ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

wtorek, 10 stycznia 2023

Rozdział Trzeci - Szkolne życie

 

Powrót do szkoły minął nam w całkowitej ciszy, za co byłam wdzięczna.

Byłam zniecierpliwiona i zmęczona. Każda wyprawa kosztowała mnie psychicznie, bo chociaż miło się było w końcu wyrwać z surowych murów szkoły na wolność, tak widok obumarłego miasta potrafił wywołać dość skrajne uczucia, nawet po dwóch latach.

Znajdując się bezpiecznie na naszej szkolnej ulicy, wyskoczyłam z wozu i dobyłam noża.

Bez zbędnego zastanowienia podeszłam do pierwszego z zombiaków i płynnym ruchem wbiłam ostrze w jego czoło. Nie patrzyłam mu w oczy. Szare, mętne tęczówki wywoływały dreszcze, a zbędna litość nie jednokrotnie przyczyniłaby się w przeszłości do tragedii.

Kopnęłam truchło z drogi i złapałam za zabezpieczenie bramy wjazdowej. Otwierając ją na oścież, posłusznie osunęłam się z drogi, żeby Deidarze nie wpadło na myśl rozjechanie mnie tym zasranym oplem.

Cóż, jak to mówili w Sowieckiej Rosji, raz na czołgu, raz pod czołgiem. Czy coś w tym stylu.

Moje serce zadrgało, gdy przypomniałam sobie Ivana.

Na moje typ miał w głowie najebane jak cyganka w tobole, ale coś sprawiało, że pomimo strachu, jakiego do niego czułam, cholernie mu współczułam. To, jaki był, zawdzięczał wojnom, był po prostu zagubiony i samotny.

— Żyj, un. — Drgnęłam, gdy blondyn pstryknął palcami tuż przed moją twarzą. — Bierz torby i wypad, un, zameldować się u szefa.

— Z moją siłą mogę wziąć maksymalnie dwie — burknęłam.

— Cóż, to będziesz musiała się wracać, un — odparł złośliwie, zarzucił na siebie swoje trzy wielkie, wypchane torby i ruszył spokojnie w stronę szkoły tak, jakby kompletnie nie czuł ich ciężaru.

Pomyślałam zła, że on będąc o wiele silniejszym, mógł bez problemu zabrać i resztę rzeczy, ale cóż… On nie był od tego, żeby mi cokolwiek ułatwiać.

Bucząc pod nosem sięgnęłam do bagażnika i wyszarpałam pierwszy w kolejce bagaż. Trochę mnie podłamało, kiedy z trzaskiem wylądował na bruku.

Coś mi tu nie grało.

Czyżby Dei zabrał zakupy z pieluchami i butelkami, a mnie zostawił puszki i słoiki…?

Dopadłam szybkim ruchem zamka błyskawicznego i faktycznie, w torbie znajdowały się same ciężkie rzeczy, w dwóch pozostałych to samo.

— Deidara, ty mendo! — krzyknęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. — DEIDARA! GNOJU!

Izzy, Natalko, Izzy… Ten pan po prostu chce pokazać, że jesteś słabizną, a przecież nie jesteś. Natalcia, kim jesteś?

— Jestem zwycienscom! — krzyknęłam, podnosząc wysoko ręce do góry, podczas gdy zombiaki za bramą zacharczały do mnie zalotnie.

— Czemu tak krzyczysz?

Podziękowałam wszystkim Bóstwom, że zesłali mi Francję. Postanowiłam więc wykorzystać daną mi szansę i podleciałam do mężczyzny.

— Francis, jakże ja się cieszę, że cię widzę!

— O, jakaś nowość. — Uśmiechnął się rozbrajająco. — Mogłabyś się tak cieszyć na mój widok częściej.

— Zazwyczaj się cieszę, w końcu jesteś moim najlepszym kumplem!

Uśmiech Francji zrzedł, a ja dodałam szybko:

— Ten zasrany kucyk Pony wrobił mnie w bycie wielbłądem!

— A ty znowu się dałaś? — Westchnął.

— Wziął mnie… z zaskoczenia? — Wyszczerzyłam się, a mężczyzna pokręcił głową, minął mnie i wziął wszystkie trzy torby naraz. — Ej, mogę wziąć chociaż jedną, żeby nie było ci ciężko, czy coś.

— Daj spokój, Natalia — mruknął i uśmiechnął się promiennie. — Ja to zaniosę, a ty pędź do Feliksa. Słyszałem go nawet na dachu.

— Och, nie — jęknęłam i rzuciłam się biegiem w stronę wejścia głównego do szkoły. — Dziękuję! — rzuciłam przez ramię.

Wpadłam do ciepłego holu i czułam, jak pot skapywał mi po plecach. Nie zważając na małą kolkę w prawym boku, pobiegłam w stronę schodów na pierwsze piętro, żeby wbić do pokoju Petro.

Złapałam za klamkę i zdyszana naparłam na drzwi.

— Feliks! — wydyszałam i złapałam się pod brzuch.

— Ci! On śpi.

Dźwignęłam wzrok i zorientowałam się, że faktycznie Feliks spał w łóżku chłopaka, a sam Petro siedział obok na krześle i czytał jakąś książkę.

— Wybacz — szepnęłam. — Francis powiedział, że słychać go nawet na dachu…

— Tak — mruknął i pokiwał głową — płakał z paręnaście minut, ale uspokoił się i zasnął.

— Masz podejście do dzieci… — zamruczałam zadowolona i usiadłam delikatnie na skraju łóżka, patrząc na spokojnie śpiące dziecko.

— Miałem młodsze rodzeństwo, którym się zajmowałem. Lubię dzieci — odpowiedział, przenosząc wzrok z Feliksa na mnie. — Myślę, że potrzebujesz się przebrać i umyć. Zgadłem?

— Ta — mruknęłam, krzywiąc się pod nosem. Faktycznie byłam spocona jak szczur.

— Idź, Feliks i tak śpi. Nie musisz się niczym martwić — Uśmiechnął się, a ja lekko zarumieniłam, gdy jego miodowe oczy przeszyły mnie na wskroś.

— Dobra, to ja zadzieram kiecę i lecę. — Wstałam i przeciągnęłam się. — Dziękuję ci.

— Nie ma problemu — odpowiedział i zatopił wzrok w tekście. — Lubię dzieciaki. Są takie szczere i niewinne. — Uśmiechnął się pod nosem, a mnie mimo wszystko przeszedł lekki dreszcz.

Nie odzywając się już, wycofałam się do wyjścia.

Feliks tak słodko spał, że szkoda było mi go teraz z tego snu wyrywać.

 

***

 

Zachód słońca zapowiadał się dziś wyjątkowo pięknie.

Korzystając z ostatnich  promieni słoneczka, wzięłam zmęczonego synka z kocyka i położyłam na biurku, by przebrać mu pieluchę.

W moim pokoju znajdowała się podpięta i sprawna umywalka, bo z zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze uczęszczałam tu do gimnazjum, klasa była przeznaczona do zajęć chemicznych. Dopiero po latach, kiedy wyremontowano klasy, salę chemii przeniesiono piętro niżej, gdzie obecnie urzędował Petro.

Skrzywiłam się, kiedy odpięłam pełną pieluchę i włożyłam do reklamówki. To dziecko zrzucało większy balast niż Niemcy na polskie miasta, mogłam się o to założyć.

Doprowadzając Felka do czystości, zauważyłam dwa siniaki na nóżkach. Zaskoczyło mnie to na moment, po czym przypomniałam sobie, że z samego rana Feliks przypieprzył z siłą mamuta w szafkę, więc odetchnęłam z ulgą. Pod wieloma względami dzieciak był identyczny co ja.

Ubierając mu czystą pieluszkę, wpadłam na pewien pomysł. Mój wzrok powędrował w stronę cuchnącego zawiniątka, a moje usta rozciągnęły się w uśmiechu Grincha.

Deidara zasługiwał na małą zemstę.

Czując w jelitach, że ten pomysł był dobry i wart wykonania, podniosłam syna i podeszłam z nim do łóżeczka, kładąc go do kołderki.

— A teraz mamusia przeczyta ci bajkę — powiedziałam do niego tonem Cezarego Pazury w 13 posterunku, sięgając dłonią po książeczkę, którą dziś zabrałam z kauflanda.

Przysunęłam do ciekawskiego Feliksa krzesło i usiadłam na nim ciężko. Otworzyłam książeczkę o tytule „Odwiedziny u babci” i zaczęłam głośno czytać:

Dziś Tomek, wstając z samego rana, zadzwonił do babci Reni. O kurwa, do mojej babki dzwoni, Feliks, czujesz to? „Cześć babciu”, powiedział przez słuchawkę telefonu, „czy mógłbym przyjść do ciebie na obiad?”. „Oczywiście wnusiu”, odrzekła babcia, „bardzo ucieszę się z twoich odwiedzin”. To zakłamanie prawdy historycznej — mruknęłam i spojrzałam na dziecko. — Mama ucieszyła się na wieść, że Tomek odwiedzi babcię i powiedziała mu „Weźmiesz dla babci świeżo upieczoną szarlotkę. Przykryłam ją czerwoną serwetką”. Czerwoną — skomentowałam cicho, przerzucając stronę. — To może chuj nie zapomni.

Feliks roześmiał się wesoło, a ja parsknęłam śmiechem.

— Tomek tak bardzo ucieszył się z wizyty, że zapomniał wziąć ciasto dla babci… Och, no błagam! Dobra, kaszojad, słuchaj ty mnie uważnie. TO — powiedziałam, podnosząc wysoko książkę — jest do dupy. Robimy to ap. — Zamaszystym ruchem wyrzuciłam książeczkę za siebie. — Książka ap, a ja ci opowiem, jak by to wyglądało u nas naprawdę. Ta… Twoja mama, czyli JA, wybrała się raz do babci Reni na obiad. Moja przygoda zaczęła się już w samym tramwaju, a musisz wiedzieć, Bercik, że do babci jechała tylko jedna linia tramwajowa, a mianowicie zaszczytny numer jedenaście. No i słuchaj.

Wzięłam głęboki oddech, podczas gdy Feliks złapał się rączkami za drewniane pręty łóżeczka i spojrzał na mnie zaspany.

— No więc siadłam sobie na wolnym miejscu i przystanek dalej dosiadł się do mnie KTO? No oczywiście, że najebany, śmierdzący menel. Tylko widzisz, twoja mamusia, czyli JA, była miękką pipą i nie chciała zranić uczuć pana żula, więc zamiast się przesiąść, siedziała w tym samym miejscu, odwracając jedynie głowę na bok. Jechaliśmy tak jakiś czas, menel śmierdząc, a ja łzawiąc. A teraz zgadnij, bohaterze, co się wydarzyło? CO się mogło wydarzyć, jak myślisz?

Feliks ziewnął, a ja ciągnęłam swoją fascynującą opowieść:

— Menel się przesiadł ode mnie…

Nie dokończyłam, bo usłyszałam głośny śmiech za sobą. Odwróciłam głowę i zobaczyłam opierającego się o framugę Francisa, który kręcił głową ubawiony.

— To nie ma śmieszne. — Westchnęłam męczeńsko. — Ludzie patrzyli na mnie tak, jakby to ode mnie jebało na pół tramwaju.

— Natalia, od małego wpajasz Feliksowi swoje mądrości życiowe — zamruczał i stanął przy mnie.

Zerknęłam na niego z dołu i mruknęłam, nie odwracając wzroku:

— Siadaj grzecznie do kółeczka, Franciszku, mamuśka opowie bajkę do końca.

— A potem buzi na dobranoc i do łóżeczka? — zapytał zawadiacko, dźwigając brew i pocierając palcami brodę.

— A czy ja wyglądam na Anię z Zielonego Wzgórza? — prychnęłam. — Bliżej mi do Bellatrix Lestrange, wariatki, więc jeszcze jedno zbędne słowo, a uśpię cię na amen. — Zachichotałam.

— W takim razie, panno Lestrange, kim ja bym był?

Popatrzyłam chwilę na niego, jak odgarnia zadbane włosy za ucho i uśmiecha się do mnie swoimi śnieżnobiałymi zębami. Lockhart byłby idealną odpowiedzią. Ale i za prostą.

— Severus Snape z wiecznie tłustymi włosami, haczykowatym nosem i miłością do eliksirów.

— Z tego co pamiętam, Severus Snape pałał ogromną miłością do Lily — zauważył podchodząc do łóżeczka i głaszcząc Feliksa po włosach. — Nawet, gdy ona wybrała Jamesa — mruknął, przeszywając mnie spojrzeniem błękitnych oczu — on wciąż ją kochał do końca.

Always — dodałam cicho znaną kwestię z Pottera, nie potrafiąc opuścić wzroku.

Dibu, uważaj, on cię czaruje.

Potrząsnęłam głową i, czując presję, wstałam, by uśpić Feliksa. Dziecko było bardzo zmęczone, więc kiedy je położyłam, ten niemal od razu przytulił się głową do poduszki.

— Może kołysanka? — zaproponował cicho Francis, a ja zgromiłam go wzrokiem. — No co? Dzieciom śpiewa się kołysanki, by dobrze spały. Chyba, że się wstydzisz, honhonhon~.

Zmrużyłam na niego oczy, po czym zanuciłam cicho:

Neni desem, uturm’ola. Üstyne güller gelirm’ola. Benin yavrum büyürm’ola. Nenni, nenni… E kuzum nenni…

Przerwałam z prostego powodu. Nie pamiętałam części dalszej.

Francis patrzył na mnie chwilę, po czym rzekł:

— Kołysanka po turecku. Jesteś dla mnie zagadką. — Westchnął.

— Nie bez powodu jestem fanką Wspaniałego Stulecia.

Widząc, jak Feliks zasypia, złapałam Francisa za rękaw i pociągnęłam w stronę wyjścia z klasy. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, zamknęłam delikatnie wrota i mruknęłam:

— To dziecko to anioł. Mój brat, jak się urodził, to darł ryja zawsze i wszędzie.

— Dzieci są różne. A ty jaka byłaś?

— Z tego, co opowiadała mi mama — szepnęłam, czując ból w piersi — byłam taka jak Feliks. Spokojna.

— Czyli miałem rację, że syn wdał się w mamę. Całe szczęście — zamruczał, a ja poczułam ciepło rozchodzące się po policzkach. — Będzie dobrym człowiekiem o nietuzinkowym poczuciu humoru.

— Na to liczę. — Uśmiechnęłam się słabo. — Zauważyłeś?

— Hm?

Podniosłam rękę i wskazałam palcem na widok za oknem, gdzie dwie trzecie nieba było niezwykle pomarańczowe.

— Zachód słońca jest dziś przepiękny.

Tak — mruknął z zadowoleniem po francusku. — Niezwykle przepiękny, moja droga.

Drgnęłam, kiedy usłyszałam dawno zapomniane już przeze mnie słowo ma chérie.

 

***

 

Płakałam.

Feliks wył w niebogłosy, wyginając się przy tym do tyłu tak, że drugi raz bym go już upuściła przez to na podłogę.

Nie potrafiłam go uspokoić.

Nosiłam, kołysałam, prosiłam, mówiłam, śpiewałam, nic.

Sprawdzałam pieluchę, czysto. Dałam butelkę, wyrzucił. Smoczek? Wyrzucił.

Dziecko darło się tak, że było już całe purpurowe na twarzy.

Gdybym miała pieniądze, to próbowałabym go jakoś przekupić.

Zamarłam, gdy drzwi otworzyły się z kopa, a blask latarki padł na moją mokrą od łez twarz.

— Ucisz go w końcu, kurwa! — Usłyszałam wściekły głos Neli, a mój żołądek zwinął się w supeł. — Spać nie idzie!

— A co mam zrobić?! — krzyknęłam, podczas gdy Felek zaniósł się jeszcze większym płaczem.

— Gówno mnie to obchodzi! To twój bachor!

Zagryzłam zęby, bo kusiło mnie, żeby zrównać dziewczynę z ziemią, ale priorytetem dla mnie było uspokojenie Feliksa. Kłótnie tu nie pomogą.

— Co tu się dzieje?

Spojrzałam z rozpaczą na właściciela głosu. Petro patrzył z góry na Nele, która świeciła mu latarką prosto w twarz.

— Feliks nie daje mi spać — wysyczała. — A jak myślisz, tłumoku?

— Raczej nie pomagasz w tym, żeby się uspokoił.

Dziewczyna prychnęła, obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie. Parę sekund później usłyszałam głośny trzask drzwi z jej pokoju.

— P-Przepraszam… — wydukałam, znów kołysząc wyginające się i krzyczące dziecko.

— Daj mi go.

Bez oporów oddałam malucha do rąk Ukraińca, który nie czekając na zaproszenie czy kawał o żydach, skierował się w stronę biurka. Patrzyłam wyczerpana, jak chłopak kładzie Felka na biurku, po czym otwiera mu siniejące już usta i świeci latarką.

— On ząbkuje. Boli go dziąsło, zobacz. — Przywołał mnie ruchem dłoni.

Podeszłam do nich, mając w głowie jedynie pustkę próżniową.

— F-Feliks nigdy nie wył tak z bólu…

— Idź zrobić herbatę rumiankową, trzeba mu jakoś załagodzić ból. Jeżeli to nie pomoże, będziesz musiała obudzić szefa, żeby wydał pozwolenie na użycie paracetamolu.

W głębi duszy zazdrościłam mu takiego opanowania, ja go nie posiadałam.

Zbiegłam po schodach, świecąc latarką przed siebie, żeby nie zaorać w coś ryjem i dobiegłam do szkolnej kuchni. Przeszukiwanie szafek w ciemnościach, mając do pomocy jedynie zasraną latarkę, było dość trudnym zadaniem. W końcu jednak znalazłam paczkę rumianku, odpaliłam agregat i nalałam wody do czajnika.

Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nalałam wywaru do połowy litrowego kubka. Idąc ostrożnie z powrotem w stronę swojego pokoju. Im bliżej byłam, tym coraz bardziej słyszałam histerię Feliksa, przez co coraz bardziej dopadała mnie niemoc i rozpacz.

Będąc na piętrze postanowiłam zapukać do sali czterdzieści pięć znajdującej się tuż przy schodach, żeby poprosić Niemca o zgodę na paracetamol.

Wiele leków było już przeterminowanych i mieliśmy wręcz nakaz konsultacji z Ludwigiem odnośnie ich bezpiecznego użycia.

Nie czekając, załomotałam do drzwi, a po kilkunastu dłużących się niemiłosiernie sekundach wrota otworzyły się i stanął w nich Ludwig z poczochraną grzywką, bokserkach i czarnym podkoszulku. Mimowolnie rzuciłam szybki wzrok na jego mięśnie ramion, które były niemal jak u kulturysty.

— Tak? — zapytał zaspany, po czym spojrzał w stronę schodów, kiedy usłyszał przeszywający krzyk Feliksa. — Co się stało? — zapytał zaniepokojony.

— Feliks ząbkuje, strasznie się drze z bólu. Proszę… Mogę wziąć paracetamol…?

— Tak, jak najbardziej — odpowiedział szybko. — Ale weź ten w syropie, to jeszcze dziecko, więc nie może tabletek.

— Dziękuję!

Dziękując w myślach, że Lu był tym dobrym Niemcem, przeskakiwałam co dwa schodki na górę, by jak najszybciej dotrzeć do swojej klasy.

— Mam wywar!

— Super. Teraz mnie słuchaj — mruknął Petro nie patrząc na mnie — idź umyć ręce, po czym tu przyjdź.

Wykonałam grzecznie rozkaz, po czym Ukrainiec ciągnął dalej:

— Boli go, bo wyrzyna się mu górna jedynka. Widzisz? Pomocz palec w herbacie i delikatnie masuj mu to miejsce — odparł i poświecił latarką do ust dzieciaka.

Kiwnęłam głową i zrobiłam wszystko tak, jak kazał. Płacz Feliksa osłabł, ale wciąż zawodził.

— Lu powiedział, że mogę wziąć dla Felka paracetamol w syropie.

— Masuj dalej, zejdę po to.

Przełykałam łzy, ale dzielnie masowałam delikatnie dziąsło dziecka.

Byłam wykończona. Chciałam spać, ale wiedziałam, że najpierw trzeba ogarnąć dziecko, a dopiero potem siebie.

Szlag.

Nie wiem, ile minęło, kiedy do mojej sali wrócił Petro z syropem w jednej ręce i łyżeczką w drugiej.

— Mała łyżeczka.

Odsunęłam się posłusznie i obserwowałam, jak Feliks przełyka podany przez Ukraińca lekarstwo. Zasypiałam na stojąco w momencie, kiedy chłopak wziął Felka na ręce i prawie przysnęłam, kiedy położył go po czasie do łóżeczka.

Dziesięć minut później Feliks spał, a ja dziękowałam solennie Petro za pomoc.

— Nie wiem, jak ci dziękować. — Waliłam ukłon za ukłonem.

— Drobiazg. Lata doświadczeń. Dobranoc, Natalie.

— Dobranoc…

Zaspana zamknęłam za nim drzwi i już miałam się dokulać do wyrka, kiedy przypomniałam sobie, że miałam odegrać się na Deiu.

Nie myśląc za wiele, no bo po co, wzięłam do ręki przygotowane zawiniątko i ziewając, wyszłam ze swojej klasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...