ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

niedziela, 4 września 2022

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ɪ – ʀᴏᴅᴢɪɴᴀ ᴢᴀsᴛᴇ̨ᴘᴄᴢᴀ

Zamyślona wspinałam się powoli po schodach na swoje piętro, trzymając ciepłą butelkę w ręce. Nie myślałam w sumie o niczym konkretnym. Miałam już dwadzieścia jeden lat (prawie!), a zawiechy w moim mózgu jak były kiedyś, tak były dalej. Może faktycznie miałam jakąś lżejszą formę Aspergera, czy coś. Nigdy się w sumie nad tym nie zastanawiałam, jedynie to Nela zawsze mi zarzucała, że miałam spektrum autyzmu. Nie twierdziłam, że to źle. Moim skromnym zdaniem, każdy z nas był na swój sposób autystą.

Z westchnięciem otworzyłam swoją klasę i zamarłam w pół kroku.

Kojec w którym zostawiłam na chwilę Feliksa był pusty, a w całej sali panowała grobowa cisza.

Gdzie moje dziecko?!

— Nela! — krzyknęłam przerażona, blednąc na twarzy. — NELA!
Wypadłam z pokoju i zaczęłam dobijać się do klasy obok. Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a niski blond demon w ludzkiej skórze wyparował z sali.

— Co się stało?

Przez ten czas Kornelia Araszewska nic się nie zmieniła. Zero cycka, zero pupy i ta nieskazitelna twarz aryjskiego anioła. Duże niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z uwagą, a jej długie do pasa blond włosy rozpuszczone były tak, jak zawsze.

— Feliks zniknął! — wydyszałam czując, jak zbliża się nieuchronnie atak paniki. — Nie ma go! Zniknął, powiadam! Pewnie gdzieś polazł i teraz się szwenda! A jak spadnie ze schodów?
Gdy czarne scenariusze zdążyły mnie już całkowicie ogarnąć, blondynka spokojnie odrzekła:
— Dibu, uspokój się. Powiedz mi, gdzie i jak niby miałby pójść? Szczeniak ma dopiero półtora roku!

— I chodzi już doskonale! — Zauważyłam. — Nie mam pojęcia, jak wydostał się z kojca! Po za tym, łatwo ci mówić! Idę go szukać, błagam, chodź ze mną!

Byłam panikarą i wiedziałam, że towarzystwo przyjaciółki nieco odrobinę podniesie mnie na duchu.

— A co będę z tego mieć? — zapytała, a na jej twarzy pojawił się wielki Evil Smile.
Wypaliłam bez zastanowienia:

— Ogolimy Francji brwi jak będzie spał, a potem namalujemy mu jedną nową markerem, no chooodź! — zawyłam zniecierpliwiona.

Nela westchnęła, ale ruszyła za mną w stronę schodów prowadzących na dół. Byłam tak podenerwowana, że pokonując ostatnie stopnie poślizgnęłam się, co za skutkowało niezbyt zgrabnym piruetem i wypieprzeniem się na podłogę. Dziewczyna wybuchła głośnym brechtem na pół szkoły.

— Nie śmiej się, tylko pomóż mi wstać! Ałaa... — stęknęłam i potarłam twarz.

Boli…

Wciąż zanosząc się śmiechem, chwyciła mnie mocno pod ramię i dźwignęła do góry. Kiedy zeszłyśmy na piętro facetów, zauważyłyśmy Petro, gdy ten patrzył w ciszy przez okno. Od razu do niego podbiłyśmy.

— Hej, Petro, nie widziałeś może Feliksa?

Brunet drgnął i spojrzał na nas. Jego twarz zawsze wyglądała na znudzoną, a Nela bardzo często najeżdżała na niego, że chłopak był najzwyczajniej w świecie niedojebany. Nie zgadzałam się z tym. Niedojebany to był Deidara i Francis. Petro mógł być co najwyżej upośledzony.

— Tak — odpowiedział z wolna. — Widziałem, jak Deidara zabrał go do swojej klasy.

Error.

Widząc mój potężny zawias w głowie, Ukrainiec pokręcił głową i zostawił nas same, schodząc po schodach na sam dół.

— Cooooooooo? — zawołałam w końcu, kiedy połączyłam kropki.

Deidara? Na co mu dziecko?

Pewnie, żeby sprzedać na czarnym rynku, wiedziałam, żeby gnojowi nie ufać.

— Mówiłam ci, że z kimś jest. — Filozoficzny głos Neli nie uspokoił mnie ani trochę.
Teraz zamiast paniki poczułam wściekłość. Nie żywiłam do blondyna żadnych ciepłych uczuć, więc myśl, że ten wybuchowy idiota znajdował się blisko mojego syna, powodowała u mnie mordercze instynkty madki Karyny walczącej.

— Taaa... Lepiej go zabierzmy, zanim wujcio Dei zrobi mu krzywdę. — Zazgrzytałam zębami.

— Prawie jak Trynkiewicz! — Zaśmiała się przyjaciółka i podążyła za mną, zacierając rączki.

Skierowałyśmy krok do sali czterdzieści dwa, która w zamierzchłych czasach pełniła rolę biologicznej, po czym otworzyłam z kopa drzwi i wparowałam do środka wściekła niczym jamnik w rui. Zamarłam jednak na widok Deidary, który stał z kredą w ręce i rysował coś po tablicy, skrupulatnie przy tym mówiąc coś do Felka, kiedy ten siedział na podłodze i spokojnie dłubał w nosie.

Ten widok tak mnie zaskoczył, że zatrzymałam się w półkroku i zapytałam zdziwiona:

— Co ty robisz?
Dei obrzucił mnie pretensjonalnym wzrokiem, a synek podniósł małe rączki w górę i krzyknął radośnie:

— Mama!

— Ej! — warknął blondyn. — Przerwałaś mi, un! Objaśniałem dzieciakowi zasady rządzące w sztuce, un! Będzie z niego artysta!

Dodał to z taką dumą, że aż Nela parsknęła za moimi plecami śmiechem. Mnie jednak nie było ani trochę do śmieszkowania.

— Z czego to wywnioskowałeś? — zapytałam zimno. — Z kształtu jego wydłubanego gila z nosa czy po układzie jasnozielonej laksy prosto z pieluchy? On ma półtora roku, idioto!

Podeszłam do dziecka i wziąwszy go na ręce, wcisnęłam go Neli, kompletnie zapominając z tego wszystkiego, że dziewczyna nienawidziła dzieci. Przyjaciółka jednak tylko się skrzywiła i trochę go od siebie odsunęła. Ja natomiast naskoczyłam na chłopaka:

— Pogięło cię? Chcesz, żebym dostała zawału? Nie ma mnie piętnaście minut, a ty wchodzisz do mojej klasy, zabierasz mi dziecko, zero listu, informacji, jak myślisz, co ja mogłam pomyśleć?

— Gówno mnie to obchodzi, un — powiedział prosto z mostu. — Chciałem je jedynie wyedukować, by się nie wdało w taką kretynkę, jak ty, un. Ten dzieciak ma odbudować ludzkość, lepiej, żebyś nie miała do niego dostępu, un.

Gilbert byłby dumny z tak godnego zastępstwa.

— Co, w tatusia się, kurwa, bawisz?! — zapytałam wściekła, bo to, co powiedział, mimo wszystko bardzo wyprowadziło mnie z równowagi.

— KULWA!

Obróciłam się szybko do radosnego dzieciaka. Jeszcze klnącego bachora brakowało w tym kurwidołku.

— Nie, Feliks. Bardzo nieładnie tak mówić! — powiedziałam stanowczo, a Deidara prychnął.

— I o tym właśnie mówiłem, un. Matka z ciebie, że pożal się Boże.

— Matka kulwa!

Malec tyle radości włożył w to jedno zdanie, że mnie aż zmroziło.

— Feliks, nieładnie! — Machnęłam palcem, podczas gdy Nela rozpłakała się ze śmiechu.

— No widzisz, un! — Podszedł do mnie Deidara i wytknął mnie swoim paluchem. — Jak zwykle spieprzyłaś sprawę... AŁA!

Dei natychmiast cofnął się z przerażoną miną, a ja splunęłam lekko i zabrałam dziecko na ręce. Nagle do klasy wszedł Ludwig przez co, o ironio, Nela nagle spoważniała.

— Słychać was w całym budynku! Jakie niby są zasady? Mamy być cicho! A wy się drzecie, jakbyście byli tu na jarmarku! Dlaczego nie możecie przestać się kłócić chociaż na jeden dzień?

— Ale ty też się teraz wydzierasz — zauważyłam spokojnie, dzięki czemu Lu zmiażdżył mnie wzrokiem. W końcu Nela odrzekła poważnie:

— Ludwig ma rację.

Danke, Nela — zwrócił się do niej. — Jedyna, która zna tu zasady! — Spojrzał na mnie przy tym, pokazując jak bardzo byłam be i fuj.

— Ona mnie ugryzła! — Deidara nie zważając na sytuację, wyciągnął czerwony palec przed twarz Niemca, a ja uznałam, że to było dość odważne zagranie z jego strony.

— Bo mnie dotknąłeś. — Przewróciłam oczami.

— DOSYĆ! — Ludwigowi wyskoczyła kolejna żyła na czole.

— KULWA!

W pokoju zapadła cisza. Przycisnęłam dziecko do piersi, gdy Lu obdarzył mnie takim spojrzeniem, że aż oblał mnie zimny pot.

No to pozamiataneeee

— Na mnie nie patrz, to Dei go nauczył! — zawołałam zestresowana.

— COOO, UN?!

— Macie szlaban — warknął szef. — Oboje w ramach kary pojedziecie po zapasy. SAMI. Albo się dogadacie, albo pozabijacie. Nieważne, co zrobicie. Każda z tych dwóch opcji będzie dla nas dobra! Oczekuję was za godzinę na dole! Zrozumiano?

Prychnęłam z Deidarą pod nosem, a Niemcy obrzucił nas najstraszniejszym okiem z możliwych i wyszedł z klasy. Po chwili krępującej ciszy odezwała się Nela:

— Wiecie… Nawet nie wiecie, jacy jesteście do siebie podobni.

— Chyba śnisz.  — Zaprzeczyliśmy jednocześnie i zmierzyliśmy się wzrokiem.

— Hahahaha, kto się czubi ten się lubi!

— Kto się lubi~?

Drgnęłam odrobinę, gdy usłyszałam znany mi melodyjny głos. Do klasy wkroczył Francja, a na jego widok na twarzy Neli odmalował się wyraz obrzydzenia.

— Na pewno nikt ciebie — warknęła.

— Auć, zabolało. — Francuz olewająco przewrócił oczami. — Daj znać, jak wpadniesz na kreatywniejszą obelgę, dziecino.

Dzieciak na widok Francisa roześmiał się wesoło, po czym wyciągnął do niego swoje rączki. Mężczyzna uśmiechnął się czule w stronę bombelka, podszedł do mnie i wziął go ode mnie na ręce.

— Nie uważasz, że jest do mnie podobny? — zamruczał ojcowsko, przez co Feliks się roześmiał.

— Nie. — Zachichotałam i przygryzłam wargę.

— Pfff, ani trochę, un.

— Nie obrażaj dzieciaka. — Nela patrzyła na mężczyznę z taką odrazą, że niejeden skurczyłby się w piksel.

— Nie znacie się. — Westchnął teatralnie Francuz.

Przekręciłam oczami, podeszłam do Francisa i z powrotem wzięłam Felka na ręce. Tak to już było w tej szkole, że Feliks wędrował z rąk do rąk jak paczka chipsów.

Francuz odgarnął mi kosmyk z twarzy, a gdy spojrzałam na niego ze swoim typowym „łot de fakiem” w oczach, odrzekł radośnie:

— Chcesz jeszcze jedno?

— Hę? — zapytałam inteligentnie, bo chyba nie zrozumiałam pytania.

— No wiesz... Może młody chciałby rodzeństwo~.
Zarumieniłam się, ale nie udało mu się wybić mnie z równowagi. Tak szczerze, to coraz rzadziej mu się to udawało.

— Zwariowałeś? Jedno mi całkowicie wystarczy, po za tym, nawet jakbyś MÓGŁ mieć dzieci, to i tak dzięki TOBIE, nie mam już żadnych szans na kolejne.

— Ale spróbować nie zaszkodzi. — Wzruszył ramionami.

— Zdecydowanie nie jesteś zabawny. — Ziewnęłam i przytuliłam syna. Nela nie wytrzymała i warknęła do mnie:

— Nie dyskutuj z tym debilem, bo nie wygrasz. — Zamordowała Francję wzrokiem. — Kretyni mają przewagę liczebną.

Twarz Francji nachmurzyła się, gdy spojrzał na dziewczynę. Widać, że chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ odwróciłyśmy się na pięcie i obie wyszłyśmy z klasy biologicznej. Feliks ziewnął głośnie i spokojnie wtulił się we mnie jak misiek koala.

— Nie rozumiem dlaczego Lu pozwala mu tu z nami mieszkać — burknęła blondyna. — Kretyn powinien siedzieć zamknięty w piwnicy.

— Francis nie jest taki zły — mruknęłam pod nosem, a przez myśl mignęły mi wspomnienia ze starego życia.

Był.

— Jest. Pamiętasz jak traktował cię, gdy się dowiedział, że jesteś w ciąży?! Przez niego o mało nie poroniłaś! Był wobec ciebie taki okrutny… — dodała sycząc pod nosem jak kobra. — Nie wspomnę o tym, jak próbował cię uzależnić psychicznie, a TY nie zaznając uwagi od wiecznie zapracowanych starych, ułatwiłaś mu zadanie.

— Doskonale wszystko pamiętam — odparłam spokojnie. — Tak jak pamiętam to, jak TY mnie wtedy traktowałaś.

Nie odpowiedziała. Nela nienawidziła dzieci w równym stopniu, co Francję, a jej zachowanie również nie należało wtedy do najprzyjemniejszych.

Nela była toksyczna, a ja zrozumiałam to za późno. Świadomość jednak nie szła u mnie w parze z praktyką, a fakt zamknięcia w jednej szkole sprawiał, że jednak musiałam z nią jakoś w tej zgodzie żyć. Tym razem jednak na innych zasadach niż wcześniej.

— Na domiar złego czeka cię jeszcze wyprawa z Deidarą. — Zmieniła szybko temat, drapiąc się po policzku.

  Nieeeeee...! — jęknęłam przeciągle.

  Taaaaak! — Przedrzeźniła mnie. — Ale nie zahaczajcie zbyt długo o krzaki, bo umarlaki was dorwą, hohohoho~.

— Ja i Deidara? Pfff, zabawne… — Przekręciłam oczami, a Nela wrednie się wyszczerzyła i weszła do swojej klasy.

Ja za to z Feliksem na rękach schowałam się w swoim pokoju. Posadziłam dziecko na kolorowym kocyku z Kubusia Puchatka i złapałam za butelkę z jeszcze ciepłym mlekiem. Felek dossał się do smoczka i pijąc, machał kolorowym klockiem w rączce. Byliśmy już na etapie odchodzenia od butelki, bo w książce o opiece nad dziećmi było wyraźnie napisane, że dziecko powinno być odzwyczajane stopniowo i w pełni w chwili, kiedy ukończy półtora roku. 

Tak szczerze… Nie ogarniałam tematu opieki nad bombelkiem. Wiedziałam, że to nie była świnka morska, ale ja nie nadawałam się na matkę… Musiałam często korzystać z pomocy Francji, który bardzo dużo mi na początku pomagał. Oczywiście zaraz po koszmarze, jaki mi zgotował przez dowiedzenie się o złotym strzale Pawła. I tak szczerze, nie dziwiłam mu się.

Ocknęłam się i z miną nieprzytomnego orangutana zerknęłam w stronę drzwi, w których stanął obiekt moich rozmyślań. Francja nonszalancko oparł się o framugę i spojrzał z uśmiechem na Feliksa.

— Niesamowite, jaki jest już duży — zamruczał, a dzieciak na jego widok wstał i radośnie podbiegł w jego stronę, wywołując u mnie nieprzyjemną wizję, w której potyka się i rozwala twarz o próg.

— Feliks, uważaj, skarbie — powiedziałam delikatnie, a bombelek roześmiał się gdy stanął w miejscu.

Francja zamknął drzwi z pokoju i po chwili usiadł obok mnie na łóżku.

— Jak się czujesz? — zapytał, a ja wzruszyłam ramionami.

— Normalnie. Zobaczymy jak się będę czuła po wspólnej wyprawie z Deiem. O ile go nie zajebię gdzieś po drodze, co jest w sumie bardzo możliwe, bo gnój zeżarł ostatnią czekoladę oreo.

Gdy usłyszałam chichot Francji, to wesołość udzieliła mi się na tyle, że mu zawtórowałam.

— Słyszałem, że Feliks nauczył się nowego słowa~.

— Ta, o mało nie zarobiłam za to szlabanu od Ludwiga — mruknęłam, kiedy przypomniałam sobie to dziecięce „kulwa”. — To tylko pokazuje, że to idzie genetycznie. Prawdziwy, mały Żyliński. Robi w pieluchy, ale kurwami to już potrafi rzucać na prawo i lewo. Co za patologia.

— Ciekawe jaki byłby mały Bonnefoy?

— Kiedy się to skończy, to zapytasz Matta — odpowiedziałam z uśmiechem. — W końcu to twój wychowanek.

— Wychowanek, ale nie rodzony syn — zauważył.

— Dzizas, nie mów, że włączył ci się instynkt ojcowski. — Zaśmiałam się i wyciągnęłam ręce do Feliksa, który podreptał do mnie z pustą butelką. — Zjadłeś już? No pięknie! Madka jest z ciebie dumna, ty mój mały bombelku~ — powiedziałam, biorąc go na kolana. — Jesteś cały mama! Tylko jeść i klnąc, co nie?

Feliks pokiwał głową.

— Całe szczęście~. — Ziewnął mój towarzysz.

— Francis, jako że Lu wysyła mnie na wyprawę, to czy…

— Wiem o co chcesz zapytać, Natalia, ale muszę zająć się warzywniakiem na dachu. — Westchnął. — Niemcy potrzebuje pomocy, w tym roku mamy obfite zbiory. Może poproś Petro, albo Kornelię?

— Nela urwie mi nogę, jak zapytam ją o opiekę nad młodym — mruknęłam. — Ale Petro to całkiem spoko opcja. Feliks, chodź. — Wstałam i dźwignęłam go ręce. — Idziemy do wujka Petro~ … Ughhh… Ależ z ciebie ciężkie purchlątko, dali by na ciebie sześćset plus normalnie.

— Natalia. — Francja mnie zawołał, a ja odwróciłam się. — Nieważne, potem~.

Przekręciłam oczami z uśmiechem i wyszłam z Feliksem z klasy, by skierować się piętro niżej, gdzie swoją jaskinię miał nasz grupowy piwniczak Petro.  

Schodząc po schodach, zabawiałam dziecko piosenką.

To jedno w głowie mam — nuciłam do chichoczącego dziecka. — Koksu pięć gram. Odlecieć saaaaaam! — zawyłam głośno, robiąc obrót ze śmiejącym się dzieckiem. — W KRAINĘ ZAPOMNIENIA! Dajesz, bohaterze! Śpiewajmy razem! TYLKO JEDNO W GŁOWIE MAM! KOKSU…

— Natalia! — Usłyszałam za sobą i przerwałam moją balladę.

Przymknęłam oczy i ze sztucznym uśmiechem odwróciłam się w stronę Niemca, który patrzył na mnie ze szczerą dezaprobatą.

— Tak, szefie?

— Naprawdę musisz śpiewać dziecku taką piosenkę?

— Masz rację, Lu. — Westchnęłam i poprawiłam gaworzącego kaszojada. — To przegięcie. Zmienię repertuar.

— Dziękuję... — Odetchnął z ulgą, a ja odwróciłam się do niego tyłem i zmierzając w stronę klasy Petro, zaczęłam śpiewać:

KOKAINA W NOSIE, LECIMY W SAMOLOCIE…!

— ŻYLIŃSKA!

Zachichotałam i mając wylane na Niemca, weszłam bez pukania do pokoju Ukraińca. Ta szkoła to była istna wieża Babel.  Polacy, Francuz, Niemiec, Ukrainiec i Azjata. No jak, kurwa, w jakimś kawale, tylko tu murzyna, żyda i dwóch mrówkojadów brakowało.

— Puk, puk! Kto tam? Żylińscy! — zawołałam z uśmiechem na japie, podczas kiedy Petro patrzył na mnie jak na upośledzeńca.

— Natalie? — Zamrugał zaskoczony i dźwignął się z wyrka, odkładając książkę na bok.

— I Feliks! Trutututututu! — Udałam, że dzieciak strzela w stronę okna niewidzialnym karabinem, co tylko wywołało salwę śmiechu u syna i lekki uśmiech u Petro.

Cóż… Chyba wychowywałam młodocianego narkomana i mordercę. Chuj. Niech się martwi Ludwig.

— Tak serio, serio — mruknęłam w końcu normalnym tonem i puszczając Feliksa na podłogę. — Zająłbyś się nim? Mam nakaz wzięcia pochodni w ręce i wyruszenia z nią w świat, także ten…

— Nie ma problemu. — Wzruszył ramionami, obserwując ciekawskiego dzieciaka.

— Super! Już jadł. Jakbyś go tylko popilnował, żeby nie rozbił głowy… JEZU, NIE PODCHODŹ DO TEGO!

Doskoczyłam do niego w momencie, kiedy Felek wystawiał rączkę w stronę maczety leżącej na biurku. Może i by nie dosięgnął, ale nie chciałam ryzykować.

— Spokojnie, zaraz posprzątam — powiedział i podszedł do mnie, a ja rozpłynęłam się na dźwięk jego wschodniego akcentu. Mój masochistyczny pociąg do Rosji i potężny syndrom sztokholmski nie zwiastował mi długiego pożycia w tym pieprzonym uniwersum.

— Dziękuję. Maksymalnie trzy godziny! Pa, bohaterze! — Cmoknęłam blondyneczka w czółko i machając obu na pożegnanie, wybiegłam z klasy, żeby przygotować się na wyprawę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...