[16 stycznia 2017 — poniedziałek]
Ziewnęłam głośno przy klasie dwadzieścia siedem i
rozejrzałam się nieprzytomnie po rówieśnikach. Tydzień bez Aresa był jednym z najgorszych
tygodni od dawna. Niekontrolowane wybuchy płaczu w domu, uczucie pustki
oraz ta cholerna cisza. Najgorsza była właśnie ta cisza.
Co noc nawiedzały mnie koszmary, a ja będąc zdesperowaną,
poprosiłam Francisa o nocne towarzystwo. Oczywiście spaliśmy pod dwiema
osobnymi kołdrami dla mojego komfortu i ku chwale jego niezadowolenia.
Wiedziałam, że nie było to rozważne i na pewno nie pomoże mi w przezwyciężeniu
syndromu sztokholmskiego, ale na tyle śmierdziało ode mnie desperacją, że się w
tym aspekcie poddałam.
Tymczasem nastał kolejny tydzień męki w szkole. Miałam iście paskudny humor i nawet bracia Włochy mi go nie poprawili, mimo, że Francja ściągnął ich specjalnie dla mnie. Było to bardzo miłe, ale i absurdalne, że mężczyzna kazał im się tłuc przez pół Europy, żeby mnie się zrobiło ciepło na serduszku chociaż na parę chwil, ale niestety.
Nie cieszyło
mnie nic.
Sytuacja z Pawłem też mnie w sumie wkurwiała, bo typ
totalnie gapił się na mnie bez skrępowania na lekcjach to raz, a dwa, już nie
raczył ze mną nawet porozmawiać. Co więcej, następnego dnia po podwózce
całkowicie mnie ignorował. Idąc za jego przykładem, również zlałam go ciepłym
moczem. Miałam zbyt dużo problemów na głowie, żeby się jeszcze za kimkolwiek
uganiać.
A może to ja po prostu za dużo wymagałam? Przecież on
miał dopiero osiemnaście lat, nie wymagajmy od niego Bóg wie czego. Francja
posiadał pewnie coś koło tysiąca na karku, a też dojrzałością nie grzeszył.
Faceci tak już chyba mieli, że ich mózg nie do końca był kompatybilny z resztą
oprogramowania.
Podskoczyłam na dźwięk dzwonka, wstałam i pokulałam się
do klasy za resztą z miną męczennika. Moniki i Oli dziś niestety nie było, więc
zasiadłam sama w swojej ławce. Miała teraz nastąpić wyrywkowa godzina
wychowawcza, więc miałam nadzieję, że przynajmniej godzinę dłużej sobie pośpię.
Znając życie, wychowawczyni będzie po nas darła ryja, że byliśmy najgorszą
klasą w jej życiu, czy coś w
tym stylu. Potem temat zejdzie na nasze oceny i znowu będzie darcie ryja, że
jest jej wstyd za naszą „bandę orangutanów”.
Nie myliłam się, bo gdy pani Socha weszła jak burza do
klasy, zarzuciła rudymi lokami w powietrzu i niczym pani Weasley podpierając
dłonie na biodrach, spojrzała na nas z rosnącą dezaprobatą.
— Moi kochani — zaczęła — dziś mamy do omówienia kilka
spraw. Skupić się i słuchać. Wawrzyniak! Odłóż ten telefon!
Zestresowany kolega szybko schował urządzenie do
kieszeni, a w klasie zaległa cisza.
Ona była gorsza niż
Snape…
— Dobrze. Po pierwsze, będziemy mieli dwóch nowych
kolegów w klasie.
Super, kolejne
mordy do oglądania.
— W tej chwili są u dyrektora i dopełniają ostatnie
formalności, także prawdopodobnie dołączą do was na następnej lekcji. Mam
nadzieję, że ciepło przyjmiecie nowych kolegów.
— Przepraszam. — Zgłosiłam się. — Czemu w ostatnim
semestrze przychodzą do tej szkoły? Wywalili ich z poprzedniej? Jeżeli tak, to
dlaczego przyjmuje się młodocianą recydywę do tej elitarnej na zadupiu
placówki?
— Nie mam na ten temat żadnych informacji, ale myślę, że
jak się tu zjawią, to może ich pani o to zapytać, panno Żylińska.
— Ta, już lecę — mruknęłam i opadłam na oparcie
zrezygnowana.
— Kolejna sprawa. Jako, że wasza średnia zostawia wiele
do życzenia, oraz zachowanie co niektórych
tutaj jest wręcz SKANDALICZNE, po rozmowie z panem dyrektorem
postanowiliśmy, że przyda wam się lekcja życia i pokory. A nic tak tego nie
wyrabia jak ciężka praca. Przez cały ten tydzień będziecie więc działać na
rzecz szkoły.
Klasa jęknęła, a ja zmrużyłam oczy na nauczycielkę.
— Sprzątanie szkoły, dyżury na stołówce oraz opieka nad
roślinnością, to będzie wasze zadanie. I to wszystko w ramach przerw.
— Pani chyba żartuje! — Zdenerwował się rudowłosy Janek,
który siedział zawsze z Pawłem.
— Ja żartuję?! — warknęła Socha i pieprznęła dłonią o
biurko. — A kto ostatnio bawił się w podpalanie ping pongów i aktywował tym
samym alarm przeciwpożarowy?! Ludzie, wy macie, do cholery, osiemnaście lat!
Porno powinniście oglądać, a nie palić ping pongi na przerwach!
— Ale dlaczego ma cierpieć cała klasa? — zapytała cicho Kasia,
przewodnicząca klasy.
— Bo preferuję odpowiedzialność zbiorową! — powiedziała
twardo nauczycielka, a ja niepotrzebnie otworzyłam ryj:
— Niemcy też preferowali podczas okupacji.
— Żylińska! Nikt nie pytał panią o zdanie! Po raz kolejny
musiałam się za was wstydzić! Obiecaliście mi w październiku, że się
ogarnięcie!
— No i nie pijemy już w miejscach publicznych. —
Zachichotał Paweł, a ja kiwając głową, w myślach ochrzciłam go samobójcą.
Socha wzięła głęboki oddech, ale nie dała się
sprowokować. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała:
— Także kończąc mój wywód, czeka was w tym tygodniu
mnóstwo pracy na rzecz szkoły, zaczynając od jutra — powiedziała twardo,
ignorując nasze jęki niezadowolenia. — Czy ktoś ma coś jeszcze do dodania?
Klasa ucichła, a ja podniosłam obie ręce w obronnym
geście i wstałam.
— Ja. Spierdalam. — Obróciłam się w stronę drzwi z
zamiarem wyjścia, a rówieśnicy ryknęli śmiechem.
— Panno Żylińska, jak się pani wyraża?! Proszę siadać!
Usiadłam na swoim miejscu i schowałam twarz w dłoniach.
Zajebiście, kurwa,
zajebiście.
Tak jak podejrzewałam, resztę lekcji słuchaliśmy, jacy
byliśmy okropni, infantylni i niegrzeczni. I kiedy tak zostało niecałe dziesięć
minut do końca, drzwi z klasy otworzyły się i do sali wszedł sam pan dyrektor
oraz bracia Włochy.
Zaraz… ŻE CO?!
A to, że na ich widok oczy prawie wypadły mi z oczodołów,
a sam mózg po samobójczym okrzyku Allah
Akbar! rozpierdolił mi się na wszystkie możliwe zakamarki w czaszce.
Wycelowałam palcem wskazującym na braci i najzwyczajniej w świecie wrzasnęłam
przeraźliwie na całe gardło.
Klasa spojrzała na mnie przerażona, a belferowa podniosła
na mnie głos:
— Żylińska! Ty nie jesteś w cyrku!
— Bella! — Feliciano ucieszył się na mój widok,
kompletnie ignorując wyraz przerażenia znajdujący się na mojej twarzy. —
Kuzynko!
— Siema — burknął Romano, miażdżąc wszystkich spojrzeniem
na dzień dobry.
— Przywitajcie, proszę, nowych kolegów — powiedział
dyrektor, który zdawał się być zrezygnowany już na starcie. — Feli… yyy…
— Jestem Feliciano Vargas! — Uśmiechnął się szeroko
wskazany, machając ręką jak pojeb w stronę dziewczyn. — A to mój brat, Romano!
Jesteśmy Włochy! Znaczy z Włoch… Auu!
— Brawo, durniu — warknął Romano, który bez skrępowania
palnął brata w głowę z otwartej ręki. — Jak nie wiesz, to się nie wypowiadaj,
do cholery!
— Ja pierdolę — jęknęłam, zasłaniając dłonią usta.
— Siadajcie, proszę… — Sochę chyba przerosła sytuacja, bo
sama oklapła na fotel i spojrzała w dziennik.
Nie zareagowałam, gdy Romano odepchnął dość brutalnie
Feliciano i dosiadł się do mnie. Starałam się nawet na nich nie patrzeć. Byłam
ekstremalnie zestresowana, przerażona i wiedziałam, że wieść o tych dwóch
debilach szybko rozniesie się po szkole i znów będę przechodzić piekło.
A propos debili… Przecież ja zajebię gołymi rękoma tego
pieprzonego, francuskiego…
Uspokój się,
Natalia. Nic ci to nie da.
Gdy tylko zabrzmiał dzwonek na przerwę, złapałam za torbę
i wyparowałam z klasy jak koń ze stajni. Nie interesowali mnie bracia w tym
momencie, oj nie.
Wypadłam przed szkołę i trzęsąc się z zimna, wybrałam
numer do Francji. Na swoje nieszczęście, odebrał już po dwóch sygnałach.
— Halo? Mademoiselle?
— TY SKOŃCZONY IDIOTO! — ryknęłam do słuchawki,
przestraszając grupkę uczniów palących po kryjomu papierosy. — ZABIJĘ CIĘ,
SŁYSZYSZ?! TYLKO WRÓCĘ DO DOMU, ZOBACZYSZ!
— Ma chérie, o co chodzi?
Wzięłam głęboki wdech i wydech i drżącym z emocji głosem
wysapałam do słuchawki:
— Powiesz mi, co bracia Włochy robią w mojej klasie, czy
mam zgadywać?!
— Mon amour
— zamruczał. — Ostrzegałem cię, żebyś
mnie nie prowokowała. Byłaś taka pewna swojego, że nie jestem w stanie cię
kontrolować w szkole, więc znalazłem idealne rozwiązanie. Dodatkowo jest to
ochrona dla ciebie. Wystarczyło kilka telefonów i spory zastrzyk finansowy dla
szkoły i Włoszki są od dziś twoimi kuzynami. Same plusy, ma chérie. Poza tym… Sama mówiłaś, że nie chcesz, żebym po ciebie jeździł. Jestem
genialny, prawda~?
— Ty… Ty… Ty…!
Autentycznie brakowało mi słów. Czułam się wewnętrznie
przygnieciona i jeszcze bardziej monitorowana niż wcześniej. Francuz bez
krępacji coraz mocniej zaciskał na mnie swoje sidła i ze spokojem patrzył, jak
się szamotam.
Oczami wyobraźni widziałam jego uśmiech w momencie, kiedy
się poddam.
— Ach, właśnie~.
Pozwoliłem sobie na drobne zmiany w naszym pokoju~ — powiedział,
sprowadzając mnie na ziemię.
— NIE ZMIENIAJ TEMATU! Zaraz… O-O czym ty mówisz?!
— Wymieniłem nam
łóżko, ponieważ twoje nie było zbyt wygodne. Teraz będzie lepiej nam się razem
spało~.
— Nie wierzę… — Byłam blisko płaczu. — PO PROSTU…
UGGHHHH! Zabierz ich z mojej szkoły! To nie jest ochrona! TO MONITORING! I
SKOŃCZ RZĄDZIĆ SIĘ W MOIM DOMU! … Powiem wszystko Neli! Zobaczysz!
— Ma chérie, nie wygrasz.
— Jeszcze zobaczymy!
— Ciii~… Pozwól, że cię zacytuję. Jak to było? Ach…
Szach mat, ma chérie~.
Nie odpowiedziałam, tylko rozłączyłam się i rozejrzałam
rozpaczliwie wokół siebie. On mnie wykończy psychicznie…
***
Moi „kuzyni” dość szybko zaaklimatyzowali się w klasie.
No znaczy, tak jakby. Dziewczyny były zachwycone przystojnymi i szarmanckimi
Włochami, chłopacy natomiast niezbyt polubili moich ciotecznych braci. Bardzo
szybko więc w prezencie od nich otrzymali łatkę „pizdy” i „pedała”. No cóż…
Poziom godny osiemnastolatków.
Tak jak podejrzewałam, wieść o tym, że to moja rodzina
rozeszła się ekspresem, a laski z mojej klasy męczyły mnie na przerwach
pytaniami typu „czemu nic nie mówiłaś?”, „A mają dziewczyny?”.
Nela zaśmiewała się do łez z mojej sytuacji, przynajmniej
dopóki grzecznie jej nie wyjaśniłam drugiego dna obecności Włochów. To, co mnie
zdziwiło to to, że wieść o Rosji kompletnie zignorowała. Ważniejsze dla niej
było to, że Francja coraz bardziej mnie ubezwłasnowolniał.
— Tylko wiesz — powiedziałam cicho, gdy stałyśmy na
korytarzu przed moją ostatnią tego dnia lekcją i obserwowałyśmy wianuszek
dziewczyn wokół braci — Francis może i robi ze mnie niewolnicę, ale
przynajmniej mnie nie zabije…
— Sama kiedyś mówiłaś, że niewola jest gorsza niż śmierć
— warknęła.
— Teraz nie jestem tego już taka pewna…
— Ale ja jestem — syknęła przez zaciśnięte zęby. — Umrzeć
bym wolała, niż być na łasce tego zarośniętego zboczeńca.
— To się zamień — burknęłam. — Bo ja chętnie jeszcze
pożyję…
Zabrzmiał dzwonek, a Nela przewróciła oczami i wspięła
się schodami na górę. Ja natomiast poczłapałam w stronę klasy. Minęłam
nakręconego i nawijającego Feliciano do dziewczyn i stanęłam przy ścianie, koło
jego brata.
— Romano — powiedziałam cicho do Włocha, gdy stanęłam
koło niego. — Powiedz bratu, że ma się tak nie popisywać, bo go zabiję.
— Widzę po twojej minie, że rozmawiałaś z tym draniem.
— Żebyś wiedział. — Westchnęłam. — Dlaczego się mu nie
postawiliście? Kto normalny w waszym wieku idzie do szkoły?
— Mam to w dupie — powiedział Romano, lustrując
przechodzącą koło nas młodą nauczycielkę angielskiego. — Ale Feliciano się
napalił i przyznać muszę, że fajne są tu laski.
— Wiesz dlaczego fajne?
— Myhym?
Obróciłam się do Włocha z uśmiechem i stanęłam z nim
twarzą w twarz.
— Bo to Polki. Słowianki są przepiękne. I najlepsze.
— Yhym.
— Niesamowite — powiedziałam — że w ciągu pół roku
okazało się, że mam jeszcze czterech kuzynów.
— I pojebanego adoratora — mruknął Romano. — A wiesz co
jest najgorsze w tym wszystkim?
Widząc moją pytającą minę, uśmiechnął się:
— Że ten kretyn dopiero się rozkręca. Zanim się
obejrzysz, będziesz w Paryżu.
— Chyba śnisz! — warknęłam, krzyżując ręce na piersiach.
— Ta myśl to coś strasznego…
— Madame Bonnefoy — parsknął i ruszył do klasy.
— Zamknij się! — burknęłam czerwona i podążyłam za nim.
— Mogę tak do ciebie mówić, prawda? — Romano złośliwie
zmierzył mnie wzrokiem i usiadł ze mną w ławce.
— Zapomnij!
— O czym? — Feliciano zawisł nad naszą ławką z wielkim
uśmiechem i wypiekami na twarzy.
— O niczym — powiedziałam szybko, kątem oka widząc, jak
uśmiech Romano się rozszerza.
— Nasza kuzynka ma nowe przezwisko.
— Ooooo, jakie?
— Romano, nie! — warknęłam cała czerwona.
— Madame Bonnefoy. Pasuje, czyż nie?
— Ooooo, braciszek Francja się ucieszy! — Podjarał się
Feliciano, a mnie szczena pierdolła o ławkę.
— Wy potwory! — Zasłoniłam uszy rękoma.
Bracia roześmiali się serdecznie, a ja poprzysięgłam
sobie, że pierwszą rzeczą, jaką zrobię po powrocie do domu, będzie wybicie
zębów panu Bonnefoy.
***
Wróciłam do domu w paskudnym humorze, zmęczona natłokiem
zajęć oraz zniechęcona do dalszej edukacji w tym kraju. To był jedyny dzień od
bardzo dawna, kiedy wróciłam pieszo do domu, co prawda w towarzystwie
chłopaków, ale przynajmniej mogłam odetchnąć pełną piersią, bez zbędnego ucisku
ze strony Francji.
A skoro o nim mowa… Miałam w planach go zabić.
Teraz niestety nie miałam tej szansy, bo wbijając do
mieszkania jak smok do potoku okazało się, że był tu obecny tylko Hiszpania.
— Gdzie Francis? — zapytałam, siląc się na uśmiech.
— Pojechał na zakupy. — Antonio zamrugał, po czym
przeniósł wzrok na Południowego. — Romano! Jak było w polskiej szkole?
— Spierdalaj, jestem wykończony — Włoch minął go, a ja
parsknęłam śmiechem.
— To cudownie! — Wesoły Latynos nie odpuszczał w
nawiązaniu kontaktu ze zmierzłym przyjacielem. — To znaczy, że pewnie dałeś z
siebie wszystko, prawda?
— Czego nie rozumiesz w słowie „spierdalaj”? — warknął
poirytowany chłopak, odwracając się do niego z mordem w oczach. — Na uczniów
działa, dlaczego, do cholery, na ciebie NIE DZIAŁA NIC?!
— Spokojnie, chłopaki! — powiedziałam ostrożnie,
przeczuwając rozróbę. — Antonio, możesz mi z czymś pomóc?
Nie chcąc doprowadzić do bójki, wyprowadziłam Hiszpana za
łokieć do swojego pokoju.
— Co mam zrobić? — Ucieszył się i spojrzał na mnie jakoś
tak miękko.
— E. — Zaczęłam szybko myśleć i rozglądać się po pokoju.
— Myślałam nad małym przemeblowaniem.
— Mówisz?
— Tak. Zdecydowanie trzeba tu odświeżyć. I dodatkowo… —
przerwałam, gdy mój wzrok padł na moje stare łóżko.
A raczej na jego brak.
Zamiast niego było większe, z czego rama była z litego
drewna, a nowiusieńkie poduszki i aksamitna czerwona pościel wyżerało mi mózg
przez gałki oczne.
— A-Antonio… Co to jest? — zapytałam słabym głosem.
— Emmm… — Hiszpan zrobił dwa kroki do tyłu dla
bezpieczeństwa. — Bo widzisz, Francja postanowił…
— Ach, „Francja POSTANOWIŁ” — powtórzyłam cicho, nie
wiedząc, czy to co czułam to rozpacz, czy wkurwienie na nowym, wyższym
poziomie.
Zagadka się rozwiązała, kiedy do oczu napłynęły mi łzy, a
ja usiadłam ciężko na łóżku i oklapłam zrezygnowana.
— Nie daję rady… — szepnęłam i schowałam twarz w
dłoniach, by ukryć łzy przed mężczyzną. — On coraz bardziej się tu panoszy…
Coraz bardziej mnie ten pająk oplata, ja już nawet skrzydełek nie mam…
Zapadła cisza, ja załkałam cicho z bezsilności, a Hiszpan
usiadł po chwili koło mnie i bez wahania objął mnie ramieniem.
— Co ja mam zrobić? — zapytałam w końcu, ocierając oczy i
patrząc na Hiszpana. Ten nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok, wzdychając.
Widząc to, pokręciłam niedowierzająco głową. — Naprawdę nic…?
— Mi Ouirido amigo — powiedział w końcu. — Może
lepiej będzie, jak z nim o tym porozmawiasz.
— Tonio… — Westchnęłam. — Rozmawiałam z nim już tyle razy
i nie przyniosło to ani efektu, ani odpowiedzi… Jest głuchy na wszystko, a
słuchać wybiórczo to nikt nie potrafi tak, jak on…
— Wiesz, nikt nigdy z waszego gatunku go nie odrzucał —
powiedział pogodnie. — Nie bardzo wie co ma robić, więc wykorzystuje to, czego
się nauczył głównie na wojnie. To dla niego nowa sytuacja.
— Jezus, Maria, jakie szczęście, że koleś nie wpadł na
to, by wjechać tu swoim czołgiem. Chociaż słyszałam, że francuskie czołgi mają
pięć biegów, cztery do tyłu i jeden do przodu.
Mówiąc to zachichotałam przez łzy, a Hiszpan mi
zawtórował.
— Tylko mu tego nie mów.
— Czego ma nie mówić?
Podskoczyłam i spojrzałam w stronę drzwi z pokoju. Stał w
nich zdziwiony Francis, którego wzrok wędrował raz na mnie, a raz na Hiszpanię.
— Co cię to obchodzi? — Wytarłam przegubem nos i wstałam.
— Gdzie moje stare łóżko?
Antonio wstał i szczerząc się przepraszająco, zwiał z
pokoju zostawiając nas samych. Gdy tylko drzwi z pokoju się zamknęły, zmrużone
oczy Francuza spoczęły na mnie.
— Gdzie moje stare łóżko? — zapytałam ponownie. — Nie,
czekaj. Walić wyro. Next kłestszyn. Czy ciebie całkiem popierdoliło wysyłać
tych dwóch do mojej szkoły? Bozia cię opuściła? Co ja mam teraz zrobić? Znowu o
mnie gadają! Romano już zadarł z chłopakami w klasie! A Feliciano cały czas
podrywa moje koleżanki!
— I co? Udało mu się którąś poderwać? — Zainteresował
się, a mnie wypieprzyło żyłkę na czole.
— CZY TY MNIE W OGÓLE SŁUCHASZ?!
— Ciiiii~. Nie krzycz, ma chérie~.
— FRANCIS! — wrzasnęłam, gdy straciłam resztki
cierpliwości. — Mam ochotę cię udusić, rozumiesz?! Ostatnimi resztkami trzymam
się tego, żeby nie skoczyć ci do gardła! NIE PROWOKUJ MNIE, BO SIĘ SKOŃCZY
DZIEŃ DZIECKA!
— Ale ty krzyczysz… — Zacmokał z niezadowoleniem.
— FRANCIS, DO KURWY NĘDZY! — Tupnęłam nogą rozjuszona, a
wtedy do mojego pokoju wbił Romano. Zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem i
opluł mnie pretensjami prosto w prawe oko:
— Przepraszam, ale możesz być ciszej, madame Bonnefoy?!
Próbuję odrabiać to zjebane zadanie domowe z biologii!
Zbladłam, a z przedpokoju usłyszałam stłumione śmiechy
Hiszpanii i Feliciano.
— Madame Bonnefoy — zamruczał Francis, a ja
zaczerwieniłam się po cebulki włosów.
— Japa, Morris! — warknęłam na modłę Króla Juliana.
— Podoba mi się. — Francuz zamruczał z uznaniem, a ja
zmiażdżyłam Romano wzrokiem.
— Widzisz, coś narobił?!
— I tak już ze sobą śpicie. — Wzruszył ramionami. — Ale
jak, kurna, usłyszę was w nocy, to zabiję! Mamy na ósmą rano!
— Patrzcie go, kurwa! — Wybuchłam z niedowierzaniem. —
Jeden dzień w szkole i już ci się we łbie poprzestawiało!
— Ej, laska, ty uważaj do kogo mówisz! — Romano wycelował
we mnie zdenerwowany palcem. — Twoich starych w planach jeszcze nie było, kiedy
ja…
— Nie kłóćcie się… — Francis westchnął, ale my
mierzyliśmy się wściekle wzrokiem.
— O co, do cholery, ty się tak wściekasz?! — burknęłam,
krzyżując ręce na piersiach.
— O to, że zachowujesz się jak wuwuzela z jajnikami na
meczu z Barceloną — prychnął Włoch. — Wrzuć w końcu na luz, bo ci serce
wysiądzie przed czterdziestką.
— I kto to mówi? — prychnęłam. — Koleś jadący na wiecznym
wkurwie nie będzie mi mówił, że mam się uspokoić!
— Albo przestaniecie się kłócić, albo ja wam pomogę się
pogodzić — zagrzmiał w końcu zdenerwowany Francuz. Obrzuciłam Romano jadowitym
spojrzeniem i odwróciłam obrażona głowę w drugą stronę.
Gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, pod moimi powiekami
zebrały się łzy.
— Nie powinien tego mówić — powiedziałam w końcu po
chwili ciszy.
— Dla niego to coś nowego — powiedział spokojnie. — Nie
zabijaj w nim entuzjazmu.
— Dla was wszystko jest, kurwa, nowe! Czy on w ogóle
kiedykolwiek był w szkole?
— Nie przypominam sobie — mruknął Francja. — Raczej uczą
nas nasi opiekunowie, a gdy jesteśmy już dorośli, robimy wszystko na własną
rękę. Dla ciebie szkoła to przykry obowiązek, dla niego nowe doświadczenie.
Zrozum to. Przejdzie mu.
— Myślisz, że powinnam go przeprosić? — Spojrzałam na
francę wilgotnymi oczami, a on chwilę patrzył na mnie w milczeniu. W końcu
odezwał się z uśmiechem:
— Myślę, że to doceni.
— Dziękuję, że czasami jesteś normalny.
Uśmiechnęłam się szeroko i wypadłam z pokoju. Ignorując
obecność Feliciano i Hiszpana, podeszłam do Romano i najzwyczajniej, po ludzku,
chłopaka przytuliłam.
— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Nie chciałam się
kłócić.
Jako, że Romano nic nie odpowiedział, to dźwignęłam
zaniepokojona głowę i ze zdumieniem zobaczyłam, że Włochy stał się cały
czerwony. Patrzył na mnie z niedowierzeniem i z takimi wypiekami na twarzy, że
aż go puściłam z wrażenia.
— Wszystko okej? — zapytałam, a on fuknął na mnie i
powiedział coś po włosku pod nosem, odwracając głowę na bok.
Francis zachichotał, a ja odwróciłam się w jego stronę.
— Zaakceptuję braci w szkole, bo w sumie i tak mam gówno
do gadania — powiedziałam. — Została kwestia łóżka.
— Mówiłem już, że wymieniłem je na wygodniejsze. —
Wzruszył ramionami. — Sama się przekonasz~.
— Nie przekonam — burknęłam — bo od dziś nie śpimy razem,
póki nie wróci moje stare łóżko. A ja będę spać z Romano.
— Z kim? — zapytał z uśmiechem Hiszpania.
— Z Feliciano! — dodałam szybko czując, że oblał mnie
zimny pot. Mordercza aura minęła tak szybko, jak się pojawiła, a ja zarejestrowałam,
że musiałam być ostrożna przy temacie Hiszpania-Romano.
— Z Feliciano — powtórzył kąśliwie Francis, kiwając
głową. — Będziesz spać z Feliciano.
— Racja. Zły pomysł — powiedziałam powoli. — Śpię sama, a
wy róbcie, co chcecie.
Minęłam Francję rzucając mu przy tym wyzywające
spojrzenie i zniknęłam w swoim pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz