Minęły
cztery spokojnie dni, podczas których nic się nie wydarzyło. Francis, na
punkcie którego stałam się dość przewrażliwiona, nie odwalił niczego więcej.
Gilbert znalazł nowy sposób, żeby mi dokuczać, a mianowicie zachwycał się
Feliksem i na głos dyskredytował mnie w oczach syna.
Drażnił
tym nie tylko mnie, ale i Niemca. Co więcej, Francis był zachwycony aprobatą
kumpla co do jego… syna?... a ja zaczęłam się obawiać zostawiać Felka pod
opieką tej dwójki degeneratów.
Sam
Francja nie był zły, wręcz był pomocny, ale duet Gil-Francis oznaczał jedno. Rozpierdol.
A hailujący Feliks może i byłby zabawny, ale szlaban za to zebrałabym ja, a nie
Prusak.
Dziś
natomiast obudziłam się zalana potem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i
ukryłam twarz w dłoniach. Nie panowałam nad ciałem, które mimowolnie zaczęło
się trząść.
Mamuś…
Dopiero
po chwili, gdy się uspokoiłam, postanowiłam wziąć się w garść i sprawdzić,
która była godzina. Przetarłam oczy i zerknęłam w stronę zegara na ścianie.
Wtedy
dostałam zawału serca, bowiem zamiast zegara ujrzałam błękitne oczy wpatrujące
się we mnie z uwagą. Niewiele myśląc wrzasnęłam ze strachu na całe gardło.
— Nie
krzycz, zwariowałaś?! — Przerażony Francis zatkał mi usta dłonią.
Odtrąciłam
jego łapę i złapałam za serce.
— Co
ty tu robisz, do cholery?! Wystraszyłeś mnie! Czemu włazisz mi do pokoju jak
śpię?!
—
Słyszałem jęki i byłem pewny, że się zabawiasz~. Ale niestety miałaś zły sen —
dodał zawiedziony.
—
Skoro widziałeś, że śni mi się coś złego, zboczeńcu, to dlaczego do cholery
mnie nie obudziłeś?!
Nie
odpowiedział. Zamiast tego złapał mnie za nadgarstek i rzekł wesoło:
— Idziesz na śniadanie~?
Wyrwałam
rękę i wstałam niechętnie z łóżka. Zabierając czyste rzeczy z szafy i kierując
się za parawan, rzekłam:
— Oczywiście, że idę. Ale najpierw muszę się ogarnąć.
Wiesz… Śniła mi się mama — mruknęłam ponuro.
— Przykro mi. — Usłyszałam, a gdy wyjrzałam zza parawanu
zobaczyłam, że patrzył na mnie z ogromnym współczuciem.
— Ta, mnie też — odpowiedziałam sztywno i przebrałam się
w czyste ciuchy, wrzucając piżamę do wiklinowego kosza na pranie stojącego pod oknem.
Nie odzywałam się, gdy myłam twarz oraz zęby, i nie
odzywałam się, gdy ruszyłam w stronę wyjścia z klasy. Feliks spał, więc nie
było go sensu budzić.
A ja ewidentnie nie miałam dzisiaj humoru.
Wyszliśmy
z klasy i ruszyliśmy do stołówki. Drogę pokonaliśmy w całkowitym milczeniu, co
było dość niespotykane, bo zazwyczaj oboje nie mogliśmy się nagadać. Na
stołówce siedzieli już Petro i Deidara żywo o czymś dyskutowali. Francis usiadł
na przeciwko nich, ja zaś po jego prawicy. Po chwili zauważyłam, że Deidara
dziwnie patrzył to na mnie, to na Francję.
— Co?
— zapytałam zdziwiona tym nagłym fotoradarem w jego oczach.
—
Gdzie ty byłeś całą noc, un? — zwrócił się do Francisa ignorując moje pytanie.
—
Przedłużałem gatunek.
— Co?
To nieprawda — mruknęłam i z zaskoczeniem zauważyłam, że rosło we mnie
ciśnienie. Byłam pewna, że takie odzywki po mnie spływały.
Cóż…
Widocznie nie dzisiaj.
— Z
Natalią, un?
—
Tak.
— Nie
— warknęłam, a moja żyłka wpierdolka na czole niebezpiecznie zaczęła pulsować.
Wszyscy
na mnie spojrzeli. Odzyskałam panowanie nad sobą i kulturalnie odrzekłam:
— Po prostu
ten kretyn włamał mi się w nocy do pokoju i rano dostałam ataku serca, widząc
jego obleśną gębę tuż przy mojej.
— Kretyn? Obleśną? — Powtórzył zaskoczony Francis, a ja
zawarczałam w jego stronę jak zwierzę:
— Nie mam humoru na żarty kalibru erotycznego.
— Szkoda… — Westchnął zawiedziony Francja. — Mam kilka
asów w rękawie. I w spodniach.
Zacisnęłam dłoń w pięść i już miałam odgryźć się
mężczyźnie w sposób nieco brutalny, ale właśnie w tym momencie do stołówki
weszli roześmiani Nela z Gilbertem, a moja riposta wyparowała mi z głowy.
Zmrużyłam tylko oczy, wydęłam usta i spojrzałam w drugą
stronę.
Musiałam jakoś zły humor przeczekać, nie było opcji,
inaczej w przeciwnym wypadku byłam w stanie kogoś zabić.
— Szlaban już odrobiłaś? — zapytał spokojnie Ludwig, a
mnie pierdolło tysiąc dwieście. No nie pomogę!
— Szlaban za bycie rasistą? — Uśmiechnęłam się
niebezpiecznie. — Nie zamierzam wykonywać tego zadania, ponieważ jest
niesprawiedliwe. Żarty jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
— Żylińska! — warknął szwab, a Nela przekręciła oczami:
— Daj spokój, Lu. Zachowujesz się tak, jakbyś jej nie
znał.
Mrugnęła do mnie okiem, a Niemcy zastanowił się chwilę,
po czym powiedział:
— Masz ostatnią szansę.
— Dziękuję — odrzekłam zimno, a Lu zmiażdżył mnie
wzrokiem:
— Ktoś coś jeszcze ma coś do dodania?
— Ja mam, un — burknął Deidara i odłożył sztućce. — Francis, jeszcze raz zobaczę,
jak grzebiesz mi w bieliźnie, to cię, kurwa, zabiję, un.
Zakrztusiłam
się, gdy to usłyszałam. Od razu skierowałam załzawiony wzrok w stronę
skamieniałego Francji, który po chwili uśmiechnął się wrednie i wzruszył
ramionami:
— Nie
wiedziałem, że ci to tak przeszkadza~.
— A
jak myślisz, un? — syknął na forum, a Nela wzniosła oczy ku górze.
— Też
jestem zdziwiona — mruknęłam. — Myślałam, że kręcą cię takie rzeczy.
—
Takie, to znaczy jakie, un? — warknął zaróżowiały na twarzy blondyn.
— No…
— zająknęłam się. — Myślałam, że jesteś homoseksualistą. To by w sumie wiele
wyjaśniało…
Nela opluła
się zupą. Co za kultura przy stole, je jak świnia.
— Nic
by nie wyjaśniało. — Zazgrzytał zębami Deidara. — Jestem w stu procentach
hetero!
—
Winny się tłumaczy~ — zaświergotała Nela, podłapując temat.
—
Zamknij się, un.
— Nie
mów tak do niej, ty transseksualny kmiotku! — warknął Gilbert.
— I
metroseksualny — kiwnęłam w stronę Prusa.
—
Kesesesesesese, pedaaaał! — zawołał do mnie ze śmiechem, a ja przez chwilę
poczułam się jak na samym początku naszej znajomości, kiedy faktycznie go
lubiłam.
W
sumie to ja już nawet nie pamiętałam, jak doszło do tego, że mamy ochotę się
nawzajem pozabijać.
— Tak
właściwie — zaskrzeczał w moją stronę Gilbert — gdzie jest mały?
—
Śpi.
—
Chyba nie zamknęłaś go w pokoju, żebym nie miał na niego złego wpływu? —
Podniósł brew i wyszczerzył się złośliwie.
— Nie
schlebiaj sobie — mruknęłam i wstałam ze swojego miejsca, zabierając kilka
marynowanych warzyw na talerz. — Mamy tu shinobi bez talentu, Nelę na wiecznym
wkurwie, szwaba z miną Hitlera i drutem kolczastym w dupie, Francuza na
celibacie i Ukraińca. Naprawdę myślisz, że możesz mieć zły wpływ na mojego
syna? — Zaśmiałam się głośno, a wszyscy, co do jednego, zmiażdżyli mnie
wzrokiem. — Jedyne, co możesz zrobić, Gilbert, to wymienić się ze mną dilerami.
Nic ponad to! Ha, ha!
—
Skończyłaś już? — warknął Niemcy, a ja
odpowiedziałam bez zastanowienia:
— Ja,
Hierr general.
— Po obiedzie jest zebranie w Sali obrad — powiedział,
zaciskając nerwowo szczękę. — MASZ być!
— A czy kiedykolwiek opuściłam jakieś zebranie? Dobra,
złe pytanie — dodałam szybko, widząc jego wzrok. — Będę obecna. Przysięgam.
Nie czekałam na odpowiedź, tylko wyparowałam szybko ze
stołówki. Musiałam pobyć sama, żeby moje wahania nastroju odrobinę się
uspokoiły.
W sumie do tej pory nie rozpakowałam toreb z ostatniej
wyprawy.
Weszłam
do pokoju i zamknęłam za sobą cicho drzwi. Feliks wciąż słodko drzemał, co
przyjęłam z niemałą ulgą. Gdyby teraz zaczął płakać, to musiałabym iść na dół
przygotować ciepłe mleko.
Po cichym
wypakowaniu pierwszej torby z mangami, COŚ do mnie dotarło. Przecież ja tu,
kuźwa, nie miałam miejsca.
Mój
pokój to był jeden wielki rozpiździel z dwoma szafami na ubrania i przyrządami
codziennego użytku, wielkim parawanem w kącie sali, podłączoną umywalką przy
ścianie, biurkiem oraz ledwo żywą paprotką na parapecie. Dodajmy do tego
drewniane łóżeczko Feliksa, matę dźwiękową, kołyskę, którą zrobił sam Francis
oraz zabawki. Dużo zabawek.
Lubiłam
zabawki. Potrafiłam pół dnia bawić się z Feliksem.
Mój
chomik resztkami sił podpowiedział mi, że potrzebowałam regału, których to
pełno było w klasach przeznaczonych na magazyny.
Gdy
wyszłam z klasy zaświtało mi w głowie, że sama nie byłam w stanie przenieść
wielkiego mebla z samego dołu na drugie piętro.
Co
jak co, ale cudotwórcą to ja nie byłam.
Tylko
kogo miałam poprosić o pomoc? Do Ludwiga i Gilberta w życiu, musiałabym być
nieźle zdesperowana. Deidara? Wyśmieje mnie. Francis? Nie ma mowy, będzie
chciał czegoś w zamian, a po ostatnim pocałunku wciąż tkwiłam w zawieszeniu.
Petro? Jemu to się nie będzie chciało.
Zatrzymałam
się na pierwszym piętrze czując, jak zalewa mnie krew.
—
Kurwa! — krzyknęłam rozjuszona. — Na nikogo tu nie można liczyć!
—
Znowu gadasz sama do siebie, un?
Podskoczyłam
z zawałem serca. Za mną stał nie kto
inny, jak Deidara.
—
Oczywiście, że nie!
— Ta,
właśnie słyszałem, un.
— No
bo zastanawiałam się, kto by mi pomógł wnieść szafkę do mojej sali. —
Uśmiechnęłam się szeroko, bo dotarło do mnie, że upragniona pomoc sama do mnie
przyszła.
—
Zapomnij, un — burknął, minął mnie bezczelnie i ruszył do siebie.
— No
proszę...
—
Nie.
— No
ale...!
—
Znajdź sobie innego frajera, un! — Trzasnął za sobą drzwiami.
Podbiegłam
pod jego salę i zaczęłam walić pięściami w drzwi:
— No
proszę! Jak mi pomożesz to.... przejmę na jeden dzień twój obowiązek z praniem!
— Desperacja w moim głosie była aż godna podziwu. Lub potępienia. Drzwi pomału
się otworzyły i wychyliła się głowa Deia.
— Dwa
dni.
—
Dobra, tylko chodź mi pomóc!
***
Wnoszenie
szafki z magazynu parteru na drugie piętro zajęło nam dość sporo czasu.
Przede
wszystkim dlatego, że Felek się obudził, więc musiałam zrobić przerwę, żeby go
nakarmić z butelki. Dei nie komentował, jak karmiłam kaszojada, i nie
komentował, jak kładłam go na matę z zabawkami prosząc, by został na dupie
chociaż pięć minut.
Dzieciak
na szczęście skumał, że jak mnie nie posłucha, to ten długowłosy typ rozjebie
mu matkę na części, więc posłusznie zajął się pluszowym stegozaurem.
Dodatkowo
uparty mebel zjechał nam raz po schodach i przytrzasnął stopę biednego
blondyna.
Kiedy
jakimś cudem wnieśliśmy szafkę do klasy, oboje przystanęliśmy aby odpocząć. Pot
spływał nam po twarzach, a ja dostałam zadyszki.
Feliks
na nasz widok złapał wielką czerwoną kredkę i przybiegł do nas, wciskając ją
skrzywionemu z bólu blondynie.
— Po
co mi to, un? — burknął w stronę dzieciaka.
Feliks
jednak miał bardzo dużo po mnie, bo zachwiał się na krótkich nóżkach i machnął
dziko rączkami, by złapać równowagę. Blondynowi więc łzy podeszły do oczu,
kiedy najmłodszy członek naszej grupy wbił mu czerwony szpikulec kredki prosto w
krocze.
Dei
stęknął, wybałuszył oczy i opluł śliną pół pokoju. Zamarłam, bo jego wzrok,
jakim mnie obdarował, wyjaśnił mi wszystko. Umrę dzisiaj na sto procent.
—
Dziękuję! — Uśmiechnęłam się do Deidary, nie dopuszczając go do głosu. — No,
teraz to się mogę bawić!
— Nienawidzę
cię, un…
Już
miał wyjść, gdy w drzwiach stanęła Nela. Popatrzyła ze zdziwieniem na mnie i
Deia, po czym zerknęła na szafkę stojącą na środku pokoju.
— Co
wy tu robicie?
— Dei
mi pomagał wnieść szafkę na mangi do klasy — powiedziałam z radością i
spojrzałam na chłopaka z wdzięcznością w oczach. Ten jednak odwrócił wzrok i
burknął coś niewyraźnie.
—
Aha. Zaraz, targaliście ją aż z magazynu? — zapytała zaskoczona Nela.
—
Taaa... — mruknął niezadowolony Deidara.
— Czemu
nie wzięliście jej z klasy obok? Przecież i tak jej nikt nie używa.
Nela
widząc nasze miny walnęła facepalma.
— Nie
wpadliście na to, co? HAHAHAHA, JAKIE GŁUPKI! — Zaśmiała się głośno i wskazała
na nas paluchem. Deidara obrócił się w moją stronę z mordem w oczach.
—
Natalia.
—
T-Tak? — Zamrugałam.
—
Nienawidzę cię, un.
Mówiąc
to minął Nelę i kulejąc, zszedł na dół. Przyjaciółka, cała popłakana ze
śmiechu, podążyła jego śladem, a ja zostałam sama ze śmiejącym się dzieckiem do
tablicy.
— O
kutwa…
***
Z niepokojem obserwowałam biegającego Feliksa po klasie
multimedialnej. Dzieciak miał wyjątkowe ADHD w tym momencie, co zaczynało
wyprowadzać Ludwiga z równowagi.
— Natalia, czy to konieczne, żeby Feliks tutaj był? —
zapytał spokojnie, a chwilę później rozległ się głośny pisk dzieciaka, kiedy
odkrył kolejne krzesło z rzędu.
— Co on ci przeszkadza, bezdzietna lambadziaro? —
burknęłam, a Nela przymknęła oczy i zatkała uszy, kiedy Felek odkrył Deidarę.
— To spotkanie służbowe! — zagrzmiał Niemcy, a Prusy wybuchł
śmiechem. — Gilbert?
— On jest taki sam jak ty, kesesesesese! Wspomnienia
wracają! Kesesesese!
Ludwig zarumienił się delikatnie, a ja wyczułam
odpowiedni moment na swoją mądrość życiową:
— Wydaje mi się, Gil, że on się wcale tak bardzo nie
zmienił.
— Żylińska! — warknął Ludwig, a Francis zachichotał.
— No może oprócz pieluch, myślę, że przestał je nosić
jakieś dwieście lat temu — dodałam. — A tak w ogóle, Gil, nie uważasz, że
Ludwig uroczo wyglądałby w kigurumi?
Wnioskując po pustym wzroku Prusa, wizja młodszego brata
w jednoczęściowej piżamce pochłonęła go zbyt głęboko.
Jeden z głowy, pomyślałam ponuro, wyobrażając
sobie zwarcie w jego mózgu i unoszący się ciemny dym nad głową.
— Mam
kilka ważnych spraw do omówienia — zaczął Ludwig.
—
Zrobisz nam z tego kartkówkę? — Podniosłam grzecznie rękę robiąc minę typu IKS
DE, a Lu zgromił mnie wzrokiem.
— Po pierwsze — mruknął olewając mnie — przy północnej części ogrodzenia
zebrało się dość dużo umarłych, więc należałoby się ich pozbyć…
W tym
momencie przerwał mu Deidara, kołysząc się ostentacyjnie na krześle:
—
Przecież mogę ich posłać w kosmos za pomocą bomby, un.
Jego
ton wyraźnie wskazywał to, co czuli wszyscy wokół słuchając Lu. Znudzenie i
chęć oddalenia się od tego pierdolenia jak najdalej. Feliks podbiegł do mnie,
więc wzięłam go na ręce i usadziłam na kolanach.
— Nie
sądzę, żeby używanie bomb w pobliżu szkoły było bezpieczne, po za tym z powodu
hałasu moglibyśmy ich niechcący zwabić jeszcze więcej.
—
Wtedy ich też wysadzę, un.
Szef
wykonał zgrabnego facepalma. Widocznie nie miał już do nas siły.
—
Logiczne. — Ironicznie pokiwałam głową. — Po co mamy rzeźbić w gównie, stare
metody są niezawodne. Wyznacz po prostu tego, kto ma to zrobić. — Przekręciłam
oczami.
—
Natalia, miło że zgłaszasz się na ochotnika.
—
Nieee! — wydarł się nagle Feliks, zanosząc płaczem i strasząc wszystkich wokół.
— NIEEE!
Złapałam
wyginającego się dzieciaka i puściłam w obieg po klasie, dzięki czemu się
uspokoił. Kompletnie go nie ogarniałam.
— Jak
trzeba. — Wzruszyłam ramionami.
— I
ja mogę! — krzyknęła rozentuzjazmowana Nela.
— Gut.
— Kiwnął głową Lu. — Ale zanim to zrobicie, to musicie włożyć rękawice oraz
inne rzeczy, by nie ubrudzić się ich krwią.
—
Wiem — powiedziałam zniecierpliwiona, bo Feliks ponownie pchał mi się na kolana.
— Przecież robimy to od dwóch lat!
Szef
zmiażdżył mnie wzrokiem, jak podnosiłam marudzące dziecko, po czym kontynuował:
—
Druga sprawa. Czeka nas wyprawa.
Tutaj
chyba oczekiwał wulkanu entuzjazmu, ale po długich trzech sekundach głuchej
ciszy niezrażony dalej obwieszczał nam swoją Dobrą Nowinę.
—
Kończą nam się zapasy, po które pojadą Gilbert, Natalia i Francja.
—
Nie! — Rozwyło się dziecko, znów wyginając się na wszystkie możliwe strony. —
Nieeheheheeee!
— Źle
go trzymasz, wariatko! — zawołał Prusak. — Nie nadajesz się do opieki nad
dzieckiem.
Zrezygnowana,
znów upuściłam Felka na podłogę, by ten radośnie podbiegł do Francji.
Mały zdrajca…
— Poza
tym… — prychnął Prusak, wskazując na mnie paluchem. — Nie chcę z nią jechać.
—
CISZA! Termin wypada jutro rano o godzinie ósmej.
—
Zegarowej? — zapytałam.
—
Nie, termometrowej. — Przekręciła oczami Nela.
—
Proszę bez ironii, ja nie chcę się spóźnić.
— O
ósmej zbiórka i koniec tematu. — Zamknął temat Ludwig.
—
Nigdzie nie jadę! — zaskrzeczał uparcie Prusak.
—
Pojedziesz, inaczej...
Gilbert
zjeżył sierść i zmrużył wściekle czerwone ślepia.
—
Inaczej co, SZEFIE?
— I
znowu się zaczyna… — Przekręcił oczami Francja, głaszcząc wtulonego w niego Feliksa.
—
Jedziesz i koniec, Gilbert. Rozejść się, a wy — ciągnął, przenosząc wzrok na
mnie i Nelę — przebierzcie się w kaftany i pozbądźcie się zombie.
Przekręciłam oczami. Zawsze to samo. Robiłam to już tyle
razy, że doskonale wiedziałam, że mam ubrać odzież ochronną w postaci peleryn z
folii, rękawic i maseczek. Słyszałam to tyle razy przez dwa lata, że naprawdę
nie trzeba było mi tego za każdym razem, kurwa, powtarzać!
Widząc, jak Francis kiwa mi głową z uśmiechem na znak, że
zajmie się przez ten czas Felkiem, wstałam ze swojego miejsca jako pierwsza. Zaraz po mnie wszyscy jak jeden
mąż wstali z krzeseł i ruszyli do wyjścia. Po chwili minął mnie Prusak i jak
strzała wypadł na korytarz.
—
Boże, jakie dziecko… — Pokręciłam głową nad tym smutnym faktem. Gilbert musiał
to jednak usłyszeć, bo odwrócił się i powiedział do mnie kpiąco:
— A,
Polaczku, masz pozdrowienia od dziadka z Wehrmachtu, kesesese!
— A
ciebie pozdrawia Michał — odparowałam błyskawicznie. Głąb przestał rechotać i
zdziwiony zapytał:
—
Jaki Michał?
—
Ten, co cię w dupę popychał. — Minęłam go i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam
do swojego pokoju po kaftan ochronny.
Dziękuję,
człowieku Wargo, że w końcu mogłam użyć tych słów w praktyce.
***
Dwadzieścia
minut później stałam wraz z Nelą koło ogrodzenia przed szkołą. Szwendacze
posapywały i gromadziły się przy ogrodzeniu, wyciągając przy tym do nas ręce,
jakbyśmy rozdawały za darmo cukierki. Charczenie z każdą chwilą robiło się
coraz głośniejsze. Przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż bardzo szybko
zaczynały mi działać na nerwy.
Zmarszczyłyśmy
nosy z tego smrodu.
— Ty
pierwsza. — Założyła maseczkę
chirurgiczną na twarz.
Nie
trzeba było mi tego powtarzać. Podniosłam specjalnie zaostrzony łom i sprawnym
ruchem przebiłam nim czaszkę pierwszemu z brzegu zombiakowi. Narzędzie przebiło
ją na wylot. Wyjęłam je, a zombie nieruchomo opadło na ziemię. Z dziury
pozostawionej przez łom zaczęła wyciekać cuchnąca ciecz.
—
Pfff, łatwizna!
Kornelia
poszła w moje ślady i za pomocą długiego noża powaliła kolejnego żywego trupa.
Zombiaki zaczęły pchać się do ogrodzenia, nie zważając na poległych
pobratymców, chcąc się do nas dostać.
—
Dobrze, że zombie to debile, normalnie powinny skumać, że ich zabijemy, co nie?
Cisza.
—
Natalia... Mówię do ciebie!
Nie
odpowiedziałam. Stałam na przeciw ogrodzenia z szeroko otwartymi oczami.
— A
tobie co?
Podeszła do mnie i popatrzyła na stado zombie. Po chwili powiedziała cicho:
— Nie
wierzę.
Na
ogrodzenie napierał nie kto inny, jak Jarek Jaworski we własnej osobie. Chłopak
z mojej klasy gimnazjalnej, który za ulubione zajęcie miał dręczenie mnie z
kumplami przy każdej okazji.
— No
to już jest przesada — burknęłam.
— Cóż
za nieoczekiwane spotkanie po latach, HAHAHAHA!
—
Dobrze ci tak, ty gnojku.
Patrzyłam
wprost w jego szare, mętne oczy, które były wbite we mnie.
— I
kto się teraz śmieje? O ironio, to JA żyję, a TY jesteś martwy!
— Weź
ty go w końcu zabij! — Zniecierpliwiła się przyjaciółka.
Podniosłam
łom i z całej siły przebiłam jego czaszkę. Siła, jaką w to włożyłam, była tak
duża, że głowa oderwała się od gnijącego ciała. Wciągnęłam broń przez kraty, a
sama "ozdoba" spadła na ziemię.
— Ty
się dobrze czujesz? — zapytała Nela niepewnie, obserwując mnie czujnie.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Przybrałam mściwy uśmiech na twarz. — Za
gimbazę! Za wszystko! Hahahaha!
— Ja
się ciebie boję. — Odsunęła się ode mnie. — Idź, bo się zarażę.
Spojrzałam
na nią kątem oka.
— Nie
gadaj, tylko nabijaj level. Zobaczymy, kto załatwi ich więcej.
— To
pewne, że ja!
***
W
niecałą godzinę zombie za płotem zmieniły się w śmierdzącą plątaninę
nieruchomych ciał.
— A
co z tym smrodem? — Dziewczyna spojrzała
na cuchnące zwłoki. — Zazwyczaj zajmuje się tym Dei.
— Lu
wymyślił, więc Lu zrobi, nie będę myśleć za niego, wystarczy, że robię to za
Francję i Deidarę. Dobra, nie ma co, wracamy do szkoły. Odbiorę Felka i zajmę się
lekturą. Albo posiedzę z Francisem.
— Na
chuj? — warknęła.
— Bo
go lubię — odparłam wymijająco, na co blond buldog zmrużył na mnie oczy.
— Oby
nic więcej, Dibu. — Mówiąc to, obrzuciła mnie spojrzeniem buldoga. Zaśmiałam
się nerwowo i obie, ociekając śmierdzącą krwią, zaczęłyśmy zdejmować ubrania
ochronne. Wrzuciłyśmy je do kontenera przy szkole i obie ruszyłyśmy do środka
tego szpitala dla chorych umysłowo. W milczeniu spinałyśmy się po schodach,
niegdyś pełnych uczniów, teraz opustoszałych i cichych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz