Następnego dnia siedziałam przy śniadaniu z dzieckiem na
kolanach i przysypiałam na siedząco. Tak szczerze, to nawet nie wiem dlaczego
zeszłam na posiłek w taki stanie.
Śniadania, obiady i kolacje jedliśmy wspólnie o stałych
porach, kolejno o dziesiątej, czternastej i osiemnastej, a każdy z nas pełnił
swoje dyżury przy gotowaniu i sprzątaniu.
Teraz posiłek przygotowywał Ukrainiec, ale jajka sadzone
leżały nietknięte na moim talerzu.
Dzisiejsza noc dała mi w kość na tyle mocno, że nawet nie
miałam ochoty nic zjeść, a to się zdarzało naprawdę bardzo rzadko.
Przeniosłam wzrok na Ludwiga, który w spokoju konsumował
śniadanie. Dopiero, kiedy zobaczył mój wzrok, odłożył widelec i spojrzał na
mnie z zaciekawieniem.
— Tak?
— Dziękuję za paracetamol — mruknęłam cicho, a Feliks zamarudził.
— Nie marudź, to ty nam nie dałeś spać w nocy…
Nela prychnęła, a Francis podrapał się zaskoczony po
głowie.
— Ja nic nie słyszałem.
— Bo ty, zboczeńcu, słyszysz tylko TO, co chcesz słyszeć
— wysyczała w jego stronę Nela. — Jesteś w stanie usłyszeć z końca szkoły,
kiedy Dibu wychodzi spod prysznica, ale kiedy dzieciak drze mordę z bólu, to
nagle, kurwa, głuchniesz.
Francis chwilę na nią patrzył ze zmarszczonym czołem, po
czym zapytał:
— Pardon, mówiłaś coś?
— Doskonale wiesz, więc po chuj pytasz?!
— Nela, nie krzycz! — upomniał ją Ludwig, a dziewczyna
zagryzła wargi. Widząc jej minę, Niemcy westchnął i spojrzał na mnie. — Z
Feliksem jest już dobrze?
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, gdy Nela burknęła:
— Przecież się nie drze, więc JEST dobrze.
Olałam ją, choć wewnętrznie miałam ochotę jej pierdolnąć.
To był taki sposób mojej mamy, mówiła często, że jak już nic na mojego brata i
mnie nie działało, to nie zostawało nic, tylko jebnąć.
Nie było to zbyt wychowawcze, to prawda, ale na szczęście
kończyło się tylko na takich żartach i marudzeniu.
— Na razie jest dobrze, ale znając życie się rozkula za
godzinę. — Spojrzałam podejrzliwie na upierdolonego dzieciaka od mleka,
machającego przy tym łyżką nieobecnego Deidary. — Odłóż to, bo zrobisz sobie
krzywdę.
Nie minęła sekunda, jak chłopczyk wsadził łyżkę do gęby,
soczyście ją oblizując.
— Jesteś dziś wyjątkowo bezpardonowy, mon fils… —
Westchnął Francis, zabierając mu ośliniony sztuciec i odkładając na stół. —
Masz humorki, niczym mama.
Normalnie bym go zniszczyła swoim kozackim tekstem, ale
byłam tak zmęczona, że odrzekłam jedynie:
— Wyssał to z mlekiem z mojej piersi.
— Hm — Zastanowił się chwilę, po czym spojrzał na mnie
wrednie. — Ciekawe, co ja bym z niej wyssał~.
— Wpierdol — odpowiedziałam jednocześnie z Nelą, przez co
obie na siebie spojrzałyśmy i zachichotałyśmy rozbawione.
— Tak, kretynko, un. — Usłyszałam wściekły głos od strony
drzwi i spojrzałam tam bez cienia zaciekawienia. — Wpierdol to właściwe słowo.
Blondyn patrzył na mnie takim wzrokiem, że wiedziałam
już, że znalazł mój nocny prezent na swojej poduszce. Ten wniosek został
potwierdzony w momencie, kiedy spojrzałam niżej i w jego prawej ręce ujrzałam
brudną pieluchę Feliksa.
— Po co ty to tu przynosisz? — zapytałam, marszcząc nos z
obrzydzenia. — Narobiłeś w swoją ostatnią pieluchę i chcesz pożyczyć od
Feliksa? Przykro mi — prychnęłam — ale mogą być dla ciebie za luźne.
— Ałć… — mruknął Francis, a Nela wybuchła głośnym
śmiechem. Petro natomiast pokręcił głową i wbił wzrok w okno.
— Mam cię serdecznie dosyć, un — wysyczał, robiąc krok w
moją stronę. — Od samego początku!
— Obraź się jeszcze — warknęłam. — Mam ważniejsze sprawy,
niż twoje fochy! Mam jedno dziecko, a nie dwoje, rozpuszczony bachorze.
— JA jestem rozpuszczony, un?! Zapłacisz mi za to, un!
— Nie mam pieniędzy — stwierdziłam dobitnie. — A książkę
skarg i zażaleń znajdziesz w klasie numer dwadzieścia osiem, zresztą, co się
mnie czepiasz, co?! — Podniosłam na niego głos. — Sam zacząłeś!
— I sam skończę, un! — Machnął zamaszyście w powietrzu
pieluchą, a Ludwig wstał zdenerwowany.
— Deidara! Po pierwsze! Przestań krzyczeć, nikt tutaj nie
jest głuchy! Po drugie! Masz natychmiast przestać machać tymi ekskrementami! Co
ty sobie wyobrażasz?! Przychodzisz do miejsca, gdzie wszyscy konsumują posiłek,
i machasz bezczelnie nieczystościami nad naszymi talerzami!
Zachichotałam z Francisem i Nelą, a błękitne oczy blond
kucyka pony spoczął na mnie:
— Zniszczę cię, un! — wysyczał w moją stronę, na co
Francja odpowiedział spokojnie, zagęszczając tym samym atmosferę:
— Nie zniszczysz.
Deidara zazgrzytał zębami, a ja burknęłam, wycierając
przy tym buzię wciąż marudzącego dziecka:
— Wstawaj, Deidara, zesrałeś się.
Nela parsknęła śmiechem, a Dei podniósł zawiniątko,
szykując się do rzutu.
Wiedziałam, że typ stracił panowanie nad sobą, więc wbrew
reakcji Ludwiga, wstałam szybko od stołu, przekazałam Francisowi syna i
rzuciłam się do ucieczki w stronę kuchni. Kątem oka zobaczyłam niczym w
zwolnionym tempie, jak chłopak robi zamach i rzuca w moją stronę pełną
pieluchą.
— O kurwa… — Zdążyłam powiedzieć, kiedy usłyszałam
przeraźliwy wrzask.
Bałam się odwrócić, bo wrzask należał do Neli. A to
znaczyło tylko jedno…
— TY JEBANY IDIOTO! — wrzasnęła Nela, wstając gwałtownie
od stołu. Pampers z niespodzianką wylądował na jej płaskiej piersi, umorusając
nieczystościami jej koszulkę.
— Deidara, SZLABAN! — Wściekł się Ludwig, a jego krzesło rąbnęło
do tyłu, kiedy ten podniósł się wkurwiony. — Do Sali obrad!
— FUUUUJ! — krzyczała Nela, podczas kiedy Francis
wyglądał tak, jakby wygrał konkurs na najwspanialszego mężczyznę w uniwersum. —
BĘDĘ RZYGAĆ!
— Mon petit, cóż mogę rzec, w tym kolorze ci nawet
do twarzy~.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko wybiegła ze stołówki,
potrącając po drodze Deidarę. Obserwowałam chwilę, jak Ludwig wyprowadza
machającego gnatami blondyna, aż w końcu w jadalni zostałam tylko ja, Petro,
Francis i Feliks, którego całe to zdarzenie niezwykle ubawiło.
— No proszę — odezwałam się w tej całej ciszy, a oczy
Petro i Francisa spoczęły na mnie. — Przynajmniej Felek się cieszy.
— Nie tylko on, honhonhon~. — Zaśmiał się Francis i
pogłaskał rozchichotanego dzieciaka po policzku.
— Nie ukrywam, że nawet i mnie to ubawiło — mruknął
Petro.
— Biedna Nela… — Westchnęłam.
Siadając obok Francisa i biorąc grymaszącego ponownie
dzieciaka, wyciągającego rączki w stronę blondyna, pomyślałam z lekkim
niezadowoleniem, że humor Neli odbije się na mnie.
***
Minął tydzień, a humor Kornelii nie ulegał zmiany od
momentu zapieluszkowania przez Deidarę, przez co dziewczyna warczała niemal na
każdego, a Deidarę wręcz mordowała wzrokiem. Sam shinobi nic sobie z niej nie
robił, jedynie skomentował ją chamsko, że przynajmniej teraz miał pewność, że
GÓWNIARA nie będzie się do niego zbliżać. Dobór słów sprawił, że Francis i
Petro mieli wielki banan na twarzach przez cały dzień.
Feliks ząbkował jeszcze dwa dni, ale dzięki wskazówkom
Petro i Francisa udało mi się jakoś ten okres przejść. Z coraz większą dumą
obserwowałam, jak Feliks popierdzielał po klasie i korytarzach bez żadnych
podpórek czy pomocy, za każdym razem pokonując coraz większe odległości. Nauczył
się też nowego słowa.
Na widok Francisa wołał „Papa”, a mnie strzelał
chuj za każdym razem, chociaż uśmiechałam się nerwowo. Nienawidziłam tego słowa
całym swoim czarnym, puchatym serduszkiem. Francja za bardzo zrył mi nim mózg,
żeby nie dostawać nieprzyjemniej gęsiej skórki na sam dźwięk tego porypanego
określenia.
Także, dzięki Feliksowi, słyszałam Papa niemal
trzydzieści razy dziennie, za każdym razem raniąc swój mózg coraz bardziej. Po
Apokalipsie będę potrzebować psychoterapii, byłam tego pewna.
Dziś szykowała się kolejna wyprawa, na którą jechał
Niemcy i Francja.
W tym momencie, kiedy Feliks w końcu zasnął podczas
popołudniowej drzemki, postanowiłam zejść na chwilę na dół, żeby zrobić sobie
czarną kawę. Dość mnie dzisiaj morzyło mnie do snu, ale zwalałam całą winę na
ciśnienie na zewnątrz.
— Kawa, kawa, kawa — powtarzałam jak mantrę, przechodząc
przez hol. — Tęsknie za kawą z mlekiem. Za tą z ekspresu…
Przechodząc
koło wejścia głównego zauważyłam przez okno Nelę, jak mocuje się z bramą, a
terenówka Ludwiga wbija na nasze boisko tak gwałtownie, że aż się zatrzymałam
zaskoczona.
A jeśli znowu coś się stało?
Co,
jeśli zombie kogoś pogryzło...? Albo to Ludwig pogryzł zombie i zombie zmieniło
się w mini Ludwiga. Każda z tych opcji byłaby tragiczna w swych skutkach.
Pieprząc
kawę, wypadłam na dwór jak szalona, by być w centrum zdarzenia. Z auta
wyskoczył cały blady Niemcy, a po nim zaraz Francis.
— Co
się stało? — zapytałam blada jak ściana.
Ludwig
jednak się nie odezwał, tylko doskoczył do tylnego siedzenia. I wtedy
ogarnęłam, że w samochodzie siedziała dodatkowa osoba.
Serce
zabiło mi mocniej z podniecenia.
Ale moje
podniecenie minęło, kiedy ujrzałam znajome rysy twarzy tego kogoś.
Nela
krzyknęła krótko i zasłoniła usta dłonią.
To
nie był jakiś tam człowiek... To był Prusy.
Prusy. PRUSY. Gilbert
Beilschmidt.
—
PRUSY! — ryknęłam tak głośno łapiąc się za głowę, że Petro wychodząc z
samochodu podskoczył i uderzył się łbem w górną część wejścia pojazdu.
Patrzyłam
oniemiała jak Ludwig i Francis wyciągają
rannego chłopaka z auta, i biorąc go pod ramiona, ruszyli szybko w stronę
szkoły. Ledwo przytomny Gilbert zostawiał za sobą na chodniku ślady krwi.
Nieźle musiał oberwać… Nawet przez
ułamek sekundy zrobiło mi się go szkoda. Jednak po chwili przypomniałam sobie,
że przecież to był Gilbert. Prusak, który ciągle robił mi pod górkę w normalnym
życiu. Typ, który sprzedałby mnie ruskim na bazarze w Radomiu, gdyby tylko miał
taką możliwość.
Rosja.
Zadrżałam
na wspomnienie fioletowych tęczówek Ivana. Całe szczęście, że już więcej go nie
zobaczę.
— To
brat szefa, tak?
Drgnęłam
wyrwana ze wspomnienia feralnego dnia porwana i spojrzałam na bruneta. Jego ton
raczej nie wskazywał na to, że był tym zainteresowany. Ruszyliśmy razem do
szkoły.
— Tak
— potwierdziłam. — Braciszek marnotrawny. Zakała grupy. Gilbert von Idiot
Beilschmidt.
— Nie
wydajesz się zadowolona z tego powodu — zauważył, podnosząc brew.
—
Niezbyt za sobą przepadamy. — Westchnęłam z lekkim smutkiem.
To mało powiedziane.
Weszliśmy
w milczeniu do budynku i skierowaliśmy się w stronę naszego prowizorycznego
szpitala, znajdującego się w byłej klasie historycznej. Stanęliśmy w progu
klasy i obserwowaliśmy, jak Francis, Ludwig i Nela opatrywali niekontaktującego
Prusaka. Brunet spojrzał na mnie wyczekująco.
— Nie
pomożesz im?
—
Dają sobie świetnie radę beze mnie — mruknęłam. — Moja pomoc wyglądałaby w ten
sposób, że pewnie upuściłabym mu coś ciężkiego na twarz.
Petro
uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie odpowiedział.
Obserwowałam trochę, jak czubki biegały koło kolejnego czubka, gdy coś zauważyłam…
Po mojej lewej, na oparciu łóżka siedział pisklak Gilberta. Przyszedł mi do
głowy pewien pomysł, więc przysunęłam się cicho w jego stronę i zanim ptaszek
zdążył zareagować, złapałam go w dłoń. Gilbird zaczął wydawać z siebie
przerażone dźwięki, ale szybko zatkałam mu dziobek i schowałam za plecami,
rżnąc głupa. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż na szczęście wszyscy skupili
uwagę na Prusie.
Po
chwili usłyszałam okrzyk ulgi od strony łóżka rannego.
— Co
jest? —zapytałam niepewnie.
— Nie
został ugryziony! — Radość w głosie Neli zniszczyła moją nadzieję. — Na szczęście!
— To
świetnie — mruknęłam.
—
Żylińska, co to miało znaczyć? — Blondyna spojrzała na mnie mrużąc podejrzliwie
oczy.
— Nic. — Wzruszyłam ramionami, chcąc w pierwszym odruchu odpowiedzieć „gówno”. Nela wciąż była przewrażliwiona na wszystko, co dotyczyło kupy. — Ale nasuwają mi się pytania.
Ludwig spojrzał na mnie zaciekawiony.
—
Jakie?
—
Różne. Mogę się pobawić w Esesmańca jak odzyska świadomość?
Dzielnie
wytrzymałam groźny wzrok szefa. Niemcy nienawidził tej części swojej historii,
ale to już nie był mój problem.
Nie
no, Ludwig to w miarę spoko ziom i w ogóle da się go zdzierżyć, póki nie
zaczyna dupencji zawracać jakimiś pierdołami niewartymi uwagi, takimi jak
szlaban, obowiązki i praca.
—
Chętnie to zobaczę~. — Zaśmiał się Francis.
— Ta,
większej komedii nie będzie nam dane zobaczyć. — Dziewczyna niechętnie się z
nim zgodziła.
— Jak
to nie? — mruknęłam. — Deidara to chodząca komedia.
— Un?
Ktoś mnie wołał?
Jak
na zawołanie do szpitala wszedł blondyn. Jego wzrok ciekawie przesunął się po
naszych twarzach, aż w końcu zatrzymał się na Gilbercie.
— Co to jest, un?
— To
mój koń — odparłam szybko bez zastanowienia.
—
Dibu! — warknęła Nela.
—
Ach... To koń Neli.
— To
człowiek, un! — zawołał zaskoczony.
— Oł
sziet! Magik! — zawołałam z niedowierzaniem, a Deidara spojrzał na mnie
wściekły:
—
Odczep się, wariatko, un!
— Spokój!
Spojrzeliśmy
na Szefa, który z kolei lampił się na swojego brata. Gilbert chyba pomału się
budził.
Jego
powieki drgnęły nerwowo, po czym rozchylił je nieprzytomnie. Omiótł wszystkich
nieprzytomnym spojrzeniem i jęknął cicho. Ponadto wydawał się być bledszy, niż
zwykle.
—
Gilbert, bracie, słyszysz mnie…? — spytał niepewnie Niemcy, nachylając się do
albinosa.
—
Lepiej niż zazwyczaj... — Prusak uśmiechnął się słabo. — Huh, Nela..? Cieszę
się, że cię widzę.
Nela zrobiła się cała blada i ledwo wydukała z siebie:
—
T-Tak, ja t-też się cieszę, że j-jesteś..
Prychnęłam
cicho śmiechem za plecami Petra. Ooooo, widać, że nasza jąkała miała kisiel w
gaciach.
—
Gilbert, jak poczujesz się lepiej, możemy zadać tobie kilka pytań?
—
Jasne... Miejmy to już z głowy.
—
Ech... — Westchnął szef. — Natalia..?
Wyszłam
zza pleców King-Konga i stanęłam na horyzoncie widoku Gilberta z wrednym
uśmiechem, ukrywając ptaszka za plecami.
— Ty
tutaj?! — zawołał zaskoczony. — Jeszcze nie zeszłaś z tego świata?!
—
Nie. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Ale jeszcze jedno słowo, a ty zejdziesz. Na
zawał — zamruczałam z zadowoleniem.
— I
że niby TY masz zadawać mi pytania? Pffff, kesesesese...! Khe khe...
Niemcy
wykonał zgrabnego facepalma, jakby wiedział, że tak to się właśnie skończy. Ale
ja byłam twarda jak żelek z biedronki.
—
Gdzie byłeś przez cały ten czas?
— Na
wycieczce i w cyrku.
—
Nie, kochany — powiedziałam. — Do cyrku, to ty dopiero trafiłeś.
— Nie
przeczę, że swoją obecnością wprowadzasz sporą porcję umysłowego zidiocenia,
kesesese.
Właśnie
zostałam opluta jadem prosto w lewe oko.
Pokręciłam
smutno głową, a po chwili uśmiechnęłam się promiennie. Wyciągnęłam rękę zza
pleców z pisklakiem i pokazałam go właścicielowi. Ptaszek, który poczuł że
uwolniłam mu dziobek, zaczął mnie rozpaczliwie dziobać, ale nie robiło to na
mnie żadnego wrażenia. Jak to mówią, lepszy kanarek w garści, niż gołomp na
dachu. Czy jakoś tak.
—
GILBIRD! — wrzasnął Gil, który zbladł. — NEIN!
Mężczyzna
próbował panicznie wstać z łóżka, ale z powodu tego, że był ranny i słaby,
tylko opadł z powrotem na poduszki.
— No
więc, wróćmy do ploteczek, dobrze? — Uśmiech sadysty nie schodził mi z twarzy.
— Gdzie byłeś przez ten czas?
Gilbert
spojrzał na brata, a gdy ten kiwnął mu głową, zwrócił się do mnie niechętnie:
— Jak
się odłączyłem, to przedostałem się do Niemiec. Więc tam, jak się możesz
domyślać, spędziłem większość czasu.
—
Rozumiem, a teraz szaraczku, JAK nas znalazłeś? Przecież wtedy, kiedy się odłączyłeś,
ukrywaliśmy się gdzie indziej.
—
Wróciłem tam, do tego miejsca. Widziałem zombie... — Gil nie odrywał
niespokojnego wzroku z dziobiącego mnie rozpaczliwie Gilbirda.— Nie wiedziałem
gdzie jesteście, gdzie mam iść... Ale jakiś tydzień temu widziałem samochód, więc
wraz z Gilbirdem postanowiliśmy za nim podążyć. Niestety, nasze auto, które już
wcześniej nawalało, teraz kopnęło w kalendarz. — Zmierzył mnie morderczym
wzrokiem. — Próbowałem za wami podążać pieszo, ale nie było to łatwe z powodu
ilości martwych... Dopiero dzisiaj znalazł mnie West, kilka przecznic dalej.
Zmroziło
mnie to, kiedy to usłyszałam. Gdyby coś mu się stało, to… To chuj, i tak się
nie lubiliśmy. Więc dlaczego, do cholery, przez chwilę poczułam strach?
—
Dlaczego po dwóch latach? — zapytałam, potrząsając głową na opamiętanie. — Przecież
to nie ma sensu! Jakbyś nas nie zobaczył na wyprawie, to co byś zrobił dalej?!
Przecież narażałeś własne życie!
— Nie
wiem — burknął. — Nie przemyślałem tego, jasne?!
—
Miałeś ogromne szczęście, kuzynie. — Westchnęłam, zapominając, że miałam być
dla chuja niemiła.
— Nie
szczęście, kuzyneczko, tylko Bóg — zaskrzeczał, a ja zamrugałam.
Czyżby
Gilbert dalej był wierzącym…? W sumie, nie była to moja sprawa, każdy miał
prawo wierzyć w co chciał.
— Czy...
Czy ktoś przeżył…? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał.
— W
Niemczech ukrywałem się wraz z grupą, ale nie sądziłem, że minęły aż dwa
lata... Postanowiłem wrócić. Spotkałem kilka grup po drodze, ale z nikim nie
trzymałem komitywy.
—
Myhym. Postanowiłeś wrócić? Na mój gust cię wywalili! — prychnęłam.
—
Współpraca z nimi była ciężka — wycedził przez zęby.
—
Dziwne. Chociaż nie, poczekaj, może to dlatego, że jesteś O-KRO-PNY.
—
Zamknij się! — warknął i z powrotem opadł na poduszki. — Odszedłem SAM, bo nie
dało się z nimi dogadać w wielu kwestiach!
— I
znowu, bo JESTEŚ O-KRO-PNY.
— HURE!
—
Natalia! — warknął Ludwig. — Miałaś z nim porozmawiać! A nie denerwować!
Zwłaszcza jak jest ranny!
Podeszłam
do Gilberta, choć ten wciąż patrzył na mnie wściekle. Uklękłam blisko niego,
oczywiście nie za blisko, żeby mnie nie pogryzł, i powiedziałam:
—
Grzeczny chłopiec. A teraz nagroda.
Wyciągnęłam
dłoń uwalniając Gilbirda, który od razu poleciał do Gila. Prus szybko złapał go
i zasłonił dłonią, żebym już więcej mu go nie zabrała. Wyprostowałam się, po
czym podeszłam do Francisa, który opierał się o ścianę i uśmiechał się wrednie.
—
Niezły trik, pewnie na widok Gilbirda w twojej ręce narobił w pościel,
honhonhon~.
—
Inaczej nic by mi nie powiedział.
— Nic
się nie zmieniłaś.
— Na
wasze nieszczęście, Francisie. — Zachichotałam.
Mężczyzna
mi zawtórował, po czym puścił mi oczko. Pokręciłam głową, po czym po kilku
sekundach, nie oglądając się na resztę, wyszłam z klasy szpitalnej.
Miałam
nadzieję, że moja zbyt długa nieobecność nie obudziła Feliksa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz