ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

sobota, 18 czerwca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ — ᴍᴀᴛᴜʀᴀ ᴛᴏ ʙᴢᴅᴜʀᴀ

 

[21 maja 2017 — niedziela]

Spojrzałam z rozpaczą na Francję. Blondyn siedział wygodnie na kanapie w salonie i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w moją prezentację maturalną na język polski. Jutro na godzinę dziewiątą miałam egzamin ustny, a mnie głowa już pękała od ciągłej nauki, w którą wkładałam wiele serca i energii przez ostatni miesiąc. Odłożyłam wszystkie spotkania z rodziną oraz, ku niezadowoleniu Neli, wszystkie spotkania z przyjaciółmi. Schudłam jeszcze bardziej, bo ze stresu mało co jadłam. Pisemne egzaminy z matematyki, polskiego, angielskiego, biologii i historii miałam odhaczone. Zostały mi jedynie ustny angielski i polski.

Dodatkowo zdziwiło mnie, że wraz ze mną do matury przystępował Feliciano. Romano miał wyjebane na polską maturę, ale Północny tak się podjarał, że siedział przy książkach równie długo i często jak ja.

Pojebany.

— No i? — Zaczęłam się niecierpliwić.

— Długie.

— Takie ma być, w końcu mam mówić przez kwadrans. To mogę już zaczynać? — Ze zniecierpliwienia zatupałam stopą.

— Tak. Ładnie napisałaś.

— Dziękuję. No to wio… — Wzięłam głęboki oddech i zarecytowałam: — „W życiu człowieka często…

— Zapomniałaś o „Szanowna komisjo, tematem mojej prezentacji…” — przerwał mi Francis.

— Nie zapomniałam, tylko celowo pominęłam.

— Nie pomijaj, mów całość.

Westchnęłam głęboko, ale powiedziałam spokojnie:

— „Szanowna komisjo, tematem mojej prezentacji jest…”

Ma chérie, może przebierzesz się w spódniczkę, by wyglądało to na prawdziwą próbę generalną~?

— Co? — Zdziwiłam się. — A co mi da spódniczka w przećwiczeniu tekstu?

— Tobie nic, ale ja bym sobie popatrzył na twoje nogi.

— Masz się skupić na tym co mówię, a nie na moim cellulicie! — Prawie oplułam się ze zdenerwowania, a blondyn pokręcił głową.

Non, non, non. Nic tak nie przyciąga uwagi mężczyzny, jak zgrabne szyny i ponętna stacja.

— Się kolejarz, kurwa, znalazł — burknęłam. — Skup się na tym co mówię! Ostatni raz cię proszę!

— Dobrze, już dobrze…

— „Szanowna Komisjo, tematem mojej prezentacji jest tragizm człowieka uwikłanego w czas historyczny. W życiu człowieka często zdarzają się nieprzyjemne zrządzenia losu, kiedy to jednostka staje się żywą zabawką historii…”. Co znowu? — przerwałam widząc jego minę.

— Zastanawiam się, w jakim kolorze bikini byłoby ci do twarzy.

— Kyrje Elejson.

— Ale mów, mów~.

Przymknęłam oczy modląc się o cierpliwość, wzięłam kilka głębokich oddechów i policzyłam w myślach do dziesięciu. Do dziesięciu Missisipi.

— „Szanowna Komisjo, tematem mojej prezentacji jest tragizm człowieka uwikłanego w czas historyczny. W życiu człowieka często zdarzają się nieprzyjemne zrządzenia losu, kiedy to jednostka staje się żywą zabawką historii. Jednym z najokrutniejszych momentów historycznych jest niewątpliwie wybuch wojny, gdzie człowiek z każdej strony narażony jest na niebezpieczeństwo…”. CO ZNOWU?!

Czułam, że zaraz trafi mnie szlag, zwłaszcza, że Francis teatralnie kręcił głową i cmokał z niezadowoleniem. Po moim wybuchu wstał z kanapy, stanął przy mnie i powiedział:

— Nie garb się. Pierś do przodu. I nie recytuj, tylko mów.

Odetchnęłam z ulgą, bo jego rady były nawet normalne.

— Dobrze. Czekaj, w taki sposób? — Wyprostowałam się, żeby nie wyglądać jak Quasimodo.

— Czekaj, zobaczę. — Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem z mojego profilu i stanął za mną. — Musisz bardziej wyeksponować piersi.

Mówiąc to stanął za moimi plecami i zanim zdążyłam zrozumieć o co mu chodzi, to złapał mnie mocno obiema rękami za cycki.

Krzyknęłam głośno jak ranne zwierzę i wyprostowałam się jak struna, gdy poczułam jego wbijające i ściskające się rytmicznie palce.

— O, właśnie tak~, mon

Nie dokończył, bo odwróciłam się jak czarna mamba i z całej siły przywaliłam mu z pięści w lewy policzek. Chyba trochę przesadziłam z siłą, bo Francja wpadł na meblościankę z odrzutu.

— TY CHOLERNY ZBOCZEŃCU! — wydarłam się cała czerwona, zakrywając swoje skarby i próbując opanować drżenie kolan. — JA CIĘ CHYBA KIEDYŚ ZABIJĘ!

— Ugghhh… — mruknął, łapiąc się za nos, z którego powoli zaczęła kapać krew. — O-Ogranicz siłę następnym razem…

— Żałuję, że poprosiłam cię o pomoc! Jesteś dupnięty od kołyski! — Wściekłam się nie na żarty. — Zboczeniec! Świnia! Gwałciciel! Ekshibicjonista! Degenerat! Debil!

Wrzeszczałam i tupałam nogą z każdym kolejnym wyzwiskiem, aż do salonu wpadli zdziwieni Hiszpania i Romano. Włoch na nasz widok wybuchnął głośnym śmiechem, a Hiszpania podszedł do mnie, próbując mnie uspokoić.

— Fusososososo~. Kochana, fusosososo~.

— Niepotrzebnie tak panikujesz — mruknął Francja, przyciskając wnętrzem nadgarstka lewą dziurkę od nosa. — Przecież już za niedługo moje dłonie będą tam codziennie, honhon~. Gdyby tylko tam~. Honhonhon~!

Poczułam rozlewający się gorąc po moich policzkach i z mordem w oczach ruszyłam w jego stronę. W ostatniej chwili jednak Hiszpania złapał mnie pod ramiona i odciągnął od kumpla.

— Nie byłbyś sobą, gdybyś czegoś nie odpieprzył, prawda?! — warknęłam, próbując się wyrwać, by skopać Francji tyłek. — Jeszcze raz mnie dotkniesz tam, gdzie nie powinieneś, to wylądujesz na wózku inwalidzkim!

— To nie moja wina, że moje ręce same ciągną w twoją stronę. — Uśmiechnął się złośliwie i wzruszył ramionami. — W sumie NIE TYLKO ręce.

— ANTONIO, CZYMEJ MJE! CZYMEJ, BO ZABIJĘ! — Zaczęłam się szarpać w amoku z pianą na ustach.

— Daj ją — burknął Romano, wyciągając rękę w stronę Hiszpana, który starał się mnie utrzymać z całej siły, bym nie rzuciła się na Francisa. — Ja się nią zajmę.

Antonio z przepraszającym uśmiechem obrócił mnie i po chwili znalazłam się w ramionach Romano. Ten trzymał mnie mocno przez chwilę i patrzył mi prosto w oczy, po czym powiedział z wrednym uśmiechem:

— Pozdrów go ode mnie.

I puścił mnie.

Gdy tylko poczułam luz w stawach, odwróciłam się w stronę Francisa, który zrozumiał sytuację, przez co momentalnie zrzedł mu uśmiech z twarzy. Ominęłam zgrabnie Hiszpana i już byłam szponami kilka centymetrów od blondyna, kiedy ten złapał mnie za ręce i unieruchomił w dość bolesny sposób.

— Romano, nie napuszczaj jej tak na mnie, bo ledwo zdążyłem! — mruknął zaniepokojony Francis, krzyżując moje nadgarstki za moimi plecami i pochylając mnie przodem do podłogi.

— Puszczaj mnie! — warknęłam nieprzyjemnie, gdy poczułam jak zniża mnie coraz bardziej, przez co stałam wypięta, obolała i wkurwiona centralnie tyłem do Francji.

— Żebyś mi przyłożyła? O non, non, non~.

Warknęłam przeciągle, gdy poczułam nasilający się ból w stawach i w kręgosłupie. Chcąc czy nie uspokoiłam się, obiecując sobie, że uduszę w nocy gnoja poduszką. Nie odpuszczę.

— Antonio, zaprowadź ją, proszę, do pokoju, niech się uspokoi~.

— Tyyyyyyy…! — Odwróciłam głowę w jego stronę, by mordować go chociażby samym wzrokiem.

— To tylko żarty, ma chérie~. — Zaśmiał się wrednie, gdy przekazał mnie Hiszpanii. — Ale cios masz bardzo mocny… — Skrzywił się, gdy potarł bolący policzek.

Nie zdążyłam się odszczeknąć, bo Hiszpania, nie ufając już Włochowi, sam zaprowadził mnie do mojego pokoju i najzwyczajniej w świecie mnie w nim zamknął. Wściekła podeszłam do biurka i kopnęłam w krzesło.

Nikt nigdy nie potrafił mnie tak wyprowadzić z równowagi jak Francis, to trzeba było szczerze przyznać.

 

***

 

Siedziałam przy biurku i powoli zasypiałam. Dochodziła już godzina dwudziesta i od pamiętnej akcji sprzed południa nie wychodziłam z pokoju. Nikt również mnie nie niepokoił dla własnego dobra. Dłuższy czas nie potrafiłam się skupić nad prezentacją, cały czas czułam na sobie łapy tego zboczeńca. Na samo wspomnienie zalewał mnie rumieniec gorący jak wrzątek i wściekłość jak u osy.

Dopiero teraz, gdy poczułam, że jako tako wykułam na blachę prezentację, postanowiłam wymknąć się do kuchni po jedzenie, żeby przypadkiem nie zdechnąć z głodu.

Wstałam, przeciągnęłam się i ruszyłam do drzwi z pokoju, by wyjść i myśląc przy okazji, co sobie zjem. I kiedy tak zamyślona otworzyłam drzwi i zobaczyłam twarz Francji, wrzasnęłam ze strachu, złapałam się za serce oraz zrobiłam w chuj zgrabny piruet do tyłu.

Ma chérie, Antonio zrobił kolację~.

— Francis! — wystękałam drżącym głosem, podtrzymując się ręką regału. — Ja przez ciebie zdechnę na zawał, to pewne! Pytanie tylko czy ze stresu, czy ze strachu…

— Przesadzasz~.  — Przewrócił oczami i wkroczył do pokoju jak Wehrmacht do Polski. Minął mnie, nucąc coś pod nosem i położył mi talerz z gorącym jedzeniem na biurku, zbierając przy okazji moje notatki. — I jak? Przygotowana?

— Chyba tak. — Westchnęłam i minęłam go szerokim łukiem. — Ale pięknie pachnie! Paella?

Oui. — Skrzywił się lekko. — Antonio znów przesadził z ilością pomidorów.

— Daj spokój, dobrze wiesz, że je lubi — mruknęłam, zasiadając do biurka i biorąc widelec w dłoń. — A ty nie jesz, zboczeńcu?

— Już jadłem~. I jestem romantykiem, a nie zboczeńcem.

— Nie wiedziałam, że łapanie dziewcząt za biust jest zaliczane do romantyzmu — mruknęłam, krzywiąc się.

— Chciałem cię tylko rozruszać, bo byłaś spięta i zestresowana~. — Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego.

— Udało ci się — wycedziłam. — Tak mi podniosłeś ciśnienie, że do środy nie będę potrzebowała kawy.

— Jak zjesz, mogę cię przepytać — powiedział, puszczając mimo uszu to co powiedziałam. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się zniewalająco na zachętę.

— Nie, dzięki — mruknęłam z pełnymi ustami, nie odrywając wzroku od notatek. — Już się nauczyłam. Powinnam zdać. Możesz mnie przepytać jutro z angielskiego.

Nie odpowiedział, tylko prychnął.

— Dzieciuch — mruknęłam, zatapiając wzrok w tekście. — Może napiszę do Arthura i przez wideokonferencję mi coś doradzi konstruktywnego.

— Bo uwierzę — prychnął, a w jego tonie wyczułam nutę obrazy majestatu.

— Co za problem wyciągnąć jego numer od Feliciano? — Uśmiechnęłam się pod nosem. — Kochanej kuzynce by nie dał? Feliciano nigdy mi nie odmawia. Romano też by mi podał, chociażby ze zwykłej złośliwości. Więc nie mów hop, póki nie podskoczysz, MON CHERE.

Chyba trafiłam w sedno, bo Francję zatkało.

— Nie skontaktujesz się z Anglią.

— Zabronisz mi? — zapytałam melodyjnie, wciąż nie dźwigając wzroku. Nawet nie musiałam, bo wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt.

— Może — powiedział zaczepnie, a ja się wyszczerzyłam i spojrzałam na niego w końcu.

— Wal się.

Przeszły mnie ciarki po plecach, gdy atmosfera zaczęła gęstnieć z każdą sekundą. Patrzyłam chwilę prosto w jego oczy doskonale widząc, jak kiełkuje w nich złość, po czym powiedziałam:

— Nie unoś się tak, panie romantyku. Tylko żartowałam. No wiesz, żeby cię rozruszać — dodałam niewinnie, wzruszając ramionami.

— Stąpasz po grząskim gruncie — powiedział, mrużąc oczy.

— Nie pierwszy, nie ostatni raz. Przyzwyczaiłam się do życia na krawędzi. — Puściłam mu oczko, ale ten wciąż siedział z kamienną miną.

— Mam ochotę ci się odpłacić — rzekł w końcu.

— To nie jest, kurwa, koncert życzeń — skwitowałam. — Dobra, trzymaj. Przydaj się na coś.

Wcisnęłam mu do ręki notatki.

— Zaczynaj — mruknął.

Wzięłam głęboki oddech i spokojnie zaczęłam opowiadać o swoim temacie na maturze. Francja chyba wziął sobie pewne rzeczy do serca, bo nie przerwał mi ani razu, a gdy dotarłam do końca rzekł:

— Powtórz to jutro, a zdaną masz w kieszeni.

— Super. — Ucieszyłam się. — To ja szykuję się do spania, jutro wielki dzień.

— Ja też zaraz wychodzę — powiedział, wstając. — Jedziemy do centrum.

— Weź klucze — upomniałam go. — I nie chlej jak świnia, bo chcę się wyspać.

Wzięłam rzeczy pod pachę i ruszyłam do łazienki.

 

***

 

 

[22 maja 2017 — poniedziałek]

Mimo, że egzamin miałam na dziewiątą, to już o siódmej rano byłam zwarta i gotowa w klasie. Stresowałam się jak cholera, więc za radą Francisa zażyłam sobie hydroxyzynę na uspokojenie. Przez ten czas siedziałam w klasie i powtarzałam sobie całą prezentację, mimo, że tak ją wykułam, że jakby mnie ktoś obudził w nocy, to pojechałabym z tematem jak z automatu.

Feliciano był rozluźniony i kilka ławek dalej nawijał jak porąbany do przewodniczącej klasy, Paweł natomiast, ubrany w białą koszulę i jeansy, siedział za mną i czułam, jak co jakiś czas zaczepnie kopał mnie w krzesło. Nie reagowałam.

Kiedy zostałam wywołana, to na miękkich nogach wyszłam z sali i skierowałam się do klasy obok. Przed wejściem do środka, wzięłam głęboki oddech i podnosząc głowę wysoko, weszłam do czeluści piekieł.

Nie jąkałam się. Przedstawiłam ładnie prezentację, a w zakończeniu podniosłam lekko decybele, gdy wręcz krzyknęłam frazę „Ludzie ludziom zgotowali ten los!”. Babka siedząca w komisji podskoczyła, a ja zachichotałam w duchu. W końcu, gdy zakończyłam swój monolog, zaczęły się pytania. Mężczyzna w średnim wieku i z wielką czerwoną muchą pod podwójnym podbródkiem spojrzał na mnie i spokojnie zapytał:

— Dobrze… Nawiązując do swojej pracy powiedz nam, proszę, o relatywizmie etycznym.

— Cóż… — Zamyśliłam się. — Relatywizm etyczny mówi wyraźnie, że pewne normy są względne i uzależnione od sytuacji. Przykładem, dość brutalnym, może być to, że w czasach pokoju jedzenie zwłok normalnemu człowiekowi na myśl nawet nie przyjdzie. A nawet jeśli, to przez społeczeństwo uważany jest za chorego psychicznie i potencjalnie niebezpiecznego, więc taki delikwent jest izolowany. Jednakże podczas wojny, kiedy to ludzie byli więzieni w obozach pracy czy zagłady, gdzie śmierć głodowa wisiała nad nimi niczym stryczek, często dokonywali aktu kanibalizmu. I nikt ich z tego po wojnie nie rozliczał. Takie były czasy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, prawda?

— Dobrze — powiedziała kobietka, którą wystraszyłam wcześniej. — A jak pani uważa, czy człowiek rzeczywiście jest żywą zabawką historii?

— Oczywiście — powiedziałam od razu, mając przed oczami Francję. — Mówi się, że człowiek ma wpływ na swoje życie, bo jest kowalem swego losu. To owszem jest prawda, ale jedynie w małym procencie. W większości człowiek musi dostosować się do rzeczywistości, która kształtuje się wokół niego i na którą przeważnie nie ma wpływu. Szary mieszkaniec Warszawy musiał przystosować się do wybuchu wojny. Więzień Auschwitz-Birkenau musiał przystosować się, by przeżyć. Władysław Szpilman MUSIAŁ dostosować się do życia w getcie. Historia ma to do siebie, że wystawia człowieka na próbę. Ujawnia jego prawdziwą twarz. Historia się nie powtarza, moja droga komisjo. Ona się rymuje.

— Proszę o rozwinięcie ostatniej myśli.

— To bardzo proste. Nie ma dwóch wydarzeń takich samych. Wojny wybuchały, wybuchają i wybuchać będą, ale każda z nich się od siebie różni. My, jako ludzie, powinniśmy uczyć się historii. Bo jeżeli się nie zna historii, to będzie trzeba przeżyć to drugi raz. Niemcy otwierali getto dla żydów. Teraz, w Izraelu, żydzi tworzą getta dla Palestyńczyków. Algorytm jest prosty. Ale człowiek zostanie tylko człowiekiem. Nie wszyscy uczą się na błędach przeszłości.

— Bardzo dziękujemy, to chyba wszystko — powiedziała nauczycielka polskiego, która uczyła klasę równoległą. — Proszę odejść i zawołać pana Vargas.

— Dziękuję, do widzenia — skłoniłam się lekko i z uradowanym serduchem wyszłam z sali. Wpadłam do naszej klasy i powiedziałam z uśmiechem:

— Feliciano, teraz ty!

Uchachany Włoch minął mnie w podskokach, a ja z wyrazem ogromnej ulgi usiadłam do ławki. Feliciano był ostatni z naszej grupy. Po nim będzie pół godziny przerwy i powinni ogłosić wyniki.

— Ej, jak ci poszło?

Dreszcze mi przeszły po plecach, jak usłyszałam szept przy prawym uchu. Odsunęłam się trochę i spojrzałam obojętnie na Pawła:

— Dobrze — odpowiedziałam uprzejmie. — A tobie?

— Też dobrze.

— To super. — Uśmiechnęłam się i odwróciłam z powrotem do swojej książki.

— Co czytasz?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, ten usiadł koło mnie i zajrzał mi przez ramię.

No proszę, kto się w końcu do mnie odezwał…

— Pierwszą część Mrocznych materii — mruknęłam w odpowiedzi.

— O, o czym to?

— Kojarzysz film Złoty Kompas?

— Chyba tak, tam był ten pancerny niedźwiedź polarny, co nie?

— To właśnie ta historia. — Wyszczerzyłam się i przeniosłam wzrok na tekst.

A teraz wydupiej, bo czytam.

— A jak tam w ogóle u ciebie? Jesteś już z Frankiem, czy dalej gracie w kotka i myszkę?

— Nie sądzę, żeby moje prywatne sprawy mogły cię interesować — powiedziałam spokojnie, ale czułam, jak ciśnienie niebezpiecznie zaczęło mi wzrastać.

— Czyżby? — zapytał, ciesząc się jak głupi do sera. — A jakbym ci powiedział, że BARDZO mnie to interesuje, to co wtedy?

Spojrzałam na niego z kurwikami w oczach.

— Całe szczęście, że jestem już po maturze, bo byłbyś biedny, gdybyś wkurwił mnie tak przed egzaminem.

— Nie moja wina, że jesteś nerwowa. — Wzruszył ramionami. — Po za tym, lubię cię wkurzać. Skoczymy potem coś zjeść?

W tym momencie mój mózg wybuchł jak podpalona acetylenownia.

— Nie — odpowiedziałam lustrując go wzrokiem. — Po ostatnim naszym wyjściu szlag mnie trafia na twój widok. A teraz z łaski swojej zostaw mnie w spokoju.

Chłopak patrzył na mnie zdziwiony, po czym wstał i rzucił na odchodne:

— Wariatka.

— Głupek — skwitowałam na równym mu poziomie i wróciłam do książki.

Kiedy tak przeczytałam z dziesięć stron, drzwi z klasy otworzyły się i wszedł Feliciano. Zawołałam go ruchem ręki i zapytałam podniecona:

— I jak ci poszło?

Bella, dobrze! — ucieszył się i od razu zaczął nawijać co mówił, kogo skomplementował i jak bardzo nie podobała mu się muszka od egzaminatora. I trajkotał tak bez ładu i składu aż do momentu, kiedy przyszła po nas nauczycielka. Na miękkich nogach wstałam i ruszyłam wraz z pięcioosobową grupą do klasy egzaminacyjnej.

Stanęliśmy wszyscy w szeregu, a szanowna komisja powoli odczytywała wyniki. Feliciano zdał na dziewięćdziesiąt pięć procent, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.

— Pani Żylińska. — Drgnęłam, gdy usłyszałam swoje nazwisko. — Gratulujemy, zdała Pani na dziewięćdziesiąt procent

— O żesz w papę, dziękuję! — wykrzyknęłam radośnie, a nauczycielka spojrzała na mnie z rozbawieniem.

Komisja na koniec walnęła jakąś mowę o naszej przyszłości, ale ja nie słuchałam. Chciałam już wyjść i poinformować wszystkich, że zdałam polski.

Kiedy znalazłam się na zewnątrz z Feliciano, poprawiłam sukienkę i sięgnęłam po telefon. Drżącymi palcami wybrałam numer i krzyknęłam radośnie, gdy usłyszałam „halo” rozmówcy:

— Francis, zdałam! Na dziewięćdziesiąt procent!

Mes felicitations, mon amour!

— Ale się cieszę! — nawijałam do słuchawki, idąc wraz z Włochem w stronę niebieskiego jaguara Romano, który już na nas czekał. — Było super! Nie jąkałam się, nie zapominałam tekstu ani nawet się nie oplułam! Ech… Jeszcze angol i wolne~. Znajdę sobie pracę, złożę papiery na studia i…

Ale najpierw Paryż. Pamiętasz? Miałaś jechać ze mną do mnie.

— Ano tak, faktycznie. — Zbladłam na samą myśl. — Zobaczymy się w domu!

Rozłączyłam się, gdy doszliśmy do samochodu.

— Długo jeszcze będziesz pieprzyć przez ten telefon?! — Zniecierpliwił się Romano, gdy otworzył drzwi kierowcy. — Właź, zanim ktoś będzie próbował cię odstrzelić!

— Dobra, dobra… — Przewróciłam oczami. — Nie piekl się tak.

Wlazłam do samochodu i oparłam się o miękkie oparcie. I wtedy do mnie coś dotarło.

Nie zadzwoniłam do mamy, by podzielić się dobrą wiadomością. Ani do ukochanej babci. Ani nawet do przyjaciółek. Pierwszą osobą, do której zadzwoniłam w tym całym szczęściu, był Francja…

— SZLAG!

— KURWA! — wrzasnął Romano i obejrzał się na mnie. — Zwariowałaś?! NIE STRASZ MNIE, BO BYM ROZWALIŁ AUTO O TE PIEPRZONE BARIERKI!

— P-Przepraszam…

— No. Wariatka — mruknął pod nosem, a Feliciano zachichotał.

— Braciszku, zdałem na dziewięćdziesiąt pięć procent!

— Gówno mnie to obchodzi — warknął Romano, wjeżdżając ostro na główną drogę. — Jeszcze jedno słowo o maturze i się przesiądziesz do Natalii. Tam z tyłu się możecie podniecać do woli, do cholery!

Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową. Kochałam Włochów całym swoim puchatym serduszkiem. I choć tak naprawdę nie łączyły nas żadne biologiczne więzi, to mnie to nie przeszkadzało. Byli dla mnie jak rodzina, a rodzina jest najważniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...