Zamarłam.
Pamiętałam te długie platynowe włosy i twarz anioła.
Wszak trudno było ich nie zapamiętać, skoro właścicielka tych atutów próbowała
mnie ostatnio z zimną krwią zajebać!
Wrzasnęłam głośno i wpadłam z powrotem do salonu. Nie
byłam z tego dumna, ale schowałam się za Francją. Kolana momentalnie zaczęły mi
drżeć, a oczy prawie wyszły mi z orbit. Nie pomógł mi również fakt, że Włosi
wrzasnęli ze strachu i przytulili się do siebie.
Co ona robi w moim
domu?!
— Niemcy dzwonił do mnie, że mamy ROZMAWIAĆ — powiedziała
Białoruś, która utkwiła oczekujący wzrok we Francji. — Więc jestem.
Sam zainteresowany patrzył na nią jak na kosmitę.
— Spotkanie miało być jutro — odezwał się w końcu. — Więc
co tu robisz dzisiaj?
— Jutro muszę być u siebie — odpowiedziała i spojrzała na
mnie.
Dreszcz przeszedł mnie po całych plecach, ale
postanowiłam być twarda i przynajmniej udawać, że nie robię pod siebie ze
strachu.
— Niemcy wie?
— Tak. Jest w drodze — powiedziała spokojnie. Minęła
Włochów i usiadła spokojnie na kanapie. NA MOJEJ…
O nie. Nie, nie,
nie.
— Może coś do picia? — Uśmiechnęłam się słodko, czując
jak instynkt samozachowawczy mnie opuszcza.
— Natalia, wyjdź. — Blondyn chyba wyczuł mój ton, bo
odwrócił się szybko do mnie, złapał za zdrową rękę i wyprowadził z salonu. Gdy
znalazłam się we własnym pokoju, Francja powiedział:
— Nie wychodź, póki po ciebie nie przyjdę. Rozumiesz?
— Aj, aj, kapitanie Bonnefoy…
— Cudownie. Zaraz przyjdą do ciebie Włochy.
— Ej — powiedziałam, uśmiechając się radośnie. Francis
odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco. — Ale fajnie się wszystko wali, co
nie?
Ten jedynie pokręcił głową i wyszedł, zostawiając mnie
samą.
Kiedy tylko bracia do mnie dołączyli, doszła do mnie
pewna rzecz. W wtorek będą Walentynki. Normalnie bym lała na te gówniane
święto, ale założę się, że Francja NA BANK coś wymyśli. A ja NIE BĘDĘ miała nic
w zamian.
Zrobiłam więc to, co wydawało mi się najrozsądniejsze –
wpadłam w panikę.
Zaczęłam wertować w myślach na przyśpieszonych obrotach
wszystko, co mogłabym wziąć pod uwagę. Aż w końcu wymyśliłam. Walić kwiatki,
czekoladki i inne tanie gówno sprzedające się na tony.
Ignorując braci, którzy i tak zajęli się sobą na
smartfonach, usiadłam do biurka i wyjęłam szkicownik oraz przybory.
Dawno nie rysowałam, przez co bałam się, że wypadłam z
wprawy. Wyszukałam szybko w galerii najodpowiedniejsze zdjęcie przedstawiające
mnie i Francję i zapatrzyłam się chwilę w fotografię. Pochodziło jeszcze z
okresu, kiedy miałam siedemnaście lat, a typowi nie odpierdoliło na moim
punkcie. Teraz zauważyłam, jak bardzo się też sama zmieniłam. Wtedy miałam
króciutkie włosy do ramion, a teraz sięgały już moich łopatek. W moim obecnym
spojrzeniu nie było również już tego, co widniało na zdjęciu. Czyli, kurwa,
nadziei na lepsze jutro.
Kręcąc głową zabrałam się do pracy. Byłam zadowolona.
Dzięki skupieniu się na ruchom ołówka, nie musiałam myśleć o tym, że Białoruś
jest zaledwie dwa pokoje dalej ode mnie.
***
Minęły trzy godziny, kiedy uśmiechnięta odwróciłam się do
chłopaków z rysunkiem w ręku.
— I jak? — Spojrzałam na wstępny szkic. — Postanowiłam
dać to Francji w prezencie. Jeszcze tylko kredki i…
— Bella, ale to urocze! — zawołał Feliciano. — Braciszek
się ucieszy!
— Super — mruknął Romano, rzucając sekundowe spojrzenie
na moje dzieło. — Idealnie oddałaś jego obleśną mordę na papierze.
— Ekstra! — Ucieszyłam się. — O to mi mniej więcej
chodziło, żeby był podobny. — Zaśmiałam się. — Kiedy odejdę, to przynajmniej
będzie miał po mnie pamiątkę, co nie? Taką ode mnie.
Romano prychnął, a Feliciano spojrzał na mnie smutno.
— Wszystko w porządku? — zapytałam zaniepokojona, gdy
odłożyłam szkic na biurko.
— Nie chcę, żebyś odchodziła — powiedział, drapiąc się po
głowie. — Z tobą jest wesoło, w końcu coś się dzieje…
— Felek, kiedyś będę musiała odejść. — Uśmiechnęłam się
krzywo.
Tak, ale najpierw was zajebię, a dopiero potem się
powieszę, gdy doprowadzicie mnie, kurwa, do ostateczności.
— Ta, bo ten dureń da ci odejść — mruknął pod nosem
Romano, przekręcając oczami.
— Dziadzio Rzym też odszedł, ale bez pożegnania…
— Przykro mi… — powiedziałam cicho do Włocha, bo w sumie nie
wiedziałam co innego mam powiedzieć. Przez chwilę miałam wrażenie, że Feliciano
się rozpłacze.
— Wiesz… — powiedział po chwili. — To tak bardzo boli,
kiedy nawet przyjaciele nazywają cię bezużytecznym. Dziadzio Rzym nigdy mnie
tak nie nazwał. Ty też nie.
— Dlaczego miałabym tak powiedzieć? — Zdziwiłam się. —
Przyjaciele są od tego, żeby sobie pomagać! Jeżeli coś ci nie idzie, to należy
pomóc, a nie dopieprzać mentalnie. Weź nie pierdol, weź się przytul~!
Wstałam i rozprostowałam ramię zachęcająco. Feliciano
uśmiechnął się i przylepił się mnie mocno. Poczułam, jak oparł brodę na moim
ramieniu, a ja po chwili wahania objęłam go zdrową ręką po przyjacielsku.
— Romano, niedźwiadek, bracie? — Zachichotałam w stronę
południowca, ale ten się zaczerwienił i powiedział:
— Zapomnij. Chcę żyć.
— To nie. — Pokazałam mu język.
W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w
nich Francis. Feliciano odskoczył ode mnie jak oparzony, chowając ręce za sobą.
Widząc, jak Francuz mruży oczy, szybko zapytałam:
— I jak?
— Jest dobrze — odpowiedział, nie spuszczając wzroku ze
zestresowanego Włocha. — Doszliśmy z Białoruś do porozumienia.
— Naprawdę? — Zdziwiłam się, a za plecami Francji stanęła
dziewczyna.
— Nie zawiedź mnie — powiedziała chłodno, rozglądając się
po moim pokoju bez cienia zaciekawienia.
— Nie musisz się o to martwić~ — zamruczał blondyn,
odwracając się do niej. — To samo tyczy się ciebie. Pilnuj braciszka.
— A ty tę pchłę — spojrzała na mnie, a ja podniosłam
brew.
Że ten tego…
PCHŁĘ?!
— Obyśmy się nie musiały już więcej spotkać — powiedziała
do mnie, po czym zmiażdżyła Francję wzrokiem i zniknęła w przedpokoju. Kilka
sekund później usłyszałam trzask frontowych drzwi. Przez chwilę panowała cisza,
aż w końcu podniosłam rękę:
— Francis, jak ona w ogóle tu weszła? — Uśmiechnęłam się
nerwowo. — Muszę kolejny raz zmieniać zamki, prawda?
Ten jedynie westchnął i pokręcił głową.
— Ja się wszystkim zajmę — powiedział w końcu.
Czyli zginę prędzej
niż później, dodałam w myślach. I wcale mnie to nie uspokoiło.
***
[14 lutego 2017 — wtorek]
Była dopiero siódma rano, a ja miałam oczy jak pięć
złotych. Całą noc śniły mi się nieudane randki i nieważne, ile razy się
przebudzałam, gdy zasypiałam przechodziłam wszystko od nowa.
Mój prezent był bezpiecznie schowany w antyramę.
Pokolorowany kredkami, przedstawiał wręcz idealną kopię zdjęcia. W niedzielę
spędzałam czas u Neli, gdzie mogłam spokojnie dokończyć rysunek. Oczywiście po
uprzednim wysłuchaniu awantury.
— Jesteś głupia czy
pierdolnięta?!
— Tylko głupia.
Przecież nie daję mu klucza do pasa cnoty.
— Ale on to właśnie
TAK odbierze! Olej go! Umów się z Pawłem, skoro brak ci miłości!
— Tak, żebym
zginęła marnie pod płotem? Chyba cię pogięło! Poza tym, Paweł nie jest w moim
typie.
— I co z tego? —
prychnęła. — Może z czasem go polubisz.
— Zwariowałaś? Toż
to dyshonor! — Przypomniałam sobie nagle Mushu z „Mulan”. — „Dyshonor dla
świerszcza! Dyshonor dla krowy!”
— Co ty pierdolisz?
— Zirytowała się przyjaciółka. — Zamknij się już lepiej i kończ ten shit, bo
nie zdążysz do majówki!
Obróciłam się na drugi bok i zawinęłam pościelą rulon.
Dziś był drugi dzień ferii zimowych i zamiast korzystać i spać do dwunastej, to
już z samego rana byłam gotowa do działania.
Spać nie dawał mi również fakt, że do matury coraz bliżej
i bliżej, a ja nawet nie wzięłam się za naukę. Czarno widziałam swoją
przyszłość.
***
Obudziłam się koło
jedenastej. Odwróciłam się w stronę Francji i znów zobaczyłam, że byłam
sama. Westchnęłam głośno i sięgnęłam po telefon. Kiedy tak przeglądałam sobie
facebooka, trafiłam na nagłówek wiadomości:
PILNE!: UDZIAŁ FRANCJI W KONFLIKCIE
ROSYJSKO-UKRAIŃSKIM.
Serce mi zamarło. Nawet nie skupiłam się na tekście,
tylko wyłapywałam pojedyncze sekwencje, takie jak „francuskie siły specjalne”,
„baza w Charkowie” czy „w ciągu dwóch tygodni Francja prześle więcej żołnierzy
wspierając Ukrainę”.
Wyskoczyłam szybko z łóżka i wybiegłam z pokoju. Od razu
poczułam dym papierosów, gdyż Francja znów stał w kuchni i palił. Podeszłam do
niego szybkim krokiem, wyrwałam mu papierosa z ust i przytknęłam mu wyświetlacz
prosto przed oczy.
— Bierzesz udział w wojnie — powiedziałam drżącym głosem.
— Prawda?
— Oui — powiedział spokojnie, odsuwając od siebie
mój telefon.
— Nie zgadzam się! — wypaliłam stanowczo. — To
niebezpieczne! Nigdzie nie pojedziesz, zostajesz tutaj ze mną! Zapomniałeś?
Miałeś mnie chronić! Masz zostać TUTAJ i MNIE chronić! Nie pojedziesz na
Ukrainę! Nie pozwalam! Ja…!
— Ciiiiii! — Złapał mnie za zdrową rękę, przyciągnął do
siebie, a drugą zatkał mi buzię. — Nigdzie nie jadę, spokojnie.
Chciałam coś powiedzieć, ale ciężko było przez zatkane
usta.
— Ma chérie, naprawdę się wystraszyłaś, że stąd
pojadę?
Puścił mnie, a ja stanęłam naprzeciwko niego. Uśmiechał
się od ucha do ucha, a ja zalałam rumieńcem. Spojrzałam w bok i wydukałam:
— Wpajacie mi cały czas, że jak jest konflikt, to musicie
brać w nim udział.
— Tak, ale to nie jest wojna, tylko wsparcie militarne. —
Wzruszył ramionami. — Nie muszę tam być póki co.
— Całe szczęście! — Odetchnęłam z ulgą, po czym
burknęłam: — Co się tak cieszysz? Myślisz, że cieszyłabym się, jakby cię,
durniu, tu nie było? Odpowiedź brzmi nie!
— Święto Miłości zaczęło się lepiej niż myślałem~.
Honhonhon~.
— Jakie święto miłości? — burknęłam, udając głupa.
— Dzisiaj Walentynki~ — powiedział rozmarzony, otwierając
okno, by wywietrzyć kuchnię.
— Myhym. I?
— Także rezerwuj sobie dzisiejszy dzień, bo zabieram cię
z domu.
— Tak myślałam.
— Czyli jednak pamiętałaś. — Przyłapał mnie. — Nie martw
się, mam dla ciebie niespodziankę. Ostatnio miałaś dawkę potężnego stresu,
warto, byś trochę odpoczęła i się zrelaksowała~.
— Na którą mam być gotową? — zapytałam uśmiechając się, a
on spojrzał na mnie zdziwiony. — No co?
— A cóż to? Żadnych fochów? Żadnych podejrzeń? Żadnego
oporu? Jestem w ciężkim szoku~.
Przekręciłam oczami i odpowiedziałam:
— Może wreszcie czas wyluzować. To na którą?
— Możesz już zacząć, zjemy przy okazji obiad na mieście~.
— Ok. A właśnie! Ja też mam dla ciebie mały prezent! —
Podjarałam się niczym dziecko. — Cz-czekaj!
Pobiegłam do pokoju i wyciągnęłam z szafki zapakowaną
antyramę. Błagając w myślach, żeby się spodobało, wróciłam zamyślona do kuchni.
Wcisnęłam podarek zaskoczonemu Francuzowi do rąk i powiedziałam pod nosem:
— Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Nie czekając na odpowiedź ruszyłam szybko z powrotem do siebie,
zgarnęłam rzeczy i zamknęłam się w łazience. Gorący prysznic trochę uspokoił
gonitwę moich myśli, ale wciąż czułam lekkie zażenowanie tą sytuacją.
Przyznaję, że byłam stereotypową babą, która nie wiedziała czego chce.
Postanowiłam jednak być twarda i wziąć to wszystko na
klatę. Będzie to co ma być i skoro Francja wygra, to widocznie tak miało być.
Prawda…? Nie okłamywałam się już nawet, że z dnia na dzień miękłam coraz
bardziej. To była tylko kwestia czasu, aż stracę nad sobą kontrolę…
Cóż… Przynajmniej wiem, że nie zajdę z nim w ciążę.
Przynajmniej o to nie musiałam się martwić.
Otrząsnęłam się nagle, przerażona tymi myślami.
— SZLAG!
— Ma chérie, wszystko w porządku~? — Usłyszałam
głos Francji zza drzwi i aż podskoczyłam.
Wyłączyłam wodę i owinęłam się szybko ręcznikiem.
— Tak, wszystko okey! — zawołałam, uważając na tonację
głosu.
Kiedy się ogarnęłam, ubrałam i wylazłam z łazienki z
turbanem na łbie to nie minęła sekunda, a już znalazłam się w ramionach
Francji.
— Dziękuję za prezent~. — Usłyszałam przy uchu i od razu
zaliczyłam mentalnego zgona. — Jest
piękny~.
— N-Nie ma za co — odpowiedziałam słabo czując, że
zamiast oczu mam teraz dwie wielkie spirale.
Puścił mnie, a ja poprawiłam turban.
— Nie wiedziałem, że rysujesz~.
— Nie wiesz o mnie WIELU rzeczy — powiedziałam i
skierowałam się do pokoju. Chłopak niczym cień podążył za mną.
— Chciałbym wiedzieć.
— CO wiedzieć?
— Wszystko~.
— Em…. — Zarumieniłam się. — Może kiedyś ci opowiem.
— Może nawet dzisiaj — zamruczał. — A teraz zbieraj się.
A, byłbym zapomniał, masz strój kąpielowy?
— Mam, a co? — zapytałam podejrzliwie.
— Będzie ci potrzebny.
Puścił mi oczko i wyszedł z mojego pokoju, zostawiając
mnie samą.
***
Dwie godziny potem siedzieliśmy w restauracji w centrum
Chorzowa. Restauracja nazywała się „Czerwona” i rzeczywiście, wystrój
nie odbiegał za daleko od nazwy. Kiedyś przechodziłam często obok tej knajpy,
ale stać mnie było tylko na to, żeby polizać szybę. Przynajmniej tak wtedy
myślałam.
Było… miło. Bardzo miło.
Włochy też spędzali Walentynki z jakimiś laskami z mojej
szkoły. Cieszyło mnie to, bo przecież przeze mnie byli uwiązani w Polszy na
jakimś zadupiu. A tak przynajmniej się trochę rozerwą.
Długo jednak o nich nie myślałam, bo chciałam skupić się
na swoim wyjściu z Francisem. Co prawda, Neli nic nie mówiłam na temat kolejnej
„randki” (i chyba nie zamierzałam), ale i tak wiedziałam, że to się wyda.
Trudno. Czas myśleć o własnym szczęściu.
Po kulturalnym skonsumowaniu łososia i crème brulee
wsiadłam z pytajnikami w oczach do samochodu Francji.
— Dobra, gdzie mnie wywozisz? — zapytałam ciekawie.
— To niespodzianka~ — zamruczał.
— Mogę zgadywać?
— Tak~.
— Do kina?
— Non.
— Do teatru?
— Non.
— Do Filharmonii w Katowicach?
— Non.
Zamyśliłam się. Wpatrywałam się w okno, aż mignęła mi
tablica z miastem.
— Zabrze? — Zdziwiłam się. — Czekaj, już wiem! — Pstryknęłam
palcami. — Guido!
— Guido? — Zdziwił się.
— Zabierasz mnie na wycieczkę po kopalni Guido? —
Wyszczerzyłam się, a Francis milczał chwilę, po czym odpowiedział:
— Ma chérie… Myślisz, że w dniu zakochanych
wziąłbym cię do KOPALNI?
— Czyli jednak nie Guido. — Oklapłam. — Ughhh, to ja już
nie wiem!
— Bądź cierpliwa…
Zamilkłam. To żem wypaliła z tą kopalnią jak Osioł ze
Shreka. To było tak bardzo w moim stylu. Ocknęłam się, gdy Francja zatrzymał
samochód w, chyba, centrum. Wtedy moim oczom ukazał się szyld z wielkim napisem
„SPA&RELAX”.
Nie… Nie mówcie, że on zabrał mnie do SPA. Przy tym mój
obrazek wyglądał tak… nędznie.
— Ma chérie, coś się stało?
— Nie, nic. — Zaskoczyłam. — Po prostu się nie
spodziewałam…
— Jesteś tak samo zaskoczona jak ja~ — zamruczał,
otwierając mi drzwi. — Ja też się nie spodziewałem od ciebie dzieła sztuki.
Musiałem zmienić plan w ostatnim momencie, by ci dorównać, chociaż…
— O czym ty mówisz? — Zdziwiłam się. — Jak niby mój
prezent ma dorównać twojemu?
— Dałaś go prosto z serca — powiedział, podając mi dłoń.
— Żadne wyjście się temu nie będzie równać~.
— Miło, że tak myślisz, bo ja już tonęłam w bagnach
niepewności.
Bądź miła, Natalka.
Dziś bądź miła.
Weszliśmy do ciepłego i czystego pomieszczenia, a nas
powitała miła młoda dziewczyna przy recepcji. Francja od razu podszedł do niej
pewnym krokiem, a ja w swoim starym zwyczaju obczaiłam pomieszczenie, łącznie z
sufitem i ścianami.
— Ma chérie~.
Odwróciłam się i posłusznie stanęłam przy Francji.
Spodziewałam się tego, ale i tak mnie to wkurwiło, że babka nie zwracała na
mnie najmniejszej uwagi. Jej oczy były utkwione tylko we Francji. Czułam, jak
ciśnienie kumulowało się w mojej czaszce, aż nie usłyszałam znanego mi już
głosiku z tyłu głowy.
Natalia, on jest z tobą, a nie z nią. Ona
może się jedynie poślinić na jego widok, a ty masz pełen zestaw.
Na samą myśl uśmiechnęłam się szeroko.
Kołek ci w rurę,
kobieto.
— Zapraszam. — Dziewczyna melodyjnym głosem zaprosiła nas
do gabinetu obok, a ja, do cholery, znowu miałam pieprzony error w mózgu!
Dobra, będę improwizować.
Improwizacja jednak nie była potrzebna. Babka sprawnie
nas prowadziła, a pierwszym zabiegiem był czekoladowy peeling ciała na ciepłym
olejku wraz z masażem na płynnej ciepłej czekoladzie.
Myślałam, że zwariuję. Kochałam czekoladę, a to nie dość,
że pięknie pachniało, to odczucia były wręcz niesamowite. Prawie zasnęłam przy
masażu, czułam się niesamowicie zrelaksowana. Całość trwała ponad półtorej
godziny, a na sam koniec czekała na nas samoobsługowe SPA.
Szybko, lecz z pewnym oporem, przebrałam się w swój
czarny strój kąpielowy (specjalnie nie brałam bikini) i byłam gotowa, prawie,
na resztę niespodzianek.
Pomieszczenie było przyciemnione, oświetlone jedynie
błękitnymi światełkami, na środku znajdowała się wielka wanna z hydromasażem, a
obok dwa leżaki z ręcznikami i dwie naszykowane lampki czerwonego wina.
— Wow — wyrwało mi się. — Mają rozmach…
— Może kąpiel~. — Francja wyciągnął do mnie dłoń, a mnie
po raz kolejny styki przestały działać.
Serio. Mój mózg NAPRAWDĘ nie ogarniał tylu zwrotów akcji
naraz. Co takiego się zadziało w Matrixie, że w tym momencie znajdowałam się w
bajce?
Woda była ciepła i prawdopodobnie wlano do niej litr
olejków, bo pachniała przyjemnie i relaksująco. Gdybym usiadła normalnie, to
woda spokojnie sięgałaby mi do obojczyków, niestety z powodu gipsu usiadłam na
schodku, by go nie zamoczyć. Natomiast strumienie wody z hydromasażu były nader
przyjemne.
— Dziękuję — powiedziałam, odchylając głowę do tyłu i
opierając ją o brzeg. — Nie wiedziałam, że SPA jest takie świetne.
— Cieszę się, że się podoba~ — powiedział, a ja poczułam
jak usiadł koło mnie. Zwalczyłam w sobie odruch, żeby się odsunąć.
Daj mu szansę,
cnotko niewydymko.
— Wiesz — powiedziałam, patrząc na miękki blask lampek na
suficie. — Jestem szczęśliwa.
— To dobrze~. A teraz, opowiedz mi wszystko.
— Czyli co? — Zdziwiłam się. Pieprzone errory!
— O sobie. Więc mówisz, że rysujesz~. — Spojrzał na mnie
jakoś tak dziwnie ciepło, że poczułam skurcz w macicy.
— Tak, rysuję, szkicuję i maluję — powiedziałam jak
zahipnotyzowana. Jakby mnie teraz matka zobaczyła, to bym dostała wpierdol
szmatą przez łeb, na bank. — Odkąd pamiętam. Maluję głównie akwarelami,
natomiast rok temu dorabiałam, by kupić wymarzone kredki z Prismacolor. Ale,
nie licząc ostatnio, dawno tego nie robiłam.
— Talent trzeba szlifować — zamruczał.
— Mam jeszcze czas. — Uśmiechnęłam się. — To hobby, nie
wiążę z tym przyszłości.
— Ja też kiedyś malowałem. — Westchnął. — W renesansie
było to bardzo modne. Zobaczysz u mnie w domu, niektóre sobie zostawiłem.
— Oooo, brzmi super! — Ucieszyłam się.
— Jeżeli miałabyś jakieś pytania odnośnie sztuki, to
zawsze też możesz zapytać Feliciano. On ma wrodzony talent~.
— Nie wiedziałam — wydukałam. — Zapytam go, może dałby mi
jakieś cenne wskazówki, czy coś.
— Ucieszy się, że może pomóc kuzynce~.
— Wiesz… — Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. — Może
to tylko pieprzona psychologia, ale ja naprawdę uważam tą dwójkę za rodzinę.
Gorzej ze szwabami. Wybacz, ale nie mogę znieść głupiego uśmiechu Gilberta.
Jeżeli chodzi o Ludwiga to mam trochę mieszane uczucia.
— Dlaczego?
— Wiesz, uratował mi życie, za co jestem i będę mu
wdzięczna. Ale jednak to szwab, ta igła no ni chuj nie wchodzi w oko…
— Słownictwo. — Zacmokał z niezadowoleniem. — Kobiecie
nie przystoi język niczym z rynsztoka.
— Hehehehe… — Zasłoniłam usta. — To rodzinne. Moja mama
też klnie, a nie znam nikogo bardziej dobrego czy bezinteresownego niż ona.
— Zabawne, to samo mówi o tobie Kornelia.
— Mam to po niej. Może kiedyś zostaniemy za to
wynagrodzone? Chociaż wątpię. Jak się jest dobrym, to trzeba mieć twardą dupę.
A jak na razie obie obrywamy od życia. Wiesz — dodałam po chwili — może jest
dla nas takie specjalne miejsce w niebie.
— Przecież jesteś niewierząca — zauważył Francis,
odgarniając kosmyki z twarzy. — Więc jak to jest? Nie wierzysz, a praktykujesz?
— To normalne w tym kraju. — Zachichotałam. — Tak serio…
Wierzę, że po śmierci trafiamy tam, w co wierzymy. Na innych czeka Allah, na
innych Niebo, dla jeszcze innych Valhalla. W moim przypadku jest to spokojny
żywot w raju z najbliższymi. Z Aresem, który już tam na mnie czeka. W spokoju i
szczęściu. A ty w co wierzysz?
— W co wierzę? — Zastanowił się chwilę. — Wierzę, że ci,
którzy byli zabawkami historii zawsze odradzają się w normalnym życiu i są
wtedy szczęśliwi.
Zatkało mnie. Po chwili jednak uśmiechnęłam się i
powiedziałam delikatnie, nie poznając samej siebie:
— Niesamowite, jaki jesteś dobry. Gdybyś tylko nie był
takim zboczeńcem…
— Ja? — Zdziwił się.
— Tak, ty. Normalnie napalony jak świnie na trufle.
— Ja tylko jestem romantyczny~. Zresztą, mówiłem ci już
kiedyś, że Anglia jest większym zboczeńcem niż ja.
— Ta, na bank — parsknęłam. — To jest właśnie to, co
wyciągasz z pornoli. Najlepiej jest zwalić wszystko na innych.
Zaśmiałam się z własnego dowcipu.
— Po głębszych analizach i promieniach słońca wciąż
twierdzę, że ustępuję w tym polu Anglii.
— Właśnie, wy zawsze ze sobą rywalizujecie?
— Przeważnie. — Wzruszył ramionami. — Ale to nie moja
wina~.
— Na pewno — powiedziałam, ironicznie kiwając głową. —
Ciekawe jak wyglądała wasza współpraca w Aliantach. Szkoda, że nie chcecie mi
poopowiadać…
— Nie będę ci opowiadać o wojnach, ma chérie. Mogę
ci poopowiadać, na przykład, o czasach rycerstwa, kiedy sam byłem rycerzem~.
Uwierz mi, ma chérie, byłabyś pod wrażeniem mojej rycerskości~.
Honhonhonhon~.
— Taaaak… Założę się, że byłeś bardziej rycerski od
rycerzy Jedi. — Pokiwałam poważnie głową.
— Naprawdę. Może nie mam takiej muskulatury jak Niemcy,
ale moje mięśnie są we właściwym miejscu~.
— Tak, w nogach — potwierdziłam. — Zwłaszcza jak
spierdzielasz przed wrogiem.
— Ma chérie. — Westchnął z teatralnym smutkiem. —
Skąd w tobie tyle uszczypliwości?
— Nie mów, że cię tym dotknęłam — mruknęłam, krzywiąc się
w uśmiechu. — Mówiłam ci gorsze rzeczy, zresztą, czasami sam się o to prosisz.
— Wolałbym jednak, jak mówisz mi miłe rzeczy~. Jak
wcześniej, że jestem niesamowity~.
— Hola, hola! — Zaczerwieniłam się. — Powiedziałam, że to
niesamowite jaki jesteś dobry! Nie nadinterpretuj!
Francis nie odpowiedział, tylko zaśmiał się w głos.
Przewróciłam oczami i zmieniłam temat. Zabicie go byłoby istnym failem w
walentynki. I kiedy tak byłam zajęta jakąś historyjką dotyczącą mojej rodziny,
zauważyłam, że głowa Francisa była coraz bliżej mnie. Zamilkłam w momencie,
kiedy dzieliło nas może z kilka centymetrów.
Czas chyba stanął w miejscu. Zatopiłam się w jego
błękitnych tęczówkach, a gdy poczułam na swoich ustach jego własne, to
przymknęłam oczy.
Niefortunna noc z Francją, czy nieudolne zagranie z
Anglią poszło w niepamięć. Uznałam, że to właśnie TEN pocałunek jest moim
pierwszym. I szczerze?
Lepiej sobie go wyobrazić chyba nie mogłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz