ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

wtorek, 10 stycznia 2023

Rozdział Ósmy – Typowy szary dzień w szkole

 

Minęły cztery spokojnie dni, podczas których nic się nie wydarzyło. Francis, na punkcie którego stałam się dość przewrażliwiona, nie odwalił niczego więcej. Gilbert znalazł nowy sposób, żeby mi dokuczać, a mianowicie zachwycał się Feliksem i na głos dyskredytował mnie w oczach syna.

Drażnił tym nie tylko mnie, ale i Niemca. Co więcej, Francis był zachwycony aprobatą kumpla co do jego… syna?... a ja zaczęłam się obawiać zostawiać Felka pod opieką tej dwójki degeneratów.

Sam Francja nie był zły, wręcz był pomocny, ale duet Gil-Francis oznaczał jedno. Rozpierdol. A hailujący Feliks może i byłby zabawny, ale szlaban za to zebrałabym ja, a nie Prusak.

Dziś natomiast obudziłam się zalana potem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ukryłam twarz w dłoniach. Nie panowałam nad ciałem, które mimowolnie zaczęło się trząść.
Mamuś…

Dopiero po chwili, gdy się uspokoiłam, postanowiłam wziąć się w garść i sprawdzić, która była godzina. Przetarłam oczy i zerknęłam w stronę zegara na ścianie.

Wtedy dostałam zawału serca, bowiem zamiast zegara ujrzałam błękitne oczy wpatrujące się we mnie z uwagą. Niewiele myśląc wrzasnęłam ze strachu na całe gardło.

— Nie krzycz, zwariowałaś?! — Przerażony Francis zatkał mi usta dłonią.

Odtrąciłam jego łapę i złapałam za serce.

— Co ty tu robisz, do cholery?! Wystraszyłeś mnie! Czemu włazisz mi do pokoju jak śpię?!

— Słyszałem jęki i byłem pewny, że się zabawiasz~. Ale niestety miałaś zły sen — dodał zawiedziony.

— Skoro widziałeś, że śni mi się coś złego, zboczeńcu, to dlaczego do cholery mnie nie obudziłeś?!

Nie odpowiedział. Zamiast tego złapał mnie za nadgarstek i rzekł wesoło:
— Idziesz na śniadanie~?

Wyrwałam rękę i wstałam niechętnie z łóżka. Zabierając czyste rzeczy z szafy i kierując się za parawan, rzekłam:

— Oczywiście, że idę. Ale najpierw muszę się ogarnąć. Wiesz… Śniła mi się mama — mruknęłam ponuro.

— Przykro mi. — Usłyszałam, a gdy wyjrzałam zza parawanu zobaczyłam, że patrzył na mnie z ogromnym współczuciem.

— Ta, mnie też — odpowiedziałam sztywno i przebrałam się w czyste ciuchy, wrzucając piżamę do wiklinowego kosza na pranie stojącego pod oknem.

Nie odzywałam się, gdy myłam twarz oraz zęby, i nie odzywałam się, gdy ruszyłam w stronę wyjścia z klasy. Feliks spał, więc nie było go sensu budzić.

A ja ewidentnie nie miałam dzisiaj humoru.

Wyszliśmy z klasy i ruszyliśmy do stołówki. Drogę pokonaliśmy w całkowitym milczeniu, co było dość niespotykane, bo zazwyczaj oboje nie mogliśmy się nagadać. Na stołówce siedzieli już Petro i Deidara żywo o czymś dyskutowali. Francis usiadł na przeciwko nich, ja zaś po jego prawicy. Po chwili zauważyłam, że Deidara dziwnie patrzył to na mnie, to na Francję.

— Co? — zapytałam zdziwiona tym nagłym fotoradarem w jego oczach.

— Gdzie ty byłeś całą noc, un? — zwrócił się do Francisa ignorując moje pytanie.

— Przedłużałem gatunek.

— Co? To nieprawda — mruknęłam i z zaskoczeniem zauważyłam, że rosło we mnie ciśnienie. Byłam pewna, że takie odzywki po mnie spływały.

Cóż… Widocznie nie dzisiaj.

— Z Natalią, un?

— Tak.

— Nie — warknęłam, a moja żyłka wpierdolka na czole niebezpiecznie zaczęła pulsować.

Wszyscy na mnie spojrzeli. Odzyskałam panowanie nad sobą i kulturalnie odrzekłam:

— Po prostu ten kretyn włamał mi się w nocy do pokoju i rano dostałam ataku serca, widząc jego obleśną gębę tuż przy mojej.

— Kretyn? Obleśną? — Powtórzył zaskoczony Francis, a ja zawarczałam w jego stronę jak zwierzę:

— Nie mam humoru na żarty kalibru erotycznego.

— Szkoda… — Westchnął zawiedziony Francja. — Mam kilka asów w rękawie. I w spodniach.

Zacisnęłam dłoń w pięść i już miałam odgryźć się mężczyźnie w sposób nieco brutalny, ale właśnie w tym momencie do stołówki weszli roześmiani Nela z Gilbertem, a moja riposta wyparowała mi z głowy.

Zmrużyłam tylko oczy, wydęłam usta i spojrzałam w drugą stronę.

Musiałam jakoś zły humor przeczekać, nie było opcji, inaczej w przeciwnym wypadku byłam w stanie kogoś zabić.

— Szlaban już odrobiłaś? — zapytał spokojnie Ludwig, a mnie pierdolło tysiąc dwieście. No nie pomogę!

— Szlaban za bycie rasistą? — Uśmiechnęłam się niebezpiecznie. — Nie zamierzam wykonywać tego zadania, ponieważ jest niesprawiedliwe. Żarty jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

— Żylińska! — warknął szwab, a Nela przekręciła oczami:

— Daj spokój, Lu. Zachowujesz się tak, jakbyś jej nie znał.

Mrugnęła do mnie okiem, a Niemcy zastanowił się chwilę, po czym powiedział:

— Masz ostatnią szansę.

— Dziękuję — odrzekłam zimno, a Lu zmiażdżył mnie wzrokiem:

— Ktoś coś jeszcze ma coś do dodania?

— Ja mam, un — burknął Deidara i odłożył sztućce. — Francis, jeszcze raz zobaczę, jak grzebiesz mi w bieliźnie, to cię, kurwa, zabiję, un.

Zakrztusiłam się, gdy to usłyszałam. Od razu skierowałam załzawiony wzrok w stronę skamieniałego Francji, który po chwili uśmiechnął się wrednie i wzruszył ramionami:

— Nie wiedziałem, że ci to tak przeszkadza~.

— A jak myślisz, un? — syknął na forum, a Nela wzniosła oczy ku górze.

— Też jestem zdziwiona — mruknęłam. — Myślałam, że kręcą cię takie rzeczy.

— Takie, to znaczy jakie, un? — warknął zaróżowiały na twarzy blondyn.

— No… — zająknęłam się. — Myślałam, że jesteś homoseksualistą. To by w sumie wiele wyjaśniało…

Nela opluła się zupą. Co za kultura przy stole, je jak świnia.

— Nic by nie wyjaśniało. — Zazgrzytał zębami Deidara. — Jestem w stu procentach hetero!

— Winny się tłumaczy~ — zaświergotała Nela, podłapując temat.

— Zamknij się, un.

— Nie mów tak do niej, ty transseksualny kmiotku! — warknął Gilbert.

— I metroseksualny — kiwnęłam w stronę Prusa.

— Kesesesesesese, pedaaaał! — zawołał do mnie ze śmiechem, a ja przez chwilę poczułam się jak na samym początku naszej znajomości, kiedy faktycznie go lubiłam.

W sumie to ja już nawet nie pamiętałam, jak doszło do tego, że mamy ochotę się nawzajem pozabijać.

— Tak właściwie — zaskrzeczał w moją stronę Gilbert — gdzie jest mały?

— Śpi.

— Chyba nie zamknęłaś go w pokoju, żebym nie miał na niego złego wpływu? — Podniósł brew i wyszczerzył się złośliwie.

— Nie schlebiaj sobie — mruknęłam i wstałam ze swojego miejsca, zabierając kilka marynowanych warzyw na talerz. — Mamy tu shinobi bez talentu, Nelę na wiecznym wkurwie, szwaba z miną Hitlera i drutem kolczastym w dupie, Francuza na celibacie i Ukraińca. Naprawdę myślisz, że możesz mieć zły wpływ na mojego syna? — Zaśmiałam się głośno, a wszyscy, co do jednego, zmiażdżyli mnie wzrokiem. — Jedyne, co możesz zrobić, Gilbert, to wymienić się ze mną dilerami. Nic ponad to! Ha, ha!

— Skończyłaś już?  — warknął Niemcy, a ja odpowiedziałam bez zastanowienia:

Ja, Hierr general.

— Po obiedzie jest zebranie w Sali obrad — powiedział, zaciskając nerwowo szczękę. — MASZ być!

— A czy kiedykolwiek opuściłam jakieś zebranie? Dobra, złe pytanie — dodałam szybko, widząc jego wzrok. — Będę obecna. Przysięgam.

Nie czekałam na odpowiedź, tylko wyparowałam szybko ze stołówki. Musiałam pobyć sama, żeby moje wahania nastroju odrobinę się uspokoiły.

W sumie do tej pory nie rozpakowałam toreb z ostatniej wyprawy.

Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą cicho drzwi. Feliks wciąż słodko drzemał, co przyjęłam z niemałą ulgą. Gdyby teraz zaczął płakać, to musiałabym iść na dół przygotować ciepłe mleko.

Po cichym wypakowaniu pierwszej torby z mangami, COŚ do mnie dotarło. Przecież ja tu, kuźwa, nie miałam miejsca.

Mój pokój to był jeden wielki rozpiździel z dwoma szafami na ubrania i przyrządami codziennego użytku, wielkim parawanem w kącie sali, podłączoną umywalką przy ścianie, biurkiem oraz ledwo żywą paprotką na parapecie. Dodajmy do tego drewniane łóżeczko Feliksa, matę dźwiękową, kołyskę, którą zrobił sam Francis oraz zabawki. Dużo zabawek.

Lubiłam zabawki. Potrafiłam pół dnia bawić się z Feliksem.

Mój chomik resztkami sił podpowiedział mi, że potrzebowałam regału, których to pełno było w klasach przeznaczonych na magazyny.

Gdy wyszłam z klasy zaświtało mi w głowie, że sama nie byłam w stanie przenieść wielkiego mebla z samego dołu na drugie piętro.

Co jak co, ale cudotwórcą to ja nie byłam.

Tylko kogo miałam poprosić o pomoc? Do Ludwiga i Gilberta w życiu, musiałabym być nieźle zdesperowana. Deidara? Wyśmieje mnie. Francis? Nie ma mowy, będzie chciał czegoś w zamian, a po ostatnim pocałunku wciąż tkwiłam w zawieszeniu. Petro? Jemu to się nie będzie chciało.

Zatrzymałam się na pierwszym piętrze czując, jak zalewa mnie krew.

— Kurwa! — krzyknęłam rozjuszona. — Na nikogo tu nie można liczyć!

— Znowu gadasz sama do siebie, un?

Podskoczyłam z zawałem serca.  Za mną stał nie kto inny, jak Deidara.

— Oczywiście, że nie!

— Ta, właśnie słyszałem, un.

— No bo zastanawiałam się, kto by mi pomógł wnieść szafkę do mojej sali. — Uśmiechnęłam się szeroko, bo dotarło do mnie, że upragniona pomoc sama do mnie przyszła.

— Zapomnij, un — burknął, minął mnie bezczelnie i ruszył do siebie.

— No proszę...

— Nie.

— No ale...!

— Znajdź sobie innego frajera, un! — Trzasnął za sobą drzwiami.

Podbiegłam pod jego salę i zaczęłam walić pięściami w drzwi:

— No proszę! Jak mi pomożesz to.... przejmę na jeden dzień twój obowiązek z praniem! — Desperacja w moim głosie była aż godna podziwu. Lub potępienia. Drzwi pomału się otworzyły i wychyliła się głowa Deia.

— Dwa dni.

— Dobra, tylko chodź mi pomóc!

 

***

 

Wnoszenie szafki z magazynu parteru na drugie piętro zajęło nam dość sporo czasu.

Przede wszystkim dlatego, że Felek się obudził, więc musiałam zrobić przerwę, żeby go nakarmić z butelki. Dei nie komentował, jak karmiłam kaszojada, i nie komentował, jak kładłam go na matę z zabawkami prosząc, by został na dupie chociaż pięć minut.

Dzieciak na szczęście skumał, że jak mnie nie posłucha, to ten długowłosy typ rozjebie mu matkę na części, więc posłusznie zajął się pluszowym stegozaurem.

Dodatkowo uparty mebel zjechał nam raz po schodach i przytrzasnął stopę biednego blondyna.

Kiedy jakimś cudem wnieśliśmy szafkę do klasy, oboje przystanęliśmy aby odpocząć. Pot spływał nam po twarzach, a ja dostałam zadyszki.

Feliks na nasz widok złapał wielką czerwoną kredkę i przybiegł do nas, wciskając ją skrzywionemu z bólu blondynie.

— Po co mi to, un? — burknął w stronę dzieciaka.

Feliks jednak miał bardzo dużo po mnie, bo zachwiał się na krótkich nóżkach i machnął dziko rączkami, by złapać równowagę. Blondynowi więc łzy podeszły do oczu, kiedy najmłodszy członek naszej grupy wbił mu czerwony szpikulec kredki prosto w krocze.

Dei stęknął, wybałuszył oczy i opluł śliną pół pokoju. Zamarłam, bo jego wzrok, jakim mnie obdarował, wyjaśnił mi wszystko. Umrę dzisiaj na sto procent.

— Dziękuję! — Uśmiechnęłam się do Deidary, nie dopuszczając go do głosu. — No, teraz to się mogę bawić!

— Nienawidzę cię, un…

Już miał wyjść, gdy w drzwiach stanęła Nela. Popatrzyła ze zdziwieniem na mnie i Deia, po czym zerknęła na szafkę stojącą na środku pokoju.

— Co wy tu robicie?

— Dei mi pomagał wnieść szafkę na mangi do klasy — powiedziałam z radością i spojrzałam na chłopaka z wdzięcznością w oczach. Ten jednak odwrócił wzrok i burknął coś niewyraźnie.

— Aha. Zaraz, targaliście ją aż z magazynu? — zapytała zaskoczona Nela.

— Taaa... — mruknął niezadowolony Deidara.

— Czemu nie wzięliście jej z klasy obok? Przecież i tak jej nikt nie używa.

Nela widząc nasze miny walnęła facepalma.

— Nie wpadliście na to, co? HAHAHAHA, JAKIE GŁUPKI! — Zaśmiała się głośno i wskazała na nas paluchem. Deidara obrócił się w moją stronę z mordem w oczach.

— Natalia.

— T-Tak? — Zamrugałam.

— Nienawidzę cię, un.

Mówiąc to minął Nelę i kulejąc, zszedł na dół. Przyjaciółka, cała popłakana ze śmiechu, podążyła jego śladem, a ja zostałam sama ze śmiejącym się dzieckiem do tablicy.

— O kutwa…

 

 

***

 

Z niepokojem obserwowałam biegającego Feliksa po klasie multimedialnej. Dzieciak miał wyjątkowe ADHD w tym momencie, co zaczynało wyprowadzać Ludwiga z równowagi.

— Natalia, czy to konieczne, żeby Feliks tutaj był? — zapytał spokojnie, a chwilę później rozległ się głośny pisk dzieciaka, kiedy odkrył kolejne krzesło z rzędu.

— Co on ci przeszkadza, bezdzietna lambadziaro? — burknęłam, a Nela przymknęła oczy i zatkała uszy, kiedy Felek odkrył Deidarę.

— To spotkanie służbowe! — zagrzmiał Niemcy, a Prusy wybuchł śmiechem. — Gilbert?

— On jest taki sam jak ty, kesesesesese! Wspomnienia wracają! Kesesesese!

Ludwig zarumienił się delikatnie, a ja wyczułam odpowiedni moment na swoją mądrość życiową:

— Wydaje mi się, Gil, że on się wcale tak bardzo nie zmienił.

— Żylińska! — warknął Ludwig, a Francis zachichotał.

— No może oprócz pieluch, myślę, że przestał je nosić jakieś dwieście lat temu — dodałam. — A tak w ogóle, Gil, nie uważasz, że Ludwig uroczo wyglądałby w kigurumi?

Wnioskując po pustym wzroku Prusa, wizja młodszego brata w jednoczęściowej piżamce pochłonęła go zbyt głęboko.

Jeden z głowy, pomyślałam ponuro, wyobrażając sobie zwarcie w jego mózgu i unoszący się ciemny dym nad głową.

— Mam kilka ważnych spraw do omówienia — zaczął Ludwig.

— Zrobisz nam z tego kartkówkę? — Podniosłam grzecznie rękę robiąc minę typu IKS DE, a Lu zgromił mnie wzrokiem.
— Po pierwsze — mruknął olewając mnie — przy północnej części ogrodzenia zebrało się dość dużo umarłych, więc należałoby się ich pozbyć…

W tym momencie przerwał mu Deidara, kołysząc się ostentacyjnie na krześle:

— Przecież mogę ich posłać w kosmos za pomocą bomby, un.

Jego ton wyraźnie wskazywał to, co czuli wszyscy wokół słuchając Lu. Znudzenie i chęć oddalenia się od tego pierdolenia jak najdalej. Feliks podbiegł do mnie, więc wzięłam go na ręce i usadziłam na kolanach.

— Nie sądzę, żeby używanie bomb w pobliżu szkoły było bezpieczne, po za tym z powodu hałasu moglibyśmy ich niechcący zwabić jeszcze więcej.

— Wtedy ich też wysadzę, un.

Szef wykonał zgrabnego facepalma. Widocznie nie miał już do nas siły.

— Logiczne. — Ironicznie pokiwałam głową. — Po co mamy rzeźbić w gównie, stare metody są niezawodne. Wyznacz po prostu tego, kto ma to zrobić. — Przekręciłam oczami.

— Natalia, miło że zgłaszasz się na ochotnika.

— Nieee! — wydarł się nagle Feliks, zanosząc płaczem i strasząc wszystkich wokół. — NIEEE!

Złapałam wyginającego się dzieciaka i puściłam w obieg po klasie, dzięki czemu się uspokoił. Kompletnie go nie ogarniałam.

— Jak trzeba. — Wzruszyłam ramionami.

— I ja mogę! — krzyknęła rozentuzjazmowana Nela.

Gut. — Kiwnął głową Lu. — Ale zanim to zrobicie, to musicie włożyć rękawice oraz inne rzeczy, by nie ubrudzić się ich krwią.

— Wiem — powiedziałam zniecierpliwiona, bo Feliks ponownie pchał mi się na kolana. — Przecież robimy to od dwóch lat!

Szef zmiażdżył mnie wzrokiem, jak podnosiłam marudzące dziecko, po czym kontynuował:

— Druga sprawa. Czeka nas wyprawa.

Tutaj chyba oczekiwał wulkanu entuzjazmu, ale po długich trzech sekundach głuchej ciszy niezrażony dalej obwieszczał nam swoją Dobrą Nowinę.

— Kończą nam się zapasy, po które pojadą Gilbert, Natalia i Francja.

— Nie! — Rozwyło się dziecko, znów wyginając się na wszystkie możliwe strony. — Nieeheheheeee!

— Źle go trzymasz, wariatko! — zawołał Prusak. — Nie nadajesz się do opieki nad dzieckiem.

Zrezygnowana, znów upuściłam Felka na podłogę, by ten radośnie podbiegł do Francji.

Mały zdrajca…

— Poza tym… — prychnął Prusak, wskazując na mnie paluchem. — Nie chcę z nią jechać.

— CISZA! Termin wypada jutro rano o godzinie ósmej.

— Zegarowej? — zapytałam.

— Nie, termometrowej. — Przekręciła oczami Nela.

— Proszę bez ironii, ja nie chcę się spóźnić.

— O ósmej zbiórka i koniec tematu. — Zamknął temat Ludwig.

— Nigdzie nie jadę! — zaskrzeczał uparcie Prusak.

— Pojedziesz, inaczej...

Gilbert zjeżył sierść i zmrużył wściekle czerwone ślepia.

— Inaczej co, SZEFIE?

— I znowu się zaczyna… — Przekręcił oczami Francja, głaszcząc wtulonego w niego Feliksa.

— Jedziesz i koniec, Gilbert. Rozejść się, a wy — ciągnął, przenosząc wzrok na mnie i Nelę — przebierzcie się w kaftany i pozbądźcie się zombie.

Przekręciłam oczami. Zawsze to samo. Robiłam to już tyle razy, że doskonale wiedziałam, że mam ubrać odzież ochronną w postaci peleryn z folii, rękawic i maseczek. Słyszałam to tyle razy przez dwa lata, że naprawdę nie trzeba było mi tego za każdym razem, kurwa, powtarzać!

Widząc, jak Francis kiwa mi głową z uśmiechem na znak, że zajmie się przez ten czas Felkiem, wstałam ze swojego miejsca jako pierwsza. Zaraz po mnie wszyscy jak jeden mąż wstali z krzeseł i ruszyli do wyjścia. Po chwili minął mnie Prusak i jak strzała wypadł na korytarz.

— Boże, jakie dziecko… — Pokręciłam głową nad tym smutnym faktem. Gilbert musiał to jednak usłyszeć, bo odwrócił się i powiedział do mnie kpiąco:

— A, Polaczku, masz pozdrowienia od dziadka z Wehrmachtu, kesesese!

— A ciebie pozdrawia Michał — odparowałam błyskawicznie. Głąb przestał rechotać i zdziwiony zapytał:

— Jaki Michał?

— Ten, co cię w dupę popychał. — Minęłam go i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do swojego pokoju po kaftan ochronny.

Dziękuję, człowieku Wargo, że w końcu mogłam użyć tych słów w praktyce.

 

***

 

Dwadzieścia minut później stałam wraz z Nelą koło ogrodzenia przed szkołą. Szwendacze posapywały i gromadziły się przy ogrodzeniu, wyciągając przy tym do nas ręce, jakbyśmy rozdawały za darmo cukierki. Charczenie z każdą chwilą robiło się coraz głośniejsze. Przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż bardzo szybko zaczynały mi działać na nerwy.

Zmarszczyłyśmy nosy z tego smrodu.

— Ty pierwsza.  — Założyła maseczkę chirurgiczną na twarz.

Nie trzeba było mi tego powtarzać. Podniosłam specjalnie zaostrzony łom i sprawnym ruchem przebiłam nim czaszkę pierwszemu z brzegu zombiakowi. Narzędzie przebiło ją na wylot. Wyjęłam je, a zombie nieruchomo opadło na ziemię. Z dziury pozostawionej przez łom zaczęła wyciekać cuchnąca ciecz.

— Pfff, łatwizna!

Kornelia poszła w moje ślady i za pomocą długiego noża powaliła kolejnego żywego trupa. Zombiaki zaczęły pchać się do ogrodzenia, nie zważając na poległych pobratymców, chcąc się do nas dostać.

— Dobrze, że zombie to debile, normalnie powinny skumać, że ich zabijemy, co nie?

Cisza.

— Natalia... Mówię do ciebie!

Nie odpowiedziałam. Stałam na przeciw ogrodzenia z szeroko otwartymi oczami.

— A tobie co?
Podeszła do mnie i popatrzyła na stado zombie. Po chwili powiedziała cicho:

— Nie wierzę.

Na ogrodzenie napierał nie kto inny, jak Jarek Jaworski we własnej osobie. Chłopak z mojej klasy gimnazjalnej, który za ulubione zajęcie miał dręczenie mnie z kumplami przy każdej okazji.

— No to już jest przesada — burknęłam.

— Cóż za nieoczekiwane spotkanie po latach, HAHAHAHA!

— Dobrze ci tak, ty gnojku.

Patrzyłam wprost w jego szare, mętne oczy, które były wbite we mnie.

— I kto się teraz śmieje? O ironio, to JA żyję, a TY jesteś martwy!

— Weź ty go w końcu zabij! — Zniecierpliwiła się przyjaciółka.

Podniosłam łom i z całej siły przebiłam jego czaszkę. Siła, jaką w to włożyłam, była tak duża, że głowa oderwała się od gnijącego ciała. Wciągnęłam broń przez kraty, a sama "ozdoba" spadła na ziemię.

— Ty się dobrze czujesz? — zapytała Nela niepewnie, obserwując mnie czujnie.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Przybrałam mściwy uśmiech na twarz. — Za gimbazę! Za wszystko! Hahahaha!

— Ja się ciebie boję. — Odsunęła się ode mnie. — Idź, bo się zarażę.

Spojrzałam na nią kątem oka.

— Nie gadaj, tylko nabijaj level. Zobaczymy, kto załatwi ich więcej.

— To pewne, że ja!

 

***

 

W niecałą godzinę zombie za płotem zmieniły się w śmierdzącą plątaninę nieruchomych ciał.

— A co z tym smrodem?  — Dziewczyna spojrzała na cuchnące zwłoki. — Zazwyczaj zajmuje się tym Dei.

— Lu wymyślił, więc Lu zrobi, nie będę myśleć za niego, wystarczy, że robię to za Francję i Deidarę. Dobra, nie ma co, wracamy do szkoły. Odbiorę Felka i zajmę się lekturą. Albo posiedzę z Francisem.

— Na chuj? — warknęła.

— Bo go lubię — odparłam wymijająco, na co blond buldog zmrużył na mnie oczy.

— Oby nic więcej, Dibu. — Mówiąc to, obrzuciła mnie spojrzeniem buldoga. Zaśmiałam się nerwowo i obie, ociekając śmierdzącą krwią, zaczęłyśmy zdejmować ubrania ochronne. Wrzuciłyśmy je do kontenera przy szkole i obie ruszyłyśmy do środka tego szpitala dla chorych umysłowo. W milczeniu spinałyśmy się po schodach, niegdyś pełnych uczniów, teraz opustoszałych i cichych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...