[23 czerwca 2017 — piątek]
Minął kolejny, lecz względnie spokojny miesiąc. Włosi po
maturze ustnej z angielskiego wyjechali do siebie na dwa tygodnie, po czym
wrócili z powrotem na Śląsk. Francja natomiast nie musiał wyjeżdżać na Ukrainę,
mimo, że widmo tego wisiało nad nami kilka dni, przez co oboje byliśmy
poddenerwowani.
Pogoda przez ten czas była przepiękna, więc dużo czasu
spędzałam albo z Francją w parku śląskim, albo z Nelą i braćmi Włochami (jeżeli
byli, w czasie ich nieobecności niestety towarzyszył nam Prusy). Temat wyjazdu
do Paryża na razie nie wracał, a mnie robiło się słabo na samą myśl.
Gdyby to jeszcze była normalna wycieczka to nie miałabym
tylu uprzedzeń, ale niestety z tyłu głowy odbijały mi się myśli, że gdy tylko
wyjadę, to do Polski już nie wrócę.
Jakby tego było mało, to Gilbert, jakby czytając mi w
myślach, podsycał moją niepewność. Gdybym tylko miała pewność, że wrócę
bezpiecznie do domu, to bym się nie wahała. Ale ani szkop, ani żabojad mi tej
pewności nie dali.
Rodzice wciąż ciężko pracowali, ale z mamą kontakt miałam
dość częsty, na całe szczęście. Z powodu ładnej pogody często też jeździłam do
babci i dziadka, czy Matika. Sama bardzo rzadko przyjmowałam gości u siebie.
Dziadkowie Parczewscy byli schorowani i woleli, że to ja ich odwiedzałam, niż na
odwrót, Żylińscy mieli podobną filozofię, tyle że Od lutego też nic się nie
wydarzyło, więc moja czujność spadła, ale chłopaki nawet na chwilę nie
rezygnowali z dodatkowych środków bezpieczeństwa.
***
Dziś był dzień rozdania świadectw maturalnych. Zdałam,
wiedziałam to po opublikowaniu wyników na stronie OKE. Ustny angielski również
zdałam bez problemów, aczkolwiek obniżyli mi punktację, gdy podczas opisywania
obrazka wyrwał mi się tekst: „This boy is a nygga”. Ale najważniejsze,
że zdałam i to nawet na osiemdziesiąt procent!
Siedziałam na stołku koło Oli i Feliciano, patrząc
bezwiednie w okno. Dyrektor jak zwykle głosił swoją płomienną przemowę o naszej
przyszłości, podczas gdy ja swoją przyszłość widziałam jedynie w czarnych
barwach.
W końcu zostaliśmy wywołani, odebraliśmy świadectwo i
jako oficjalni maturzyści ruszyliśmy z powrotem do domu. Pożegnałam się z
Monią, która następnego dnia wyjeżdżała do Norwegii do pracy na wakacje, i wraz
z Włochem ruszyliśmy w stronę znanego mi krwistoczerwonego chevroleta.
— Zadowolona? — Francja błysnął w lusterku śnieżnobiałymi
zębami w moją stronę.
— Oczywiście — powiedziałam uśmiechnięta. — Nigdy więcej
nie wrócę już do tej szkoły! NIGDY!
— Wierzę na słowo. — Zachichotał. — Jedziemy prosto do
domu, musimy porozmawiać~.
— O czym? — spytałam zaskoczona, choć podejrzewałam coś w
stylu bojowego zadania od starego o siódmej rano w sobotę.
— O naszym wyjeździe~.
— Ach… — zamilkłam. Serce podeszło mi do gardła, ale
spróbowałam jakoś opanować nagłe drżenie kolan.
— Coś się stało? — zapytał i spojrzał na mnie czujnie w
lusterku.
— Nie nic, jestem zmęczona! — odparowałam szybko. — Może
nawet się zdrzemnę, jak wrócę…
Nie odezwałam się już, tylko zagapiłam w okno. W pewnym
momencie w odbiciu zobaczyłam patrzącego na mnie zmartwionego Feliciano.
Uśmiechnęłam się do niego krzywo, ale oboje się nie odezwaliśmy.
Gdy przybyliśmy do domu, zrzuciłam buty i ruszyłam bez
słowa do salonu, gdzie stanęłam przy chomikarium i wytężyłam wzrok, żeby
znaleźć Tadzika. Słyszałam, jak Feliciano mówi Francji, że wychodzi, natomiast
sam Francis po chwili stanął za mną i powiedział:
— Pomyślałem, że moglibyśmy wylecieć już pierwszego lipca
z samego rana.
— Wylecieć? — Wyprostowałam się i spojrzałam na niego.
— Samolotem będzie szybciej niż samochodem. — Zadowolony
wzruszył ramionami. — Z tym nie ma problemu, ponieważ…
— Na ile pojedziemy do ciebie? — przerwałam mu z obawą.
— Dwa tygodnie? Może dłużej~.
— Jak dłużej? — Wlepiłam w niego świdrujące spojrzenie.
— Zobaczymy, co czas pokaże. — Uśmiechnął się szeroko, a
ja podeszłam do niego i powiedziałam wyraźnie:
— TYLKO dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach wracam do
Polski.
— Jak zechcesz~.
— Obiecujesz mi?
— Tak.
Nie wiedziałam czemu, ale nie wierzyłam mu. Zmarszczyłam
brwi, a blondyn się zreflektował.
— Przecież nie będę cię na siłę więził~!
— Wiem, ale…
— Naprawdę nie musisz się martwić, ma chérie~.
— Jak tak mówisz… — Podrapałam się po głowie. — Muszę
poinformować rodziców. Tylko jeszcze nie wiem jak.
Francja spojrzał na mnie zamyślony, ale zanim zdążył coś
odpowiedzieć, usłyszałam huk w przedpokoju. Podskoczyłam ze strachu, a Francja
momentalnie złapał mnie za rękę i nie minęła sekunda, gdy znalazłam się za nim.
Mając widok na jego plecy zrozumiałam, że gotów był ochraniać mnie własnym ciałem.
Jak się po chwili okazało, niepotrzebnie, bo do salonu
wszedł...
— AMERYKA?! — krzyknęłam ze zdziwienia.
Faktycznie, Stany Zjednoczone był ostatnią osobą, jaką
się spodziewałam w tym domu. Serio, autentycznie przed nim spodziewałam się
Rosji, Anglii czy misia Koralgola.
Francja odetchnął z ulgą.
— JESTEM! HAHAHA! — Zaśmiał się głośno, a ja cała blada
ruszyłam szybko do przedpokoju. Złapałam się za serce, gdy zobaczyłam drzwi
wejściowe wiszące tylko na jednym zawiasie.
— M-Moje drzwi…! TY DRANIU! — Obróciłam się do Ameryki,
trzęsąc się z emocji. — Rozwaliłeś mi drzwi do domu!
Ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, tylko grzebał w
kieszeniach, aż w końcu znalazł granatowe pudełeczko i ruszył do mnie z
psychicznym uśmiechem na gębie. Cofnęłam się aż do Francji, a Amerykaniec
zatrzymał się i otworzył pudełeczko.
— MISSION COMPLETE!
— COO?
Matko Boska, on
zwariował…
Pokręciłam głową z miną DAFUQ, a potem mój wzrok
skierował się na otwarte pudełeczko. Francis wychylił się w jego stronę i
zdziwiony zapytał:
— Pierścień?
Faktycznie. W pudełeczku znajdował się piękny pierścień z
dużym szmaragdem w kształcie łzy i jasnymi kamieniami po jego stronie. To było
tak znajome, że…
— To pierścionek Hürrem! — wykrzyknęłam zdumiona.
— Zadanie wykonane, młoda! Teraz gdzie moja nagroda?!
Podjarał się chłopaczyna, a mój wzrok zrobił się pusty.
Teraz dopiero w moim mózgu wyświetliło się wspomnienie z lutego, kiedy to
powiedziałam Ameryce:
Zdobądź dla mnie pierścień Hürrem, a wtedy otrzymasz miecz przeznaczenia.
Miecz
przeznaczenia.
MIECZ
PRZEZNACZENIA.
— Miecz przeznaczenia — wyszeptałam, a Francja spojrzał
na mnie jak na wariatkę. — Rozumiem, mój drogi wędrowcze, zaczekaj tutaj.
Nie oglądając się, wyszłam z salon i skierowałam się do
swojego pokoju. Wpadłam w panikę.
CO ja mam teraz
zrobić?! SKĄD ja wezmę… No tak!
Wybyłam szybko z pokoju i, starając się nie zwracać uwagi
na stan moich drzwi, wbiegłam do sypialni mojego brata. Pochwyciłam za krzesło,
które stało przy biurku i przyciągając je pod meble, weszłam na nie i zaczęłam
spoglądać na samą górę. Gdy dostrzegłam, to czego szukałam, to złapałam to
szybko i zeskoczyłam na ziemię. Dzierżyłam w dłoni szable górniczą od mojego
dziadka, owiniętą folią. Miałam tylko nadzieję, że to wystarczy…
Odpakowałam ją szybko i moim oczom ukazała się
wypolerowana stal ze srebrną rękojeścią. Ruszyłam spokojnie ze szablą w dłoni
do salonu. Francis zrobił oczy jak pięć złotych na mój widok, a Ameryka utkwił
wzrok w przedmiocie.
— Niechybnie należy ci się Miecz Przeznaczenia, którym to
wykonasz kolejne zadanie.
— Woooaaaah! — Podjarał się pan ADHD. — Jakie kolejne
zadanie?!
— Dostaniesz je od kogoś, kto jest dla ciebie
jednocześnie i bliski i daleki. Przyjazny i nieprzyjazny. Alfą i Omegą twych
trosk jak i szczęścia. Ni mniej, ni więcej powiedzieć nie mogę. Powodzenia,
wędrowcze, powodzenia...
Przekazałam mu szablę w dość teatralny sposób, a Ameryka
podniósł ją wysoko i zaśmiał się w głos.
— CZAD! Trzymaj NPC-cie! — Rzucił w moim kierunku
pudełeczko z pierścionkiem. — Jest twój, sam go wykonałem! MUAHAHA!
Mózg mi wybuchł, gdy koleś machając szablą wypadł z
mojego mieszkania. Cała akcja z nim trwała może z piętnaście minut, a ja dalej
nie wiedziałam, co tu się odjaniepawniło.
— Sprytne — powiedział Francis, który jako pierwszy się
otrząsnął. — Naprawdę sprytne, pewnie poleci teraz do Anglii.
— Co ty gadasz? — zapytałam słabym głosem, wciąż nie
wierząc w to co tu się stało. — Specjalnie tak sformułowałam zdanie, żeby
idiota się nagłówkował.
— Nieświadomie wskazałaś na Anglię. — Zaczął się śmiać.
— To się Arthur zdziwi, jak Ameryka wpadnie mu do domu
machając szablą górniczą i zacznie prosić o questa — powiedziałam, czując, jak
zbliża mi się głupawka.
Spojrzałam rozbawiona na Francję i oboje wybuchliśmy
głośnym śmiechem. Złapałam się za brzuch i popłakałam się ze śmiechu. Biedny
Arthur…
Przestałam się śmiać w momencie, jak Francja wyrwał mi
pudełeczko z ręki i wyjął pierścień.
— Hej! To moje!
— Wiem — mruknął, oglądając go z każdej strony. — No
powiem, że się postarał.
— Myślisz, że jest prawdziwy? — zapytałam, gdy utkwiłam
wzrok w pięknym szmaragdowym kamieniu.
— Myślę, że jest bardziej prawdziwy, niż ten z serialu —
zamruczał, po czym złapał mnie za dłoń. Wsunął szybko pierścionek na mój palec
i popatrzył mi prosto w oczy. — Pasuje ci do oczu~.
— D-Dziękuję — mruknęłam, rumieniąc się. Pierścionek był
ciężki, ale i piękny. Przez chwilę wpatrywałam się w niego urzeczona nie
wierząc, że jest mój. — Zaraz… Moje drzwi!
— Zajmę się tym… — Westchnął Francis. — I tak muszę
jechać załatwić nam samolot na sobotę. Ty poinformuj rodziców~.
Mrugnął do mnie i wyszedł, zostawiając mnie samą w
salonie. Zapatrzyłam się w chwilę na pierścień, po czym wyciągnęłam telefon i
pstryknęłam mu zdjęcie. Rodziców zostawię sobie na koniec, najpierw muszę
poinformować Nelę o moim zacnym wyjeździe.
Wysłałam jej zdjęcie pierścionka z napisem „Francja mi
się oświadczył”.
Usiadłam na kanapie wpatrując się w telefon.
— Jeden… Dwa… Trzy… Cztery…
Telefon zabrzmiał dzwonkiem z Gumisiów, gdy Nela spróbowała się do mnie dodzwonić. Uśmiechnęłam
się pod nosem. Niezawodna jak zawsze.
— No halo? — Odebrałam z uśmiechem na ustach.
— CZY CIEBIE
CAŁKIEM POJEBAŁO?! — Odsunęłam słuchawkę od ucha, gdy ta zaczęła krzyczeć
na cały regulator. — WYWAL TO! SPAL! JAK
MOŻESZ…?!
Przerwała, gdy usłyszała, że się śmieję.
— Spokojnie! — Parsknęłam śmiechem. — Tylko żartowałam!
— SŁABY ŻART!
— Wiem. Tak naprawdę w przyszłą sobotę wyjeżdżam z
Francją do Paryża.
— COOO?! OSZALAŁAŚ!
— A ty byś nie pojechała z Niemcem do Berlina lub z
Gilbertem do Bawarii?
— CO?! TO… To co
innego!
— Nie, to to samo — mruknęłam. — Odpowiedz.
— Pojechałabym! Ale
oni nie są tacy jak żabol! — krzyknęła do telefonu. — Ten pieprzony zboczeniec wywiezie cię do siebie, wykorzysta, zamknie i
uwięzi!
— Bez przesady — mruknęłam, czując się nieswojo. — Nie
sądzę, by mnie trzymał w piwnicy, nie jest przecież porywaczem…
— Ale jest
zboczeńcem!
— Ale nie zrobi mi krzywdy — powiedziałam hardo.
— Tak ci się tylko
wydaje!
— Nela, uspokój się — powiedziałam spokojnie. — On
naprawdę nie jest takim idiotą. Potrafi być normalny, dlatego go lubię.
— Nie lubisz go!
— Wściekła się. — Może Gilbert miał
rację?! I ty naprawdę się w nim zakochałaś?!
— Uspokój się, jesteśmy tylko przyjaciółmi. A ja, jeżeli
mam możliwość, to chcę zwiedzić trochę świata.
— Rób co chcesz —
warknęła. — Ale nie przychodź potem do
mnie z płaczem! Rozumiesz?!
— Tak — powiedziałam poważnie. — Rozumiem. Będzie dobrze.
— Nie będzie! —
krzyknęła rozjuszona i się rozłączyła. Westchnęłam.
Cóż… Nie było tak
źle jak sądziłam. Teraz rodzice.
Myślałam chwilę, aż w końcu zebrałam się na odwagę i
zadzwoniłam do mamy.
— No co tam? —
Usłyszałam wesoły głos mamy i już wiedziałam, ze trafiłam na dobry moment.
Jakby była zmierzła, to bym nawet nie zaczynała tematu.
— Mamuś! — zawołałam. — Dzwonię z taką sprawą…
— No?
— Emmm… Widzisz, poznałam chłopaka.
— O, to cudownie!
Jak się nazywa?
— F-Franek…
— Boże, koszmarne
imię…
— M-Mamo! — zawołałam, zagryzając wargę ze śmiechu. Cała
Gośka Żylińska. — Ale do rzeczy bo… Bo jesteśmy razem już tak w sumie od pół
roku. Nic nie mówiłam, bo nie wiedziałam czy to wypali. Ale…
— Aż dziwne, że się
nie wygadałaś — powiedziała rodzicielka. — Zazwyczaj klachasz co ślina ci na język przyniesie.
— Możliwe, ale zmierzam do tego… Hmmm… Mamuś, chcemy
jechać wspólnie na wakacje…
— Myhym. I?
— I… Bardzo chciałabym jechać… — zająknęłam się.
— Gdzie?
Prawda czy kłamstwo, prawda czy kłamstwo?!
Nie bez powodu się mówiło, że kłamstwo miało krótkie
nogi. Dziadkowie zawsze przestrzegali mnie przed mówieniem nie prawdy, ponieważ
prawda zawsze, prędzej czy później, wychodziła na jaw, przez co kłamca
znajdował się w jeszcze gorszej sytuacji. Postanowiłam być uczciwa wobec kogoś,
kogo tak bardzo kochałam. Mama wszak mnie zrozumie.
— Do Paryża… — zająknęłam się niepewnie.
— Co?! Chyba cię popierdoliło!
ZAPOMNIJ! Ty masz osiemnaście lat, a to nie jest podróż do miasta obok! Jesteś
za młoda!
Czyli się myliłam, a jedyną istotą, która mnie rozumiała,
to lodówka.
— Żartowałam! — zawołałam, nienawidząc samej siebie. —
Tak naprawdę to do… Sopotu. Wiesz, morze, piasek, muszelki…
— Ach…
— Mamuś, mogę? — nacisnęłam, bo chciałam już poznać
werdykt.
— Zapytam ojca.
Przymknęłam oczy i miałam wrażenie, że moje czarne
serduszko zamarło.
O nie…
To już wiedziałam, że jedyny Paryż jaki zobaczę, to ten
na pulpicie w laptopie. Ewentualnie w TVN24, gdzie będą pokazywać kolejne
strajki kolejarzy, policjantów czy sprzedawców obwarzanków, bo jak wszyscy to
wszyscy.
— Oddzwonię
wieczorem i pogadamy.
— Ale mamuś…!
— Natala, to nie
takie proste! — Zniecierpliwiła się moja rodzicielka. — Nawet nie wiem z KIM tak dokładnie jedziesz!
— Jak będziemy wracać to wpadniemy i go poznacie! —
wypaliłam bez namysłu.
— A jak coś ci się,
nie daj Boże, stanie?
— Przecież macie jeszcze Patryka! — zawołałam, ale to był
chyba tekst nie na miejscu, bo tylko zdenerwowałam moją mamę jeszcze bardziej.
— Nie wkurwiaj mnie
nawet! Najpierw pogadam z ojcem. Pa,
córuś.
Rozłączyła się, a ja poczułam jawne rozczarowanie. Ojciec
na bank mnie nie puści na te wakacje, a
ukrywanie wyjazdu nawet nie wchodziło w grę.
Podskoczyłam, gdy mój telefon zagrzmiał potężnie, gdy
zaczął dobijać się do mnie tata.
— Co to za chłopak?
— zapytał na wstępie, nawet nie siląc się na powitanie z córką.
— Cześć tatuś, miło cię słyszeć po takim czasie —
mruknęłam.
Nigdy nie miałam zażyłych relacji z surowym,
apodyktycznym ojcem. Zawsze byłam tą najgorszą, roztrzepaną i do dumy rodzica
było mi naprawdę bardzo daleko. Gdybym była personifikacją, to dla mojego
starego byłabym personifikacją rozczarowania. Dawno poddałam się w szukaniu
akceptacji u niego i chociaż wiedziałam, że mnie na swój sposób kocha, to
bywały chwile, gdzie w to nie wierzyłam.
— Nie zmieniaj
tematu.
— Franek mieszka blok obok — powiedziałam, siląc się na
kolejne kłamstwa. — Porządny chłopak. Tataaaa, zdałam maturę śpiewająco,
świadectwo mam cacy, papiery też będę składać na Śląski Uniwersytet Medyczny,
dajcie mi raz w życiu gdzieś pojechać i coś zobaczyć…
— Mam cię puścić z
obcym facetem?!
Zabawne, jakbym słyszała Francję. Chyba mieli ze sobą
więcej wspólnego, niż podejrzewałam.
— Zaufajcie mi chociaż raz…
— Tobie? —
prychnął przez telefon. — Jak można
zaufać komuś, kto targa się na własne życie, nie przejmując się własną
rodziną?! Nasze zaufanie do ciebie skończyło się dawno temu i nie odzyskasz go
za szybko!
— To dlaczego mieszkam sama? — zapytałam, czując jak pieką
mnie oczy pod powiekami.
— Nie pyskuj!
Nigdzie nie jedziesz!
— Mam już osiemnaście lat, nie jestem dzieckiem! Jesteś
taki niesprawiedliwy!
— Pójdziesz na
swoje, to wtedy będziesz mogła sobie robić co chcesz!
— Oj, uważaj! — wysyczałam zła do słuchawki. — Bo to się
może stać nawet z dnia na dzień!
— Zapomnij o
Franku, czy jak mu tam. Jak przyjedziemy w sierpniu, to go poznamy i wtedy
zadecydujemy, czy możesz jechać.
— Ale wyjazd jest za tydzień!
— Nie i koniec!
Rozłączył się, a mnie momentalnie nabiegły łzy do oczu.
Nienawidziłam, jak mnie tak traktował.
Odrzuciłam telefon na bok i rozpłakałam się z
wściekłości. Zawsze tak robił, co było niesprawiedliwe. Żal narastał we mnie
bardzo szybko i to w takim stopniu, że nie potrafiłam opanować łez.
Smarknęłam, gdy telefon zawibrował z wiadomością.
Sięgnęłam drżącą ręką po smartfon, gdzie wyświetlał się
SMS od mojej mamy:
Porozmawiam z tatą,
córuś.
— O, mamuś… —
jęknęłam przez łzy, bo wiedziałam ile nerwów będzie kosztować ją ta rozmowa. I
znowu z mojego powodu. Zaczęłam żałować, że chociaż w pewnym stopniu chciałam
być z nimi szczera. Niczego się jeszcze nie nauczyłam.
***
Siedziałam i obserwowałam wspinającego się uparcie
chomika po kanapie, gdy zabrzmiał telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i serce
ścisnęło mi się, gdy zobaczyłam, że dzwoni moja mama.
— Halo?
— Córuś,
rozmawiałam z tatą.
— No i na czym stanęło? — zapytałam martwym głosem.
— Możesz jechać.
Ale masz być ostrożna. I pisać codziennie. A jak będziecie wracać, to macie
wpaść do nas na obiad, rozumiesz? Musimy go poznać. Deklarujesz się?
Odżyła we mnie nadzieja. Mogłam jechać!
— Jasne, deklaruję. — Ucieszyłam się i myślami stałam już
na wieży Eiffla podziwiając widoki na Paryż. — Nie ma problemu…!
— No i nie płacz
już, głupieloku…
— Dobrze mamo. Dziękuję…
— Podziękuj tacie
nie mnie.
— Nie ma opcji — powiedziałam sucho, a mama westchnęła.
— Wiesz jaki on
jest… Musi się wykrzyczeć, żeby potem to wszystko przemyśleć.
Nie odpowiedziałam na to, bo moja mama doskonale znała
moje zdanie na ten temat, a ja nie zamierzałam się znowu powtarzać.
— Odpocznij, córuś.
I uspokój się już, bo jedziesz. Papa.
— Pa…
Rozłączyłam się i dotknęłam swoich opuchniętych
policzków. Jedyne, co tłukło mi się po głowie to myśl, że moi starzy poznają
Francję. To będzie straszne. Jak sobie pomyślę, jaką minę będzie miał mój
ojciec, to…
— O szlag.
***
Moje nowe drzwi zostały wstawione tego samego dnia.
Francja naprawdę się postarał i znalazł drzwi takie same, jakie miałam
uprzednio, dodatkowo wymienił zamki na stare. Nic mu jeszcze nie mówiłam o
obiadku u moich rodziców, jednak nie denerwowałam się. Wiedziałam, że nie
będzie miał z tym problemu. Co jak co, ale Francja nie miał problemu z niczym,
co nie miało związku z Anglią, jego ego oraz moimi kumplami, których, dzięki niemu,
już nie miałam.
— Francis — powiedziałam, gdy przyszłam do salonu, gdzie
siedział Francuz wraz z Włochem.
— Oui? — Zerknął na mnie uważnie, chociaż
delikatny uśmiech nie schodził z jego japy.
— Czy… Czy my możemy pogadać? — Poruszyłam się
niespokojnie.
— O co chodzi? — Spojrzał na mnie czujnie, a ja
podrapałam się w głowę nie wiedząc, jak mu to powiedzieć.
— Zboczony Panie, mam dobrą i złą wiadomość — zaczęłam
przeruchanym na wszystkie możliwe żartem z Kapitana Bomby. — Zacznę od złej.
Poznasz ich. A dobra jest taka, że rodzice mi pozwolili.
Widząc miny chłopaków wiedziałam już, że kompletnie nie
ogarnęli tego, co do nich mówiłam.
— Czekaj, co? — Prawa brew Francisa poszybowała w górę.
— Potężna wichura łamiąc drzewa, trzciną zaledwie kołysze
— ciągnęłam zestresowana, nie schodząc z obranego wcześniej uniwersum.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując
garnitur równych śnieżnobiałych zębów, choć w jego oczach odbijały się dwa
wielkie znaki zapytania. Dopiero to sprawiło, że wzięłam się do kupy.
— Rozmawiałam z rodzicami. Pozwolili na wyjazd, ale
myślą, że jedziemy nad morze.
— Czemu nie powiedziałaś im prawdy? — Zdziwił się.
— Bo wtedy by mi nie pozwolili. Ale to nie jest problem.
Problemem natomiast jest to, że nagięłam prawdę i powiedziałam, że jesteśmy
parą, a moi starzy chcą cię poznać, więc jak będziemy wracać mamy wpaść na
uroczysty obiad do Warszawy.
Chłopaki spojrzeli na mnie zdziwieni, a po chwili
Feliciano wybuchnął szaleńczym śmiechem.
— Czyli poznam przyszłych teściów? — Wyszczerzył się
Francja, a ja zamyślona pokiwałam głową, podczas gdy Północny rżał z uciechy
jak szalony.
— Tak. Gorzej być nie może… — mruknęłam i usiadłam obok
nich.
— Dlaczego?
— Bo mój ojciec już cię nienawidzi. Prawdopodobnie cię
wykastruje i zadepta. Jest policjantem o posturze SS-mana, nie masz szans.
— Nie może być aż tak źle — żachnął się mężczyzna, a ja
spojrzałam na niego z powątpieniem.
— Będzie. On jest… Specyficzny. Trochę jak Nela. Ale moja
mama jest fajna, przynajmniej tyle. Boże, jak ona mogła wyjść za takiego buca…
— Miłość nie wybiera, ma chérie~.
— Wiem. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. — Spojrzałam
w bok z pewnym zamyśleniem.
— Nie przejmuj się~. Zrobię ogromne wrażenie na Twoich
rodzicach~.
— I tego się właśnie boję — mruknęłam złośliwie.
Francja poczochrał mnie po włosach i zachichotał pod
nosem. Na bank zostanę wydziedziczona. Tego mogłam być pewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz