ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

niedziela, 19 czerwca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴅʀᴜɢɪ — ᴘᴀʀʏᴢ̇

 

[1 lipca 2017 — sobota]

To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla Dibu.

To właśnie była moja pierwsza myśl, gdy postawiłam stopę na francuskiej ziemi o godzinie trzynastej cztery, na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu. Ogrom tego obiektu oraz tysiące ludzi bardzo szybko mnie przytłoczyło, więc dla bezpieczeństwa przykleiłam się do Francji jak naklejka.

— Trochę się tu zmieniło — mruknął mężczyzna, rozglądając się wokół. — Zawsze latam prywatnym samolotem, ale chciałem, byś zobaczyła trochę miasta, zanim coś zjemy.

— Jasne — powiedziałam, nawet go nie słuchając. Wszędzie pełno było spieszących się ludzi, że aż robiło mi się niedobrze ze stresu.

Mademoiselle — mruknął, jedną ręką zabierając mój bagaż, a drugą łapiąc za nadgarstek. — Tędy.

Posłusznie za nim podążyłam, czując jednocześnie na palcu ciężar szmaragdu. Zdążyłam się już do niego dość mocno przywiązać. Warto również wspomnieć fakt, że kilka dni temu miałam telefon z upomnieniem od Anglii (nie wiedziałam, skąd miał mój numer), że mam nie nasyłać do niego więcej debili, a sam Ameryka oberwał moją szabelką w łeb i tak skończyła się dla niego podróż pełna przygód. Od razu starałam się wyjaśnić nieporozumienie, ale w pewnym momencie mój telefon został zabrany przez Francję, który zaczął rozmawiać z Arthurem po francusku. Następnie rozłączył się i zablokował numer Anglii.

Słońce radośnie mnie oślepiło, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. Zasłoniłam się lewą ręką, mrużąc przy tym oczy niczym wampir.

— Tam — mruknął i pociągnął mnie w stronę samotnie zaparkowanego samochodu.

— Dzizas — mruknęłam, gdy doszliśmy do błękitnego peugeota. — Ile ty masz samochodów?

— Dużo — odpowiedział wymijająco.

W sumie, kto bogatemu zabroni. — Uśmiechnęłam się nerwowo. — Komornik zabroni. I skarbówka.

— Denerwujesz się. — Uśmiechnął się, otwierając przede mną drzwi samochodu. — Do środka~.

Usiadłam na miejscu i od razu przykleiłam nos do szyby. Wszędzie ruch, mnóstwo ludzi i nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to dziwiło. Powinnam być przyzwyczajona, bo w Katowicach zawsze było w ciul ludu, ale przecież Katowice to nie Paryż…

Byłam zdenerwowana. Serce podchodziło mi do gardła, gdzie waliło jak chory psychicznie wojownik w bęben wojenny. Co jakiś czas w trakcie jazdy pytałam o coś Francji, a ten grzecznie mi odpowiadał. I tyle. Nic więcej. Oboje czuliśmy się dziwnie, wiedziałam o tym. Nie wiedziałam tylko dlaczego.

— To tutaj — odezwał się w końcu, gdy stanęliśmy koło pięknego trzypiętrowego budynku. — Witaj w ósmej dzielnicy Paryża, Elysee~.

Opadła mi kopara na widok beżowego koloru elewacji oraz ozdobnych elementów barierek i innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam nazwać. Dom nie różnił się od innych pozostałych poza jednym szczegółem – miał małe ogrodzenie.

Dziwne, spodziewałam się czegoś innego. A tak byłam dość pozytywnie zaskoczona.

— Pięknie tu… — przyznałam szczerze.

— Niedaleko stąd mieszka mój szef. — Pokazał palcem w głąb ulicy. — Naprzeciwko nas natomiast, mieszka znany projektant mody.

— Znając ciebie pewnie Jacyków.

Nie wiedziałam, gdzie zatrzymać wzrok. Powoli zaczęło mi się kręcić w głowie od tego wszystkiego. Wyjęłam szybko telefon i pstryknęłam kilka zdjęć ulicy jak i samej kamienicy.

Ma chérie, co ty robisz? — zapytał rozbawiony Francis, a ja przeniosłam na niego wzrok.

— Tu jest pięknie. Muszę to uwiecznić! Wszystko!

O masz, moje niezdrowe zamiłowanie do fotografii właśnie ujrzało światło dzienne.

— Będziesz miała mnóstwo okazji, teraz chodź. — Przeszedł przez zadbany ogródek i otworzył drzwi mieszkania. — Nareszcie w domu~.

Po raz kolejny opadła mi kopara, gdy weszłam do środka i znalazłam się w holu. Marmurowa posadzka, dzieła sztuki na ścianach, schody ze zdobieniami i ten wielki kryształowy żyrandol.

Przepych, przepych…

— Jezu, tu jest jak w zamku królewskim…

Myślałam, że ja mam ładne mieszkanie, ale to… To był luksus. I to z dobrym smakiem.

— Na górze jest sypialnia — powiedział, nie kryjąc radości z tego, że mi się podobało. Ruszyłam szybko za nim, by przekonać się, że jego, a raczej nasza, sypialnia jest na najwyższym piętrze, z wielkim oknem, z którego widoczna była…

— Wieża Eiffla — szepnęłam, podchodząc do okna.

— Pięknie wygląda w nocy — powiedział, stając koło mnie. — Jest wtedy cała oświetlona.

— Śpimy razem? — zapytałam, nie odrywając wzroku od widoku.

— Tak jak zawsze.

Przyswoiłam tę informację dość szybko jak na swoje możliwości.

— Że ty chcesz mieszkać u mnie, mając tutaj TAKI widok — mruknęłam z niedowierzaniem. — U mnie widok jest na plac zabaw i śmietniki.

— Czasami warto jest zmienić otoczenie~.

— W sumie…

— Pewnie jesteś głodna. — Pstryknął palcami. — Piętro niżej jest kuchnia z jadalnią. Pójdę coś przygotować, Monako zrobiła wczoraj zakupy.

— Monako tu mieszka? — Zdziwiłam się.

— Nie, ale gdy stacjonuje w moim Domu, to czasami przychodzi, by razem zjeść śniadanie. Pod moją nieobecność zajmowała się również kotem.

— Kotem? — Zdziwiłam się jeszcze bardziej. — Masz KOTA?

— Tak. — Uśmiechnął się szeroko. — Kot anioł, nie drapie mi mebli.

— Myślę, że jakby podrapał ci meble to by wyleciał przez drzwi balkonowe w trybie ekspresowym — mruknęłam do siebie, gdy Francis wyszedł. Stałam chwilę przy oknie i patrzyłam na Paryż, aż w końcu drgnęłam i wyjęłam telefon.

I cyk foteczka.

Szybko wysłałam zdjęcie Neli z dopiskiem „Wylądowaliśmy, jest spoko! Pięknie tutaj, zresztą widzisz na zdjęciu. Taki mam widok z sypialni, boski, co nie?? A wy kiedy jedziecie do Bawarii?”.

No tak, zapomniałam wspomnieć o tym, że Nela dostała takiego bólu dupy na mój wyjazd tutaj, że bracia obiecali jej wycieczkę do Bawarii, a potem do Berlina, żeby tylko uspokoić jej hormony. Termin jednak nie był zbyt jasny, no i Nela wciąż nie zapytała swojej matki o zgodę.

Jadę już za trzy dni!!odpowiedź nadeszła błyskawicznie — I wracamy 15 lipca, jak ty. Ja pierdole, czeka mnie wizyta u żabojada….

Coooo? — odpisałam szybko — Jak to?

14 ma urodziny, nie wiedziałaś?? Żabol robi imprezę.

Drgnęłam nerwowo, a moje plecy zrobiły się mokre od potu.

CO JA TERAZ ZROBIĘ?! NIE MAM POMYSŁU NA PREZENT!! – napisałam szybko.

Mam pomysł. Owiń się wstążką i połóż na wyrku. Doceni. Albo kup mu dezodorant.

Kurwa, ale śmieszne…, pomyślałam odkładając telefon.

Spojrzałam w sufit zamyślona. Myśl, Natalka, myśl, myśl, myśl. Myśl, Puchatku, MYŚL! CO mogłabym dać Francji czternastego lipca…

Westchnęłam przeciągle i opadłam na plecy na łóżku. Miałam jeszcze dwa tygodnie.

Może coś wpadnie mi do głowy, bo na razie owinięcie się wstążką było najlepszym pomysłem.

 

 

***

 

Po obiedzie cała w skowronkach ruszyłam z Francją, by zwiedzić okolicę. Strasznie napaliłam się na wieżę Eiffla i nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ją z bliska. Dzielnica była przepiękna. Byłam zachwycona wszystkim, od architektury budynków po najzwyklejsze śmietniki. Wszystko to było tak inne od tego, co sama znałam i byłam przyzwyczajona, że po dwóch godzinach brakło mi miejsca w telefonie. I to z samego spaceru, a przecież nawet nigdzie nie byliśmy.

— No proszę, jak teraz porobisz sesję na wieży~? — zapytał dość złośliwie Francis.

— Idziemy teraz na wieżę? — zapytałam bystro, uważając, żeby ogromne lody nie spadły mi na chodnik.

Oui, oui~.

— Och, nie… Może jak pousuwam kilkanaście niepotrzebnych zdjęć…

Ma chérie, możemy usiąść na ławce, byś w spokoju sobie to wszystko przejrzała. Doprawdy, dziecko, niepotrzebne ci aż sześć zdjęć Chez Francis… — mruknął, zaglądając mi przez ramię.

Usiedliśmy na uroczej ławeczce pod młodą brzozą i w spokoju przeglądałam galerię. Po dziesięciu minutach zniknęły nasze lody jak i około trzysta sześćdziesiąt zdjęć.

— Gotowa! — Powstałam z ławki i wyszczerzyłam się szeroko. Poprawiłam żółtą sukienkę w delikatne kwiaty i spojrzałam na Francję. — Co?

— Ładnie ci w tej sukience~. — Rozmarzył się po swojemu, a ja przewróciłam oczami.

— Dziwnie się w niej czuję. — Zaczęłam zrzędzić. — Moja ostatnia sukienka, nie licząc matury, to była alba do komunii. Idziemy?

Mężczyzna pokręcił głową, ale wstał i ruszyliśmy dalej. Przechodziliśmy akurat koło salonu tatuażowego, gdy przykleiłam nos do szyby.

Ma chérie, nigdy nie dojdziemy na miejsce, jak będziesz się zatrzymywać przy każdej witrynie! — Zniecierpliwił się w końcu, a ja niechętnie się odkleiłam.

— Wybacz, po prostu marzę o tym, by zrobić sobie tatuaż — wyrzuciłam z siebie radośnie, dorównując mu kroku.

— Tatuaż?!

— Tak! I kiedyś sobie go zrobię. Jak tylko znajdę pracę, to pierwsze co, to właśnie sobie strzelę tatułasz u tatuoloka!

— Zapomnij.

— Słucham? — Spojrzałam na niego z ukosa. — Co jest złego w tatuażach?

Ma chérie, po co ci tatuaż na twoim nieskalanym ciele?

— Nieskalanym? — Podniosłam brew. — Nieskalane to jest poczęcie opisane w Biblii. Widziałeś, ile mam blizn?

— Nie zwróciłem uwagi~.

— To ci odpowiem. Całe mnóstwo. Mam dwie wielkie blizny na plecach po tym, jak źle zeskoczyłam z huśtawki na żwir. Jedna na kolanie i jedna na lewym przedramieniu po koloniach, gdzie wypadłam przesz szklane drzwi podczas gonitwy. Dwie małe blizny na drugim przedramieniu są wieczną pamiątką po Aresie. Na łydce natomiast po psie ciotki, bo mnie ugryzł podczas zabawy. Na stopie…

— Chryste — przerwał mi Francis z udawanym przerażeniem. — Jak ty przeżyłaś te osiemnaście lat?

— Jak to jak? Fartem!

— Racja… Fartu to ci faktycznie nie można odmówić.

— W końcu jestem Strzelcem, więc patronuje mi Jowisz! — zawołałam radośnie, na co on tylko przekręcił oczami.

— Błagam, nie mów mi tylko, że wierzysz w horoskopy…

— Feniks jest opcją, którą wybieram. — Zastanowiłam się głęboko, puszczając mimo uszu jego uwagę.

— Feniks w horoskopie? — Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

— Nie, jako tatuaż. Na plecach!

Co on, dupnięty w epicentrum, czy jak?

Mon Dieu… — mruknął. — Nie zrobisz sobie tatuażu…

— Jeżu kolczasty! — Zirytowałam się. — Przecież to ja go będę nosić, a nie ty. Więc co ci tak zależy? Poza tym… To moje ciało i jak będę chciała, to wytatuuję sobie na lewym policzku wielkiego penisa, a na prawym wielką waginę ku uciesze mojej, mojego przyszłego pracodawcy w McDonaldzie oraz moich rodziców. Zwłaszcza moich rodziców!

— Trochę ogłady, ma chérie. Jesteś bardzo… Natalkowa.

— Natalkowa? — Zdziwiłam się, słysząc te słowa. — Brzmi jak odmienny stan umysłu!

Wybuchłam śmiechem, a Francis pokiwał głową.

— Tak, zdecydowanie to inny stan umysłu… O! Jesteśmy na miejscu!

Otarłam łzę ze śmiechu i spojrzałam przed siebie. Na wielkim placu stała ogromna, żelazna wieża Eiffla. Moje usta mimowolnie ułożyły się w małe „o”, a oczy zabłyszczały.

— Piękna! — wykrztusiłam z zachwytem na widok tej kupy żelastwa.

— Pomyśleć, że denerwowałem się tym, że nic ci się tu nie będzie podobać. — Westchnął smutno. — Podczas gdy ty jesteś zachwycona nawet koszami na śmieci…

— Nie gadaj! — Złapałam go rozentuzjazmowana za rękę i pociągnęłam. — Chodźmy na górę! Chodźmy zobaczyć cały Paryż!

Nie było to jednak łatwe zadanie, no wszędzie było mnóstwo turystów. W pewnym momencie wydawało mi się, że chyba słyszałam gdzieś Polaków. Ale przecież w tych czasach za granicą wziąć kamień i rzucić, to na osiemdziesiąt procent trafisz w Polaka.

Kolejka na wieżę była kilometrowa, a czas oczekiwania umilał ludziom młody Francuz grający na akordeonie, my jednak nie skorzystaliśmy z tej przyjemności. Francis bez skrępowania przepchał się między ludźmi, ciągnąc mnie za sobą, aż stanęliśmy przy windzie. Byłam zachwycona, a kiedy znaleźliśmy się na trzecim piętrze, poczułam łzy wzruszenia pod powiekami. Zawsze byłam bardzo emocjonalna i wrażliwa, przez co piękna muzyka czy nawet widoki, potrafiły doprowadzić mnie do łez. Nie lubiłam tej strony swojej osobowości. Chciałam być twarda.

Stanęłam w milczeniu przy barierkach, a widok rozciągał się na pola marsowe i Paryż.

— Jesteśmy na dwustu siedemdziesięciu sześciu metrach wysokości. — Zadrżałam, gdy usłyszałam jego głos przy moim uchu.

Powoli słońce zachodziło, otulając ciepłym, pomarańczowym blaskiem miasto, a mnie ścisnęło się serce. Żeby to ukryć, szybko przetarłam oczy przegubem ręki. Na próżno, pan Jasnowidz i tak to zauważył.

— Coś się stało?

— Nie, ja tylko się wzruszyłam.

Drgnęłam i szybko wyciągnęłam telefon by zrobić zdjęcie. Gdy tylko cyknęłam fotę, spojrzałam na Francję.

Moje serce drgnęło mocno na widok mężczyzny patrzącego z pewnym smutkiem w stronę horyzontu. Jego blond włosy w świetle zachodzącego złota przybrały niemalże złoty odcień, a błękitne oczy przypominały mi piękne, bezchmurne niebo.

Nie bez powodu Paryż nazywany był miastem zakochanych, skoro nawet taki beznamiętny kloc jak ja poczuł do Francisa coś więcej, niż tylko chęć mordu.

Gdybyś tylko jeszcze był normalny…

— Zróbmy sobie pamiątkowe zdjęcie! — zawołałam nagle, żeby mnie wyobraźnia czasem nie wyniosła. — Wyślę Neli na dobranoc, haha!

Pewnie mnie zabije za wysyłanie jej gęby Francisa, ale trudno.

Nie czekając na jego odpowiedź, doskoczyłam do niego, wyszczerzyłam się i skierowałam aparat w naszą stronę.

— Super. — Spojrzałam na efekt w galerii. — Myślisz, że widać, że to Paryż? No wiesz… Dla nieobeznanego.

— Niekoniecznie — powiedział, przyglądając się zdjęciu. — A czemu pytasz?

— Posłałabym mamie na dowód, że żyję. Myślisz, że to dobry pomysł?

— Pewnie. Wyślij.

Wysłałam więc mamie wiadomość na WhatsAppie zdjęcie i krótką notkę. Westchnęłam i ponownie wbiłam tęskny wzrok w rozciągający się widok miasta.

 

 

***

 

[2 lipca 2017 — niedziela]

Obudziłam się wyspana i wypoczęta. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wieża Eiffla. Wczoraj po powrocie ze spaceru padłam przysłowiowo na pysk. Nawet nie zjadłam kolacji, tylko od razu wzięłam prysznic i zasnęłam.

Byłam sama, a po chwili poczułam smakowity zapach jedzenia. Wyskoczyłam z łóżka, ogarnęłam się w toalecie obok i potruchtałam piętro niżej do kuchni.

Papu, papu, papu…!

— Mmmm, jak pachnie~. — Wpadłam jak głodny, zaśliniony smok do środka i zamarłam.

W kuchni nie był Francja, tylko Monako. Elegancko ubrana dziewczyna spojrzała na mnie, jedną ręką trzymając patelnię, a drugą poprawiając spiętą grzywkę. Z jej lewego boku łagodnie opadał jej długi blond warkocz.

— Emmm… Cześć? — Podrapałam się zdziwiona po głowie, a zaraz potem podskoczyłam, gdy coś dotknęło mojej nogi. To śnieżnobiały kot właśnie ocierał mi się o nogi. — Oooo, witaj~.

Kucnęłam i pogłaskałam kota za uchem. Monako chwilę mnie obserwowała i powiedziała:

— Siadaj do stołu, zaraz będzie śniadanie.

— O-Ok.

Potruchtałam do pomieszczenia obok, gdzie znajdowała się przestronna i jasna jadalnia z dużym, dębowym stołem, przy którym siedział już Francis i czytał gazetę.

Bonjour~ — mruknął na mój widok i złożył gazetę.

Bonjour! Ça va!— Uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam koło niego. Słysząc jak kaleczę jego język narodowy parsknął dobrodusznym śmiechem.

— Jak się spało?

— Spałam jak zabita! — Zachichotałam i rozejrzałam się wokół. — Monako jest w kuchni.

— Wiem, moja siostra często wpada, by zjeść razem.

— To fajnie, że masz dobry kontakt z siostrą — powiedziałam po chwili namysłu. — Dużo jest rodzeństw wśród Państw?

— Trochę jest. — powiedział — Belgia jest siostrą Holandii i Luksemburgu. Bracia Włosi. Bracia Beilschmidt. Rosja ma dwie siostry… Kanada i Ameryka. Szwajcaria i jego mała siostrzyczka Liechtenstein. Kraje Nordyckie są dla siebie jak rodzeństwo. Anglia ma trzech braci…

— Coooo? — zawołałam. — Arthur ma trzech braci? TRZECH?!

Oui, Irlandię, Szkocję i Walię. Z którymi notabene jest skłócony. Szkocja, jak widzi Anglię, dostaje szału.

— Przecież razem wchodzą w skład Wielkiej Brytanii, więc dlaczego…

— Na przestrzeni tylu lat wiele ich poróżniło, ma chérie.

— Ale to bracia, powinni trzymać się razem!

— Allistor ceni więzi rodzinne, ale to tyle, jeżeli chodzi o pozytywy żywiące do Arthura. Poza tym — prychnął po chwili. — Szkocja wystąpił przeciwko Napoleonowi.

Wyczułam w jego głosie urażoną nutę. Francja miał pierdolca na punkcie Napoleona, a ja nigdy nie ciągnęłam tego tematu. Dyskusja nie miała sensu, a ludzi z pasją lepiej nie wkurwiać.

— Czekaj, skoro Arthur to Anglia, to dlaczego nazywany jest Wielką Brytanią i dlaczego na szczytach G8, czy tam G7, jest tylko on?

— Arthur jest personifikacją Anglii, ale to on jest jedynym reprezentantem Wielkiej Brytanii i tyle.

— Mówił, że widzi wróżki — powiedziałam po chwili. — To prawda?

— Ludzie ze schizofrenią widzą różne rzeczy — odparł złośliwie.

— Sugerujesz, że Arthur jest chory psychicznie? — Uniosłam brew, a Francja wzruszył ramionami. — Wy wszyscy powinniście się udać na przymusowe leczenie psychiatryczne!

— Smacznego! — Monako weszła do jadalni i położyła przede mną talerz pełen mini croissant z owocami. Prawie się pośliniłam na sam ich widok.

— Dziękuję! — Ucieszyłam się i złapałam za widelec. Widząc kątem oka wzrok Francisa, szybko się wyprostowałam, złapałam drugą dłonią za nóż, choć cholera wie po co, i zaczęłam jeść spokojnie, z nienagannymi manierami.

Cóż… Tresura nie poszła w las.

— Jak ci się tu podoba? — zapytała dziewczyna, poprawiając okulary i siadając naprzeciwko mnie. Przełknęłam szybko i odpowiedziałam szczerze:

— Zakochałam się w Paryżu! Pięknie tu jest, o wiele ładniej niż na zdjęciach! Och…

Przerwałam, bo na moje kolana wskoczył kiciuch Francji. Błękitne oczy sierściucha wbiły się we mnie, a z jego środka wydobyło się głośne mruczenie, gdy zaczęłam go drapać za uchem. Miał piękne, długie i miękkie futerko. Zwierzęta zawsze do mnie ciągnęły i lubiły.

Szkoda, że nie przekładało się to na relacje międzyludzkie, pomyślałam gorzko przypominając sobie niefortunne dla mnie chwile w szkole.

— Polubił cię — stwierdziła dobitnie Monako.

— Jaki ty jesteś kochany — zaszczebiotałam do zwierzaka. — Jak się nazywa?

— France. — Wzruszył ramionami, a ja zmiażdżyłam blondyna wzrokiem.

— Jesteś FRANCJĄ i nazwałeś własnego kota FRANCJA? To chyba wyższy poziom narcyzmu…

— Inne imię do niego nie pasuje~.

Spojrzałam na kota.

— W sumie jest do ciebie trochę podobny — mruknęłam. — Ale jednak koteł jest bardziej uroczy~. Jakie mamy plany na dzisiaj?

— Nie myślałem o tym za bardzo.

— Moglibyście przyjechać kiedyś do mnie — weszła mu w słowo siostra. — Niech dziewczyna zobaczy coś więcej, niż tylko Paryż.

— Miałem w planach zabrać ją do Lyonu w przyszłym tygodniu, a potem do Marsylii, gdzie zostalibyśmy już do końca pobytu — powiedział po chwili namysłu jej brat. — Dwa tygodnie to zdecydowanie za mało…

— Pamiętaj, że mamy obiad u moich rodziców — powiedziałam szybko, czując niepokój po jego słowach.

— Z Marsylii jest blisko do mnie — stwierdziła dobitnie blondynka.

— Nie jest to zły pomysł. — Pokiwał głową Francja. — Ale za trzy dni muszę się wstawić u szefa, nie wiem ile to potrwa.

— Zajmę się nią — Monako spojrzała na mnie bez cienia emocji. — Będziemy się dobrze bawić.

— Super! — Ucieszyłam się, ale gdzieś w okolicy żołądka poczułam zżerający mnie stres. Laska nie wyglądała na kogoś, kto mógłby się dobrze bawić. Wiedziałam, że pozory bardzo często mylą, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze są jakieś dziwne myśli.

 

***

 

Wieczorem znów padałam z nóg. Zwiedziłam dziś Łuk Triumfalny, przy którym miałam wykład z jego historii oraz z historii Wielkiego Napoleona Bonaparte. Wiedziałam, ze jeszcze jedna opowieść o wspaniałym Cesarzu Francji, a sama postawię mu ołtarzyk w domu, tak mi Francis zryje tym mózg.

Kolejnym naszym kierunkiem na trasie była wyspa Cite, gdzie znajdowała się Katedra Notre Dame. Francja był świetnym przewodnikiem. Opowiadał ciekawie i dość konkretnie, czego się po nim nie spodziewałam. Później zjedliśmy obiad w restauracji, wciągnęliśmy deser i znów siedziałam w samochodzie. Nie wiedziałam, gdzie jechaliśmy. Szybko jednak okazało się, że wisienką na torcie dnia dzisiejszego był Luwr. Byłam pod ogromnym wrażeniem.

To, co mnie zdziwiło to to, że za żadną z atrakcji nie musieliśmy płacić. Na pytanie dlaczego, zdziwiony Francuz odpowiedział, że wystarczająco, że musiał płacić podatki. Nie wiem, o co mu chodziło, ale zaakceptowałam to.

Zwiedzanie zajęło nam grubo dobrych kilka godzin, więc jak wróciliśmy, znów padłam z wyczerpania. Ale byłam szczęśliwa. Zanim zdążyłam zasnąć, odpisałam mamie i Neli, po czym film mi się urwał.

sobota, 18 czerwca 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ ᴘɪᴇʀᴡsᴢʏ — śᴡɪᴀᴅᴇᴄᴛᴡᴏ ɪ ᴅᴇᴋʟᴀʀᴀᴄᴊᴇ

 

[23 czerwca 2017 — piątek]

Minął kolejny, lecz względnie spokojny miesiąc. Włosi po maturze ustnej z angielskiego wyjechali do siebie na dwa tygodnie, po czym wrócili z powrotem na Śląsk. Francja natomiast nie musiał wyjeżdżać na Ukrainę, mimo, że widmo tego wisiało nad nami kilka dni, przez co oboje byliśmy poddenerwowani.

Pogoda przez ten czas była przepiękna, więc dużo czasu spędzałam albo z Francją w parku śląskim, albo z Nelą i braćmi Włochami (jeżeli byli, w czasie ich nieobecności niestety towarzyszył nam Prusy). Temat wyjazdu do Paryża na razie nie wracał, a mnie robiło się słabo na samą myśl.

Gdyby to jeszcze była normalna wycieczka to nie miałabym tylu uprzedzeń, ale niestety z tyłu głowy odbijały mi się myśli, że gdy tylko wyjadę, to do Polski już nie wrócę.

Jakby tego było mało, to Gilbert, jakby czytając mi w myślach, podsycał moją niepewność. Gdybym tylko miała pewność, że wrócę bezpiecznie do domu, to bym się nie wahała. Ale ani szkop, ani żabojad mi tej pewności nie dali.

Rodzice wciąż ciężko pracowali, ale z mamą kontakt miałam dość częsty, na całe szczęście. Z powodu ładnej pogody często też jeździłam do babci i dziadka, czy Matika. Sama bardzo rzadko przyjmowałam gości u siebie. Dziadkowie Parczewscy byli schorowani i woleli, że to ja ich odwiedzałam, niż na odwrót, Żylińscy mieli podobną filozofię, tyle że Od lutego też nic się nie wydarzyło, więc moja czujność spadła, ale chłopaki nawet na chwilę nie rezygnowali z dodatkowych środków bezpieczeństwa.

 

***

 

Dziś był dzień rozdania świadectw maturalnych. Zdałam, wiedziałam to po opublikowaniu wyników na stronie OKE. Ustny angielski również zdałam bez problemów, aczkolwiek obniżyli mi punktację, gdy podczas opisywania obrazka wyrwał mi się tekst: „This boy is a nygga”. Ale najważniejsze, że zdałam i to nawet na osiemdziesiąt procent!

Siedziałam na stołku koło Oli i Feliciano, patrząc bezwiednie w okno. Dyrektor jak zwykle głosił swoją płomienną przemowę o naszej przyszłości, podczas gdy ja swoją przyszłość widziałam jedynie w czarnych barwach.

W końcu zostaliśmy wywołani, odebraliśmy świadectwo i jako oficjalni maturzyści ruszyliśmy z powrotem do domu. Pożegnałam się z Monią, która następnego dnia wyjeżdżała do Norwegii do pracy na wakacje, i wraz z Włochem ruszyliśmy w stronę znanego mi krwistoczerwonego chevroleta.

— Zadowolona? — Francja błysnął w lusterku śnieżnobiałymi zębami w moją stronę.

— Oczywiście — powiedziałam uśmiechnięta. — Nigdy więcej nie wrócę już do tej szkoły! NIGDY!

— Wierzę na słowo. — Zachichotał. — Jedziemy prosto do domu, musimy porozmawiać~.

— O czym? — spytałam zaskoczona, choć podejrzewałam coś w stylu bojowego zadania od starego o siódmej rano w sobotę.

— O naszym wyjeździe~.

— Ach… — zamilkłam. Serce podeszło mi do gardła, ale spróbowałam jakoś opanować nagłe drżenie kolan.

— Coś się stało? — zapytał i spojrzał na mnie czujnie w lusterku.

— Nie nic, jestem zmęczona! — odparowałam szybko. — Może nawet się zdrzemnę, jak wrócę…

Nie odezwałam się już, tylko zagapiłam w okno. W pewnym momencie w odbiciu zobaczyłam patrzącego na mnie zmartwionego Feliciano. Uśmiechnęłam się do niego krzywo, ale oboje się nie odezwaliśmy.

Gdy przybyliśmy do domu, zrzuciłam buty i ruszyłam bez słowa do salonu, gdzie stanęłam przy chomikarium i wytężyłam wzrok, żeby znaleźć Tadzika. Słyszałam, jak Feliciano mówi Francji, że wychodzi, natomiast sam Francis po chwili stanął za mną i powiedział:

— Pomyślałem, że moglibyśmy wylecieć już pierwszego lipca z samego rana.

— Wylecieć? — Wyprostowałam się i spojrzałam na niego.

— Samolotem będzie szybciej niż samochodem. — Zadowolony wzruszył ramionami. — Z tym nie ma problemu, ponieważ…

— Na ile pojedziemy do ciebie? — przerwałam mu z obawą.

— Dwa tygodnie? Może dłużej~.

— Jak dłużej? — Wlepiłam w niego świdrujące spojrzenie.

— Zobaczymy, co czas pokaże. — Uśmiechnął się szeroko, a ja podeszłam do niego i powiedziałam wyraźnie:

— TYLKO dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach wracam do Polski.

— Jak zechcesz~.

— Obiecujesz mi?

— Tak.

Nie wiedziałam czemu, ale nie wierzyłam mu. Zmarszczyłam brwi, a blondyn się zreflektował.

— Przecież nie będę cię na siłę więził~!

— Wiem, ale…

— Naprawdę nie musisz się martwić, ma chérie~.

— Jak tak mówisz… — Podrapałam się po głowie. — Muszę poinformować rodziców. Tylko jeszcze nie wiem jak.

Francja spojrzał na mnie zamyślony, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, usłyszałam huk w przedpokoju. Podskoczyłam ze strachu, a Francja momentalnie złapał mnie za rękę i nie minęła sekunda, gdy znalazłam się za nim. Mając widok na jego plecy zrozumiałam, że gotów był ochraniać mnie własnym ciałem.

Jak się po chwili okazało, niepotrzebnie, bo do salonu wszedł...

— AMERYKA?! — krzyknęłam ze zdziwienia.

Faktycznie, Stany Zjednoczone był ostatnią osobą, jaką się spodziewałam w tym domu. Serio, autentycznie przed nim spodziewałam się Rosji, Anglii czy misia Koralgola.

Francja odetchnął z ulgą.

— JESTEM! HAHAHA! — Zaśmiał się głośno, a ja cała blada ruszyłam szybko do przedpokoju. Złapałam się za serce, gdy zobaczyłam drzwi wejściowe wiszące tylko na jednym zawiasie.

— M-Moje drzwi…! TY DRANIU! — Obróciłam się do Ameryki, trzęsąc się z emocji. — Rozwaliłeś mi drzwi do domu!

Ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, tylko grzebał w kieszeniach, aż w końcu znalazł granatowe pudełeczko i ruszył do mnie z psychicznym uśmiechem na gębie. Cofnęłam się aż do Francji, a Amerykaniec zatrzymał się i otworzył pudełeczko.

MISSION COMPLETE!

— COO?

Matko Boska, on zwariował…

Pokręciłam głową z miną DAFUQ, a potem mój wzrok skierował się na otwarte pudełeczko. Francis wychylił się w jego stronę i zdziwiony zapytał:

— Pierścień?

Faktycznie. W pudełeczku znajdował się piękny pierścień z dużym szmaragdem w kształcie łzy i jasnymi kamieniami po jego stronie. To było tak znajome, że…

— To pierścionek Hürrem! — wykrzyknęłam zdumiona.

— Zadanie wykonane, młoda! Teraz gdzie moja nagroda?!

Podjarał się chłopaczyna, a mój wzrok zrobił się pusty. Teraz dopiero w moim mózgu wyświetliło się wspomnienie z lutego, kiedy to powiedziałam Ameryce:
Zdobądź dla mnie pierścień Hürrem, a wtedy otrzymasz miecz przeznaczenia.

Miecz przeznaczenia.

MIECZ PRZEZNACZENIA.

— Miecz przeznaczenia — wyszeptałam, a Francja spojrzał na mnie jak na wariatkę. — Rozumiem, mój drogi wędrowcze, zaczekaj tutaj.

Nie oglądając się, wyszłam z salon i skierowałam się do swojego pokoju. Wpadłam w panikę.

CO ja mam teraz zrobić?! SKĄD ja wezmę… No tak!

Wybyłam szybko z pokoju i, starając się nie zwracać uwagi na stan moich drzwi, wbiegłam do sypialni mojego brata. Pochwyciłam za krzesło, które stało przy biurku i przyciągając je pod meble, weszłam na nie i zaczęłam spoglądać na samą górę. Gdy dostrzegłam, to czego szukałam, to złapałam to szybko i zeskoczyłam na ziemię. Dzierżyłam w dłoni szable górniczą od mojego dziadka, owiniętą folią. Miałam tylko nadzieję, że to wystarczy…

Odpakowałam ją szybko i moim oczom ukazała się wypolerowana stal ze srebrną rękojeścią. Ruszyłam spokojnie ze szablą w dłoni do salonu. Francis zrobił oczy jak pięć złotych na mój widok, a Ameryka utkwił wzrok w przedmiocie.

— Niechybnie należy ci się Miecz Przeznaczenia, którym to wykonasz kolejne zadanie.

— Woooaaaah! — Podjarał się pan ADHD. — Jakie kolejne zadanie?!

— Dostaniesz je od kogoś, kto jest dla ciebie jednocześnie i bliski i daleki. Przyjazny i nieprzyjazny. Alfą i Omegą twych trosk jak i szczęścia. Ni mniej, ni więcej powiedzieć nie mogę. Powodzenia, wędrowcze, powodzenia...

Przekazałam mu szablę w dość teatralny sposób, a Ameryka podniósł ją wysoko i zaśmiał się w głos.

— CZAD! Trzymaj NPC-cie! — Rzucił w moim kierunku pudełeczko z pierścionkiem. — Jest twój, sam go wykonałem! MUAHAHA!

Mózg mi wybuchł, gdy koleś machając szablą wypadł z mojego mieszkania. Cała akcja z nim trwała może z piętnaście minut, a ja dalej nie wiedziałam, co tu się odjaniepawniło.

— Sprytne — powiedział Francis, który jako pierwszy się otrząsnął. — Naprawdę sprytne, pewnie poleci teraz do Anglii.

— Co ty gadasz? — zapytałam słabym głosem, wciąż nie wierząc w to co tu się stało. — Specjalnie tak sformułowałam zdanie, żeby idiota się nagłówkował.

— Nieświadomie wskazałaś na Anglię. — Zaczął się śmiać.

— To się Arthur zdziwi, jak Ameryka wpadnie mu do domu machając szablą górniczą i zacznie prosić o questa — powiedziałam, czując, jak zbliża mi się głupawka.

Spojrzałam rozbawiona na Francję i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Złapałam się za brzuch i popłakałam się ze śmiechu. Biedny Arthur…

Przestałam się śmiać w momencie, jak Francja wyrwał mi pudełeczko z ręki i wyjął pierścień.

— Hej! To moje!

— Wiem — mruknął, oglądając go z każdej strony. — No powiem, że się postarał.

— Myślisz, że jest prawdziwy? — zapytałam, gdy utkwiłam wzrok w pięknym szmaragdowym kamieniu.

— Myślę, że jest bardziej prawdziwy, niż ten z serialu — zamruczał, po czym złapał mnie za dłoń. Wsunął szybko pierścionek na mój palec i popatrzył mi prosto w oczy. — Pasuje ci do oczu~.

— D-Dziękuję — mruknęłam, rumieniąc się. Pierścionek był ciężki, ale i piękny. Przez chwilę wpatrywałam się w niego urzeczona nie wierząc, że jest mój. — Zaraz… Moje drzwi!

— Zajmę się tym… — Westchnął Francis. — I tak muszę jechać załatwić nam samolot na sobotę. Ty poinformuj rodziców~.

Mrugnął do mnie i wyszedł, zostawiając mnie samą w salonie. Zapatrzyłam się w chwilę na pierścień, po czym wyciągnęłam telefon i pstryknęłam mu zdjęcie. Rodziców zostawię sobie na koniec, najpierw muszę poinformować Nelę o moim zacnym wyjeździe.

Wysłałam jej zdjęcie pierścionka z napisem „Francja mi się oświadczył”.

Usiadłam na kanapie wpatrując się w telefon.

— Jeden… Dwa… Trzy… Cztery…

Telefon zabrzmiał dzwonkiem z Gumisiów, gdy Nela spróbowała się do mnie dodzwonić. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niezawodna jak zawsze.

— No halo? — Odebrałam z uśmiechem na ustach.

CZY CIEBIE CAŁKIEM POJEBAŁO?! — Odsunęłam słuchawkę od ucha, gdy ta zaczęła krzyczeć na cały regulator. — WYWAL TO! SPAL! JAK MOŻESZ…?!

Przerwała, gdy usłyszała, że się śmieję.

— Spokojnie! — Parsknęłam śmiechem. — Tylko żartowałam!

SŁABY ŻART!

— Wiem. Tak naprawdę w przyszłą sobotę wyjeżdżam z Francją do Paryża.

COOO?! OSZALAŁAŚ!

— A ty byś nie pojechała z Niemcem do Berlina lub z Gilbertem do Bawarii?

CO?! TO… To co innego!

— Nie, to to samo — mruknęłam. — Odpowiedz.

Pojechałabym! Ale oni nie są tacy jak żabol! — krzyknęła do telefonu. — Ten pieprzony zboczeniec wywiezie cię do siebie, wykorzysta, zamknie i uwięzi!

— Bez przesady — mruknęłam, czując się nieswojo. — Nie sądzę, by mnie trzymał w piwnicy, nie jest przecież porywaczem…

Ale jest zboczeńcem!

— Ale nie zrobi mi krzywdy — powiedziałam hardo.

Tak ci się tylko wydaje!

— Nela, uspokój się — powiedziałam spokojnie. — On naprawdę nie jest takim idiotą. Potrafi być normalny, dlatego go lubię.

Nie lubisz go! — Wściekła się. — Może Gilbert miał rację?! I ty naprawdę się w nim zakochałaś?!

— Uspokój się, jesteśmy tylko przyjaciółmi. A ja, jeżeli mam możliwość, to chcę zwiedzić trochę świata.

Rób co chcesz — warknęła. — Ale nie przychodź potem do mnie z płaczem! Rozumiesz?!

— Tak — powiedziałam poważnie. — Rozumiem. Będzie dobrze.

Nie będzie! — krzyknęła rozjuszona i się rozłączyła. Westchnęłam.

Cóż… Nie było tak źle jak sądziłam. Teraz rodzice.

Myślałam chwilę, aż w końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy.

— No co tam? — Usłyszałam wesoły głos mamy i już wiedziałam, ze trafiłam na dobry moment. Jakby była zmierzła, to bym nawet nie zaczynała tematu.

— Mamuś! — zawołałam. — Dzwonię z taką sprawą…

No?

— Emmm… Widzisz, poznałam chłopaka.

— O, to cudownie! Jak się nazywa?

— F-Franek…

— Boże, koszmarne imię…

— M-Mamo! — zawołałam, zagryzając wargę ze śmiechu. Cała Gośka Żylińska. — Ale do rzeczy bo… Bo jesteśmy razem już tak w sumie od pół roku. Nic nie mówiłam, bo nie wiedziałam czy to wypali. Ale…

Aż dziwne, że się nie wygadałaś — powiedziała rodzicielka. — Zazwyczaj klachasz co ślina ci na język przyniesie.

— Możliwe, ale zmierzam do tego… Hmmm… Mamuś, chcemy jechać wspólnie na wakacje…

Myhym. I?

— I… Bardzo chciałabym jechać… — zająknęłam się.

Gdzie?

Prawda czy kłamstwo, prawda czy kłamstwo?!

Nie bez powodu się mówiło, że kłamstwo miało krótkie nogi. Dziadkowie zawsze przestrzegali mnie przed mówieniem nie prawdy, ponieważ prawda zawsze, prędzej czy później, wychodziła na jaw, przez co kłamca znajdował się w jeszcze gorszej sytuacji. Postanowiłam być uczciwa wobec kogoś, kogo tak bardzo kochałam. Mama wszak mnie zrozumie.

— Do Paryża… — zająknęłam się niepewnie.

— Co?! Chyba cię popierdoliło! ZAPOMNIJ! Ty masz osiemnaście lat, a to nie jest podróż do miasta obok! Jesteś za młoda!

Czyli się myliłam, a jedyną istotą, która mnie rozumiała, to lodówka.

— Żartowałam! — zawołałam, nienawidząc samej siebie. — Tak naprawdę to do… Sopotu. Wiesz, morze, piasek, muszelki…

Ach…

— Mamuś, mogę? — nacisnęłam, bo chciałam już poznać werdykt.

Zapytam ojca.

Przymknęłam oczy i miałam wrażenie, że moje czarne serduszko zamarło.

O nie…

To już wiedziałam, że jedyny Paryż jaki zobaczę, to ten na pulpicie w laptopie. Ewentualnie w TVN24, gdzie będą pokazywać kolejne strajki kolejarzy, policjantów czy sprzedawców obwarzanków, bo jak wszyscy to wszyscy.

— Oddzwonię wieczorem i pogadamy.

Ale mamuś…!

Natala, to nie takie proste! — Zniecierpliwiła się moja rodzicielka. — Nawet nie wiem z KIM tak dokładnie jedziesz!

— Jak będziemy wracać to wpadniemy i go poznacie! — wypaliłam bez namysłu.

— A jak coś ci się, nie daj Boże, stanie?

— Przecież macie jeszcze Patryka! — zawołałam, ale to był chyba tekst nie na miejscu, bo tylko zdenerwowałam moją mamę jeszcze bardziej.

Nie wkurwiaj mnie nawet! Najpierw pogadam z ojcem. Pa, córuś.

Rozłączyła się, a ja poczułam jawne rozczarowanie. Ojciec na bank mnie nie puści na te wakacje, a  ukrywanie wyjazdu nawet nie wchodziło w grę.

Podskoczyłam, gdy mój telefon zagrzmiał potężnie, gdy zaczął dobijać się do mnie tata.

Co to za chłopak? — zapytał na wstępie, nawet nie siląc się na powitanie z córką.

— Cześć tatuś, miło cię słyszeć po takim czasie — mruknęłam.

Nigdy nie miałam zażyłych relacji z surowym, apodyktycznym ojcem. Zawsze byłam tą najgorszą, roztrzepaną i do dumy rodzica było mi naprawdę bardzo daleko. Gdybym była personifikacją, to dla mojego starego byłabym personifikacją rozczarowania. Dawno poddałam się w szukaniu akceptacji u niego i chociaż wiedziałam, że mnie na swój sposób kocha, to bywały chwile, gdzie w to nie wierzyłam.

Nie zmieniaj tematu.

— Franek mieszka blok obok — powiedziałam, siląc się na kolejne kłamstwa. — Porządny chłopak. Tataaaa, zdałam maturę śpiewająco, świadectwo mam cacy, papiery też będę składać na Śląski Uniwersytet Medyczny, dajcie mi raz w życiu gdzieś pojechać i coś zobaczyć…

Mam cię puścić z obcym facetem?!

Zabawne, jakbym słyszała Francję. Chyba mieli ze sobą więcej wspólnego, niż podejrzewałam.

— Zaufajcie mi chociaż raz…

Tobie? — prychnął przez telefon. — Jak można zaufać komuś, kto targa się na własne życie, nie przejmując się własną rodziną?! Nasze zaufanie do ciebie skończyło się dawno temu i nie odzyskasz go za szybko!

— To dlaczego mieszkam sama? — zapytałam, czując jak pieką mnie oczy pod powiekami.

Nie pyskuj! Nigdzie nie jedziesz!

— Mam już osiemnaście lat, nie jestem dzieckiem! Jesteś taki niesprawiedliwy!

Pójdziesz na swoje, to wtedy będziesz mogła sobie robić co chcesz!

— Oj, uważaj! — wysyczałam zła do słuchawki. — Bo to się może stać nawet z dnia na dzień!

— Zapomnij o Franku, czy jak mu tam. Jak przyjedziemy w sierpniu, to go poznamy i wtedy zadecydujemy, czy możesz jechać.

— Ale wyjazd jest za tydzień!

— Nie i koniec!

Rozłączył się, a mnie momentalnie nabiegły łzy do oczu. Nienawidziłam, jak mnie tak traktował.

Odrzuciłam telefon na bok i rozpłakałam się z wściekłości. Zawsze tak robił, co było niesprawiedliwe. Żal narastał we mnie bardzo szybko i to w takim stopniu, że nie potrafiłam opanować łez.

Smarknęłam, gdy telefon zawibrował z wiadomością.

Sięgnęłam drżącą ręką po smartfon, gdzie wyświetlał się SMS od mojej mamy:

Porozmawiam z tatą, córuś.

O, mamuś… — jęknęłam przez łzy, bo wiedziałam ile nerwów będzie kosztować ją ta rozmowa. I znowu z mojego powodu. Zaczęłam żałować, że chociaż w pewnym stopniu chciałam być z nimi szczera. Niczego się jeszcze nie nauczyłam.

 

***

 

Siedziałam i obserwowałam wspinającego się uparcie chomika po kanapie, gdy zabrzmiał telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i serce ścisnęło mi się, gdy zobaczyłam, że dzwoni moja mama.

— Halo?

— Córuś, rozmawiałam z tatą.

— No i na czym stanęło? — zapytałam martwym głosem.

Możesz jechać. Ale masz być ostrożna. I pisać codziennie. A jak będziecie wracać, to macie wpaść do nas na obiad, rozumiesz? Musimy go poznać. Deklarujesz się?

Odżyła we mnie nadzieja. Mogłam jechać!

— Jasne, deklaruję. — Ucieszyłam się i myślami stałam już na wieży Eiffla podziwiając widoki na Paryż. — Nie ma problemu…!

No i nie płacz już, głupieloku…

— Dobrze mamo. Dziękuję…

Podziękuj tacie nie mnie.

— Nie ma opcji — powiedziałam sucho, a mama westchnęła.

— Wiesz jaki on jest… Musi się wykrzyczeć, żeby potem to wszystko przemyśleć.

Nie odpowiedziałam na to, bo moja mama doskonale znała moje zdanie na ten temat, a ja nie zamierzałam się znowu powtarzać. 

Odpocznij, córuś. I uspokój się już, bo jedziesz. Papa.

— Pa…

Rozłączyłam się i dotknęłam swoich opuchniętych policzków. Jedyne, co tłukło mi się po głowie to myśl, że moi starzy poznają Francję. To będzie straszne. Jak sobie pomyślę, jaką minę będzie miał mój ojciec, to…

— O szlag.

 

***

 

Moje nowe drzwi zostały wstawione tego samego dnia. Francja naprawdę się postarał i znalazł drzwi takie same, jakie miałam uprzednio, dodatkowo wymienił zamki na stare. Nic mu jeszcze nie mówiłam o obiadku u moich rodziców, jednak nie denerwowałam się. Wiedziałam, że nie będzie miał z tym problemu. Co jak co, ale Francja nie miał problemu z niczym, co nie miało związku z Anglią, jego ego oraz moimi kumplami, których, dzięki niemu, już nie miałam.

— Francis — powiedziałam, gdy przyszłam do salonu, gdzie siedział Francuz wraz z Włochem.

Oui? — Zerknął na mnie uważnie, chociaż delikatny uśmiech nie schodził z jego japy.

— Czy… Czy my możemy pogadać? — Poruszyłam się niespokojnie.

— O co chodzi? — Spojrzał na mnie czujnie, a ja podrapałam się w głowę nie wiedząc, jak mu to powiedzieć.

— Zboczony Panie, mam dobrą i złą wiadomość — zaczęłam przeruchanym na wszystkie możliwe żartem z Kapitana Bomby. — Zacznę od złej. Poznasz ich. A dobra jest taka, że rodzice mi pozwolili.

Widząc miny chłopaków wiedziałam już, że kompletnie nie ogarnęli tego, co do nich mówiłam.

— Czekaj, co? — Prawa brew Francisa poszybowała w górę.

— Potężna wichura łamiąc drzewa, trzciną zaledwie kołysze — ciągnęłam zestresowana, nie schodząc z obranego wcześniej uniwersum.

Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując garnitur równych śnieżnobiałych zębów, choć w jego oczach odbijały się dwa wielkie znaki zapytania. Dopiero to sprawiło, że wzięłam się do kupy.

— Rozmawiałam z rodzicami. Pozwolili na wyjazd, ale myślą, że jedziemy nad morze.

— Czemu nie powiedziałaś im prawdy? — Zdziwił się.

— Bo wtedy by mi nie pozwolili. Ale to nie jest problem. Problemem natomiast jest to, że nagięłam prawdę i powiedziałam, że jesteśmy parą, a moi starzy chcą cię poznać, więc jak będziemy wracać mamy wpaść na uroczysty obiad do Warszawy.

Chłopaki spojrzeli na mnie zdziwieni, a po chwili Feliciano wybuchnął szaleńczym śmiechem.

— Czyli poznam przyszłych teściów? — Wyszczerzył się Francja, a ja zamyślona pokiwałam głową, podczas gdy Północny rżał z uciechy jak szalony.

— Tak. Gorzej być nie może… — mruknęłam i usiadłam obok nich.

— Dlaczego?

— Bo mój ojciec już cię nienawidzi. Prawdopodobnie cię wykastruje i zadepta. Jest policjantem o posturze SS-mana, nie masz szans.

— Nie może być aż tak źle — żachnął się mężczyzna, a ja spojrzałam na niego z powątpieniem.

— Będzie. On jest… Specyficzny. Trochę jak Nela. Ale moja mama jest fajna, przynajmniej tyle. Boże, jak ona mogła wyjść za takiego buca…

— Miłość nie wybiera, ma chérie~.

— Wiem. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. — Spojrzałam w bok z pewnym zamyśleniem.

— Nie przejmuj się~. Zrobię ogromne wrażenie na Twoich rodzicach~.

— I tego się właśnie boję — mruknęłam złośliwie.

Francja poczochrał mnie po włosach i zachichotał pod nosem. Na bank zostanę wydziedziczona. Tego mogłam być pewna.

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴛʀᴢʏᴅᴢɪᴇsᴛʏ — ᴍᴀᴛᴜʀᴀ ᴛᴏ ʙᴢᴅᴜʀᴀ

 

[21 maja 2017 — niedziela]

Spojrzałam z rozpaczą na Francję. Blondyn siedział wygodnie na kanapie w salonie i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w moją prezentację maturalną na język polski. Jutro na godzinę dziewiątą miałam egzamin ustny, a mnie głowa już pękała od ciągłej nauki, w którą wkładałam wiele serca i energii przez ostatni miesiąc. Odłożyłam wszystkie spotkania z rodziną oraz, ku niezadowoleniu Neli, wszystkie spotkania z przyjaciółmi. Schudłam jeszcze bardziej, bo ze stresu mało co jadłam. Pisemne egzaminy z matematyki, polskiego, angielskiego, biologii i historii miałam odhaczone. Zostały mi jedynie ustny angielski i polski.

Dodatkowo zdziwiło mnie, że wraz ze mną do matury przystępował Feliciano. Romano miał wyjebane na polską maturę, ale Północny tak się podjarał, że siedział przy książkach równie długo i często jak ja.

Pojebany.

— No i? — Zaczęłam się niecierpliwić.

— Długie.

— Takie ma być, w końcu mam mówić przez kwadrans. To mogę już zaczynać? — Ze zniecierpliwienia zatupałam stopą.

— Tak. Ładnie napisałaś.

— Dziękuję. No to wio… — Wzięłam głęboki oddech i zarecytowałam: — „W życiu człowieka często…

— Zapomniałaś o „Szanowna komisjo, tematem mojej prezentacji…” — przerwał mi Francis.

— Nie zapomniałam, tylko celowo pominęłam.

— Nie pomijaj, mów całość.

Westchnęłam głęboko, ale powiedziałam spokojnie:

— „Szanowna komisjo, tematem mojej prezentacji jest…”

Ma chérie, może przebierzesz się w spódniczkę, by wyglądało to na prawdziwą próbę generalną~?

— Co? — Zdziwiłam się. — A co mi da spódniczka w przećwiczeniu tekstu?

— Tobie nic, ale ja bym sobie popatrzył na twoje nogi.

— Masz się skupić na tym co mówię, a nie na moim cellulicie! — Prawie oplułam się ze zdenerwowania, a blondyn pokręcił głową.

Non, non, non. Nic tak nie przyciąga uwagi mężczyzny, jak zgrabne szyny i ponętna stacja.

— Się kolejarz, kurwa, znalazł — burknęłam. — Skup się na tym co mówię! Ostatni raz cię proszę!

— Dobrze, już dobrze…

— „Szanowna Komisjo, tematem mojej prezentacji jest tragizm człowieka uwikłanego w czas historyczny. W życiu człowieka często zdarzają się nieprzyjemne zrządzenia losu, kiedy to jednostka staje się żywą zabawką historii…”. Co znowu? — przerwałam widząc jego minę.

— Zastanawiam się, w jakim kolorze bikini byłoby ci do twarzy.

— Kyrje Elejson.

— Ale mów, mów~.

Przymknęłam oczy modląc się o cierpliwość, wzięłam kilka głębokich oddechów i policzyłam w myślach do dziesięciu. Do dziesięciu Missisipi.

— „Szanowna Komisjo, tematem mojej prezentacji jest tragizm człowieka uwikłanego w czas historyczny. W życiu człowieka często zdarzają się nieprzyjemne zrządzenia losu, kiedy to jednostka staje się żywą zabawką historii. Jednym z najokrutniejszych momentów historycznych jest niewątpliwie wybuch wojny, gdzie człowiek z każdej strony narażony jest na niebezpieczeństwo…”. CO ZNOWU?!

Czułam, że zaraz trafi mnie szlag, zwłaszcza, że Francis teatralnie kręcił głową i cmokał z niezadowoleniem. Po moim wybuchu wstał z kanapy, stanął przy mnie i powiedział:

— Nie garb się. Pierś do przodu. I nie recytuj, tylko mów.

Odetchnęłam z ulgą, bo jego rady były nawet normalne.

— Dobrze. Czekaj, w taki sposób? — Wyprostowałam się, żeby nie wyglądać jak Quasimodo.

— Czekaj, zobaczę. — Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem z mojego profilu i stanął za mną. — Musisz bardziej wyeksponować piersi.

Mówiąc to stanął za moimi plecami i zanim zdążyłam zrozumieć o co mu chodzi, to złapał mnie mocno obiema rękami za cycki.

Krzyknęłam głośno jak ranne zwierzę i wyprostowałam się jak struna, gdy poczułam jego wbijające i ściskające się rytmicznie palce.

— O, właśnie tak~, mon

Nie dokończył, bo odwróciłam się jak czarna mamba i z całej siły przywaliłam mu z pięści w lewy policzek. Chyba trochę przesadziłam z siłą, bo Francja wpadł na meblościankę z odrzutu.

— TY CHOLERNY ZBOCZEŃCU! — wydarłam się cała czerwona, zakrywając swoje skarby i próbując opanować drżenie kolan. — JA CIĘ CHYBA KIEDYŚ ZABIJĘ!

— Ugghhh… — mruknął, łapiąc się za nos, z którego powoli zaczęła kapać krew. — O-Ogranicz siłę następnym razem…

— Żałuję, że poprosiłam cię o pomoc! Jesteś dupnięty od kołyski! — Wściekłam się nie na żarty. — Zboczeniec! Świnia! Gwałciciel! Ekshibicjonista! Degenerat! Debil!

Wrzeszczałam i tupałam nogą z każdym kolejnym wyzwiskiem, aż do salonu wpadli zdziwieni Hiszpania i Romano. Włoch na nasz widok wybuchnął głośnym śmiechem, a Hiszpania podszedł do mnie, próbując mnie uspokoić.

— Fusososososo~. Kochana, fusosososo~.

— Niepotrzebnie tak panikujesz — mruknął Francja, przyciskając wnętrzem nadgarstka lewą dziurkę od nosa. — Przecież już za niedługo moje dłonie będą tam codziennie, honhon~. Gdyby tylko tam~. Honhonhon~!

Poczułam rozlewający się gorąc po moich policzkach i z mordem w oczach ruszyłam w jego stronę. W ostatniej chwili jednak Hiszpania złapał mnie pod ramiona i odciągnął od kumpla.

— Nie byłbyś sobą, gdybyś czegoś nie odpieprzył, prawda?! — warknęłam, próbując się wyrwać, by skopać Francji tyłek. — Jeszcze raz mnie dotkniesz tam, gdzie nie powinieneś, to wylądujesz na wózku inwalidzkim!

— To nie moja wina, że moje ręce same ciągną w twoją stronę. — Uśmiechnął się złośliwie i wzruszył ramionami. — W sumie NIE TYLKO ręce.

— ANTONIO, CZYMEJ MJE! CZYMEJ, BO ZABIJĘ! — Zaczęłam się szarpać w amoku z pianą na ustach.

— Daj ją — burknął Romano, wyciągając rękę w stronę Hiszpana, który starał się mnie utrzymać z całej siły, bym nie rzuciła się na Francisa. — Ja się nią zajmę.

Antonio z przepraszającym uśmiechem obrócił mnie i po chwili znalazłam się w ramionach Romano. Ten trzymał mnie mocno przez chwilę i patrzył mi prosto w oczy, po czym powiedział z wrednym uśmiechem:

— Pozdrów go ode mnie.

I puścił mnie.

Gdy tylko poczułam luz w stawach, odwróciłam się w stronę Francisa, który zrozumiał sytuację, przez co momentalnie zrzedł mu uśmiech z twarzy. Ominęłam zgrabnie Hiszpana i już byłam szponami kilka centymetrów od blondyna, kiedy ten złapał mnie za ręce i unieruchomił w dość bolesny sposób.

— Romano, nie napuszczaj jej tak na mnie, bo ledwo zdążyłem! — mruknął zaniepokojony Francis, krzyżując moje nadgarstki za moimi plecami i pochylając mnie przodem do podłogi.

— Puszczaj mnie! — warknęłam nieprzyjemnie, gdy poczułam jak zniża mnie coraz bardziej, przez co stałam wypięta, obolała i wkurwiona centralnie tyłem do Francji.

— Żebyś mi przyłożyła? O non, non, non~.

Warknęłam przeciągle, gdy poczułam nasilający się ból w stawach i w kręgosłupie. Chcąc czy nie uspokoiłam się, obiecując sobie, że uduszę w nocy gnoja poduszką. Nie odpuszczę.

— Antonio, zaprowadź ją, proszę, do pokoju, niech się uspokoi~.

— Tyyyyyyy…! — Odwróciłam głowę w jego stronę, by mordować go chociażby samym wzrokiem.

— To tylko żarty, ma chérie~. — Zaśmiał się wrednie, gdy przekazał mnie Hiszpanii. — Ale cios masz bardzo mocny… — Skrzywił się, gdy potarł bolący policzek.

Nie zdążyłam się odszczeknąć, bo Hiszpania, nie ufając już Włochowi, sam zaprowadził mnie do mojego pokoju i najzwyczajniej w świecie mnie w nim zamknął. Wściekła podeszłam do biurka i kopnęłam w krzesło.

Nikt nigdy nie potrafił mnie tak wyprowadzić z równowagi jak Francis, to trzeba było szczerze przyznać.

 

***

 

Siedziałam przy biurku i powoli zasypiałam. Dochodziła już godzina dwudziesta i od pamiętnej akcji sprzed południa nie wychodziłam z pokoju. Nikt również mnie nie niepokoił dla własnego dobra. Dłuższy czas nie potrafiłam się skupić nad prezentacją, cały czas czułam na sobie łapy tego zboczeńca. Na samo wspomnienie zalewał mnie rumieniec gorący jak wrzątek i wściekłość jak u osy.

Dopiero teraz, gdy poczułam, że jako tako wykułam na blachę prezentację, postanowiłam wymknąć się do kuchni po jedzenie, żeby przypadkiem nie zdechnąć z głodu.

Wstałam, przeciągnęłam się i ruszyłam do drzwi z pokoju, by wyjść i myśląc przy okazji, co sobie zjem. I kiedy tak zamyślona otworzyłam drzwi i zobaczyłam twarz Francji, wrzasnęłam ze strachu, złapałam się za serce oraz zrobiłam w chuj zgrabny piruet do tyłu.

Ma chérie, Antonio zrobił kolację~.

— Francis! — wystękałam drżącym głosem, podtrzymując się ręką regału. — Ja przez ciebie zdechnę na zawał, to pewne! Pytanie tylko czy ze stresu, czy ze strachu…

— Przesadzasz~.  — Przewrócił oczami i wkroczył do pokoju jak Wehrmacht do Polski. Minął mnie, nucąc coś pod nosem i położył mi talerz z gorącym jedzeniem na biurku, zbierając przy okazji moje notatki. — I jak? Przygotowana?

— Chyba tak. — Westchnęłam i minęłam go szerokim łukiem. — Ale pięknie pachnie! Paella?

Oui. — Skrzywił się lekko. — Antonio znów przesadził z ilością pomidorów.

— Daj spokój, dobrze wiesz, że je lubi — mruknęłam, zasiadając do biurka i biorąc widelec w dłoń. — A ty nie jesz, zboczeńcu?

— Już jadłem~. I jestem romantykiem, a nie zboczeńcem.

— Nie wiedziałam, że łapanie dziewcząt za biust jest zaliczane do romantyzmu — mruknęłam, krzywiąc się.

— Chciałem cię tylko rozruszać, bo byłaś spięta i zestresowana~. — Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego.

— Udało ci się — wycedziłam. — Tak mi podniosłeś ciśnienie, że do środy nie będę potrzebowała kawy.

— Jak zjesz, mogę cię przepytać — powiedział, puszczając mimo uszu to co powiedziałam. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się zniewalająco na zachętę.

— Nie, dzięki — mruknęłam z pełnymi ustami, nie odrywając wzroku od notatek. — Już się nauczyłam. Powinnam zdać. Możesz mnie przepytać jutro z angielskiego.

Nie odpowiedział, tylko prychnął.

— Dzieciuch — mruknęłam, zatapiając wzrok w tekście. — Może napiszę do Arthura i przez wideokonferencję mi coś doradzi konstruktywnego.

— Bo uwierzę — prychnął, a w jego tonie wyczułam nutę obrazy majestatu.

— Co za problem wyciągnąć jego numer od Feliciano? — Uśmiechnęłam się pod nosem. — Kochanej kuzynce by nie dał? Feliciano nigdy mi nie odmawia. Romano też by mi podał, chociażby ze zwykłej złośliwości. Więc nie mów hop, póki nie podskoczysz, MON CHERE.

Chyba trafiłam w sedno, bo Francję zatkało.

— Nie skontaktujesz się z Anglią.

— Zabronisz mi? — zapytałam melodyjnie, wciąż nie dźwigając wzroku. Nawet nie musiałam, bo wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt.

— Może — powiedział zaczepnie, a ja się wyszczerzyłam i spojrzałam na niego w końcu.

— Wal się.

Przeszły mnie ciarki po plecach, gdy atmosfera zaczęła gęstnieć z każdą sekundą. Patrzyłam chwilę prosto w jego oczy doskonale widząc, jak kiełkuje w nich złość, po czym powiedziałam:

— Nie unoś się tak, panie romantyku. Tylko żartowałam. No wiesz, żeby cię rozruszać — dodałam niewinnie, wzruszając ramionami.

— Stąpasz po grząskim gruncie — powiedział, mrużąc oczy.

— Nie pierwszy, nie ostatni raz. Przyzwyczaiłam się do życia na krawędzi. — Puściłam mu oczko, ale ten wciąż siedział z kamienną miną.

— Mam ochotę ci się odpłacić — rzekł w końcu.

— To nie jest, kurwa, koncert życzeń — skwitowałam. — Dobra, trzymaj. Przydaj się na coś.

Wcisnęłam mu do ręki notatki.

— Zaczynaj — mruknął.

Wzięłam głęboki oddech i spokojnie zaczęłam opowiadać o swoim temacie na maturze. Francja chyba wziął sobie pewne rzeczy do serca, bo nie przerwał mi ani razu, a gdy dotarłam do końca rzekł:

— Powtórz to jutro, a zdaną masz w kieszeni.

— Super. — Ucieszyłam się. — To ja szykuję się do spania, jutro wielki dzień.

— Ja też zaraz wychodzę — powiedział, wstając. — Jedziemy do centrum.

— Weź klucze — upomniałam go. — I nie chlej jak świnia, bo chcę się wyspać.

Wzięłam rzeczy pod pachę i ruszyłam do łazienki.

 

***

 

 

[22 maja 2017 — poniedziałek]

Mimo, że egzamin miałam na dziewiątą, to już o siódmej rano byłam zwarta i gotowa w klasie. Stresowałam się jak cholera, więc za radą Francisa zażyłam sobie hydroxyzynę na uspokojenie. Przez ten czas siedziałam w klasie i powtarzałam sobie całą prezentację, mimo, że tak ją wykułam, że jakby mnie ktoś obudził w nocy, to pojechałabym z tematem jak z automatu.

Feliciano był rozluźniony i kilka ławek dalej nawijał jak porąbany do przewodniczącej klasy, Paweł natomiast, ubrany w białą koszulę i jeansy, siedział za mną i czułam, jak co jakiś czas zaczepnie kopał mnie w krzesło. Nie reagowałam.

Kiedy zostałam wywołana, to na miękkich nogach wyszłam z sali i skierowałam się do klasy obok. Przed wejściem do środka, wzięłam głęboki oddech i podnosząc głowę wysoko, weszłam do czeluści piekieł.

Nie jąkałam się. Przedstawiłam ładnie prezentację, a w zakończeniu podniosłam lekko decybele, gdy wręcz krzyknęłam frazę „Ludzie ludziom zgotowali ten los!”. Babka siedząca w komisji podskoczyła, a ja zachichotałam w duchu. W końcu, gdy zakończyłam swój monolog, zaczęły się pytania. Mężczyzna w średnim wieku i z wielką czerwoną muchą pod podwójnym podbródkiem spojrzał na mnie i spokojnie zapytał:

— Dobrze… Nawiązując do swojej pracy powiedz nam, proszę, o relatywizmie etycznym.

— Cóż… — Zamyśliłam się. — Relatywizm etyczny mówi wyraźnie, że pewne normy są względne i uzależnione od sytuacji. Przykładem, dość brutalnym, może być to, że w czasach pokoju jedzenie zwłok normalnemu człowiekowi na myśl nawet nie przyjdzie. A nawet jeśli, to przez społeczeństwo uważany jest za chorego psychicznie i potencjalnie niebezpiecznego, więc taki delikwent jest izolowany. Jednakże podczas wojny, kiedy to ludzie byli więzieni w obozach pracy czy zagłady, gdzie śmierć głodowa wisiała nad nimi niczym stryczek, często dokonywali aktu kanibalizmu. I nikt ich z tego po wojnie nie rozliczał. Takie były czasy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, prawda?

— Dobrze — powiedziała kobietka, którą wystraszyłam wcześniej. — A jak pani uważa, czy człowiek rzeczywiście jest żywą zabawką historii?

— Oczywiście — powiedziałam od razu, mając przed oczami Francję. — Mówi się, że człowiek ma wpływ na swoje życie, bo jest kowalem swego losu. To owszem jest prawda, ale jedynie w małym procencie. W większości człowiek musi dostosować się do rzeczywistości, która kształtuje się wokół niego i na którą przeważnie nie ma wpływu. Szary mieszkaniec Warszawy musiał przystosować się do wybuchu wojny. Więzień Auschwitz-Birkenau musiał przystosować się, by przeżyć. Władysław Szpilman MUSIAŁ dostosować się do życia w getcie. Historia ma to do siebie, że wystawia człowieka na próbę. Ujawnia jego prawdziwą twarz. Historia się nie powtarza, moja droga komisjo. Ona się rymuje.

— Proszę o rozwinięcie ostatniej myśli.

— To bardzo proste. Nie ma dwóch wydarzeń takich samych. Wojny wybuchały, wybuchają i wybuchać będą, ale każda z nich się od siebie różni. My, jako ludzie, powinniśmy uczyć się historii. Bo jeżeli się nie zna historii, to będzie trzeba przeżyć to drugi raz. Niemcy otwierali getto dla żydów. Teraz, w Izraelu, żydzi tworzą getta dla Palestyńczyków. Algorytm jest prosty. Ale człowiek zostanie tylko człowiekiem. Nie wszyscy uczą się na błędach przeszłości.

— Bardzo dziękujemy, to chyba wszystko — powiedziała nauczycielka polskiego, która uczyła klasę równoległą. — Proszę odejść i zawołać pana Vargas.

— Dziękuję, do widzenia — skłoniłam się lekko i z uradowanym serduchem wyszłam z sali. Wpadłam do naszej klasy i powiedziałam z uśmiechem:

— Feliciano, teraz ty!

Uchachany Włoch minął mnie w podskokach, a ja z wyrazem ogromnej ulgi usiadłam do ławki. Feliciano był ostatni z naszej grupy. Po nim będzie pół godziny przerwy i powinni ogłosić wyniki.

— Ej, jak ci poszło?

Dreszcze mi przeszły po plecach, jak usłyszałam szept przy prawym uchu. Odsunęłam się trochę i spojrzałam obojętnie na Pawła:

— Dobrze — odpowiedziałam uprzejmie. — A tobie?

— Też dobrze.

— To super. — Uśmiechnęłam się i odwróciłam z powrotem do swojej książki.

— Co czytasz?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, ten usiadł koło mnie i zajrzał mi przez ramię.

No proszę, kto się w końcu do mnie odezwał…

— Pierwszą część Mrocznych materii — mruknęłam w odpowiedzi.

— O, o czym to?

— Kojarzysz film Złoty Kompas?

— Chyba tak, tam był ten pancerny niedźwiedź polarny, co nie?

— To właśnie ta historia. — Wyszczerzyłam się i przeniosłam wzrok na tekst.

A teraz wydupiej, bo czytam.

— A jak tam w ogóle u ciebie? Jesteś już z Frankiem, czy dalej gracie w kotka i myszkę?

— Nie sądzę, żeby moje prywatne sprawy mogły cię interesować — powiedziałam spokojnie, ale czułam, jak ciśnienie niebezpiecznie zaczęło mi wzrastać.

— Czyżby? — zapytał, ciesząc się jak głupi do sera. — A jakbym ci powiedział, że BARDZO mnie to interesuje, to co wtedy?

Spojrzałam na niego z kurwikami w oczach.

— Całe szczęście, że jestem już po maturze, bo byłbyś biedny, gdybyś wkurwił mnie tak przed egzaminem.

— Nie moja wina, że jesteś nerwowa. — Wzruszył ramionami. — Po za tym, lubię cię wkurzać. Skoczymy potem coś zjeść?

W tym momencie mój mózg wybuchł jak podpalona acetylenownia.

— Nie — odpowiedziałam lustrując go wzrokiem. — Po ostatnim naszym wyjściu szlag mnie trafia na twój widok. A teraz z łaski swojej zostaw mnie w spokoju.

Chłopak patrzył na mnie zdziwiony, po czym wstał i rzucił na odchodne:

— Wariatka.

— Głupek — skwitowałam na równym mu poziomie i wróciłam do książki.

Kiedy tak przeczytałam z dziesięć stron, drzwi z klasy otworzyły się i wszedł Feliciano. Zawołałam go ruchem ręki i zapytałam podniecona:

— I jak ci poszło?

Bella, dobrze! — ucieszył się i od razu zaczął nawijać co mówił, kogo skomplementował i jak bardzo nie podobała mu się muszka od egzaminatora. I trajkotał tak bez ładu i składu aż do momentu, kiedy przyszła po nas nauczycielka. Na miękkich nogach wstałam i ruszyłam wraz z pięcioosobową grupą do klasy egzaminacyjnej.

Stanęliśmy wszyscy w szeregu, a szanowna komisja powoli odczytywała wyniki. Feliciano zdał na dziewięćdziesiąt pięć procent, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.

— Pani Żylińska. — Drgnęłam, gdy usłyszałam swoje nazwisko. — Gratulujemy, zdała Pani na dziewięćdziesiąt procent

— O żesz w papę, dziękuję! — wykrzyknęłam radośnie, a nauczycielka spojrzała na mnie z rozbawieniem.

Komisja na koniec walnęła jakąś mowę o naszej przyszłości, ale ja nie słuchałam. Chciałam już wyjść i poinformować wszystkich, że zdałam polski.

Kiedy znalazłam się na zewnątrz z Feliciano, poprawiłam sukienkę i sięgnęłam po telefon. Drżącymi palcami wybrałam numer i krzyknęłam radośnie, gdy usłyszałam „halo” rozmówcy:

— Francis, zdałam! Na dziewięćdziesiąt procent!

Mes felicitations, mon amour!

— Ale się cieszę! — nawijałam do słuchawki, idąc wraz z Włochem w stronę niebieskiego jaguara Romano, który już na nas czekał. — Było super! Nie jąkałam się, nie zapominałam tekstu ani nawet się nie oplułam! Ech… Jeszcze angol i wolne~. Znajdę sobie pracę, złożę papiery na studia i…

Ale najpierw Paryż. Pamiętasz? Miałaś jechać ze mną do mnie.

— Ano tak, faktycznie. — Zbladłam na samą myśl. — Zobaczymy się w domu!

Rozłączyłam się, gdy doszliśmy do samochodu.

— Długo jeszcze będziesz pieprzyć przez ten telefon?! — Zniecierpliwił się Romano, gdy otworzył drzwi kierowcy. — Właź, zanim ktoś będzie próbował cię odstrzelić!

— Dobra, dobra… — Przewróciłam oczami. — Nie piekl się tak.

Wlazłam do samochodu i oparłam się o miękkie oparcie. I wtedy do mnie coś dotarło.

Nie zadzwoniłam do mamy, by podzielić się dobrą wiadomością. Ani do ukochanej babci. Ani nawet do przyjaciółek. Pierwszą osobą, do której zadzwoniłam w tym całym szczęściu, był Francja…

— SZLAG!

— KURWA! — wrzasnął Romano i obejrzał się na mnie. — Zwariowałaś?! NIE STRASZ MNIE, BO BYM ROZWALIŁ AUTO O TE PIEPRZONE BARIERKI!

— P-Przepraszam…

— No. Wariatka — mruknął pod nosem, a Feliciano zachichotał.

— Braciszku, zdałem na dziewięćdziesiąt pięć procent!

— Gówno mnie to obchodzi — warknął Romano, wjeżdżając ostro na główną drogę. — Jeszcze jedno słowo o maturze i się przesiądziesz do Natalii. Tam z tyłu się możecie podniecać do woli, do cholery!

Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową. Kochałam Włochów całym swoim puchatym serduszkiem. I choć tak naprawdę nie łączyły nas żadne biologiczne więzi, to mnie to nie przeszkadzało. Byli dla mnie jak rodzina, a rodzina jest najważniejsza.

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...