Powrót
do szkoły minął nam w całkowitej ciszy, za co byłam wdzięczna.
Byłam
zniecierpliwiona i zmęczona. Każda wyprawa kosztowała mnie psychicznie, bo
chociaż miło się było w końcu wyrwać z surowych murów szkoły na wolność, tak
widok obumarłego miasta potrafił wywołać dość skrajne uczucia, nawet po dwóch
latach.
Znajdując
się bezpiecznie na naszej szkolnej ulicy, wyskoczyłam z wozu i dobyłam noża.
Bez
zbędnego zastanowienia podeszłam do pierwszego z zombiaków i płynnym ruchem
wbiłam ostrze w jego czoło. Nie patrzyłam mu w oczy. Szare, mętne tęczówki
wywoływały dreszcze, a zbędna litość nie jednokrotnie przyczyniłaby się w przeszłości
do tragedii.
Kopnęłam
truchło z drogi i złapałam za zabezpieczenie bramy wjazdowej. Otwierając ją na
oścież, posłusznie osunęłam się z drogi, żeby Deidarze nie wpadło na myśl
rozjechanie mnie tym zasranym oplem.
Cóż,
jak to mówili w Sowieckiej Rosji, raz na czołgu, raz pod czołgiem. Czy coś w
tym stylu.
Moje
serce zadrgało, gdy przypomniałam sobie Ivana.
Na
moje typ miał w głowie najebane jak cyganka w tobole, ale coś sprawiało, że
pomimo strachu, jakiego do niego czułam, cholernie mu współczułam. To, jaki
był, zawdzięczał wojnom, był po prostu zagubiony i samotny.
—
Żyj, un. — Drgnęłam, gdy blondyn pstryknął palcami tuż przed moją twarzą. —
Bierz torby i wypad, un, zameldować się u szefa.
— Z
moją siłą mogę wziąć maksymalnie dwie — burknęłam.
—
Cóż, to będziesz musiała się wracać, un — odparł złośliwie, zarzucił na siebie
swoje trzy wielkie, wypchane torby i ruszył spokojnie w stronę szkoły tak,
jakby kompletnie nie czuł ich ciężaru.
Pomyślałam
zła, że on będąc o wiele silniejszym, mógł bez problemu zabrać i resztę rzeczy,
ale cóż… On nie był od tego, żeby mi cokolwiek ułatwiać.
Bucząc
pod nosem sięgnęłam do bagażnika i wyszarpałam pierwszy w kolejce bagaż. Trochę
mnie podłamało, kiedy z trzaskiem wylądował na bruku.
Coś
mi tu nie grało.
Czyżby
Dei zabrał zakupy z pieluchami i butelkami, a mnie zostawił puszki i słoiki…?
Dopadłam
szybkim ruchem zamka błyskawicznego i faktycznie, w torbie znajdowały się same
ciężkie rzeczy, w dwóch pozostałych to samo.
—
Deidara, ty mendo! — krzyknęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. — DEIDARA! GNOJU!
Izzy, Natalko, Izzy… Ten pan po prostu chce pokazać, że
jesteś słabizną, a przecież nie jesteś. Natalcia, kim jesteś?
— Jestem zwycienscom! — krzyknęłam, podnosząc wysoko ręce
do góry, podczas gdy zombiaki za bramą zacharczały do mnie zalotnie.
— Czemu tak krzyczysz?
Podziękowałam wszystkim Bóstwom, że zesłali mi Francję.
Postanowiłam więc wykorzystać daną mi szansę i podleciałam do mężczyzny.
— Francis, jakże ja się cieszę, że cię widzę!
— O, jakaś nowość. — Uśmiechnął się rozbrajająco. —
Mogłabyś się tak cieszyć na mój widok częściej.
— Zazwyczaj się cieszę, w końcu jesteś moim najlepszym
kumplem!
Uśmiech Francji zrzedł, a ja dodałam szybko:
— Ten zasrany kucyk Pony wrobił mnie w bycie wielbłądem!
— A ty znowu się dałaś? — Westchnął.
— Wziął mnie… z zaskoczenia? — Wyszczerzyłam się, a
mężczyzna pokręcił głową, minął mnie i wziął wszystkie trzy torby naraz. — Ej,
mogę wziąć chociaż jedną, żeby nie było ci ciężko, czy coś.
— Daj spokój, Natalia — mruknął i uśmiechnął się
promiennie. — Ja to zaniosę, a ty pędź do Feliksa. Słyszałem go nawet na dachu.
— Och, nie — jęknęłam i rzuciłam się biegiem w stronę
wejścia głównego do szkoły. — Dziękuję! — rzuciłam przez ramię.
Wpadłam do ciepłego holu i czułam, jak pot skapywał mi po
plecach. Nie zważając na małą kolkę w prawym boku, pobiegłam w stronę schodów
na pierwsze piętro, żeby wbić do pokoju Petro.
Złapałam za klamkę i zdyszana naparłam na drzwi.
— Feliks! — wydyszałam i złapałam się pod brzuch.
— Ci! On śpi.
Dźwignęłam wzrok i zorientowałam się, że faktycznie
Feliks spał w łóżku chłopaka, a sam Petro siedział obok na krześle i czytał
jakąś książkę.
— Wybacz — szepnęłam. — Francis powiedział, że słychać go
nawet na dachu…
— Tak — mruknął i pokiwał głową — płakał z paręnaście
minut, ale uspokoił się i zasnął.
— Masz podejście do dzieci… — zamruczałam zadowolona i
usiadłam delikatnie na skraju łóżka, patrząc na spokojnie śpiące dziecko.
— Miałem młodsze rodzeństwo, którym się zajmowałem. Lubię
dzieci — odpowiedział, przenosząc wzrok z Feliksa na mnie. — Myślę, że
potrzebujesz się przebrać i umyć. Zgadłem?
— Ta — mruknęłam, krzywiąc się pod nosem. Faktycznie
byłam spocona jak szczur.
— Idź, Feliks i tak śpi. Nie musisz się niczym martwić —
Uśmiechnął się, a ja lekko zarumieniłam, gdy jego miodowe oczy przeszyły mnie
na wskroś.
— Dobra, to ja zadzieram kiecę i lecę. — Wstałam i
przeciągnęłam się. — Dziękuję ci.
— Nie ma problemu — odpowiedział i zatopił wzrok w
tekście. — Lubię dzieciaki. Są takie szczere i niewinne. — Uśmiechnął się pod
nosem, a mnie mimo wszystko przeszedł lekki dreszcz.
Nie odzywając się już, wycofałam się do wyjścia.
Feliks tak słodko spał, że szkoda było mi go teraz z tego
snu wyrywać.
***
Zachód
słońca zapowiadał się dziś wyjątkowo pięknie.
Korzystając
z ostatnich promieni słoneczka, wzięłam
zmęczonego synka z kocyka i położyłam na biurku, by przebrać mu pieluchę.
W
moim pokoju znajdowała się podpięta i sprawna umywalka, bo z zamierzchłych
czasach, kiedy jeszcze uczęszczałam tu do gimnazjum, klasa była przeznaczona do
zajęć chemicznych. Dopiero po latach, kiedy wyremontowano klasy, salę chemii
przeniesiono piętro niżej, gdzie obecnie urzędował Petro.
Skrzywiłam
się, kiedy odpięłam pełną pieluchę i włożyłam do reklamówki. To dziecko
zrzucało większy balast niż Niemcy na polskie miasta, mogłam się o to założyć.
Doprowadzając
Felka do czystości, zauważyłam dwa siniaki na nóżkach. Zaskoczyło mnie to na moment,
po czym przypomniałam sobie, że z samego rana Feliks przypieprzył z siłą mamuta
w szafkę, więc odetchnęłam z ulgą. Pod wieloma względami dzieciak był
identyczny co ja.
Ubierając
mu czystą pieluszkę, wpadłam na pewien pomysł. Mój wzrok powędrował w stronę
cuchnącego zawiniątka, a moje usta rozciągnęły się w uśmiechu Grincha.
Deidara
zasługiwał na małą zemstę.
Czując
w jelitach, że ten pomysł był dobry i wart wykonania, podniosłam syna i
podeszłam z nim do łóżeczka, kładąc go do kołderki.
— A
teraz mamusia przeczyta ci bajkę — powiedziałam do niego tonem Cezarego Pazury
w 13 posterunku, sięgając dłonią po książeczkę, którą dziś zabrałam z
kauflanda.
Przysunęłam
do ciekawskiego Feliksa krzesło i usiadłam na nim ciężko. Otworzyłam książeczkę
o tytule „Odwiedziny u babci” i zaczęłam głośno czytać:
— Dziś
Tomek, wstając z samego rana, zadzwonił do babci Reni. O kurwa, do mojej
babki dzwoni, Feliks, czujesz to? „Cześć babciu”, powiedział przez słuchawkę
telefonu, „czy mógłbym przyjść do ciebie na obiad?”. „Oczywiście wnusiu”,
odrzekła babcia, „bardzo ucieszę się z twoich odwiedzin”. To zakłamanie
prawdy historycznej — mruknęłam i spojrzałam na dziecko. — Mama ucieszyła
się na wieść, że Tomek odwiedzi babcię i powiedziała mu „Weźmiesz dla babci
świeżo upieczoną szarlotkę. Przykryłam ją czerwoną serwetką”. Czerwoną —
skomentowałam cicho, przerzucając stronę. — To może chuj nie zapomni.
Feliks
roześmiał się wesoło, a ja parsknęłam śmiechem.
— Tomek tak bardzo ucieszył się z wizyty, że zapomniał
wziąć ciasto dla babci… Och, no błagam! Dobra, kaszojad, słuchaj ty mnie
uważnie. TO — powiedziałam, podnosząc wysoko książkę — jest do dupy. Robimy to
ap. — Zamaszystym ruchem wyrzuciłam książeczkę za siebie. — Książka ap, a ja ci
opowiem, jak by to wyglądało u nas naprawdę. Ta… Twoja mama, czyli JA, wybrała
się raz do babci Reni na obiad. Moja przygoda zaczęła się już w samym tramwaju,
a musisz wiedzieć, Bercik, że do babci jechała tylko jedna linia tramwajowa, a
mianowicie zaszczytny numer jedenaście. No i słuchaj.
Wzięłam
głęboki oddech, podczas gdy Feliks złapał się rączkami za drewniane pręty
łóżeczka i spojrzał na mnie zaspany.
— No
więc siadłam sobie na wolnym miejscu i przystanek dalej dosiadł się do mnie
KTO? No oczywiście, że najebany, śmierdzący menel. Tylko widzisz, twoja
mamusia, czyli JA, była miękką pipą i nie chciała zranić uczuć pana żula, więc
zamiast się przesiąść, siedziała w tym samym miejscu, odwracając jedynie głowę
na bok. Jechaliśmy tak jakiś czas, menel śmierdząc, a ja łzawiąc. A teraz
zgadnij, bohaterze, co się wydarzyło? CO się mogło wydarzyć, jak myślisz?
Feliks
ziewnął, a ja ciągnęłam swoją fascynującą opowieść:
—
Menel się przesiadł ode mnie…
Nie
dokończyłam, bo usłyszałam głośny śmiech za sobą. Odwróciłam głowę i zobaczyłam
opierającego się o framugę Francisa, który kręcił głową ubawiony.
— To
nie ma śmieszne. — Westchnęłam męczeńsko. — Ludzie patrzyli na mnie tak, jakby
to ode mnie jebało na pół tramwaju.
— Natalia,
od małego wpajasz Feliksowi swoje mądrości życiowe — zamruczał i stanął przy
mnie.
Zerknęłam
na niego z dołu i mruknęłam, nie odwracając wzroku:
—
Siadaj grzecznie do kółeczka, Franciszku, mamuśka opowie bajkę do końca.
— A
potem buzi na dobranoc i do łóżeczka? — zapytał zawadiacko, dźwigając brew i
pocierając palcami brodę.
— A
czy ja wyglądam na Anię z Zielonego Wzgórza? — prychnęłam. — Bliżej mi do Bellatrix
Lestrange, wariatki, więc jeszcze jedno zbędne słowo, a uśpię cię na amen. —
Zachichotałam.
— W
takim razie, panno Lestrange, kim ja bym był?
Popatrzyłam
chwilę na niego, jak odgarnia zadbane włosy za ucho i uśmiecha się do mnie
swoimi śnieżnobiałymi zębami. Lockhart byłby idealną odpowiedzią. Ale i za
prostą.
—
Severus Snape z wiecznie tłustymi włosami, haczykowatym nosem i miłością do
eliksirów.
— Z
tego co pamiętam, Severus Snape pałał ogromną miłością do Lily — zauważył
podchodząc do łóżeczka i głaszcząc Feliksa po włosach. — Nawet, gdy ona wybrała
Jamesa — mruknął, przeszywając mnie spojrzeniem błękitnych oczu — on wciąż ją
kochał do końca.
— Always
— dodałam cicho znaną kwestię z Pottera, nie potrafiąc opuścić wzroku.
Dibu, uważaj, on cię czaruje.
Potrząsnęłam
głową i, czując presję, wstałam, by uśpić Feliksa. Dziecko było bardzo
zmęczone, więc kiedy je położyłam, ten niemal od razu przytulił się głową do
poduszki.
—
Może kołysanka? — zaproponował cicho Francis, a ja zgromiłam go wzrokiem. — No
co? Dzieciom śpiewa się kołysanki, by dobrze spały. Chyba, że się wstydzisz,
honhonhon~.
Zmrużyłam
na niego oczy, po czym zanuciłam cicho:
— Neni
desem, uturm’ola. Üstyne güller gelirm’ola. Benin yavrum büyürm’ola. Nenni,
nenni… E kuzum nenni…
Przerwałam
z prostego powodu. Nie pamiętałam części dalszej.
Francis
patrzył na mnie chwilę, po czym rzekł:
—
Kołysanka po turecku. Jesteś dla mnie zagadką. — Westchnął.
— Nie
bez powodu jestem fanką Wspaniałego Stulecia.
Widząc,
jak Feliks zasypia, złapałam Francisa za rękaw i pociągnęłam w stronę wyjścia z
klasy. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, zamknęłam delikatnie wrota
i mruknęłam:
— To
dziecko to anioł. Mój brat, jak się urodził, to darł ryja zawsze i wszędzie.
—
Dzieci są różne. A ty jaka byłaś?
— Z
tego, co opowiadała mi mama — szepnęłam, czując ból w piersi — byłam taka jak
Feliks. Spokojna.
—
Czyli miałem rację, że syn wdał się w mamę. Całe szczęście — zamruczał, a ja
poczułam ciepło rozchodzące się po policzkach. — Będzie dobrym człowiekiem o
nietuzinkowym poczuciu humoru.
— Na
to liczę. — Uśmiechnęłam się słabo. — Zauważyłeś?
— Hm?
Podniosłam
rękę i wskazałam palcem na widok za oknem, gdzie dwie trzecie nieba było
niezwykle pomarańczowe.
—
Zachód słońca jest dziś przepiękny.
— Tak
— mruknął z zadowoleniem po francusku. — Niezwykle przepiękny, moja droga.
Drgnęłam,
kiedy usłyszałam dawno zapomniane już przeze mnie słowo ma chérie.
***
Płakałam.
Feliks
wył w niebogłosy, wyginając się przy tym do tyłu tak, że drugi raz bym go już
upuściła przez to na podłogę.
Nie
potrafiłam go uspokoić.
Nosiłam,
kołysałam, prosiłam, mówiłam, śpiewałam, nic.
Sprawdzałam
pieluchę, czysto. Dałam butelkę, wyrzucił. Smoczek? Wyrzucił.
Dziecko
darło się tak, że było już całe purpurowe na twarzy.
Gdybym
miała pieniądze, to próbowałabym go jakoś przekupić.
Zamarłam,
gdy drzwi otworzyły się z kopa, a blask latarki padł na moją mokrą od łez
twarz.
—
Ucisz go w końcu, kurwa! — Usłyszałam wściekły głos Neli, a mój żołądek zwinął
się w supeł. — Spać nie idzie!
— A
co mam zrobić?! — krzyknęłam, podczas gdy Felek zaniósł się jeszcze większym
płaczem.
—
Gówno mnie to obchodzi! To twój bachor!
Zagryzłam
zęby, bo kusiło mnie, żeby zrównać dziewczynę z ziemią, ale priorytetem dla
mnie było uspokojenie Feliksa. Kłótnie tu nie pomogą.
— Co
tu się dzieje?
Spojrzałam
z rozpaczą na właściciela głosu. Petro patrzył z góry na Nele, która świeciła
mu latarką prosto w twarz.
—
Feliks nie daje mi spać — wysyczała. — A jak myślisz, tłumoku?
—
Raczej nie pomagasz w tym, żeby się uspokoił.
Dziewczyna
prychnęła, obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem i odwróciła się na pięcie. Parę
sekund później usłyszałam głośny trzask drzwi z jej pokoju.
—
P-Przepraszam… — wydukałam, znów kołysząc wyginające się i krzyczące dziecko.
— Daj
mi go.
Bez
oporów oddałam malucha do rąk Ukraińca, który nie czekając na zaproszenie czy
kawał o żydach, skierował się w stronę biurka. Patrzyłam wyczerpana, jak
chłopak kładzie Felka na biurku, po czym otwiera mu siniejące już usta i świeci
latarką.
— On
ząbkuje. Boli go dziąsło, zobacz. — Przywołał mnie ruchem dłoni.
Podeszłam
do nich, mając w głowie jedynie pustkę próżniową.
—
F-Feliks nigdy nie wył tak z bólu…
— Idź
zrobić herbatę rumiankową, trzeba mu jakoś załagodzić ból. Jeżeli to nie
pomoże, będziesz musiała obudzić szefa, żeby wydał pozwolenie na użycie
paracetamolu.
W
głębi duszy zazdrościłam mu takiego opanowania, ja go nie posiadałam.
Zbiegłam
po schodach, świecąc latarką przed siebie, żeby nie zaorać w coś ryjem i
dobiegłam do szkolnej kuchni. Przeszukiwanie szafek w ciemnościach, mając do
pomocy jedynie zasraną latarkę, było dość trudnym zadaniem. W końcu jednak
znalazłam paczkę rumianku, odpaliłam agregat i nalałam wody do czajnika.
Czas
dłużył mi się niemiłosiernie. Nalałam wywaru do połowy litrowego kubka. Idąc
ostrożnie z powrotem w stronę swojego pokoju. Im bliżej byłam, tym coraz
bardziej słyszałam histerię Feliksa, przez co coraz bardziej dopadała mnie
niemoc i rozpacz.
Będąc
na piętrze postanowiłam zapukać do sali czterdzieści pięć znajdującej się tuż
przy schodach, żeby poprosić Niemca o zgodę na paracetamol.
Wiele
leków było już przeterminowanych i mieliśmy wręcz nakaz konsultacji z Ludwigiem
odnośnie ich bezpiecznego użycia.
Nie
czekając, załomotałam do drzwi, a po kilkunastu dłużących się niemiłosiernie
sekundach wrota otworzyły się i stanął w nich Ludwig z poczochraną grzywką,
bokserkach i czarnym podkoszulku. Mimowolnie rzuciłam szybki wzrok na jego
mięśnie ramion, które były niemal jak u kulturysty.
—
Tak? — zapytał zaspany, po czym spojrzał w stronę schodów, kiedy usłyszał
przeszywający krzyk Feliksa. — Co się stało? — zapytał zaniepokojony.
—
Feliks ząbkuje, strasznie się drze z bólu. Proszę… Mogę wziąć paracetamol…?
—
Tak, jak najbardziej — odpowiedział szybko. — Ale weź ten w syropie, to jeszcze
dziecko, więc nie może tabletek.
—
Dziękuję!
Dziękując
w myślach, że Lu był tym dobrym Niemcem, przeskakiwałam co dwa schodki na górę,
by jak najszybciej dotrzeć do swojej klasy.
— Mam
wywar!
—
Super. Teraz mnie słuchaj — mruknął Petro nie patrząc na mnie — idź umyć ręce,
po czym tu przyjdź.
Wykonałam
grzecznie rozkaz, po czym Ukrainiec ciągnął dalej:
—
Boli go, bo wyrzyna się mu górna jedynka. Widzisz? Pomocz palec w herbacie i
delikatnie masuj mu to miejsce — odparł i poświecił latarką do ust dzieciaka.
Kiwnęłam
głową i zrobiłam wszystko tak, jak kazał. Płacz Feliksa osłabł, ale wciąż
zawodził.
— Lu
powiedział, że mogę wziąć dla Felka paracetamol w syropie.
— Masuj
dalej, zejdę po to.
Przełykałam
łzy, ale dzielnie masowałam delikatnie dziąsło dziecka.
Byłam
wykończona. Chciałam spać, ale wiedziałam, że najpierw trzeba ogarnąć dziecko,
a dopiero potem siebie.
Szlag.
Nie
wiem, ile minęło, kiedy do mojej sali wrócił Petro z syropem w jednej ręce i
łyżeczką w drugiej.
—
Mała łyżeczka.
Odsunęłam
się posłusznie i obserwowałam, jak Feliks przełyka podany przez Ukraińca
lekarstwo. Zasypiałam na stojąco w momencie, kiedy chłopak wziął Felka na ręce
i prawie przysnęłam, kiedy położył go po czasie do łóżeczka.
Dziesięć
minut później Feliks spał, a ja dziękowałam solennie Petro za pomoc.
— Nie
wiem, jak ci dziękować. — Waliłam ukłon za ukłonem.
—
Drobiazg. Lata doświadczeń. Dobranoc, Natalie.
—
Dobranoc…
Zaspana
zamknęłam za nim drzwi i już miałam się dokulać do wyrka, kiedy przypomniałam
sobie, że miałam odegrać się na Deiu.
Nie
myśląc za wiele, no bo po co, wzięłam do ręki przygotowane zawiniątko i
ziewając, wyszłam ze swojej klasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz