ten chwilę się zamyślił i dodał:
— Tak! Pan Adolf prowadził bardzo agresywną politykę
zagraniczną i bardzo nie lubił Żydów. Niemcy miał to na rękę…
— Ha! Wiedziałam! — Klasnęłam w dłonie. — WIE-DZIA-ŁAM!
— Pani Natalio, niech pani pozwoli chłopakowi mówić. —
Nauczyciel pogroził mi palcem.
— Ale to też dlatego, że Niemcy miał już dosyć robienia
zegarów z kukułką, a u mnie było mało pracy…
— O czym ty teraz tutaj mówisz?! — krzyknęłam z
niedowierzaniem. — Zegar? Z KUKUŁKĄ?!
— Pani Natalio, jeszcze raz podniesie pani głos to
wyjdzie pani z klasy! — Zdenerwował się Łukaszewski.
— Emmm… Na czym to ja… — Feliciano zastanowił się chwilę,
kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. — A no tak. I wtedy nasz szef związał
sojusz z Niemcami. A może to było w trzydziestym szóstym? Nie pamiętam… Ale! —
Podniósł ucieszony palec. — Mogę wam poopowiadać o racjach żywnościowych
żołnierzy! Były straszne! Zwłaszcza w Afryce, a pasty nie dało się tam gotować,
Niemcy zabraniał! Ale Niemcy dbał, Niemcy dobry był!
— Yyyyy… — Łukaszewski autentycznie stracił wątek. — Może
kiedy indziej, opowiedz nam, proszę, o Mussolinim. Jak we Włoszech uczycie się
na ten temat?
— Uczymy? — Feliciano się zawiesił, a ja schowałam twarz
w dłoniach. — Duce nie był dobrym szefem — wymamrotał po chwili. — Ale za to
pociągi jeździły zawsze punktualnie.
— Dziękuję… Siadaj, proszę…
— Co dostałem?!
— Na zachętę cztery, ale…
CO?! Dostał czwórkę
za tekst o śmierdzącym Hitlerze i zegarze z kukułką?!
— Dziękuję!
Ucieszony Włoch nawet nie wysłuchał nauczyciela o końca,
tylko usiadł na swoim miejscu i wystawił dłoń do brata, by przybić piątkę, ale
Romano prychnął. Łukaszewski chyba za bardzo nie wiedział, co tu się przed
chwilą odpierdoliło, bo zawisł wzrokiem gdzieś w przestrzeni z oczami jak pięć
złotych.
Dostałam tiku nerwowego w prawej powiece z dwóch powodów.
Po pierwsze Włochy bez skrępowania opowiadał o przeszłości przy wszystkich. Po
drugie, jego opowiadania ni kupy ni dupy się nie trzymały. Więc nawet jakbym go
zapytała, to owszem, z radością by mi o wojnie opowiedział. Ale nie to, co by
mnie interesowało, tylko same ciulstwa.
— Pani Natalia? — Belfer spojrzał na mnie z nadzieją, a
ja się skrzywiłam.
— Mój kuzyn już chyba wyczerpał temat — mruknęłam
obrażona.
— W takim razie otwórzcie podręczniki i do zeszytu
wpiszcie temat „Kampania wrześniowa”…
Usiadł przy tym przy biurku kręcąc z niedowierzaniem
głową.
***
Historia minęła bardzo szybko, a zaraz po niej biologia i
chemia. Gdy nadeszła długa przerwa, Nela zeszła do mojej klasy i usiadła ciężko
na ławce koło mnie.
— Jestem zmęczona — powiedziała przyjaciółka. — Zmęczona
szkołą i życiem.
— W wieku szesnastu lat? Jakież to smutne. — Przekręciłam
oczami.
— Zazdroszczę im — mruknęła Nela.
— Komu i czego, bezbożnico?
— No IM. — Wskazała głową na braci, którzy opierali się o
ścianę niedaleko nas i żywo o czymś dyskutowali. — Chciałabym być taka jak oni.
— Ja nie. Brać udział w każdej wojnie i widzieć jak
wszyscy przyjaciele wokół mnie umierają? W życiu.
— Będąc jedną z nich mogłabym być z Ludwigiem. —
Westchnęła. — To boli…
— Nela… — Spojrzałam na nią współczująco, a ona spojrzała
na mnie z ukosa.
— Jak ty to robisz?
— Co? — Zgłupiałam.
— No to wszystko. Z Francją — mruknęła. — Ten pieprzony
żabol biega za tobą z wywalonym jęzorem, a ty nawet na niego nie spojrzysz…
Zrobiło mi się niedobrze.
— Biega za mną?
Zasada numer trzy, zrób się głupim, wyjdziesz na wolność.
— Natalia… — szepnęła z niedowierzaniem. — Nie
zauważyłaś?
— Emmm… Jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechnęłam się
szeroko, czując się podle. — Nic więcej.
— Może to i lepiej — powiedziała, znów przenosząc wzrok
na Włochów. — Zmarnowałabyś się przy nim. Nienawidzę go…
Nie odpowiedziałam, tylko wbiłam wzrok w swoje buty.
Chyba pierwszy raz tak perfidnie skłamałam Neli w oczy. Ciekawe, jakby
zareagowała, gdybym powiedziała prawdę? Pewnie posłałaby mnie na księżyc.
— Hej! Patrz jak łazisz, makaroniarzu!
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak Feliciano odbija się
plecami od ściany, a trzech kolesi z klasy piłkarskiej śmiało się w głos.
— H-Hej! — Wstałam, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
— Myślicie, że jak jesteście z Włoch, to się możecie
tutaj panoszyć i podrywać nasze dziewczyny?! — wydarł się przypakowany blondyn,
a z tego co się orientowałam, była to gwiazdeczka trzeciej B. Pieprzony gnojek,
który lubił podstawiać mi nogi na korytarzu czy wytykać mnie placami z
kolegami.
Zrobiło mi się gorąco ze stresu. Nie mogłam się ruszyć.
Przy naszej klasie ucichło, ale nikt nie kwapił się wtrącić. Prócz oczywiście
Neli.
— Radzę wam się odpierdolić! — krzyknęła dziewczyna, a ja
poczułam wstyd, że się bałam.
Nela nigdy się nie
bała…
— Zamknij się tam! — warknął jeden.
— Ooooooo, nieładnie tak mówić do kobiet, draniu —
warknął Romano. — A od mojego brata to się, kurwa, odczep, bo tylko ja mogę mu
przyłożyć. Kapujesz?!
— Jaki wyszczekany! — Zaśmiał się. — Wracajcie tam, skąd
przyszliście, nie potrzebujemy tutaj neapolitańców.
Splunął pod nogi Włocha, a ja przysięgam, że jego loczek
momentalnie się wyprostował. Ale to było wrażenie trwające sekundę, bo chwilę
później Romano z całej siły pieprznął agresora z byka w brzuch.
— Alek!
Ale Alek wylądował na plecach na ziemi i złapał się
dłońmi za bebechy. Skulił się do pozycji embriona, a na twarzy zrobił się
najpierw zielony, a później fioletowy.
— Ej! On zaraz puści pawia!
Ale troska kumpli długo nie trwała, bo Romano zasadził
jednemu z nich kopniaka w plecy, przewalając go tym na podłogę, a drugi widząc
to wszystko, po prostu dał nogi za pas.
— Nic wam nie jest? — Podbiegłam do Włochów, a Alek
odpowiedział:
— Na szczęście nic…
— Nie do was mówiłyśmy — prychnęła Nela, stając przy
Włochu Południowym. — I lepiej to zapamiętaj, debilu! Masz szczęście, że Romano
cię załatwił, bo inaczej MY byśmy ci skopały dupsko, zasrańcu. Co nie, Dibu?
— Tak — powiedziałam cicho, po czym odchrząknęłam. — Tak.
Jeszcze raz ruszysz moich kuzynów, to cię zajebiemy na miejscu!
Brawo! Skończ być
wreszcie pipą, Natalia.
I w tym momencie na piętro weszła Wiciewicz w
towarzystwie tego trzeciego, co przed chwilą zwiał. Omiotła wzrokiem kaszlącego
na ziemi Alka, jego jęczącego kompana oraz naszą czwórkę.
— Widzimy się u dyrektora — syknęła na nas.
Po czym zeszła schodami w dół.
— O kurwa. — Westchnęłam.
Ruszyliśmy za nią, chcąc czy nie.
***
Zanim Wiciewicz wpadła na to, żeby przejrzeć szkolny
monitoring, to darła się na nas przez dobre dziesięć minut. Wyzywała nas od
idiotów i kretynów, opluwała nas śliną i groziła wyrzuceniem ze szkoły. Byłam
blada i raczej nie miałam odwagi się odezwać, nawet we własnej obronie. Wtedy
przyszła inna nauczycielka z nagraniem monitoringu na laptopie, i gdy sprawa
się wyjaśniła, mnie, Nelę i Feliciano puściła i przeprosiła, natomiast Romano
oraz reszta dostali pisemne wezwanie rodziców na komisję wychowawczą w
poniedziałek.
No bo przecież było za łatwo.
***
Ta cała sprawa tak mnie ruszyła, że postanowiłam nie iść
na ostatnie dwie lekcje, tylko spokojnie ruszyłam do domu. I gdy tak szłam
zamyślona i zmarznięta przez skróty na park, zaczepił mnie koleś. Na początku
nie zwróciłam na niego uwagi, ale w końcu dotarło do mnie, że on ewidentnie
czegoś ode mnie chciał. A puszki na drobniaki na rzecz Fundacji nie posiadał.
— Słucham? — mruknęłam i spojrzałam na niego.
Poznałam go. Chodził do klasy razem z Alkiem i resztą
gwiazdeczek sportu.
— Masz ogień?
— A wyglądam jakbym paliła? — burknęłam i odwróciłam się
do niego. — No właśnie.
Nawet nie siliłam się na uprzejmość, bo nienawidziłam
całej tej pieprzonej trzeciej B za te wyzwiska i wyśmiewanie. A on był gorszy
niż Alek…
— To pożycz dychę.
— Spierdalaj — burknęłam nieprzyjemnie i przyspieszyłam.
— Hej! Jak ty się do mnie odzywasz, co?!
Poczułam ból w ramieniu, kiedy koleś złapał mnie za ramię
i siłą do siebie odwrócił.
— Weź się odczep!
— I tak dajesz dupy za kasę, co ci szkodzi wyskoczyć z
kilku groszy? — Szarpnął mną jeszcze raz, a mnie podeszła gula do gardła.
Jakim, kurwa, pierdolonym cudem chociaż RAZ w ciągu tego
jebanego roku szkolnego udało mi się wyjść SAMEJ i JUŻ przyciągnąć kłopoty?!
— Puszczaj mnie!
— Dawaj kasę, powiedziałem!
Popchnął mnie, a ja wylądowałam na chodniku. Najgorsze
było to, że nikogo nie było wokół, by mi pomóc.
— Odwal się ode mnie! — krzyknęłam i wstałam.
— Ty chyba dawno wpierdolu nie dostałaś. — Wściekł się i
złapał mnie za przód kurtki.
— Powiedziałam: NIE
DOTYKAJ!
Odepchnęłam go mocno od siebie, a adrenalina w moich żyłach w ciągu kilku
sekund uderzyła mi do mózgu. Miałam wrażenie, że zaczęłam widzieć wszystko na
czerwono. Nie czekałam już na jego ruch. Złapałam go za kołnierz kurtki i z
całej siły przypieprzyłam mu w twarz z kolanka. Z jego nosa trysnęła krew,
chłopak jęknął z bólu, a po chwili moja pięść wylądowała na jego lewym
policzku.
Ból w mojej ręce
był nieważny. Zrobiłam krok w tył i nogą popchnęłam go w tył. Nim się
spostrzegłam, ten upadł. Spojrzał na mnie, już nawet nie ze złością, ale ze
szczerym zdumieniem, a nawet ze strachem.
Rzuciłam się do
ucieczki w momencie, gdy ten dźwignął się chwiejnie na równe nogi. Biegłam jak
oszalała w stronę domu, mijając przechodniów, łapiąc przy tym kolkę i zadyszkę.
Gdy zobaczyłam w oddali swój blok, pomimo bólu przyspieszyłam. Ręce trzęsły mi
się z emocji i nerwów, przez co klucze wypadały mi raz za razem ze zdrętwiałych
palców. W końcu po dostaniu się do klatki schodowej, wbiegłam do mieszkania i
rozpaczliwie łapiąc oddech, zamknęłam drzwi na zamek oraz oparłam się plecami o
drzwi wejściowe.
Dyszałam niczym
zboczeniec w słuchawkę, aż w końcu opadłam na podłogę. Światło w przedpokoju
zaświeciło się, a ja usłyszałam zaskoczony głos Francji.
Nie zareagowałam,
tylko schowałam głowę w trzęsące się kolana i spróbowałam się jakoś uspokoić.
To koniec. Wpadłam w amok...
A teraz, ten pieprzony
sukinkot wezwie policję, mnie wyrzucą ze szkoły i dodatkowo będę mieć sprawę w
sądzie za pobicie.
Rozpłakałam się
głośno, ignorując pytania Francisa. Byłam teraz we własnym świecie, gdzie nie
potrafiłam zrozumieć przemocy, jakiej się dopuściłam. Mimo, że była to obrona
własna, to chyba poniosło mnie CIUT ZA BARDZO.
— Uspokój się i
powiedz, co się stało! Gdzie są bracia? — Potrząsnął mną za ramiona.
Spojrzałam na niego
wystraszona i pokręciłam głową. W końcu z moich ust uleciały zduszone słowa:
— Bracia są w
szkole.
— A co TY tutaj robisz?
Wstań…
Odepchnęłam jego
rękę i zamknęłam oczy, opierając głowę o drzwi.
— Daj mi… Daj mi
złapać oddech…
Francis nie czekał,
tylko dźwignął mnie na ręce i ruszył do salonu.
— H-Hej…!
Gdy posadził mnie
na kanapie, sam usiadł koło mnie i próbował rozebrać mnie z kurtki. Pomogłam mu
w milczeniu i gdy w końcu pozbyłam się zimowych ubrań i butów, podkuliłam nogi
i spojrzałam w okno.
— Mam kłopoty.
Ogromne — powiedziałam w końcu pociągając nosem.
— Ivan? — wyszeptał
Francis, a ja pokręciłam głową.
— Pobiłam chłopaka
w obronie własnej.
Gdy nie usłyszałam
odpowiedzi, spojrzałam na Francisa.
— Słyszałeś? —
zapytałam cicho. — Pobiłam chłopaka w obronie własnej.
— Chciał cię
posiąść?
— Co? … Boże
uchowaj! Zaczepił, szarpnął i chyba chciał mnie okraść. Nie wiem, może to
ostatnie sobie sama dopisałam … Francis, mam przesrane, to chłopak z mojej
szkoły! Wezwie policję…
— Działałaś w
obronie własnej — powiedział spokojnie.
— Kto mi to
udowodni? Znając życie pewnie nie ma tam monitoringu. Moje słowo przeciwko jemu.
— Nie przejmuj się.
— Westchnął. — Najwyżej wpłacę za ciebie kaucję.
— Ha, ha, ha, no
naprawdę bardzo śmieszne!
— Poza tym, wiesz
jak nazywa się ta sytuacja?
— Jak? — zapytałam
zdziwiona.
— Lekcja
ostrożności i wyobraźni. Dla mnie darmowa, dla ciebie niestety płatna.
— Jedno wyjście
samej przez pół roku i od razu kłopoty. — Pokręciłam głową z niedowierzaniem. —
A propos kłopotów! — Pstryknęłam palcami. — Romano ma komisję wychowawczą.
— A co to takiego?
— Zdziwił się blondyn, drapiąc się po głowie.
— Emmm… Pobił
chłopaka… W-W obronie własnej…
Zapadła cisza,
podczas której przez chwilę lustrowaliśmy się wzrokiem. Uniosłam brwi w
oczekiwaniu na odpowiedź Francisa.
— I na czym polega
komisja wychowawcza? — zapytał w końcu z kamienną twarzą.
— Na tym, mój drogi,
że wzywani są opiekunowie prawni, czyli zazwyczaj rodzice, na rozmowę z
nauczycielami. Mnie też to pewnie czeka — powiedziałam i zbladłam. — Jak moi
starzy się dowiedzą, to albo mnie zabiorą do siebie, albo wrócą na Śląsk i… i…
Zamilkłam.
— I wtedy się
pożegnamy — dokończył za mnie Francja. — To chciałaś powiedzieć, prawda?
Nie odpowiedziałam,
tylko westchnęłam.
— Wiesz — zaczęłam
po chwili ciszy — za bardzo się do was przyzwyczaiłam. Nie wyobrażam sobie
teraz życia bez was.
— To wyjedź z nami
po maturze — powiedział, wzruszając ramionami. — Wiem! Na wakacje pojedźmy
razem do mnie, do Paryża. Na tydzień. Albo na dwa. Zobaczysz mój dom. Marsylię.
Chcę ci to wszystko pokazać.
„Nawet się nie
obejrzysz jak będziesz w Paryżu”
— Jak zdam maturę,
to porozmawiamy. — Zmusiłam się do neutralnej odpowiedzi. — Na razie nic nie
obiecuję, bo jak obleję, to mam wakacje z głowy.
Miałam wrażenie, że
Francis był coraz bliżej mnie, więc wstałam i podreptałam do kuchni. Serce
waliło mi jak oszalałe i wewnątrz siebie czułam ogień. Autentycznie czułam jak
się palę.
Cała się w środku paliłam.
— Ma chérie?
Spanikowałam, gdy
usłyszałam jak wszedł do kuchni, więc udałam, że zerkam przez okno.
— Włochy wracają —
mruknęłam z ulgą ciesząc się, że wreszcie temat się skończy.
— Wszystko w
porządku? — zapytał rozbawiony, ale ja już ruszyłam do przedpokoju i otworzyłam
im drzwi.
— Romano! —
krzyknęłam zestresowana na widok starszego z braci. — Jak tam w szkole, co?!
— A tobie co znowu?
— burknął Południowiec mierząc mnie wzrokiem. — Ten drań znowu ci się narzucał?
Pozieleniałam na
twarzy.
— Nie! —
Potrząsnęłam gwałtownie głową. — Ale…
— Kazałem wam
jej pilnować. — Obok mnie stanął Francis i skrzyżował ręce na piersi.
Ku mojemu
zdziwieniu bracia krzyknęli i przytulili się do siebie.
— Przepraszam!
Bardzo przepraszam! — Feliciano rozryczał się, a mnie zrobiło się słabo. —
Nie wiedzieliśmy o tym! Jak się zorientowaliśmy, to wróciliśmy!
— Uciekła wam,
przez co ją napadnięto. — Wściekł się blondyn, a ja zamrugałam.
Ni chuj nie
oganiałam tego, o czym oni mówili, ale wiedziałam jedno. Bracia przeraźliwie
bali się Francji. I w sumie się nie dziwiłam, bo atmosfera zrobiła się tak
ciężka, że poczułam, jak moje plecy stają się całe mokre. Dodatkowo nie
potrafiłam oderwać od podłogi pięt, by uciec do swojego pokoju i zabarykadować
się jak Krzyżacy w Malborku.
— Nic jej nie
ma! — odparował Romano, ale zauważyłam, że cały się trząsł. — Znając
życie to pewnie twoja wina, draniu! P-Pieprzony żabojad!
— Spokój! —
Odważyłam się w końcu odezwać. — Starczy tego! Romano, co z komisją
wychowawczą?
Atmosfera powoli
się oczyszczała, a Feliciano uciekł do salonu. Południowiec natomiast spojrzał
na mnie:
— Masz nienormalną
dyrektorkę — żachnął się. — Darła się po mnie i po tych draniach, jakby
postradała zmysły.
— No ale co mówiła?
— zaczęłam naciskać.
— Kazała mi się
zjawić z RODZICAMI w poniedziałek na szesnastą. Heh, życzyłem jej powodzenia.
— Francis? —
Spojrzałam spanikowana na Francuza. — Co teraz?
Mężczyzna westchnął
i wyciągnął telefon. Chwilę z kimś rozmawiał, po czym zadowolony spojrzał na
mnie:
— Antonio wróci
jutro. Jakoś to załatwimy~. A teraz do lekcji, dzieci. Papa wam zrobi obiad, a
TY… — Złapał mnie pod łokieć. — Nie przejmuj się. Nie ma takiego problemu,
którego nie dałoby się rozwiązać. Rozumiesz?
Pokiwałam
posłusznie głową, a ten uśmiechnął się czule.
— Très bien~.
Do lekcji.
Dwa razy nie trzeba
było mi powtarzać. Kiwnęłam głową i zniknęłam w swoim pokoju, zamykając się na
zamek. Musiałam to wszystko jakoś przemyśleć. Nie tylko sprawę z chłopakiem,
ale też sprawę z Francją. Paryż nie brzmiał źle, pod warunkiem, że on puściłby
mnie z powrotem do domu.
***
[20 stycznia 2017 —
piątek]
Siedziałam w
gabinecie dyrektora i byłam przerażona. Ręce trzęsły mi się na kolanach i z
trudem powstrzymywałam drżenie kolan.
— Pani Natalio —
odezwał się w końcu pan Adamowicz, patrząc na mnie uważnie. — Powiedz mi,
proszę, dlaczego tutaj jesteś?
— Nie wiem tego,
panie dyrektorze — wymamrotałam.
— Więc dlaczego
jesteś taka roztrzęsiona?
— Bo jestem
histeryczką, panie dyrektorze. — Zawiesiłam wzrok na trampkach. — Nie zrobiłam
nic złego…
— Pani Natalio —
przerwał mi smutno. — Chciałbym w to wierzyć, ale niestety byli dziś u mnie
rodzice tego biednego chłopaka. Pan Dawid musiał zostać odwieziony wczoraj do
szpitala na obdukcję. Państwo Piwowarczyk zagrozili, że wezwą policję.
Poprosiłem, żeby się wstrzymali. Jest pani dobrą uczennicą, dlatego niezbyt
wierzę w to, co pan Dawid powiedział.
— A co powiedział?
— Z nadzieją spojrzałam w końcu na dyrektora. Starszy mężczyzna westchnął.
— Pan Piwowarczyk
twierdzi, że rzuciła się pani na niego z pięściami. Bez powodu.
— To kłamstwo! —
rzuciłam gwałtownie. — Zaczepił mnie i zaczął szarpać! Był agresywny, broniłam
się!
— Pani Natalio… —
Westchnął. — Ja pani wierzę. Problem polega na tym, że nie mogę tej sprawy tak
zostawić.
— Jakoś nie było
tego problemu, kiedy JA potrzebowałam pomocy… — wyrzuciłam z siebie, czując łzy
pod powiekami. — Gdzie pan był, kiedy moja klasa mnie gnębiła? Gdzie było grono
pedagogiczne, kiedy chłopacy zamykali mnie w kabinie w kiblu i wylewali na mnie
wodę z kibla? Gdzie był ktokolwiek, kiedy…
Zamilkłam.
… kiedy próbowali
mnie dotykać? ...
— Zareagowaliście
dopiero, kiedy przyszło do was zawiadomienie o próbie samobójczej — dodałam
cicho, widząc, że dyrektor nie zamierzał mi odpowiedzieć. — Wiem, że prawo w
Polsce jest do zmiany od gruntu, bo chroni oprawcę, a nie ofiarę. Tak samo jest
w tym przypadku. Broniłam się, ponieważ zostałam zaatakowana przez wyrostka, z
którym nie radzą sobie nauczyciele. Myśli, że jest bezkarny. Ale NIE jest. A ja
nie będę ponosić za to odpowiedzialności.
Byłam z siebie
dumna. Byłam dumna na tyle, że podniosłam wysoko głowę i wstałam. Nie zamierzam
więcej być ofiarą. Od dziś zabiję każdego, kto mnie wnerwi. C’est la vie!
— W poniedziałek —
powiedział zrezygnowany mężczyzna. — O godzinie wpół do czwartej będzie obecny
Dawid Piwowarczyk z rodzicami. Na komisji. Bardzo proszę, aby pani przyszła ze
swoimi opiekunami prawnymi. Z racji pani dobrego zachowania i dobrych wyników w
nauce, nie będziemy informować pani rodziców telefonicznie. Niech pani powie
głośno to co tutaj, ale w poniedziałek.
— Moi rodzice są w
Warszawie. Czy może być ktoś inny?
— Dla pani zrobimy
wyjątek, pani Natalio.
Nie odezwałam się
tylko wyszłam z gabinetu. Na korytarzu czekała już na mnie zniecierpliwiona
Nela.
— I jak? —
zapytała.
— A jak myślisz? —
mruknęłam. — W poniedziałek mam komisję wychowawczą, a rodzice tego sukinsyna
grożą mi policją.
— Jesteś dość
spokojna. — Zauważyła, patrząc na mnie kątem oka.
— Swoje już
wypłakałam — przyznałam. — Nie wiem, jak z tego wybrnę, będę musiała dziś
zadzwonić do mamy…
— Zadzwoń jutro.
Dziś wypocznij, wyglądasz jak pół kroku do trumny.
— Pierwszy raz
słyszę, że się o mnie martwisz — przyznałam z lekkim uśmiechem.
— Kretynie —
powiedziała Nela — jak ja o ciebie nie zadbam, to kto to zrobi?
— Znając życie, to
pewnie Francis. — Westchnęłam.
— Pieprzony żabol.
— Splunęła, gdy znalazłyśmy się przy mojej klasie. — Niech go chuj strzeli.
Milczałam. Sprawę Paryża
postanowiłam zachować na razie w tajemnicy. Dla własnego bezpieczeństwa.
— On ma jakąś
obsesje na twoim punkcie, czy jak?! — wybuchła nagle, a Paweł z kumplem
spojrzał na nas z zaciekawieniem.
— Oby mu nie
odwalało jak Hiszpanii na punkcie Romano — mruknęłam.
— Zauważyłam, że
między nimi coś… iskrzy? — Nela rozmarzyła się, a ja zastanawiałam się, jak ona
to robiła, że emocje i tonacja głosu zmieniały jej się w ułamek sekundy. — W
sumie Antonio też ma obsesję na punkcie Włocha.
— Francis
powiedział mi, że Hiszpania posiada dwie twarze, przez co bardzo przypomina
Rosję. Dla Romano może i jest czuły od samego początku, ale dla reszty swoich
kolonii był bardzo okrutny.
Zabrzmiał dzwonek
na lekcję, więc Nela pokręciła głową, zmierzyła Pawła podejrzliwym wzrokiem i
ruszyła na drugie piętro na swoje zajęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz