ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

wtorek, 10 stycznia 2023

Rozdział Czwarty – Powrót brata marnotrawnego

 

Następnego dnia siedziałam przy śniadaniu z dzieckiem na kolanach i przysypiałam na siedząco. Tak szczerze, to nawet nie wiem dlaczego zeszłam na posiłek w taki stanie.

Śniadania, obiady i kolacje jedliśmy wspólnie o stałych porach, kolejno o dziesiątej, czternastej i osiemnastej, a każdy z nas pełnił swoje dyżury przy gotowaniu i sprzątaniu.

Teraz posiłek przygotowywał Ukrainiec, ale jajka sadzone leżały nietknięte na moim talerzu.

Dzisiejsza noc dała mi w kość na tyle mocno, że nawet nie miałam ochoty nic zjeść, a to się zdarzało naprawdę bardzo rzadko.

Przeniosłam wzrok na Ludwiga, który w spokoju konsumował śniadanie. Dopiero, kiedy zobaczył mój wzrok, odłożył widelec i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

— Tak?

— Dziękuję za paracetamol — mruknęłam cicho, a Feliks zamarudził. — Nie marudź, to ty nam nie dałeś spać w nocy…

Nela prychnęła, a Francis podrapał się zaskoczony po głowie.

— Ja nic nie słyszałem.

— Bo ty, zboczeńcu, słyszysz tylko TO, co chcesz słyszeć — wysyczała w jego stronę Nela. — Jesteś w stanie usłyszeć z końca szkoły, kiedy Dibu wychodzi spod prysznica, ale kiedy dzieciak drze mordę z bólu, to nagle, kurwa, głuchniesz.

Francis chwilę na nią patrzył ze zmarszczonym czołem, po czym zapytał:

Pardon, mówiłaś coś?

— Doskonale wiesz, więc po chuj pytasz?!

— Nela, nie krzycz! — upomniał ją Ludwig, a dziewczyna zagryzła wargi. Widząc jej minę, Niemcy westchnął i spojrzał na mnie. — Z Feliksem jest już dobrze?

Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, gdy Nela burknęła:

— Przecież się nie drze, więc JEST dobrze.

Olałam ją, choć wewnętrznie miałam ochotę jej pierdolnąć. To był taki sposób mojej mamy, mówiła często, że jak już nic na mojego brata i mnie nie działało, to nie zostawało nic, tylko jebnąć.

Nie było to zbyt wychowawcze, to prawda, ale na szczęście kończyło się tylko na takich żartach i marudzeniu.

— Na razie jest dobrze, ale znając życie się rozkula za godzinę. — Spojrzałam podejrzliwie na upierdolonego dzieciaka od mleka, machającego przy tym łyżką nieobecnego Deidary. — Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę.

Nie minęła sekunda, jak chłopczyk wsadził łyżkę do gęby, soczyście ją oblizując.

— Jesteś dziś wyjątkowo bezpardonowy, mon fils… — Westchnął Francis, zabierając mu ośliniony sztuciec i odkładając na stół. — Masz humorki, niczym mama.

Normalnie bym go zniszczyła swoim kozackim tekstem, ale byłam tak zmęczona, że odrzekłam jedynie:

— Wyssał to z mlekiem z mojej piersi.

— Hm — Zastanowił się chwilę, po czym spojrzał na mnie wrednie. — Ciekawe, co ja bym z niej wyssał~.

— Wpierdol — odpowiedziałam jednocześnie z Nelą, przez co obie na siebie spojrzałyśmy i zachichotałyśmy rozbawione.

— Tak, kretynko, un. — Usłyszałam wściekły głos od strony drzwi i spojrzałam tam bez cienia zaciekawienia. — Wpierdol to właściwe słowo.

Blondyn patrzył na mnie takim wzrokiem, że wiedziałam już, że znalazł mój nocny prezent na swojej poduszce. Ten wniosek został potwierdzony w momencie, kiedy spojrzałam niżej i w jego prawej ręce ujrzałam brudną pieluchę Feliksa.

— Po co ty to tu przynosisz? — zapytałam, marszcząc nos z obrzydzenia. — Narobiłeś w swoją ostatnią pieluchę i chcesz pożyczyć od Feliksa? Przykro mi — prychnęłam — ale mogą być dla ciebie za luźne.

— Ałć… — mruknął Francis, a Nela wybuchła głośnym śmiechem. Petro natomiast pokręcił głową i wbił wzrok w okno.

— Mam cię serdecznie dosyć, un — wysyczał, robiąc krok w moją stronę. — Od samego początku!

— Obraź się jeszcze — warknęłam. — Mam ważniejsze sprawy, niż twoje fochy! Mam jedno dziecko, a nie dwoje, rozpuszczony bachorze.

— JA jestem rozpuszczony, un?! Zapłacisz mi za to, un!

— Nie mam pieniędzy — stwierdziłam dobitnie. — A książkę skarg i zażaleń znajdziesz w klasie numer dwadzieścia osiem, zresztą, co się mnie czepiasz, co?! — Podniosłam na niego głos. — Sam zacząłeś!

— I sam skończę, un! — Machnął zamaszyście w powietrzu pieluchą, a Ludwig wstał zdenerwowany.

— Deidara! Po pierwsze! Przestań krzyczeć, nikt tutaj nie jest głuchy! Po drugie! Masz natychmiast przestać machać tymi ekskrementami! Co ty sobie wyobrażasz?! Przychodzisz do miejsca, gdzie wszyscy konsumują posiłek, i machasz bezczelnie nieczystościami nad naszymi talerzami!

Zachichotałam z Francisem i Nelą, a błękitne oczy blond kucyka pony spoczął na mnie:

— Zniszczę cię, un! — wysyczał w moją stronę, na co Francja odpowiedział spokojnie, zagęszczając tym samym atmosferę:

— Nie zniszczysz.

Deidara zazgrzytał zębami, a ja burknęłam, wycierając przy tym buzię wciąż marudzącego dziecka:

— Wstawaj, Deidara, zesrałeś się.

Nela parsknęła śmiechem, a Dei podniósł zawiniątko, szykując się do rzutu.

Wiedziałam, że typ stracił panowanie nad sobą, więc wbrew reakcji Ludwiga, wstałam szybko od stołu, przekazałam Francisowi syna i rzuciłam się do ucieczki w stronę kuchni. Kątem oka zobaczyłam niczym w zwolnionym tempie, jak chłopak robi zamach i rzuca w moją stronę pełną pieluchą.

— O kurwa… — Zdążyłam powiedzieć, kiedy usłyszałam przeraźliwy wrzask.

Bałam się odwrócić, bo wrzask należał do Neli. A to znaczyło tylko jedno…

— TY JEBANY IDIOTO! — wrzasnęła Nela, wstając gwałtownie od stołu. Pampers z niespodzianką wylądował na jej płaskiej piersi, umorusając nieczystościami jej koszulkę.

— Deidara, SZLABAN! — Wściekł się Ludwig, a jego krzesło rąbnęło do tyłu, kiedy ten podniósł się wkurwiony. — Do Sali obrad!

— FUUUUJ! — krzyczała Nela, podczas kiedy Francis wyglądał tak, jakby wygrał konkurs na najwspanialszego mężczyznę w uniwersum. — BĘDĘ RZYGAĆ!

Mon petit, cóż mogę rzec, w tym kolorze ci nawet do twarzy~.

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko wybiegła ze stołówki, potrącając po drodze Deidarę. Obserwowałam chwilę, jak Ludwig wyprowadza machającego gnatami blondyna, aż w końcu w jadalni zostałam tylko ja, Petro, Francis i Feliks, którego całe to zdarzenie niezwykle ubawiło.

— No proszę — odezwałam się w tej całej ciszy, a oczy Petro i Francisa spoczęły na mnie. — Przynajmniej Felek się cieszy.

— Nie tylko on, honhonhon~. — Zaśmiał się Francis i pogłaskał rozchichotanego dzieciaka po policzku.

— Nie ukrywam, że nawet i mnie to ubawiło — mruknął Petro.

— Biedna Nela… — Westchnęłam.

Siadając obok Francisa i biorąc grymaszącego ponownie dzieciaka, wyciągającego rączki w stronę blondyna, pomyślałam z lekkim niezadowoleniem, że humor Neli odbije się na mnie.

 

***

 

Minął tydzień, a humor Kornelii nie ulegał zmiany od momentu zapieluszkowania przez Deidarę, przez co dziewczyna warczała niemal na każdego, a Deidarę wręcz mordowała wzrokiem. Sam shinobi nic sobie z niej nie robił, jedynie skomentował ją chamsko, że przynajmniej teraz miał pewność, że GÓWNIARA nie będzie się do niego zbliżać. Dobór słów sprawił, że Francis i Petro mieli wielki banan na twarzach przez cały dzień.

Feliks ząbkował jeszcze dwa dni, ale dzięki wskazówkom Petro i Francisa udało mi się jakoś ten okres przejść. Z coraz większą dumą obserwowałam, jak Feliks popierdzielał po klasie i korytarzach bez żadnych podpórek czy pomocy, za każdym razem pokonując coraz większe odległości. Nauczył się też nowego słowa.

Na widok Francisa wołał „Papa”, a mnie strzelał chuj za każdym razem, chociaż uśmiechałam się nerwowo. Nienawidziłam tego słowa całym swoim czarnym, puchatym serduszkiem. Francja za bardzo zrył mi nim mózg, żeby nie dostawać nieprzyjemniej gęsiej skórki na sam dźwięk tego porypanego określenia.

Także, dzięki Feliksowi, słyszałam Papa niemal trzydzieści razy dziennie, za każdym razem raniąc swój mózg coraz bardziej. Po Apokalipsie będę potrzebować psychoterapii, byłam tego pewna.

Dziś szykowała się kolejna wyprawa, na którą jechał Niemcy i Francja.

W tym momencie, kiedy Feliks w końcu zasnął podczas popołudniowej drzemki, postanowiłam zejść na chwilę na dół, żeby zrobić sobie czarną kawę. Dość mnie dzisiaj morzyło mnie do snu, ale zwalałam całą winę na ciśnienie na zewnątrz.

— Kawa, kawa, kawa — powtarzałam jak mantrę, przechodząc przez hol. — Tęsknie za kawą z mlekiem. Za tą z ekspresu…

Przechodząc koło wejścia głównego zauważyłam przez okno Nelę, jak mocuje się z bramą, a terenówka Ludwiga wbija na nasze boisko tak gwałtownie, że aż się zatrzymałam zaskoczona.

A jeśli znowu coś się stało?

Co, jeśli zombie kogoś pogryzło...? Albo to Ludwig pogryzł zombie i zombie zmieniło się w mini Ludwiga. Każda z tych opcji byłaby tragiczna w swych skutkach.

Pieprząc kawę, wypadłam na dwór jak szalona, by być w centrum zdarzenia. Z auta wyskoczył cały blady Niemcy, a po nim zaraz Francis.

— Co się stało?  — zapytałam blada jak ściana.

Ludwig jednak się nie odezwał, tylko doskoczył do tylnego siedzenia. I wtedy ogarnęłam, że w samochodzie siedziała dodatkowa osoba.

Serce zabiło mi mocniej z podniecenia.

Ale moje podniecenie minęło, kiedy ujrzałam znajome rysy twarzy tego kogoś.

Nela krzyknęła krótko i zasłoniła usta dłonią.

To nie był jakiś tam człowiek... To był Prusy.

Prusy. PRUSY. Gilbert Beilschmidt.

— PRUSY! — ryknęłam tak głośno łapiąc się za głowę, że Petro wychodząc z samochodu podskoczył i uderzył się łbem w górną część wejścia pojazdu. 

Patrzyłam oniemiała jak Ludwig  i Francis wyciągają rannego chłopaka z auta, i biorąc go pod ramiona, ruszyli szybko w stronę szkoły. Ledwo przytomny Gilbert zostawiał za sobą na chodniku ślady krwi. Nieźle musiał oberwać…  Nawet przez ułamek sekundy zrobiło mi się go szkoda. Jednak po chwili przypomniałam sobie, że przecież to był Gilbert. Prusak, który ciągle robił mi pod górkę w normalnym życiu. Typ, który sprzedałby mnie ruskim na bazarze w Radomiu, gdyby tylko miał taką możliwość.

Rosja.

Zadrżałam na wspomnienie fioletowych tęczówek Ivana. Całe szczęście, że już więcej go nie zobaczę.

— To brat szefa, tak?

Drgnęłam wyrwana ze wspomnienia feralnego dnia porwana i spojrzałam na bruneta. Jego ton raczej nie wskazywał na to, że był tym zainteresowany. Ruszyliśmy razem do szkoły.

— Tak — potwierdziłam. — Braciszek marnotrawny. Zakała grupy. Gilbert von Idiot Beilschmidt.

— Nie wydajesz się zadowolona z tego powodu — zauważył, podnosząc brew.

— Niezbyt za sobą przepadamy. — Westchnęłam z lekkim smutkiem.

To mało powiedziane.

Weszliśmy w milczeniu do budynku i skierowaliśmy się w stronę naszego prowizorycznego szpitala, znajdującego się w byłej klasie historycznej. Stanęliśmy w progu klasy i obserwowaliśmy, jak Francis, Ludwig i Nela opatrywali niekontaktującego Prusaka. Brunet spojrzał na mnie wyczekująco.

— Nie pomożesz im?

— Dają sobie świetnie radę beze mnie — mruknęłam. — Moja pomoc wyglądałaby w ten sposób, że pewnie upuściłabym mu coś ciężkiego na twarz.

Petro uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie odpowiedział.

Obserwowałam trochę, jak czubki biegały koło kolejnego czubka, gdy coś zauważyłam…


Po mojej lewej, na oparciu łóżka siedział pisklak Gilberta. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, więc przysunęłam się cicho w jego stronę i zanim ptaszek zdążył zareagować, złapałam go w dłoń. Gilbird zaczął wydawać z siebie przerażone dźwięki, ale szybko zatkałam mu dziobek i schowałam za plecami, rżnąc głupa. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż na szczęście wszyscy skupili uwagę na Prusie.

Po chwili usłyszałam okrzyk ulgi od strony łóżka rannego.

— Co jest? —zapytałam niepewnie.

— Nie został ugryziony! — Radość w głosie Neli zniszczyła moją nadzieję. — Na szczęście!

— To świetnie — mruknęłam.

— Żylińska, co to miało znaczyć? — Blondyna spojrzała na mnie mrużąc podejrzliwie oczy.

— Nic. — Wzruszyłam ramionami, chcąc w pierwszym odruchu odpowiedzieć „gówno”. Nela wciąż była przewrażliwiona na wszystko, co dotyczyło kupy. — Ale nasuwają mi się pytania.

Ludwig spojrzał na mnie zaciekawiony.

— Jakie?

— Różne. Mogę się pobawić w Esesmańca jak odzyska świadomość?

Dzielnie wytrzymałam groźny wzrok szefa. Niemcy nienawidził tej części swojej historii, ale to już nie był mój problem.

Nie no, Ludwig to w miarę spoko ziom i w ogóle da się go zdzierżyć, póki nie zaczyna dupencji zawracać jakimiś pierdołami niewartymi uwagi, takimi jak szlaban, obowiązki i praca.

— Chętnie to zobaczę~. — Zaśmiał się Francis.

— Ta, większej komedii nie będzie nam dane zobaczyć. — Dziewczyna niechętnie się z nim zgodziła.

— Jak to nie? — mruknęłam. — Deidara to chodząca komedia.

— Un? Ktoś mnie wołał?

Jak na zawołanie do szpitala wszedł blondyn. Jego wzrok ciekawie przesunął się po naszych twarzach, aż w końcu zatrzymał się na Gilbercie.

  Co to jest, un?

— To mój koń — odparłam szybko bez zastanowienia.

— Dibu! — warknęła Nela.

— Ach... To koń Neli.

— To człowiek, un! — zawołał zaskoczony.

— Oł sziet! Magik! — zawołałam z niedowierzaniem, a Deidara spojrzał na mnie wściekły:

— Odczep się, wariatko, un!

  Spokój!

Spojrzeliśmy na Szefa, który z kolei lampił się na swojego brata. Gilbert chyba pomału się budził.

Jego powieki drgnęły nerwowo, po czym rozchylił je nieprzytomnie. Omiótł wszystkich nieprzytomnym spojrzeniem i jęknął cicho. Ponadto wydawał się być bledszy, niż zwykle.

— Gilbert, bracie, słyszysz mnie…? — spytał niepewnie Niemcy, nachylając się do albinosa.

— Lepiej niż zazwyczaj... — Prusak uśmiechnął się słabo. — Huh, Nela..? Cieszę się, że cię widzę.
Nela zrobiła się cała blada i ledwo wydukała z siebie:

— T-Tak, ja t-też się cieszę, że j-jesteś..

Prychnęłam cicho śmiechem za plecami Petra. Ooooo, widać, że nasza jąkała miała kisiel w gaciach.

— Gilbert, jak poczujesz się lepiej, możemy zadać tobie kilka pytań?

— Jasne... Miejmy to już z głowy.

— Ech... — Westchnął szef. — Natalia..?

Wyszłam zza pleców King-Konga i stanęłam na horyzoncie widoku Gilberta z wrednym uśmiechem, ukrywając ptaszka za plecami.

— Ty tutaj?! — zawołał zaskoczony. — Jeszcze nie zeszłaś z tego świata?!

— Nie. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Ale jeszcze jedno słowo, a ty zejdziesz. Na zawał — zamruczałam z zadowoleniem.

— I że niby TY masz zadawać mi pytania? Pffff, kesesesese...! Khe khe...

Niemcy wykonał zgrabnego facepalma, jakby wiedział, że tak to się właśnie skończy. Ale ja byłam twarda jak żelek z biedronki.

— Gdzie byłeś przez cały ten czas?

— Na wycieczce i w cyrku.

— Nie, kochany — powiedziałam. — Do cyrku, to ty dopiero trafiłeś.

— Nie przeczę, że swoją obecnością wprowadzasz sporą porcję umysłowego zidiocenia, kesesese.

Właśnie zostałam opluta jadem prosto w lewe oko. 

Pokręciłam smutno głową, a po chwili uśmiechnęłam się promiennie. Wyciągnęłam rękę zza pleców z pisklakiem i pokazałam go właścicielowi. Ptaszek, który poczuł że uwolniłam mu dziobek, zaczął mnie rozpaczliwie dziobać, ale nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Jak to mówią, lepszy kanarek w garści, niż gołomp na dachu. Czy jakoś tak.

— GILBIRD! — wrzasnął Gil, który zbladł. — NEIN!

Mężczyzna próbował panicznie wstać z łóżka, ale z powodu tego, że był ranny i słaby, tylko opadł z powrotem na poduszki.

— No więc, wróćmy do ploteczek, dobrze? — Uśmiech sadysty nie schodził mi z twarzy. — Gdzie byłeś przez ten czas?

Gilbert spojrzał na brata, a gdy ten kiwnął mu głową, zwrócił się do mnie niechętnie:

— Jak się odłączyłem, to przedostałem się do Niemiec. Więc tam, jak się możesz domyślać, spędziłem większość czasu.

— Rozumiem, a teraz szaraczku, JAK nas znalazłeś? Przecież wtedy, kiedy się odłączyłeś, ukrywaliśmy się gdzie indziej.

— Wróciłem tam, do tego miejsca. Widziałem zombie... — Gil nie odrywał niespokojnego wzroku z dziobiącego mnie rozpaczliwie Gilbirda.— Nie wiedziałem gdzie jesteście, gdzie mam iść... Ale jakiś tydzień temu widziałem samochód, więc wraz z Gilbirdem postanowiliśmy za nim podążyć. Niestety, nasze auto, które już wcześniej nawalało, teraz kopnęło w kalendarz. — Zmierzył mnie morderczym wzrokiem. — Próbowałem za wami podążać pieszo, ale nie było to łatwe z powodu ilości martwych... Dopiero dzisiaj znalazł mnie West, kilka przecznic dalej.

Zmroziło mnie to, kiedy to usłyszałam. Gdyby coś mu się stało, to… To chuj, i tak się nie lubiliśmy. Więc dlaczego, do cholery, przez chwilę poczułam strach?

— Dlaczego po dwóch latach? — zapytałam, potrząsając głową na opamiętanie. — Przecież to nie ma sensu! Jakbyś nas nie zobaczył na wyprawie, to co byś zrobił dalej?! Przecież narażałeś własne życie!

— Nie wiem — burknął. — Nie przemyślałem tego, jasne?!

— Miałeś ogromne szczęście, kuzynie. — Westchnęłam, zapominając, że miałam być dla chuja niemiła.

— Nie szczęście, kuzyneczko, tylko Bóg — zaskrzeczał, a ja zamrugałam.

Czyżby Gilbert dalej był wierzącym…? W sumie, nie była to moja sprawa, każdy miał prawo wierzyć w co chciał.

— Czy... Czy ktoś przeżył…? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał.

— W Niemczech ukrywałem się wraz z grupą, ale nie sądziłem, że minęły aż dwa lata... Postanowiłem wrócić. Spotkałem kilka grup po drodze, ale z nikim nie trzymałem komitywy.

— Myhym. Postanowiłeś wrócić? Na mój gust cię wywalili! — prychnęłam.

— Współpraca z nimi była ciężka — wycedził przez zęby.

— Dziwne. Chociaż nie, poczekaj, może to dlatego, że jesteś O-KRO-PNY.

— Zamknij się! — warknął i z powrotem opadł na poduszki. — Odszedłem SAM, bo nie dało się z nimi dogadać w wielu kwestiach!

— I znowu, bo JESTEŚ O-KRO-PNY.

HURE!

— Natalia! — warknął Ludwig. — Miałaś z nim porozmawiać! A nie denerwować! Zwłaszcza jak jest ranny!

Podeszłam do Gilberta, choć ten wciąż patrzył na mnie wściekle. Uklękłam blisko niego, oczywiście nie za blisko, żeby mnie nie pogryzł, i powiedziałam:

— Grzeczny chłopiec. A teraz nagroda.

Wyciągnęłam dłoń uwalniając Gilbirda, który od razu poleciał do Gila. Prus szybko złapał go i zasłonił dłonią, żebym już więcej mu go nie zabrała. Wyprostowałam się, po czym podeszłam do Francisa, który opierał się o ścianę i uśmiechał się wrednie.

— Niezły trik, pewnie na widok Gilbirda w twojej ręce narobił w pościel, honhonhon~.

— Inaczej nic by mi nie powiedział.

— Nic się nie zmieniłaś.

— Na wasze nieszczęście, Francisie. — Zachichotałam.

Mężczyzna mi zawtórował, po czym puścił mi oczko. Pokręciłam głową, po czym po kilku sekundach, nie oglądając się na resztę, wyszłam z klasy szpitalnej.

Miałam nadzieję, że moja zbyt długa nieobecność nie obudziła Feliksa.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...