ʙᴇʟʟᴀ ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴡᴀᴍᴘɪʀᴢᴇ. ᴊᴜʟɪᴇ ᴡ ᴢᴏᴍʙɪᴇ. ɴɪᴇᴊᴇᴅɴᴇᴊ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴɪᴇ sᴇʀᴄᴇ ᴢᴀʙɪᴌᴏ ᴍᴏᴄɴɪᴇᴊ ᴅʟᴀ ᴡɪʟᴋᴏᴌᴀᴋᴀ. ᴀ ɢᴅʏʙʏ ᴛᴀᴋ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ, ᴢᴡʏᴋᴌᴀ ᴘᴏʟsᴋᴀ ʟɪᴄᴇᴀʟɪsᴛᴋᴀ ᴏ ᴍᴇɴᴛᴀʟɴᴏśᴄɪ ᴊᴀsɪᴀ ғᴀsᴏʟɪ, ᴢᴀᴋᴏᴄʜᴀᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ᴘᴇʀsᴏɴɪғɪᴋᴀᴄᴊɪ ᴘᴀɴ́sᴛᴡᴀ? ᴛᴏ ᴏᴢɴᴀᴄᴢᴀᴌᴏʙʏ ᴛʏʟᴋᴏ ᴊᴇᴅɴᴏ: ᴡʏᴡʀᴏ́ᴄᴇɴɪᴇ ᴄᴀᴌᴇɢᴏ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ ᴅᴏ ɢᴏ́ʀʏ ɴᴏɢᴀᴍɪ, ʙᴏ śᴡɪᴀᴛ ᴡᴄᴀʟᴇ ɴɪᴇ ʙʏᴌ ᴛᴀᴋɪ, ᴊᴀᴋɪᴍ sɪᴇ̨ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴡʏᴅᴀᴡᴀᴌ.

niedziela, 4 września 2022

ᴘʀᴏʟᴏɢᴜᴇ

Część II - Hetalia Axis... Zombie?!


ᴘʀᴏʟᴏɢᴜᴇ

„Drogi pamiętniku!    

Kopę lat, co nie?

Świat zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, a ja wpadłam na genialny pomysł uwiecznienia tego na papierze, niczym taki postapokaliptyczny Gal Anonim wprost ze ziem Śląskich. Jako naoczny świadek tych posranych wydarzeń, postanowiłam spisywać wszystko, co się aktualnie tutaj odpierdziela. A kiedy wszystko wróci do normy, wydam ten skromny zeszyt i zarobię kupę hajsu, stając się jednym z pierwszych milionerów Nowego Świata. Brzmi świetnie, co nie? No brzmi!  

Tylko, że… Jest mały problem.

Bo wpadłam na ten pomysł o dwa lata za późno.

Jakby to Francis powiedział: „To takie natalkowe!”, i w sumie miałby rację, bo wszystko, co mnie otacza, normalne być nie może. Więc jakim cudem JA mogę być normalna, skoro Wszechświat pogrywa sobie ze mną niczym kosmiczna wersja Człowieka Skurwiela?

Do rzeczy, bakłażanie.

Wszystko zaczęło się niecałe dwa lata temu, a zgaduję, że dwa, bo aktualnie mamy drugie lato, odkąd wirus Kon-17 w trzy miesiące sprawił, że nasz Świat się zatrzymał. Po tym czasie super strategicznie zmutował i doprowadził do Wielkiego Upadku.

Ten wirus zamieniał ludzi w zombie. Serio, naprawdę nic nie ćpałam.

Ale nie jest to takie zombie, jak pokazywali na filmach, ociekające krwią i śmierdzące na kilometr zgniłym mięsem. Wyglądają i zachowują się… jak dzikusy nastawione wyłącznie na zabijanie.

Początkowo powodował zapalenie skóry i narządów wewnętrznych, doprowadzając do ostrego zapalenia mózgu. Według Ludwiga, a dojdę do niego za chwilę, przez tę całą mutację zaczął atakować cały układ nerwowy oraz mózg, zamieniając przez to ludzi w agresywne, nie czujące bólu istoty. Reagują głównie na ruch i dźwięk, rzucając się w amoku na wszystko, co żywe i, na swoje nieszczęście, nie zdąży uciec. Żeby przeżyć, trzeba było zabijać. A agresywny wirus rozprzestrzeniał się jedynie przez kontakt z krwią.

To była chyba zima, kiedy wraz z innymi skryliśmy się w bunkrze w parku. Nie pamiętam już dokładnie, jak to się potoczyło, że się tam znaleźliśmy, ale pamiętam, że było tam wilgotno, zimno i głodowaliśmy. Głód, smród oraz przenikające do kości uczucie zimna pamiętać będę chyba do końca życia.

Po miesiącu tam spędzonym, udało nam się przedostać do mojego byłego liceum ogólnokształcącego. I tu właśnie Wszechświat, którego w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, pokazał kolejny raz, jak bardzo był złośliwy. Po maturze przysięgłam sobie, że nigdy, przenigdy moja stopa nie postanie w tym przeklętym miejscu. A gdy doszło co do czego, to mieszkam tu już prawie dwa lata z moją przyszywaną rodziną.

Cała szkoła jest dla nas jak twierdza. Wysokie ogrodzenie, w które dyrektor zainwestował w ostatnie wakacje przed Apokalipsą, doskonale spełniało swoją funkcję. Pierwotnie miało służyć placówce jako ogrodzenie przed dzieciakami, które nagminnie włamywały się na teren szkoły. W ciągu tego czasu, odkąd tu byliśmy, dopracowaliśmy to i owo, dzięki czemu nasza kryjówka stała się prawdziwą, niezdobytą twierdzą. Zombiaki poruszają się poza wysokim ogrodzeniem, czasami na niego napierając, ale nie miały żadnych szans, by przedostać się do środka. Wszystko dzięki naszemu Szefowi.

I tu dochodzimy do Ludwiga, o którym pisałam wcześniej. Bo Ludwig Beilschmidt jest naszym szefem. Chociaż trudno w to uwierzyć, Lu jest personifikacją Narodu Niemieckiego, który gnoił nas z braciszkiem Prusem przez setki lat.

To młody, dwudziestodwuletni blondwłosy mężczyzna z niebieskimi oczami i sylwetką kulturysty. Mimo, że wygląda na młodzieńca, jest tak samo stary jak jego Ojczyzna. Tu zaznaczę, oczywiście nie złośliwie!, że sam typ jest w porządku, a podczas wojny wykonywał jedynie rozkazy swoich przełożonych, tak jak, haha!, reszta dowódców SS, ale przemilczę. Temat wojny jest tutaj srogo zakazany.

Ludwiga nie da się opisać. Jego trzeba poznać.

Doskonalsza i bardziej wkurwiająca hybryda Chucka Norrisa i Strażnika Teksasu. Musisz mieć oczy dookoła głowy, bo koleś wlepia szlabany szybciej, niż polska policja mandaty za picie w parku. Oko Saurona wymięka, Lu widzi więcej. Pewnie to za sprawą kakaowego oka, ale ja tam nie wnikam w dziwne eksperymenty lat czterdziestych ubiegłego wieku.

Tu skromnie nadmienię, że jestem jego zastępcą! Naprawdę. Podczas pierwszej, niezbyt dobrze zorganizowanej wycieczki po żarcie, utknęliśmy w pomieszczeniu dyżurki, bez możliwości ucieczki. Dzięki mojej niesamowitej dedukcji oraz chwilowemu przebłyskowi intelektu, udało nam się wyjść cało i bez ofiar. Ludwig był pod wrażeniem i za zasługi dla naszej Drużyny Pierścienia mianował mnie zastępcą, a bólu dupy Francisa mógł pozazdrościć sam Młody Werter.

Na szczęście nie jestem sama w szkole, ponieważ jest tu także Kornelia. Nela jest moją, o dwa lata młodszą ode mnie, przyjaciółką. Jest szczupłą, niską blondynką z długimi do pasa włosami, niebieskimi oczami i zawadiackim uśmiechem. Jej niewinny wygląd to tylko pozory. Pod pryzmatem delikatności czaił się demon jadący na wiecznym wkurwie. No i jest szaleńczo zakochana w tym szwabie. Znaczy, w Ludwigu. Dzięki Bogu miała już prawie dziewiętnaście lat, przez co Ludwigowi nie groził kurator, gdyby coś między nimi zaszło.

Nela ma w szkole pokój tuż obok mojego, mieszkamy praktycznie ściana w ścianę. Pomimo jej ciężkiego charakteru i niewątpliwej toksyczności, dziękowałam niebiosom, że jesteśmy tu razem. Że mam kogoś bliskiego, nie tylko Feliksa.

I teraz hit roku. Feliks to mój syn. Ma niecałe półtora roku i posiada blond włoski, oraz moje zielone jak szmaragd oczy. W pierwszym miesiącu Apokalipsy wylądowałam w łóżku z kolegą w liceum, bo „przecież nie mogło być gorzej”. No, ale dzięki… Wszechświatowi… okazało się, że strzał Pawła był iście złoty, bo zaszłam w ciążę, a żeby tego jeszcze było mało, Paweł, bojąc się odpowiedzialności, i przy okazji morderstwa ze strony Francisa, uciekł z kryjówki, narażając nas wszystkich. To wtedy musieliśmy uciekać, i to właśnie wtedy zginął mój najdroższy kuzyn, Mateusz, wraz ze swoją dziewczyną Kasią.

Francis jest kolejnym członkiem naszej małej, pokrzywionej rodziny. Tak jak Ludwig jest personifikacją Niemiec, tak Francis jest Francją. Kiedyś darzyłam go dość mocnym… ekhem… uczuciem, ale zepsuło się to szybciej, niż się w sumie zaczęło. Zostaliśmy więc przyjaciółmi. Przynajmniej do momentu, kiedy mój syndrom sztokholmski radośni nie wybudzi się ze snu zimowego.

Bo po tym, co Francja odpierdalał z moim udziałem, na zdrowe uczucie nie ma co w tym liczyć. Zostaje tylko syndrom.

Francja jest wysokim mężczyzną o blond włosach do ramion i lekkim zarostem. Błękitne oczy pełne są figli oraz złośliwości, ten kto jednak go zna, wie, że pod tą maską kryje się więcej dobra, niż widać na pierwszy rzut oka. Ta… Ten to dopiero miał dwa oblicza.

Oficjalnie miał dwadzieścia sześć lat, a w rzeczywistości Nosferatu mógł mówić do niego per dziadku. Francis utrzymuje, że jest po prostu niezwykle romantyczny, ale… No właśnie. Dodam tylko, że dobrze, że istniała grawitacja, w przeciwnym wypadku Francja już od dawna dryfowałby po orbicie i posuwał asteroidy.

W całym tym rozgardiaszu nie brakuje również Ukraińca. Mam tu na myśli dwumetrowego chłopaka w wieku Neli z wymiany, który przyjechał do Polski na tydzień przed tym całym bajzlem. Należał do drużyny koszykówki w swojej szkole i miał dziwnego pierdolca na punkcie wafli. No, ale niestety pewnego pięknego dnia wafelki się skończyły, więc biedny Petro przestawił się na inne rodzaje słodyczy. Jest bardzo spokojny i rzadko okazuje emocje. Nazywam go w duchu Kapitanem Cukrzycą i w sumie dość dobrze się z nim dogaduję, ale to dlatego, że rzadko ze sobą rozmawiamy.

Kolejnym członkiem naszej brygady RR jest Deidara, nasz kochany mutant z otworami gębowymi na dłoniach. I tu nie bardzo wiem, co mam napisać.

Deidara mnie nie lubi, ale za to ja wprost uwielbiam wyprowadzać go z równowagi. Mogę śmiało powiedzieć, że nasze role się odwróciły, bo z początku to właśnie chłopak wyżywał się na mnie i to nawet nie wiem dlaczego. Ale jak pozbierałam się do kupy, to bardzo szybko nauczyłam się bronić. Wystarczająco już przeszłam, żeby jakiś gościu z nie wiadomo skąd (obstawiam jednak, że z Czarnobyla) jechał po mnie jak Kubica po torze wyścigowym.

Dei uparcie utrzymuje, że jest shinobi, czyli ninją najemnikiem z Japonii, ale przyznał raz, że w tym świecie jest ograniczony (cokolwiek to znaczyło) i teraz jego szczytem umiejętności jest tworzenie bomb z tego białego czegoś, co sam produkuje. To jest dopiero pojebane, co nie? Jego istnienie po raz kolejny udowodniło mi, że Świat jest totalnie pojechany i to, co wiem obecnie, to nawet nie jest czubek góry lodowej.

Ogółem jest nas siedmiu. Natomiast o losie reszty mojej rodziny nie wiem nic. Tak jak tego pamiętnego dnia, gdy zawyły syreny, tak do tego momentu nie widziałam ani rodziców, ani brata, ani dziadków. Nikogo. Mam świadomość, że nie żyją i za każdym razem boli to tak samo, jak na początku.

 

Co jakiś czas organizujemy tak zwane "wypady" po żarcie dla nas i kur, czy inne rzeczy do okolicznych sklepów. Na terenie szkoły znajduje się dość spory kawałek warzywniaka, którym zajmuje się tylko i wyłącznie Ludwig. On pieli, sadzi i zrywa. On również marynuje do słoików co tylko się da. Jak sam przyznał, woli zrobić to sam, ale dobrze.
Nie jest dużo do żarcia, oszczędzamy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znów nadejdzie okres głodu. Ryże, kasze, wszystko już dawno jest przeterminowane, ale jako tako zjadliwe. Można się nawet do tego przyzwyczaić.

Mamy również duży, prowizoryczny kurnik, który dostarcza nam jaj i mięsa. I też na to monopol ma Ludwig. Kiedyś miałam ja, ale szef przyłapał mnie jak siedziałam na środku kurnika i przytulałam jedną z kur, mając przy tym opuchniętą twarz i wysypkę. Od tamtej pory mam kategoryczny zakaz ZBLIŻANIA się do płotku z kurnikiem i wybiegiem. Bynajmniej z powodu alergii.

Co jeszcze? A! Mamy tutaj wodę. 
Mamy nawet prąd, którego używamy równie oszczędnie, co jedzenie. Wszystko zawdzięczamy Ludwigowi. To on pojechał z nami do najbliższego marketu budowlanego i to on wyniósł agregaty prądotwórcze. Jako, że Lu jest złotą rączką, to bez problemowo zainstalował owe agregaty w kuchni, by gotować, oraz w łazience do ciepłej wody i pompy. Nie mam pojęcia jak to działa, ale ważne, że działa.

Mimo wszystko próbujemy żyć normalnie.”

 

 

Odłożyłam stary zeszyt na bok i westchnęłam. Pisarką to ja raczej nigdy dobrą nie będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział Dziesiąty – Koniec początkiem wszystkiego

  Nie… — Feliks…? Ostrożnie przyłożyłam swoją dłoń do odsłoniętego policzka Feliksa, ale nie poczułam ciepłej, delikatnej skóry, jak zaw...